Dmochowski F. K. SZTUKA RYMOTW?RCZA

TRE?? MATERYI

PIE?? PIERWSZA

Powszechne prawid?a poezyi

Zamiar dzie?a

Dar natury trzeba mie? do poezyi. R??no?? dar?w natury

Rymowanie. Zdanie o wierszach bezrymowych

Chronienie si? przysady

Natura jest skarbem poety

Jak daleko zmy?lenie, czyli fikcyja, zachodzi? mo?e

Utrzymanie rzeczy. Chronienie si? obcych ozd?b

Porz?dek

Zbytnie wyszczeg?lnienie szkodliwe. Stara? si? trzeba, aby chroni?c si? jednych b??d?w, nie wpada? w drugie

Jednoton naganny. Rozmaito?? najmilsza

Szlachetno?? stylu

Harmonija wiersza. U?ycie stosownych do rzeczy wyraz?w

Historyja poezyi ojczystej a? do naszych czas?w

Tok rymotw?rski

Jasno??

Wzgl?d na czysto?? i zgod? j?zyka. Tworzenie wyraz?w

Praca w poprawie i wykszta?ceniu dzie?a

Potrzeba krytyki. Charakter pochlebnego i rozs?dnego krytyka

PIE?? DRUGA

O sielankach

Jaki tok przystoi sielance. Znaczniejsi sielanek pisarze. Zaleta dobrze napisanej sielanki

O elegii, po naszemu: o trenach

Ton elegii. G?os serca powinien o?ywia? ?ale poety

Zimny ton w elegii niezno?ny. Pisarze elegii ?aci?skiej

Jak wiele zale?y na mocnym wydaniu czucia. Wzmianka Owidyjusza, Junga, Kochanowskiego, Knia?nina

O odach albo pie?niach

Wysoko?? ody. Zimne pisma niewarte jej nazwiska

R??no?? ody. Najs?awniejsi jej pisarze

O epigrammatach

Co w sobie mie?ci epigramma. Wzmianka Marcyjalisa. Czego si? chroni? w ?artach i fraszkach

Duch epigrammatyczny szkodliwy naukom. Co czyni pi?kno?? epigrammatu

O satyrach

Jaki jest duch satyr

Znaczniejsi ?aci?scy i narodowi satyr pisarze

Czego si? wystrzega? w satyrach. Styl satyry. Zdanie o satyrach Piotrowskiego

O bajkach

Cel bajek. Autorowie bajek

PIE?? TRZECIA

O trajedyi

Jak si? podoba widok dobrze wydanej natury

Jakiej mocy nami?tno?ci wyci?ga trajedyja

Wy?o?enie zamiaru dzie?a

Oznaczenie miejsca i czasu sceny

Podobno?? do prawdy. Uwaga wzgl?dem dzisiejszych teatr?w

Nie wszystko na scenie okazywa? mo?na

Rozwi?zanie trudno?ci

Jak idzie akcyja. Uwaga wzgl?dem aktor?w, scen i przerwy mi?dzy aktami

Historyja poezyi dramatycznej. Stan jej w Grecyi, w Rzymie. Upadek. Powstanie. Stawniejsi jej w r??nych wiekach i narodach autorowie

Stan ojczystej dramatyki. Autorowie jej

Zachowanie charakter?w. Rozmaito?? ich. Uwaga na stan, wiek, obyczaje narod?w. Odmiana charakteru

Wydanie ludzkich nami?tno?ci pod?ug natury

Jaka jest prawdziwa chwa?a traicznego poety. Kto do ?ez naszych ma prawo

Sztuka w zadziwieniu umys??w i poruszeniu serc ludzkich. Koniec trajedyi

O epopei, czyli wierszu bohatyrskim

Epopeja zmy?leniem rzecz swoj? o?ywia

Kto by? pierwszym autorem wiersza bohatyrskiego i kt?rych mia? na?ladowc?w

Jak u?ycie machiny nadprzyrodzonej uderza i bawi czytelnika

Jak? mieli pomoc dawni poetowie z wprowadzania swych bog?w. Czy u nas to uchodzi. Jakim sposobem mo?emy zrobi? godnego chwa?y bohatyra

Wprowadzenie duch?w piekielnych

Co s?dzi? o mieszaninie religii i bajek poga?skich

Zdanie o u?ywaniu bajki. Moc i pi?kno?? przeno?ni

Charakteru bohatyra upodla? nie trzeba. Wady same nie powinny by? pospolite. O wielko?ci duszy. Zdanie o bohatyrze Tassa

Porz?dek w osnowie dzie?a

O powie?ciach i opisach

Co czyni pi?kno?? dzie?a

Jakie powinno by? zacz?cie. Pochwa?a Wirgilijusza

Po??czenie ozd?b wszelkiego gatunku. Pochwa?a Homera

Wzmianka o t?umaczach autor?w wiersza bohatyrskiego

O komedyi

Powstanie w Grecyi komedyi dawnej. Autorowie jej. Menander zosta? tw?rc? komedyi nowej

Wydanie wad i s?abo?ci serca ludzkiego. Charakter ?akomcy, zabobonnika, ob?udnika, filuta, niestatka, rozrzutnika i poczciwego cz?owieka

R??no?? wad pod?ug r??no?ci wieku. Charakter dziecka, m?odego, doj?rza?ego cz?owieka i starca

Wzgl?d na wiek, mieszkanie i spos?b ?ycia ludzkiego

Wzgl?d na genijusz narod?w

Chronienie si? pod?ych ?art?w

Akcyja komedyi. Czy przystoi obraca? si? do spektatora. Co s?dzi? o wprowadzeniu os?b przeciwnych charakter?w

Jakie bior?c materyje by?aby najpot??niejsza komedyja

Koniec komedyi

PIE?? CZWARTA

Uwagi wzgl?dem poezyi i poet?w

Nie godzi si? by? miernym poet?

Po??czenie daru natury z prawid?ami sztuki

Co s?dzi? o sztuce z przyk?ad?w wyci?gnionej

Kiedy natura najlepsze daje wzory sztuce

Po??czenie innych umiej?tno?ci z poezyj?

Jak trzeba s?dzi? o zdaniach ludzkich. Co rozumie? o z?o?liwych przyganiaczach

Lepiej ma?o, a dobrze pisa?

Mi?o?ci? chwa?y trzeba si? zagrzewa? do pracy. Niesprawiedliwo?? ludzka w szacowaniu talent?w

Jak na wsi widok natury zapala dowcip

Sztuka w s?dzeniu i czynieniu wyboru mi?dzy dawnymi i p??niejszymi autorami

O t?umaczeniu

O na?ladowaniu

Dla wielu pi?kno?ci lekkim wadom przebaczy? nale?y

Jakiej niemi?osierni krytycy warci nagrody

Wyprowadzenie pocz?tk?w poezyi. Jakie dobra przynios?a rodzajowi ludzkiemu

Z?o?? i pismu, i autorowi krzywd? czyni. Cnota i prawda najwi?ksz? jest wszelkiego pisma ozdob?

Zamkni?cie dzie?a

DO NAJJA?NIEJSZEGO MI?O?CIWEGO PANA
STANIS?AWA AUGUSTA
KR?LA POLSKIEGO
WIELKIEGO KSI?CIA LITEWSKIEGO
ETC. ETC.

Do Twego, Panie, ?askawy, tronu,

W kt?rym nauki maj? schronienie,

Zbli?am si? z snopkiem nowego plonu,

Sztuki poet?w nios?c Ci pienie.

Ci bajki pisz?, owi satyry,

Inni sielanki i pie?ni krasne.

Ja chcia?em obraz ich sztuki szczery

Wyda? i prawa odla? jej w?asne.

Wszystko si? w pewnej mie?ci osnowie,

Z?e to by? musi, co ?lepo leci.

Maj? przepisy filozofowie,

Maj? je m?wcy, maj? poeci.

Dowcip, co ?mia?ym buja polotem,

Pu?ciwszy wolne malowni skrzyd?a,

?eby opacznym nie poszed? zwrotem,

Musi szanowa? sztuki prawid?a.

Czy ?piewa kr?l?w przewa?ne sprawy

Odg?osem tr?by lub d?wi?kiem lutnie,

Czyli na dudce nuci murawy

Albo na g??li narzeka smutnie -

Zawsze si? w pewnych zamyka szrankach,

Aby do rzeczy wydal d?wi?k sfornie;

Ani tam mo?e grac na multankach,

Gdzie trzeba g?o?nej u?y? waltornie.

C?? gdy powa?ny koturn wystawi

I strasznym serca widokiem zmiesza,

Mo?e? tak ?piewa? jak ten, co bawi

I trefn? ludzi scen? roz?miesza?

Wiele kosztuje poety imi?

Trzeba zna? r??nych rodzaj?w tony.

Sam tylko mo?e w tre?ciwym rymie

Wstawi? si? dowcip sztuk? ?wiczony.

M?drzec z Stagiry prawa jej mierzy?,

Horacy zwi?z?ym rymem przestroi?,

Wida, W?och, g?adkim p?dzlem rozszerzy?,

Pop Anglom, Despro Frankom przyswoi?.

Tych mistrz?w ja si? trzyma?em toru,

Natur? maj?c na oku ?ci?le.

Je?lim nie doszed? mojego wzoru,

Nie wstyd mi? upa?? w dobrym zamy?le.

Czci? przenikniony wszystek g??bok?,

Tobie oddaj? dzie?o to. Panie!

Je?li ?askawe rzucisz na? oko,

Zyska?em ?wiata ca?ego zdanie.

Jestem

z najg??bszym uszanowaniem
WASZEJ KR?LEWSKIEJ MO?CI
Pana Mego Mi?o?ciwego

wierny poddany,
Ks, Franciszek Dmochowski, S. P.

Co j?zyk ?aci?ski mi?dzy pierwszymi ozdobami swymi k?adzie, co Francuzi u siebie za cudo literatury poczytuj?, to ja teraz samo polskiemu j?zykowi przyw?aszczam. Zaiste, mo?e si? wielu zbyt ?mia?ym poka??; ale mniejsza o to, bylebym szcz??liwie zamiaru mego dope?ni?. Je?eli ?mia?o?? jest czasem naganna, tedy gorsza jest boja??. Prawda, ?e si? cz?stokro? ?mia?emu usterkn?? zdarzy; a te? znowu boja?liwy nigdy nic znacznego nie zrobi.

......... Wszak?e przewaga niech b?dzie

Wiadoma, kto nie wa?y, wysoko nie si?dzie.
?mia?ego szcz??cie d?wiga, szcz??ciu okr?t daje
?agle i rym za szcz??ciem przyjemnym si? staje. *

Przypatruj?c si? pismom, kt?rymi pi?kne dowcipy ju? to zr?cznym s?awnych pisarz?w na?ladowaniem, ju? wybornym t?umaczeniem, ju? te? z w?asnego p?odu j?zyk polski za dzisiejszego panowania zbogaci?y, dziwi?em si?, a razem i sam ochoty nabra?em.
Szuka?em wi?c materyi, kt?ra by jeszcze pi?rem ojczystym traktowan? nie by?a. Tak? mi si? zda?a sztuka rymotw?rcza.

Mi?dzy mn?stwem autor?w, kt?rzy o sztuce rymotw?rczej pisali, ci najwi?ksz? maj? s?aw?: Arystoteles, Horacy, Wida, Boalo Despro i Pop, angielski poeta. Arystoteles, filozof, idzie porz?dnie, stanowi powszechne prawid?a, a wniosk?w i stosunk?w z nich czynienie ka?dego rozumowi zostawia. Horacy, cz?owiek wielkiego dowcipu, umy?lnie zdaje si? nieporz?dek udawa?, a jako poeta m?wi do poet?w. Wida pisze pod?ug prawide? sztuki o sztuce, ale zdaje si? bardziej Wirgilijusza ni? natury trzyma?. Boalo Despro jest nauczycielem, kt?ry chce razem da? i nauk?, i przyk?ad uczniowi swemu. Pop my?li oryginalnie, unosi si? wysoko, ale nieporz?dkiem swych wyobra?e? du?o czytelnika
zatrudnia.

Nie jest to dzie?o samym t?umaczeniem, ani te? sobie oryginalno?ci nie przyznaje. Zagrzany czytaniem dzie? o sztuce rymotw?rczej, osobliwie Horacego i Despra, chcia?em podobnym j?zyk ojczysty zbogaci?. Z obudw?ch czerpa?em my?li, do drugiego uk?adu szczeg?lniej si? przywi?za?em. ?em wiele winien dw?m tym wielkim nauczycielom, ch?tnie wyznaj?; ale si? te? i moich my?li nie zapieram. Bardzo sobie winszowa? b?d?, je?eli u rozs?dnego czytelnika znajd? zalet?.

PIE?? PIERWSZA

Co istotn? jest cech? dobrego poety,

Jakim mu trzeba torem bie?y? do swej mety,

Czego szuka?, a czego chroni? si? nale?y -

To ja zamy?lam ?piewa? dla ?wiat?a m?odzie?y,

Gu?cie, s?dzio dzie? ludzkich, darze niebios drogi,

Bez kt?rego w ozdoby sam dowcip ubogi!

Ty kieruj pi?rem moim, ty b?d? mi ch?tliwym,

?ebym wdzi?k z sztuk? s?odkim po??czy? ogniwem.

A wy, zacne dowcipy, kt?re?cie szcz??liwie

Z chwa?? sw? pracowa?y na nauki niwie,

Kt?rych nar?d w chwalebne wie?ce uczci? skronie,

Je?li za wami krokiem zbyt odwa?nym goni?

I waszymi kwiatami dzie?o moje zdobi? -

Przyjmijcie to wyznanie za ho?d winny sobie.

Pr??no ten rymotw?rca na parnaskie g?ry

Chce si? lekkomy?lnymi ?mia?o pu?ci? pi?ry,

Kt?remu Niebo dar?w potrzebnych nie da?o

Ani si? mu ?askaw? twarz? nie roz?mia?o.

Kto ma dowcip ?cie?niony i genijusz suchy,

Tego Pegaz poziomy, temu Febus g?uchy.

Wi?c ty, co niebe?piecznym ogniem zapalony

W ?liskie si? rymotw?rc?w zapuszczasz przegony,

Nie chciej pr??no nad wiersz?w sk?adaniem pracowa?

I nie s?d?, ?e masz dowcip, gdy masz ch?? rymowa?.

Lecz by zwodne pochopy ci? nie omyli?y,

Mierz si? d?ugo z tw? g?ow? i pr?buj twej si?y.

P?odna zawsze natura w wyborne dowcipy,

R??ne mi?dzy nie dzieli dary Aganipy.

Ten s?odkim rymem ognie mi?osne opiewa,

Ten ostrym epigramem wskr?? serca przeszywa,

?w ?mia?ym pi?rem g?osi bohatyrskie dzieje,

?w wdzi?cznym tonem nuci lasy, ??ki, knieje,

?w pi?kne przypowie?ci i bajeczki prawi,

?w trwo?y lud na scenie, ?w weso?o bawi.

Ale cz?stokro? dowcip, co sobie pochlebia,

Nie znaj?c swej warto?ci, zamiaru uchybia;

Porwie si? na rzecz wielk? rymy zbyt ?mia?emi,

A co mia? g?rno lata?, czo?ga si? po ziemi.

Jak? rzecz przedsi?bierzesz, trefn? czy wysok?,

Zawsze na rymowanie chciej baczne da? oko,

By naturalne by?o, bez ?adnej przysady.

Gdzie rym du?o kosztuje, nie b?dzie bez wady.

Komu trudno przychodzi w rym zwi?za? dwa s?owa,

Tego - je?li ma dowcip - wolna wzywa mowa;

Wiersz go nie chce, bo musu ?adnego nie lubi.

Lecz i ten niech si? z pr??nej ?atwo?ci nie chlubi,

Kt?ry jakob?d?kolwiek rad ko?ca dosi?ga,

A zawsze kontent z siebie, gdy dwa s?owa sprz?ga.

P?asko?? wielk? jest wad? rym?w pospolitych;

Jak my?li, tak te? trzeba i s??w rozmaitych [1].

W czym ca?? trudno?? cz?ste u?atwi pisanie,

Byle? tylko w pocz?tkach uwag? mia? na nie.

Rym najwi?ksza dzisiejszych wiersz?w jest ozdoba.

Nie wiem, czy si? wiersz komu bez rym?w podoba [2];

Pe?en satyrycznego Opali?ski ducha

Cho? rozum kontentuje, nie g?aszcze nam ucha,

?e wierszem bezrymowym swe my?li wyk?ada.

D?wi?k miarowy dw?ch rym?w s?odko w uszy wpada.

A zatem na ich pi?kno?? uwa?aj naj?ci?lej;

Lecz nie my?l kr?? do rymu, ale rym do my?li.

Rzecz zawsze jest najpierwsza, na niej ca?a sztuka.

A kto rzeczy pilnuje, ten rym?w nie szuka.

Wielu id?c za zwodnym blaskiem farb pozornych,

Nie tak z my?li prawdziwych, jak raczej wytwornych,

Szukaj? swej zalety lub szumnymi s?owy

Chc? zast?pi? ub?stwo sk?pej w my?li g?owy.

Pozorne to s? skarby. Miej zawsze na pieczy,

By? da? r?wny blask z my?li, jak z s??w twojej rzeczy.

Insi maj? za ha?b? tak my?li? jak drudzy

I nie chc?c by? rozumu, s? przymusu s?udzy.

Zatem trzyma? si? trzeba zdrowego rozs?dku,

By w?tek by? postawy wart, postawa w?tku.

Wiele jest dr?g do b??du, lecz jedna prowadzi

Do prawdziwych pi?kno?ci. T? rozum i?? radzi.

Natura jest jedynym ozd?b wizerunkiem,

Byle? je bra? rozumnie, nie ?lepym trafunkiem.

W niej si? zieleni? lasy, w niej si? ??ki ?miej?,

Grzmi? pioruny, wr? morza, dm? wiatry, d?d?e lej?;

Pas? si? kotne trzody, m?ode k?zki skacz?;

Zamki zwalone, w gruzach wielko?ci swej p?acz?.

Wichry wal? odwieczne d?by wraz z md?ym chrostem:

Co wspaniale wprz?d sta?o, to le?y pomostem.

Ryczy w odleg?ych puszczach g?odem zdj?te zwierz?,

Rybak chytre zastawia w jeziorach wi?cierze.

Tysi?c z?otych gwiazd zdobi niebieskie sklepienie,

W cichej nocy okropne panuje milczenie.

Wtem jutrzenka uprzedza bystrolotne go?ce

I prowadzi za sob? dawc? ?wiat?a - s?o?ce.

Ptaki, kt?re siedzia?y cicho pod noc ciemn?,

??dany dzie? witaj?, pie?? nuc?c przyjemn?.

Id? w pole rolnicy, ci?gn? w jarzmo wo?y;

Ci orz?, tamci zwo?? snopy do stodo?y.

Wszystko mo?e w naturze do rob?t twych s?u?y?,

Byle? tylko mia? dowcip i umia? jej u?y? [3].

Zmy?lenie jest ?ywio?em i dusz? poety,

Gdy wytkni?tej rozumem nie przechodzi mety.

Czy? mog? w lasach morskie przebywa? delfiny?

Czy? mog? p?ywa? dziki w?rz?d morskiej g??biny?

Czy?by pi?knie tej obraz wygl?da? osoby,

Gdyby? zewsz?d niesforne bra? do niej ozdoby

I z r??nych cz??ci skleci? ca?o?? nieforemn??

Przez r??no?? farb dobranych zrobisz rzecz przyjemn?,

Ale niechaj j? zawsze zdrowy rozum tworzy.

Ten, kt?ry mi rycerza ?wawego umorzy,

A potem, zapomniawszy, ?e wzi?? raz ?miertelny,

Stawia go na plac, w r?k? k?adzie or?? dzielny -

Znajdzie-li u mnie wiar?? Poeci! Malarze!

Umiejcie ?ywo?? my?li w pewnej trzyma? miarze.

Je?eli podobno?ci do prawdy nie macie,

Je?li co si? podoba na widok stawiacie

I ?udz?c si? zwodnymi pi?kno?ci pozory

Dzikie p?ochym kre?licie p?dzlem dziwotwory -

T? korzy?? otrzymacie, ten po?ytek w zysku,

?e b?dziecie w powszechnym ludu po?miewisku.

Wybra? wi?c rzecz stosownie jest pierwszym przymiotem,

A utrzyma? j? - drugim. Co po blasku z?otym,

Po sztuce purpurowej, kt?ra pi?knie ?wieci,

Je?li j? brzydka ?ata i pod?y sztych szpeci?

Same nawet okrasy, je?eli nie zdobi?,

Je?li nie s? potrzebne, gorsze dzie?o zrobi?.

Rozum niech b?dzie mistrzem, a nie widzimisi?.

I c?? w obrazie twoim po pi?knym cyprysie,

Gdy w morzu ton?cego malujesz rozbita?

Ka?da rzecz z siebie samej niech b?dzie obfita,

Obce krasy j? szpec?. A je?eli sucha,

W twardy kamie? czu?ego wla? nie mo?na ducha.

I kto si? na wyborze dzie?a swego myli,

?le zacz??, pr??no dobrze wykona? si? sili.

A jako okaza?e i wynios?e mury

Nie uczyni? budowy pi?knej, gdy struktury

Nie zna? w niej ni bieg?ego architekta r?ki,

Tak i dzie?o ma tylko rozsypane wdzi?ki,

B?yszcz?ce nie na miejscu, ?wiec?ce bez ?adu,

Je?eli potrzebnego nie masz w nim uk?adu.

Ten, kt?ry ma porz?dek w przyzwoitym wzgl?dzie,

Wie, co na kt?rym miejscu stosowniejszym b?dzie,

Wie, jaka farba dobra, wie, gdzie jej przystoi,

On si? w robocie swojej usterku nie boi.

Nie braknie mu wymowy, na krasie nie schodzi.

On wie, co dzie?o zdobi, on wie, co mu szkodzi,

Co w pocz?tku, co w ?rzodku, co po?o?y? potem.

A tak niechybnym snuj?c my?li ko?owrotem,

Idzie do celu swego i g?adko, i snadnie,

Nie wzbije si? zbyt g?rno, zbyt nisko nie padnie;

Zawsze dzie?a osnow? maj?c przed oczyma,

Przyzwoitego toku swej rzeczy si? trzyma.

Pisarz, co mu rzecz jego g?ow? zbyt zawr?ci,

P?ki jej nie wyczerpa, p?ty nie porzuci.

Maluje pa?ac - chce go zewsz?d wyda? oku;

Obchodzi go i z przodu, i z ty?u, i z boku.

Id? na plac zrobione pi?knym kszta?tem blanki,

Id? bindy i rze?by, i okna, i ganki.

C??, gdy zacznie prowadzi? od schodu do schodu,

Dziesi?? kart czytam, ni?li zajd? do ogrodu.

Nu? tam dopiero liczy? ozdobne kwatery,

Nu? drzewa, nu? dziczyzny, nu? pyszne szpalery,

A dalej i owoce, i zio?a, i kwiaty.

Pi?kny widok, lecz nudny, ?e nadto bogaty.

Chro? si? takich pisarz?w pr??nej obfito?ci,

Nie chciej w dziele wylicza? suchych szczeg?lno?ci.

Wszystko bowiem, co nadto, nie wypada smacznie,

A umys? je odrzuca, gdy go syci? zacznie.

Kto nie zna przystojnego ?cie?nienia si? sztuki,

Ten nie ma o pisaniu najpierwszej nauki.

Cz?stokro? wstr?t od z?ego na gorsze wprowadzi

I co mia?o by? lepszym, to jeszcze zawadzi.

S?aby wiersz chc?c poprawi?, zrobisz nieforemny,

Chroni?c si? rozwlek?o?ci, natomiaste? ciemny.

?w, nie chc?c si? zbyt stroi?, nadto si? obna?y,

?w, ?eby si? nie czo?ga?, nadto g?rno wa?y.

Je?eli chcesz otrzyma? powszechno?ci wzgl?dy,

Staraj si?, by? nie gada? jednym tonem wsz?dy,

Ale pi?kn? r??no?ci? kra? twoj? osnow?.

Je?li zawsze jednak? zachowujesz mow?,

Cho? b?dzie najwspanialsza i w wybornym rymie,

Z pocz?tku s?ucha? b?d?, na koniec zadrzemi?.

Ma?o ten pisarz znaczy przed ?wiatem uczonym,

Kt?ry jednakim tylko umie ?piewa? tonem.

Szcz??liwy ten, co w wierszach rozmaitym tokiem

Raz b?dzie delikatnym, drugi raz wysokim!

S?odycz ??czy z powag?, ?art z ostrzem, gdzie trzeba.

Taki pisarz kochany by? musi od Nieba,

Chwa?? w wieki mie? b?dzie, czas on? po?wi?ci,

Potomno?? go uwielbi w ko?ciele pami?ci;

Na jego dzie?ach nigdy Groell kosztu nie straci,

Tysi?c mu czytelnik?w ch?tnie je zap?aci.

C??kolwiek piszesz, chro? si? pisa? stylem pod?ym:

Wszystkich styl?w pi?kno?ci szlachetno?? jest ?rzodlem.

I ?w tok skromny, kt?rym Tyrsys wielbi Nice,

Nie z ka?u?y wytryska, lecz z czystej krynice.

Chro? si? bra? za szlachetno?? nad?tych wyraz?w,

S??w dziko powi?zanych, olbrzymskich obraz?w.

Pospolicie si? chudo?? my?li w nich ukrywa,

I gdzie same brzmi? s?owa, tam na rzeczy zbywa.

Szlachetno?? z delikatnym rozs?dkiem i?? rada,

Uwa?a, co i komu do twarzy przypada.

Raz odwa?nie ku niebu wymierzy lot chy?y,

Drugi raz ?rzodkiem bie?y, na koniec si? zni?y.

Ona sama smakowne porywa rozumy;

Nad?to?? ?lepe tylko mo?e uwie?? t?umy,

Kt?re nie znaj?c, na czym prawdziwe s? wdzi?ki,

Chwal? obraz, ?e wielki, cho? niezgrabnej r?ki.

My?l jest matk? wielko?ci, a wyraz jak kreda,

Kt?ry jej dopomo?e, ale sam jej nie da.

Trzeba zna? dobrze wszystkie przyrodzenia skarby,

R??ne rodzaje r??nej potrzebuj? farby.

Ten, co bierze bez braku, nic dobrze nie zrobi;

To w jednym miejscu szkodzi, co w innym ozdobi.

Kto przystojnego toku rzeczy da? nie umie,

Kto wszystko w b??dnym k?adzie za jedno rozumie

I jednakim wyra?a tonem w prostym rymie -

Mo?e? zyska? szlachetne rymotw?rcy imi??

Ka?dy rodzaj pisania ma szlachetno?? swoj?,

Insz?, gdy lasy ?piewa, a insz?, gdy boje.

Niechaj?e nigdy pod?o?? pism twoich nie szpeci.

Mo?na pisa? szlachetnie i dla samych dzieci.

Ten, co czerpa z prawdziwej wod? Hiopokreny,

Co wyr?wna? Ezopom, przewy?szy? Fonteny,

Wszystkie wdzi?ki dowcipu w dzie?ach swoich mie?ci,

Szlachetnie bajki prawi, przystojnie si? pie?ci [4].

Na tym wi?c rymotw?rskiej ca?a tre?? roboty:

By? wysokim bez pychy, mi?ym bez prostoty.

Staraj si?, ?eby ka?dy m?g? ci? czyta? smacznie,

Chciej si? nad spadkiem wiersz?w zastanawia? bacznie;

Niech, ile mo?na, koniec wiersza sens przerywa,

A najlepiej, kiedy si? w?rz?d wiersza spoczywa.

Niech z wiersza na wiersz skoki ustawne nie trudz?,

Niech jednotonem wiersze parzyste nie nudz?.

Niechaj si? coraz innym kszta?tem my?l obraca,

Niech kolejno przed?u?a okresy i skraca,

Niechaj g?oska przy g?osce przyjemnie odbija,

Niechaj wyraz dobrany wyrazowi sprzyja.

Niech si? g?os jednobrzmi?cy po sobie nie schodzi,

Bo to najwi?cej dobrej harmonii szkodzi -

Ta wzgl?dem mi?ej mowy wszystkich zgodna rada [5].

Jest d?wi?k pewny, co s?odko w uszy nasze wpada;

Jest d?wi?k, co nieforemnym wyraz?w z??czeniem

Chrapliwie nas uderza, przykrym g?uszy brzmieniem.

Cho? wiersz pe?ny, nic nie wart, kiedy ucho razi;

On i my?l tw? zepsuje, i ca?? rzecz skazi.

Umiej malowa? rzeczy strasznie i przyjemnie,

Weso?o i okropnie, bo inaczej we mnie

Czucia sprawi? nie mo?esz. O, jak ten szcz??liwy.

Co raz umie by? mi?y, drugi raz straszliwy!

Jemu sama rzecz wsz?dzie zdolnych farb dostarczy.

Ra?? b?yski, lataj? ?my, powietrze warczy,

Niebo si? okropnymi zas?pia ca?uny,

Lec? jak grad z spi?owych paszcz zgubne pioruny,

?mier? blada si? uwija, a Bellona w?ciek?a

Tysi?ce n?dznych ofiar posy?a do piek?a.

Inna rzecz, gdy opiewasz mi?ej wiosny wczasy

I pola chleborodne, i zielone lasy,

I niewinne igraszki, i s?odkie u?miechy,

I poczciwych skotarz?w kradzione uciechy,

I z?ote w pierwszych wiekach ojc?w naszych ?ycie.

U?yj na to farb r??nych, ale przyzwoicie.

Kto ma zdolno?? przy pracy, wszystko mu si? uda.

Zdolno?? z prac? nie dzie?a, lecz robi z dzie? cuda.

D?ugo nasze Muz wdzi?ku nie s?ysza?y przodki.

Szabl? robi? umia?y, nie pisa? rym s?odki;

Zatkana dla nas by?a kastalska krynica.

Pierwszy p??d wiersz?w polskich jest Boga Rodzica [6].

T? ?piewali ojcowie, gdy szli na potyczki;

Tej podobnych krakowskie do?? mieszcz? kantyczki.

Nie zna? przyzwoitego porz?dku wiersz stary;

By?y sk?ady bez liczby, bez rym?w, bez miary.

Tak opiewaj?c, ?e si? Chrystus w pod?ym mie?cie

Narodzi?, zako?czyli, ?e przyszed? w ub?stwie.

P??niejsi, zara?eni wiek?w swoich win?,

Sam? tylko szczeg?lnie pisali ?acin?.

D?ugo mowa ojczysta w ma?ej by?a cenie

Jako do pism niezdolna. Szcz??liwe natchnienie

O?wieci?o nas z czasem. W tym genijusz dzielny,

Jan Kochanowski, w rytmach swoich nie?miertelny,

Ca?emu narodowi powieki otworzy?,

Wydoskonali? rytmy, chocia? je sam stworzy?.

On na s?owia?skiej lutni nawi?zawszy strony,

Wyda? dok?adnie greckie i ?aci?skie tony,

Zabrzmia? w arfy Dawida niezr?wnane g?osy,

Muzom sarmackim strojne pozaplata? kosy.

Bracia, dwa godni bracia, pi?knym t?umaczeniem,

Wiekiem p??niej Kochowski s?odkim lutni pieniem,

Twardowski ?wawym tonem, Chro?ci?ski obfitym,

Bardzi?ski, Otwinowski rytmem wy?mienitym

S?owiacz?c dawnych, pi?knej szukaj?cy chwa?y,

I t?umacz Argenidy, Potocki wspania?y,

Bystrymi kroki biegli ?ladem tego m??a.

Wielu si? do? przybli?a, ?aden nie zwyci??a.

W sykulskiej Muzy wdzi?ki Szymonowicz p?odny,

Zimorowicz, si?? ruskich po nim skotarz godny,

I Gawi?ski w pastusze wdzi?cznie dmi?c multanki

Chwalebny sp?r z dawnymi wiedli o sielanki.

Z czasem styl si? nam popsu?. Muzy ochrzypialy,

Huczne tylko, lecz przykre d?wi?ki wydawa?y

I ten pisa? najlepiej, ten najwi?cej umia?,

Kto ma?o siebie, jego za? nikt nie rozumia?.

Ale dzisiaj, pod m?drym ber?em STANIS?AWA,

Znowu pierwsza Muz polskich powr?ci?a s?awa.

Ockn??y si? dowcipy, przez nagr?d pon?ty

Wspania?ym biegn? krokiem do mety wytkni?tej.

Ju? Kochanowski, co sam siedzia? na Parnasie,

Dw?ch ma obok przy sobie, wi?cej spodziewa si? [7].

Lecz co grozi upadkiem - to pewnie, niestety:

Nadto si? zag??ci?y dzi? w kraju poety.

Niejedno narzekanie i z wy?szych ust s?ysz?,

?e zdolny i niezdolny bez braku wiersz pisze.

Nie wszystko to jest wierszem, co si? nim nazywa,

S? tam rymy, s? s?owa, lecz na duchu zbywa.

Wezm? one nagrod? z czasem godn? siebie:

Dobre dzie?a zostan?, z?e ciemno?? zagrzebie.

Tok w pi?mie rymotw?rca ma w?a?ciwy sobie.

U niego "kutym rydlem Kloto nie wyskrobie" [8]

?ask ?wiadczonych pami?ci; kiedy m?wca skromniej

T?umacz?c si?, wyra?a: ?e ich "nie zapomni".

Inak m?wca, poeta inak s?owa wi??e.

Tak nowy za dni naszych rymotw?rc?w ksi???

Brzydk? zazdro?? maluje: "Zazdro??, j?dza blada,

Co ?wiat?o?ci nie lubi?c w czarnych lochach siada,

Nigdy prosto nie patrzy, zyzem tylko strzy?e,

???ci? pluje i splut? ???? za pokarm li?e...

Ten to srogi dziwor?d, ?ez ludzkich niesyty,

Patrz?c na twe zas?ugi, s?aw? i kredyty,

Rykn??, ruszywszy z?by w paszczy ostrym zgrzytem:

B?dziesz?e pierwszym zawsze g?rowa? zaszczytem?...

D?ugo? nader szcz??liwy; inaczej by? musi!

To m?wi?c, jad piekielny z wn?trzno?ci wykrztusi".

Tu jest duch rymotw?rczy. Jak chcesz obr?? s?owa,

Mimo tego w nich zawsze ogie? si? zachowa.

Trzeba si? wi?c prawego genijuszu radzi?.

Lecz o tym pami?tajmy, ?e kiedy si? sadzi?

B?dziemy na poet?w z musem i przysad?,

Nierozumia?o?? brzydk? wiersza b?dzie wad?.

Jasno?? jest pierwszy przymiot. Ju? to ?le oznacza,

Kiedy dla zrozumienia potrzeba t?umacza.

Je?li, ?ebym ci? dociek?, susz? my?l daremno -

Lub ja t?po pojmuj?, lub ty piszesz ciemno.

S? takowe dowcipy w my?lach zawik?ane,

S? w obrotach przysadne, w wyrazach zatkane,

?e im trudno przychodzi, co pragn?, okre?li?.

Niech?e, nim zaczn? pisa?, ucz? si? wprz?d my?li?.

My?li ciemne w twej g?owie -w pi?rze wcale zgasn?.

Gdy dobrze sam obejmiesz, wy?o?ysz si? jasno.

Wyraz idzie za my?l?. My?l dobrze, czuj ?ywo,

A b?dziesz mia? w pisaniu dosadno?? szcz??liw?.

A nade wszystko szanuj mow? tw? ojczyst?.

Nie zna? j?zyka swego - ha?b? oczywist?.

Co mi po tym, ?e wiersze swoje pi?knie kszta?cisz,

Je?eli ?amiesz zgod?, je?li j?zyk gwa?cisz?

Ma swe pisarz wolno?ci, lecz niech na to pomni,

?eby ich, ile mo?na, u?ywa? najskromniej.

Czyta? dawne j?zyki i obce rozumie?

Dobrze jest, lecz ojczysty trzeba naprz?d umie?.

Chocia? my?lisz wysoko, ?atwym piszesz pi?rem,

Bez j?zyka nie mo?esz by? dobrym autorem.

Trafi si?, ?e ci braknie w?a?ciwego s?owa,

A ?adna jeszcze wszystkich nie obj??a mowa;

Masz now? my?l, chcesz nowy kszta?t kre?li? obrazu -

Mo?esz stworzy? i u?y? nowego wyrazu.

Lecz wzgl?dem tej wolno?ci t? zachowaj miar?:

Poty nie tw?rz s??w nowych, p?ki zdatne stare.

Cz?stokro? na nasz j?zyk p?ocho narzekamy;

Jest to skarb bardzo wielki, ale go nie znamy.

Pracuj na osobno?ci, bez zgie?ku, ha?asu.

Trzeba, ?eby co zrobi?, i miejsca, i czasu.

Niechaj ci? pr??nej chwa?y nie zwodz? pozory,

Nie szukaj z tego chluby, ?e? w pisaniu skory.

Rzadki ten, co i dobrze, i pr?dko napisze,

Zatem, wy, co piszecie, mili towarzysze,

Nadto czasu w pisaniu ?o?y? nie mo?ecie,

Je?eli prawdziwej chwa?y dost?pi? pragniecie.

Ten, co si? wprz?d przy ko?cu znajdzie ni? w pocz?tku,

Nie tak wielki ma dowcip, jak ma?o rozs?dku.

Wol? ja czysty strumyk, kt?ry wolnym biegiem

P?yn?c, srebrnym j?zyczkiem li?e kwiat nad brzegiem,

Ni? ?w gwa?towny potok, w biegu rozp?dzony,

A ca?y szpetnym brudem i b?ockiem zm?cony.

Po?pieszaj, ale zwolna. Pisz ostro?nie rymy.

Nie le? si? ich dwadzie?cia razy wzi?? do limy.

Nie tra? serca w robocie, zniknie trudno?? z prac?,

A nic na op??nieniu twe dzie?a nie strac?.

Czemu dzi? nie wydo?asz, nazajutrz doka?esz,

Z czasem przydasz, co trzeba, a co nadto, zma?esz.

C?? po tym, ?e si? jaka pi?kno?? w dziele ?wieci,

Je?li j? tysi?c b??d?w i tysi?c wad szpeci?

Niech wszystko sobie miejsce w?a?ciwe osi?dzie,

Niech ?rzodek z wst?pem zgodny, koniec z ?rzodkiem b?dzie.

Niechaj si? do jednego wszystko ?ci?ga celu,

Niechaj si? jedna ca?o?? z?o?y z cz??ci wielu.

Pilnuj zawsze twej rzeczy jak oka ?rzenicy.

Do jednej tylko wzdychaj ao?skiej dziewicy.

Ka?da rzecz z siebie samej w?asnych ozd?b czeka;

Nie przylgnie do niej wzi?ta okrasa z daleka.

Boisz-li si? publicznej pism twoich obmowy?

Trzeba, by? sam dla siebie by? krytyk surowy.

Pospolicie si? sobie niewiadomo?? dziwi.

O, jak tych los pomy?lny, jak ci s? szcz??liwi,

Kt?rych zdrowa przyjaci?? o?wieca krytyka

I bez ogr?dki wszystko na oczy wytyka!

W tych obliczu zdejm z siebie wynios?o?? pisarza.

Lecz ?e si? cz?sto znale?? w przyjacio?ach zdarza

Pod?ych przyklaskiwacz?w, potrzebna r??nica

Mi?dzy tym, co pochlebia, i tym, co o?wieca.

Ten ci w oczy przychwala, za oczyma k?sa,

Ten ci? w duszy szacuje, cho? zewn?trz si? d?sa.

Lecz ci??ej zawsze pochlebstw ni? krytyk przyp?acisz:

W tych znajdziesz o?wiecenie, w tamtych je utracisz.

Pochlebca pochwa?ami nazbyt obsypywa;

Ka?dy go wyraz dziwi, ka?dy wiersz porywa.

Wszystko pi?knie! Cudownie! Z weso?o?ci skacze,

Dr?y z boja?ni, ?mieje si? z ?art?w, z smutku p?acze,

Wielbi hojnie, ?e ka?de s?owo wiele znaczy.

Lecz prawda si? nie takim sposobem t?umaczy.

M?dry przyjaciel pilnie dope?nia urz?du

S?dziego i ?adnego nie przepuszcza b??du.

Wytknie, co zaniedbane, co niskie - poprawi,

Co nie w ?adzie, na swoim to miejscu postawi,

Bystrym okiem rozezna z?oto od poz?oty,

Od m?skich ozd?b zwodne od??czy b?yskoty,

Przygani wytworno?ci wyraz?w zbytecznej,

Zma?e spos?b m?wienia cudzy, niedorzeczny;

Obra?ony j?zyka tok uleje w?a?nie

I wyraz tw?j wy?o?y, kiedy nie brzmi ja?nie.

Tak poczyna w krytyce przyjaciel prawdziwy.

Ale cz?stokro? autor zbytnie obra?liwy,

Niekontent z tej przys?ugi, do broni si? bierze

I to za z?o?? poczyta, co wytkni?to szczerze.

- C?? to m?wisz, w tym wierszu ten wyraz jest pod?y?

Daruj mi, przyjacielu! Jakie? ci? tu zwiod?y

Omylne przywidzenia! - Ten wyraz niezgrabny,

Ja bym go nie chcia? u?y?. - I owszem, powabny.

- To niedobrze. - Lecz wszyscy wynosz? pod nieba...

- To ciemno. - Bo si? dobrze zastanowi? trzeba.

- To p?asko wy?o?one. - Przepraszam, wysoko!

- To mi si? nie wydaje. - Bo krzywe masz oko! -

Tak wi?c, w swym rozumieniu nadto zaufany,

To bierze za ozdob?, co warto nagany.

Jednak - dasz-li mu wiar?? - jeszcze mu my?l p?ocha

Nie zajecha?a g?owy, w krytyce si? kocha,

Szuka ?wiat?a u ludzi... Wiesz pow?d tej cnoty?

Oto, ?eby si? szczyci? ze swymi roboty.

Zganisz-li, to gdzie indziej dziwiciel?w chwyta

I kto tylko da ucho, temu wiersze czyta.

Znajdzie ich jeszcze dosy?! Niejeden jest g?upi,

Co pochwali autora, ksi??k? jego kupi.

Nie tylko to po ziemiach, znajdziesz w?rz?d Warszawy,

Co bez braku czytaj? ksi??ki, dla zabawy.

Niechaj si? autor poci, nic nie zyska przecie,

Dobrze pisze, lecz nudzi - a ?w bawnie plecie.

Najlichsze dzie?o znajdzie wsz?dy mi?o?nik?w,

Znajdzie wsz?dy drukarz?w, znajdzie czytelnik?w.

Rzadki, co rzeczy wa?y na przystojnej szali.

G?upi znajdzie g?upszego, kt?ry go pochwali.

PRZYPISY
DO PIE?NI PIERWSZEJ
[1] Rymy zbyt ?atwe, jakie s?, na: -sci, -go, -wszy, -la, -j??, osobliwie gdy s? cz?sto u?ywane, czyni? wiersz p?aski; st?d i to niekt?rzy za prawid?o rym?w k?ad?, ?eby si? takiego rymowania wystrzega?.

[2] "Znajoma jest wszystkim trajedyja Jana Kochanowskiego pod napisem Odprawa pos??w greckich, wiadome satyry ?ukasza Opali?skiego, bezrymowymi wierszami napisane. Wszak?e czytaj?c te i tym podobne wiersze, czego? w nich zdaje si? brakn??. Jako? brakuje im jednej miary, kt?ra by na ucho pokaza?a liczb? dw?ch wierszy zako?czon?. Odpoczynek ucha na dwu podobnych d?wi?kach, proporcyjonalnie od siebie odleg?ych, zaspakaja s?uchacza i niejak? mu w uszach sprawuje rozkosz; a przeto rymy za potrzebn? wiersz?w ozdob? poczytane by? maj?. We wszystkich narodach, gdzie zupe?nego nie masz iloczasu, czyli prozodyi, wiersze rymami zdobiono i zdobi?". (Ks. Kopczy?ski w Przyp. do grammat. na klas. III).

[3] "Wszystkie poezyi rodzaje s? na?ladowaniem natury... Wrodzona jest ludziom na?ladowa? i ka?dy kocha si? w na?ladowaniu". (Arystoteles w Poetyce).

[4] Opr?cz innych wybornych dziel r?ki Ks-cia Biskupa Warmi?skiego, Bajki i przypowie?ci szczeg?lniejszej godne zalety. Owa przyjemno??, owa zwi?z?o?? i jasno?? wyra?enia, owa stosowno?? do obyczaj?w ludzkich - i rozumnego czytelnika kontentuje, i nawet dzieciom uczu? si? daje.

[5] Wzgl?dem mi?ej harmonii mowy znajduj? si? z natury j?zyka wyci?gnione uwagi w Grammatyce Ks. Kopczy?skiego. W dziele O wymowie i poezyi Ks. Gola?skiego i w ksi??ce O prozodyi i hamonii j?zyka polskiego, ma?o wprawdzie czytanej, ale dla nowych i dobrych postrze?e? godnej czytania.

[6] Pie?? Boga Rodzica najdawniejszym jest zabytkiem poezyi polskiej; u?o?ona, jak jest podanie, od ?. Wojciecha.

[7] Powszechne zdanie Krasickiego i Naruszewicza na czele wszystkich ?yj?cych poet?w k?adzie. Wszak?e i ci nie s? bez chwa?y, kt?rzy w swoim gatunku celuj?c id? za nimi.

[8] Wyraz wzi?ty z Argenidy Potockiego.

PIE?? DRUGA

Jako m?oda pasterka w pi?kny dzie? wiosnowy

Wykwintnymi strojami nie obci??a g?owy

Ani pere? na ?nie?nych piersiach rozpo?ciera,

Lecz na kwiecistym polu ozdoby swe zbiera,

W kt?rych, cho? nie bogato, przystojnie wygl?da,

Ka?dy jej ch?tny, ka?dy j? ch?tn? mie? ??da -

Tak si? pi?kna w swym toku, w okrasie niewinna,

Doskona?a sielanka wydawa? powinna.

Kazi j? s??w nad?to??, styl g?rny oszpeca,

Szlachetna skromno?? zdobi, przyjemno?? zaleca.

W s?odkie wdzi?ki przybrana, mile g?aszcze uszy

I nigdy nastrz?pionym wyrazem nie g?uszy.

Wszystko w niej prosto idzie. Sam g?os przyrodzenia

I zdobi?, i o?ywia? ma pasterskie pienia.

Czyli to zbiera kwiaty, czy zgania barany,

Czy oprz?ta obfit? pasz? hojne ?any,

Czyli bogi wys?awia w darach dobroczynne,

Czyli z Fillid? nuci zabawy niewinne,

Czyli stanu swojego szcz??liwo?? opiewa -

Zawsze si? pasterz g?osem natury ozywa [1].

Lecz cz?sto pr??nym autor ogniem zapalony

Porzuca proste fletnie i wiejskie bardony

I tam, gdzie tylko s?u?y d?wi?k Muzy pieskliwy,

Zabrzmi, cho? niedorzecznie, w g?os tr?by hukliwy.

Pan, nierad takim pie?niom, uchodzi z daleka,

A strwo?one nimf grono w g??b lasu ucieka.

Drugi znowu, przeciwnie, ?e a? ucho boli,

Twardym smykiem na hucznej marynie rz?poli;

Nie?wiadomy natury, opak jej rzecz wiedzie,

Jakoby szerstkie w tany prowadzi? nied?wiedzie.

Inny, w wiejskich sielankach zbytecznie uczony,

Wie, o czym radzi senat, co my?l? korony,

I ?eby wiadomo?ci? dzie?o przyozdobi?,

Z Damet?w i Menalk?w ministr?w chce zrobi?;

Nie mo?e si? to w ustach pasterskich osiedzie?,

O czym oni w swym stanie nie powinni wiedzie?.

?eby? m?wi? szlachetnie, ale bez przysady,

?eby? nie mia? pod?ego grubija?stwa wady

I przyjemnym na dudce pasterskiej gra? tonem -

Na?laduj Teokryta i p?jd? za Maronem [2].

Godzien nasz Szymonowicz chodzi? z tymi w parze [3],

Tak wi?c, jak on, na wiejskiej wygrywaj fujarze.

Tych skotopas?w pie?ni, kt?re same wdzi?ki

Ula?y, w dzie? i w nocy nie wypuszczaj z r?ki.

Ci sami, by?e? z nimi stara? si? oswoi?,

Naucz?, jak g?os wynie??, jak skrzypce nastroi?,

Jak do natury ozd?b najlepiej si? zbli?y?,

Jak si? podnie?? bez pychy, bez pod?o?ci zni?y?,

Zwierza? si? swych tajemnic, m?wi? poufale,

W rado?ci gra? weso?o, w smutku nuci? ?ale,

Flory wdzi?ki, owoce Pomony opiewa?,

Na przesad? skotarz?w w piszcza?ki zagrzewa?,

Narcyssa w kwiat przemieni?, Dafne odzia? kor?,

G?osi? ognie mi?o?ci, p?aka? nad Lindor? [4],

Uwielbia? dobrodziej?w hojno?? wdzi?cznym pieniem,

Dziwi? si? darom Niebios ze wszystkim stworzeniem,

A jeszcze - rzadk? sztuk? - i lasy, i pola

Zrobi? konsul?w godne i mi?e dla kr?la;

Wyda?, jak Amaryllis bola?a strapiona

Nad smutnym kochanego ciosem Palemona,

Jak uderzy? Dameta w ?a?obliwe g?osy,

J?cza? Hippolit, Mirtyl rwa? na g?owie w?osy [5].

Tak wielkie pasterskiego wiersza s? zaszczyty,

?e i wdzi?ku przydaje rzeczy pospolitej,

I najwy?sza w nim z mocy swojej nic nie straci,

Kiedy j? w przyzwoitej wystawisz postaci [6].

Wy?ej troch?, atoli niezbyt okazale

Smutne rozwodzi swoje elegija ?ale:

Wzi?wszy na siebie d?ugi str?j czarnej ?a?oby,

Czule serca przenika, martwe wzrusza groby.

Raz pochlebia, drugi raz gniewa si? i gniewa,

Narzeka na odmienno??, do statku zagrzewa,

To wesele maluje, to ?ale i smutki.

Lecz ?eby, jak powinna, sprawi?a swe skutki,

Ma?o, ?e rymotw?rstwa masz talent szcz??liwy:

Trzeba mie? dusz? czu?? i serca g?os tkliwy.

Nie lubi? ja tych wierszy, gardz? tym autorem,

Co o swoich mi prawi ogniach zimnym piorem.

Udaje zewn?trz smutek, cho? go w sercu nie ma,

I zmy?lone na wszelki raz w oczach ?zy trzyma;

Cierpi, a jednak zawsze z swojej kontent doli,

J?czy w wi?zach, a przecie kocha si? w niewoli;

B?ogos?awi przykro?ciom, cho? srodze mu ci???,

I ca?uje kajdany, kt?re go ciemi???.

Gdy mu dziwaczna mi?o?? w g?owie m?zg przewr?ci,

Ustawnie si? z rozumem i zmys?ami k??ci.

St?d szuka swej zalety, st?d czeka pochwa?y [7].

Czy? takim Tybull tonem swe ?piewa? zapa?y?

Czy? w tkliwych jego pieniach nie czu? serca g?osu?

A Nazo, kt?ry dozna? tak przykrego losu,

Kt?ry sztuk? kochania tak bawn? zostawi?,

Czy? tym tonem swe imi? na nieszcz??cie ws?awi??

I ty, Propercy, i ty, Gallu, co w staro?ci

Nie znalaz?e? w kochaniu s?odkiej wzajemno?ci,

Czy tak zimno ?piewa?e? na g??li ponurej?

Ka?dy w pieniach postrzega waszych g?os natury.

W tym was tylko winiemy, ?e pi?rem swawolnym

Cz?stokro? wykraczacie i p?dzlem zbyt wolnym

Maluj?c swe rozkoszy, mi?kko?ci uczycie [8].

Je?eli opiewasz n?dze, kt?rym ludzkie ?ycie

Ustawicznie podpada, i smutnej Kameny

Czu?ym g?osem p?aczliwe chcesz wywodzi? treny -

Serce m?wi? powinno, z niego wyraz ?ywy,

Nim si? dzielnie t?umaczy cz?owiek nieszcz??liwy.

Ten, co go na wygnanie August obra?ony

Wyrzuci?, w jak ?a?osne opisuje tony

Swoje nieszcz??liwo?ci! Nie znajdziesz cz?owieka,

Co z nim ?al?w nie dzieli, co z nim nie narzeka.

Jest pisarz, albijo?skiej mieszkaniec krainy,

Co nosi ?zami zlane na g?owie wawrzyny,

Co p?aka? zabranego od ?mierci haraczu

W mi?ych dzieciach; od niego nauczmy si? p?aczu [9].

Czuj sam dobrze tw? n?dz? - i my b?dziem czuli.

Jak ten, najukocha?szej co p?aka? Urszuli [10],

I co niedawno wyda? ?ale Orfeusza [11].

Sama tylko do p?aczu wzbudzi czu?a dusza.

Pie?? r?wnie moc wyraz?w i my?li wspania?o??,

I najwy?sz? przyjmuje wiersza okaza?o??.

?mia?o sw?j zap?d wznosi niczym nie wstrzymany,

Rada z nie?miertelnymi obcuje niebiany.

Jej tonem wielko?? tw?rczej prawicy si? wyda,

Gdy g?osi cuda Bo?e na arfie Dawida [12].

Bogata w my?li, pe?na ognistego ducha,

Leci jak bystra rzeka, jak p?omie? wybucha.

Ona szermierzom w Pizach zapory otwiera,

?piewa chwa?y zwyci?zcy, co wieniec odbiera..

G?osi, czego Achilles dokazywa? krwawy,

Lub jak na swe morderce by? August ?askawy [13].

Raz jak pszcz??ka obiega wonne w polu kwiaty

I z nich na sw? ozdob? znosi plon bogaty,

Maluje ?arty, ?miechy, wesela i skoki [14],

To znowu niespodzianie bierze ton wysoki,

Trwo?y w wielkich obrazach, w ?wietnych my?lach b?yska.

W niej staje w ca?ym ?wietle sztuka rymopiska.

Niedu?o s?ucha? lubi prawide? nauki

I nie?ad w niej szcz??liwy wyskokiem jest sztuki.

Precz st?d niech owe dr??ce rymopisy id?,

Co z ha?b? Apollina, z Parnasu ohyd?

Prawie nie znaj? w pieniach ogniem si? zapali?!

Czyli? mo?na te pisma nikczemne pochwali?,

Gdzie nic pr?cz s??w nie widz? i nazwiska ody:

Owe suchych rozum?w jeszcze suchsze p?ody;

Co w wierszach swoich zwyk?y g?osi? imieniny,

Szlubne zwi?zki wychwala?, ?piewa? urodziny?

Najwi?ksze ich ozdoby, najpi?kniejsze kwiaty,

?e z ojczystych herbarz?w licz? antenaty [15]

I z m??nego Jakuba, z nadobnej Krystyny

Wielkie na wsparcie kraju obiecuj? syny [16].

Wsz?dzie oda w?a?ciw? sobie cech? nosi,

Czy wielbi dobrodziejstwa, czy zwyci?stwa g?osi,

?e wspania?o?? z zap?dem my?li mie? powinna.

W niej si? mie?ci i mi?o??, i rozkosz niewinna;

Ale niechaj nas mi?o?? tak bardzo nie pali,

Bo?my si? ju? w tym wieku nadto rozkochali.

Moralno?? dobra w pie?niach, gdy serce przenika.

Lecz jakim prawem wesz?a w pie?ni polityka?

Umiejmy wszystkie rzeczy bra? w przystojnym wzgl?dzie,

Niech nie pr??nym s??w d?wi?kiem pie??, lecz pie?ni? b?dzie.

Niech j? gra, kt?rej dzielnych Feb ton?w u?ycza,

Lutnia Pindara, Flakka i Naruszewicza.

Epigramma my?l kr?tk? rymami wyk?ada,

Raz je mniej, a drugi raz wi?cej wierszy sk?ada.

Albo proste zamyka rzeczy opisanie,

Albo jeszcze dowcipne mie?ci o niej zdanie.

Epigrammat?w wiele Marcyjalis pisa?,

Naganny, ?e pochlebstwem tyrana ko?ysa?;

Sam autor takie zdanie daje o swym dziele,

?e s? dobre, ?e miernych jest dosy?, z?ych wiele.

Z my?li epigrammatu najwi?ksza ozdoba:

Gdy zwi??le wy?o?one, lepiej si? podoba.

Przy nim si? obok k?ad? i ?arty, i fraszki.

Strze? si? razi? przystojno?? dla pr??nej igraszki;

Kochanowski z Kochowskim co? sobie pozwol?,

Potockiego gdy czytasz, uszy ci? zabol?.

Dawniej epigrammat?w duch si? zbyt rozszerzy?,

Ledwie nie ka?dy nimi rozum cz?eka mierzy?.

Lecz wedle nich najwi?cej gryz?y pi?ra szko?y.

Jakie? to dla czczych by?y ucink?w mozo?y:

Czemu na bia?ym koniu je?dzi? Jerzy ?wi?ty?

Jak g?ow? sw? ca?owa? Dyjonizy ?ci?ty?

Wymowa w epigrammach szuka?a okrasy

I kaznodziejskie nimi pstrzy?y si? ha?asy.

St?d wszystko si? popsu?o, gust dobry zagin??

I nim do nas powr?ci? - wiek ca?y up?yn??.

Lubi? rymy dowcipno??, lecz niezbyt wytworn?;

W igraszkach s??w masz tylko ozdob? pozorn?.

?ci?gnij w jedno my?l dobr? wraz z rymem obierze,

A wtenczas epigramma sw?j poklask odbierze.

"Satyra w szczeg?lno?ci nikomu nie ?aje,

Czo?em bije osobom, gani obyczaje".

"Satyra prawd? m?wi, wzgl?d?w si? wyrzeka,

Wielbi urz?d, czci kr?la, lecz s?dzi cz?owieka".

Satyra w ?cis?ej z cnot? zostaj?c przyja?ni,

B??dy ludzkie wytyka, lecz ludzi nie dra?ni.

Ten prawdziwy duch satyr, ta pierwszej tre?? proby:

Szydzi? z wad, karci? b??dy, oszcz?dza? osoby.

Pierwszy powsta? na rzymskie przywary Lucyli;

Jak w zwierciedle si? w rymach jego zobaczyli.

M?ci? si? za wyrz?dzon? prawej cnocie wzgard?,

Broni? uczciwych ludzi, gromi? dusze harde.

Horacy do ostro?ci przyda? trefne drwiny,

Nigdy w satyrze p?azem nie przepu?ci? winy,

Nieszcz??liwa osoba, nieszcz??liwe imi?,

Kt?re tylko m?g? g?adko umie?ci? w swym rymie.

Ni ?akomca, kt?rego bo?yszczem szkatu?a,

Ni bicz nielito?ciwy na uszy, gadu?a,

Ni ten, co si? wad jednych chroni?c, w drugie wpada,

Ni ten, co o siekaczach swoich przodk?w gada,

Nie uszed? jego pi?ra. A tak umie szydzi?,

?e gniewa? si? nie mo?na, a trzeba si? wstydzi?.

Persyjusz wi?cej my?li w wiersz ni?li s??w ?ci?ga,

Szale?stwu bezecnego Nerona ur?ga;

Stoickim napojony duchem od Kornuty,

G?upich k?adzie za pod?e natury wyrzuty,

Wsz?dzie si? z?ych ukorzy?, dobrych podnie?? sili;

Niech ?li schn?, widz?c cnot?, ?e jej odst?pili.

W zgie?ku szko?y wychowa? Juwenalis ?mia?y

A? do zbytku zaostrzy? uszczypliwe strza?y,

Smutne prawdy wytyka, wiersz gor?cy leje,

A cz?sto wysokimi ozdoby ja?nieje.

Czy to srogiego zwala pos?gi Sejana,

Czy pisze, jak chytrego na radzie tyrana

Pod?e brzydkim pochlebstwem senatory kadz?,

Czy jak bezecne ?ycie Rzymiany prowadz?

I jak si? Messalina rozpustna przedaje -

Wsz?dzie si? r?wny ogie? i dowcip wydaje.

Tych mistrz?w Kochanowscy godni s? uczniowie,

Opali?scy, Krasiccy, Naruszewiczowie,

Lecz o nich i dawniejszych to przydam nawiasem:

Ci odwodz? od z?ego, tamci ucz? czasem.

Kochanowski do kr?la Augusta w Satyrze

Cho? niemi?? Polakom prawd? m?wi szczerze:

Jako maj?c obfite nauki krynice

W kraju, pr??nym ?l? kosztem dzieci za granic?,

Jak broni zaniedbuj?, jak biegn? za zbytkiem.

Jak osobistym wszystko miarkuj? po?ytkiem,

Jako lasy pustosz?, ?e po malej chwili

Nie znajd? drew, by sobie izby upalili...

W Zgodzie karci duchownych, co by o?wieceniem

Powinni by? narodu, staj? si? zgorszeniem;

Mi?dzy obywatelmi wr? brzydkie niezgody,

A kraju coraz wi?cej szwankuj? swobody.

Tak zacny m?? ten nasze upomina? dziady,

By baczne mieli oko na gro?ne s?siady,

P?ytkie zawsze u boku nosili pa?asze.

Przejrza? zna? kl?ski, kt?re widzia?y dni nasze.

Opali?ski w bezrymnym wierszu uczy matek,

Aby nigdy w pieszczotach nie chowa?y dziatek,

Tych wytyka, co ?wi?te czytaj? ?ywoty,

M?wi? o Panu Bogu, a nie maj? cnoty,

Jakie w domach swawole, wykr?ty w dworszczy?nie -

Lecz mu si? t?usty wyraz cz?stokro? wy?li?nie.

Krasicki - czyli na wiek zepsuty narzeka,

Czyli na ?wiat m?odego sposobi cz?owieka,

Czyli gracz?w szulerskie rzemios?o ohydza,

Czy ha?bi?ce r?d ludzki pija?stwo obrzydza,

Czyli chytre wystawia filut?w zamiary,

Czy modnej ?ony k?adzie na oczy przywary -

Wysokim doskona?ej satyry jest wzorem.

Naruszewicz ostrzejszym nast?puje piorem

I na tych, co si? z przodk?w swoich dumnie chwal?,

I na tych, co kadzid?a pochlebnicze pal?,

I na tych, w powierzonym co grzesz? sekrecie,

Co lada dudkowi wierz? lub kobiecie,

I jako ?wiat g?upstwami ca?y nape?niony,

I jak teraz poczciwej trudno dosta? ?ony,

I jak fircyk z Pary?a po Warszawie lata,

I jak bieda chudego gn?bi literata,

Kiedy rzadki z kieszeni wywlecze pieni??ek,

By zamiast kalendarza dobrych naby? ksi??ek.

Dzielnym pi?rem skutecznie wszystko zrobi? umie,

?eby g?upstwa poprzesta?, kocha? si? w rozumie.

Tych wi?c torem post?puj. Umiej si? utrzyma?,

Je?li ci? ???? lub zemsta zaczyna poddyma?.

Szanuj zawsze przystojno??, szanuj obyczaje.

Nauczy? ten dobrego, co wyst?pkom ?aje

W brzydkiej ???ci zmaczawszy pi?ro uszczypliwe

Lub uszy szpetnym razi wyrazem uczciwe?

Dawni byli wolniejsi; teraz nie uchodzi.

My, cho? od nich nie lepsi i starzy, i m?odzi,

A mo?e wi?cej jeszcze ska?eni na duszy,

Jednak delikatniejsze mamy od nich uszy.

Niechaj satyra b?dzie w wyrazach ostro?na,

Nie maluje tak os?b, ?e je pozna? mo?na,

Lub, co gorsza, wymienia. Cho? wiersz piszesz g?adki.

Za takow? swawol? musisz p?j?? do klatki.

Styl jej do niewi?zanej przyst?puje mowy,

Ale niech si? samymi nie nape?nia s?owy.

Ten, co dobrze wecowa? ka?d? umia? win?,

A najlepiej bezecn? prawnik?w ?acin?,

Wiele by by? Piotrowski przyda? sobie chwa?y,

Gdyby w swym rymopistwie nie tak by? niedba?y.

W r??nych rzeczy postaci i r??nego zwierza

Bajka prosto do celu moralnego zmierza.

Co zwierz?ta gadaj?, w czym si? mylnie rz?dz?,

Niech si? st?d ucz? ludzie, niech r?wnie nie b??dz?.

Tok jej prosty, zaleta z rzeczy i stosunku.

Lecz i w tym ma?o dobrze pisa?o gatunku.

Nie z du?ym smakiem czytam Sto bajek i oko,

Rzecz dobra, ale wiersze niezgrabnie si? wlok?.

Trzeba sztuk? z wdzi?kami natury pomie?ci? -

I przypowie?? zaostrzy?, i w bajce si? pie?ci?,

Wszystko do swego kszta?tnie podci?gn?? rzemios?a,

Dum? lwa, chytro?? liszki, pr??no?? wyda? os?a.

Od Wschodu si? nam dosta? ten zabytek wierszy;

Z Grek?w Ezop dowcipny prawi? bajki pierwszy,

Fedr je Rzymianom, Fonten Francuzom przyswoi?,

Jakubowski je rytmem ojczystym przestroi?,

A ten, w kt?rym si? tyle wielkich dar?w mie?ci,

Krasicki ?liczne zrobi? bajki i powie?ci.

Je?li wi?c w bajkach ?ycia chcesz dawa? przyk?ady,

Id? za pi?kn? natur? i st?paj w tych ?lady.

PRZYPISY
DO PIE?NI DRUGIEJ
[1]. Obraz szcz??liwo?ci ?ycia pasterskiego przedziwnie pi?knie wydany jest w sielance ks. Naruszewicza przy ofiarowaniu Ksi?ciu Jenera?owi Ziem Podolskich sielanek dawnych poet?w naszych.

[2]. Teokryt, Greczyn, pisarz sielanek; Wirgilijusz Maro, na?ladowca jego. Nie wiedzie?, komu przyzna? pierwsze?stwo. Szymonowicz przypisuj?c sielanki swoje Wolskiemu, marsza?kowi nadwornemu, takie ?mia? o nich da? zdanie:

Sk?d i Maro, co m??e, co wojny, co zbroje
?piewak, naprz?d rozg?osi? wielkie imi? swoje.
Cienk? t? prac? zowie, ale Maronowy
Wysoki duch nie zni?y si? moimi s?owy.
Lubo Homera rymom g?o?nym wyr?wnywa,
Lubo przed Askrejczykiem w g?r? wylatywa.
Gdy mu przysz?o, mym zdaniem, na sykulskie Muzy,
Nie dogania pasterza pi?knej Syrakuzy.

[3]. Szymonowicz, jeden z najcelniejszych rymotw?rc?w polskich. Sielanki jego, czy-li w?asne, czy z dawnych na?ladowane (wiele bowiem bra? z Teokryta, Moscha, Biona, poet?w greckich, jako te? z Wirgilijusza), mog? si? nazwa? najwyborniejszym tego rodzaju pisma prawid?em.

S?odkie jego sielanki kt?ry tylko czyta,
Czuje zs?owiaczonego dzi?ki Teokryta.
Krasicki w tomie I List?w i pism r??nych.
To zdanie jest zdaniem wszystkich ludzi gust maj?cych.

[4]. Pod imieniem sielanki Lindory oddaje si? winna pochwa?a ?licznej poezyi wiejskiej jp. Fran. Karpi?skiego.

[5]. Ta sielanka, pod napisem Palemona, jedna z najpi?kniejszych, w kt?rej autor smutny przypadek JKMo?ci op?akuje, jest r?ki ks. Eysymonta, pisarza wielu sielanek.

[6]. Sielanki dawniejszych poet?w naszych, Szymonowicza, Zimorowicza, Gawi?skiego, dzisiejszych: Minasowicza, Naruszewicza, Eysymonta, Karpi?skiego, smak maj?cego czytelnika mile zabawi? mog?. I w tym gatunku poezyi staro?ytnych Teokryt?w, Mosch?w, Bion?w j?zykiem naszym ?piewaj?cych widzimy. Zw?aszcza ?e i samego Wirgilijusza sielanki doskonale przez ks. Nagurczewskiego prze?o?one mamy.

[7]. Zarzuceni jeste?my w tym wieku zimnomi?osnymi wierszami.
Ja nikogo nie wymieniam, nikt si? wi?c na mnie gniewa? nie mo?e. Co o nich s?dzi?, ka?dy czytelnik ma wolno??.

[8]. Tybullus, Owidyjusz, Propercyjusz, Gallus - wiersza elegijackiego pisarze. Pierwsze?stwo w tym rodzaju przyznane Tybullowi.

[9]. Edward Jung, Anglik, w Nocach swoich op?akuje strat? dzieci. Zap?d imaginacyi w nich wielki, czasem a? do zbytku, a genijusz oryginalny wsz?dzie si? wydaje.

[10]. Treny Jana Kochanowskiego na ?mier? Urszuli, c?rki, s? najpi?kniejsz? pami?tk?, kt?r? kiedy ?a?o?? rodzicielska dla kochanych dziatek wystawi? mog?a.

[11]. ?ale Orfeusza po ?mierci Eurydyki, dzie?o p. Knia?nina, dla delikatno?ci pi?ra, czu?o?ci wyraz?w mog? i?? obok z Trenami Kochanowskiego.

[12]. Psalmy Dawidowe s?usznie s? nazwane wybornym poezyi lirycznej dzie?em; Boskim duchem przej?ty ukoronowany prorok - w zap?dach swoich my?li, w wspania?o?ci obraz?w podnosi si? do wielko?ci dzie? boskich, co te? szczeg?lniej w psalmie setnym trzecim czu? mo?na. Mieli?my je od dwu wiek?w przez Jana Kochanowskiego rytmem ojczystym dobrze prze?o?one. Niedawno pan Karpi?ski, oddaj?c winn? sprawiedliwo?? pierwszemu t?umaczowi, drugi raz je prze?o?y?, a mieszcz?c w kr?tszych wierszach, stosowniejszymi do muzyki i ?piewania uczyni?.

[13]. Wzmianka tu jest o wybornej odzie ks. Naruszewicza, napisanej z okoliczno?ci mowy JKMci, mianej za kr?lob?jcami.

[14]. Takie s? pie?ni Anakreonta, kt?rych s?odycz i w polskim t?umaczeniu przedziwnie si? wydaje.

[15]
Bogdaj to szlubne pienia. Z mi?ym towarzyszem
Burmistrzowa Wenera, a burmistrz Jowiszem,
Gra Apollo na cytrze, Kupidyny swaty,
Fauny w pl?sach, Dryjady ?piewaj? wiwaty,
A Lucyna si? krz?ta o nowe przybysze,
A nasz poeta, kontent, jak pisze, tak pisze.
C?? dopiero, gdy chc?cy pochwali? dok?adnie,
Paprockiego herbarza szcz??liwie dopadnie,
Jak wsi?dzie na Rawicza ozdobnego plonem,
Jak si? wzbije do g?ry z lotnym ?lepowronem,
Jak Grzyma?? umocni, co wieki nie zwal?,
Jelenn? i Bajwol? nasro?y Rogal?,
Podkowy torem szcz??cia. Pogo? zyski chy?e,
A dopiero? i ca?e, i nieca?e Krzy?e...

Krasicki w tomie II List?w i pism r??nych.

[16].
Wiersze pisz?, byleby czyje imieniny,
Wiersze znowu, byleby czyje urodziny...
Je?eli syn, to b?dzie Aleksander pewnie,
?e si? nie chcia? urodzi? pr?dzej, p?acz? rzewnie.
By?by niechybnie przez swe m?stwo i swe dzie?a
Obroni? to, co obca przemoc Polszcze wzi??a,
Lecz i tak nieomylne powzi?li nadzieje,
?e nam z jego pomoc? szcz??cie zaja?nieje...

W?gierski w Li?cie do wierszopis?w.

PIE?? TRZECIA

Nie masz takiego smoka ani dziwol?ga,

Kt?ry sztucznie wydany oka nie poci?ga.

Trafny p?dzel, kt?ry si? na wszystko sposobi,

Z rzeczy najokropniejszej najpi?kniejsz? zrobi [1]

Natura - farb skarbnica, sztuka - ich mistrzyni.

Czy to mi straszny obraz, czy przyjemny czyni,

Je?eli zr?cznie udany, wart on u mnie tyle;

Czy ?miej?c si?, czy p?acz?c, rozerw? si? mile.

Tak dla naszej zabawy trajedyja smutna

Stawia, jak bole?? dr?czy Edypa okrutna,

Jakie z Orestem czyni fortuna igrzyska,

I bawi?c nas, nie chc?cym ?zy z oczu wyciska.

Weso?a komedyja zbiera ludzkie wady,

I wykr?tne podej?cia, i pochlebne zdrady,

I bezecne brzydkiego ?akomcy zmindactwo [2],

I g?upi? podej?rzliwo??, i chytre matactwo.

A gdy takie na scen? wyprowadzi dzieje,

?miej?c si? z drugich, cz?owiek sam z siebie si? ?mieje.

Wi?c ty, co ?mia?o idziesz w teatru zawody

I tam wspania?ych wierszy twych szukasz nagrody,

Chcesz dla powszechnej dzie?a po?wi?ci? zabawy

I chlubne zyska? ca?ej poklaski Warszawy,

Co tym pi?kniejsze b?d?, im cz?stsze na scenie

I po dwudziestu leciech zostan? w swej cenie -

Niech nami?tno??, wysokich rob?t twoich dusza,

Przedziera si? do serca, niech umys?y wzrusza.

Je?li rozpacz okropnym cz?stokro? zamachem

Nie przejmie nas boja?ni?, nie nape?ni strachem

Lub do politowania serca nie nak?oni -

Pr??ny pewnie g?os tylko na scenie twej dzwoni.

Zimne gadania zwyk?y pospolicie nudzi?.

Trzeba zagrza? s?uchacza, trzeba go pobudzi?!

Inaczej, mimo twojej najwi?kszej wymowy,

Wszyscy ziewa? b?dziemy, pozwieszamy g?owy.

Podoba? si? i wzruszy? - na tym sekret ca?y.

Znajdziej takie spr??yny, co by mi? wi?za?y!

Niech zaraz w pierwszym wst?pie roboty cel widz?,

Niechaj, sam go dochodz?c, pr??no si? nie biedz?.

?le trzymamy o tego dziele i rozumie,

Co nam rzeczy zamiaru sam skaza? nie umie.

Kto si? pl?ta w zacz?ciu - zamiast co mia? ludzi

Zabawi? na teatrze, on jeszcze ich strudzi.

Lecz doskona?y pisarz jasno rzecz wy?o?y,

Czym do ci?gu dalszego ciekawo?? pomno?y.

U niego si? osoby nie znaj? na scenie

Ani wiedz?, jakie je czeka przeznaczenie.

Spektator co? przegl?da - to go wi?cej miesza,

To w nim silniej ciekawo?? do ko?ca zawiesza.

Niech b?dzie czas i miejsce oznaczone sceny.

Pewien ?mia?o rymopis zza ?nie?nej Pireny [3]

D?ugie lata w dniu jednym na scenie wywodzi.

Tam cz?sto w pierwszym akcie bohatyr si? rodzi,

W nast?puj?cych staje doj?rza?y m?? z laty,

A w ostatnim - ju? starzec wygl?da brodaty.

Lecz my, kt?rzy rozumu s?uchamy nauki,

Ca?? rzecz podci?gamy do prawide? sztuki,

By w jednym dniu, na jednym miejscu koniec wzi??a,

A spektator zupe?nie kontent wyszed? z dzie?a.

We wszystkim si? nale?y pewnej trzyma? miary.

Czasem prawda nie b?dzie podobna do wiary;

Nic wi?c nad podobie?stwo nie stawiaj do prawdy -

Cud w dzie?ach rymotw?rczych podej?rzany zawdy.

Ludzkim dzia?aj sposobem. W ostatniej potrzebie,

Gdy ziemskie si?y s?abe, szukaj zemsty w Niebie.

O czym nie jestem mocno przekonany w duszy,

To uj?? mi? nie mo?e, to mi? nie poruszy.

Wzgl?dem miejsca najwi?ksza teatru jest wina.

Podobna-li do prawdy, aby Katylina

Tam o zgubie ojczyzny z spiskowymi radzi?,

Gdzie dopiero co konsul senat by? zgromadzi??

Tam, gdzie si? o z?o?eniu namy?la? korony

August, mo?e-li knowa? Cynna rozj?trzony

Zamach na ?ycie jego? [4] P?ki nie zostanie

Tak u?o?ony teatr, ?e w ka?dej odmianie

Rzeczy - odmiana miejsca b?dzie si? stosowa?,

Trudno ?ci?le podobno?? do prawdy zachowa?.

Czego widzie? nie trzeba, to powiedz dok?adnie.

Prawda, ?e rzecz na oczy mocniej w umys? padnie,

Lecz s? takie przypadki, kt?re sztuka g?adko

Uszom powie, a oczom wystawia je rzadko.

Niechaj si? nigdy teatr krwi? ludzk? nie broczy:

Nie mog? cierpie? tego delikatne oczy.

Kiedy widz? przyczyny wielkie do niech?ci,

Wnios?, na co si? ludzie odwa?? zawzi?ci.

Niech trudno?? coraz wi?ksza, kiedy ju? dosi??e

Przyzwoitego kresu, g?adko si? rozwi??e.

Nic tak dzielnie umys??w ludzkich nie porywa,

Jako gdy prawda, kt?ra w sztucznym si? ukrywa

Powi?zaniu, nagle si? poka?e na jawie

I w niespodzianej wyda rzecz ca?? postawie.

Akcyja idzie zawsze - i na tym zale?y,

?e bli?ej ko?ca swego z wi?kszym p?dem bie?y,

Jak oderwana ska?a od g?ry wierzcho?ka.

R??nie si? w tym zamiarze obracaj? ko?ka:

Dobrym cnoty zamys?om z?o?? chytra przeszkadza,

Jedn? tam? z?amawszy, to druga zawadza.

Ale dowcip szcz??liwy, mimo przeszk?d wielu,

Zawsze rzeczy prowadzi do swojego celu,

I gdy ju? mia? dobrego pogn?bi? los srogi,

Cnota tryumf odnosi, z?o?? pada pod nogi.

Ani akty by? maj? d?ugo?ci jednakiej,

Jako pr??no wyci?ga krytyk lada jaki.

Tu idzie o uczucie, a ty liczysz wiersze!

C?? st?d, ?e jedne w??sze akty, drugie szersze,

Kiedy nie wykroczono nic w uk?adzie rzeczy?

Insze wzgl?dy na wi?kszej potrzeba mie? pieczy.

Niech wszystkie dzie?a id? porz?dnie spr??yny,

Niech nikt sceny nie widzi bez s?usznej przyczyny

Ani z niej nie wychodzi. A to ju? naganie

Strasznej podpada, pr??na gdy scena zostanie.

Niech w pobocznych ust?pach ?adnej zw?oki nie ma.

Kryje rzecz przed naszymi zas?ona oczyma,

Lecz mo?na?, aby wtenczas aktorowie spali,

Gdy spektator spoczywa? Nie, musz? i?? dalej.

Chocia? widok tak dzielnie ciekawo?? w nas budzi,

D?ugo prostota pierwszych nie zna?a go ludzi.

Wskoczy? kozie? w winnic? i narobi? szkody;

Za ten go grzech zabito. Odt?d gdy jagody

Corocznie obierano, dla Bacha ofiary

Bito koz?a, a prosz?c go o hojne dary,

By winnic? staraniem krzepi? dobroczynnym,

?piewano pie?ni, sokiem zagrzawszy ?by winnym;

Najlepszy koz?a w wierszy swych odbiera? zysku.

R??ne czyniono skoki na takim igrzysku

Dla prostej, grubija?skiej ho?oty uciechy.

Lada ?art huczne ?ci?ga? spektatora ?miechy.

Tak dawni ludzie byli zabawia? si? radzi,

Tak liche trajedyja pocz?tki prowadzi.

Pierwszy Tespis przewozi? sw?j teatr po miastach,

Gdzie przy licznie skupionych m??ach i niewiastach

Aktory, winnym lagrem nama?ciwszy pyski,

B?aze?skimi lud prosty bawi?y igrzyski.

Eschil potem w przystojny str?j przybra? osoby,

On wymy?li? na twarzy maski dla ozdoby,

On z drzew teatr u?o?y?, da? na nogi ob?w,

On na scen? rycerz?w wyprowadzi? z grob?w;

A Eumenid widok wystawiwszy srogi,

Nies?ychanej nabawi? patrzaj?cych trwogi [5].

Sofokl z Eurypidesem dzielili Ateny,

D?ugi z sob? sp?r wiod?c o pierwsze?stwo sceny.

Oba wielcy, zar?wno dziwiono si? obu,

Chocia? si? nie jednego trzymali sposobu.

Ka?dy sw? sztuk? sobie poklaski zapewnia?,

Ten zadziwia? umys?y, ten serca rozrzewnia?.

Ci akcyi moc dali, scenie okaza?o??,

Wyb?r rzeczy, aktorom wdzi?k, mowie wspania?o??,

I w tak wysokim teatr zostawili stanie,

?e im nigdy wyr?wna? nie mogli Rzymianie [6].

Plaut i Terency pisa? sztuki teatralne.

Pierwszy mia? trefn? szydno??, drugi naturalne

Sceny komicznej wdzi?ki, lecz nie doszli Grek?w.

Wiele innych sztuk pogryz? ?ar?oczny z?b wiek?w.

Seneka przyszed? do nas; wysokie my?li ma,

Ale gdy chce by? g?rnym - cz?sto si? nadyma.

Czas, co wszystko silnymi zdolny wstrz?sn?? barki,

Kt?ry zsy?a kolejno ?wiat?o?ci szafarki

W r??ne ?wiata narody i r??nymi zwroty

Rozum g?upstwem przegradza, ?wiat?o?ci? - ciemnoty,

Zatar? nauk pami?tki, a Got?w szablice

Zagna?y gdzie? trwo?liwe Parnasu dziewice.

Le?a?y w zagrzebaniu nie?miertelne dzie?a,

Gruba ciemno?? pow?ok? czarn? rozci?gn??a.

Rozum, w ?cis?e uj?ty wi?zy perypatu,

G?upi? m?dro?? przedawa? w dzikich s?owach ?wiatu.

Spad?y na koniec z czasem zrdzewia?e okowy,

Ockn??y si? nauki i podnios?y g?owy.

Nachylone dowcipy spoj?rza?y do g?ry,

Uda?y si? do skarbnic swej matki natury.

Wsta? teatr, gdy b?ysn??a jasno?? nauk szczera,

W?ochy Metastazego, Anglija Szykspira,

Francyja Molijera, Kornela, Rasyna

I Woltera wyda?a [7]. Ju? nowy zaczyna

K sobie szal? wiek chyli?. Ale do tej chwa?y

Nie przyszed?, a? z dawnymi poszed? w przegon ?mia?y.

U nas przez d?ugie lata by? teatr ubogi.

Miejsce jego trzyma?y szkolne dyjalogi,

Gdzie w niezgrabnym uk?adzie, dla prostej zabawy,

Kiedy pozasiada?a liczna szlachta ?awy,

?aki r??ne czyni?y widowiska z siebie,

Udawa?y, co w piekle, co dzieje si? w niebie.

Ca?a si? rzecz ko?czy?a na wrzaskach i ?miechach.

Potem Bachus, w rz?sistych spe?niany kielichach,

Weselej jeszcze go?ci ni? aktor zabawi?;

Je?li diabe? przestraszy?, Bach dobr? my?l sprawi?.

Widzieli?my niedawno tych widok?w szcz?tki

I tych, gdzie ?mieszne grano role w Wielkie Pi?tki:

Annasza, Kaifasza, Heroda, Pi?ata,

Chc?c uczci? obch?d ?mierci Zbawiciela ?wiata.

Dawniej by? Kochanowski napisa? Odpraw?

Pos??w greckich, ale ta niewielk? ma s?aw?;

Same w niej s? rozmowy, nie masz zawik?ania

Rzeczy, nie masz trudno?ci, nie masz rozwi?zania.

Tym si? tylko robota od winy odj??a,

?e si? zacny m?? przyzna? do s?abo?ci dzie?a [8].

P??niej Morsztyn w?rz?d strasznych zamiesza? narodu,

W?rz?d burzy od p??nocy, po?udnia i wschodu,

Gdy z?e wrogi po wrogach sz?y na nas wy?cigiem,

Pi?knym sm?tnego kr?la rozerwa? Rodrygiem [9],

Nie zna? nar?d teatru i tylko u dworu

Grano sztuki obcego obc? mow? tworu.

Przebra? kilku trajed?w dobry Epifani,

Lecz na widok publiczny nie byli stawiani [10].

Dopiero ten, co m?drym by? wa?y? si? z wiela,

Wywi?d? na teatr polski Woltera, Kornela [11].

A imi? swe do mistrz?w tych przydaj?c znak?w,

Wyda? pogromc? Sparty na przyk?ad Polak?w [12],

Jako s?u?y? ojczy?nie, biec za pi?kn? s?aw?,

W z?ym razie ca?o?? ludu za pierwsze mie? prawo.

Gdy m?? ten trwo?y? teatr duchem tchn?c wysokim,

Bohomolec komicznym ws?awia? go widokiem [13],

Graj?c podst?p Figlackich, G?upskich podej?rzenie,

S?l attyck? w dowcipnej wida? jego scenie;

Lecz gdyby by? chcia? wi?cej poprawia? ni? ?mieszy?,

M?g?by si? wi?ksz? s?aw? ten zacny m?? cieszy?.

Dzi? dramatyka ro?nie, ?pieszem na nie radzi,

Ale ta, co do ?miechu, nie do ?ez prowadzi.

Wyzna? potrzeba - w sztuce traicznej-?my mali;

Niech Rzewuskich, Wybickich przyk?ad nas zapali [14],

Niechaj si? dowcip duchem wspania?ym zagrzeje,

Niech przetrz??nie ojczyste bacznym okiem dzieje,

A dla kr?la m?drego i narodu s?awy

Nowe dziwy utworzy na widok Warszawy.

Charakter bohatyrom naznacz przyzwoity.

Mi?dzy pierwsze wynios?o?? duszy k?ad? zaszczyty.

Mniej by pewnie Achilles poci?ga? do siebie,

Je?liby by? cierpliwy, uwa?ny w potrzebie.

Nie ten jego charakter, lecz waleczny, krwawy;

Tysi?ce trup?w ?ciel?c dobija si? s?awy,

Nikomu nie ust?pi, dzielnej ufa d?oni

I nigdy si? z hardego umys?u nie sk?oni.

Niech gadatliwy Nestor, Uliss chytry b?dzie,

Agamemnon wynios?y i uparty w b??dzie,

?wawy Ajaks, tch?rz Parys, Hektor zawo?any

Rycerz, Eneasz ze czci? ku bogom wylany.

Natura nas r??nymi przymiotami darzy,

Nie masz dw?ch dusz podobnych, jako nie masz twarzy.

Tego pycha nadyma, tym porywczo?? w?ada,

Ten wszystko o?lep czyni, tym kieruje rada.

Wszystko to mie? wysokie trajedyja ??da,

A wtenczas najwspanialej na scenie wygl?da,

Gdy przez moc nami?tno?ci i wysokie zdania

Porywa serca ludzkie, umys?y nak?ania.

I na kraj?w, i wiek?w zwa?aj obyczaje -

R??ny tok czucia r??ny rz?d i wiek nadaje.

Zatem trzeba bra? ludzi w przyzwoitym wzgl?dzie.

Niechaj cnotliwy Kato pedantem nie b?dzie [15]

Ni m?wca-konsul czczemu r?wien gadaczowi.

Niech Rzymianin po rzymsku. Grek po grecku m?wi,

Niechaj kr?l po kr?lewsku wynurza swe my?li.

Tak doskona?y p?dzel charaktery kre?li,

Nie miesza z sob? stan?w, nie ??czy narod?w.

Inn? spiek?ym od s?o?ca, inn? wpo?rz?d lod?w

Zmarz?ym mieszka?com, inn? j?cz?cym pod m?otem

Samow?adztwa, a inn? ciesz?cym si? z?otym

Darem wolno?ci dusz? da?o przyrodzenie.

Chcesz-li now? osob? pokaza? na scenie -

Niech b?dzie z sob? zgodna, niechaj jednakowa

Od pocz?tku do ko?ca charakter zachowa.

Niech?? zmieni si? w mi?o??, lecz nie bez przyczyny [16];

Dzielnej wielce do tego potrzeba spr??yny.

Czy? mo?e z?o?? ku temu twarde chowa? serce,

Kt?ry dobroci? same oblewa morderce?

W tym razie czarna dusza, w swej zem?cie zaciek?a,

Nie ludzkiego jest tworu, lecz wyziewem piek?a.

Cz?owiek dobry z natury, cnota go poci?ga;

W rodzie ludzkim takiego nie masz dziwol?ga,

Co by - cho? na natury g?os zatyka uszy -

?adnej czucia iskierki ku niej nie mia? w duszy.

Ka?da nami?tno?? swego u?ywa j?zyka.

Szcz??liwy, co spr??yny serc ludzkich przenika

I w robotach swych bierze farby od natury!

On wyda ?al - pochy?y, a smutek - ponury;

Straszn? rozpacz - w postaci odmaluje ?niadej,

Bole?? - z g?ow? zwieszon?, n?dz? - w twarzy bladej,

Gniew - w s?owach pop?dliwy, zemst? - z gro?nym czo?em,

?miech - w s?odkich ustach, rado?? - w ruszeniu weso?em.

Tak nami?tno??, wydana pod?ug przyrodzenia.

Wszystkich duchy o?ywia moc? swego tchnienia:

?miej? si? i wzdychaj?, i p?acz?, i j?cz?.

A jak s?o?ce odwrotn? maluje si? t?cz?

I wszystkie w niej wyra?a skarby swej istoty,

Tak pisarz doskona?y, co przedziwnej cnoty

Pi?ro wzi?? od Muz darem, czym si? sam zagrzewa,

Czym tchnie - czucia swe w serce s?uchacza przelewa.

Lecz je?eli nie umie wyda? w swej postaci

Natury - ca?? korzy?? pracy swojej traci.

Podobna?, by Hekuba, widz?c w prochu Troj?,

W nad?tych wyra?a?a s?owach n?dz? swoj?? [17]

Czyli? takim si? tonem natura t?umaczy?

Inny u niej g?os szcz??cia, a inny rozpaczy.

Zap?acz wprz?d, a zap?acz? i ja nad tw? bied?,

Lecz wiem, ?e s?owa z serca nad?te nie id?.

Pr??no je puszczasz w uszy, nikogo nie z?udz?;

Zamiast uczucia ?alu, do ?miechu pobudz?.

Jaka? prawdziwa chwa?a dobrego poety?

Nie chciejmy szuka? w samych poklaskach zalety.

Je?li zmieszasz umys?y, nabawisz je trwogi,

Je?li dr??, jakby wisia? nad nimi cios srogi,

Je?li ich n?dza ludzka tak jak w?asna gn?bi,

A po d?ugim milczeniu westchn? z serca g??bi

I to jak?? im folg? na duszy sprawuje -

Wygra?e?! Tobie wieniec Talija gotuje,

Tobie dar najpi?kniejszy da?o przyrodzenie.

B??dzi ten, kt?ry mniema, ?e traicznej scenie

Wielkich imion potrzeba i te tylko role

Mog? na nas wycisn?? ?zy, gdzie wchodz? krole.

Czy? tylko ber?a same, czy? same wielko?ci

Dla swoich nieszcz??? godne serc naszych lito?ci,

A ludzie pospolici s? w tym upodleni?

Nie krzywd?my przyrodzenia, przes?dem za?mieni.

Ich ci to s? najwi?ksze nieszcz??cia na ?wiecie,

Ich ci to bezprzestannie okrutny los gniecie.

Wydaj dobrze ich n?dz?! Za tak pi?kn? prac?,

Cny pisarzu, tysi?cem ?ez ci si? wyp?ac?!

Lecz dzie?o to nie lada talentu wyci?ga.

Mierno?? nie ma w nim miejsca. Pr??no si? ten wprz?ga

Do szlachetnej roboty wzruszenia serc, kt?ry

Nie wzi?? dowcipu, nie wzi?? serca od natury.

Kogo porusza? ludzi pi?kna ??dza kusi,

Wiele zna?, dobrze my?le? i ?ywo czu? musi.

Nie?atwo si? spektator do pochwa?y sk?ania,

Owszem, czego nie zrobi, temu rad przygania.

Kupi? sobie, gdy wej?cie zap?aci?, to prawo.

Wi?c by? by? powszechno?ci z honorem zabaw?,

Chciej si? podoba?, ujmij serca oboj?tne,

Niech raz my?li wysokie, wspania?e i ?wietne

Zadziwiaj? umys?y, niech drugi raz tkliwa

Scena rozrzewnia dusze, niech serca porywa.

Niech szlachetno?? z skromno?ci? zachowa wzajemno??,

Niechaj i strach przera?a, i ?echce przyjemno??,

Niech w trafach niespodzianych zdumiewa s?uchacza,

Niech z nieszcz??liwym p?acze, niech z n?dznym rozpacza,

A przez sztuczne do ko?ca wiedzion ko?owroty

Widzi kar? wyst?pku i nagrod? cnoty.

Wstr?t od z?ego i silne do cnoty pobudki -

Oto s? doskona?ej trajedyi skutki [18].

Ta, kt?ra czyny wielkich bohatyr?w g?osi,

Wy?szym si? jeszcze tonem epopeja wznosi.

Zawsze d???c do celu jednej wielkiej sprawy,

Tysi?cem bajek d?ugiej ci?g zdobi postawy,

Zmy?leniem si? zasila, zmy?leniem si? tuczy.

Tak s?odko nas rozrywa, tak przyjemnie uczy,

?e jej mocy i wdzi?kom nikt nie zaprze ucha.

Wszem u?ycza istno?ciom i cia?a, i ducha,

I twarzy, i j?zyka, i mi?ej postaci,

Ca?? wzrusza natur? i ?yciem bogaci.

Ka?da w niej cnota - b?stwa nazwisko przybiera:

Roztropno?? jest Minerwa, a pi?kno?? Wenera,

Wojn? krwawy Mars znaczy, a na zgub? ?wiata

Z piekielnej paszczy w?ciek?a Niezgoda wylata.

Pioruny nie s? skutkiem ziemnego wyziewu -

Jowisz przez nie oznacza pogrom swego gniewu;

Kiedy nawa?no?? miota odm?ty niezg??bne,

Zna? Neptun rozd?sany wstrz?s? ber?o tr?jz?bne;

A gdy smutnym rozg?osem powietrze rozlega,

Jest to j?k nimfy, kt?ra za Narcyssem biega.

Tak szlachetnym poeta dowcipem bogaty

Zewsz?d zbiera do rob?t swych przydatne kwiaty.

Martwa istota kszta?tn? wyjdzie z jego r?ki,

I kamie? ma swa pi?kno??, i g?az swoje wdzi?ki.

Wszystko zr?cznie w przystojne okrasy przywdzieje,

Wszystko u niego ro?nie i wszystko si? ?mieje.

Homer bohatyrskiego wiersza jest autorem.

W tysi?c lat Wirgilijusz poszed? jego torem,

A po nim w drugi tysi?c odwa?nymi kroki

Uda? si? Tass przyjemny i Milton wysoki.

Mo?na-li mniejsze r?wna? dla sztuki z wielkimi?

Idzie cny autor pi?knej Myszeidy z nimi.

Wielu bardzo pr??nymi biega?o zawody.

Tak rzadkie s? wielkiego genijuszu p?ody!

?e nawa?no?? powsta?a i troja?skie ?odzie

Jedne w wzburzonej wichrem zatopi?a wodzie,

Inne wbi?a na piaski, innym star?a wios?a,

Inne w dalekiej kraje Afryki zanios?a -

Nic tu dziwnego nie masz. Ktokolwiek si? kusi

?mia?ym wios?em pru? morze, flag dozna? tych musi.

Lecz ?e m?ciwej Junony gniew nieub?agany

Bez odetchnienia ?ciga nieszcz?sne Trojany,

Eolus na jej pro?by, na jej obietnice

Wypuszcza z jamy wiatry, wznieca nawa?nice,

Wody, ziemi? i niebo, i powietrze miesza,

A Neptun jednym wszystko skinieniem ucisza,

Spycha ze ska? okr?ty, ba?wany u?mierza -

To nas i mi?o bawi, i mocno uderza.

Bez tych ozd?b si? wlecze wiersz twardy, niemi?y,

W obrazach nie masz wdzi?ku, w rymach nie masz si?y.

Zimny autor, co same dzieje go?o prawi,

Unudzi czytelnika, nie s?odko zabawi.

U dawnych b?stwa by?y wszystkiego spr??yn?.

To greckiej, to troja?skiej krwi strumienie p?yn?,

Pal? si? nawy, Grek?w troja?ska m??d? siecze,

M?ci si? Achill Patrokla, z Hektora krew ciecze -

Wszystko idzie od bog?w wsparcia i obrony,

Ci dla tej nios? pomoc, ci dla tamtej strony.

M?ciwa Juno z Pallad?, ?e min?? je chlubny

Honor pi?kno?ci, Troi gotuj? los zgubny,

A Wenus, co wygra?a zaszczyt po??dany,

Za przychylnymi sobie stawia si? Trojany.

Nie lubi?c si? w zaci?tych kobiet miesza? zwady

Jowisz u odwiecznego Fatum szuka rady.

My, kt?rzy inne mamy Boga wyra?enie,

Wiemy, ?e jest Istno?ci? m?dr? niesko?czenie,

Nie ma granic swej mocy, jak wszystko z niczego

Wyprowadzi?, tak wszystkim rz?dzi wola Jego

I cokolwiek w przedwiecznych wyrokach uk?ada,

To b?dzie, to odmianie ?adnej nie podpada.

Przez winne wielmo?no?ci Jego powa?enie

Nie mo?em Go, jak dawne bogi, k?a?? na scenie.

Z tych miar wi?cej Wirgili i Homer korzysta.

Jednak?e rozum zdrowy, religija czysta,

Wielki serca charakter, niez?amane m?stwo,

Odniesione w zapale nad sob? zwyci?stwo,

Cnota zawsze wysoka, ufno?? w Bogu szczera -

Mo?e u nas wielkiego zrobi? bohatyra.

Zamiast bajek poga?skich - w rzeczy przedsi?wzi?tej

Mo?na poruszy? piek?o, gdzie w z?o?ci przekl?tej

Pragn? duchy buntowne zniszczy? dobro? Nieba;

Ale im nadto mocy przyznawa? nie trzeba:

By chytro?ci? i si?? prawicy swej wsparci

Na sw? stron? wygran? przewa?ali czarci,

By?oby to zni?eniem B?stwa majestatu.

Tass i Milton szcz??liwie okazali ?wiatu,

Jak si? duchy piekielne sili?y na zdrady,

A jak Najwy?szy dumne zawstydzi? ich rady.

Grzech miesza? prawd? z fa?szem, jakby mog?o w?a?nie

I?? razem objawienie i poga?skie ba?nie.

Kto nierozmy?lnym pi?rem prawd? z fa?szem braci,

Ten sam? prawd? w bajki wystawia postaci.

Wzywa? na pomoc Pani? z g?rnego Syjonu,

Znowu prosi? o wsparcie c?rek Helikonu -

Nie mo?e w chrze?cija?skiej materyi wieszczek [19],

Ani bab? na sto?ku zrobionym z trzech deszczek

Nie idzie k?a?? z prawymi za r?wno proroki.

Trzeba dobre mie? zdanie, rozs?dek wysoki,

?wi?tym dawnych bo?yszcz?w nie przyznawa? chuci.

Niezgoda szcz??cia w niebie wiecznego nie k??ci,

Nie masz w zdaniach r??no?ci, nie masz w radzie spor?w,

Nie masz rozpustnych biesiad ni skocznych wieczor?w,

Ni ?miech?w nieprzystojnych. B?g nasz, B?g prawdziwy,

Zawsze m?dry i ?wi?ty, wielki i szcz??liwy,

Skarby dobroci swojej z stworzeniami dzieli.

Jego twarzy widzeniem szcz??liwi anieli

I te b?ogos?awione duchy, kt?re z?ote

Domy wzi??y dziedzictwem w nagrod? za cnot?.

On sam panem wszystkiego, On karze, nagradza,

Jego nieokre?lona wszystkim rz?dzi w?adza,

On pe?ni w czasie swoje wieczne przeznaczenia,

A wszyscy ze czci? Jego przyjmuj? skinienia.

Jednak nie wcale bajki znosimy u?ycie,

Od niej bowiem rzecz bierze i posta?, i ?ycie.

Nie odbieramy pa?stwa Trytonom nad wod?

Ni Parkom p?ytkich no?yc, ani z siw? brod?

Przewo?nikowi piek?a nieszcz??liwej krypy,

W kt?rej wraz p?awi kr?le i dziady ze stypy.

Dyjana z ?ukiem, Pallas niech b?dzie z puklerzem,

Ni Bachowi szklenicy, ni ogromnej bierzem

Herkulowi maczugi, zostawiamy z?oty

W?z S?o?cu, kt?rym roczne sprawuje obroty.

Mo?na zr?cznie po??czy? te wszystkie ozdoby

I cnoty, i wyst?pki przekszta?ci? w osoby:

Sprawiedliwo?ci pani? wyda? z szal? w r?kach,

?lep? los?w szafark?; N?dz? - w gorzkich j?kach,

Szumnym Wiatrom przyprawi? bystrolotne skrzyd?a,

Zab?jcze uj?? Gniewy w hartowne w?dzid?a,

Straszn? Wojn? z miedzianym odmalowa? czo?em,

Czas - wa??cy niechybnym losy kr?lestw ko?em,

Przed Zwyci?stwem Strach pu?ci?, za nim Spustoszenie,

Z Pokojem nie?? Wesele i Uszcz??liwienie.

Pi?kna przeno?nia cech? rymotw?rczej sztuki.

S?odko przyprawne lepiej smakuj? nauki.

Na to tylko powstajem, na to tylko walczym,

By w wierszu chrze?cijanem nie by? ba?wochwalczym.

Je?eli epopeja chce mile zabawi?

I nigdy czytelnika w t?sknot? nie wprawi?,

Niech dzieje bohatyra wielkiego opiewa,

Takiego, co si? chwa?y mi?o?ci? zagrzewa,

Kt?ry przez cnoty swoje, przez broni swej dzielno??

Sprawiedliwie zarobi? sobie nie?miertelno??;

Niechaj w nim co? wielkiego same wady maj?.

Przystoi? mie?ci? tego mi?dzy pod?? zgraj?

I z najlichszym posp?lstwa za r?wno k?a?? gminem,

Kt?rego wprz?dy boskim uczyni?e? synem

I dawszy wielkie jego cn?t wyobra?enie

Po?wi?ci?e? mu tr?by bohatyrskiej pienie?

Tak?e cnoty pomiernej nie uchodzi chwali?.

Czyli? mo?e nas taki bohatyr zapali?,

W kt?rym nic szczeg?lnego nie widzim nad ludzi?

Cnota tylko, a cnota wysoka nas budzi.

Nie znajduje si? w sercu ludzkim doskona?o??.

Mo?e w nim ?wieci? wielko??, powaga, wspania?o??,

M?stwo nieprze?amane, ale trudno, aby

I najwi?kszy bohatyr nie by? czasem s?aby.

Te s? Homerowego Achilla zaszczyty,

Lecz nawet i w s?abo?ciach swych niepospolity,

I mimo wad swych wi?cej Achilles nas wzrusza

Ni?li sta?a w Wirgilim Troja?czyka dusza.

Niech wielko?? serca wszystkie post?pki o?ywia,

Ta spr??yna dzie? wielkich najbardziej zadziwia.

Cny pisarz Wyzwolonej Tass Jerozolimy,

Tass tak wybornie w polskie przestrojony rymy,

W tym dzie?o upo?ledzi?, w tym sobie zaszkodzi?,

?e bohatyr w nim ma?y. Godfred ci dowodzi?,

Godfred wygrywa? bitwy na nieprzyjacielu,

Lecz naprz?d - ma?o znaczy w?rz?d rycerz?w wielu,

Kt?rzy dokazywali cud?w dzieln? d?oni?,

Potem - czyni modlitw? wi?cej ni?li broni?.

Wszystko ?le bez porz?dku, jak w matni si? zgubi?.

Wszak?e prostego rzeczy wyk?adu nie lubi?,

Gdy mi z pewnych pocz?tk?w pewne czynisz wnioski.

Kogo zagrza? do dzie?a wielkiego duch boski,

Co w silnym obejmuje rzecz ca?? rozumie,

Ten w samym nieporz?dku porz?dnym by? umie.

Jako w pi?knym ogrodzie wiele jest po?cie?y,

A ka?da do najpierwszej r??n? stron? bie?y,

By rozmaito?? milszym bawi?a widokiem -

Tak w dziele doskona?ym kryj? si? przed okiem

R??ne spr??yny, ale w?rz?d ustroni wielu

Idzie sztucznymi drogi rzecz do swego celu;

Zdaje si? co? by? obcym, cho? do niego zmierza.

Jednak niech si? w ust?pach zbytnie nie rozszerza.

Mn?stwo r??nych widok?w przyjemnie mi? n?ci,

Ale mi g??wny zamiar wytr?ca z pami?ci.

Jeden gniew Achillesa pod pi?rem Homera

Osnow? Ilijady ca?ej rozpo?ciera;

R??ne si? st?d odmiany, r??ne losy rodz?,

Wszystkie atoli z jednej przyczyny pochodz?.

Tak w Maronie Junony gniew nieub?agany

Na tyle r??nych stawia przypadk?w Trojany.

W tym sztuka - umie? zwi?za? tre?? ca?ego w?tku,

?eby wszystko z jednego p?yn??o pocz?tku.

Niedu?o taki zyska, co si? rozprzestrzeni

I dom ma?y nadstawi? chce wielko?ci? sieni.

Czasem ub?stwo rodzi zbyteczn? obfito??

I tam niesmak nast?pi, gdzie zupe?na syto??.

Zwi?z?o?? i ?ywo?? pierwsze zalety powie?ci.

Niech si? i nic zbytniego nigdy w niej nie mie?ci,

I p?ynnego jej toku grube nie rw? rysy.

Wspania?o?? i powag? kochaj? opisy.

Tu rymotw?rcze pi?ro maluje obrazy:

Wszystko wydane kszta?tnie, ?adnej nie masz skazy.

Ci?giem rzeczy strudzony, tu sobie odpoczn?.

Precz st?d, okoliczno?ci pod?e i poboczne,

Kt?rymi, kiedy w?tku urwa?o si? w g?owie,

Chudzi zwykli napycha? pisma autorowie!

Niechaj rzecz ma rozci?g?o?? sobie przyzwoit?.

A niech b?dzie tak w my?li, jak w s?owa obfit?.

Wielko?? przystojna z dobrym z??czona porz?dkiem,

Pi?kna postawa r?wnym przeplatana w?tkiem

Wyborne czyni dzie?o; kiedy i wymowa,

I charakter, i ca?a dobrana osnowa,

Kiedy wszystko jest tokiem wydane szcz??liwym,

A dla wi?kszej zabawy okraszone dziwem [20].

To w nas wzbudza ciekawo??, a bez tego dzie?o

Upadnie, cho?by w inne ozdoby ?wieci?o.

Cz??? pi?kna si? podoba, ale pr??na praca,

Gdy ca?? sztuk? jedna ni? droga poz?aca.

Natenczas ma zupe?n? dzie?o doskona?o??.

Gdy i cz??ci w nim pi?kne, i pi?kna z nich ca?o??.

Proste, skromne powinno by? dzie?a zacz?cie,

Bez najmniejszej wysady. Ten, kt?ry nad?cie

Hukliw? tr?b? dzieje opiewa? zaczyna

Swojego bohatyra, i Latony syna

?mia?o na pomoc wzywa, c?? godnego dalej

W dziele swoim nam powie, ?eby?my nie spali?

Czy si? r?wnie potrafi utrzyma? w robocie?

Ledwie co podni?s? skrzyd?a, ju?ci le?y w b?ocie;

Nie dotrzyma? nam s?owa, cho? obieca? si?a,

Tak drobn? mysz w po?ogu g?ra urodzi?a.

Jak mi si? ten podoba, co si? nie nadyma,

Co ma?o obiecuje, a wiele dotrzyma!

Podaj?c bohatyra czasom wiekopomnym,

Tak zaczyna swe dzie?o, tonem prostym, skromnym:

"Walki i m??a powiem, kt?ry naprz?d z Troje

Zjechawszy, na brzeg w?oski przybi? nawy swoje.

Wiele ten by? i ziemi?, i morzem trapiony,

Gwa?tem bog?w i gniewem okrutnej Junony".

Potem si? coraz wy?ej do g?ry podnosi,

Szumy wiatr?w i srogie flagi morza g?osi,

A dalej ?mielszym jeszcze post?puj?c rymem,

Tajne bog?w wyroki og?asza nad Rzymem,

Jak nad ca?ym obejmie ?wiatem panowanie.

To? si? w czarne spu?ciwszy Erebu otch?anie,

Liczy straszne piekielnych dziwol?g?w mary

I okrutne bezbo?nych ludzi w piekle kary,

I s?dzi?w nieuj?tych wyroki straszliwe.

Wreszcie wszed?szy na pola Elizu szcz??liwe

Stawia duch?w wybranych orszak znakomity,

Kt?rym winien Rzym rady i miecza zaszczyty.

Nie zawsze trzeba g?rno na Pegazie lata?,

Lecz wspania?o?? s?odycz?, wdzi?k moc? przeplata?,

Tysi?czne z rozmaitych stron ozdoby ?ci?gn??,

Wspania?o?? z przyjemno?ci? s?odkim w?z?em sprz?gn??;

Wystawi? bohatyry podziwienia godne,

I w szcz??ciu, i w nieszcz??ciu zawsze z sob? zgodne,

Wspania?ym tchn?ce sercem, w urazach otwarte,

A nawet, mimo swoich wad, szacunku warte.

W tym Homer jest przedziwny. Homer niezr?wnany [21]:

U niego jedne id? po drugich odmiany;

W wszelkie bujny pi?kno?ci i - cudown? cnot? -

Czego si? tylko dotknie, to przemieni w z?oto.

Umie wyda? natur?, umie wyda? ludzi,

Zawsze bawi przyjemnie i nigdy nie nudzi.

Nie znaj?c niewolnego w swych dzie?ach porz?dku,

Idzie prostym do ko?ca biegiem od pocz?tku.

Sama si? rzecz wyk?ada, a w d?ugiej osnowie

Nic zdro?nego od swego zamiaru nie powie.

W nim wi?c sobie smakujmy, on naszym jest wzorem,

Kto go kocha, ten b?dzie niepod?ym autorem.

Ju? ojciec ten poet?w polskie suknie wwleka,

Ju? wspania?y Wirgili Sarmat? od wieka,

Ju? Tass lepiej ni? w w?oskim wygl?da w tym stroju,

Ju? i Milton mie? b?dzie suknie tego? kroju,

Ju? w s?owia?skim ubiorze chodzi Henryjada [22]

(Tylko czemu tak d?ugo w ukryciu by? rada?).

Ale kto tw?rczy dowcip dostawszy udzia?em

Na co? wi?kszego pi?rem odwa?y si? ?mia?em?

Kto przyk?adem Chocimskiej wojny zapalony

G?o?ne ku bohatyr?w czci nawi??e strony?

Cne narodu dowcipy, kt?rym si? dziwimy,

Kt?re pi?knymi dot?d ws?awiacie si? rymy! -

Niech kogo z was odwaga zagrzeje szcz??liwa,

Niech sarmackiego wodza dzieje nam opiewa,

Niech tak szacownym dzie?em j?zyk ubogaci!

Zaiste, on korzy?ci prac swoich nie straci,

On sobie wieniec chwa?y niezwi?d?y zarobi;

Pi?knym go Bakciorelli p?dzlem przyozdobi,

Lebrun go wyrznie d?utem na miedzi lub stali,

A nar?d wdzi?czen pracy szacownej pochwali.

Gdy trajedyja swojej u?ywa?a s?awy

Wystawuj?c ludowi bohatyrskie sprawy,

Zwr?ci?y si? dowcipy do innej uciechy.

Nie sam? tylko trwog?, lecz trefnymi ?miechy

Stara?y si? lud bawi? i genijusz wprawny

Zosta? w Atenach tw?rc? komedyi dawnej [23].

Greczyn, trefny z natury, lubi? z drugich szydzi?,

Nikomu nie darowa?, ka?dego zawstydzi?.

Do szyderstw Eupol, Kratyn, Arystofan skory

Tego, kto niezas?u?ne odbiera? honory,

Kto si? wyni?s? t? drog?, kt?r? nie nale?y,

Kto sw? zrobi? fortun? z publicznej kradzie?y,

Kto przyszed? do ub?stwa przez g?upie utraty,

Kto rzucaj?c swe ?o?e, cudze zrywa? kwiaty,

Kto na drugich zb?jeckim napada? ?elazem -

Wolno grali na scenie. I gdyby wyrazem

Szpetnym nie wykraczali a z?o?ci? bezwstydn?,

Granych os?b nie brali mask na scen? szydn?

I oszcz?dzali ludzi, karc?c ludzkie wady,

Daliby wielkie sceny komicznej przyk?ady.

Lecz zbyt wolne teatru otworzyli wrota,

Nie usz?a ich szyderstwa ni m?dro??, ni cnota,

A nawet sam Sokrates, m?? niepor?wnany,

Przed g?upim by? posp?lstwem na teatrze grany.

Trzeba by?o a? prawem swawol? poskromi?

I poet?w ukara?, i aktor?w zgromi?,

Zakaza? twarz udawa?, wymienia? nazwiska.

Sta?y si? przystojniejsze zatem widowiska,

Gdy przed dowcipem znik?a bezczelno?? obmierz?a.

Komedyja bawi?a, lecz os?b nie gryz?a;

Karci?a obyczaje, wyszydza?a b??dy,

Lecz szanowa?a cnoty, zas?ugi, urz?dy.

W skromnym wierszu Menandra dok?adnie wydany

I sk?piec nieu?yty, i oszust doznany,

I bezecny ?akomca, i kostera go?y

Szed? na scen?. Ka?dy si? ?mia? z innymi wspo?y,

?mia? si? z takich widok?w, ?artowa? i szydzi?,

A znalaz?szy ich w sobie obraz, sam si? wstydzi?.

Tak zr?czn? komedyja przyprawiona sztuk? -

By?a razem zabaw? ludu i nauk?.

Kto wi?c bawi? i karci? na teatrze ??da,

Niechaj?e bystrym okiem w serce ludzkie wgl?da,

Niech zna jego s?abo?ci, co dziwak, co sknera,

Co sk?piec nieu?yty, co brzydki przechera,

Co ?garz z wytartym czo?em, co zuchwalec butny,

Co rozrzutnik, co pod?y, co filut wierutny,

A co cz?owiek poczciwy. Bieg?y w ?wiata szkole,

Pewnie dobrze ka?dego potrafi gra? rol?.

On wszystkim stanom w?asne nada charaktery,

On ludzkich obyczaj?w obraz wyda szczery.

Jedna s?abo?? nad tego przewodzi umys?em,

Druga tamtego serce w jarzmie trzyma ?cis?em,

Ten si? za tym ugania, czym si? tamten brzydzi,

Jeden to lubi, czego drugi nienawidzi.

Ka?dy ma swe zamiary, ka?dy ma swe ??dze;

Dumny lubi uk?ony, ?akomy pieni?dze.

W jednym oka rzuceniu dusza z nas wybiega,

Ale nier?wnie ka?de oko j? postrzega.

W ciasnej duszy zamkni?ty ?akomiec nieczu?y

Na same tylko patrzy z pieni?dzmi szkatu?y,

Nie zna dobroczynno?ci i byle mia? wi?cej,

Byle kilka do skrzyni przygarn?? tysi?cy,

Nie dba, ?e go przeklina cz?owiek nieszcz??liwy;

Ni z niego obywatel, ni cz?owiek poczciwy.

Zabobonnik fa?szyw? napojony cnot?

Nie dba o zyski ziemskie, za nic wa?y z?oto,

Ale gdy w niebo patrzy - zabija na ziemi.

Ob?udnik mami oczy pozory zwierzchnemi,

Lecz mu si? przypatrz dobrze: ta odmiana twarzy,

To zdradne oko wyda, jakie z?o?ci warzy.

Filut grzecznie si? k?ania, s?odkim tonem m?wi,

A gdy zwiedzie g?upiego, gdy si? ze? ob?owi,

Z swoich sztuk si? przechwala, z prostoty si? ?mieje.

P?ochy wielkie na piasku zak?ada nadzieje,

Kt?re jednym podmuchem lada wietrzyk ?ciera.

Jedn? daje rozrzutnik r?ka, drug? zdziera.

Cz?owiek poczciwy wszystko dla Boga i ludzi

Got?w uczyni?, jego n?dza bli?nich budzi;

Ch?tnie si? z nieszcz??liwym maj?tkiem swym dzieli,

Kiedy dobrze uczyni, z tego si? weseli;

Upadek ma w nim wsparcie, smutek pocieszenie,

Zdrow? rad? w?tpliwo??, przyja?? zasilenie;

Dobro ludzi jedynym stara? jego celem,

On prawdziwym ludzkiego rodu przyjacielem.

Tak trzeba wyda? wady, trzeba wyda? cnot?,

Za tak? sprawiedliwy dank we?miesz robot?.

Wszystko z nast?pstwem czasu mieni si? - i z wiekiem

Cz?owiek coraz to innym staje si? cz?owiekiem.

Dzieci?, co ju? na ziemi krzepkie stawia kroki,

Na kiju z r?wienniki p?oche czyni skoki;

Niesposobne do statku, z lada czego p?acze,

Znowu, lada ?akotk? utulone, skacze.

M?ody, gor?cy w chuci, niestateczny w my?li,

Coraz inne uk?ady w pustej g?owie kre?li,

Nowa coraz odmiana idzie za odmian?,

Tego w wiecz?r nie lubi, w czym si? kocha? rano;

Ma?o zwa?a na przysz?o??, wolno puszcza ??dze,

Traci p?ocho na pr??ne uciechy pieni?dze;

Jak wosk przyj?? na siebie wszelkie zdolny wady,

A niech?tnym przyjmuje uchem starszych rady.

Cz?owiek doj?rza?y wszystko roztropnie poczyna,

Chciwie si? na honory i urz?dy wspina,

Rad pomna?a fortun?, gdy ma, wi?cej ??da,

I uwa?nym si? okiem na przysz?o?? ogl?da.

Zimny starzec ?akomie lubi zbiera? skarby,

A pod ?cis?e zamyka dostatki swe karby,

D?ugo my?li i wszystko na dal rad odk?ada,

Przesz?e lata wychwala, na dzisiejsze gada,

Twardy m?odych poprawiacz, wszystkiemu przygania,

Czego u?y? nie mo?e - m?odo?ci zabrania.

Trzeba zna?, jakie wieku ka?dego przywary.

Nie tak ma m?wi? m?ody, jak zwyk? m?wi? stary,

Albo znowu przeciwnie. Zna? dwory, wsie, miasta;

Inne dzi? obyczaje, a inne za Piasta,

Gdy na obranie kr?la stany do stolicy

Zgromadzone, miodem si? poi?y w Kruszwicy.

Inaczej ten, co ziemi? rznie ostrymi p?ugi,

Inaczej, co dla zysku ?wiat przebiega d?ugi,

Inaczej m?wi dworak w r??ne sztuki p?odny:

Ka?dy - ton ze swym stanem powinien mie? zgodny.

Do tego - wady w r??nych nie jednej natury:

Nie te ma lekki Francuz, co Anglik ponury,

Nie te Niemiec opi?y, kt?re W?och z?o?liwy,

Nie te skrz?tny Holender, co Hiszpan leniwy.

Znajd?? tam narodowych charakter?w znaki,

Gdzie mi z mieszczan paryskich wystawiasz Polaki? [24]

Nie dosy? do udania przyzwoitej roli,

?e si? Francuz zaczesze, a Polak ogoli.

Trzeba si?gn?? do serca, zwierzchno?? mi? nie zwodzi,

Sama wydana dobrze natura dogodzi.

Na to ?ci?le pami?ta? w dzie? swych wykonaniu

Wysoki autor Kawy z Pann? na wydaniu [25].

Tak wystawuj?c ludzi w przyzwoitym wzgl?dzie,

I uczy? nas, i bawi? komedyja b?dzie,

Ponurej trajedyi p?aczem nie rozrzewnia,

Weso?ym sobie tonem przychylno?? zapewnia.

Ale chroni si? albo grube czyni? ?arty,

Albo kopami z piek?a wywo?ywa? czarty

Ani t?ustym prostoty nie roz?miesza s?owem.

Z czego posp?lstwo boki rwie, m?dry takowem

Cz?owiek gardzi widokiem. Gdzie si? dowcip miesza

Delikatny do ?art?w, to m?drych roz?miesza,

Bo tam si? i ?art trefny, i przystojno?? ??czy.

Niech akcyja odprawia przy ko?cu bieg r?czej,

Niech w scenach przerwy nie ma, niech wszystko dosadnie

Wydane, naturalnym obrotem wypadnie.

Wszystko tak czy?, jakoby nie by?o s?uchacza.

Ci??ko ten przeciw sztuce poeta wykracza,

Kt?ry si? do? obraca. Rzecz dzieje si? w domu

Mi?dzy swymi, przystoi? miesza? si? w ni? komu?

W tym wzgl?dzie by? powinien spektator, ?e ?wiadkiem

Nie jest umy?lnie sceny, lecz tylko przypadkiem.

Nie mu? si?, ?eby by?y na scenie przeciwne

Osoby w charakterach. Prawda, ?e st?d dziwne

Zdaj? si? p?yn?? skutki, gdy chytro?? z prostot?,

P?ocho?? ze statkiem, zbrodni? razem stawiasz z cnot?,

Ale to bez w?tpienia jawny przymus znaczy.

A nawet sam ?ak szkolny, gdy gniewn? obaczy

Na scenie twej osob?: "B?dzie zimna" - rzecze,

I ca?ego obrotu twej sztuki dociecze.

R??ne zawsze bywaj? w ludziach charaktery,

Ale przeciwne rzadko. A wi?c kiedy szczery

Obraz chcesz obyczaj?w wystawi? cz?owieka.

Unikaj tej mniemanej korzy?ci z daleka.

Na tym sztuka najwi?ksza - ukry? sztuk? g?adko.

Dlatego dobr? widzie? komedyj? rzadko.

Nie dosy? jednak umie? ludzkie wy?mia? wady -

Trzeba nam jeszcze cnoty wystawi? przyk?ady.

Tego niezwi?d?y wawrzyn w potomno?ci czeka,

Kt?ry nas powinno?ci nauczy cz?owieka,

Kt?ry wyda ludzkiego towarzystwa zwi?zki,

Jakie s? ojca, jakie syna obowi?zki,

Jakie dobrego m??a, jakie dobrej ?ony,

Jakie tych, kt?rym doz?r m?odych powierzony.

Wi?cej bowiem przystojno?? sprawuje uciechy

Ni?li, co na wzgardliwe zas?uguje ?miechy.

Tu rozs?dku, powagi, tu potrzeba zdania,

Tu mocy, kt?ra serca do dobrego sk?ania,

Tu zg??bi? serce ludzkie, pozna? nale?ycie,

Co szcz??liwe uczyni mi?dzy lud?mi ?ycie.

Tak napisana sztuka, chocia?by si? blaskiem

Wybornego dowcipu ani wynalazkiem

Nowym szczyci? nie mog?a, lepiej lud zabawi

Ni? ta, co t?uste ?arty i szyderstwa prawi.

?miech pr?dko niknie - czu?o?? wskro? serca przenika.

Ten, co wyda? cz?owieka, kt?rego dotyka [26]

Ludzko??, ?e jest cz?owiekiem, i przez to poklaski

Wzbudzi? ca?ego Rzymu, nie dba? o te wrzaski,

O te ?miechy, co tylko puste serca ?echc?.

Innego, pr?cz wzruszenia, czucia dobrzy nie chc?.

A je?li pospolita rzecz b?dzie porz?dna,

W u?o?eniu swym kszta?tna, w zdaniach swych rozs?dna,

Mo?e si? powszechno?ci widoku nie l?ka?.

Nie b?dzie si? posp?lstwo na niej z ?miechu p?ka?,

Lecz zdrow? da nauk? i m?odym, i starym,

Co pierwszym ma by? zawsze poety zamiarem.

Tak z po?ytkiem ten ca?? Warszaw? zabawi?,

Co na scen? Panicza gospodarza stawi?.

Nade wszystko niech widz? dobry koniec w dziele:

Niechaj si? por??nieni zgodz? przyjaciele,

Niechaj zagniewanego ojca syn przeprosi,

Niechaj przewrotno?? ha?b?, z?o?? kar? odnosi,

Niech zawsze nale?yt? ma cze?? wiek s?dziwy,

Niechaj g?ry nie bierze cz?owiek niecnotliwy;

Niech z?o??, chytro??, bezczelno??, na co serce boli,

Nie graj? same brzydkiej, jak w Dziedzicu, roli.

Wtenczas za po?yteczne twe dzie?o uznaj?,

Gdy szanujesz przystojno??, gdy czcisz obyczaje.

PRZYPISY
DO PIE?NI TRZECIEJ
[1] "Co w naturze zdaje si? nam by? okropne, to w na?ladowaniu jest mi?e". (Arystoteles w Poetyce).

[2] "Przypadki straszne, niebezpiecze?stwa gwa?towne, wzruszenia nadzwyczajne cech? s? trajedyi. Pospolite w spo?eczno?ci interesa, obyczaje i wady panuj?ce a zwyczajne charaktery ludzi do komedyi nale??. Trajedyja wystawia ludzi, jakimi rzadko bywali, komedyja - jakimi zawsze by? zwykli. Tamta jest obrazem historyi i dawno ju? zesz?ej sprawy przypomnieniem, ta codzienne przyk?ady, zwyczaje i post?powania ludzkie maluje. Do komedyi tyle nale?y wyst?pek, ile ?miesznym jest z siebie i wzgardy godnym, do trajedyi za?, ile jest przyczyn? wielkich odmian i nieszcz???". (Ks. Gola?ski, O wymowie i poezyi).

[3] Lopes de Vega, poeta hiszpa?ski, pisa? wiele sztuk teatralnych, ale wi?cej w nich obfito?ci ni? rozs?dku pokaza?. W jednej sztuce wystawia historyj? Walentyna i Orsona, kt?rzy si? rodz? w pierwszym akcie, a w ostatnim bardzo si? ju? w podesz?ym wieku okazuj?. (Despreaux, Art Poetigue, Chant III).

[4] W wybornej trajedyi Kornela pod napisem Cynna, jako te? drugiej, Rzym ocalony Woltera, to najbardziej i spektator?w, i czytelnik?w razi, ?e Cynna o zgubie Augusta, a Katylina o zniszczeniu rzeczypospolitej tam si? naradza, gdzie si? dopiero cesarz ze swymi dworzanami, a konsul z senatorami znajdowa?.

[5] S?awna jest sztuka Eumenid Eschila, w kt?rej wystawia furyje piekielne ?cigaj?ce Orestesa, zab?jc? matki. Ta okropna sztuka, grana na teatrze ate?skim, tak przerazi?a spektator?w, ?e wielu z nich mdla?o, kobiety niekt?re poroni?y i wi?cej gra? jej zakazano.

[6]. Sofokl i Eurypides, najs?awniejsi greckiej trajedyi pisarze. W pierwszym dziwiono si? wysoko?ci my?li, wspania?o?ci wyraz?w, w drugim - czu?emu wydaniu passyi, mocy w poruszeniu serca i tkliwo?ci sceny. Rzymianie, kt?rzy we wszystkim Grek?w na?ladowali, pisali trajedyje. Pisa? je Liwijusz Andronik, Pakuwijusz z dawniejszych. Pisa? Pollijo za czas?w Augusta, Owidyjusz napisa? Mede?, ale te czas?w naszych nie dosz?y. Mamy kilka trajedyi Seneki, w kt?rych opr?cz pi?knych sztuk cz?stkowych nie masz pi?knej ca?o?ci, a nad?to??, przeciwna dobremu smakowi, najbardziej je szpeci.

[7]. Metastazyjusz, najprzedniejszy autor dramatyki w?oskiej. Szykspir, poeta traiczny angielski, w kt?rego dzie?ach przy naj?ywszych my?lach i najmocniejszych wyrazach obok pod?e b?aznowania id?; Anglicy go bardzo szacuj?. Molijer, tw?rca i najlepszy pisarz komedyi francuskiej, Piotr Kornel, ojciec dzisiejszych trajed?w, wspania?o?ci? charakter?w i wysoko?ci? zda? celuje. Rasyn, r?wny mu w s?awie, ale w innym sposobie wielki, to jest w wydaniu passyi i poruszeniu serca. Wolter obudwu godny nast?pca.

[8]. Odpraw? pos??w greckich bardziej Kochanowski na pro?b? Zamoyskiego ni? z w?asnej ch?ci pisa?, jako si? z listu jego okazuje: "Wczora dopiero oddano mi obadwa listy zaraz, kt?re? WM. do mnie oko?o tej trajedyjej pisa?. A i?em przedtem nie wiedzia? o tych li?ciech, spodziewa?em si?, ?e za tymi czas?w odw?okami i mej trajedyjej odwlec si? mia?o, albo raczej, ?e ta ze mn? zosta? mia?a m?lom na pokarm albo na tr?bki do apteki. Jakom listy WM. przeczyta?, nie by?o czasu poprawowa?, bom wszytek musia? insumere [obr?ci?] na przepisanie. Quidquid id est [cokolwiek to jest], a bacz?, ?e b?aze?stwo, i WM. sam podobno rzeczesz, posy?am WM. tym ?mielej, chocia nie masz co, ?em to jeszcze z przodku WM. opowiada?, ?e to nie mia?o by? ad amussim [dok?adnie], bo mistrz nie po temu".

[9]. Cyd albo Roderyk, trajedyja Kornela, przet?umaczona przez Morsztyna, grana przed Janem Kazimierzem w czasie najburzliwszym nieszcz??liwego tego kr?la panowania, tak by?a we Francyi przyj?ta, i? gdy chciano wyrazi?, ?e jaka rzecz jest pi?kna, m?wiono: "To jest pi?kne jak Cyd".

[10]. Opr?cz wielu t?umacze? i innych dzie?, winni?my pracowitemu pi?ru J. E. Minasowicza prze?o?enie kilku trajedyi francuskich.

[11]. Na teatrze Collegii Nobilium S. P. grany by? Polieukt, Cynna, Atalija albo Joas, Alzyra etc..

[12]. Ks. Stanis?aw Konarski, opr?cz sztuk z francuskich trajed?w t?umaczonych, napisa? oryginaln? Trajedyja Epaminondy.

[13]. Ks. Franciszek Bohomolec pierwszy pisa? komedyje, wiele sztuk z Molijera na?laduj?c.

[14]. Wac?aw Rzewuski pisa? trajedyje, kt?rych rzecz z dziej?w ?rodowych wzi?ta. Jm? p. Wybicki wyda? niedawno trajedyj? pod napisem Zygmunt August.

[15]. Sprawiedliwie autor Emila w Li?cie o widowiskach, do Alamberta pisanym, nagania Krebillona, ?e w jednej swej sztuce teatralnej Katylin? wystawia za wielkiego bohatyra, Cycerona czyni zimnym rozprawiaczem i prawie niczym, a cnotliwego Katona pedantem. Taki b??d jest ci??ki w dramatyce, bo cnocie ujmuje szacunku, a do zbrodni, stawiaj?c j? w okaza?o?ci, spektatora interesuje.

[16]. "Musi czasem odmiana w charakterze nast?pi?, ale musi by? do niej wa?na przyczyna, bez kt?rej by nie mog?o by? drama do wiary podobne. Cynna jest nieprzyjacielem Augusta, godzi na jego ?ycie; wydaje si? uknowany spisek, czeka tylko ostatniej zguby i tym sro?ej si? wewn?trznie trapi, im go d?u?ej z dekretem wytrzymuj?. Na koniec August: "Wiedz?c - rzecze - o wszystkim, chc? o wszystkim zapomnie?" i jeszcze go do konsulatu wraz z sob? przeznacza. Czyli?by mog?o by? podobie?stwo do prawdy, a?eby cz?owiek, z kt?rym tak wspaniale post?piono, chowa? jeszcze nienawi?? w sercu? Tak si? po ludzku nie dzieje. Przeto? Cynna poprzesta? nienawidzi? Augusta". (Ks. Gola?ski, O wymowie i poezyi).

[17]. Seneka, trajed, cz?sto w tej mierze wykracza. Oto jak si? u niego w Troadzie Hekuba w nad?tych s?owach nad zgub? Troi rozwodzi:

Poj?rzy na mnie i Troj?: nie b?d? dowody
Nigdy wi?ksze fortuny, jak na ?liskim dumna
Stopniu stoi wynios?o??. Upad?a kolumna
Wielow?adnej Azyjej, bog?w sama praca,
Kt?rej daje posi?ki ten, co si? obraca
W polu z siedmiog?bnego Donu wody pij?c
I kt?ry wschodz?cemu s?o?cu czo?em bij?c
Ciep?e wody tygrowe nurzy w br?d czerwony,
I kt?ry na tatarskie patrzaj?c zagony
Od Pontu w bia?og?owskiej wojska wiedzie dobie.
Wyci?ta Troja mieczem, pad?a na swym grobie.
Przek?adania Bardzi?skiego .

W oryginale jeszcze wi?ksza nad?to??.

[18]. Ten jest zamiar teatralnych widok?w, ?eby interesuj?c spektatora do cnoty, a w najohydliwszych farbach wystawuj?c mu zbrodni?, obrzydzi? mu wyst?pek i usposobi? w nim serce do ludzkiej nad n?dz? bli?nich czu?o?ci.

[19]. Ta wada mieszania razem religii z balamuctwami poga?skimi najpospolitsza jest pisarzom w?oskim. A je?li wsz?dzie naganna, tedy w materyi ?wi?tej najnaganniejsza. Mimo wielkiego ukontentowania, kt?re nam sprawuje czytanie Sannazaryjusza, trudno mu darowa?, ze w poemacie o narodzeniu Chrystusa wszystkie bajki poga?stwa za r?wno k?adzie z tajemnicami wiary. M?wi?c o piekle, daje nad nim panowanie Plutonowi i godnym jego towarzyszom: Cerberom, Centaurom, Furyjom, Harpijom. Wysp? Kret?, s?awn? narodzeniem Jowisza, i Delos, narodzeniem dzieci Latony, por?wnywa z miasteczkiem Betlejem, gdzie si? Chrystus narodzi?. Co te? najtrudniej znie??, to jest, ?e wezwawszy duch?w b?ogos?awionych, jakby nie dosy? na ich pomocy by?o, znowu si? do Muz udaje.

Virginei partus, magnoque aequaeva Parenti
Progenies, superas coeli quae missa per auras,
Antiquam generis labem mortalibus aegris
Abluit, obstructique viam patefecit Olympi,
Sit mihi, Coelicolae, primus labor: hoc mihi primum
Surgat opus. Vos auditas ab origine causas,
Et tanti seriem (si fas) evolvite facti.
Nec minus, o Musae, vatum decus, hic ego vestros
Optarim fontes, vestras nemora ardua, rupes:
Quandoquidem genus e coelo deducitis, et vos
Virginitas, sanctaeque iuvat reverentia famae,
Vos igitur, seu cura poli, seu Virginis huius
Tangit honos monstrate viam, qua nubila vincam;
Et mecum immensi portas recludite coeli.

W nast?puj?cych wierszach uznaje, ?e te rzeczy nad moc Muz wy?sze s?, a potem znowu ca?? im powag?, jak dawni poetowie, przyznaje. Tak nie uchodzi.

[20]. Dziw, czyli okoliczno?ci podziwienia godne, a razem nie przechodz?ce wiary (co Francuzi merveilleux nazywaj?), koniecznie s? w epopei potrzebne. Ta uwaga Arystotelesa jest ze wszystkich wzgl?d?w dobra i gruntowna. Je?eli epopeja na samym podobie?stwie do prawdy przestaje, blisko przyst?pi do historyi; je?eli same dziwy zamyka? b?dzie, stanie si? czystym p?odem romansowej imaginacyi. Przeto do wiersza bohatyrskiego koniecznie jest potrzebne po??czenie takich przypadk?w, kt?re by razem i godne podziwienia by?y, i nie przechodzi?y podobie?stwa do prawdy.

[21]. Homer, ojciec poet?w, w tym nad wszystkich pisarz?w celuje, ?e tyle na plac os?b wyprowadziwszy i bog?w, i wodz?w, ka?dej w?a?ciwy charakter naznaczy? i umia? go utrzyma?.

[22]. Pomi?dzy wielu bohatyrakiego wiersza poematami najprzedniejsze s?: Ilijada i Odysseja Homera, Eneida Wirgilijusza, Jeruzalem wyzwolona Tassa, Raj utracony Miliona i Henryjada Woltera. J. ks. Nagurczewski pracuje nad przek?adem Homera; Wirgilijusza od dw?ch wiek?w mamy przez Andrzeja Kochanowskiego. Tassa wybornie przet?umaczy? Piotr Kochanowski. Henryjad? p. Chomentowski ma ju? gotow?, tylko niech jej d?u?ej publiczno?ci ukrywa? nie raczy. Ja dobrym przyj?ciem S?du Ostatecznego o?mielony, odwa?y?em si? na t?umaczenie Miltona.

[23]. Komedyja grecka dzieli?a si? na komedyj? dawn?, ?rzedni? i now?. Eupol, Kratyn i Arystofan ws?awili si? w komedyi dawnej. Ta komedyja wszystkiego sobie pozwala?a i ta zbytnia wolno?? ?ci?gn??a zakaz prawa. Powsta?a zatem komedyja ?rzednia, skromniejsza od pierwszej. Na koniec Menander zosta? tw?rc? komedyi nowej, kt?rej materyj? by?y pospolite przypadki ?ycia ludzkiego. Ten, zdaniem Kwintylijana, wszystkich komiki greckiej pisarz?w przewy?szy?.

[24]. ?ci?ga si? to do wielu komedyi francuskich, po polsku przebranych, gdzie imiona aktor?w odmieniwszy na Staruszkiewicz?w, Burdeckich, Wiernickich, Roztropskich etc. etc., rzecz, od autora do obyczaj?w francuskich stosowana, ca?kiem jest do Polak?w od t?umacza przeniesiona. Przeci??by wi?cej nale?a?o dawa? uwagi na charakter narod?w.

[25]. Sztuki teatralne pi?ra JO. Ks-cia JM-ci Jenera?a Ziem Podolskich dla delikatno?ci w wydaniu passyi i charakter?w, jako te? stosowno?ci do obyczaj?w narodu, sprawiedliwy maj? szacunek.

[26]. Terencyjusz. S?awny jest wyraz jego: Homo sum - humani nihil a me alienum puto.

PIE?? CZWARTA

Kto nie jest architektem, mo?e by? mularzem,

Mo?e by? cyrulikiem, kto nie jest lekarzem,

Kto nie potrafi niebios, mo?e ziemi? mierzy?,

Kto nie jest teologiem, mo?e prosto wierzy?,

Kto nie ma ust wyprawnych, przynajmniej zza kraty

Mo?e g?o?no zawo?a? na prejudykaty,

Kto nie jest jenera?em, mo?e flint? d?wiga?,

Mo?e, nie rz?dz?c wojskiem, nieprzyjaci?? ?ciga?,

Kto nie mo?e wymowie kaznodziejskiej sprosta?,

Mo?e przynajmniej dobrym katechist? zosta?;

W ka?dym innym rodzaju, kto pierwszych nie dopnie,

Mo?e, nie bez honoru, drugie trzyma? stopnie.

Lecz w sztuce niebe?piecznej odlewania wierszy

Musi ten by? ostatni, kto nie b?dzie pierwszy;

?aden szczebel po?rzedni dw?ch ko?c?w nie grodzi.

Nigdy si? rymotw?rc? miernym by? nie godzi,

Nie ?cierpi? tego ludzie, nie daruj? bogi.

Je?li pisarz jest zimny, w wyrazy ubogi,

A jeszcze sk?pszy w my?li - bardzo ci??ko b??dzi,

Gdy si? za prawe dzieci? Apollina s?dzi.

B?kart jest, pr??no wierszy pisaniem si? trudzi,

Nigdy on nie pozyska szacunku u ludzi.

Jako jedna z?a strona w muzyce nas razi,

Jeden z?y poci?g p?dzla ca?y obraz kazi,

Kwa?ne wino przy stole wybornym - niesmaczne,

Najpi?kniejszy str?j szpec? przypinki dziwaczne,

I na wyb?r zrobione gdzie nie b?dzie wszytko,

Ca?e dzie?o b??d jeden mo?e zepsu? brzydko -

Tak te? wiersz, utworzony na zagrzanie duszy,

Je?li mocnym wyrazem serca nie poruszy,

Je?li si? w krasy jego szpetna plama wkradnie,

Gdy nieba nie dosi?gnie - na ziemi? upadnie.

Szcz??liwy dar natury jest g??wnym przymiotem.

Daremnie w pracy hojnym oblewasz si? potem,

Je?eli ci? natura sama nie sposobi:

Id?c naprzeciwko niej, cz?owiek nic nie zrobi.

Ta jest Muza poety, od niej ma natchnienie,

Ona mu rodzi my?li, ona kszta?ci pienie.

Nic sztuka bez natury, praca nadaremna.

Jednakowo? je ??czy potrzeba wzajemna:

Bez natury, cho? sztuk? znasz, musisz si? gwa?tem,

Ale przy sposobno?ci, kiedy jeszcze kszta?tem

Pi?knym umiesz roz?o?y? naturalne wdzi?ki,

Dzie?o twe zda si? dzie?em niebieskiej by? r?ki.

Tak z daru przyrodzenia ?yznorodne pole

Z dobrym ziarnem wydaje chwasty i k?kole,

Gdy bieg?ego rolnika nie sprawi go praca,

A uprawne - wybornym ziarnem si? wyp?aca.

Tak i dowcip bez sztuki, cho? wiele doka?e,

Jednak cz?sto pi?kno?ci swe plamami zma?e,

Lecz gdy si? z sztuk? ?cis?ym po??czy ogniwem -

Wi?cej rodzi i p?odem zakwita szcz??liwym.

Acz si? nie trzymaj sztuki jak pijany p?ota.

Nie ka?da jedne cierpi prawid?a robota.

Sztuka, wzi?ta z przyk?ad?w, ?cie?nia ludzkie dzie?a.

Czyli? wszystko w okresie swym sztuka zamkn??a?

G?rny genijusz, lotne rozpu?ciwszy skrzyd?a,

Za nieprzest?pne sztuki wyleci prawid?a,

P?jdzie, gdzie zap?d my?li niesie go wysokiej,

Nowe stworzy rodzaje, nowe da widoki.

Czy? jeden rodzaj broni przyst?pu drugiemu?

Czy? wszyscy podlegamy prawid?u jednemu?

Nowo??, co jako ?wiat?o niespodziane bije,

Co w sobie sztuk? dot?d nie poznan? kryje,

Razi umys?y w ciasnym zamkni?te okresie,

Ale z czasem chwalebne zwyci?stwo odniesie.

Godni na?ladowania dawni autorowie,

Oni s? nasze wzory, oni sztuk tw?rcowie,

Z ich dzie? si? urodzi?a dla nas trudna sztuka.

Lecz ma-li to by? grzechem, ?e nowych dr?g szuka

Genijusz tw?rczy, nie chc?c i?? go?ci?cem bitym?

Tak wynios?y pisarzem zosta? znakomitym

Milton i smutny Jung, nowe sobie robi?c

Drogi i w nowe kwiaty dzie?a swoje zdobi?c.

I na c?? wi?c prawid?a swe sztuka nam kre?li?

Na to, ?eby natury trzyma? si? naj?ci?lej.

Tyle mamy dzie? r??nych, a wszystkie s? godne

Pochwa?y, skoro tylko z natur? s? zgodne.

Kiedy? sztuce natura dobre wzory daje?

Wtenczas, kiedy panuj? proste obyczaje,

Gdy ?mier? ojca przebija krwawym sztychem syna,

Gdy matka dzieci swoje na piersi zaklina,

Kiedy osierocia?e po m??ach swych wdowy

Nielito?ciwym w?osy rw? pazurem z g?owy,

Gdy w powszechnym nieszcz??ciu kr?l i lud pospo?em

Bior? ?a?obne szaty, w piasku grzebi? czo?em,

Gdy nowo wysz?e na ?wiat dzieci? ojciec bierze

Na r?ce i Niebu je oddaje w ofierze,

Po d?ugim oddaleniu gdy syn swe rodzice

Widzi, ?ciska ich nogi, ?zami skrapia lice -

Wszystko, co nosi jak?? na sobie prostot?,

Co nie znan? w tych czasach okazuje cnot?,

M?skich farb, ?ywych my?li dostarcza poecie.

C?? w dzisiejszym r?wnego mo?e znale?? ?wiecie,

Gdzie okrutny a mocny tyran g?upiej mody

Wszystkie prawie na jeden tok przela? narody,

Gdzie si? do jednostajnej grzeczno?ci przywyk?o,

A nawet imi? m??a, ojca, syna znik?o?

Tak wi?cej nas pos?pne przypadki natury

Tykaj?, mocniej widok uderza ponury,

Kiedy noc ziemi? kirem ?a?obnym przykryje,

A z daleka z okropnym gromem piorun bije,

Ni?li spokojna cisza. Tam boja?? nas wzrusza,

Tam strachem zdj?ta z cia?a chce ucieka? dusza,

Bije serce, blednieje twarz, dr?twiej? ?y?y,

A przeciwnie - stan ciszy zimny, chocia? mi?y.

Jak do obrazu r??ne potrzeba mie? farby,

Tak, ?eby dobrze pisa?, zebra? nauk skarby.

Trudno tam idzie wyraz, sucha tam wymowa,

Gdzie nie jest w r??ne my?li zbogacona g?owa.

A wi?c trzeba si? uczy?. I we dnie, i w nocy

Wartowa? m?dre pisma, w nich pewnej pomocy

Szuka? do dzie?a swego. Pozna? ludzkie zwi?zki,

Jakie poddanych, jakie kr?l?w obowi?zki,

Jaka si? cze?? rodzicom od dzieci nale?y,

Powa?nej s?dziwo?ci jaka od m?odzie?y,

Co sobie winni bracia, co obywatele,

Co prawymi spojeni w?z?y przyjaciele,

Jak sprawowa? urz?dy, jak poczciwie s?dzi?,

Jak rozumnie podlega?, jak chwalebnie rz?dzi?,

W ca?ym ?yciu za czyst? ubiega? si? cnot?,

Sprawiedliwo?? nad wszystko ?wiata przenie?? z?oto,

Szczerze o dobru kraju przemy?la? na radzie,

Ani drogiego czasu nie traci? na zwadzie,

Niczego nie ?a?owa? dla mi?ej ojczyzny,

I kalectwo ponosi?, i chwalebne blizny,

A nawet na ofiar? jej po?o?y? ?ycie.

Z tych si? to ?rz?del my?li czerpaj? obficie.

Tak, powinno?ci wszystkich ogarn?wszy stan?w,

Wydasz dok?adnie kr?l?w, poddanych i pan?w,

Tak zostaniesz pisarzem w p??ne wieki s?awnym,

Tak b?dziesz po?ytecznym, tak b?dziesz zabawnym.

To jest prawo poet?w sztuki nieodmienne:

W przyprawnym k?sku dawa? nauki zbawienne.

Niech ci? pochlebne nigdy pochwa?y nie zwodz?.

Wi?cej zawsze pochlebcy w nauce zaszkodz?

Ni?eli przyganiacze. Skoro si? upoisz

Dobr? my?l? o sobie, natenczas mniej stoisz

O wzgl?dy powszechno?ci, kt?ra dusze harde

Umie ukorzy?, p?ac?c im wzgard? za wzgard?.

Ka?dego s?uchaj zdania i nie wstyd? si? radzi?;

Nigdy taka nie mo?e ostro?no?? zawadzi?.

I niezbyt o?wiecony da ci rad? zdrow?.

Lecz si? ostrego z krzyw? chro? krytyka g?ow?,

Co si? ludzkich dzie? s?dzi? powszechnym stanowi,

A na tym m?dro?? k?adzie, ?e wszystko obmowi.

Na niczyim zbytecznie nie sad? si? rozumie:

Ten sam dobrze napisze, a s?dzi? nie umie,

Ten zna, co jest dobrego, a gdy w?asnym piorem

Chce zrobi? co, pomiernym jest bardzo autorem.

Wielu si? radzi? trzeba, uwa?a? naj?ci?lej,

Kto z innych zdania s?dzi, a kto z siebie my?li.

Ledwie nie ka?dy wyrok daje tonem ?mia?ym,

Cho? to tylko w?a?ciwym jest m?drych udzia?em.

Do nich si? uciekajmy, a unikniem zdrady,

U nich samych si? zdrowej spodziewamy rady.

Co za dobre os?dzi m?drych ludzi zdanie,

To by? dobrym po wszystkie wieki nie przestanie.

Nie szukaj s?awy twojej z drugich poni?eniem.

Z?y cz?owiek si? wynosi ludzkim pogn?bieniem

I w takiej mierze ro?nie, w jakiej drugim szkodzi -

Ale nie tak? drog? prawa dusza chodzi.

Je?eli z?o?liwego postrzegasz cz?owieka,

Kt?ry ma?o sam robi, a na drugich szczeka,

Masz wzgl?dem niego kamie? probierczy gotowy,

?e lichych jest przymiot?w i poziomej g?owy.

Mierno??, nieufna sobie, zni?a? drugich rada.

Inna jest szlachetnego umys?u przesada:

Nikomu nie ujmuje, swa si?a go niesie,

Bez krzywdy drugich stanie na wytkni?tym kresie.

Kto praw? idzie ?cie?k?, a dowcip i cnota

Kieruje krokiem jego - otwarte ma wrota

Do szacunku ludzkiego. Pr??ne z?o?ci strza?y,

Prawdziwa warto?? musi u?ywa? swej chwa?y.

Nie na tym sad? tw? chwa??, ?e napiszesz wiele.

Wi?ksz? ten s?aw? zyska w pami?ci ko?ciele,

Co cho? ma?o, lecz pi?rem napisa? wybornym,

A wzgl?d ludzki mimo si? k?ad? umys?em gornym.

Ty, co wielbisz dowcipy twego pi?ra godne,

Co zdrowe dajesz rady sejmuj?cym w Grodnie,

Nios?c wracaj?cemu rym z podr??y panu

Przedziwny kre?lisz obraz pierwotnego stanu,

Zacny go?ciu w Heilsbergu! Kto si? wpatrzy pilnie -

?e to tw?j wizerunek, wyzna nieomylnie.

Ho?d ten szczerej prostoty racz przyj?? ch?tliwie,

Twoje wielbi? przymioty, twym rytmom si? dziwi? [1].

Pracuj d?ugo dla chwa?y! Jaka? dla cz?owieka

Mo?e by? trudna praca, je?eli j? czeka

W potomne wieki chwa?a! Gdy zyskasz t? p?at?,

I tysi?c lat nie mo?esz poczyta? za strat?.

To tylko jest nieszcz??cie, ?e z?o?? z smoczym pyskiem

Gryzie, z?o??, jadowitym godz?ca pociskiem,

Nie da u?y? s?odkiego za ?ycia pokoju.

A ci, kt?rzy w uczonym dni p?dzili znoju,

N?dz? wzi?li podzia?em. Dusz szlachetnych celu,

Chwa?o! Jak ci? za ?ycia zyska?o niewielu!

?w w??cz?c si? po miastach, n?dzny, chleba ?ebra?,

A dopiero po ?mierci ten zaszczyt odebra?,

?e rodem jego siedm miast uszlachci? si? chcia?o.

Ten, co wojn? szatana opiewa? zuchwa??,

W zarzuceniu i wzgardzie prze?y? a? do zgonu,

A po ?mierci Homerem zosta? Albijonu [2].

Niechaj to jednak w tobie ognia nie przydusza,

Niechaj ci? mi?y widok potomno?ci wzrusza.

Zwyczajnie to wiek ludziom oddaje p??niejszy,

Czego im wiek nies?usznie odm?wi? dzisiejszy.

Potomno?? sprawiedliwa; co? zas?u?y? sobie,

Odda ci i kwiatami uwie?czy ci? w grobie.

W wieku atoli naszym trudno m?wi? o tem,

Aby pr??no poeta mia? ?piewa? za p?otem [3].

Kr?l m?dry pod opiek? swoje wzi?? nauki,

A kto tylko dowcipu lub przemy?lnej sztuki

Okaza? powszechno?ci jawne wynalazki,

Wzi?? zadatki, w szacownych darach, pa?skiej ?aski.

Wie? matk? dobrych my?li, tu powietrze czyste,

Jak w ciele, tak i w duszy skutki oczywiste

Dzieln? moc? sprawuje; a pod chmur? brudn?

Miasta ci??ko oddycha?, jak?e my?le? trudno!

Tu cz?owiek widzi wszystkie przyrodzenia p?ody,

Tu miesza ?zy do ?rz?de? kryszta?owej wody,

Tu oczy jego ci?gn? roz?o?yste gaje,

Tu g?ry, kt?rym s?o?ce z?ot? barw? daje,

Tu, w przyjemne poranki, tu w ch?odne wieczory

Wiosna z kwiat?w, z ros lato ?liczne stawia wzory.

Lekk? nog? po ??kach j?drn? trawk? depce,

Idzie w las, cicho?? jego do ucha mu szepce;

B??ka si?, wszed? w jaskini?; tam go co? porusza.

Tam go tajemn? moc? odludno?? napusza.

Przyszed? pod g?r?, siada; s?yszy, jak z wysokiej

Ska?y z okropnym szumem spadaj? potoki.

Widzi blisko jezioro, w?d obszerne niwy.

Raz w mi?ej ciszy stoi, znowu, gdy burzliwy

Wiatr powstanie, do brzeg?w szumne wa?y toczy.

Tak r??nymi widoki chciwe pas?c oczy

R??ne odbiera czucia, r??ne poruszenia,

Zapalony w?rz?d burzy, cichy w?rz?d milczenia.

Naturo! Wszystka w tobie pi?kno?? si? zamyka,

Ty jeste? ?rz?d?em prawdy! Twoja nas przenika

Czci? powaga! W twej ksi?dze dla wszystkich otwartej

Wida? Najwy?szej R?ki charakter niestarty!

Tu si? duch rodzi, tu si? malownia zagrzewa,

Porusza si? nami?tno??. Raz si? cz?owiek gniewa,

Znowu nagle w g??bokie wpada zadumienie,

Ju? brwi marszczy, ju? czuje na sercu ?ci?nienie,

Wypuszcza z zapalonych piersi oddech g??ciej,

Silne przesz?o wzruszenie wszystkie cia?a cz??ci,

Ogie? si? w nim zajmuje, ogie? go po?era,

Ju? ledwie ?e oddycha, ledwie nie umiera,

Ale czego si? dotknie, temu daje ?ycie.

Tak, gdy silny go wewn?trz ogie? pali skrycie,

Wszystek nadzwyczajnymi przej?ty zapa?y

Leje my?l now?, tworzy z niej orygina?y,

Kt?re nie?miertelno?ci uwie?czy nagroda,

Kt?re z poszanowaniem wiek wiekowi poda.

W dawnych znajdziesz wszelkiego gatunku przyk?ady.

Umiej w nich rozeznawa? pi?kno?ci i wady;

Kto w ciasnym wad autora nie czuje rozumie,

Ten pewnie i pi?kno?ci jego czu? nie umie.

Lecz w nich nie pok?adajmy zabobonnej wiary.

Czy? to ju? doskona?e ma z ka?dej by? miary

I w niczym go bez grzechu nie godzi si? wini?,

Co pisze staro?ytno??? Mo?na? wi?ksz? czyni?

Krzywd? naturze ludzkiej, s?dz?c j? tak p?och?,

?e dawnym by?a matk?, a dla nas macoch??

Zawsze ona rozlewa swe dary obficie.

Grzebi? je przez z?e ludzie cz?stokro? u?ycie,

Ale drudzy owoce doskona?e rodz?,

Kt?rzy powolnie za jej przewodnictwem chodz?.

Nie dajmy si? przes?du zaciemnia? pow?ok?,

Rzu?my nieuprzedzone na dzisiejsze oko

Dzie?a s?awnych pisarz?w, a pewnie uznamy,

?e wiele r?wnych bogactw staro?ytnym mamy.

Je?li pi?ra twojego nie ufasz zbyt sile,

Ani w dowcipie twoim nie masz mocy tyle,

A?eby? w?asnym p?odem m?g? j?zyk zbogaci?,

Masz-li dosy? wprawno?ci - nie chciej czasu traci?,

Przebieraj obce dzie?a na kr?j polski g?adko.

Ale dobrego widzie? t?umacza tak rzadko

Jak dobrego autora. Je?li s?owo w s?owo

Pragniesz my?li przelewa?, a swojsk? wymow?

Nie znasz mocy obcego na?ladowa? piora -

I sam siebie nie ws?awisz, i skrzywdzisz autora.

Nie chod? ?lepo cudzymi ?cie?kami jak byd?o.

Je?li w dobrym chwalebn?, tedy w z?ym obrzyd??

Rzecz? na?ladowanie. Znajdzie kto wiersz nowy,

Ju? ma t?um na?ladowc?w za sob? gotowy;

A gdy w nim ka?dy wyraz wiele zawsze znaczy,

Biedne na?ladowniki zostaj? w rozpaczy.

Rzadko uda si? komu. Wiek ?wiadczy wiekowi -

Nie zr?wna? na?ladowca nigdy autorowi.

Ufajmy wi?cej sobie, znajmy swe przymioty.

Czy? tak rzek?a natura, ?e tylko dopoty

Posuniesz dzielno?? twego, cz?owiecze, rozumu -

Jak B?g powiedzia? morzu: "Ta granica szumu

Twego zuchwalstwo wstrzyma?" Nie masz tego prawa.

Wszelk? nam wolno?? daje natura ?askawa,

Niech tylko w nas niedbalstwo dowcipu nie morzy,

Wnet ze swych skarbnic talent nowe cuda stworzy.

Nie ludzkie dzie?o ze wszech miar by? doskona?ym,

Lecz nie przeto w pisaniu mo?esz by? niedba?ym.

Staraj si? w pracy twojej ui?ci? najlepiej,

Niech ci? zawsze w robocie ta nadzieja krzepi,

?e chwa?? zyskasz w wieki. A jak w lutni strony

Nie zawsze, kt?re r?ka chce, wydaj? tony,

Ani strzelec, cho? wprawny, cho? usilnie mierzy,

Nie zawsze w sam cel grotem niechybnym uderzy -

Tak przy najwi?kszym my?li nat??eniu snadnie

B??d, mimo ostro?no?ci autora, wypadnie.

Lecz je?eli w rozliczne ozdoby bogaty,

Je?li kszta?tnie w dobrane przybra? dzie?o kwiaty,

I takim, jak nale?y, tokiem my?l t?umaczy -

Ma?ym plamom rozs?dny czytelnik wybaczy,

Mimo siebie przepu?ci lekkie b??dy piora,

W wadach uzna cz?owieka - w pi?kno?ciach autora.

Trudno si? czasem w d?ugim nie usterkn?? rymie,

Nawet i dobry Homer cz?stokro? zadrzemie.

Dzie?o, co wszelkie w sobie ozdoby zamyka,

Zawsze b?dzie chciwego mia?o czytelnika.

Mierne dzie?o trudno raz przeczyta? do ko?ca.

Lecz dzie?o doskona?e, co - jak obraz - s?o?ca

Jasnego si? nie l?ka, nigdy nie pr??nuje

I im cz??ciej czytane, tym wi?cej smakuje.

Naj?atwiej, wzi?wszy na nos krzywe okulary,

Ostrym wzrokiem po ksi??kach wy?ledza? przywary,

?lepym by? na ozdoby, a wady postrzega?.

Nie m?g? przed Zoilami Homer si? wybiega? [4],

O kt?rych by bez tego dot?d ?wiat nie wiedzia?,

Ani si? przed Bawiemi Wirgili osiedzia?.

Ale oszczercy w wiecznej niepami?ci zgnili,

A s?aw? dot?d maj? Homer i Wirgili.

Lubisz wytrz?sa? wady, mi?a ci ta praca -

Dobrze! Lecz s?uchaj, jako u Feba pop?aca:

Pewien zebra? poety wszystkie b??dy w dziele.

Kt?rych, jak bystry krytyk, dostrzeg? bardzo wiele,

I razem wypisawszy pokaza? bo?kowi.

Ten, a?eby zap?aci? dobrze krytykowi,

W?r ?yta zmieszanego z plew? przed nim stawi?

I kaza? je oddziela?. A gdy on to sprawi?

Z ochot? i pewnej si? nagrody spodziewa -

B?g wzi?? ziarno, a jemu dosta?a si? plewa [5].

?miejesz si?? Sam nagrody godzien jeste? takiej,

Gdy pracownych pi?r dzie?a bierzesz na przetaki.

Ostry krytyka urz?d nie ka?dego zdobi:

Niech ten s?dzi o drugich, kt?ry sam co zrobi.

Nim m?dro?? cudotwornej narz?dziem wymowy

U?agodzi?a rodu ludzkiego narowy,

Nim og?osi?a prawa i pod przepis ?cis?y

Sprawiedliwo?ci - dzikie podda?a umys?y,

Pierwsi ludzie zwierz?cym trybem ?ycie wiedli:

B??kaj?c si? po lasach grub? ?o??d? jedli,

Nie znali chytrych wpuszcza? matni w szklanne wody,

Samorodnymi tylko ?ywili si? p?ody.

Nie by?o tego s?owa: to moje, to twoje.

Moc by?a wszystkich prawem. St?d straszne zaboje.

St?d i bitwy, i gwa?ty dzia?y si? bezkarnie,

A ludzie bez obrony praw gin?li marnie.

Lecz skoro g?o?na lutnia, miodomowne strony

Nawi?zawszy, s?odkimi d?wi?k wyda?a tony,

Nik?a dziko??, pocz??y serca si? ?agodzi?,

Nie chcieli wi?cej ludzie ze zwierz?ty chodzi?,

Gromadzili si? wzajem, a r?ce pracowne

D?wign??y pyszne miasta i zamki warowne.

Swawola - kar postrachem by?a uskromion?,

A niewinno?? be?pieczna pod prawa zas?on?.

Taki skutek przedziwny by? rytm?w pierwotnych,

?e zaniechawszy ludzie ob??ka? samotnych

Dzikie puszcze zmienili na ?ycie spo?eczne.

I st?d przesz?y a? do nas pog?oski odwieczne,

?e na g?os Orfeusza, skrzypka trackiej g?ry,

Wyzuwa?y si? z dzikiej tygrysy natury,

A na d?wi?k Amfijona kamienie i ska?y

Wznies?y si? i ogromne Teby zbudowa?y.

Takie? czyni?a, lutni, na pocz?tku dziwy.

Potem, gdy ci? z m?dro?ci? genijusz szcz??liwy

?cis?ym zwi?za? ogniwem jak rodzone siostry,

By? wdzi?kiem twym s?odzi?a tamtej ton zbyt ostry-

Wyk?ada?a? natury niepoj?te dzieje:

Z kt?rego s?o?ce ?rz?d?a wieczny ogie? leje,

Kto niebios fundamenta za?o?y? gruntowne,

Kto pchn?? ko?o swych osi gwiazdy niestanowne,

Sk?d bierze po?yczane ?wiat?o ksi??yc blady,

Sk?d trzaskaj? pioruny, sk?d spadaj? grady,

Sk?d powstaj? na ?odzie straszne nawa?nice,

Z kt?rego zdroju p?yn? w?d czystych krynice.

Wywiod?a? od pocz?tku skutki wszystkich rzeczy,

Sk?d poszed? rodzaj zwierz?t i rodzaj cz?owieczy.

Przy twych pieniach prze?rzawszy serca swego tajnie,

Wie cz?owiek, jako z lud?mi ma ?y? obyczajnie;

Przy twoich g?osach pozna? siebie doskonale,

Jak twarz swoj? w odwrotnym poznaje krysztale.

Przez ciebie wyk?ada?y wyroki swe Nieba,

Gdy boskim poruszony duchem kap?an Feba,

Zasiad?szy w srogiej minie na sto?ku tr?jno?nym,

Wierszem przysz?o?? gromadom opiewa? pobo?nym.

Twym duchem napuszeni Homer i Wirgili

Bohatyr?w rytmami pami?? uwiecznili;

Tyrteusz twoim tonem doda? wojsku m?stwa

I ku niemu w?tpliwy los sk?oni? zwyci?stwa;

Hezyjod twoim pieniem uczy? ludzkie plemi?,

Jak przemys?em ?y?niejsz? mo?na zrobi? ziemi?;

Pindar z Horacym twymi zaszczyceni dary

Grali wspania?e pie?ni, a s?odkimi czary

Zadziwiali umys?y, porywali serca;

Insi z sob? dobrane pary do kobierca

?lubnego prowadzili, by przez wsp?lne zwi?zki

Mno?y?y si? pierwszego pnia liczne ga??zki.

Za takie dobrodziejstwa wsz?dy? wzi?ta by?a,

Tobie Grecyja wdzi?czna o?tarze stawi?a.

Wsz?dy? czczona; nie by?o tak twardego ducha,

Co by na wdzi?ki twoje nie chcia? sk?oni? ucha.

Lgn?li wszyscy na silne twych pie?ni pochopy,

I zwierzchni ?wiata ludzie, i przeciwkostopy,

A ten swoje w potomne wieki poda? imie,

Kt?rego? cnoty w pi?knym wys?awi?a rymie.

Polska ci? na ch?tliwym piel?gnuje ?onie,

Polska twych w wawrzyn wie?czy mi?o?nik?w skronie.

Wi?c gdy takie zadatki bierzesz z wdzi?cznej r?ki,

Niech?e nas p?ty twoje, lutni, bawi? d?wi?ki,

P?ki si? z?otych poczet gwiazd ?wieci na niebie,

A ziemia si? w zam?cie czarnym nie zagrzebie.

Kto od wszystkich swe pisma czytane mie? ?yczy.

Niech si? stara u?ytek ??czy? do s?odyczy.

Nie zwyk? m?dry czytelnik darmo czasu trawi?

I wtenczas rad korzysta?, kiedy si? chce bawi?.

Pod krytyki p?aszczykiem, pod prawdy pozorem

Nie szczyp ludzi zmaczanym w brzydkiej ???ci piorem

I nie chciej si? poprawc? wszystkich czyni? stan?w.

G?adki w wierszu, obfity w wyrazie Organ?w

Autor na wi?ksz? sobie chwa?? by zas?u?y?,

Gdyby pi?knego lepiej dowcipu by? u?y?.

Niechaj cnota i serce twe w pismach ja?nieje.

Ile? cz?stokro? z?ego przez to si? nie dzieje,

Gdy rozpu?ciwszy pi?ro, ?e a? ucho boli,

Uczy bezwstydnym autor wyrazem swywoli;

Najgrawa si? z ?wi?to?ci, a tym wi?cej szkodzi,

?e brzydki jad wyrazem cukrowanym s?odzi.

Cnotliwy autor, s?dzia pisma swego ?cis?y,

Baczy, by serc nie psowa?, s?odko ?echc?c zmys?y.

Cnota i prawda sztukom wyzwolonym sprzyja,

Zatem, kto si? o zaszczyt autora dobija,

Niechaj?e serce zdobi swe cnot? prawdziw?.

Wtenczas go b?dzie wszystko dotyka?o ?ywo,

Wtenczas czucia swej duszy na papier wyleje

I silnym ku dobremu wyrazem zagrzeje.

Sama cnota jest pi?kna, sama prawda mi?a.

I ta b?dzie najlepiej nas ksi??ka bawi?a,

Kt?r? tysi?cem bajek cny pisarz bogaci,

A cnot? z prawd? w ?ywej maluje postaci.

Nie tkni?ta prawd? dusza liche my?li rodzi,

A pod?o?? serca do pism autora przechodzi.

Niechaj wiersze nie b?d? twym rzemios?em wiecznym.

Kiedy z lud?mi zostajesz w po?yciu spo?ecznym,

Masz swoje obowi?zki; ojczyzna ci? ??da,

Wzywa przyja??, ub?stwo twej r?ki wygl?da.

Pi?knie to, ?e w pisaniu mocny jeste? wierszy,

Lecz dobrym by? cz?owiekiem - to zaszczyt najpierwszy.

O wy, Muz wychowa?cy, szcz??liwi pisarze,

Kt?rym wdzi?czna potomno?? wystawi o?tarze,

Kt?rych dowcip, we wszelkie pi?kno?ci obfity,

Umieszcza razem cnoty i prawdy zaszczyty!

Waszymi o?wiecony pismy i nauki,

Odla?em te prawid?a rymotw?rczej sztuki,

Pod wasze je wysokie z ch?ci? nios? zdanie.

Je?eli mi? samego na dzie?o nie stanie,

Je?li znaj?c, co dobre, sam zrobi? nie mog? -

Przynajmniej?e m?odzie?y chcia?em skaza? drog?.

Oby cho? tak? korzy?? to pismo przynios?o;

A?eby si? przydatn? sta?o drugim os??,

Kt?ra chocia? nic sama rozkroi? nie mo?e,

Ostrzejsze jednak robi do krajania no?e.

PRZYPISY
DO PIE?NI CZWARTEJ
[l]. Co tylko wychodzi spod r?ki jp. Trembeckiego, sprawiedliwy szacunek zyskuje. Owa pi?kno?? i dobitno?? wiersza, owa - ?e tak powiem - i my?li, i wyrazu wynios?o??, kt?ra jest szczeg?lniejsz? cech? pism jego, podnosi i zadziwia umys? czu? mog?cego czytelnika.

[2]. Homer, autor Ilijady i Odyssei, wzrok utraciwszy chleba zebra? musia?. Jan Milton, autor Raju utraconego, w ostatniej ?y? n?dzy do ?mierci. Dzie?a swego prawie darmo drukarzom ust?pi?, kt?re w pocz?tkach swych by?o wzgardzone. Nierych?o po ?mierci Anglija go Homerem swym og?osi?a, a drukarze na Raju utraconym wi?cej sto tysi?cy taler?w zyskali.

[3]. Wyraz Kochanowskiego.

[4]. Zoil, m?drek tym jedynie znany, ?e si? odwa?y? Homerowi uw?acza?. Bawijusz i Mewijusz, nikczemni poeci, nicowali dzie?a Wirgilijusza, kt?ry im tymi dwoma wierszami zap?aci?:

Qui Bavium non odit, amet tua carmina, Maevi,
Atque idem iungat vulpes et mulgeat hircos.

[5]. Historyjka wzi?ta z Bokkalina.