Fredro A. PAN JOWIALSKI

OSOBY

PAN JOWIALSKI
PANI JOWIALSKA, JEGO ?ONA
SZAMBELAN JOWIALSKI, ICH SYN
SZAMBELANOWA, JEGO ?ONA
HELENA, C?RKA SZAMBELANA Z PIERWSZEGO MA??E?STWA
JANUSZ
LUDMIR
WIKTOR
LOKAJ
RZECZ DZIEJE SI? NA WSI, W DOMU P. JOWIALSKIEGO

AKT PIERWSZY
Ogr?d.

SCENA PIERWSZA
Ludmir, Wiktor.
Obadwa w dreliszkowych szpencerach, s?omianych kapeluszach, t?umaczki na plecach. - Ludmir wchodzi na scen?, ogl?daj?c si? na wszystkie strony.

WIKTOR
za scen?
Dok?d! dok?d! - Ja dalej nie id?.

LUDMIR
Jeszcze tylko kilka krok?w, panie kolego; dwadzie?cia, nie wi?cej; tu, pod to drzewo. - Patrz, co za boskie miesce do spoczynku: ch??d, trawnik, strumyk szemrz?cy...

WIKTOR
wchodzi kulej?c, z t?umoczkiem w r?ku
Chmury! G?ry! Ksi??yc! Gwiazdy! - wszystko razem w twojej g?owie, (rzucaj?c t?umoczek i kapelusz pod drzewo) Dobrze mi tak! Bardzo, bardzo dobrze! - Po kiego diab?a mnie by?o wdawa? si? z poet?! Z tym szalonym cz?owiekiem! (k?adzie si? na ziemi ko?o t?umoczka, Ludmir chodzi nuc?c) Kto dobrze wiersze pisze, my?la?em, ?e i dobrze w g?owie mie? musi - ale gdzie tam! Co inszego papier, co inszego ?wiat, (po kr?tkim milczeniu) ?piewaj sobie, ?piewaj!

LUDMIR
C?? mam robi??

WIKTOR
Nie s?ysza?e?, com m?wi??

LUDMIR
S?ysza?em.

WIKTOR
Ja to do ciebie m?wi?em.

LUDMIR
Wiem.

WIKTOR
Przekl?ta flegma!

LUDMIR
Nie flegma, ale cierpliwo??. - Spocony, napi?e? si? nieostro?nie zimnej wody i parali? tkn?? tw?j rozum, ale ja zaczekam - mam nadziej?, ?e wr?ci do zdrowia.

WIKTOR
zrywaj?c si? siada
Ja rozum straci?em? ja? - A to mi si? podoba!

LUDMIR
Chwa?a Bogu, ?e ci si? co? przecie podoba.

WIKTOR
Ale pewnie nie to, ?e, ubrany jak na redut?, w??cz? si? od wsi do wsi. Ale na rozum nigdy za p??no, r?b wi?c sobie, co chcesz, a ja wiem, co zrobi?.

LUDMIR
Na przyk?ad?

WIKTOR
P?jd?, najm? w?zek...

LUDMIR
Z ko?mi czy bez koni?

WIKTOR
Z ko?mi czy os?ami - najm? do pierwszej poczty, a stamt?d poczt? wracam do domu.

LUDMIR
A potem?

WIKTOR
coraz niecierpliwiej
A potem wielkimi literami napisz?...

LUDMIR
Wyrysuj lepiej, bo piszesz niet?go, a rysujesz ?adnie.

WIKTOR
Wi?c wyrysuj?, wyrysuj? ?okciowymi literami...

LUDMIR
Gotyckimi zapewne, z r??nymi...

WIKTOR
Jakimi b?d?, niezno?ny i przekl?ty poeto - ale jak najwyra?niejszymi: ?e szalony, szalony i jeszcze raz szalony, kto si? wdaje ze stworzeniami nazwanymi poety.

LUDMIR
A ten ?okciowy - wszak ?okciowy?

WIKTOR
S??niowy.

LUDMIR
S??niowy, wyrysowany napis?

WIKTOR
Zostawi? dla dzieci, wnuk?w, prawnuk?w.

LUDMIR
Wi?c chcesz si? ?eni??

WIKTOR
By? mo?e.

LUDMIR
Bo przecie nie zechcesz mie? wnuk?w, prawnuk?w...

WIKTOR
Koniec ko?c?w, wracam do mojego cichego pokoiku, do moich obraz?w, do moich o??wk?w.

LUDMIR
?piewa
Niem?dry, kto ?r?d drogi
Z przestrachu traci m?stwo...

WIKTOR
Powiedz mi, po co ja si? w??cz? za tob??

LUDMIR
Twoja teka, nape?niona rysunkami, za mnie odpowie.

WIKTOR
z przesad?
"Chod? ze mn?, Wiktorze! Udamy si? w od?ogiem le??c? krain?, tam pierwotn? natur? ?ledzi? b?dziemy. - Zamki na ?nie?nych szczytach Karpat?w, nieme ?wiadki przesz?o?ci - ska?y zwieszone, co chwila od wiek?w gro??ce upadkiem - potoki rwi?ce czarne ?wierki i kwieciste r??e razem - do nowych dzie? natchn? nas obu. Tam, dalecy ?wiata..." Ale gdzie ja mog? sobie przypomnie? te wszystkie s?owa, kt?rymi dnie ca?e jak syrena...

LUDMIR
Tylko nie - "z Dniestru", bardzo prosz?,

WIKTOR
Jak syrena wi?c z Pe?tewy, n?ci?e? mnie do tej nieszcz?snej podr??y. - I zamiast zamk?w, ska?, potok?w, jakiej? dzikiej, okropnej i zachwycaj?cej razem natury, kt?rej nawet wyobra?enia mie? nie mog?em - w??czymy si? od karczmy do karczmy. Tam, podparty na r?ku, s?uchasz godzinami ca?ymi rozmowy ch?op?w, ?yd?w, furman?w i ka?esz mi rysowa? jakiego? pijanego mularza, rachuj?cego ?yda, rozprawiaj?cego organist?.

LUDMIR
Ach, organista, organista! ten wart milijona, ten ci? unie?miertelni - uda? ci si? doskonale! Tylko trzeba, aby? go troch? poprawi? - podbr?dek za du?y. Wyborny, wyborny organista! poka? no go.

WIKTOR
Daj mi ?wi?ty pok?j! Wolisz ty pokaza? salceson i wino.

LUDMIR
Aha! ot?? i s?owo zagadki - pan g?odny, pan z?ego humoru. Zaraz panu s?u?y? b?d?. (dostaj?c) Ale to jednak zaka?a dla sztuk pi?knych, ?e wy, p?zlikowi i o??wkowi panowie, tak jeste?cie chciwi tego materyjalnego pokarmu.

WIKTOR
A wy, ka?amarzowi i pi?rowi, tylko powietrzem ?yjecie! tylko natchnieniem muzy! Uderz wi?c w z?oty bardon, wnie? pie?ni wieszcze - niech kamyki ta?cuj?, drzewa p?acz?, a ja tymczasem je?? b?d?.
Czas jaki? milczenie.
Powiedz mi, m?j kochany Ludmirze...

LUDMIR
Oho! "kochany Ludmirze". - Salceson skutkowa?.

WIKTOR
?art na stron? - powiedz mi, czego ty si? dobrego spodziewasz w twoich brudnych karczmach? Czego ty szukasz mi?dzy prostym ludem?

LUDMIR
Prostego rozumu.

WIKTOR
Pi?kny rozum! Pij? i po pijanemu baj?.

LUDMIR
Jedz jeszcze, jedz, kochany Wiktorze, bo z twojej uwagi miarkuj?, ?e? jeszcze diable g?odny. - Ka?dy nasz spoczynek, ka?dy nocleg w karczmie, nie by??e godnym opisania?

WIKTOR
Szkoda pi?ra!

LUDMIR
Ach, kiedy te? ju? zejdziemy z tych woskowanych posadzek, na kt?rych ci?gle kr?cimy si? i kr?cimy a? do nudz?cego zawrotu g?owy. - Znajdziesz, b?d? pewny, mi?dzy prostym ludem: rozs?dek, dowcip, przenikliwo??, przebieg?o??, lecz inaczej wyra?one; mo?e za ostro, ale za to i lepiej. Tam wszystko w?a?ciwe nosi nazwisko: kmotr zowie si? kmotrem, a ?otr ?otrem; tam w ka?dym wyrazie jest my?l, dobra czy z?a, ale jest. Nie tak jak w naszych salonach - kwiaty na kwiaty sypi?, a dmuchniej, nie ma nic, zupe?nie nic. Dlatego te? i my autorowie wolemy trzyma? si? kwiecistych nico?ci - ?atwiej stroi? ni? tworzy?. - Ty wina pi? nie b?dziesz?

WIKTOR
Dlaczego nie b?d? pi??

LUDMIR
wypiwszy
My?la?em, ?e nie b?dziesz - dla z?ego humoru; nic tak nie szkodzi jak wino na ???? wzburzon?.

WIKTOR
Dolej?e!

LUDMIR
Jak te Van-Dyki pij?! - Oddaj?e mi szklaneczk?.

WIKTOR
Dopiero? wypi?,

LUDMIR
Ot??... co? mia?em m?wi?... (pije) Razem wydamy opis naszej podr??y; do ka?dego rozdzia?u ty do??czysz rycin?.

WIKTOR
Ot?? to! to rzecz ca?a. - Chcia? rycin do swoich ba?ni i pokaza? mi gruszki na wierzbie. A ja, ja g?upi, da?em si? uwie?? jakimi? zamkami.

LUDMIR
Po cz??ci prawda... ale i w Karpatach b?dziemy.

WIKTOR
Jakbym tam ju? by?,

LUDMIR
Mo?e uda nam si? spotka? z Szandorem.

WIKTOR
Z co za Szandorem?

LUDMIR
No, z Szandorem, romantycznym hersztem rozb?jnik?w, o kt?rym rozpowiadaj? cuda z?ego i dobrego razem.

WIKTOR
Nie ciekawym pozna? pana Szandora.

LUDMIR
Przekonasz si?, ?e jest mn?stwo najpi?kniejszych widok?w, godnych twojego p?zla.

WIKTOR
I mnie by?o by? tak ?lepym! Mnie by?o jemu wierzy?! Mnie o g?odzie i ch?odzie w??czy? si? dla jego rycin!

LUDMIR
z udanym zachwyceniem
Patrz, i tu - nie boski?e to widok? Ten dom w kwiatach - ta rzeka - drzewa - dalej wioska - w g??bi sine Karpaty...

WIKTOR
W samej rzeczy - pi?kny widok; i ?wiat?o - jak ?adnie pada na te ?wierki...

LUDMIR
kl?kaj?c
Mam ci s?u?y? za stolik? Po??? tek? na mojej g?owie.

WIKTOR
chwyta t?umoczek, potem rzuca
Nie, nie, znowu mnie chcesz zba?amuci?.

LUDMIR
z udanym zachwyceniem
To ?wiat?o! to ?wiat?o! A ten cie?! Ach, jestem w zachwyceniu!

WIKTOR
A ja nie. - I r?b, co chcesz, ja wracam do domu.

LUDMIR
prosz?c
Wiktorze, zosta?.

WIKTOR
Nie mog?.

LUDMIR
Wiktorku.

WIKTOR
Ledwie post?pi? zdo?am.

LUDMIR
Wiktoreczku! Van-Dyku! Rubensie!

WIKTOR
Daremne gadanie.

LUDMIR
wstaj?c
Niech?e ci? kaci porw?, przekl?ty bazgraczu! Ale przynajmniej przyrzekasz, ?e zastan? rysunki wyko?czone?

WIKTOR
Ja bazgracz?

LUDMIR
Nie, nie. - Ty wiesz, ?e jeste? m?j Van-Dyk, Salvator Rosa.

WIKTOR
Van-Dyk i Salvator Rosa - co ten plecie!

LUDMIR
B?d? rysunki?

WIKTOR
B?d?, b?d?. Adieu!

LUDMIR
Bywaj?e zdr?w, najupartszy cz?owieku, jakiego kiedy bogowie na ten pad?? p?aczu w nieprzeb?aganym gniewie wyrzuci?y.

WIKTOR
odchodz?c
Dobrze, dobrze.

LUDMIR
wo?aj?c za nim
A organi?cie popraw podbr?dek. Pami?taj.

WIKTOR
za scen?
Pami?tam, pami?tam,

SCENA DRUGA

LUDMIR
sam
Poszed? - szkoda! Za ostro z miesca go za?y?em; wielka dla mnie strata, (siadaj?c) Tak, od dzi? dnia porzucam z?ocone komnaty, przenosz? si? pod skromne strzechy; tam jeszcze cz?owiek jest przejrzystym. Ukszta?cenie za g?stym ju? werniksem przeci?gn??o wy?sze towarzystwa. Wszystkie charaktery jedn? powierzchowno?? wzi??y; nie ma wydatnych zarys?w. Co ?wiat powie, to jest teraz dusz? powszechn?. Sk?piec dawniej w przenicowanej chodzi? sukni, trzyma? r?ce w kieszeni. Teraz sknera skner? tylko w k?cie; troskliwo?? o mniemanie przemog?a mi?o?? z?ota, i ubogiego hojnie obdarzy, byle ?wiat o tym wiedzia?. - Zazdrosny gryzie wargi i milczy, tch?rz mundur przywdziewa, tyran si? pie?ci - s?owem, wszystko zlewa si? w kszta?ty przyzwoito?ci. W ka?dym cz?owieku dwie osoby; sceny musia?yby by? zawsze podw?jne, jak medale mie? dwie strony. - Komedyja Moliera koniec wzi??a. - Ale jaka? para tu si? zbli?a... Wybaczcie, pods?uchywa? musz?; jeszcze mi kilka rozdzia??w trzeba. - Udam ?pi?cego.

SCENA TRZECIA
Szambelanowa, Janusz, Ludmir.

JANUSZ
Helena kocha mnie, me ma w?tpienia. I dlaczeg??by nie mia?a kocha?? - Jestem dobrze urodzony, jestem m?ody, przystojny, rozumny i mam wie?, jakiej daleko poszuka?.

LUDMIR
na stronie
Ten, widz?, chce zbija? moje rozumowanie.

JANUSZ
Nie rozumiem zatem tej zw?oki, kt?rej ??da, i to ju? po raz trzeci.

SZAMBELANOWA
m?wi powoli, ale decyduj?co zawsze
Ja bardzo dobrze rozumiem; ale te wszystkie wykr?ty na nic si? nie przydadz?. P?jdzie za wa?pana, ja za to r?cz?. - I ju? dawno by?aby pani Januszow?, gdyby nie przeciwno?ci, kt?re ja tylko jedna zwalczy? jestem zdoln? i kt?re zwalcz?.
Za?ywa tabaczk? czasami.

JANUSZ
W r?ku pani szambelanowej szcz??cie moje.

SZAMBELANOWA
W ca?ej rodzinie Jowialskich za grosz rozs?dku, to jest rzecz? dowiedzion?. I lubo mi nie chc? wierzy?, ja im zawsze powtarzam; bo ja ka?demu prawd? lubi? powiedzie?, powoli, grzecznie i wyra?nie. - Stary Jowialski nie pyta si?, co si? dzieje, jak si? dzieje w domu, byle tylko mia? kogo, co by s?ucha? jego przys?owi?w, bajek i dykteryjek. W jego r?ku jednak maj?tek. C`est la chose.

JANUSZ
Bardzo mnie lubi.

SZAMBELANOWA
Co on lubi! Jeste? weso?y, siadaj; jeste? smutny, id? za drzwi. - Stara za? Jowialska jest to tylko cie? swojego najukocha?szego ma??onka; na nic nie ma ju? czucia i my?li, tylko na dowcipne s?owa swojego bo?yszcza, z kt?rych ?mieje si? od lat pi?dziesi?ciu po dziesi?? godzin na dzie?. C`est une misere!

LUDMIR
na stronie
Ho, ho! tu s? charaktery.

SZAMBELANOWA
M?j m?? - dobre stworzenie: ciel?, g?upkowaty, bez ?adnego zdania, i dlatego posz?am za niego po nieszcz??liwym przypadku mojego pierwszego m??a, ?p. jenera?-majora Tuza. Nie wiem, czy s?ysza?e? o przypadku, jakim uton??? Vous savez?

JANUSZ
S?ysza?em, s?ysza?em, mo?cia dobrodziejko.

SZAMBELANOWA
M?j m?? wi?c tera?niejszy, kt?rego paniczem w domu zowi?, lubo ma lat piedziesi?t, nie ma ?adnego zdania. U niego wszystko: dobrze, bardzo dobrze - byle nie trudni? si? niczym, jak tylko swoimi ptaszkami, byle jad? dobrze, spa? jeszcze lepiej. To jest cz?owiek nie do obudzenia, jak worek grysu. H?las!

JANUSZ
Powiedzia? mi wczoraj, ?e bardzo b?dzie szcz??liwy mie? za zi?cia tak rozumnego cz?owieka.

SZAMBELANOWA
Trzy razy w godzinie powie czarno, bia?o i znowu czarno, a nawet nie wie, ?e zmieni? zdanie. Mon Dieu!

JANUSZ
Zatem robi, co wa?pani dobrodziejka rozka?e.

SZAMBELANOWA
Robi, co ka??, nie ma w?tpienia, bo robi? musi: ale za chwil? zrobi tak?e, co mu jego strzelec ka?e. Szczerze wa?panu powiadam, ?e na wotyw? dam, jak si? raz z tego domu wydob?d?. Co jednak pr?dzej nast?pi? nie mo?e, a? Helena za m?? p?jdzie; gdy? stary Jowialski, kt?ry bez licznego towarzystwa obej?? si? nie mo?e, przy naszym ?lubie, wie? nam wypuszczaj?c, po?o?y? warunek, i? p?ty przy nim mieszka? b?dziemy, p?ki Helena za m?? nie p?jdzie. Vous figurez-vous?

JANUSZ
A natenczas?...

SZAMBELANOWA
Ona z m??em tu bawi? b?dzie. Ale trzeba powiedzie?, ni do dziada, ni do ojca podobna. Dobre dziecko moja pasierbica, lecz ma swoj? wol? i uporek, a ja tego nie lubi?. Przy tym g??wka troch? romansami i poezyjami zawr?cona. I do tego, panie Januszu, nale?a?oby si? troch? stosowa?. Je vous prie.

JANUSZ
Maj?c dobr? wie?, mam by? romansowym?

SZAMBELANOWA
Zda?oby si?,

LUDMIR
na stronie
Romansowa! Co za pole!

SZAMBELANOWA
Helena chcia?aby jakiego? sm?tnego wielbiciela, trawi?cego nocy ?r?d grobowc?w. La!

JANUSZ
Na to si? nie pisz?.

SZAMBELANOWA
Jaka? tajemna t?sknota, skargi na niesprawiedliwo?? ludzi, a nawet mo?e i lekka zgryzota sumienia, jak to si? dowiedzia?am przypadkiem z jej dziennika, nie zaszkodzi?yby wcale.

LUDMIR
na stronie
Jaromir, Alp, Lara - rozumiem.

JANUSZ
To by? nie mo?e! Ja jestem uczciwym dziedzicem i honorowym deputatem. - Ale zdaje mi si?, ?e ju? czas b?dzie na ?niadanie.

SZAMBELANOWA
W samej rzeczy, chod?my.

JANUSZ
S?u?? pani. (postrzegaj?c Ludmira) A!...

SZAMBELANOWA
przestraszona
A! - Co? ?aba?

JANUSZ
Nie; jaki? pan Sans-fa?ons spi sobie pod drzewem.

SZAMBELANOWA
Komu? ma spa?, je?eli nie sobie? Voyons!

JANUSZ
Ale tu, w ogrodzie?

SZAMBELANOWA
Jaki? w?drownik.

JANUSZ
I butelka pr??na w krzaku - spi? si? wi?c obywatel.

SZAMBELANOWA
Niech?e si? wy?pi.

JANUSZ
Trzeba by mu jak? sztuczk? sp?ata?.

SZAMBELANOWA
Ach, znowu! Allons!

Janusz Trzeba si? bawi? - pan Jowialski cieszy? si? b?dzie.

SZAMBELANOWA
Tym si? Helenie nie podobasz.

JANUSZ
Dlaczego, dlaczego? Byle co rozumnego; zaraz... co mu tu zrobi??... ?ebym mia? k?aki i papier... Albo... wod? go obleje

SZAMBELANOWA
Na to nie pozwol?. C`est malhonnete.

JANUSZ
Albo... hm, hm... ju? wiem - ka?? go przenie?? do pa?acu

SZAMBELANOWA
A to po co?

JANUSZ
Widzia?em podobn? komedyj?... Wybornie!... ?mia? si? b?dziemy dzie? ca?y.

SZAMBELANOWA
Mnie si? to nie podoba. C`est ordinaire.

JANUSZ
B?d? pani dobrodziejka ?askawa nie wzbrania? niewinnej zabawy; wszak?e sama m?wi?a?, ?e musz? stara? si? o ?ask? pana Jowialskiego?

SZAMBELANOWA
Nareszcie - r?b co chcesz. Ale c`est n? rien`!

JANUSZ
Wszystko dobrze b?dzie, ja r?cz?. Ka?? go przenie??, przebra? w nasze teatralne suknie, wm?wimy w niego, ?e jest... ?e jest... No, o tym naradzimy si? wszyscy, tylko najpierw przenie?? go trzeba. Zaraz z lud?mi wr?c? po niego - s?u?? pani. Wyborna my?l! I Helen? to zabawi, (odchodz?c) Rozumny cz?owiek z wszystkiego korzysta? umie.

SCENA CZWARTA

Ludmir
sam
O, Bo?e! czym?e zas?u?y?em na dobrodziejstw tyle! Mi?dzy jakich?e ludzi wiedziesz mnie ?askawie! Jaki? pan Jowialski - co to za nieoszacowana figura by? musi, i jego ?ona tak?e dobra, i jego syn, i ten pan Janusz, co ma rozum i wie?, tak?e niez?y... Macocha jenera?owa i pasierbica romansowa. - Skarby! Ach, skarby! I ja? ja mam zosta? celem ich zabawy? Ach, dobrze, dobrze, b?d?, z duszy serca. I pod st?? wlez?, je?eli ka?ecie, bylem z wami dzie? jeden przep?dzi?. Niech mnie nios?, niech przebior? - spa? b?d? jak zabity.
K?adzie si? pod drzewem.

ODMIANA SCENY
Pok?j z dwojgiem drzwi w g??bi; jedne do pokoju Pana Jowialskiego, drugie od wchodu; dwoje drzwi bocznych. Okno po lewej stronie od aktor?w.

SCENA PI?TA

Helena
sama
Trzy dni do namy?lenia - trzy dni do namy?lenia! Biada, biada tej, co tego czasu potrzebuje, kt?rej serce nie uderza rado?nie do chwili, gdzie b?dzie mog?o powiedzie? dusz? ukochanemu: jestem twoj?, twoj? na zawsze! - Janusza mam zosta? ?on?, on moim m??em, on po?ow? duszy mojej! On, on, kt?rego umys? nigdy si? nad poziom wznie?? nie zdo?a! kt?remu zamkni?ty ?wiat idea??w! kt?ry zniewa?a czyst? mi?o??, ?ci?gaj?c j? ze stref g?rnych w zmys?owo?ci obj?cie! - Ach, Heleno! takie? to przeznaczenie twoje? Nie znajd?? twe uczucia odd?wi?ku nigdzie? Wsz?dzie?e zimny tylko rozs?dek odwzajemnia? b?dzie gor?ce u?ciski wyobra?ni twojej?
po kr?tkim milczeniu
Nie, nie ?wietnego nadobno?ci? kszta?tu, nie ?wietnego urodzeniem i maj?tkiem, nie - nie takiego pragn?. Duszy dusza moja szuka. Im bardziej ?wiat go odtr?ci, tym porywczej wyci?gn? ku niemu zbawienn? r?k?, tym czulej do serca przycisn?. Ach, ?wiatem natenczas, ca?ym ?wiatem ja mu si?
stan?!
po kr?tkim milczeniu
Ale wszystko to marzenie, zimni ludzie szale?stwem je zowi?. We wszystkim szala rozs?dnej rozwagi by? musi. Wsz?dzie wytarte koleje; tymi post?puj niewolniczo albo sam? zostaniesz, sam? na ogromnej ?wiata przestrzeni!

SCENA SZ?STA
Helena, Szambelan.

SZAMBELAN
wychodzi, nuc?c i podskakuj?c; samotrzask w r?ku
Patrz, Helusiu! to mi samotrzask - po dwa ptaszki na raz ?apa? b?dzie.

HELENA
ca?uj?c go w r?k?
Kochany ojcze, chcia?abym z tob? pom?wi?, zaci?gn?? twojej rady wzgl?dem pana Janusza.

SZAMBELAN
Dobrze, moje dzieci?, bardzo dobrze.

HELENA
Sama nie wiem, co mam robi?. Chcia?abym stosowa? si? ile mo?no?ci do ?wiata, w kt?rym ?yjemy, a z drugiej strony tam gdzie idzie o szcz??cie lub nieszcz??cie ca?ego mojego ?ycia...

SZAMBELAN
spuszczaj?c samotrzask; na ha?as wzdrygn??a si? Helena
Trzask! - ju? w klatce; jak iskra!

HELENA
S?uchaj mnie, ojcze; ja nie mog?, jak tylko...

SZAMBELAN
Zaraz, zaraz, tylko samotrzask zastawi?; zaraz wr?c?, na jednej nodze - interesa przed wszystkim.
Wybiega, nuc?c.

HELENA
sama
O, nieba! jak?e jestem sama! Jednak z nim tylko jednym mog? m?wi? - przynajmniej czasem mnie s?ucha i pojmuje; przyznaje, ?e s?uszne moje ??dania. - Macocha od niejakiego? czasu prawdziw? sta?a si? macoch? - bylem si? jej tylko z domu umkn??a! Ach, biedna Heleno!

SZAMBELAN
[wchodz?c,] do Heleny
Jestem, s?ucham, (do siebie, nawiasem) Pe?no szczyg??w i dzwoniec si? odzywa?, (do Heleny) Ale c?? to znaczy, ?e jeste? sama? Gdzie? niewolnik twoich wdzi?k?w?

HELENA
Ach, niewolnik moich wdzi?k?w!

SZAMBELAN
Jakie? bardzo kwa?ne "ach".

HELENA
Nienajs?odsze, kochany ojcze.

SZAMBELAN
Nie kochasz go, to nie id? za niego, i kwita. Ja, ojciec, ja ci to powiadam; r?b, co chcesz.

HELENA
Wszak?e wczoraj inaczej m?wi?e?.

SZAMBELAN
Inaczej?

HELENA
Kiedy matka wzbrania?a i tych trzech dni mizernych zw?oki, o kt?re b?aga?am.

SZAMBELAN
Prawda. Moja ?ona ?yczy sobie, aby? posz?a za Janusza.

HELENA
A wi?c?...

SZAMBELAN
A wi?c?...

HELENA
C?? b?dzie?

SZAMBELAN
Czeg?? ty chcesz?

HELENA
Rady, rady, kochany ojcze!

SZAMBELAN
Mojej rady? Dobrze, bardzo dobrze; niech?e pierwej s?ysz?, co ty my?lisz.

HELENA
Ja my?l?, ?e mam lat dwadzie?cia.

SZAMBELAN
Za to r?czy? mog?.

HELENA
?e stosuj?c si? do poziomych ustaw spo?ecze?stwa, czas i?? za m??.

SZAMBELAN
Zgadzam si? z tob? zupe?nie w tej mierze.

HELENA
Im starsz? b?d?, tym mniej b?d? mia?a w czym wybiera?. Tak gruby, ci??ki rozs?dek do mnie przemawia.

SZAMBELAN
Wi?c rada moja - id? za Janusza.

HELENA
Ale z drugiej strony, i?? za m?? nie kochaj?c - rzecz okropna.

SZAMBELAN
Zapewne; dobra uwaga.

HELENA
Janusza kocha? nie mog?.

SZAMBELAN
Ani troch??

HELENA
Ani troch?.

SZAMBELAN
C?? masz przeciw niemu?

HELENA
Nic za nim.

SZAMBELAN
Przecie?

HELENA
Nie kocham go, wi?cej nic.

SZAMBELAN
Cz?owiek weso?y.

HELENA
A? nadto.

SZAMBELAN
Nadto?

HELENA
Przynajmniej jego weso?o?? jest tak pozioma, tak plastyczna, ?e nie mo?e wla? w dusz? zdroju cichego zadowolnienia.

SZAMBELAN
Tego niekoniecznie rozumiem.

HELENA
Jest cz?sto p?askim trefnisiem.

SZAMBELAN
P?askim? No, ale przez to mo?e by? dobrym m??em.

HELENA
Jak dla kt?rej.

SZAMBELAN
Ma pi?kny maj?tek.

HELENA
Tyle te? wszystkiego.

SZAMBELAN
Rozum.

HELENA
?adnego.

SZAMBELAN
On sam powiada.

HELENA
?adnego - za to r?cz?.

SZAMBELAN
Jednak zawsze u?miejemy si? do rozpuku. Ale jak tylko ci si? nie podoba, nie id? za niego! Nie ma co gada?; odpraw go, ja ci radz?.

HELENA
Ach, wi?c piek?o domowe ci?gle trwa? b?dzie, bo matka nie tak ?atwo odst?pi swojego zamiaru. Dziadunia, ciebie i mnie nieustannie dr?czy? b?dzie.

SZAMBELAN
Wiesz co, Helusiu, id? za Janusza - taka moja rada!

HELENA
Mnie si? zdaje, ?e najlepiej b?dzie zwleka?, ile mo?no?ci. - Nie uczyni? mu ?adnej nadziei, ale te? i wzbrania? jej nie my?l?. A tymczasem, kto wie - mo?e nast?pi jaka zbawienna odmiana.

SZAMBELAN
Ot?? tak b?dzie najlepiej. B?dziemy zwleka?, a potem zobaczymy; taka moja rada!

SCENA SI?DMA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Helena, Szambelan.

Pan Jowialski, siwy staruszek, ale rumiany i ?wawy, r?wnie jak i Pani Jowialska, kt?ra bardzo wyprostowana drepci chodz?c. Oboje ze staro?wiecka troch? ubrani, zw?aszcza Pani Jowialska.

PAN JOWIALSKI
w drzwiach, do ?ony
Co si? odwlecze, to nie uciecze.

PANI JOWIALSKA
U jegomo?ci zawsze jeszcze figle w g?owie.

P. JOWIALSKI
O, nie uciecze, r?cz? jejmo?ci. I stary odm?odnieje, jak sobie podleje.

P. JOWIALSKA
Co te? to jegomo?? wygaduje! M?j mi?y Bo?e, gdzie te? to my?le? o tym.

P. JOWIALSKI
W starym piecu diabe? pali, jak m?wi przys?owie...

P. JOWIALSKA
siadaj?c
Oj, figle, figle!
Dobywa z torbeczki po?czoszk?, wk?ada okulary i zaczyna robot?. Zawsze bardzo wyprostowana.

P. JOWIALSKI
Szambelan i Helena ca?uj? w r?ce Jowialskich.
Dzie? dobry, panie Janie; jak si? masz, Helusiu. C?? tam s?ycha??

HELENA
Nic, kochany dziaduniu.

P. JOWIALSKI
Nic - to zbytku nie ma.

SZAMBELAN
Radzili?my troch?.

P. JOWIALSKI
Gdy szukasz rady, strze? si? zdrady.

HELENA
Mi?dzy mn? a ojcem tego l?ka? si? nie mo?na.

P. JOWIALSKI
Zapewne, zapewne, ale przez to przys?owie dobre. I o czym?e by?a rada?

SZAMBELAN
O tym, czy ma i?? za Janusza, czy nie i??.

P. JOWIALSKI
Na czym?e stan??o? Bo - koniec dzie?o chwali.

SZAMBELAN
Jeszcze na niczym - podobno, wszak prawda?

HELENA
Na niczym.

SZAMBELAN
Nie do?? jeszcze zna, jak powiada, swojego czciciela.

P. JOWIALSKI
Zjesz beczk? soli, nim poznasz do woli.

HELENA
W?a?nie dlatego waham si? jeszcze i prosi?am o trzy dni do, namy?lenia si?; a je?eli dziadunio dobrodziej b?dzie ?askaw, to mi jeszcze na tydzie? zezwoli.

P. JOWIALSKI
Ja nie mam nic przeciwko temu, ale nadto d?ugo nie przewlekaj, moja panno, bo to - czas p?aci, czas traci.

HELENA
Wiem ja to dobrze.

P. JOWIALSKI
A Je?eli si? ogl?dasz na to, ?e jaki mo?e lepszy trafi si? zalotnik - rzecz niepewna. Lepszy wr?bel w gar?ci ni? kanarek na powietrzu.

HELENA
Ja te? zupe?nie pana Janusza nie odprawiam, o zw?ok? tylko prosz?.

P. JOWIALSKI
Jak czasem przebieranie na z?e wychodzi, nauczy ma?a bajeczka o osio?ku - znacie j??

WSZYSCY
Znamy.

P. JOWIALSKI
'Wiec s?uchajcie:
Osio?kowi w ??oby dano,
W jeden owies, w drugi siano.
Uchem strzy?e, g?ow? kr?ci,
I to pachnie, i to n?ci.
Od kt?rego? teraz zacznie,
Aby sobie podje?? smacznie?
Trudny wyb?r, trudna zgoda -
Chwyci siano, owsa szkoda,
Chwyci owies, ?al mu siana.
I tak stoi a? do rana,
A od rana do wieczora;
A? nareszcie przysz?a pora,
?e o?lina po?r?d jad?a -
Z g?odu pad?a.

P. Jowialska, zdj?wszy okulary, s?ucha?a z wielk? uwag?, jak to za ka?d? bajk? - i ?mieje si? zawsze mocno, ale cicho.

P. JOWIALSKA
Bodaj jegomo?ci! Co te? to zawsze u?mia? si? trzeba! O, dlaboga! (k?ad?c okulary) Figle! figle!
Pani Jowialskiej wykrzykniki i pochwa?y nic nie przerywaj?, albo bardzo ma?o, tocz?c? si? rozmow?.

HELENA
Jednak, kochany dziaduniu dobrodzieju, lepiej nie mie? m??a, jak mie? niedobrego.

P. JOWIALSKI
To nie dowiedzione. - Lepszy rydz ni? nic.

HELENA
Nie chcia?abym matki obra?a?, a i o moj? spokojno??, o moje szcz??cie idzie mi tak?e niema?o.

P. JOWIALSKI
Mi?dzy m?otem a kowad?em.

HELENA
Mo?e te? i matka...

P. JOWIALSKI
sens ko?cz?c
Nie b?dzie tak uparta. O, tak! - Im kot starszy, tym ogon twardszy.

HELENA
ca?uj?c w r?k?
Mog? zatem mie? nadziej?, ?e dziadunio dobrodziej b?dziesz mnie broni? przeciw niecierpliwej natarczywo?ci pana Janusza.

SCENA ?SMA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Szambelan, Helena, Szambelanowa.

SZAMBELANOWA
zastanowiwszy si? w drzwiach
O, tak! najlepiej. S?uchaj tylko jegomo?? panny Heleny, a dobrze wyjdziemy. - Rozs?dne szcz??cie w domowym zaciszu, przy ?lachetnym, gospodarnym m??u, za ma?o dla jejmo?? panny, kt?ra pod nieba lata, kiedy po ziemi chodzi? trzeba. - Broni? przeciw panu Januszowi! Vous figurez-yous? - Dzi?kowa?, dzi?kowa? Bogu powinna?, ?e on chce ciebie za?lubi?! Bo c?? mu zarzuci?? M?ody, przystojny, ma wie? o trzech folwarkach...

P. JOWIALSKI
kt?ry kilka razy stara? si? przyj?? do s?owa
Ale?, pani synowo, tylko s?uchaj: M?drej g?owie do?? na s?owie...

SZAMBELANOWA
do m??a
I ty, ty zamiast c?rce prawd? powiedzie?, zamiast rzecz wystawi?, jak jest w istocie, potakujesz tylko wszystkiemu. C`est mal!

SZAMBELAN
Moja Basiu, wszak jegomo?? by? ?wiadkiem...

SZAMBELANOWA
O, ja wiem, co si? ?wi?ci, wiem bardzo dobrze...

P. JOWIALSKI
Czy nie mog?...

SZAMBELANOWA
Bylem powiedzia?a; bia?o, ca?y dom krzyczy jak wrony: (udaj?c) czarno! czarno!

P. JOWIALSKA
bior?c za r?k? syna i synow?
Za pozwoleniem - jedno s??wko, par? wierszyk?w:
K??dk? m?? ?onie przywi?z? na wi?zanie.
- K??dka? Co za my?l! na c?? to, kochanie?
- U?yj jej, jak chcesz, w jakim b?d? sposobie,
Byle? u?y?a, ja zawsze zarobi?.

P. JOWIALSKI
Dla Boga najs?odszego! co te? ten jegomo?? nie wygaduje!

SZAMBELANOWA
Dobrze, pi?knie! Rozumiem - k??dk? dla mnie. C`est bien. (do m??a) I ty cierpisz, aby mnie zniewa?ano do tego stopnia! - Ale daremna praca, ust mi nie zamkniecie i na dziesi?? k??dek. (do m??a) Wa?pan jeste? pantofel, (do Jowialskiego) A jegomo?ci o nic w ?wiecie nie idzie, tylko o sposobno?? umieszczenia swoich przys?owi?w, kt?re mi ju? ko?kiem w gardle...

P. JOWIALSKI
Ko?ci? w gardle - m?wi Knapijusz, nie ko?kiem.

HELENA
Ja tylko prosz? matki, aby tak lekce nie wa?y?a szcz??cia mojego. Pan Janusz m?ody - prawda; ale? m?odo?? nie jest r?kojmi? szcz??cia dla ?ony.

P. JOWIALSKI
Stary, ale jary - lepszy czasem od m?okosa.

HELENA
Przystojny? - to do gustu.

P. JOWIALSKI
De gustibus non disputandum.

HELENA
Ma maj?tek - nie przecz?. Ale ja nie dbam o z?oto; czyst? tylko mi?o??, niezawis?? od pod?ej rachuby, szacowa? mog?.

P. JOWIALSKI
Mi?o?? bez pieni?dzy, wrota do n?dzy.

SZAMBELANOWA
Ot?? to jegomo?? dobrze powiedzia?! Tres bien!

P. JOWIALSKI
Je?li moje zdanie, dobrze m?wisz, Janie.

HELENA
Nareszcie, ja si? nie sprzeciwiam - ale dlaczego tak spieszy??

P. JOWIALSKI
Co nagle, to po diable.

SZAMBELANOWA
Nagle, moja panno? Wiele? jeszcze miesi?cy, wiele lat jeszcze wzdycha? ma u n?g srogiej wiejskiej Dulcynei cz?owiek rozumny, kt?ry bywa? w ?wiecie...

P. JOWIALSKI
Bywa? Janek u dworu, wie, jak w piecu pal?.

HELENA
Ale?, kochana matko, to jest krok stanowczy; ?atwo s?owo wym?wi?, ale co potem?

P. JOWIALSKI
Dobrze m?wisz, Helusiu. S??wko wyleci wr?blem, a wr?ci si? wo?em - jak uczy przys?owie.

SZAMBELANOWA
Przy najwi?kszej cierpliwo?ci trudno wytrzyma? i na szale?stwie trzeba b?dzie sko?czy?, (do m??a) Odezwiej?e si? wa?pan przecie - czego stoisz?

P. JOWIALSKI
Jak na niemieckim kazaniu, jak m?wi...

SZAMBELANOWA
A daj?e te? mi jegomo?? ?wi?ty pok?j z tymi przys?owiami bez ko?ca.

P. JOWIALSKI
uradowany
Prawda, ?e ich umiem bez ko?ca?

SZAMBELANOWA
Prawdziwie, trzeba wierzy?, ?e Pan B?g spu?ci? jaki? sza? na ca?? familij? Jowialskich.

P. JOWIALSKA
Oho! Pani synowo.

SZAMBELANOWA
I ojciec, i matka, i syn, i wnuczka - za grosz rozs?dku! Bo lubi? prawd? powiedzie?, powoli, grzecznie i wyra?nie: za grosz, za grosz - rozs?dku.

P. JOWIALSKI
Powiem ci bajeczk?...

SZAMBELANOWA
odsuwaj?c r?k?
A ja powiem przys?owie: Nie siej... wiecie co? - sami schodz?!
Odchodzi.

SCENA DZIEWI?TA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Helena, Szambelan.

P. JOWIALSKI
wo?aj?c za Szambelanow?
Pewnie, ?e wiem, adagium Knapijusza; Nie siej g?upich, sami schodz?.

P. JOWIALSKA
zdejmuj?c okulary
O, o! co te? to gada! Wszyscy?my niby g?upi, prosz? jegomo?ci! Co to za niedobra niewiasta! Wszyscy!... Hm!... Ja, jak ja; nasz pan syn - no, nie ma co m?wi?, ale Helusia i jegomo??! I jegomo??!... Co to za niewstrzemi??liwy j?zyk!

P. JOWIALSKI
A zawsze - powoli, a do woli. Zupe?nie takiego mia?em sz?apaka - cz?sto bra? na kie? i je?d?ca unosi?, ale zawsze st?pi?, zawsze st?pi?, noga za nog?.

SZAMBELAN
Basia jest niegrzeczna.

P. JOWIALSKI
Gniewa si? baba na targ, a targ o tym nie wie.

SZAMBELAN
Ja wiem troch?.

P. JOWIALSKI
Dzi?cio? w drzewo kuje, a nos sobie psuje.

SZAMBELAN
z westchnieniem
Kuje! kuje!

P. JOWIALSKI
Wszystkie rozumy pojad?a! G?upi ten, kto nie tak rzeczy widzi jak ona. - Szkoda, ?e nie b?dzie s?ysza?a bajeczki o sowie, kt?r? wam powiem; ale ja jej dzi? jeszcze powt?rz?. Pewnie nie znacie tej bajeczki?

HELENA I SZAMBELAN
Znamy.

P. JOWIALSKI
S?uchajcie wi?c:
- G?upie wszystkie ptaki! -
Rzek?a sowa.
Na te s?owa
Jaki taki
Dalej w krzaki;
Mi?o?? w?asn? ma i ptak.
Ale ?mielszy stary szpak
Gwiznie, skoczy
Jej przed oczy
I zapyta jejmo?? pani,
Z jakich przyczyn wszystkich gani.
- Bo?cie ?lepi. - Bo?my ?lepi?
A kt?? widzi lepi?j?
- Ja, bo bez s?o?ca pomocy
Widz? w nocy. -
Na to odrzek? stary szpak:
- Widzie? zawsze wszystkim wspak,
To nie chluba,
Sowo luba.
Mo?e? m?dra - niech tak b?dzie,
Lecz tw? m?dro?? kryje cie?,
A tymczasem s?ycha? wsz?dzie:
Ka?da sowa g?upia w dzie?!

P. JOWIALSKA
O, dlaboga! Co te? jegomo?? dalej nie wymy?li, (k?ad?c okulary) Figle! figle!

SZAMBELAN
Ja nic u niej nie znacz? - wszystkim rz?dzi.

P. JOWIALSKI
Gdzie ogon rz?dzi, tam g?owa b??dzi.

SZAMBELAN
Powiada, ?e ja i miot?a - oboje?my sprz?ty domowe.

P. JOWIALSKI
Biada temu domowi, gdzie krowa dobodzie wo?owi - dawne uczy przys?owie.

HELENA
Zatem, kochany dziaduniu, mam twoj? obietnic?, ?e mnie nagli? nie b?d??

P. JOWIALSKI
Kr?tko a w?z?owato - nie chcesz Janusza?

HELENA
Tego nie wyrzek?am.

P. JOWIALSKI
Ale, moja Helusiu, przys?owie m?wi: Pr?dka odmowa - datku po?owa.

SZAMBELAN
Prawda, i ja tak m?wi?.

HELENA
Jest?e to w mojej mocy? Zawis?am?e tylko od siebie?

SZAMBELAN
Dobrze m?wisz, Helusiu. Od ciebie, nie od siebie - jak m?wi przys?owie.

P. JOWIALSKI
Jakie przys?owie? gdzie? je czyta??

SZAMBELAN
Tak jako? od ?liny.

P. JOWIALSKI
Co wa?pan ba?amucisz! M?wi si? - plecie, co mu ?lina na j?zyk przyniesie, ale nie: jako? od ?liny. I co wa?panu my?le? o przys?owiach! Ho, ho! Tak?e - kuchta do patyny! (do Heleny) A ty ani tak, ani siak. Oj, dziewcz?ta, dziewcz?ta, wszystkie?cie szpakami karmione. "Chc?, nie chc? - a ty, kochanku, st?j na smyczy!" Trafi si? jaki smuklejszy modni?, z loczkiem na czole, z zakr?conym w?sikiem, z szlufowanym pazurkiem - "a do budy, ty ze smyczy!" Ale jak si? nic lepszego nie nadarzy - "chod? i wasze? do o?tarza!" Dobry chleb, kiedy nie ma ko?acza.

P. JOWIALSKA
Figle! figle!

P. JOWIALSKI
R?bcie sobie nareszcie, jak chcecie! Jak sobie po?cielisz, tak si? wy?pisz. Ale Janusz weso?y, ja lubi? Janusza; z nim bawi? si? i ?miej?, a ?mia? si? bardzo zdrowo. Jednak nie ma co m?wi?, ka?dy ma swoje wady, przymioty, widzimisi?, s?owem - ka?dy dudek ma sw?j czubek.

SCENA DZIESI?TA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Helena, Szambelan, Janusz, za nim Lokaj.

WSZYSCY
do wchodz?cego Janusza w kaftanie tureckim
A to co?

JANUSZ
Czy pani Szambelanowa nic nie m?wi?a?

SZAMBELAN
Aj, gdzie? tam nie m?wi?a!

P. JOWIALSKI
Ona i przez sen gada.

SZAMBELAN
?miej?c si?
Ju? widz?, ?e z czego? ?mia? si? trzeba.

P. JOWIALSKI
C?? znaczy to przebranie? Nasze stroje teatralne - czy gra? b?dziecie dzi? komedyj?? Beze mnie?

JANUSZ
I owszem, wszyscy razem gra? b?dziemy i ?mia? si? do upad?ego.

SZAMBELAN
?miej?c si? g?o?no
Wszak?e m?wi?em!

JANUSZ
Sporz?dzi?em napr?dce arcyucieszn? komedyjk?.

SZAMBELAN
M?w?e, jestem niecierpliwy!

P. JOWIALSKI
Ile kto ma cierpliwo?ci, tyle ma m?dro?ci - m?wi przys?owie.

JANUSZ
Wraca?em z przechadzki przez ogr?d z pani? Szambelanow?, wtem patrz?, pod drzewem ?pi jaki? ch?opek czy w?drownik; zaraz mi na my?l przysz?o sztuczk? mu jak? wyp?ata?.

HELENA
Najlepsza by?aby, moim zdaniem, obudzi? i da? wsparcie; mo?e g?odny, spragniony, we ?nie nieborak szuka? wypocznienia na dalsze trudy.

JANUSZ
Wcale nie spragniony, bo opodal w krzaku pr??na le?a?a butelka.

P. JOWIALSKI
Corpus delicti.

SZAMBELAN
Hic, haec, hoc.

P. JOWIALSKI
A to co?

SZAMBELAN
Po ?acinie.
Jowialski wzrusza ramionami.

JANUSZ
I w?a?nie ta butelka naprowadzi?a mnie na my?l arcyszcz??liw? - kaza? go tu przenie?? i przebra? po turecku, co si? najlepiej uda?o - ?pi jak zabity.

SZAMBELAN
Wybornie! C?? dalej?

JANUSZ
Przebierzemy si? tak?e wszyscy i wm?wimy w niego, ?e jest su?tanem albo basz? w jakim nieznanym kraju. - Teraz prosz? sobie wystawi? jego zadziwienie przy obudzeniu!

P. JOWIALSKI
Dobry ?art tymfa wart.

SZAMBELAN
Czym?e ja b?d??

JANUSZ
Przebierzmy si? pierwej, potem urz?da porozdajemy. I damy zechc? przychyli? si? do tej arcydowcipnej zabawy.

P. JOWIALSKI
A, nie ma gadania - wszystkie! (do Lokaja) Daj?e kaftan!
Ubiera si?.

P. JOWIALSKA
Co te? jegomo?? nie wyrabia! Bo?e m?j najs?odszy!

P. JOWIALSKI
No, pani Jowialska, dalej w szarawary.

P. JOWIALSKA
Fe, fe, panie Jowialski! Zaczynasz trzpiotowa?, nieprzystojno?ci wspominasz,

P. JOWIALSKI
Ale jejmo?? musisz by? Turczynk?.

P. JOWIALSKA
?egnaj?c si?
O, dlaboga!

P. JOWIALSKI
Musisz si? zbisurmani?, nic nie pomo?e.

P. JOWIALSKA
Panie Jowialski, zaniechaj?e te psoty.

P. JOWIALSKI
prosz?c
Moja Ma?gosiu!

P. JOWIALSKA
M?j J?zieczku, nie nacieraj!

P. JOWIALSKI
?wawo do ni?j, cho? si? broni! Jejmo?? zapomnia?a moje przys?owie.

P. JOWIALSKA
Oj, figlarzu, figlarzu!

P. JOWIALSKI
B?dziesz su?tank??

P. JOWIALSKA
Bro? Bo?e!

P. JOWIALSKI
Tylko na dzisiaj.

P JOWIALSKA
Ani na godzin?.

P. JOWIALSKI
ca?uj?c j?
Ma?gosiu, jak mnie kochasz...

P. JOWIALSKA
J?zieczku, J?zieczku, nadu?ywasz mojego afektu. Chod?, Helusiu, przebierzemy si?.

JANUSZ
do Heleny
I pani raczysz...

HELENA
Widz?, widz?, ?e musz?.

SZAMBELAN
Dobrze, bardzo dobrze, Helusiu, trzeba zawsze tak jak wszyscy.

P. JOWIALSKI
Wleziesz mi?dzy wrony, krakaj jak i ony; ale pani Janowa?

JANUSZ
Przyrzek?a dzieli? nasz? zabaw?.

P. JOWIALSKI
Pani Jowialska, pani Janowa i Helusia - wszystkie wdzi?czy? si? b?d? do niego.

P. JOWIALSKA
Co te? jegomo?? dalej nie wymy?li - ja stara!

P. JOWIALSKI
O, Turek na to nie pyta!

HELENA
Nie wiedzie?, co to za cz?owiek.

JANUSZ
Wszyscy przecie razem b?dziemy.

P. JOWIALSKI
Kiedy pan Janusz sam chce i prosi...

JANUSZ
Sam chc? i prosz?, bo to powi?kszy ?mieszno?? mojego wynalazku.

P. JOWIALSKI
Nie masz si? co namy?la?, r?b, jak tw?j wielbiciel ??da.

SZAMBELAN
Chod?my go obudzi?.

JANUSZ
Hola! Niech panie przebier? si? pierwej, a potem tu go przenios? i tu w milczeniu wszyscy czeka? b?dziemy, a? si? sam obudzi.

SZAMBELAN
A? si? su?tanem obudzi.

JANUSZ
Chod?my, chod?my.

HELENA
Ach, chod?my!

AKT DRUGI
SCENA PIERWSZA

Pan Jowialski, Janusz, Szambelan po prawej stronie, w rz?dzie. Pani Jowialska, Szambelanowa po lewej siedz?. Helena za nimi przy stoliku, z ksi??k? w r?ku, Ludmir w ?rodku w g?ebi ?pi, na znak le??c na kanapie.
Wszyscy w kaftanach tureckich. Czas jaki? milczenie - na migi rozmawiaj? i poprawiaj? swoje ubiory.

LUDMIR
ziewa g?o?no i przeci?gaj?c si?
Tom si? wyspa?, ja? mi w nosie wierci - ocz?w otworzy? nie mogie - musi ju? by? het z po?udnia, (ziewa) Austeryja jak si? patrzy, me ma co m?wi?, dobrze-em sy dzie? przep?dziu?. Wypiu?em co? grubo; ba, nie bardzo; na trzech: dwie kwarty w?dki, (zadziwienie wszystkich wzrastaj?ce) garniec miodu, dwa garce piewa i wi?cej nic... Ba, prawda: kwart? krupniczku.
Ziewa.

P. JOWIALSKI
na stronie
Niech?e go B?g ma w swojej opiece!

LUDMIR
Grze?ku! Ja?ku! a co? Wy spicie jeszcze, basa?yki!
Ty spogl?da na bok, a postrzeg?szy siedz?cych, siada. Wszyscy wstaj? i k?aniaj? si? nisko. Ludmir przeciera oczy, wstaj?c i patrz?c wko?o i na siebie:
Ja bo taki nie ?pi?, patrzam si? oczami, (zdejmuj?c turban) Moi pa?stwo wielmo?ni... Czy ja... czy wy pa?stwo?... Bo... niech mnie siarczyste pioruny... ja bo nic nie wiem, co to jest...
?miech ci?g?y, ale tajony m??czyzn, czasem i kobiet, w ci?gu sceny.

M??CZY?NI
k?aniaj?c si?
Najja?niejszy panie!

LUDMIR
A pa?stwo sy drwicie ze mnie!

JANUSZ
Jeste?my twoi najuni?e?si s?udzy i podn??ki.

SZAMBELAN
Najni?sze podn??ki, dobrze m?wi pan...

P. JOWIALSKI
Pst!... C?? raczysz rozkaza?, najja?niejszy panie?

LUDMIR
Ta b?jcie si? Boga, ja nie pan!

JANUSZ
Zapewne sen jaki? trapi?cy odurzy? wasz? su?ta?sk? mo??.

LUDMIR
Przepraszam pana, ja nie mia?em ?adnego trapi?cego snu, mnie si? ?ni?o tylko, z respektem m?wi?c, du?o os??w, ca?e stado - a jeden z figl?w na mnie wyskoczy?, a ja go kijem sparzy?em - a wi?cej nic.

Helena ?mieje si?,

P. JOWIALSKI
Sen mara, B?g wiara - najja?niejszy panie.

LUDMIR
Ale bo nie jestem ?adny pan, prosz?, ta suplikuj? jegomo?ci?w i jejmo?cianek. A ja jestem lgnac Kurek, szwiec. A by?em sy we Lwowie w terminie, u majstra... ba, nie u majstra, bo pomar?, tylko taki terminowa?em u majstrowy na Horoszczyznie. pod numerem sto jeden i trzy, kole szynku pana Miko?aja. (do starej Jowialski) Jejmoscunia znaj??

P. JOWIALSKA
przestraszona
Co? co? (przechodz?c do m??a) Panie Jowialski...

P. JOWIALSKI
Cicho?e!

JANUSZ
Wszystko to sen, najja?niejszy panie.

LUDMIR
A teraz szed?em na w?dr?wk?, w dalekie drogie, na W?gry. A m?j pas w t?umoczek-em sy schowa?, jak si? patrzy - i jak sy teraz przypominam, by?em gdzie?, hej w ogrodzie, w gienstwinie po?o?y?em m?j t?umoczek. (do Szambelanowej) Jejmoscunia nie widzieli?

SZAMBELANOWA
Nie widzia?am. Rien` du tout.

P. JOWIALSKI
Najja?niejszy panie, pozw?l, abym powiedzia? bajk?.

LUDMIR
Powiedzcie mi lepiej prawd? jak bajk?, m?j stary jegomo?ciuniu, bo ja nie wiem, co si? ze mn? dzieje. - A mnie si? wszycko widzi, ?e ja zwaryjowa? i ?e (ogl?daj?c si?) jestem u Pijar?w, na g?rze, w szpitalu waryjat?w.

SZAMBELAN
Tam do kata!

JANUSZ
Jeste?, panie, mi?dzy swymi.

LUDMIR
A to ja waryjat?

P. JOWIALSKI
na stronie
Nied?wied? acz g?a?nie, to w krzy?ach trza?nie.

LUDMIR
A, moi pa?stwo, powiedzcie?e mi, gdzie jestem.

JANUSZ
Kiedy taka wola najja?niejszego su?tana ?arty sobie stroi? z wiernych swoich s?ug i poddanych i pyta? si? o to, co mu a? nadto dobrze jest wiadomo, wiec odpowiada? musze. Jeste?, panie, w swoim kr?lestwie.

LUDMIR
W moim? A s? w nim ludzie?

SZAMBELAN
ura?ony
Jegomo?? i ja - przecie nie jakowe zwierz?ta...

P. JOWIALSKI
Ciszej, ciszej.

LUDMIR
A jak si? zowie to kr?lestwo?

JANUSZ
Tambambuktuhan.

LUDMIR
Tambamban... to ?aden uczciwy cz?owiek tego nie wym?wi. - A mnie si? widzi, ?e wy, pa?stwo, drwicie sy ze mnie nieboraka.

HELENA
na stronie
Biedny.

LUDMIR
A ja panom nie zawadzi? w drodze.

JANUSZ
Kt?? by si? na to odwa?y? - drwi?!

SZAMBELAN
Z takiego cz?owieka!

P. JOWIALSKI
Nie pchaj rzeki, sama p?ynie - jak m?wi przys?owie,

HELENA
do Szambelanowy
Dop?ki? tego b?dzie?

SZAMBELANOWA
Dop?ki si? starszym podoba. Vous comprenez?

LUDMIR
A wi?c nie jestem lgnac Kurek?

JANUSZ
Jeste? mirza Ali Mustafa.

LUDMIR
Mustafa, i pan?

M??CZY?NI
k?aniaj?c si?
Pan, pan najja?niejszy, najwi?kszy su?tan.

LUDMIR
I mogie rozkazywa??

JANUSZ
Mo?esz, mirzo Ali Mustafo.

LUDMIR
I wszy?ko, co chc??

JANUSZ
Wszystko.

SZAMBELAN
Wszystko, wszystko.

P. JOWIALSKI
Ale kto ?le rozkazuje, nied?ugo panuje - uczy przys?owie.

LUDMIR
A wy s?ucha? b?dziecie?

JANUSZ
Jako najni?si s?udzy i podn??ki.

LUDMIR
k?ad?c turban
Ha, niech?e i tak b?dzie.

JANUSZ
do Szambelana
Dopiero b?dzie zabawa.

SZAMBELAN
I tak ledwo ?yj? z rado?ci.

LUDMIR
stawia krzes?o na ?rodku i siadaj?c
Jestem pan, su?tan, s?uchajcie, co ka?? - je??, pi? i pieni?dzy!

P. JOWIALSKI
na stronie
Jakby si? panem urodzi?.

JANUSZ
Jeszcze nie czas obiadu, najja?niejszy panie.

LUDMIR
Co to "nie czas"? Ja, pan, m?wi?, ?e czas! Kt?? z poddanych powie: nie?

JANUSZ
Zastan?w si?...

LUDMIR
Ani s?owa, bo oberwiesz! Je?? pr?dko i wina kwart? na ry?skiego - kiedym pan, tom pan.

P. JOWIALSKI
kontent
Wype?nij rozkazy najja?niejszego pana.
Janusz wychodzi.

LUDMIR
Stolik tu, przede mnie! No! nie s?yszycie? Ty (do Szambelana) w peruce, z czerwonym baranim nosem, stolik tu postawi?.

SZAMBELAN
do Jowialskiego
A to...

P. JOWIALSKI
Kiedy? grzyb, le? w kosz - s?u? panu.

LUDMIR
Pr?dzej!
Szambelan stawia stolik.
W samej rzeczy, mnie si? ?ni? musia?o, ?e by?em szewczykiem... ?e by?em ubogi. Chc? o tym zapomnie?. S?yszycie? Chc? zapomnie?! A kto kiedykolwiek mi przypomni, ka?? mu ?eb uci??. Rozumiesz jeden z drugim? Co by?o, nie jest, nie pisa? w regiest!

P. JOWIALSKI
na stronie, jakby si? obudzi?
Co, co! przys?owie? - Czy diabe? przem?wi? przez niego?
Wnosz? ?niadanie; Janusz wraca.

P. JOWIALSKA
na stronie, do m??a
Niech?e si? jegomo?? nie bardzo przysuwa, bo to jaki? zawadyja.

P. JOWIALSKI
Tym wi?ksza zabawa.

SZAMBELANOWA
Nie wiem, czy te ?arty na dobrym si? sko?cz?.

JANUSZ
Ja za to r?cz?. Jest troch? zuchwa?y, ale tym ?mieszniejszy.

SZAMBELANOWA
Jak to wino wypije...

JANUSZ
Kaza?em da? z wod?.

LUDMIR
skosztowawszy
Co to za wino? s?yszycie! S?yszysz, ty stary Chi?czyku!

P. JOWIALSKI
do P. Jowialskiej, serio
Chi?czyku!

P. JOWIALSKA
Widzisz, jegomo??, ?e to burda.

P. JOWIALSKI
To jest wino krajowe.

LUDMIR
Dajcie?e niekrajowego! (do Szambelanowej) S?yszysz, klucznico, we? to wino, a przynie? innego!

SZAMBELANOWA
C`est impertinence!

P. JOWIALSKI
We?, we?!

SZAMBELANOWA
Na takie ?arty d?u?ej wystawia? si? nie my?l?.

LUDMIR
A to co? Czy i tu kobiety maj? swoje widzimisi??
Szambelanowa odbiera butelka i wkr?tce inn? przynosi.

P. JOWIALSKI
Muchy w nosie - jak m?wi przys?owie - maj?, maj?, najja?niejszy panie.

LUDMIR
Zaraz temu poradz?.

SZAMBELANOWA
C?? poradzisz, szalony ch?opcze? Usuwam si? od prostackiej zabawy, wyl?g?ej w g?owie godnego aspiranta na cz?onka familji Jowialskich. - ?a?uj? tylko, ?e tego od razu nie uczyni?am! Tres humble servante!

P. JOWIALSKI
Lepiej p??no ni? nigdy!

SZAMBELANOWA
ze drzwi
Dla jegomo?ci ju? zawsze za p??no! Odchodzi.

SCENA DRUGA
Ci? sami bez Szambelanowej.

LUDMIR
C?? to wszystko znaczy? - Ale szynki wi?cej!
Szturkaj? si? ?okciami, nareszcie Szambelan idzie i przynosi.

P. JOWIALSKI
Pozwolisz sobie, najja?niejszy panie, zrobi? uwag?, czyli raczej powt?rzy? przys?owie: Kto doje, dopije, ten w rozum nie tyje.

LUDMIR
Bajka! Kto pije, d?ugo ?yje. Ale przybli? no si?, staruszku!

P. JOWIALSKA
Ostro?nie, panie Jowialski.

P. JOWIALSKI
Nie psujcie?e nam zabawy, kobiety.

LUDMIR
C?? wy wszyscy jeste?cie?

P. JOWIALSKI
Tw?j dw?r.

LUDMIR
Kt?? ty jeste??

P. JOWIALSKI
Wielki kanclerz koronny.

LUDMIR
Kanclerz? C?? to jest?

P. JOWIALSKI
Jest to effendi od piecz?ci i str?? praw krajowych.

LUDMIR
Czy prawami w piecu palisz, ?e si? str??em zowiesz?

P. JOWIALSKI
Nie u nas to, najja?niejszy panie... (na stronie) Wyborny szewczyk!

LUDMIR
A piecz?ci? co piecz?tujesz?

P. JOWIALSKI
Rozkazy twoje.

LUDMIR
Chc?, aby? wszystkim g?owy popiecz?towa?.

P. JOWIALSKI
A to na co?

LUDMIR
Aby wszystkie g?owy by?y pod jedn? cech?: moj? w?asn?, bez cechy pa?skiej ?cina? si? b?d?. (do Janusza) A ty, co ma?p? udajesz, jak? raz widzia?em w budzie na Krakowskiem?...

JANUSZ
Grzeczno?? jest tu prawem.

LUDMIR
Dla ciebie, s?ugo, nie dla mnie, pana! Czym ty jeste??

JANUSZ
do Jowialskiego
To jest bardzo niegrzecznie!

P. JOWIALSKI
Trzeba troch? znosi? dla og?lnej zabawy. Kto chce wygra? g?siora, trzeba wa?y? kaczora. Zreszt? pami?taj, ?e to szewczyk Kurek!

JANUSZ
Jestem wielki ochmistrz.

LUDMIR
Co to Och i Mistrz? - Dlaczego Och, czy dlatego, ?e ty Mistrzem?

P. JOWIALSKI
Jest to urz?d, najja?niejszy panie.

LUDMIR
C?? on robi?

P. JOWIALSKI
Strze?e, aby wszystko u dworu dzia?o si? przyzwoicie.

LUDMIR
I ty to potrafisz?

JANUSZ
Tak jest.

LUDMIR
To jeste? wielki cz?owiek! C?? jeszcze robisz?

JANUSZ
Przedstawiam, wszystkich, kt?rzy chc? by? u dworu.

LUDMIR
Jak to - przedstawiasz?

JANUSZ
Powiadam ci, najja?niejszy panie, kto jest ten lub ?w i jak si? zowie.

LUDMIR
I powiadasz: - dobry czy z?y, m?dry czy g?upi, ?otr czy poczciwy?

JANUSZ
Nie, tego nie powiadam.

LUDMIR
To jeste? bardzo ma?y cz?owiek. - Czym?e jeszcze jeste??

JANUSZ
Jeszcze? (po kr?tkim milczeniu) Jestem effendi finans?w.

LUDMIR
Finans?w? - Ha! to ty oder?n??e? m?j t?umoczek. Z daleka ode mnie, bo jeszcze mam par? srebrnik?w w kieszeni. Ale prawda, on si? teraz ze mn? dzieli? b?dzie, (do Szambelana) A ty, co si? ?miejesz, a nic nie gadasz, masz tak?e dwa rzemios?a?

SZAMBELAN
Jestem wielki kuchmistrz koronny i effendi wojny.

LUDMIR
A! do kuchni i do wojny! - Do siekaninki wi?c, do siekaninki. Wojny nie chc?.

P. JOWIALSKI
Bardzo pi?knie, najja?niejszy panie, bo przys?owie m?wi: Gdy panowie za ?by chodz?, poddanemu w?osy trzeszcz?.

LUDMIR
Doprawdy?

P. JOWIALSKI
Czego panowie nawarz?, tym si? poddani poparz?.

LUDMIR
Ale kuchni? lubi?, siadaj, kucharzu. A dobrze ty gotujesz?

SZAMBELAN
Ja nie gotuj?, to jest tylko tytu?.

LUDMIR
Musisz gotowa?! - Ale s?uchajcie, gdzie? jest rozumnik koronny?

P. JOWIALSKI
Tego urz?du nie ma.

LUDMIR
Kt?? za was rozum mie? b?dzie?

P. JOWIALSKI
Ten, komu ty ka?esz.

LUDMIR
Lubi? by? chwalonym, jest wi?c chwalca koronny?

P. JOWIALSKI
Ten urz?d jest, samo przez si?, przy ka?dym innym...

LUDMIR
Kt?? s? te panie? I tamta, co si? znarowi?a?

P. JOWIALSKI
Su?tanki.

P. JOWIALSKA
Przecie jegomo?? nie zechcesz...

LUDMIR
Moje ?ony?

P. JOWIALSKI
Tak jest.

LUDMIR
Ja? trzy!

JANUSZ
Trzy - zawsze nieroz??czone.

LUDMIR
Chc? tylko jedn?.

JANUSZ
To by? nie mo?e, takie prawo.

P. JOWIALSKI
Co kraj, to obyczaj.

LUDMIR
Trzy! bagatela! M?j majster mia? jedn?, a Bo?e zmi?uj si?... (surowo, wstaj?c) Kto wspomnia? o majstrze?

P. JOWIALSKI
?aden dworak tego nie uczyni.

LUDMIR
siadaj?c znowu
Nalej?e wina! (wypiwszy) A teraz id?cie sy het - zostan? z ?on?, (wskazuje na Helen?) z t?.

JANUSZ
do Jowialskiego
Na to pozwala? nie mo?na!

P. JOWIALSKI
Ale dlaczego, dlaczego?
Rozmawiaj? przy stronie, Jowialski zdaje si? by? przeciwnego zdania, kiedy Ludmir przy drugiej stronie m?wi z Helen?.

LUDMIR
na stronie do Heleny
Chciej pani zosta?, nie l?kaj si?, znam granic? ?artu i winne uszanowanie. S?owa nie m?wili?my z sob?, a dusze nasze ju? si? rozumiej?.

HELENA
C?? to jest? Co za mowa?

LUDMIR
O chwil? rozmowy ?miem b?aga?. Niech b?ogos?awi? nieba za sposobno?? poznania pi?knej Heleny.

HELENA
Tak jestem zdziwiona, ?e s??w brakuje...

LUDMIR
S?owo - d?wi?k pr??ny; tajniejszy j?zyk dusza posiada i tym z tob?, pani, dawno ju? m?wi?em.

HELENA
Czego pan ??dasz?

LUDMIR
Nie trw?? si? moj? przybran? rol? i zosta?. - (g?o?no) No! Jeszcze tu?
Rozskakuj? si?.

JANUSZ
Odej?? nie mo?emy.

P. JOWIALSKI
Ale chod?cie!

SZAMBELAN
Zostaniemy, podobno...
Ludmir
A, do sto piorun?w! Precz! precz! m?wi?.

P. JOWIALSKA
Panie Jowialski! Panie Jowialski, strze? si? jegomo??!

P. JOWIALSKI
ku swoim drzwiom
Co? brz?k?a kosa, pewnie kamie?. Panie ochmistrzu!

JANUSZ
Pozw?l wa?pan dobrodziej...

P. JOWIALSKI
Powiedzia?em, ?e nie.

LUDMIR
Precz, bo basy!
Chwyta za krzes?o.

P. JOWIALSKI
przy swoich drzwiach
Kto nie ma zbroje, mijaj boje.

JANUSZ
cofaj?c si?
To szale?stwo! to nadto! to strach!

LUDMIR
z krzes?em w r?ku post?puje. Janusz cofa si? za Szambelana, a Szambelan za Janusza i tak a? za drzwi. Szambelan w cofaniu powtarza ka?de s?owo Janusza - Jowialski ?mieje si?.

P. JOWIALSKI
Chod?my i my teraz, a miejmy oko przy szparze. - Dawnom si? tak nie ?mia?.
Odchodzi.

SCENA TRZECIA
Ludmir, Helena.

LUDMIR
Pojmuj? bardzo zadziwienie pani, ale ?atwo koniec mu po?o??, gdy powiem, ?e udawa?em tylko ?pi?cego w ogrodzie, kiedy pan Janusz wpad? na my?l arcyszcz??liw?, biednego w?drownika uczyni? celem igraszki i szyderstwa.

HELENA
Takie to s? zawsze prawie jego pomys?y, taka weso?o?? zawsze; zawsze j? kto? op?aci? musi. Nieszcz??ciem, dziadunio, aby mia? tylko rozrywk?, nie bardzo jest przebieraj?cy w sposobach do tej?e.

LUDMIR
Pani zapewne b?dziesz mojego zdania, i? w oczach duszy, szukaj?cej upragnionej estetycznej pi?kno?ci, ka?de uderzenie w ogniwo, ??cz?ce ekscentrycznego uczucia zarzewie z ko?em tocz?cym si? zmys?owo w obr?bie materyjalizmu, wyrywa nas z mg?y lubej t?sknoty, owej jutrzenki bosko?ci.

HELENA
W samej rzeczy. - I ile? to razy chroni?am si?, ucieka?am sama ze siebie przed zimnymi zarysami marmurowych kolei, w kt?rych mnie towarzysko?? o?owianym wi?zi?a ?a?cuchem.

LUDMIR
Zdaje si?, i? to: jest, kt?re dzia?a w materyjalnej bryle pana Janusza, pokryte zosta?o w pierwotnym wyrobieniu poj?tliwo?ci jakoby niejakim pe?kiem poziomych odd?wi?k?w dotkliwego ?wiata.

HELENA
Jest tylko tlej?cym kaga?ca zarzewiem, nieoczyszczonym promieniem ognia, ?r?d?a niezg??bionej wieczno?ci. Zdaje si?, i? jedynie dla plastyki zosta? postawiony r?k? Natury w pr?dzie czasu.

LUDMIR
Na mnie teraz kolej nurza? si? w m?tnym morzu podziwienia.

HELENA
Jakich?e przyczyn ko?owr?t m?g? wyrzuci? kostk? takiego skutku?

LUDMIR
To odlanie cieni?w duszy w gi?tkie brzmienie mowy, kt?rym raczysz pie?ci? ucho moje, odkrywa mi, pani, w tobie istot? wy?szych poj?? skarbem udarowan?. - Jak?e si? dzieje, ?e pan Janusz, kt?rego otr?twia?o?? umys?owa m?y?skim kamieniem do ziemi przyciska, m?g? wnie?? oko ??dania ku twojej wysoko?ci? A jeszcze wi?cej, jak m?g? otrzyma? z ust twoich r??any promyk nadziei?

HELENA
Nie z moich ust, niestety! Mam macoch? - wi?cej m?wi? nie potrzebuj?; jestem sama; od kolebki bez matki, id? w ?wiat bez ?wiat?a i rady. Pierwszy za? rzut oka przekona? pana zapewne, jak zreszt? jestem otoczona dobrymi lud?mi, ale tylko dobrymi, dobrymi i dla z?ych.

LUDMIR
z prawdziw? czu?o?ci?
Bez troskliwych nauk matki zacz??a? drog? ?ycia, biedna Heleno! Kt?? ci za z?e mie? mo?e mylne wyobra?enie rzeczy...

HELENA
W czym?e mylne?

LUDMIR
Gdyby mylne by?y... Sierota wi?c - mi?dzy krewnymi, a ca?kiem obcymi?...

HELENA
Niestety!

LUDMIR
I moje usta nigdy nie wyrzek?y "ojcze!" ani "matko!" Tak?e sierota, od niemowl?cia sam w ?ycie post?puj?. Heleno! wybacz t? poufa?o??, ale szczerze teraz, szczerze serce moje przemawia za tob?. Heleno, przyjmiej mnie za brata - rady moje zda? si? mog?; wi?cej ?wiata widzia?em, wi?cej go dozna?em.

HELENA
Kt?? jeste?, dziwny cz?owieku? Z jakiej?e ciemnej nocy przemawia do mnie g?os, nie znany, tylko przeczuciem?

LUDMIR
na stronie
?al mi jej; wida?, ?e matk? za wcze?nie straci?a. O, panny, panny, wolicie nie czyta?, ni? z?e czyta?.

HELENA
na stronie
Tajemnica jaka? ci??y mu na sercu, usta g?azem przyciska.

LUDMIR
Kto jestem, pytasz si? pani. Ach, gdybym to sam m?g? wiedzie?!

HELENA
S?owa kszta?tem proste - spl?tan? staj? si? zagadk?.

LUDMIR
C?? nie jest zagadk? na tym ?wiecie?

HELENA
Jednak pan nie w swoim w?a?ciwym stroju podr??owa?e??

LUDMIR
Nie w zwyczajnym, ale mo?e w najw?a?ciwszym, bo to by? ubi?r biednego.

HELENA
I jest?e? nim?

LUDMIR
Nie, ?le si? wyrazi?em; biednym nie jestem, tylko ubogim.

HELENA
Mo?e potrzebny wsparcia? (porywczo, ku sto?owi) Nie ?miem... niewiele... ale chciej!... Daje mu pieni?dze.

LUDMIR
Dobr? wi?c jeste?, Heleno. Jak?e? pi?kna teraz! Ale pieni?dzy nie potrzebuj? - dzi?kuj? ci, stokro? dzi?kuj?!

HELENA
prosz?c
Sierota - sierocie...

LUDMIR
Nie, nie; ale ta czynno?? twoja w mojej pami?ci nigdy nie zga?nie - nigdy!
Ca?uje j? w r?k?.

SCENA CZWARTA
Helena, Ludmir, Janusz.

JANUSZ
Panno Heleno, co to znaczy?

LUDMIR
Ja si? pytam, co to znaczy panu Su?tanowi przerywa? rozmow? z pani? Su?tanow?.

HELENA
Wielki ochmistrzu, znasz wol? moich rodzic?w.

JANUSZ
Czy tak bardzo si? podoba?o?

HELENA
Prosz? pami?ta?, ?e wszystko czyni? na rozkaz dziadunia, a na pro?b? pana Janusza.

JANUSZ
przymuszaj?c si?
Jestem ochmistrzem; do mnie nale?y przestrzega? wszelkich uchybie? przeciw przyzwoito?ci.

LUDMIR
Ja ci radz?, nakryj g?ow? i id? za drzwi.

JANUSZ
Ja - za drzwi?

LUDMIR
I okno otwarte.

JANUSZ
hamuj?c z?o??
Racz, najja?niejszy panie, pozwoli? jedno s?owo do tej pani.

LUDMIR
M?w - a pr?dko!
Odchodzi w g??b sceny.

JANUSZ
Panno Heleno, co pani robisz? Czemu st?d nie odejdziesz?

HELENA
Nie chce mnie pu?ci?.

JANUSZ
Ale? to nieprzyzwoicie!

HELENA
Sam pan tego ??da?e?.

JANUSZ
Ale teraz ju? nie ??dam i dawno ju? by?bym sko?czy? ten ?art, za daleko posuni?ty, gdyby nie pan Jowialski, kt?rego m?j k?opot jeszcze wi?cej bawi ni? ten z g?upia frant.

HELENA
I kt?ry bardzo by ?le przyj?? zerwanie tej niewinnej zabawy bez jego wyra?nego rozkazu.

JANUSZ
Niewinnej! Ale? ona staje si? wcale winna!

HELENA
Ja tego nie widz?.

JANUSZ
Tym gorzej dla wa?panny!

HELENA
Raczej dla wa?pana.

LUDMIR
Pr?dko koniec b?dzie?

JANUSZ
Panno Heleno, ja od siebie odchodz? - ja si? sta?em celem po?miewiska.

HELENA
C?? ja mog? poradzi??

JANUSZ
Nie pozwala? tyle poufa?o?ci temu prostakowi.

HELENA
Wcale nie prostak.

JANUSZ
Coraz lepiej; i ja jeszcze gra? musz? komedyj?!

HELENA
Je?eli cenisz przyja?? dziadunia...

JANUSZ
Podoba si? wi?c szewczyk Kurek?

HELENA
Panie Janusz!

JANUSZ
Podoba si??

HELENA
I jakim prawem to pytanie?

JANUSZ
Prawem, prawem, ?e wa?pann? kocham, ?e chc? ?eni? si? z ni?, ?e z kimkolwiek tak d?ugie rozmowy sam na sam ?adnym sposobem podoba? mi si? nie mog?!

HELENA
Wszak sam pan chcia?e?.

JANUSZ
Chcia?em, chcia?em... Bodajbym by? nigdy nie chcia?!

LUDMIR
Wyno? si?, Och i Mistrzu!

JANUSZ
Zaraz, zaraz.

LUDMIR
A, do stu piorun?w siarczystych!
Dobywa pa?asza.

JANUSZ
cofaj?c si? szybko
Poczekaj, hultaju!

LUDMIR
Precz!

JANUSZ
wracaj?c zza drzwi
Panno Heleno!

LUDMIR
Jeszcze!...
Janusz wychodzi.

SCENA PI?TA
Helena, Ludmir.

HELENA
Nie mog? prawdziwie utrzyma? si? teraz od ?miechu. - Sam zapl?ta? si? w swoje sid?a; niech w nich siedzi! Przynajmniej tym zemszcz? si? za tysi?czne nieprzyjemno?ci doznane z jego powodu, a kt?re gorzko zatruwaj? jasne dnie wiosny mojego ?ycia.

LUDMIR
I ja bardzo bym ?a?owa?, gdyby pan Jowialski ju? po?o?y? koniec temu ?artowi.

HELENA
O! t? trwog? serca ko?ata? nie mo?na. Dziadunio nie tak ?atwo zmienia przedmioty swoich zabaw. Nie raz to ju? pierwszy, ?e ledwie nie na kl?czkach wszyscy b?aga? musiemy, aby jaki b?d? ?art zaprzesta?.

LUDMIR
Mog? wi?c wpu?ci? do duszy nadziej?, i? jeszcze dzie? ca?y ze mn? bawi? si? b?d??

HELENA
Wychodzi to z wszelkiego obr?bu niepewno?ci.

LUDMIR
Nie widz? zatem potrzeby odkrycia, i? nie jestem szewczykiem, co by popsu?o zabaw? dziadunia dobrodzieja.

HELENA
I mnie si? zdaje, ?e nie ma potrzeby. Przy tym i my, odwetem wzbudziwszy weso?o??, jej ros? od?wie?ymy duszy spiekot?. - Ale mog?? spyta? o nazwisko?

LUDMIR
Ludmir.

HELENA
na stronie
Wdzi?czne imi?!

LUDMIR
Co si? tycz? - sk?d jestem, kto jestem, d?ugiego potrzebowa?bym czasu na opowiedzenie dla mnie tylko wa?nych zdarze?. A wkr?tce nadejdzie Janusz, kt?rego bra? na m?ki zazdro?? zaczyna.

HELENA
Zazdro??? By? mo?e - tym lepiej.

LUDMIR
Nie mogliby?my wej?? do ogrodu, odpocz?? troch??

HELENA
DIaczeg?? nie, ogr?d przed oknyma - tymi drzwiami.

LUDMIR
podaj?c r?k?
S?u?? pani!

HELENA
Zazdro??! .. Mnie to bawi.

Odchodz? w drzwi lewe od aktor?w.

SCENA SZ?STA

JANUSZ
sam; zagl?da, potem wchodzi.
Nie ma!... Gdzie? si? podzieli? - Rzecz dziwna!... (otwiera drzwi prawe) Nie ma... (patrzy przez okno) A, ot?? s? w ogrodzie! R?k? jej podaje... brat za brat... nie trzeba tu oszale?? (chodzi) Panna Helena niech mi wybaczy, ale kaducznie nieostro?na... za daleko posuwa ch?? zabaw, je?eli tylko - zabaw! (przy oknie) I chodz? sobie, chodz? - a ja g?upi tu stoj?! G?upi mimo mego rozumu! (chodzi) Wszak?e "sam pan chcia?e?" - prawda, ?e chcia?em, ale... (przy oknie) O, o!... Nachylaj? si? ku sobie... ?miej? si?! (chodzi coraz pr?dzej) ?miej? si?!... Jak Boga kocham, ?miej? si?!... I wszyscy spokojni... i wszyscy...

SCENA SI?DMA
Janusz, Szambelanowa.

JANUSZ
Ach, pani, pani dobrodziejko ?askawa, zmi?uj si?, rad?, ratuj! Co si? tu dzieje, to nie do wytrzymania!

SZAMBELANOWA
Sam pan tego chcia?e?.

JANUSZ
Wszyscy dali sobie s?owo - jedno mi powtarza?.

SZAMBELANOWA
M?j pierwszy m??, ?p. jenera?-major Tuz, by? to cz?owiek charakteru...

JANUSZ
C?? by?by zrobi? - co, mo?cia dobrodziejko, w takim przypadku?

SZAMBELANOWA
Nie by?by nic zrobi?, bo b?d?c charakteru przezornego, dziesi?? razy si? cofn??, nim raz naprz?d ruszy?. Nie by?by rozpoczyna?. C`est cela.

JANUSZ
Mo?cia dobrodziejko, ?askawa mo?cia dobrodziejko, ja ?le zrobi?em, bardzo ?le, ja g?upi jestem - dam na pi?mie; ale ju? si? sta?o i o to idzie, jak przerwa? ten k?opot. - Oto patrz, pani - panna Helena, panna Helena, kt?r? kocham, przechadza si? po ogrodzie sam na sam z tym hultajem, jak gdyby nic... jak gdyby nic!

SZAMBELANOWA
Prosz?, prosz?! Romansowa panna Helena, kt?rej wszystko by?o za poziome, znajduje przyjemno?? w rozmowie z tym nieokrzesanym parobkiem. C`est extraordinaire!

JANUSZ
Wzi?? pani? szambelanow? za klucznic?.

SZAMBELANOWA
Id? wa?pan i zawo?aj tu Helen?! Nous verrons!

JANUSZ
tak - "zawo?aj", kiedy ma pa?asz i ju? raz doby? go na mnie; ledwie ?e uciek?em - powoli.

SZAMBELANOWA
M?j pierwszy m??, ?p. jenera?-major Tuz, by?by powiedzia?: ne fait rien`.

JANUSZ
przy oknie
O, o! Patrz, patrz, pani - w r?k? poca?owa?!

SZAMBELANOWA
Nic nie znaczy, mo?e j? o co prosi.

JANUSZ
Diab?a tam prosi! Dzi?kuje, dzi?kuje, mo?cia dobrodziejko, ja st?d widz?.

SZAMBELANOWA
Jednak Helena b?dzie ?on? wa?pana, wcze?niej, p??niej troch?...

JANUSZ
Jak to p??niej? Tego sobie nie ?ycz?!

SCENA ?SMA
Szambelanowa, Janusz, Szambelan

SZAMBELAN
nuc?c, podskakuje jak zawsze
C??, wielki ochmistrzu, gdzie jest nasz su?tan?

SZAMBELANOWA
Powiedz, czego si? ?miejesz?

SZAMBELAN
O! przepraszam. Nie postrzeg?em ci?, Basiu.

SZAMBELANOWA
Nie wiesz, prawda?

SZAMBELAN
Tak dalece...

SZAMBELANOWA
?miechu tu nie ma, wkrad? si? w dom jaki? cz?owiek...

SZAMBELAN
Wkrad?? - Pan Janusz kaza? go przynie??; to ty nie wiesz, ze to on sprawi? nam...

SZAMBELANOWA
S?ucha? prosz?! Cz?owiek ten, prostak w najwy?szym stopniu, znalaz? jednak spos?b, nie m?wi?: podobania si?, ale zaj?cia Heleny.

SZAMBELAN
Ale wszak?e ona pe?ni tylko wol? Janusza

JANUSZ
Jest! znowu, moje wol? pe?ni!

SZAMBELAN
Wszak?e sam chcia?e?!

JANUSZ
Chcia?em, chcia?em, do stu czart?w! Chcia?em, i g?upio chcia?em, ale teraz nie chc?.

SZAMBELAN
A wi?c dobrze, jak si? podoba.
Chce odej??.

JANUSZ
Przez Boga ?ywego, panie szambelanie, jeste? przecie ojcem.

SZAMBELAN
Wszyscy tak m?wi?.

JANUSZ
U?yj?e swojej powagi.

SZAMBELAN
Dobrze, bardzo dobrze.

JANUSZ
Zaka? c?rce, by sam na sam z tym cz?owiekiem nie rozmawia?a.

SZAMBELAN
Oho! Sam na sam?...

JANUSZ
prowadz?c do okna
Przypatrz si? - przypatrz!

SZAMBELAN
Ha!...

JANUSZ
Prawda?

SZAMBELAN
Dwa szczyg?y w samotrzasku!
Wybiega.

SCENA DZIEWI?TA
Janusz, Szambelanowa.

JANUSZ
Szczyg?y! Oszalej?, oszalej?! Szczyg?y!... ?ebym przynajmniej nie by? mu pa?asza przypasa? kaza?!... Szczyg?y! - Pani dobrodziejko, pani ?askawa, zmi?uj si? nade mn?, rad?!

SZAMBELANOWA
M?j pierwszy m??, ?p. jenera?-major Tuz, nauczy? mnie post?powa? zawsze roztropnie i gdyby nie by?, niestety, za wcze?nie uton??... S?ysza?e? wa?pan kiedy o tym okropnym przypadku?

JANUSZ
patrz?c w okno
S?ysza?em, s?ysza?em ju? dwa razy, trzy razy s?ysza?em!...

SZAMBELANOWA
Ale pewnie nie z wszystkimi szczeg??ami. - Roku 1807 nocowali?my w karczmie nad samym brzegiem Wis?y, gdy? kry id?ce przewozu na ?aden spos?b nie dozwala?y. Wtem ko?o p??nocy - ha?as - ?oskot, szum nadzwyczajny budzi nas i trwo?y. - "Woda! Woda!" - krzycz?... Zrywamy si? - woda ju? w sieni - noc najciemniejsza! S?u??ca porywa ko?ysk? z naszym synkiem. Wybiega - krzyczy... Pierwszy m?j m??, ?p. jenera?-major Tuz, kt?ry komenderowa? francusk? brygad?, z?o?on? du douxieme et quinzieme de chasseurs cheval, biegnie, morbleu, sk?d krzyk. Ja mdlej?! - Przysz?am do siebie na bliskim wzg?rzu. Dzie? ju? by? - karczmy ani znaku - zaparte kry...

JANUSZ
Weszli do altany!

SCENA DZIESI?TA
Ci?, Pan Jowialski, Pani Jowialska.

JANUSZ
do Jowialskiego
Weszli do altany, mo?ci dobrodzieju! Zmi?uj si?, pozw?l, niech si? to wszystko ju? sko?czy; d?u?ej wytrzyma? nie mog?!

P. JOWIALSKI
Z?apa? Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za ?eb trzyma.

JANUSZ
prosz?c
Panie dobrodzieju! (do Pani Jowialskiej) Pani dobrodziejko! (do Szambelanowej) Pani szambelanowo!

P. JOWIALSKI
Ale wszak?e sam chcia?e?!

JANUSZ
A! ju? zgin?, umr?, skonam, z tym wiecznym "sam chcia?e?"!

P. JOWIALSKI
?miej?c si?
Jakiego? piewka nawarzy?, takie wypij. - I to wszystko, nie stosuj?c jednak do os?b, przywodzi mi stosown? jedn? bajeczk? na pami??.

JANUSZ
Je?eli mnie jutro nie pochowaj?, wiecznie ?y? b?d?.

P. JOWIALSKI
S?uchaj ?e, panie Janusz.

JANUSZ
S?ucham, s?ucham, (na stronie) Ach, ?eby kto do mnie w ten moment z armaty wypali?, w r?k? bym go poca?owa?.

P. JOWIALSKI
Powtarzam jeszcze, ?e nie stosuj? do os?b; zaczynam:
Rada ma?pa, ?e si? ?mieli,
Kiedy mog?a uda? cz?eka,
Widz?c pani? raz w k?pieli,
Wlaz?a pod st?? - cicho czeka.
Pani wysz?a, drzwi zamkn??a;
Ma?pa figlarz - nu? do dzie?a!
Wzi?wszy pa?ski czypek ranny,
Prze?cierad?o
I zwierciad?o -
Szust! do wanny.
Dalej kurki kr?ci? ?wawo!
W lewo, w prawo,
Z do?u, z g?ry,
A? si? ukrop pu?ci? z rury.
Ciep?o - mi?o - niebo - raj!
Ma?pa my?li: "W to mi graj!"
Haj?e! - koz?y, nurki, zwroty,
Figle, psoty,
A? si? wody pod ni? m?c?!
Ale ciep?a co? za wiele...
Troch? nadto... Ba, gor?co!...
Fraszka! - Ma?pa nie ciel?,
Sobie poradzi:
Sk?d ukrop ciecze,
Tam palec wsadzi. "Aj, gwa?tu! Piecze!"
Nie ma co czeka?,
Trzeba ucieka?!
Ma?pa w nogi,
Ukrop za ni? - tu?, tu? w tropy,
A? pod progi.
Tu nie ?arty - parzy stopy...
Dalej w okno... Brz?k! - Uciek?a!
?e tylko palce popiek?a,
Nader szcz??liwa. -
Tak to zwykle ma?pom bywa.

P. JOWIALSKA
O, dlaboga! Co te? to w g?owie!

JANUSZ
Do kog?? to ma by? zastosowane?

P. JOWIALSKI
Uderz w st??, no?yce si? odezw?.

JANUSZ
Widz?, ?e do mnie zmierza.

P. JOWIALSKI
Na z?odzieju czapka gore.

JANUSZ
Taka? to wdzi?czno?? za moje usi?owania, aby zabawi? wa?pana dobrodzieja?

P. JOWIALSKI
Nie gniewaj si?, nie gniewaj. Wiesz, ?e lubi? po?artowa? - a potem: Co bardziej dokuczy, to rychlej nauczy.

SZAMBELANOWA
A? nadto lubisz jegomo?? ?artowa? - powiem szczerze, bo lubi? prawd? powiedzie?, powoli, grzecznie i wyra?nie, fartowi po?wi?casz przyzwoito??, a mo?e i co wi?cej, cierpi?c, aby Helena w takim znajdowa?a si? towarzystwie. C`est mal.

P. JOWIALSKI
na stronie
Woda jest, b?dziemy pytlowa?.

JANUSZ
To jest prostak bez najmniejszej grzeczno?ci.

P. JOWIALSKI
Sk?d?e chcecie, aby j? mia?? To tylko u Francuz?w trafiaj? si? przyk?ady nadzwyczajnej grzeczno?ci, jak to nas uwiadamia nast?puj?ca dykteryjka.

JANUSZ
Ach!

P. JOWIALSKI
- Przebacz wa?pan niezgrabno??! - m?wi? kat ?otrowi -
Pierwszy raz dzisiaj wieszam, jestem nowym katem.
- Prosz? si? nie ?enowa? - ?otr grzecznie odpowi? -
Pierwszy raz mnie wieszaj?, nie poznam si? na tem!

P. JOWIALSKA
Bodaj?e jegomo?ci! Figle, figle!

JANUSZ
Wa?pan dobrodziej mo?e nie wiesz, ?e ju? od godziny ?w pan Kurek z pann? Helen? sam na sam rozmawia.

P. JOWIALSKI
Pewnie j? to bawi, albo raczej stosuje si? do twojego ??dania. Wszak?e sam chcia?e?.

JANUSZ
Znowu! Panie Jowialski! ?askawy panie! Kr?lu! Nie powtarzaj tych s??w "sam chcia?e?", bo zmys?y utrac?!

P. JOWIALSKI
Zatem b?d? m?wi?: sam nie chcia?e?, aby Helusia odsun??a si? od tego ?artu. Tak, dobrze?

JANUSZ
Nie ma ratunku, musz? cierpie?. Ale prosz? si? zastanowi?, ?e tu coraz gorzej...

P. JOWIALSKI
Im dalej w las, tym wi?cej drew.

JANUSZ
Porwa? si? na mnie do pa?asza!

P. JOWIALSKI
Doprawdy?

P. JOWIALSKA
Nie chod??e tam, panie Jowialski!

P. JOWIALSKI
Kt?? da? pa?asz?

JANUSZ
Ja kaza?em.

P. JOWIALSKI
A wi?c sam chcia... nie, nie, sam nie chcia?e?, aby nie mia? pa?asza. Ale co to za dziecinna trwoga! Co w moim domu, ?r?d tylu ludzi mo?e zrobi? biedny szewczyk? Rozumie on dobrze teraz, co si? z nim dzieje, ale zawsze mnie bawi. (na stronie) A wi?cej Janusz, (g?o?no) Helusia za? nie dziecko, wie, co robi.

SZAMBELANOWA
M?j pierwszy m??, ?p. jenera?-major Tuz, zwyk? by? mawia?:
dow?d dobrego wychowania - umiarkowanie w ?artach. Vous comprenez?

P. JOWIALSKI
Z ?artem - jak ze sol?, nie przesad?, bo bol?. Zatem obiecuj? wam, ?e tylko do obiadu trwa? b?dzie. Ale za to wy przyrzekniejcie, zw?aszcza Janusz, ?e sw?j plan w?asny...

JANUSZ
Ach, m?j!...

P. JOWIALSKI
Troskliwie utrzymywa? b?dzie. Przyrzekasz? - Inaczej a? do jutra!...

JANUSZ
patrz?c na zegarek
P?? do pierwszej - godzina jeszcze - niech i tak b?dzie! (na stronie) Ale potem ka?? przeci?gn?? hultaja za jego niewidzian? bezczelno??!

P. JOWIALSKI
No, wypog?d? czo?o i pomagaj do zabawy, bo ja bawi? si? lubi?. Ka?de za? uchybienie z twojej strony poci?gnie za sob? jedn? godzin? przyd?u?enia tej komedyji.

SCENA JEDENASTA
P. Jowialski, P. Jowialska, Szambelanowa, Janusz, Szambelan.

JANUSZ
Gdzie? s??

SZAMBELAN
Zamkn??em w moim pokoju.

JANUSZ
Razem? razem?

SZAMBELAN
Razem.

JANUSZ
Razem - panie szambelanie! Panie Jowialski, pani szambelanowo, pani Jowialska - razem ich zamkn??!

P. JOWIALSKI
To zanadto, panie Janie! Zbytek kazi po?ytek, jak m?wi przys?owie.

P. JOWIALSKA
Panie Janie! Panie Janie!

SZAMBELAN
C?? z?ego, mamuniu?

SZAMBELANOWA
M?j pierwszy m??, ?p. jenera?-major Tuz, roku 1807...

JANUSZ
Mo?e i tego chcia?em, prosz? pa?stwa, prosz? najpokorniej? - Czy i tego chcia?em? Biegn?...

SZAMBELAN
Hola! Po co?

JANUSZ
Otworzy?.

SZAMBELAN
Mo?e wypu?ci??

JANUSZ
Pu?? mnie pan!

SZAMBELAN
Co panu do moich szczyg??w?

JANUSZ
Tu nie o szczyg?ach mowa.

SZAMBELAN
O czym?e?

P. JOWIALSKI
Jeden sa, sa! drugi do lasa. Hola, st?jcie! Wielki kuchmistrz koronny m?wi o ptaszkach, kt?re pewnie z?owi?, a wielki ochmistrz pyta si? o swojego pana, su?tana mirz?...

SCENA DWUNASTA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Janusz, Szambelan, Ludmir.

Helena i Szambelanowa, po kilku s?owach w g??bi, wychodz? razem.

LUDMIR
Bardzom kontentny, ?e tu wszyccy jeste?cie. - Kucharzu wielki, pan je?? chce - obiad got?w?

SZAMBELAN
Jeszcze nie, najja?niejszy panie.

LUDMIR
C??e? robiu? dotychczas? Ka?? ci? po?askota? rzemieniem, (do Jowialskiego) Str??u piecz?tarzu, ckni mi si?.

P. JOWIALSKI
C?? rozka?esz?

LUDMIR
Baw mnie! (wyci?ga si? na dw?ch krzes?ach) Och i Mistrzu, fajki!

SZAMBELAN
Najja?niejszy pan wo?a.

LUDMIR
do Janusza
Zapominasz si? w us?udze, ka?? ci? w ?niegach zakopa?! - Fajki przynie?!

JANUSZ
Przekl?ty...

P. JOWIALSKI
gro??c
Godzina!

JANUSZ
Zaraz przynios?... (na stronie) hultaj!

LUDMIR
A zatem, piecz?tarzu! gadaj mi co uciesznego, ja sy b?d? drzyma?.

P. JOWIALSKI
Dobrze, najja?niejszy panie! (na stronie) Ucieszne stworzenie! (do syna) Panie Janie, s?uchaj!
Najcz??ciej sprzeczka z niczego si? wznieci,
Jak to mi?dzy ma??e?stwem raz posz?o o dzieci.
M?? utrzymywa?, ?e lubo nadobne,
Jednak do niego ca?kiem niepodobne.
?ona za? powtarza?a: "Podobne z urody
Do swego ojca jak dwie krople wody."
O c?? im chodzi? Wszystkich sprzeczk? zadziwili
Bo ?ona prawd? m?wi, a m?? si? nie myli.

P. JOWIALSKA
O, m?j Bo?e! Co te? ten jegomo?? nie wygaduje! Figle! figle!

LUDMIR
do podaj?cego fajk? Janusza z odwr?con? twarz?
Hubka jest?

JANUSZ
przez z?by
Jest.

LUDMIR
Podmuchaj!

JANUSZ
na stronie
Ach, dmuchn???ebym ci?, dmuchn??!

LUDMIR
No, staruszku! wi?cej! ?adnie gadasz - gadaj dalej.

P. JOWIALSKI
do Janusza i Szambelana
Uwa?acie, jakie wra?enie robi dowcipne s?owo. Natura ka?e i prostakowi znajdywa? upodobanie w moim sposobie m?wienia.

SZAMBELAN
Zamienia? stryjek za siekirk? kijek.

P. JOWIALSKI
Co to?

SZAMBELAN
Przys?owie.

P. JOWIALSKI
Ale do czego stosujesz?

SZAMBELAN
Do niczego.
Pan Jowialski wzrusza ramionami.

LUDMIR
Co weso?ego, staruszku.

P. JOWIALSKI
po kr?tkim milczeniu
A?eby dosta? kawa?ek kie?basy,
Zgodnym sposobem wzi?? ch?opiec trzy basy.
Ledwie si? strzepn?? i skarbem nabytym
?zy ocieraj?c, pow?cha? go przy tym,
Biegnie ze szko?y wyg?odnia?y ?aczek:
- St?j! - krzyczy - nie jedz, odkupi? przysmaczek.
- M?dry?! - odpowie w?a?ciciel kie?basy -
Dopiero za ni? dosta?em trzy basy.
- Daj?e mi pi??, a daj j? zje??! -
Targ w targ - wyrzepi? mu sze??
I da?,
Co mia?.
Grosz na groszu - lichwa czysta,
Jednak kapitalista,
Rozwa?ywszy sobie,
Co? si? w g?ow? skrobie. -
Nie tylko to szkolne ?aki
Bior? z handl?w skutek taki;
Cz?sto
G?sto,
Los szalony
Gdy z rachub? p?jdzie w tuzy,
Strat? - plony;
Zyskiem - guzy.

P. JOWIALSKA
O, dlaboga! guzy! Co te? ten pan Jowialski dalej nie wymy?li.

LUDMIR
No, teraz kolej na ciebie, Och i Mistrzu! Co umiesz? Ta?czy? - ?piewa?? co? - Pan zakazuje w swoim pa?stwie smutku; kto dobrowolnie nie zechce by? weso?ym, b?dzie do tego przymuszony.

JANUSZ
Ja nic nie umiem.

LUDMIR
Jeste? hebes? Co? (wstaj?c) Dosy? wi?c tego!
innym tonem
Usi?owania wasze, panowie Moi, mi?ymi s? sercu Naszemu ojcowskiemu. Starali?cie si? zabawi? Mnie wszelkimi sposobami i trzymaj?c si? rzetelnej ?rednicy, zaspokoili?cie zupe?nie Moje obawy, wynikaj?ce z po?o?enia rzeczy. Przyjmijcie, panowie Moi, stokrotne podzi?kowanie i b?d?cie przekonani o Naszej niezmiennej ku wam ?asce i ?yczliwo?ci.
Zadziwienie powszechne.
Dziwicie si?, i? innym j?zykiem przemawiam ni? dot?d? - Dotkni?cie tronu zmienia cz?owieka; czym by?em, nie jestem. Bo, szanowny kanclerzu, zapewne jest ci znane przys?owie:
Przyb?d? szcz??cie, rozum b?dzie!
Pan Jowialski zadziwiony, nie mog?c s?owa wym?wi?, cofa si? krok, Ludmir za nim; za ka?dym przys?owiem to? samo.
Jak szcz??cie dogrzeje, i kap?on zapieje! Ale te? i przeciwnie, m?j kanclerzu: I m?dry g?upi, gdy go n?dza z ?upi - bo: Lepszy funt szcz??cia ni? cetnar rozumu.

P. JOWIALSKI
odurzony k?ania si?, serio
Najja?niejszy panie! (do ?ony) Ma?gosiu, to jaki? wielki cz?owiek!

SZAMBELAN
na stronie
Panie Janusz, co to znaczy?

JANUSZ
na stronie do Szambelana
?le znaczy, coraz gorzej! - Teraz rozumiem Helen?.

SCENA TRZYNASTA
Ci? sami. Lokaj.

LOKAJ
W?jt przyprowadzi? jakiego? w?drownika.

P. JOWIALSKI
Po co? na co?

LOKAJ
Chcia? we wsi konie najmowa?.

LUDMIR
na stronie
Co s?ysz?! Wiktor!

LOKAJ
Nie maj?c drobnych pieni?dzy, chcia? zmieni? dukata.

LUDMIR
na stronie
Wybornie!

LOKAJ
W?jta to uderzy?o w oczy, spyta? si? o paszport - paszportu nie by?o.

LUDMIR
na stronie
Wierz?, bo jest u mnie.

LOKAJ
Dlatego w?jt pyta si?, co pan ka?e z nim zrobi?.

LUDMIR
Niech tu przyjdzie.

LOKAJ
Pan ka?e?

LUDMIR
Ja ka??.

SZAMBELAN
do Janusza
Mo?e ka?esz go przebra??

JANUSZ
Daj?e mi pan pok?j!

SCENA CZTERNASTA
Ci? sami, Wiktor.

WIKTOR
cofa si? z zadziwienia, potem po wszystkich spogl?da. - Chwila milczenia.

LUDMIR
Bli?ej!

WIKTOR
I ty tu! Ale c?? to jest?

LUDMIR
Tambambuktuhan.

WIKTOR
W?a?nie mnie ?arty w g?owie! - Kto jest gospodarzem?

LUDMIR
Mirza Ali Mustafa.

WIKTOR
do drugich
Prosz? pan?w...

LUDMIR
Kto jeste??

WIKTOR
Szalony!

LUDMIR
Gdzie jest m?j kasjer? Niech wyliczy temu m?odzikowi dwie?cie bizun?w w pi?ty.

WIKTOR
Oddaj mi m?j paszport, potem szalej sobie do woli.

P. JOWIALSKI
Kt?? jeste?, przyjacielu?

WIKTOR
Jestem niczym. Ale zowie si? Wiktor. Podr??owa?em, diabli wiedz? po co, z ?aski tego szale?ca, kt?ry spokojnie gra komedyj?, kiedy mnie jak ?otra ze wsi przyprowadzono. - Za pozwoleniem, si?d?, bo ledwie stoj?.

SZAMBELAN
do Janusza
Brawo! drugi taki sam.

JANUSZ
do Szambelana
Niedobrze, niedobrze.

LUDMIR
Do?? tych ?art?w. - Tak jest, panowie, to jest m?j przyjaciel i towarzysz.

P. JOWIALSKI
Ale kto wa?pan jeste?? Bo, nie ura?aj?c, przys?owie m?wi:
Cygan ?wiadczy si? swoimi dzie?mi.

LUDMIR
Ja jestem amator poezyji, on - malarstwa; ja zowie si? Ludmir, on - Wiktor; reszt?, je?eli potrzeba, wyja?ni? nasze papiery.

P. JOWIALSKI
?aden Polak w swoim domu o paszport nie pyta.

LUDMIR
Teraz wypada mi przeprosi? wszystkich pan?w po kolei, i? pozwoli?em sobie u?y? prawa odwetu.

P JOWIALSKI
Wet za wet, darmo nic - byka za j?dyka.

LUDMIR
Nie spa?em w ogrodzie, ale da?em si? przenie??, aby nie psu? zabawy.

P. JOWIALSKI
Widzisz, Januszu: Nie ka?dy k?sa, co w?sem potrz?sa.

SZAMBELAN
Ja si? ciesz?.

P. JOWIALSKI
Nie taki diabe? czarny, jak go maluj?.

JANUSZ
Oj, czarny, czarny, mo?ci dobrodzieju!

P. JOWIALSKI
Nadto dobrze bawili?my si?, nie znaj?c si?, abym, poznawszy, zezwoli? na pr?dkie rozstanie. Dzisiaj nie puszcz?.

JANUSZ
na stronie
Ot?? macie!

P. JOWIALSKI
Ko?a ka?? pozdejmowa?.

LUDMIR
To za trudno, bo pieszo podr??ujemy; ale musu nie potrzeba - ch?tnie w tak mi?ym towarzystwie par? dni zabawimy.

JANUSZ
na stronie
Par? dni! Drugi powie - tydzie?.

WIKTOR
Nic jeszcze nie rozumiem, ale bylem dalej nie szed?, wszystko dobrze.

P. JOWIALSKI
C??, Januszu? jeszcze? ponury, (do drugich) Ma na sercu, ?e mu si? nie powiod?o. A mnie si? zdaje, ?e si? bardzo powiod?o. - Nareszcie, m?j kochany, najcz??ciej plany ludzi, jak i tw?j, na ?nie zbudowane. Cz?owiek strzela, Pan B?g kule nosi.

JANUSZ
Nim ta my?l przysz?a, wola?bym, ?eby pioruny...

P. JOWIALSKI
Hola, hola! - by? tak nie sko?czy? jak ?w k?amca... S?uchajcie:
- Je?eli k?ami?, niech mnie piorun trza?nie! -
Tak zacz?? k?amca. Wtem zagrzmia?o w?a?nie,
A on, czym pr?dzej doko?czaj?c mowy:
- ?em zawsze k?ama? i k?ama? gotowy.

P. JOWIALSKA
Figle! figle!

P. JOWIALSKI
Chod?my rozbisurmani? si? teraz. - Panie Janie, poka? panom go?cinne pokoje

AKT TRZECI
SCENA PIERWSZA

SZAMBELAN
sam
Szambelan siedzi przy stoliku, na kt?rym le?y kilka patyk?w, i nuc?c, jeden stru?e, potem przymierza do ju? ustruganego.
Jeszcze trzeba struga?, (nuci i stru?e; po kr?tkim milczeniu) Gruby mo?na zestruga?, ale cienki, zje kaduka, kto grubszym zrobi! (po kr?tkim milczeniu, roz?miawszy si?) Pewnie, ?e nikt nie potrafi. (po kr?tkim milczeniu) Z tego by nawet mo?na przys?owie wymy?le?, na przyk?ad: ?atwo grubemu kijkowi... Nie! - ?atwiej cienki... ?le! - Gruby cienkiego kijka... Nie, nie! - ?atwo kijek grubowego... Bodaj ci?! Z grubego na gruby... czy kaduk nadal, (?mieje si?) ani rusz! (przymierza patyki) Tymczasem do?? b?dzie.

SCENA DRUGA
Szambelan, Helena.

Helena wchodzi zamy?lona i rzuca okiem, jakby kogo szuka?a, potem, opar?szy si? na por?czy krzes?a, patrzy na robot? ojca.
HELENA
po kr?tkim milczeniu
Co to b?dzie, m?j ojcze?

SZAMBELAN
Klatka, moja c?rko.

HELENA
By?abym nie zgad?a.

SZAMBELAN
Tak b?dzie cztery kijki jak s?upki - rozumiesz? A tu dwa - rozumiesz? A tu pr?ciki - rozumiesz?

HELENA
Teraz rozumiem.

SZAMBELAN
To dla tych kanark?w, co to jeden z czubkiem, drugi z ciemn? ?atk?. Wiesz?

HELENA
Wiem.

SZAMBELAN
Co teraz wisz? nad moim ???kiem.

HELENA
To b?dzie bardzo ?adne.

SZAMBELAN
zawsze stru??c i przymierzaj?c
Zobaczysz, jak sko?cz?.

HELENA
po kr?tkim milczeniu
Pan Janusz nie potrafi?by tego.

SZAMBELAN
Wierz?.

HELENA
Nie cierpi ptaszk?w.

SZAMBELAN
Gbur.

HELENA
On nawet nie rozpozna gila od szczyg?a.

SZAMBELAN
Cymba?.

HELENA
Prawda, kochany ojcze, ?e ja nie p?jd? za niego?

SZAMBELAN
Nie p?jdziesz, nie p?jdziesz, jak tylko nie zechcesz, ju? ci raz powiedzia?em - a co powiem, tom powiedzia?.
Helena chce go w r?k? poca?owa?.
Czekaj no! bo sobie popsuj?.

HELENA
po kr?tkim milczeniu
Czy d?ugo tu zabawi pan Ludmir?

SZAMBELAN
Zapewne par? dni albo par? tygodni.

HELENA
Par? tygodni.

SZAMBELAN
Cieszy ci? to?

HELENA
przynajmniej nie smuci.

SZAMBELAN
przypatruj?c si? swojemu kijkowi
Jeszcze nie oskrobany.

HELENA
"Nie oskrobany"! Nieokrzesany, chcesz m?wi?, to jest - zanurzony jeszcze w nocy nieukszta?cenia? Ach, nie, drogi ojcze! Jego uczucia ju? przechodz? w idealizm, d?wi?ki jego duszy s? tak czyste, tak lube, i? mimowolnie s?uch zachwycony poci?gaj? za sob?.

SZAMBELAN
Ty m?wisz o Ludmirze?

HELENA
Tak jest.

SZAMBELAN
Bo ja m?wi?em o kijku, (po kr?tkim milczeniu) Podoba ci si? wi?c?

HELENA
Kijek?

SZAMBELAN
Ludmir.

HELENA
Komu?, posiadaj?cemu wy?sze poj?cie dobrego, nie podoba?by si? taki cz?owiek?

SZAMBELAN
To id? za niego.

HELENA
?artujesz, kochany ojcze.

SZAMBELAN
Dlaczego ?artuj??

HELENA
Nie wiemy, kto on jest.

SZAMBELAN
Prawda, nie wiemy.

HELENA
Ale mo?emy si? dowiedzie?.

SZAMBELAN
Nic ?atwiejszego.

HELENA
Stara? si? b?d? pozna? go dok?adnie.

SZAMBELAN
Staraj si?, moja c?rko, dok?adnie.

HELENA
Powierzchowno?? ma ujmuj?c?.

SZAMBELAN
W samej rzeczy, ma powierzchowno??.

HELENA
Gdyby chcia? odje?d?a?, nie pozwolisz na to; prawda, ojcze?

SZAMBELAN
Nie pozwol?! na ?aden spos?b.

HELENA
B?dzie uciech? ca?ego domu.

SZAMBELAN
Nic z niego nie b?dzie - hm, hm!...

HELENA
A to dlaczego?

SZAMBELAN
W jednym ko?cu nadpsuty - patrz!
Pokazuje strugany kijek.

HELENA
?atwo o inny.

SZAMBELAN
?atwiej grubego kijka, kt?ry... tak, ?atwiej gruby... Gdzie? idziesz?

HELENA
Przejd? si? po ogrodzie.

SZAMBELAN
Id?, moja Helusiu, przy?l? ci Ludmira, jak go zobacz?.
Helena odchodzi w lewe drzwi.

SZAMBELAN
sam
Oho, ho!... Inaczej tu trzeba wzi??? si? do interesu. Ju? d?u?ej wytrzyma? nie mog?. My?lisz, ?e ze mn? mo?na robi?, co si? podoba? - Nic z tego! P?jdziesz mi, panie gilu, do osobnej klatki! Zi?ba zostanie z dzwo?cem, czy?yk przejdzie do czeczotki - kosa dam na pieczyste.

SCENA TRZECIA
Szambelan, Janusz.

JANUSZ
Dobrze, ?e pana samego zastaj?, w?a?nie chcia?em z nim pom?wi?.

SZAMBELAN
Dobrze, bardzo dobrze, siadaj?e.

JANUSZ
Nie mo?e by? dla mnie rzecz? przyjemn? widzie? t?, kt?r? za ?on? sobie wybra?em, w towarzystwie ludzi z drogi zebranych.

SZAMBELAN
Bardzo dobrze m?wisz.

JANUSZ
Zw?aszcza gdy jeden z nich o?miela si? mnie, mnie pod nosem, zaleca? si? do osoby, kt?r? od dawna za narzeczon? uwa?a?em.

SZAMBELAN
Zaleca si?! Pod nosem! Prosz?!

JANUSZ
A co gorzej, ?e panna Helena uw?acza swojej godno?ci, pozwalaj?c na ogniste wejrzenia i rozmowy sam na sam.

SZAMBELAN
Doprawdy?

JANUSZ
Wszak sam pan widzia?e?.

SZAMBELAN
Prawda, widzia?e?.

JANUSZ
Chciej zatem pan prze?o?y? c?rce...

SZAMBELAN
Bardzo dobrze, wszystko jej prze?o??.

JANUSZ
Mog? wi?c spu?ci? si? na jego obietnic??

SZAMBELAN
Z wszelk? pewno?ci?.

JANUSZ
zatrzymuj?c go
Jeszcze jedno s?owo.

SZAMBELAN
Nie mam czasu; musz?... musz? p?j?? po pr?ciki do ogrodu.

JANUSZ
Po pr?ciki! Ale? tu o c?rk? idzie.

SZAMBELAN
Klatka c?rce nie przeszkadza.

JANUSZ
Jedno tylko s?owo.

SZAMBELAN
Chcesz, chod? ze mn?! Ja czasu traci? nie lubi? - masz n?? przy sobie?

JANUSZ
Id? wi?c, id?. (na stronie) Dobrze m?wi?a Szambelanowa!
Odchodz? w lewe drzwi.

SCENA CZWARTA
Ludmir z ?rodkowych, Wiktor z lewych drzwi, p??niej troch?.

LUDMIR
A to co? W??cz? si? od k?ta do k?ta - nikogo spotka? nie mog?. C?? oni my?l?, ?e ja tu rok bawi? b?d? dla ich opisania? (do Wiktora) Nie widzia?e? jakiej ga??zki ze szczepu Jowialskich?

WIKTOR
z?ego humoru
Spotka?em Szambelana i Janusza, poszli do ogrodu.

LUDMIR
Ka?da chwila, sp?dzona bez kogokolwiek z tego domu, jest strat? dla mojego dzie?a. Chodz? za nimi, szukam - nikogo znale?? nie mog?. - C?? m?wisz na nasze dzisiejsze wypadki?

WIKTOR
Bardzo ucieszne.

LUDMIR
Ty gniewasz si? jeszcze, a wcale nies?usznie.

WIKTOR
M?w, co chcesz, ja nadto znam ciebie, abym m?g? przypisa? jedynie przypadkowi zatrzymanie mojego paszportu.

LUDMIR
Na honor, ?e przypadkiem; ale wyznam szczerze, ?e by?bym pewnie to zrobi?, gdyby mi przysz?a by?a wtenczas my?l tak szcz??liwa, (po kr?tkim milczeniu) Mia?em ju? rozdzia??w jedena?cie; teraz nast?puje rozdzia? XII: "Przybycie do Pustak?wki i roz??czenie si? z Wiktorem".

WIKTOR
Prosz? mnie nie wymienia?!

LUDMIR
To si? rozumie, to tylko tymczasem. Dam ci inne, stosowne jakie nazwisko.

WIKTOR
Stosowne - jakie? to b?dzie?

LUDMIR
Na przyk?ad - P?omieniec.

WIKTOR
?miej?c si?
Szalony!

LUDMIR
Rozdzia? XIII: "Wniesienie Ludmira do domu Jowia?skich".

WIKTOR
A Ludmir jak si? zwa? b?dzie? Ja go nazw? albo rysunk?w nie dam.

LUDMIR
Dobrze, nazwij! Tylko pami?taj, ?e to bohater dzie?a - ?miesznego nazwiska da? nie mo?na.

WIKTOR
Wyszukam stosowne.

LUDMIR
Rozdzia? XIV: "Maskarada", etc. - Rozdzia? XV: "Helena"... Wiesz ty, ?e Janusz zazdrosny? Musz? dlatego do Heleny zaleca? si? troch?, to mi da rozdzia? XVI.

WIKTOR
Godzi? to si??

LUDMIR
Dlaczego nie? Ja zbieram k?osy na moim polu, na polu ?mieszno?ci.

WIKTOR
Ale to nie ?mieszno??: r??ni? kochaj?cych si? wzajemnie.

LUDMIR
Wcale nie wzajemnie. Helena Janusza nienawidzi, a ja j? za to wi?cej szanuje, bo c?? te? niezno?niejszego - jak ta figura, dubelt?wka g?upstwa; gdy? raz g?upia, bo nie ma rozumu, a drugi raz, bo my?li, ?e ma rozum. Helena ?adna, w g?owie troch? przekr?cono, ale zasoby s? wielkie, mo?na by je ?atwo wykszta?ci?.

WIKTOR
Podaj si? za guwernera!

LUDMIR
?eby mnie tylko przyj?to.

WIKTOR
Spr?buj, wszak?e to dom waryjat?w.

LUDMIR
Helena romansowa, nawet kaducznie romansowa, ja tak?e...

WIKTOR
Ty romansowy?...

LUDMIR
Udawa? musz?. - Nigdy nie dasz sko?czy?.

WIKTOR
Ale? bo ty i uda? romansowego nie potrafisz. Ty mia?by? poj??, co to jest uniesienie uczucia? Ty, kt?ry by? groby otwiera?, gdyby? wiedzia?, ?e tam ziarko ?mieszno?ci znajdziesz.

LUDMIR
Oho! Wida?, ?e? jeszcze z?y na mnie, bo tak nie my?lisz. Weso?o?? czucia nie wy??cza. Autor za swoje my?li odpowiada? jako cz?owiek nie mo?e, bo tak? rzecz? za ka?da kartk? ch?osta?by go kto inny. A ty, kiedy na?ladowa?e? obraz s?awnego Guido Reni "Rze? niewini?tek", by??e? z?ym cz?owiekiem i - by??e tw?j mistrz zab?jc??

WIKTOR
O, wymowa jest, i dlatego ?e jest, ja tu dzisiaj siedz? z bol?cymi nogami.

LUDMIR
Ale rozdzia? XVII b?dzie koron? dzie?a: "Powr?t mimowolny P?omie?ca".

WIKTOR
gniewnie
Znowu zaczynasz?

LUDMIR
Utniej mi j?zyk albo m?wi? pozw?l! Co za zdarzenie! Nawet szkoda, go na proz?. Jak?e to by?o? Powt?rz. Ty chcia?e? naj?? ?w w?zek, kt?ry mia? ci? przenie?? do twojego cichego, lubego pokoiku, do twoich o??wk?w, p?zli, obraz?w, gdzie mia?e? ?w napis s??niowy wyrysowa? - r?cz?, ?e kszta?t jego ca?y mia?e? w g?owie... A? tu pan w?jt: "Hola!" - C?? ty na to?

WIKTOR
Ludmirze!

LUDMIR
Znowu si? gniewasz. - No, ju? cicho, cicho.

WIKTOR
Ja ci tego nie daruj?!

LUDMIR
Wiktorze! ty masz dusz? z kamienia, kiedy tyle skarb?w dotkn?? jej nie mo?e: Jowialski, ?w klejnot orygina??w, Jowialska, cie? jego - para doskona?a, jak tych papug, Kt?re zowi? les ins?parables; Szambelanowa, niegdy jenera?owa, z przekr?con? francuszczyzn?, ale najrozs?dniejsza, Szambelan, ta nula, ten pr??ny p?cherz w peruce, Janusz z intrat rozumny, Helena w eterze kr???ca - wszystko to nie mo?e wymaza? z twojej pami?ci ma?e przeciwno?ci, kt?re przypadkiem, na honor, przypadkiem dozna?e?.

SCENA PI?TA
Ludmir, Wiktor, Helena.

LUDMIR
na stronie do Wiktora
Helena nadchodzi, zostaw nas samych - wiesz, ?e w troje jako? nie idzie.

WIKTOR
jakby nie s?ysza?
Pani wracasz z ogrodu, u?ywasz pi?knej pogody?

HELENA
Tak jest, by?am u moich kwiat?w; wznios?am skromny fija?ek, kt?rego dumna r??a za?mi?a. Rezed? z??czy?am z tulipanem - tu wo?, tam kszta?t, razem b?d? jedn? doskona?? ca?o?ci?. Lilij? czystej bia?o?ci zas?oni?am od blasku - w cieniu szcz??liwa, r?wnie jak niewinno??, kt?rej obrazem.

WIKTOR
Lube zatrudnienie - piel?gnowanie kwiat?w.

LUDMIR
na stronie
Odejd?, prosz? ci?, Wiktorze.

WIKTOR
jak wprz?dy
I tym wi?cej u?ycza przyjemno?ci, im wi?cej kto jest zdolny, nadaj?c im dusz? stosown?, nowy ?wiat uczucia ko?o siebie tworzy?.

LUDMIR
na stronie
Odejd??e, m?j Wiktorku.

HELENA
Dobra uwaga; mi?dzy tymi nowoutworzonymi duszami wyobra?ni? nasz? - mo?na znale?? rzetelne szcz??cie. Tam nie ma zdrady, ob?udy, niewdzi?czno?ci.

WIKTOR
Nie trzeba zanadto...

LUDMIR
na stronie
Id??e do diab?a, prosz? ci?!...

WIKTOR
Nie trzeba zanadto oddawa? si? my?lom zbyt bolesnym, jakoby ?wiat by? tylko z?em nape?niony, a pani do tego zdajesz si? zmierza?.

LUDMIR
Przynie? pani kilka kwiat?w. Jako znawca, b?dziesz umia? najlepiej dobra? ich kolory i malowny nada? kszta?t wonnemu bukietowi. (na stronie) Id??e, id?, do stu piorun?w!

HELENA
Ach, nie; prosz? kwiat?w nie zrywa?! I tak kr?tkie chwile ich ?ycia - jeden tylko u?miech wieczno?ci, na c?? porywcz? r?k? przyspiesza? zniszczenie. Kwiat, gdy raz opadnie, przysz?o?ci ju? nie ma.

WIKTOR
?miej?e si? teraz, Ludmirze.

LUDMIR
Z czeg?? mam si? ?mia??

WIKTOR
Wszak zawsze ?mia?e? si?, kiedy ja podobnie zachwyca?em si? pi?kno?ci? natury.

LUDMIR
cicho do Wiktora
Zdrajco!

WIKTOR
Nazywa?e? to szalon? romansowo?ci?.

LUDMIR
Ja? Ja? (do Wiktora, na stronie) Co ty robisz? cz?owieku!

WIKTOR
Nie uwierzysz pani, jakie mi?dzy nami zawsze k??tnie, lubo pewnie nie ma w ?wiecie lepszych przyjaci??. Ludmir wszystko bierze tak, jak zmys?y podaj?.
Ludmir tr?ca go ?okciem.
Nie przypuszcza ?adnego uniesienia w?adz duszy za kra?ce dotykalnego, a przynajmniej zocznego ?wiata.

LUDMIR
na stronie
Morderco!

HELENA
Zdziwiasz mnie pan niewymownie. By?am wcale innego przekonania; i z rozm?w, kt?re mia?am ukontentowanie mie? z panem Ludmirem, wcale inny wr??y?am charakter.

LUDMIR
Ale i tak jest w istocie.

WIKTOR
0n teraz dla przypodobania si? pani got?w udawa?.

LUDMIR
na stronie
Wiktorze, nadto tego.

WIKTOR
Got?w unosi? si? po najdalszym przestworzu idealizmu, kiedy tymczasem po ziemi chodzi, a? w niej grz??nie.

LUDMIR
do Wiktora
Gubisz mnie.

HELENA
Pozw?l pan, ?e to wezm? za ?art tylko, prze?laduj?cy przyjaciela. Udawanie od prawdziwego uczucia ?atwo rozpozna? i dosy? by? z kim p?? godziny, aby uchwyci? w?tek jego sposobu my?lenia.

WIKTOR
Ale nie - autora.

LUDMIR
?miej?c si? g?o?no, z przymuszeniem
Co to za g?owa! Co za pustota! Nieprzebrane koncepta! Pani nigdy by? nie zgad?a, widz?c t? dzik? i ponur? fizis, ?e to jest jeden z najweselszych, z najrozpusniejszych, powiem, ludzi. On jeden posiada dar rozp?dza? chmury ?alu, kiedy czasem opadn? na horyzont uczucia mego. Bo kt?? nie zna owej b??dnej t?sknoty, ogarniaj?cej ca?? istot? nasz?, a kt?rej przyczyny odgadn?? trudno - owego pragnienia, ??dania czego?, czego nawet przeczucie w przysz?o?ci ledwie dostrzec mo?e, tak jak oko w mg?? rzucone, kiedy ?ciga ?wiate?ko, co gdzie?... (oznaczaj?c oddalenie) gdzie?... gdzie?...

WIKTOR
Scen? pisze, r?cz? pani.

LUDMIR
Wiktorze!

WIKTOR
I nie scen?, ale rozdzia?. - Kt?ry to - XVIII czy XIX?

LUDMIR
na stronie
Czy? ty oszala?!

WIKTOR
Wie pani, co mi ci?gle szepce?

LUDMIR
To g?o?no powt?rz?: Czy? ty oszala? - tak daleko ?art posuwa? przed osob?, kt?rej by? znanymi nie mamy zaszczytu, a kt?rej dobre mniemanie zawsze liczy? b?d? za jedne z najkosztowniejszych zdobycz w moim ?yciu.

HELENA
Prawdziwie - teraz nie wiem, co my?le?. Dzie? dzisiejszy zdaje si? przeznaczony na same zawik?o?ci, kt?re tylko...

LUDMIR
Odd?wi?k uczucia rozpl?ta? mo?e.

SCENA SZ?STA
Ci? sami, Szambelan wbiega nuc?c, z p?kiem pr?t?w w r?ku.

SZAMBELAN
Patrz, Helusiu.

LUDMIR
na stronie
Zabi?e?, morderco, najlepsz? sposobno?? z ni? m?wienia!

WIKTOR
na stronie
Doprawdy? Czemu? nie powiedzia?e??

LUDMIR
na stronie
Dawno?e? og?uch??

WIKTOR
na stronie
Nie gniewaj si?, to przypadkiem, prawdziwie przypadkiem.

SZAMBELAN
do Heleny, ko?cz?c rozmow? cich?
Rozumiesz teraz? (k?adzie pr?ty) Panowie wypocz?li sobie z podr??y?

LUDMIR
Zupe?nie.

WIKTOR
na stronie, ironicznie
Zapewne.

SZAMBELAN
Bardzo si? ciesz?, ?e jaki? czas zostaniecie z nami, bardzo mi?o mi b?dzie zabra? dalsz? z nimi znajomo??. - Pan Ludmir... (ca?uje go z obu stron) Pan ksi??ki piszesz?

WIKTOR
O, pisze! I teraz nawet...

SZAMBELAN
nie daj?c sko?czy? u?ci?nieniem
Pan Wiktor...

LUDMIR
Jeden z najs?awniejszych malarzy.

SZAMBELAN
Hm!

LUDMIR
Sko?czy? niedawno wielkie dzie?o. Zostanie zaszczytem narodu, a nawet i wieku, w kt?rym ?yjemy. - Jego kompozycja, p?zel i koloryt zachwycaj? wszystkich znawc?w. Je?eli pan dobrodziej masz jakie obrazy, racz mu pokaza? - niczym go wi?cej nie uszcz??liwisz.

SZAMBELAN
Obraz?w tak dalece nie mam.

LUDMIR
Mo?e ryciny?

SZAMBELAN
"Cztery pory roku" tylko i "Cztery cz??ci ?wiata".

LUDMIR
Ach, to jego ulubione! Id?, Wiktorze - zobacz (do Szambelana) Ale pan szambelan niech nie my?li, ?e to przyja?? ka?e chwali?. To jest nowy Rafael-Tycyjan-Guido-Correggio-Salvator Rosa.

WIKTOR
Sama przesada pochwa? dowodzi ?art mego przyjaciela.

SZAMBELAN
Wi?c nie malujesz?

WIKTOR
Owszem, maluj?: przesadn? by?oby skromno?ci? zapiera? si? talentu, kt?ry uszcz??liwia moje ?ycie. Ale daleki od wzor?w, kt?rych podoba?o si? dowcipnie panu Ludmirowi wymienia?, jestem dopiero zaczynaj?cym uczniem.

SZAMBELAN
No, ale przecie potrafisz pomalowa? klatki?

WIKTOR
do Ludmira obracaj?c si?
A to co? Czy to obelga?...

LUDMIR
Jak to, czy potrafi? On ca?e ?ycie tylko to robi?!

SZAMBELAN
Doprawdy?

WIKTOR
Kto? Co? Ja?

LUDMIR
do Wiktora, na stronie
Chcesz si? k??ci??

SZAMBELAN
ca?uj?c z obu stron Wiktora
B?d??e pan ?askaw nie ura?a? si? zbytni? moj? ?mia?o?ci? i pomalowa?...

LUDMIR
B?dzie najszcz??liwszy...

WIKTOR
do Ludmira, na stronie
Milcz?e, przekl?ty cz?owieku!...

SZAMBELAN
prosz?c
Par? klateczek - raczy pan dobrodziej?

LUDMIR
Par?? Dziesi?? pomaluje! Jemu si? ju? oczy ?miej? na wspomnienie malowania.

SZAMBELAN
Zatem mog? si? spodziewa? tej wielkiej ?aski?

WIKTOR
Ale p?zl?w nie mam. (na stronie) Nie chcia?bym go urazi?, a znowu...

LUDMIR
do Wiktora, na stronie
Zmi?uj si?, nie zr?b jakiej niegrzeczno?ci - tak nam s? radzi!

WIKTOR
do Ludmira, na stronie
Przynajmniej ty nic nie m?w!

SZAMBELAN
P?zle znajdziemy - niedawno posadzki woskowano.

LUDMIR
Niech pan b?dzie tylko ?askaw pokaza? mu klatki, on i ptaszki nami?tnie lubi!

WIKTOR
na stronie
Bo?e, nie opuszczaj mnie! Zachowaj przy cierpliwo?ci!

SZAMBELAN
A, tym mog? ci? zabawi?! I kiedy ptaszki lubisz, to lubisz i klatki, a kiedy lubisz klatki, to je pomalujesz, nie ma w?tpienia.
Ca?uje Wiktora.

LUDMIR
On jest jeden z najzawo?a?szych ptasznik?w. Niech?e mu pan poka?e sw?j zbi?r ptak?w; poradzi nawet, je?eli kt?remu co brakuj? - przek?u? umie, gdy tam co trzeba.

WIKTOR
na stronie, do Ludmira
Poczekaj! Odp?ac? ci! na Boga, odp?ac?.

SZAMBELAN
bierze pr?ty i Wiktora pod r?k?
S?u?? ci, s?u??.

WIKTOR
Zmi?uj si? pan...

SZAMBELAN
poci?gaj?c za sob?
Zobaczysz krzywonosa rzadkiej pi?kno?ci, jak ma?a papuga. Nie wiem tak?e, czy znasz ?w gatunek wr?bli z ma?ymi czubkami...
Odchodz? na prawo.

LUDMIR
Ha! przecie!...

SCENA SI?DMA
Helena, Ludmir.

LUDMIR
C?? pani na to?

HELENA
Ja si? pytam.

LUDMIR
To jest jeden z najdziwniejszych orygina??w, jakie si? znajduj? pod s?o?cem. Do wszystkiego i od wszystkiego - jak mu przyjdzie do g?owy.

HELENA
Prawda, ?e dziwny cz?owiek.

LUDMIR
Duch sprzeciwie?stwa w najwy?szym stopniu!

HELENA
Jak to nigdy z pierwszego wejrzenia s?dzi? nie mo?na.

LUDMIR
Kto okiem poznaje, myli si? cz?sto; kto sercem, rzadko b??dzi.

HELENA
Jak to mam rozumie??

LUDMIR
M?wi? to do sympatyji i antypatyji.

HELENA
W nic tyle nie wierz?, ile w sympatyj?.

LUDMIR
Mnie dzi? podobne uczucie wiod?o do ogrodu. Ale t? raz? zawiedziony zosta?em.

HELENA
A to w czym?

LUDMIR
Spodziewa?em si? zasta? tam kogo, z kt?rym by dusza moja rozmawia? mog?a. Ach, to tak rzadko si? wydarza, ?e powinna? przebaczy?, pi?kna Heleno, je?eli ci si? natr?tnym staj?.

HELENA
By?am w ogrodzie.

LUDMIR
Kiedy mnie ju? nie by?o; Janusz by? szcz??liwszy.

HELENA
Ach, Janusz! Widzia?am go z daleka, rozmawia? z moim ojcem.

LUDMIR
Jak t?umaczy? to westchnienie?

HELENA
Nienajlepiej dla niego.

LUDMIR
Ma jednak nadziej?.

HELENA
Tylko te? nadziej?.

LUDMIR
rado?nie
Co s?ysz?! Sko?czy si? tylko na nadziei?

HELENA
Pewnie! Jego mi?o?? jest mi niezno?n?.

LUDMIR
Na pierwszy rzut oka, zoczywszy go obok ciebie, pani, g?os tajemny przem?wi? we mnie: nie, to by? nie mo?e - ona go nie kocha.

HELENA
Dawno ju? by?abym odm?wi?a jego r?k?, gdyby nie macocha, kt?ra upiera si? rzuci? mnie koniecznie w jego poziome obj?cie.

LUDMIR
A gdy ci? lepiej troch? pozna?em, pozna?em razem, jak czystej, wynios?ej, bez granic mi?o?ci trzeba, aby si? twojej godn? sta?a. - Ale i jemu za z?e mie? nie mo?na; kt?? by si? nie pokusi? o tak wielkie szcz??cie, szcz??cie nad poj?cie.

HELENA
Pochlebstwo.

LUDMIR
Nie, Heleno, nie pochlebstwo! Pomny na lot i upadek Ikara, powinien bym, uchodz?c st?d jakby przed samym sob?, uj?? szalonej my?li. Ale nie mam ju? w?adzy. Klika dni tu sp?dzonych, cho?bym je potem mia? wieczn? wynagrodzi? t?sknot?, b?d? uwa?a? jak wykradzione z paszczy przeciwnego mi zawsze losu.

HELENA
Weso?e towarzystwo w domu moich rodzic?w ukoi zapewne smutek, kt?rym pan zdajesz si? mie? dusz? zranion?.

LUDMIR
Nie chcesz mnie pani rozumie?.

HELENA
Mo?e i nie wypada...

LUDMIR
Wszak niczego nie ??dam, nie b?agam, jak tylko przebaczenia, ?e nie mam w?adzy wyrwa? si? z miesc u?wietnionych przytomno?ci? twoj?.

HELENA
Na to przebaczenia nie trzeba; go?cie, przyjemni rodzicom, dobrej c?rce przykrymi by? nie mog?.

LUDMIR
ca?uj?c j? w r?k?
Ach, gdyby mi wolno by?o wykry? g??bi? mojej duszy, gdyby? chcia?a odgadn?? zam?t jednym twym wejrzeniem sprawiony, poj??aby?, jak obok siebie mie?ci? si? mog?; i najs?odsza rozkosz, i najbole?niejsza m?ka.

HELENA
Panie Ludmirze, nadu?ywasz moich przyjaznych uczu?. Ja odejd?.

LUDMIR
Zas?u?y??em na t? kar?? Tak?e zimna jest i ci??ka ?elazna r?ka przyzwoito?ci tego poziomego ?wiata, i? wzbrania wyjawienia najczystszego szacunku... przyja?ni... uwielbienia... ach, na c?? pr??nych s??w szuka? - najgor?tszej mi?o?ci!

SCENA ?SMA
Helena, Ludmir, Pan Jowialski, Pani Jowialska.

P. JOWIALSKI
Dobre arcystaro?wieckie polskie przys?owie: Go?? w d?m, B?g w d?m. Lepiej mi kawa?ek chleba smakuje, kiedy go z kim dziel?.

LUDMIR
Gdzie taki gospodarz, o go?ci nie trudno.

P. JOWIALSKI
Nie ka?dy te? to go?? mi?ym go?ciem. O niejednym mo?na powiedzie?: G?aszcz ty kotowi sk?r?, a on ogon w g?r?! Ale jeszcze nie widzia?e? mojego ogrodu.

LUDMIR
Owszem, dopiero tam by?em.

P. JOWIALSKI
Chod? wi?c. Nigdy nie zapomn? dnia dzisiejszego. Jak nas zr?cznie w pole wyprowadzi?e?! Co te? ja si? nie na?mia?em z k?opot?w Janusza. Sam sobie biedy narobi?. Bo kto w ul dmuchnie, temu pysk spuchnie - jak m?wi proste przys?owie. Gdy? zapewne miarkowa?e?, ?e mi?dzy nim a Helusi?... Rozumiesz?

LUDMIR
A, tak, rozumiem.

P. JOWIALSKI
I zazdro?ny troch?; ale to, m?j panie, chcie? dziewczyn? na swoje kopyto przerobi? - to jest: sitem wod? czerpa?.

LUDMIR
spogl?daj?c na Helen?
Jednak, kiedy jest szczera mi?o??...

P. JOWIALSKI
Mi?o?? gor?ca, sanna droga, krogulcze pole - nied?ugo trwaj? - jak m?wi przys?owie.

P. JOWIALSKA
Aj, J?zieczku, J?zieczku!

P. JOWIALSKI
No, nie gniewaj si?, Ma?gosiu; ty jeste? feniksem, ja to zawsze m?wi?. - ?ycz? ci mie? tak? ?onk?, panie Ludmirze. Ale to wszystko los. Niech B?g radzi o swojej czeladzi.

LUDMIR
Ach, oby dobrze o mnie poradzi?!

P. JOWIALSKI
Jest czego westchn??, i szczerze, bo to w ma??e?stwie - jednemu gody, drugiemu g?ody.

LUDMIR
Zapewne, zapewne.

P. JOWIALSKI
Przys?owie m?wi: Dobra ?ona, m??a korona, ale z?a - krzy? to wielki, m?j panie. Z?a ?ona, z?y s?siad, diabe? trzeci - jednej matki dzieci.

LUDMIR
Pi?kna familija!

P. JOWIALSKI
W tym to sensie nast?puj?ce cztery wierszyki:
- Mi?y deszczyk - rzek? rolnik - ?ycie niesie wsz?dzie,
Wszystko nam z ziemi dob?dzie.
- Bo?e uchowaj! - krzykn?? s?siad przestraszony -
Ja tam mam trzy ?ony.

P. JOWIALSKA
Bodaj te? jegomo?ci! O, dlaboga! - "przestraszony"! Figle! figle!

P. JOWIALSKI
S?u?? panu do ogrodu.

SCENA DZIEWI?TA

HELENA
sama
Cicho, serce, cicho, bijesz za gwa?townie! Zamkniejcie si?, oczy; nie pogl?dajcie w nowy ?wiat, jeszcze dla was blask za ostry! Ludmirze! g?os tw?j - g?osem anio?a. Echo jego w mojej duszy wiecznie ?y? b?dzie. Jaka? ci? to dr?czy t?sknota? jaki smutek obj?? twoje m?ode ?ycie? Czemu? mi ich nie zwierzysz? Ja ciebie zrozumiem. Ja wezm? ch?tnie po?ow?, wi?ksz? po?ow? twoich trosek, by?e? mi wdzi?cznym nagrodzi? u?miechem. - Ach, Janusz! przykre obudzenie.

SCENA DZIESI?TA
Helena, Janusz.

JANUSZ
Panno Heleno!

HELENA
Panie Janusz!

JANUSZ
Nie wiem, od czego zacz??.

HELENA
Najlepiej nie zaczyna?.

JANUSZ
Ten ton nic mi dobrego nie wr??y.

HELENA
Nie zwodzi.

JANUSZ
Inaczej wczoraj by?o.

HELENA
Dzie? r??nicy.

JANUSZ
Ta? nagroda mojej mi?o?ci?

HELENA
Mi?o?ci!...

JANUSZ
Czy w?tpisz?

HELENA
W?tpi?.

JANUSZ
Jednak liczne dowody...

HELENA
O kt?re nigdy nie prosi?am.

JANUSZ
Wola rodzic?w.

HELENA
Macochy.

JANUSZ
I ojca.

HELENA
Wcale nie.

JANUSZ
Dopiero co z nim m?wi?em.

HELENA
Widzia?am.

JANUSZ
Przyrzek? mi twoj? r?k?.

HELENA
Przyrzek??

JANUSZ
Solennie.

HELENA
A ja - solennie odmawiam.

JANUSZ
Zastan?w si? pani, ?e pani Szambelanowa...

HELENA
Wieczny postrach, kt?rego? wa?pan bardzo nie?lachetnie u?ywa?.

JANUSZ
Jak to - nie?lachetnie?

HELENA
?lachetniej by?oby pierwej stara? si? o moj? ni? o jej przychylno?? i nie straszy? dom ca?y upart? macoch?.

JANUSZ
Zdawa?o mi si?, ?e godnie miesce matki zast?powa?a.

HELENA
Prawda, a? do tego czasu.

JANUSZ
Nie stara??em si? podoba? wszelkimi sposobami?

HELENA
Nienajlepszymi.

JANUSZ
Kto inny znajdzie lepsze.

HELENA
By? mo?e.

JANUSZ
Ja wszystko widz?.

HELENA
Nie w?tpi?.

JANUSZ
Mam przecie rozum...

HELENA
I wie?.

JANUSZ
Rozumiem, co si? dzieje.

HELENA
C?? si? dzieje?

JANUSZ
Ale, panno Heleno, ja kocham!

HELENA
Dzi?kuj?.

JANUSZ
Ja bardzo kocham!

HELENA
Jestem wdzi?czna.

JANUSZ
Niewdzi?czna, powiedz!

HELENA
Sko?czmy t? rozmow?.

JANUSZ
Zastan?w si?, ?e ten awanturnik...

HELENA
Kto?

JANUSZ
Ten Ludmir.

HELENA
C?? ten Ludmir?

JANUSZ
Nie wiedzie? sk?d jest, kto jest.

HELENA
C?? mnie to obchodzi?

JANUSZ
Ach, bardzo obchodzi, na nieszcz??cie nas obojga.

HELENA
Panie Janusz!

JANUSZ
Jest jaki? hultaj!

HELENA
Go?? w domu moich rodzic?w wi?cej wzgl?d?w wymaga.

JANUSZ
Taki go?? wymaga karku skr?cenie! I ty, ty, Heleno, dajesz mu si? ba?amuci?.

HELENA
Ba?amuci??
Zmierzywszy go oczyma, odchodzi.

SCENA JEDENASTA

JANUSZ
sam
Nie ma w?tpienia, ten przekl?ty Ludmir zajecha? jej w g?ow?. - Ot?? to panny w tych czasach! Przyjedzie w zaloty jaki uczciwy obywatel: cztery konie z koz?a, kocz wiede?ski, kozak z ty?u, ekstrakt tabularny czysty - krzywi? si?, przegl?daj?, przenicuj?. Ale stra? zdrowie w rozpu?cie, a maj?tek w karty, staniesz si? ofiar? prze?laduj?cego losu i ?atwo si? podobasz. Ja mam rozum i wie? - ona nie pyta, bo mam rumieniec, jem dobrze i ?pi? wy?mienicie. Wczoraj mia?em wszelk? nadziej? - dzi? ?adnej. Ale Szambelanowa przyrzek?a - gdybym nie by?... Przekl?cie! szczypa?bym si?, gryz?bym sobie palce ze z?o?ci... ?eby nie tak bola?o!

SCENA DWUNASTA
Janusz, Wiktor.

WIKTOR
z kilk? klatkami
A, ju? d?u?ej i anio? nie wytrzyma! (rzuca klatki o ziemi? w g??b sceny) Panie, jak si? zowiesz, mo?na tu koni dosta? do naj?cia? Janusz, spojrzawszy, dalej chodzi. - Wiktor g?o?niej:
Czy tu dostanie koni do naj?cia?
Janusz milczy. - Wiktor w z?o?ci:
Panie, ja grzecznie pytam si? po raz trzeci...

JANUSZ
Pytaj si? wa?pan furmana o konie, nie mnie.

WIKTOR
Mo?na grzeczniej odpowiada?.

JANUSZ
Jak mi si? podoba? b?dzie.

WIKTOR
O, niekoniecznie!

JANUSZ
Doprawdy?

WIKTOR
Niegrzecznych do grzeczno?ci przymuszaj?.

JANUSZ
Id??e sobie, (porywczo) prosz? grzecznie.

WIKTOR
P?jd?, jak mi si? podoba.

JANUSZ
Czego wa?pan chcesz ode mnie?

WIKTOR
?eby? wa?pan by? grzeczny.

JANUSZ
ironicznie
W samej rzeczy! mam by? z kim.

WIKTOR
Z kim? z kim? Co to z kim? Co wa?pan rozumiesz przez to: "z kim"?

JANUSZ
Oso! daj mi pok?j.

WIKTOR
Ja si? pytam, co znaczy to: "z kim"?

JANUSZ
To znaczy, ?e nie potrzebuj? by? grzecznym z jakimi? awanturnikami, kt?rzy m?c? pok?j uczciwego domu.

WIKTOR
wstrzymuj?c pasje
Awanturnikami! awanturnikami! powiadasz.

JANUSZ
Najmniej.

WIKTOR
Najmniej, najmniej, powiadasz?

JANUSZ
Powiadam.

WIKTOR
Ale wa?pan sam chcia?e?...

JANUSZ
wybuchaj?c z?o?ci? - k??tnia coraz g?o?niejsza
Co! I ty, ty mi b?dziesz dokucza? tym: "sam chcia?e?"? Chcia?em, do stu piorun?w, z drugiego takiego jak ty zrobi? igraszk?!

WIKTOR
krzycz?c
Nie tak g?o?no, ty mo?panie!

JANUSZ
krzycz?c
Bo z takich zawsze ?artowa?em i ?artowa? b?d? - ale nie wiedzia?em, ?e wilka puszczam do owczarni.

SCENA TRZYNASTA
Janusz, Wiktor, Szambelan, za nim Szambelanowa.

SZAMBELAN
wbiegaj?c
Co si? tu dzieje?

SZAMBELANOWA
C`est vacarme!

WIKTOR
do Janusza
Wilk k?sa, pami?taj!

SZAMBELANOWA
O co idzie? Powoli, grzecznie...

JANUSZ
do Wiktora
Precz st?d! precz!

SZAMBELAN
przez okno
Jegomo??! Tatuniu! Jegomo??!

WIKTOR
wstrzymuj?c si?
Gdybym nie uwa?a? na przytomno?? tej damy...

JANUSZ
To co?... to co?

SZAMBELAN
przez okno
K??c? si?! Chc? si? bi?! -

WIKTOR
Nie, do tego stopnia nie zapomn? si? nigdy. Racz pani przebaczy?, unios?em si? w jej przytomno?ci; wyznaj? moj? win?! (do Janusza) Zobaczymy si?!

JANUSZ
Zobaczysz si?, zobaczysz, wiem z kim.

SZAMBELANOWA
Januszu! ani s?owa! Ja chc?, ja ka??! - c?? to za karczemne obyczaje? Wstyd? si? wa?pan! Ten pan pierwszy uzna? sw?j b??d i przeprosi? za uchybienie nale?ytego uszanowania damie. Taisez-vous!

SCENA CZTERNASTA
Ci? sami. Pan Jowialski, Pani Jowialska, Ludmir.
Pan Jowialski z ?on? w ?rodku, po lewej Wiktor i Ludmir, po prawej Janusz i Szambelanowa. W g??bi Szambelan zbiera i ogl?da klatki.

P. JOWIALSKI
Kt?? si? k??ci? Od fuk?w przysz?o do puk?w. Co? kto z kim?

SZAMBELANOWA
Pan Janusz, taki grzeczny - z tym panem! - Fi! C`est misere.

P. JOWIALSKI
Od s?owa do s?owa, a? boli g?owa.

WIKTOR
Unios?em si? zanadto, to prawda.

P. JOWIALSKI
Zaraz wam powiem bajeczk?. S?uchajcie:
Na dziedzi?cu przy kurniku
Krzykn?? kogut - kukuryku!
Kukuryku! - krzykn?? drugi,
I dalej w czuby!
Bij? skrzyd?a jak ka?czugi,
Dzi?bi? dzioby,
Dr? pazury
A? do sk?ry.
Ju? krew kapie, pierze leci -
Z kwoczk? uszed? rywal trzeci.
A wtem indor dmuchn??: - Hola! -
Sta?a si? jego wola.
- O co idzie, o co chodzi?
Indor was pogodzi. -
Na to oba, ka?dy sobie:
- Przedrze?nia? si? mej osobie.
- Moi panowie -
Indor powie -
Niepotrzebnie si? czubi?o,
Przedrze?niania tu nie by?o;
Obadwa z jednej zapiali?cie nuty,
Bo?cie obadwa koguty. -
Kiedy g?upstwo jeden powie,
G?upstwo drugi mu odpowie;
Potem p?ac? ?yciem, zdrowiem.
Co rzec na to? Wiem - nie powiem.

P. JOWIALSKA
O, m?j Bo?e! Koguty! Figle! figle!

LUDMIR
do Wiktora
C?? si? sta?o?

SZAMBELANOWA
do Janusza
O co posz?o?

WIKTOR
do Ludmira
Wszystko to z twojej ?aski.

JANUSZ
do Szambelanowej
Powiedzia?: "sam chcia?e?".

LUDMIR
do Wiktora
Ale jaki?e? gor?czka!

WIKTOR
do Ludmira
Ty mnie lodem dzi? nie ok?adasz.

SZAMBELANOWA
do Janusza
Trzeba mie? przecie uwag? na jakow?? konweniencyj?. Mon Dieu!

P. JOWIALSKI
cicho do Ludmira
Co? tw?j przyjaciel diable pr?dki.

LUDMIR
podobnie
To tak na upa?.

P. JOWIALSKA
H??

P. JOWIALSKI
To tak na upa?.

P. JOWIALSKA
Prosz?! prosz?!

P. JOWIALSKI
Dawne przys?owie m?wi: Maj?c go?cia w domu, nie czy?my gomonu. Nie pytaj?c si?, o co posz?o - zgoda, panowie!

JANUSZ
Ja tylko prawd? powiedzia?em.

WIKTOR
do Ludmira
S?yszysz?

P. JOWIALSKI
O, m?j panie, nie zawsze prawda - co si? prawdziwym wydaje. A cho?by te? i tak by?o - kto o prawdzie j dzwoni, ten na guza goni. - Ale inaczej trzeba t? rzecz sko?czy? - po staro?wiecku. Panie Janie, ka? wa?pan przynie?? butelk? wina, z drugiej piwnicy - kasztela?skiego - wiesz?

SZAMBELAN
Wiem.

P. JOWIALSKI
Do mojego pokoju! - P?jdzie myszka mi?dzy koty. Kieliszek wadzi, kieliszek radzi. - Znacie t? piosneczk??
Jak mnie kochasz, dolej szczerze,
Bo ci? kuflem w ?eb uderz?!...
Wypijemy sobie po kieliszku i zgoda! Rybom woda, ludziom zgoda, bez niej nic. Prosz? do mnie, prosz?.

SZAMBELANOWA
Bez k??tni, bardzo prosz?, bo kwita z przyja?ni! Vous comprenez?

P. JOWIALSKI
Poka?? drog?.
Odchodz?c.

LUDMIR
chce zatrzyma? Wiktora, kt?ry mu si? wyrywa. - Zostaj?c ostatni:
Ja wzbudzam zazdro??, a ten ma?o guza nie dosta?. C?? ja winien? Dzie? feralny dla niego. - Rozdzia? o?mnasty...

AKT CZWARTY
SCENA PIERWSZA
Ludmir, Wiktor.
Wiktor rysuje, Ludmir chodzi zamy?lony wzd?u? sceny.

WIKTOR
Przyznaj?e, eks-su?tanie, a rzeczywisty tajny radzco szale?stwa, i? jestem jeden z najpoczciwszych, z naj?agodniejszych ludzi. Zas?u?y?e? na m?j gniew, ogromnie zas?u?y?e?, a ja dla ciebie pracuj?. - (na stronic) Ale ci odp?ac?, (po kr?tkim milczeniu, ogl?daj?c si?) C?? tak rozmy?lasz?

LUDMIR
patrz?c na rysunek Wiktora
Nie; Jowialski nie uda? ci si? zupe?nie - nie ma tego u?miechu rozlanego po ca?ej twarzy - ka?dy zmarszczek u niego powiada, ?e ze ?miechu powsta?.

WIKTOR
zawsze rysuj?c
Ale pozw?l?e, m?j kochany - pierwej przecie trzeba g?ow? zrobi?, a potem w?osy; pierwej nos, a potem krost? na nosie, je?eli notabene krosta jest sine qua non.

LUDMIR
I pani Jowialska nie do?? wyprostowana.

WIKTOR
Jeszcze w?os, a w ty? si? wywr?ci.

LUDMIR
Zr?b?e jej okulary.

WIKTOR
Id??e do kaduka! prosz? ci?!
Ludmir znowu chodzi.
Od czasu swojego panowania nabra? jakiego? tonu rozstrzygaj?cego. - Ale dlaczeg?? ty nie piszesz? Masz czas - bibu?y tu dostaniesz.

LUDMIR
staj?c przed Wiktorem, po kr?tkim milczeniu
Wiesz co, Wiktorze?

WIKTOR
I niejedno.

LUDMIR
Helena podoba mi si?.

WIKTOR
A mnie nie.

LUDMIR
Ja bym si? z ni? o?eni?.
Wiktor k?adzie o??wek, obraca si? i patrzy mu w oczy. Ludmir wykrzywiaj?c si?
A!! (chodzi znowu) Nie cierpi?, kiedy kto na mnie oczy wytrzyszczy!
Wiktor ?mieje si? coraz mocniej za ka?dym s?owem Ludmira.
O, ?miej si?, ?miej - jeszcze lepiej! O, tak - do rozpuku - ha, ha, ha!

WIKTOR
Jak?e? chcia?by? si? o?eni?? Tak - ex abrupto, mo?e dla zako?czenia godnego dziea?

LUDMIR
Powiedz?e mi, dlaczego nie mia?bym si? o?eni??

WIKTOR
Czy ty ?artujesz?

LUDMIR
Na honor, nie!

WIKTOR
Daj tu r?k?.

LUDMIR
C?? to b?dzie?

WIKTOR
Puls wolny - gor?czki nie ma.

LUDMIR
wyrywaj?c r?k?
Rysuj!
Chodzi znowu.

WIKTOR
Nie dziwi?bym si?, gdybym m?g? przypu?ci? podobie?stwo, ?e ci si? podoba?a.

LUDMIR
Dlaczeg?? nie, mo?ci Van-Dyku?

WIKTOR
Kto? Ta g?rnolotnym stylem prosz?ca nawet o ?klank? wody, ta mia?aby ci si? podoba??

LUDMIR
?miesznym sposobem wyra?a cz?sto dobre my?li, ale to wszystko ?atwo zmieni?.

WIKTOR
Jakie? wielkie przymioty odkry?e? w niej w tak kr?tkim czasie?

LUDMIR
Pi?kna.

WIKTOR
To do gustu.

LUDMIR
Dobra.

WIKTOR
Jak wiesz?

LUDMIR
Wiem - jestem pewny. Ma przy tym wiele poj?cia i nieuparta; a gdzie jest poj?cie, a uporu nie ma, wszystko da si? zrobi?.

WIKTOR
Ale cho?by by?a anio?em dobroci i pi?kno?ci, cho?by najrozs?dniejszy pragn?? j? na ?on?, jeszcze przez to twoj? nie b?dzie.

LUDMIR
Je?eli si? podobam...

WIKTOR
Ma rodzic?w.

LUDMIR
Starego ?atwo zawojowa?: par? bajek - i m?j!

WIKTOR
Ojciec...

LUDMIR
Mniej ni? nic.

WIKTOR
Macocha...

LUDMIR
To jeden orzech do zgryzienia.

WIKTOR
Trzeba by t?gich z?b?w.

LUDMIR
Ale trafiaj? si? jednak przypadki.

WIKTOR
W romansach.

LUDMIR
Najgorzej...

WIKTOR
po kr?tkim milczeniu
Najgorzej?

LUDMIR
?e nie wiem, kto i sk?d jestem.

WIKTOR
I to nie fraszka u takich ludzi; a potem - maj?tek!

LUDMIR
chodz?c
?ebym mia? tylko imi? i maj?tek!

WIKTOR
Tak! ?eby tylko... "?eby" - ma?e s??wko.

LUDMIR
Pr?bowa? jednak b?d?. - Bardzo by mi to by?o na r?k?. Pewny, ?e jedynie mi?o?ci winien jestem jej r?k?, ?yj? najszcz??liwiej. - W tych pokojach mieszkamy, tam, gdzie teraz stojemy, moja kancelaryja - dalej nasze dzieci. Ona trudni si? gospodarstwem - ja pisz?. Ty z nami bawisz czas jaki? - jak mnie kochasz, zabawisz; no, przyrzeknij - par? miesi?cy - s?owo?

WIKTOR
Za kog?? twoj? c?rk? wydajesz? z kim si? tw?j syn ?eni? - Bodaj to by? poet?! Kocha si?, ?eni, obejmuje rz?dy domu, ma dzieci, zaprasza przyjaci?? - wszystko jednym tchem.

LUDMIR
Jak tylko nie ma ?wiat?a i cieniu, kresek tu i owdzie, to wszystko szale?stwo - prawda?

WIKTOR
By? mo?e - i nigdy wi?cej, jak w tej chwili, nie chcia?em, aby ?wiat?o pada?o na ciebie, w cieniu zosta? Janusz z macoch?, a po wszystkich stosunkowych przyzwoito?ciach towarzystwa kreski tu i owdzie poci?gni?te by?y.

LUDMIR
Chcia?by? szczerze, aby mi si? uda?o?

WIKTOR
Dlaczeg??bym mia? nie chcie??

LUDMIR
Poczciwy Wiktorze! Moje dzie?a podadz? ci? nie?miertelno?ci.

WIKTOR
Je?eli tylko r?ce do?? d?ugie mie? b?d?.

LUDMIR
Nie ma jak z malarzami mie? do czynienia; to s? rodzeni bracia poet?w. - Wiktorku! wyrysujesz mi portret Heleny?

WIKTOR
Wiesz, ?e portret?w nie umiem robi?, chyba w karykaturze.

LUDMIR
Co za my?l!

WIKTOR
Mog? j? umie?ci? w alegorycznym obrazie, wystawiaj?cym na przyk?ad - przyj?cie ciebie na cz?onka familiji Jowialskich. W ?rodku Jowialski uwie?czony unosi? si? b?dzie na lekkiej chmurze; z jednej strony przy nim JENIJUSZ, m?odzieniec ze skrzyd?ami, p?omieniem na g?owie, u n?g ksi?gi i orze?. Z drugiej strony HILARITAS jedn? r?k? potrz?sa r?g obfito?ci, drug? ci?gnie za sob?, z pomoc? ?lepego HYMENA, star? Jowialsk?. Dwoje dzieci uzupe?ni ?rodek: jedno z nich trzyma? b?dzie r??d?k? palmow?, po kt?r? ty, kl?cz?c, w kaftanie tureckim, w udzwonkowanej czapce, pokornie si?gasz. Na przedzie obrazu Helena w postaci IMAINACYJI: oczy w niebo zwr?cone, r?ce w krzy? z?o?one, w?osy w nie?adzie na barki spuszczone, korona na g?owie z ma?ych figurek, wychodz?cych z jej m?zgu, z?o?ona. Kt?rym figurkom, notabene, b?dzie mo?na da? twoj? twarz, je?eli zechcesz. - U n?g Heleny MELANCHOLIJA - siedzi zamy?lona nad trupi? czaszk?, wr?bel na g?owie. - W g??bi Janusz jako ZAWI??, w sukni nasadzonej oczami i uszami, w r?ku p?k cierni, na ramieniu kogut zdj?ty z?o?ci?. - Przy Januszu Szambelanowa z przepi?rk?, Szambelan z ksi??ycem w r?ku - pierwsza Z?O?LIWO?CI, drugi G?UPSTWA oznaka.

LUDMIR
A w k?cie SZYDERSTWO rysuje... Ale ty, co tak bieg?y jeste? w alegorycznych obrazach, nie wiem, czy wiesz, jak SZYDERSTWO wystawiono? -

WIKTOR
Wiem, wiem.

LUDMIR
Jako os?a z wyszczerzonymi z?bami, je?li si? nie myl?.

WIKTOR
Podobno, ?e tak.
?miej? si? obadwa.

LUDMIR
Jowialscy nadchodz?; cofniej si? wg??bsz, popraw niekt?re rysy!
Wiktor pr?dko zbiera rysunki, cofa si? wg??bsz sceny, przypatruje si? i kl?cz?cy przy krze?le rysuje, potem siada.

SCENA DRUGA
Pan Jowialski, Pani Jowialska, Ludmir, Wiktor.

P. JOWIALSKI
Szukam ci?, m?j panie, jak sw?j swego. - Musisz mi przecie przeczyta? co z dzie? swoich. Ja si? znam troch?.

LUDMIR
Przeczyta? nie mog?, bo nic nie mam tu ze sob?. Ale pierwsze dzie?o, kt?re wydam i kt?re ju? jest bliskie ko?ca, przypisz? wa?panu dobrodziejowi.

P. JOWIALSKI
Mnie?

LUDMIR
Je?eli wa?pan dobrodziej raczysz pozwoli?, aby imi? jego zaszczyci?o prac? moj?.

P. JOWIALSKI
Mnie? mnie? chcesz ca?e dzie?o przypisa??

LUDMIR
Je?eli pozwolisz.

P. JOWIALSKI
Je?eli pozwol??... O, cz?owieku, cz?owieku! czym?e zas?u?y?em na taki honor! Ale prawda, nie zas?u?ony, ale szcz??liwy bierze. - I wydrukujesz to dzie?o?

LUDMIR
To si? rozumie.

P. JOWIALSKI
?ciskaj?c go
??daj ode mnie, czego chcesz! S?yszysz, pani Jowialska - b?d? wydrukowany!

P. JOWIALSKA
zdejmuj?c okulary
Wydrukowany? prosz?!

LUDMIR
??da? tylko b?d?, aby? pozwoli? spisa? wszystkie przys?owia i wierszyki, kt?rych tyle umiesz i tak ?adnie deklamujesz.

P. JOWIALSKI
Bierz pi?ro, pisz. Powiem ci zaraz jedn? bajk?.

LUDMIR
Bardzo prosz?.

P. JOWIALSKI
Dwie...

LUDMIR
Co za szcz??cie!

P. JOWIALSKI
Trzy...

LUDMIR
Zgin? z rado?ci.

P. JOWIALSKI
odprowadzaj?c na stron? i pokazuj?c ?on?
Za jedn? b?dzie si? troch? gniewa?.

LUDMIR
Oho!

P. JOWIALSKI
Ale to p???artem. - Nie uwierzysz, co to za nieoszacowana bia?og?owa! Co to za dowcip!

LUDMIR
Sam to uwa?a?em.

P. JOWIALSKI
Pozna? pana po cholewach - tak i rozumnego.

LUDMIR
W samej rzeczy.

P. JOWIALSKI
Jak tak d?ugo z ni? b?dziesz jak ja, to jeszcze lepiej j? poznasz.

LUDMIR
Jak?e to d?ugo?

P. JOWIALSKI
Pi?dziesi?t jeden lat.

LUDMIR
Tylko!

P. JOWIALSKI
Ale wracaj?c do bajki - s?uchajcie:
Z pi?knej r??y motyl p?owy,
Wychyliwszy troch? g?owy,
Zwo?a? braci r?j niesta?y.
Nu? prawi? mora?y,
Sta?o?? wychwala?,
Do cnoty zapala?,
I we wszystkim, co rozprawia?,
Siebie za przyk?ad wystawia?;
S?owem - nagada? i na?aja? tyle,
?e o poprawie my?le? zacz??y motyle.
Wtem jaki? m?odzik na fija?ku siada
I tak powiada:
- Nie wierzajcie, co on prawi;
Ja powiem, czemu lata? go nie bawi:
Oto przed kilk? chwilami,
Gdy a? do znoju swawoli? z kwiatkami,
Nadszed? starzec, co kos? wszystko w swojej drodze
Wycina i niszczy srodze,
Co ci?gle idzie, nigdy nie odpocznie w trudzie,
Ten to sam, co go Czasem nazywaj? ludzie.
Nadszed?, a wko?o ostrym tn?c ?elazem,
Podci?? i braciszkowi skrzyde?ka zarazem;
Dlatego sta?o?? chwali, jedn? lubi r???,
Bo sam ju? lata? nie mo?e. -
k?aniaj?c si? z pierwszym nast?puj?cym wierszem ?onie
Nie jest tu moj? my?l?, m?ode, pi?kne panie,
Cz?sto zbyt p?oche pochwala? latanie,
Ale s?uchaj?c niejednej matrony,
Trzeba wyzna? z drugiej strony,
?e i to motyl...
ciszej do Ludmira
ale motyl obarczony.

LUDMIR
Doprawdy?

P. JOWIALSKI
Asekuruje reputacyj?.

P. JOWIALSKA
Bo?e, zmi?uj si?! co te? jegomo?? dalej na nas nie wymy?li.

P. JOWIALSKI
g?aszcz?c pod brod?
No, no, nie gniewaj si?, Ma?gosiu - ty jeste? motylkiem, ale moim motylkiem, moj? przepi?reczk?.
Ca?uje j? w czo?o.

P. JOWIALSKA
Oj, psotnisiu! psotnisiu! (gro??c okularami) tobie jeszcze w g?owie chychotki, ?askotki.

P. JOWIALSKI
Ja na to jak na lato - prawda, pani Jowialska?

P. JOWIALSKA
wk?ada okulary
Daj?e pok?j, J?zieczku, przy tym kawalerze!

P. JOWIALSKI
O, o, raczka spiek?a - poka? ocz?ta.

P. JOWIALSKA
zdejmuj?c okulary
C?? b?dzie?

P. JOWIALSKI
O! jakie figlarne! Oj, ty... ty... ty... (szczypi?c policzki) Zjad?bym Ci?.

P. JOWIALSKA
J?zieczku, miej?e przecie kontenans.

LUDMIR
Ja odejd?, je?eli przypadkiem...

P. JOWIALSKI
Nie, nie; p?jdziemy razem do mojego pokoju, bo ja w moim krze?le najlepiej deklamuj?. A tobie mi?o co powiedzie?, ty s?uchasz nie tak jak drudzy: Mnie z ust, a jemu mimo uszy - szust!

LUDMIR
I o czym innym my?li.

P. JOWIALSKI
Ja mu gadam o s?o?cu, a on my?li o s?oniu; ja swoje, on swoje. M?w wilku pacierz, a on woli kozi? macierz. Ale chod?my. U?o?ymy sobie ca?y plan dok?adnie, b?dziemy wspiera? si? wzajemnie, my autorowie. Bo to widzisz, kochanku, na tym ?wiecie cz?owiek cz?owieka potrzebuje. R?ka r?k? myje. Jak ty czynisz, tak dla d?bie czyni? b?d?.

LUDMIR
Jak? miark? mierzysz, tak?? odmierz?.

P. JOWIALSKI
Jak ty komu, tak on tobie. - A propos tego przys?owia, znasz powiastk? o Gawle i Pawle?

LUDMIR
Znam.

P. JOWIALSKI
S?uchaj wi?c:
Pawe? i Gawe? w jednym stali domu,
Pawe? na g?rze, a Gawe? na dole;
Pawe?, spokojny, nie wadzi? nikomu,
Gawe? najdziksze wymy?la? swawole.
Ci?gle polowa? po swoim pokoju:
To pies, to zaj?c - mi?dzy sto?y, sto?ki
Goni?, ucieka?, wywraca? kozio?ki,
Strzela? i tr?bi?, i krzycza? do znoju.
Znosi? to Pawe?, nareszcie nie mo?e;
Schodzi do Gaw?a i prosi w pokorze:
- Zmi?uj si? wa?pan, poluj ciszej nieco,
Bo mi na g?rze szyby z okien lec?. -
A na to Gawe?: - Wolno?, Tomku,
W swoim domku. -
C?? by?o m?wi??
Pawe? ani pisn??, Wr?ci? do siebie i czapk? nacisn??.
Nazajutrz Gawe? jeszcze smacznie chrapie,
A tu z powa?y co? mu na nos kapie.
Zerwa? si? z ???ka i p?dzi na g?r?.
Sztuk! puk! - Zamkni?to. Spogl?da przez dziur?
I widzi... C?? tam? ca?y pok?j w wodzie,
A Pawe? z w?dk? siedzi na komodzie.
- Co wa?pan robisz? - Ryby sobie ?owi?.
- Ale?, mo?panie, mnie kapie po g?owie!
A Pawe? na to: - WoIno?, Tomku,
W swoim domku. -
Z tej to powiastki mora? w tym sposobie:
Jak ty komu, tak on tobie.

P. JOWIALSKA
O, dlaboga! Co te? on ma tego w g?owie! Figle! figle!

P. JOWIALSKI
No, chod?, jejmo??.

P. JOWIALSKA
chowaj?c robot?
Zaraz, serde?ko.

P. JOWIALSKI
S?u?? ci, m?j panie! (odchodz?c) I za par? miesi?cy nie spiszesz wszystkiego; zimowa? tu b?dziesz, ja ci przepowiadam!

SCENA TRZECIA

WIKTOR
sam; jakby m?wi? do Jowialskiego
My?lisz, ?e nie b?dzie zimowa?? B?dzie, b?dzie, tylko go popro?! Ale je?eli my?lisz, ?e ci? do komedyji nie wsadzi z twoj? Ma?gosi? razem, to si? bardzo mylisz, (po kr?tkim milczeniu) Szalona g?owa! Ale ja ci mego nie daruj? - zem?ci? si? musz?. Siedzia?em ja w kozie, b?dziesz i ty siedzia?. Dla mnie jeden rozdzia?, dla ciebie drugi... Papiery u mnie. - Dobrze; poka??, ?e i ja umiem zawi?za? i rozpl?ta? intry?k?. Szkoda tylko, ?e ?wiadkiem mego dzie?a by? nie mog?. - Schowam si? w ogrodzie i tam, cho?bym mia? trzy godzin siedzie? w g?stwinie, b?d? siedzia? i cierpliwie czeka?.

SCENA CZWARTA
Wiktor, Szambelan.

SZAMBELAN
Powiedz?e mi, panie Wiktorze, jakim sposobem te klatki zosta?y uszkodzone?

WIKTOR
Bo upad?y.

SZAMBELAN
Aha, upad?y! A d?ugo tu zostaniecie?

WIKTOR
W?tpi?.

SZAMBELAN
Jakie? upodobanie mie? mo?ecie w tak dziwnym sposobie podr??owania?

WIKTOR
Upodobanie?

SZAMBELAN
Ludmir powiada?, ?e to jedynie z upodobania.

WIKTOR
Ludmir?... Zapewne tak m?wi? wypada.

SZAMBELAN
Czy tak nie jest?

WIKTOR
Inaczej maj? si? rzeczy.

SZAMBELAN
Prosz? pana - inaczej?

WIKTOR
Wiele zagadek na tym ?wiecie.

SZAMBELAN
Ja ?adnej nigdy zgadn?? nie mog?.

WIKTOR
Czasem los zgadn?? przymusi.

SZAMBELAN
Przymusi?

WIKTOR
I krwawo, okropnie.

SZAMBELAN
Tylko prosz? krwi nie wspomina?, bo zaraz mi si? s?abo robi!

WIKTOR
I ja jestem zagadk?. Igrzyskiem losu i nieszcz??cia.

SZAMBELAN
na stronie
Co? do pieni?dzy zmierza... (g?o?no) Oj, czasy, czasy teraz ci??kie. Pszenica po niczemu, o w?dk? nikt si? nie spyta - nikt nie chce kupi?.

WIKTOR
Ale wydrze?, wydrze.

SZAMBELAN
cofaj?c si?
Oho, ho!

WIKTOR
Panie szambelanie! D?u?ej milcze? sumienie mi nie ka?e. Zwierz? ci straszn? tajemnic?!

SZAMBELAN
Mo?e... lepiej mojej ?onie?

WIKTOR
Mnie wszystko jedno - dla mnie los nie zmieni si? przez to - zemsta mnie czeka, ale m?wi? b?d?.

SZAMBELAN
cofaj?c si?
Pan si? zapalasz.

WIKTOR
porywaj?c go za r?k?
Ludmir - Ludmir - wiesz, kto jest?

SZAMBELAN
Jest podobno... pan Lu... Ludmir.

WIKTOR
ogl?daj?c si?
Jest - (wstrz?saj?c mocno r?k?.) cz?owiek niebezpieczny! - Strze?cie si?! - Bo biada wam, biada! Karpaty blisko - biada!

SCENA PI?TA

SZAMBELAN
sam; po d?ugim milczeniu, przyszed?szy do mowy
Masz teraz! "Biada!" - Ale jak, co? - jak?e mi ?ydki lataj?! - I on sam nie bardzo bezpieczny, w oczach ma co? barbarzy?skiego. - Jak?e mi si? nogi trz?s?! (siada) "Tajemnica" - rzek?, ale ja tej tajemnicy zachowa? nie mog?. Ja dawno m?wi?em, m?wi?em wyra?nie... to jest, nie m?wi?em, ale my?la?em, my?la?em... No, prawda - nic nie my?la?em, ale to jest jednak zdarzenie nie bardzo weso?e. - I co wiem pewnie, to - ?e si? boj? pot??nie.

SCENA SZ?STA
Szambelan, Janusz, Szambelanowa.

JANUSZ
Racz tylko wa?pani dobrodziejka wys?ucha? mnie cierpliwie! Wierz?, i? jej spos?b post?powania najlepszy... ale...

SZAMBELAN
S?uchajcie...
Za ka?d? raz? przebiega od Janusza do Szambelanowej.

JANUSZ
Ale panna Helena dzisiaj wyra?nie mi r?k? odm?wi?a i nie mog? w?tpi?, ?e ten Ludmir...

SZAMBELAN
Za pozwoleniem...

JANUSZ
G?ow? jej zawr?ci? i ?e ja z ca?? cierpliwo?ci? na lodzie osi?d?.

SZAMBELAN
Rzecz arcywa?na!...

JANUSZ
Ludmir nie kryje si? z tym, ?e mu si? Helena podoba?a. Panna Helena wcale go nie unika - i koniec ko?c?w, je?eli Ludmir ma wie?, ja mam rywala niebezpiecznego.

SZAMBELAN
Niebezpiecznego, w?a?nie...

SZAMBELANOWA
Nie widz? nic w tym dziwnego, ?e m?ody cz?owiek stara si? podoba? m?odej pannie - masz rywala i c?? st?d? Rien` du tout.

SZAMBELAN
B?jcie si? Boga!...

SZAMBELANOWA
M?j pierwszy m??, ?p. jeneral-major Tuz, czy my?lisz, ?e tyle tylko mia? przeciwno?ci, nim mnie za?lubi?? Comment?

SZAMBELAN
Rzecz okropna!...

SZAMBELANOWA
wskazuj?c g?ow?
Za niego za? ?em posz?a, to mnie moi bracia nam?wili. - Bodaj im Pan B?g tego nie pami?ta?!

SZAMBELAN
Dzi?kuj? ci, moja Basiu, ale s?uchaj...

JANUSZ
Ludmir wkr?ca si? zr?cznie w ?ask? pana Jowialskiego.

SZAMBELAN
Daremnie prosz?, za nic mnie nie maj?.

SZAMBELANOWA
Dwie drogi masz wa?pan przed sob?: albo nak?oni? star? Bajk? w postaci pana Jowialskiego, aby oddali?a z domu ulubionych go?ci, albo u?y? og?lnego lekarstwa, jak mawia? pierwszy m?j m??, ?wi?tej...

JANUSZ
porywczo ko?cz?c
Pami?ci jenera?-major Tuz.

SZAMBELANOWA
Tak jest. - A tym og?lnym lekarstwem jest: cierpliwo??.

JANUSZ
No, je?eli ja nie jestem cierpliwy, to i te mury s? niecierpliwe.
Szambelan, nie mog?c przerwa? rozmow?, uderza kijem w st??.

SZAMBELANOWA
Ach!

SZAMBELAN
Inaczej nie mo?na by?o przerwa? waszego zacietrzewienia -
S?uchajcie mnie, dlaboga! bo to nie s? ?arty - tu idzie o nas wszystkich.
Staje mi?dzy nich - patrzy w prawo i lewo i milczy.

SZAMBELANOWA
C?? wi?c?

JANUSZ
S?uchamy.

SZAMBELAN
C??em to mia? m?wi??... Na poczciwo??, zapomnia?em.

SZAMBELANOWA
ironicznie
Mi?y ch?opiec.

SZAMBELAN
A, ot?? wiem. - Wiecie, kto jest Ludmir?

SZAMBELANOWA
Wiemy tyle, co i ty.

SZAMBELAN
Przepraszam ci?, Basiu, t? raz? wiem wi?cej.

JANUSZ
Prosz? wi?c m?wi? - mo?e mnie co pomo?e.

SZAMBELAN
Diab?a pomo?e! (ogl?daj?c si?) Ludmir jest cz?owiek niebezpieczny. - Biada!

SZAMBELANOWA
Jak to - niebezpieczny?

SZAMBELAN
Jego przyjaciel Wiktor dopiero st?d odszed? - przestraszy? mnie, ?e a? usi??? musia?em i dotychczas jeszcze niepewnie stoj? na nogach.

JANUSZ
C?? m?wi?? Ludmir ma wie??

SZAMBELAN
M?wi?: "Przestrzegam was - strze?cie si? - Ludmir cz?owiek niebezpieczny - l?kam si? zemsty. - Biada wam!" - i wiele innych rzeczy, kt?rych nie pami?tam, bo by?em, jak powiadam, arcymocno pomieszany.

SZAMBELANOWA
Wiktor to m?wi??

JANUSZ
Przecie co? wi?cej musia? jeszcze powiedzie?.

SZAMBELAN
Nic wa?nego - ile mi si? zdaje, bo tak?e nie by? spokojny... Aha! Jeszcze m?wi?, ?e kto nie da pieni?dzy, temu wydr?.

SZAMBELANOWA
To jasno! C`est compr?hensible.

JANUSZ
Z jakiego? powodu to m?wi??

SZAMBELAN
Czyli? ja mog? pow?d zgadn??? - Ale wspomnia? co? o sumieniu.

SZAMBELANOWA
Gdzie? jest?

SZAMBELAN
Czyli? ja mog? zgadn??, gdzie jest? - Wstrz?s? mi r?k?, a? w stawach trzas?o, i znikn??.

SZAMBELANOWA
Nie trzeba?e tu prawdziwego nieszcz??cia, aby koniecznie adai si? ze swoim odkryciem do tego zera. C`est malheur!

SZAMBELAN
Rad?cie teraz. Do was radzi? i zaradzi? nale?y; ja id? przestrzec Helusi?, ?e Ludmir cz?owiek niebezpieczny; sam za? uzbroj? si? dla osobistego bezpiecze?stwa.

SCENA SI?DMA
Janusz, Szambelanowa.

JANUSZ
Pani dobrodziejko! to nie s? ?arty.

SZAMBELANOWA
Zapewne, ?e nie ?arty.

JANUSZ
C?? pocz???

SZAMBELANOWA
Siadaj wa?pan na konia, we wsi stoj? dragony; je?eli ich jest dziesi?ciu, musi by? kapral (ja to wiem doskonale od mojego pierwszego m??a, ?p. jenera?a-majora Tuza). Powt?rz wyznanie jego w?asnego towarzysza; nareszcie - r?b, jak chcesz, byle? tu sprowadzi? zbrojn? si??. C`est ?a.

JANUSZ
wracaj?c
Je?eli to ?art Wiktora?

SZAMBELANOWA
Je ne plaisante jamais - mawia? pierwszy...

JANUSZ
pr?dko ko?cz?c
M?j m??, jenera?-major Tuz. Ale je?eli ?art? dajmy na to.

SZAMBELANOWA
?art, nie ?art - b?d? musieli z?o?y? papiery. Dowiemy si? przynajmniej, co to s? za ludzie.

JANUSZ
Ale co powie pan Jowialski?

SZAMBELANOWA
Id? go o wszystkim uwiadomi?.

JANUSZ
O, Heleno!
Odchodzi.

SZAMBELANOWA
Co z tego b?dzie - sama nie wiem; ale odetchn?, jak mundur przy sobie zobacz?. - Co to za r??nica jenera?-major, a ten szambelan!... We wszystkim, we wszystkim wielka r??nica. Sans comparaison!
Odchodzi do pokoju Pana Jowialskiego.

SCENA ?SMA

LUDMIR
sam; kt?ry spotkawszy w drzwiach Szambelanow?, nisko si? uk?oni?.
Kaducznie z g?ry na mnie spogl?da pani Szambelanowa dobrodziejka. I to jest podobno ska?a, o kt?r? moje ??dk? roztrzaskam. (po kr?tkim milczeniu) Jak do niej przyst?pi?? Co lubi? Czym uj??? (wo?a w lewe drzwi) Wiktorze! Wiktorze!... Gdzie? si? podzia?? - Z Jowialskim interesa id? jak najlepiej, szalenie we mnie zakochany. - Historyj? mego ?ycia opowiedzia?em mu dok?adnie, s?ucha? z rozczuleniem i nad spodziewanie nie znalaz?em w nim uprzedze?, tycz?cych si? maj?tku i urodzenia. Kilka dni jeszcze, a ?mia?o o r?k? Heleny b?d? m?g? prosi?. - Helena za?, albo ja ?le widz?, ?le czuj?, ?le pojmuj?, albo nie b?dzie od tego. Ot?? i ona!

SCENA DZIEWI?TA
Ludmir, Helena.

HELENA
na stronie
Ot?? jest! Igraszka losu! Ojciec m?j swoim odkryciem okropnie uderzy? w serce, uko?ysane najs?odsz? nadziej?. Straszne przeczucia porywaj? mnie w nieprzejrzany zam?t!

LUDMIR
na stronie
Nie widzi mnie - w idealnym przestworzu kr??y jej dusza.

HELENA
na stronie
Je?eli tak jest - ratowa? go musz?; podam r?k? nieszcz?snemu, kt?rego kocha? nie wolno, a wiecznie kocha? b?d?.

LUDMIR
na stronie
Jeszcze musz? by? sm?tnoromansowym - nie pomo?e! Teraz uj?? j? trzeba, a po ?lubie poprawa, (do Heleny, kt?ra wzdrygn??a si? na jego g?os) Pi?knie dla mnie dzisiaj jutrzenka zaja?nia?a - ?agodny wietrzyk szcz??cia pieszczotliwie mnie owion??, kiedym wst?powa? w te progi. Jak r??d?k? czarnoksi?sk? tkni?ty, innym si? sta?em, jak by?em dot?d.

HELENA
oczy ku niebu wznosz?c
Jak by? dot?d!

LUDMIR
Pozw?l, pi?kna Heleno, niech w mglistym ?yciu gwiazda nadziei dla mnie za?wieci.

HELENA
Ni pogodna jutrzenka pogodnego wieczora, ni spokojnie b?yszcz?ca gwiazda pogodnego ranka r?kojmi? by? mo?e. Chmury, nios?ce burze, zawsze s? w odwodzie, zawsze nas trwo?y? powinny.

LUDMIR
Ach, nie trwo?y?; bo je?eli pogoda, r?wnie i burza nie jest trwa??.

HELENA
Ale burza cz?sto niszczy.

LUDMIR
Zniszczenie i ?r?d pogody uderzy? mo?e - na to ka?dy cz?owiek przygotowany by? powinien. - Nikomu mo?e tyle, ile mnie, los cierni nie narzuca? na drog? ?ycia, jednak post?puj? ?mia?o.

HELENA
Czy tylko nie zbyt ?mia?o?

LUDMIR
To wkr?tce okaza? si? musi.

HELENA
z trwog?
Wkr?tce? wkr?tce? Jest?e jakie przedsi?wzi?cie?

LUDMIR
Wielkie przedsi?wzi?cie, kt?rego skutek stanowi? b?dzie ca?? moj? przysz?o??, kt?ry nagrodzi zdroje goryczy poj?cej mnie dotychczas, (z przesad?) Albo wtr?ci w czarn? otch?a? dzikiej rozpaczy, (na stronie) O, tak!

HELENA
niespokojnie
Tak-?e wielkich doznawa?e? pan nieszcz????

LUDMIR
Ja? czy wielkich nieszcz??? doznawa?em? (na stronie) B?d?my wi?c bohaterem nadzwyczajnych nieszcz??? i zgryzot! (do Heleny) Na c?? okropny obraz stawia? przed oczy, kt?re nie znaj?, jak lube farby wiosennej t?czy, jak w harmonij? siane kolory kwiat?w, co na dziewiczej piersi radosne serca licz? uderzenia.

HELENA
Okropny obraz!

LUDMIR
Tak jest, okropny. Igrzyskiem szalonego losu wyrzucony z kolebki w odm?t ?wiata, mi?dzy milijonami ludzi szuka?em cz?owieka - daremnie!... B?aga?em o serce, o jedno litosne uderzenie serca. - Wsz?dzie g?ucho, wsz?dzie ciemno! Odepchni?ty, wzgardzony, napojony trucizn?, rzuci?em si?... rzuci?em...

HELENA
Gdzie? przeb?g!

LUDMIR
Rzuci?em si? na bryczk? i kaza?em jecha?, gdzie konie pobiegn?. (na stronie) Potkn??em si? podobno.

HELENA
I dok?d? dok?d?

LUDMIR
Uda?em si? w najniedost?pniejsze g?ry.

HELENA
W Karpaty?

LUDMIR
W Karpaty.

HELENA
Nieba!

LUDMIR
Tam - ni snu, ni spoczynku!... B??ka?em si? po urwiskach; nieraz jak widmo stawa?em si? w nocy przestrachem spokojnych mieszka?c?w...

HELENA
Ha! Szandor!

LUDMIR
Co?

HELENA
Zb?jco!

LUDMIR
Ja?

HELENA
Ty!
Ludmir parscha ?miechem.
Nieszcz?sny! nie pokrywaj ?miechem!... Wyjawi?e? - com, niestety, przeczu?a! Niedaremnie wczoraj moja prababka spad?a z ko?ka! Uchod?, uchod?, nieszcz?sny - za p?? godziny ju? p??no b?dzie.

LUDMIR
na stronie
Tego honoru nie spodziewa?em si? wcale.

HELENA
Za kwadrans mo?e ju? Helena nic, ca?kiem nic dla ciebie uczyni? nie potrafi.

LUDMIR
Dlaczeg?? za kwadrans?

HELENA
Tw?j towarzysz ci? zdradzi?.

LUDMIR
Jaki towarzysz?

HELENA
Wiktor.

LUDMIR
Wiktor? zdradzi??

HELENA
Zdradzi? ci? - wyzna? tyle, ile potrzeba by?o, aby przedsi?wzi?to ?rodki gro??ce twojej wolno?ci.

LUDMIR
C?? Wiktor powiedzia??

HELENA
?e Ludmir "cz?owiek niebezpieczny - strze?cie si? - gdy? biada wam, biada!"

LUDMIR
O, Van-Dyku przekl?ty!

HELENA
Vandyk si? wi?c zowie?

LUDMIR
I gdzie? jest?

HELENA
Znikn??.

LUDMIR
Zem?ci? si?.

HELENA
W?a?nie, wspomina? o zem?cie. - Uchod?, uchod?, nieszcz??liwy, ofiaro czarnych los?w! Lecz w chwili wiecznego rozstania nie waham si? wyzna?, i? nie sam jeden ulegasz pod krwawym ciosem. - Serce Heleny towarzyszy? ci b?dzie. Jej mod?y ulatywa? b?d? nad twoj? drog? g?ow?. - Oby si? sta? mog?y niez?omn? tarcz?! Oby mog?y wyjedna? dla ciebie przebaczenie i spokojne nadal ?ycie!

LUDMIR
Heleno! serce wi?c twoje odpowiada mojemu. Nie zwiod?y mnie wejrzenia twoje. - Ach, powt?rz, powt?rz, ?e kochasz, ?e wierzysz, i? jeste? kochan? - pozw?l mie? nadziej?...

HELENA
?adnej, ?adnej; uchod?, nie tra? czasu!

LUDMIR
Jedno tylko s?owo - kochasz mnie?

HELENA
Niestety!

LUDMIR
Gdyby rodzice zezwolili...

HELENA
Ach, na c?? wznawia? kr?tkie u?udzenie duszy! ?egnam ci?, ?egnam, ty, kt?rego nazwa? nie ?miem!

LUDMIR
S?uchaj mnie wi?c!

HELENA
Nie - ka?da chwila dla ciebie droga!

LUDMIR
Ale? pozw?l...

HELENA
Uchod? - las w blisko?ci - przez ogr?d!...

LUDMIR
Miejmy nadziej?!

HELENA
wskakuj?c na niebo
Tam!
Odchodzi.

SCENA DZIESI?TA

LUDMIR
sam
O, bazgraczu! poczekaj! Chcia?e? mnie k?opotem nabawi?, ale ci si? nie uda?o; wi?cej zyska?em, ni? straci?em. Wiem teraz, ?e mnie Helena kocha. - Czeg?? mam si? l?ka?? Ka?? stawi? mi si? przed w?adz? miescow? - mam papiery jasno ?wiadcz?ce... (szukaj?c) Gdzie?... c?? to?... Je?eli... to znowu ?art za gruby! ?ba mi nie utn?, ale zawsze niemi?o i par? godzin by? ?le uwa?anym. Mo?e odjecha?? - Nie, to by zanadto by?o... Ale kto wie... Janusz m?ci? si? b?dzie... ma za co... W samej rzeczy, ?art troch? za gruby.

SCENA JEDENASTA
Ludmir, Szambelanowa.
Szambelanowa, wybieg?szy z pokoju Pana Jowialskiego, jak w ob??kaniu chwyta Ludmira za piersi.

SZAMBELANOWA
Masz myszk? na ?opatce? masz myszk? na ?opatce?

LUDMIR
cofaj?c si?
Za pozwoleniem...

SZAMBELANOWA
Cz?owieku, odpowiadaj - masz myszk? na ?opatce?

LUDMIR
Ale?, mo?cia dobrodziejko! za pozwoleniem - m?j surdut - ja nie rozumiem...

SZAMBELANOWA
Czy masz na prawej ?opatce znak myszy, pytam ci? si? wyra?nie raz jeszcze.

LUDMIR
Rzecz dziwna!

SZAMBELANOWA
Odpowiadaj, na Boga jedynego, odpowiadaj!

LUDMIR
Je?eli o to idzie koniecznie - mam.

SZAMBELANOWA
I wszystko prawda, co? Jowialskiemu powiada??

LUDMIR
Co do s?owa.

SZAMBELANOWA
Przysi?gniesz?

LUDMIR
Ale?, za pozwoleniem...

SZAMBELANOWA
M?w, bo oszalej?!

LUDMIR
Przysi?gn?, jak tego trzeba b?dzie, (na stronie) Co to jest!

SZAMBELANOWA
P?yn?cego w kolebce Cygani z?apali?

LUDMIR
Tak jest.

SZAMBELANOWA
Potem zostawili chorego?...

LUDMIR
U pana ?aby w Litwie.

SZAMBELANOWA
I ten p??niej okupi? u nich wiadomo??, sk?d ci? wzi?li?

LUDMIR
Tak jest.

SZAMBELANOWA
?e z Wis?y?

LUDMIR
Tak jest.

SZAMBELANOWA
I razem przedali krzy?yk, kt?ry mia?e? by? na szyi?

LUDMIR
Krzy?yk?

SZAMBELANOWA
Srebrny?

LUDMIR
Tak jest.

SZAMBELANOWA
Z literami B. B.?

LUDMIR
Rzecz dziwna! tak jest w istocie.

SZAMBELANOWA
Poka?, poka? pr?dko, pr?dko. - B. B. - Barbara Bobk?wna.

LUDMIR
Mia?a?by jak? wiadomo?? o moich rodzicach?... (daj?c krzy?yk) Oto jest.

SZAMBELANOWA
rzucaj?c si? na szyj?
Syn! syn m?j!

LUDMIR
Ja jestem?...

SZAMBELANOWA
M?ody Tuz, syn jenera?a-majora Tuza. O, Charles, Charles! Ja od siebie odchodz?, ty stoisz jak martwy. Mon fils!

LUDMIR
Zadziwienie - w tym domu mo?e ?art?...

SZAMBELANOWA
?ciskaj?c
Ach, ?artem serce tak nie bije - to serce matki!

LUDMIR
Matko! (kl?kaj?c) pob?ogos?aw syna.

SZAMBELANOWA
?ciskaj?c go
Gdzie? mia?am oczy? Wszak?e to ?ywy portret mojego pierwszego m??a, ?p. jenera?a-majora Tuza! Mon Charles, o?eni? ci? z Helen?.

LUDMIR
Nie dziwuj si?, matko, ?e sk?po wyra?am uczucia moje - nadto, nadto ich wiele na raz!

SZAMBELANOWA
Wszak Helena ci si? podoba?a?

LUDMIR
Kocham j?.

SZAMBELANOWA
Ona nie b?dzie przeciwn??

LUDMIR
Spodziewam si?.

SZAMBELANOWA
Niech?e ci? jeszcze u?ciskam, ?ywy obrazie biednego jenera?-majora nieboszczyka.
?ciska go.

SCENA DWUNASTA
Szambelanowa, Ludmir, Szambelan.
Szambelan, przy szpadzie, cofa si? kilka krok?w, zobaczywszy u?ci?nienie ?ony.

SZAMBELAN
na stronie
A to co?

SZAMBELANOWA
Kochany Karolu!

SZAMBELAN
na stronie
P?jd? poskar?y? si? jegomo?ci.

SZAMBELANOWA
Powiedz?e mi, powtarzaj ka?dy szczeg?? twojego ?ycia. - Ach, ile? to ja szcz??cia straci?am!

SCENA TRZYNASTA
Ci? sami. Pan Jowialski, Pani Jowialska.

P. JOWIALSKI
Nie?mia?o wychodz?, bo nie wiem, czy si? smuc?, czy si? wesel?.

SZAMBELAN
Smuc? si?.

SZAMBELANOWA
Wesel? si?! Oto jest Charles, m?j syn, syn jeneral-majora...

SZAMBELAN
Co s?ysz?!

P. JOWIALSKI
Bogu dzi?ki!

P. JOWIALSKA
Cuda, cuda!

P. JOWIALSKI
Przecie wa?pani teraz roz?miejesz si? czasem i drugim za z?e weso?o?ci bra? nie b?dziesz.

SZAMBELANOWA
Wszystko teraz ze mn? zrobicie.

SZAMBELAN
Wszystko? - Kochany synek! I ja si? ciesz?, ?e si? znalaz?.

P. JOWIALSKI
Bardzo si? ciesz?, ?e z nami zostaniesz.

SZAMBELAN
?atwiej kijek gruby... ?atwiej grubemu... ?atwiej kijek...

SCENA CZTERNASTA
Ci? sami i Helena.

HELENA
Nieba! czy go bior??

SZAMBELANOWA
Nie, nie! On ciebie we?mie, je?eli dziadunio pozwoli.

HELENA
Pan... jak?e mam nazwa??

LUDMIR
?miej?c si?
Nie Szandor - ?arty to by?y Wiktora. Znalaz?em, droga Heleno, matk?, a je?eli pan Jowialski zezwoli, znajd? ojca i ?on?.

P. JOWIALSKI
Od dawna zostawi?em Helusi zupe?n? wol? w wyborze m??a.

SZAMBELANOWA
Od ciebie wi?c, Heleno, zale?y.

P. JOWIALSKI
Nie naglijcie?e na ni?. - Wiecie, jak si? od tego wyprasza. Dajcie? jej przynajmniej par? miesi?cy do namy?lenia.

HELENA
Je?eli dziadunio ka?e - to ja ju? zw?oki nie b?d? prosi?a.

P. JOWIALSKI
Aha! Wysz?o szyd?o z worka - ze smyczy kochanek do budy. Lepszy gil ni? motyl - prawda?

SCENA PI?TNASTA
Ci? sami, Janusz, Wiktor, dw?ch ?o?nierzy.

WIKTOR
papiery w r?ku, kulej?c
Jaki? obmierz?y, przekl?ty dzie? dzisiejszy! Ju? drugi raz jak w??cz?ga jestem prowadzony. Pokazuj? papiery - nie; chod?! - Czy wszyscy dzi? zdrowe zmys?y utracili?
Siada; ?o?nierze na znak Jowialskiego odchodz?.

JANUSZ
do Szambelanowej
Wype?ni?em rozkazy - teraz dzia?a? na pani?.

LUDMIR
do Wiktora
C?? si? z tob? dzia?o?

WIKTOR
Zabra?em twoje papiery, przestraszy?em Szambelana i schowa?em si? w ogrodzie, ale przez ciekawo?? nie mog?em na miescu usiedzie?. Wygl?da?em z g?stwiny co moment, tak mnie te? ujrza? kapral.

P. JOWIALSKI
Zdyba? jak czajk? na gnie?dzie.

WIKTOR
Os?dzi? za post?powanie nader podejrzane i kaza? i?? z sob?.

P. JOWIALSKI
Kto pod kim do?ki kopie, sam w nie wpada.

WIKTOR
I prosz? si?, przek?adam rzecz ca?? - nie! Od furtki ogrodowej - przez ca?? ulic? - przez ca?y dziedziniec prowadz? mnie mi?dzy ko?mi jak ostatniego urwisza.

LUDMIR
Ale ?eby? wiedzia?, jak mnie dokuczy?e?!

WIKTOR
Niech si? przynajmniej tym pociesz?.

LUDMIR
Znalaz?em matk?.

SZAMBELANOWA
A ja syna.

JANUSZ
Tam do kata!

SZAMBELAN
I b?dzie mo?na z ni? robi?, co chcie?.

WIKTOR
Ten cz?owiek w czypku si? urodzi? - a mnie...

P. JOWIALSKI
Tak to zawsze. Jednemu szyd?a gol?, drugiemu i brzytwy nie chc?.

LUDMIR
I Helena b?dzie moj?.

JANUSZ
O, za pozwoleniem!...

HELENA
Tak jest, dusze nasze zrozumia?y si? od pierwszego dotkni?cia. Rodzice zezwalaj? na uzupe?nienie naszego ?wiatowego szcz??cia.

JANUSZ
do Szambelanowej
Mo?cia dobrodziejko, to mo?e jakie oszuka?stwo?

P. JOWIALSKI
na stronie
O, d?ugo pokuka, kto bab? oszuka.

SZAMBELANOWA
Ach, serce moje mnie nie zwodzi i podobie?stwo jego do pierwszego mojego m??a, ?p. jenera?a...

JANUSZ
Ale obietnica, mo?cia dobrodziejko.

P. JOWIALSKI
na stronie
Obiecanka cacanka, a g?upiemu rado??.

SZAMBELANOWA
dawnym sposobem m?wienia
Dziwi mnie, ?e wa?pan o?mielasz si? ??da?, abym z krzywd? w?asnego syna i wbrew jego dobru dotrzymywa?a w innych stosunkach uczynionej obietnicy. C`est dr?le!

SZAMBELAN
na stronie
Oj, co? znowu po dawnemu.

P. JOWIALSKI
Bli?sza koszula ni? suknia cia?a, m?wi przys?owie.

LUDMIR
Pierwej sobie, potem tobie.

P. JOWIALSKI
Pierwej Sobkowi, a potem Dobkowi.

JANUSZ
Widz?, ?e wszyscy bawili si? i bawi? dot?d moim kosztem.

P. JOWIALSKI
Wszyscy ta?cowali, a ty? skrzypka zap?aci?.

WIKTOR
O, i m?j grosz wpad? do skrzypc?w.

P. JOWIALSKI
Ale to oddane rzeczy, m?j panie. Nie turbuj si?, i ty znajdziesz ?on?, bo przys?owie m?wi: Ka?da Marta znajdzie Gotarta.

JANUSZ
Mam wie? dobr?.

P. JOWIALSKI
I abym ci? pocieszy?, powiem ci bajeczk?. - Znacie o czy?yku i zi?bie?

WSZYSCY
Znamy.

P. JOWIALSKI
S?uchajcie wi?c.

JANUSZ
Wiem, wiem.

P. JOWIALSKI
przytrzymuj?c go za r?k?
S?uchaj:
Na ciemnym jarz?bie
M?ody czy?yk siad? przy zi?bie;
A ?e zawsze my?l w nim p?ocha,
Ledwie zoczy?, ju? ci kocha.
Lecz uwa?a pr?cz urody -
W tym ju? baczny, lubo m?ody -
?e ptaszyna ma w udziel?
W swym mieszkaniu ziarna wiele.
Tym mieszkaniem domek ma?y,
Drobne kratki go sk?ada?y,
I szczeblikiem drzwi podparte
Sta?y otwarte.

SZAMBELAN
okazawszy, i? zrozumia?
Samotrzask!

P. JOWIALSKI
Uwa?a? czy?yk do?? d?ugo, a potem,
Lekkim zbli?ywszy si? lotem,
Nuci, ?piewa, bawi,
O mi?o?ci prawi,
Wzajemno?ci ??da,
A na proso wci?? pogl?da;
Zi?ba za? swoim zwyczajem
Wdzi?czy si? nawzajem.
Zi?ba nadobnej by?a urody,
A czy?yk m?ody.
Pokarm by? pi?kny, liczny, dorodny,
A czy?yk g?odny.
Nie my?l?c wi?c wiele
Posun?? si? ?miele;
Lecz ledwie przy kratce...
Trzask! - czy?yk w klatce.
Zrazu pieszczoty zi?by, jej g?os mi?y
My?li niewoli z g??wki oddali?y;
Lecz nied?uga
Ta us?uga:
Jakby nie ta co z pocz?tku,
Duma?a gdzie? w swoim k?tku,
A gdy czy?yk grzecznie, ?adnie
O ?piewanie j? zagadnie,
Huknie,
Puknie:
- Ja p?ty wabi?, p?kim sama w domu,
P?ki mi trzeba podoba? si? komu. -
Cho? westchn?? czy?yk nad dzielno?ci? mowy,
Nie straci? g?owy. Wspomnia? o prosie;
Wzi?? si? do niego. Lecz - o, smutny losie!
O, nadziejo marna!
Du?o tam ?upek, a niewiele ziarna.
Westchn?? jeszcze i wzdycha?, ale nic nie zmieni?. -
Niejeden jest czy?ykiem, co si? dzi? o?eni?.

P. JOWIALSKA
Figle! figle!