|
Grabi?ski S.SYGNA?YNa dworcu towarowym, w starym, dawno z obiegu wysz?ym wagonie pocztowym zgromadzi?o si? jak zwykle na pogaw?dk? kilku wolnych od s?u?by kolejarzy. By?o trzech kierownik?w poci?gu, starszy kontroler Trzpie? i zast?pca naczelnika stacji Haszczyc. Poniewa? pa?dziernikowa noc by?a do?? ch?odna, wi?c zapalili ogie? w ?elaznym piecyku, kt?rego rur? wpuszczono w otw?r dachu. Szcz??liwy ten pomys? zawdzi?cza?o grono inwencji kierownika ?wity, kt?ry osobi?cie sprowadzi? rdz? ju? prze?arty ogrzewacz, wyrzucony z jakiej? poczekalni, i przystosowa? go wybornie do zmienionych warunk?w. Cztery drewniane, podart? cerat? obci?gni?te ?awki i st?? ogrodowy o trzech nogach i szerokiej jak tarcza p?ycie uzupe?nia?y urz?dzenie wn?trza. Nad g?owami siedz?cych zawieszona na haku latarnia rozsiewa?a po twarzach przymglone ?wiat?o p??mroku. Tak wygl?da?o "kasyno kolejowe" funkcjonariuszy stacji Prze??cz, przygodny przytu?ek dla bezdomnych kawaler?w, cicha, ustronna przysta? dla luzuj?cych si? w s?u?bie konduktor?w. Tutaj w chwilach wolnych schodzili si? strawieni jazd? bywalcy, stare, osiwia?e "wilki kolejowe", by wytchn?? po odbytej turze i pogwarzy? z kolegami zawodu. Tutaj w dymie konduktorskich fajek, w czadzie tytoniu, prymki, papieros?w, tu?a?y si? echa opowie?ci, tysi?cznych przyg?d i anegdot, snu?o prz?dziwo kolejarskiej doli. I dzi? posiedzenie gwarne by?o i o?ywione, zesp?? wyj?tkowo dobrany, sama stacyjna "?mietanka". W?a?nie przed chwil? opowiedzia? Trzpie? ciekawy epizod z w?asnego ?ycia i zdo?a? tak przyku? uwag? s?uchaczy, ?e zapomnieli podsyci? dogorywuj?ce fajeczki i teraz trzymali je w z?bach zimne ju? i wygas?e jak wystyg?e kratery wulkanu. W wagonie zaleg?a cisza. Przez zwil?one kroplami d?d?u okno wida? by?o mokre dachy woz?w l?ni?ce pod ?wiat?o reflektor?w jak stalowe pancerze. Od czasu do czasu przemkn??a latarka budnika, mign?? niebieski sygna? maszyny przetokowej; od czasu do czasu rozrywa? ciemno?ci zielony refleks zwrotnicy, zagra? czerwony krzyk drezyny. Z dala spoza czarnego sza?ca drzemi?cych woz?w dochodzi? st?umiony gwar dworca g??wnego. Przez rozst?p mi?dzy wagonami przegl?da?a cz??? toru: par? r?wnoleg?ych pas?w szyn. Na jeden z nich zaje?d?a? powoli wypr??niony ju? poci?g, znu?one ca?odzienn? gonitw? t?oki pracowa?y leniwo, ospale przerabiaj?c ruch sw?j na obroty k??. W pewnej chwili parow?z stan??. Spod piersi maszyny wytoczy?y si? k??by opar?w i otuli?y p?katy kad?ub. ?wiat?a latar? na czole olbrzyma zacz??y ugina? si? w t?czowe glorie, z?ociste obr?cze i przepaja? sob? chmur? pary. W jakim? momencie wynik?a optyczna z?uda: lokomotywa, a wraz z ni? wagony unios?y si? ponad zwa?y par i tak trwa?y przez pewien czas zawieszone w powietrzu. Po paru sekundach poci?g wr?ci? do poziomu szyn, wydzielaj?c z organizmu ostatni wysi?k, by odt?d pogr??y? si? w zadum? nocnego spoczynku. - Pi?kne z?udzenie - zauwa?y? ?wita, kt?ry od d?u?szego ju? czasu wygl?da? przez szyb?. - Widzieli?cie panowie ten pozorny wzw?d maszyny? - Rzeczywi?cie - potwierdzi?o par? g?os?w. - Przypomnia?o mi to legend? kolejarsk? s?yszan? przed laty. - Opowiadajcie j?, ?wita, prosimy - zach?ci? Haszczyc. - Prosimy, prosimy! - Owszem - historia nied?uga; mo?na j? stre?ci? w paru s?owach. Kr??y pomi?dzy kolejarzami jako opowie?? o poci?gu, kt?ry znikn??. - Jak to znikn??? Ulotni? si? czy jak? - No nie. Znikn?? - nie znaczy jeszcze: przesta? istnie?! Znikn?? - to znaczy: nie ma go pozornie dla oka ludzkiego - w rzeczywisto?ci za? gdzie? jest, gdzie? przebywa, chocia? nie wiadomo gdzie. Fenomen ten mia? wywo?a? pewien naczelnik stacji, jaki? dziwak ogromny, a mo?e czarownik. Sztuki dokona? przez szereg w specjalnym porz?dku po sobie nast?puj?cych sygna??w. Zjawisko zaskoczy?o go znienacka, jak sam potem utrzymywa?. Oto bawi? si? sygna?ami, kt?re kombinowa? w najrozmaitszy spos?b, zmieniaj?c ich nast?pstwo i jako??. A? raz, po wypuszczeniu siedmiu takich znak?w, poci?g zaje?d?aj?cy na jego stacj? nagle w pe?nym biegu uni?s? si? w g?r? r?wnolegle do toru, zawaha? par? razy w powietrzu, po czym przechyliwszy si? pod k?tem, znikn?? i rozwia? si? w przestrzeni. Odt?d nikt wi?cej nie widzia? ani poci?gu, ani ludzi, kt?rzy nim jechali. M?wi?, ?e pojawi si? z powrotem, gdy kto? wyda te same sygna?y, lecz w porz?dku odwrotnym. Naczelnik, niestety, wkr?tce potem zwariowa? i wszelkie pr?by wydobycia ze? prawdy spe?z?y na niczym; ob??kaniec zabra? ze sob? klucz do tajemnicy. Chyba przypadek zdarzy, ?e kto? trafi na w?a?ciwe znaki i wywabi poci?g z czwartego wymiaru na ziemi?. - Awantura jakich ma?o - zauwa?y? kierownik Zda?ski. - A kiedy zasz?o to cudowne zdarzenie? Czy legenda nie okre?la go czasowo? - Jakich sto lat temu. - Pi, pi! ?adny szmat czasu! W takim razie pasa?erowie z wn?trza poci?gu byliby w chwili obecnej o ca?y wiek starsi. Prosz? wyobrazi? sobie, co by to by? za spektakl, gdyby tak dzi?, jutro uda?o si? jakiemu? szcz??liwcowi odnale?? apokaliptyczne sygna?y i zdj?? siedm piecz?ci czaru. Ni st?d, ni zow?d zaginiony poci?g nagle spada z nieba na ziemi?, wypocz?ty nale?ycie po stuletniej nirwanie, i wysypuje t wagon?w t?um uginaj?cych si? pod ci??arem wieku staruszk?w. - Zapomnia?e? o tym, ?e w czwartym wymiarze prawdopodobnie nie potrzebuj? ludzie ani jedzenia, ani napoju i nie starzej? si?. - Racja - zawyrokowa? Haszczyc - ?wi?ta racja. Pi?kna legenda, kolego, bardzo pi?kna. Umilk?, co? sobie przypominaj?c. Po chwili, nawi?zuj?c do s??w ?wity, rzek? w zamy?leniu: - Sygna?y, sygna?y... I ja co? o nich potrafi? opowiedzie? - tylko nie legend?, lecz histori? prawdziw?. - S?uchamy! Prosimy! - odezwa? si? ch?r kolejarzy. Haszczyc opar? ?okie? o blat sto?u, na?o?y? fajeczk? i wyrzuciwszy pod strop wozu par? mlecznych kr?g?w, zacz?? swoj? opowie??. Pewnego wieczora, ko?o godziny si?dmej, zaalarmowano stacj? D?browa sygna?em: "wozy odbieg?y"; m?otek dzwonka odda? cztery po cztery uderzenia w odst?pach trzech sekund. Zanim naczelnik Pomian zdo?a? zorientowa? si?, sk?d nadszed? sygna?, nadp?yn?? z przestrzeni znak nowy; odezwa?y si? po trzy uderzenia na przemian z dwoma dane czterokrotnie. Urz?dnik zrozumia?; znaczy to: "wszystkie poci?gi zatrzyma?". Niebezpiecze?stwo wzmog?o si? widocznie. Wnosz?c z pochy?o?ci toru i kierunku silnego wiatru, wiej?cego z zachodu, oderwane wozy bieg?y naprzeciw poci?gu osobowego, kt?ry w?a?nie odchodzi? ze stacji. Nale?a?o koniecznie poci?g wstrzyma? i cofn?? par? kilometr?w w stron? przeciwn?, jako te? kry? podejrzan? parti? przestrzeni. Ekspedient, m?ody, energiczny urz?dnik, wyda? stosowne zarz?dzenia. Osobowy szcz??liwie zawr?cono z drogi, a r?wnocze?nie wys?ano ze stacji maszyn? z lud?mi, kt?rych zadaniem by?o wstrzyma? biegn?ce samopas wagony. Lokomotywa ostro?nie posuwa?a si? w niebezpiecznym kierunku, roz?wietlaj?c sobie drog? trzema pot??nymi reflektorami; przed ni? w odleg?o?ci 700 m sz?o dw?ch dr??nik?w z zapalonymi pochodniami i tropi?o uwa?nie lini?. Lecz ku zdumieniu ca?ego personalu woz?w odbieg?ych nigdzie po drodze nie spotkano i po dwugodzinnej, ogl?dnej do ostatecznych granic je?dzie maszyna zawin??a do najbli?szej stacji G?asz?w. Naczelnik przyj?? ekspedycj? z ogromnym zdziwieniem. Nikt o sygna?ach nic nie wiedzia?, przestrze? absolutnie by?a pewn? i ?adne niebezpiecze?stwo z tej strony nie zagra?a?o. Zbici z tropu funkcjonariusze wsiedli na maszyn? i oko?o jedenastej w nocy powr?cili do D?browy. Tutaj tymczasem zaniepokojenie wzros?o. 10 minut przed powrotem parowozu dzwonki znowu odezwa?y si?, tym razem domagaj?c si? przys?ania lokomotywy ratunkowej z robotnikami. Urz?dnik ruchu by? w rozpaczy; zdenerwowany sygna?ami p?yn?cymi wci?? od strony G?aszowa, przemierza? niespokojnymi krokami peron, wychodzi? na lini?, to zn?w wraca? do biura stacyjnego, bezradny, przera?ony, wyl?k?y. Istotnie sytuacja by?a przykra. Alarmowany co kilkana?cie minut kolega z G?aszowa odpowiada? zrazu z flegm?, ?e wszystko w porz?dku; potem zniecierpliwiony zacz?? ?aja? od p??g??wk?w i wariat?w. A tu tymczasem sz?y sygna?y za sygna?ami, coraz natarczywiej dopraszaj?ce si? wysy?ki wagon?w robotniczych. Czepiaj?c si?, jak ton?cy ostatniej deski ratunku, zatelegrafowa? Pomian w stron? przeciwn?, do Zb?szyna, przypuszczaj?c nie wiadomo dlaczego, ?e stamt?d idzie alarm. Oczywi?cie odpowiedziano przecz?co; i tam wszystko sz?o wzorowym porz?dkiem. - Czy ja zwariowa?em, czy tamci nie przy zmys?ach? - zapyta? w ko?cu przechodz?cego blokmistrza. - Panie Sroka, czy s?ysza? pan te przekl?te dzwonki? - S?ysza?em panie naczelniku, s?ysza?em. O znowu! Ki kaduk? Rzeczywi?cie, nieub?agane m?otki t?uk?y ponownie o ?elazne kresy; wo?a?y o pomoc robotnik?w i lekarzy. Na zegarze mija?a wtedy ju? pierwsza. Pomian wpad? we w?ciek?o??. - A co mnie to wszystko wreszcie, do stu piorun?w, obchodzi? St?d: wszystko w porz?dku, stamt?d: wszystko na miejscu - wi?c czego chcesz, do diab?a ci??kiego? To jaki? b?azen g?aszowski figle z nami stroi, wywracaj?c do g?ry nogami ca?? stacj?! Zrobi? doniesienie i kwita! - Nie przypuszczam, panie naczelniku - wtr?ci? spokojnie asystent - sprawa za powa?na, by j? ujmowa? z tego punktu widzenia. Raczej przyj?? trzeba jak?? omy?k?. - ?adna omy?ka! Czy? nie s?ysza?e? kolega, co odpowiedzieli mi z obu stacji najbli?szych? Chyba niepodobna przypu?ci? jakich? przypadkowo zab??kanych sygna??w z dalszych przystank?w, o kt?rych by tamci nie wiedzieli. Je?li dotarty do nas, musia?y wpierw przej?? przez ich rejon. Wi?c? - Wi?c prosty wniosek, ?e pochodz? od jakiego? dr??nika na przestrzeni mi?dzy D?brow? a G?aszowem. Pomian spojrza? na podw?adnego z uwag?. - Od kt?rego? z budnik?w, powiada pan? Hm... muz?. Ale po co? Dlaczego? Nasi ludzie zbadali przecie? ca?? lini? krok za krokiem i nie znale?li nic podejrzanego. Urz?dnik rozkrzy?owa? ramiona. - Tego to ju? nie wiem. Rzecz mo?na zbada? p??niej w porozumieniu z G?aszowem. W ka?dym razie s?dz?, ?e mo?emy spa? spokojnie i nie zwa?a? na dzwonki. Wszystko, co nale?a?o do nas, zrobili?my - przestrze? przeszukana dok?adnie, na linii nie ma ani ?ladu niebezpiecze?stwa, kt?rym nam gro??. Uwa?am te znaki po prostu za tzw. "fa?szywy alarm". Spok?j asystenta podzia?a? koj?co na naczelnika. Po?egna? koleg? i zamkn?? si? na reszt? nocy w biurze. Lecz s?u?ba nie?atwo przesz?a nad tym do porz?dku. Ludzie skupili si? na bloku ko?o zwrotniczego i co? szeptali mi?dzy sob? tajemniczo; od czasu do czasu, gdy cisz? nocy przerwa? nowy podrzut dzwonka, pochylone ku sobie g?owy kolejarzy zwraca?y si? w stron? s?upa sygna?owego i kilka par oczu rozszerzonych zabobonn? trwog? ?ledzi?o ruchy kuj?cych m?otk?w. - Z?y znak - mrucza? stra?nik Grzela - z?y znak! I tak gra?y sygna?y a? do pierwszego brzasku. Lecz im bli?ej by?o rana, tym d?wi?ki stawa?y si? s?absze, niklejsze, w tym d?u?szych odst?pach czasu po sobie, a? zg?uch?y bez echa przed ?witem. Ludzie odetchn?li, jakby zmora nocna usun??a si? z piersi. Nazajutrz Pomian zwr?ci? si? do w?adz w Ostoi, zdaj?c dok?adny raport z zaj?? ubieg?ej nocy. Nadesz?a telegraficznie odpowied? kaza?a mu czeka? na przybycie specjalnej komisji, kt?ra mia?a spraw? gruntownie zbada?. W ci?gu dnia ruch odbywa? si? regularnie i wszystko mia?o przebieg normalny. Lecz z uderzeniem godziny si?dmej wiecz?r odezwa?y si? znowu alarmuj?ce sygna?y w tym samym, co wczoraj, porz?dku; wi?c najpierw sygna?: "wozy odbieg?y", potem rozkaz: "wszystkie wozy zatrzyma?", wreszcie has?o: "przys?a? lokomotyw? z robotnikami", i rozpaczliwy krzyk o pomoc: "przys?a? maszyn? z robotnikami i lekarzem". Charakterystycznym by?o stopniowanie w doborze znak?w, z kt?rych ka?dy nast?pny zdradza? wzmo?enie si? urojonego niebezpiecze?stwa. Sygna?y uzupe?nia?y si? oczywi?cie, tworz?c rozerwany przestankami ?a?cuch, snuj?cy jak?? z?owieszcz? opowie?? o domniemanym nieszcz??ciu. A jednak rzecz wygl?da?a na drwiny lub g?upi figiel. Naczelnik w?cieka? si?, s?u?ba zachowywa?a r??nie; jedni brali histori? z humorystycznego punktu widzenia i ?miali si? z zapami?ta?ych dzwonk?w, inni ?egnali przes?dnie. Blokowy Zdun utrzymywa? p??g?osem, ?e diabe? siedzi w s?upie sygna?owym i k?apie dzwonkiem na przekor?. W ka?dym razie nikt znak?w nie t?umaczy? na serio i na stacji nie poczyniono odpowiednich zarz?dze?. Alarm trwa? z przerwami a? do rana i dopiero gdy na wschodzie przetar?a si? blado???ta linia, dzwonki uspokoi?y si?. Nareszcie po bezsennie sp?dzonej nocy doczeka? si? naczelnik przybycia komisji ko?o dziesi?tej nad ranem. Przyjecha? z Ostoi nadinspektor Turner, wysoki, szczup?y, ze zmru?onymi z?o?liwie oczkami pan, z ca?ym sztabem urz?dnik?w. Zacz??o si? ?ledztwo. Panowie "z g?ry" mieli ju? ustalony pogl?d na spraw?. Sygna?y, zdaniem pana nadinspektora, pochodzi?y z budki kt?rego? z dr??nik?w na linii D?browa-G?asz?w. Chodzi?o tylko o to, z czyjej. Wed?ug etatu by?o na tej przestrzeni budnik?w dziesi?ciu; z tej liczby nale?a?o wydzieli? o?miu, kt?rzy nie posiadali aparatu do dawania sygna??w tego typu. Podejrzenie pad?o zatem na pozosta?ych dw?ch. Inspektor postanowi? wybada? obu na miejscu ich przeznaczenia. Po sutym obiedzie u pana naczelnika wyruszy? z D?browy po dwunastej w po?udnie specjalny poci?g z komisj? ?ledcz?. Po p??godzinnej je?dzie panowie wysiedli przed budk? dr??nika Dziwoty, jednego z podejrzanych. Biedna cz?eczyna, przera?ony naj?ciem nieoczekiwanych go?ci, zapomnia? j?zyka w g?bie i na pytania odpowiada? jakby zbudzony z g??bokiego u?pienia. Po przesz?o godzinnym badaniu dosz?a komisja do przekonania, ?e Dziwota Bogu ducha winien i o niczym nie ma poj?cia. Wi?c by nie traci? czasu, pan nadinspektor zostawi? go w spokoju, zalecaj?c swoim ludziom dalsz? jazd? do drugiego stra?nika, na kt?rym teraz skupi?a si? jego ?ledcza uwaga. W 40 minut potem stan?li na miejscu. Na spotkanie nie wybieg? nikt. To zastanowi?o. Posterunek wygl?da? jakby wymar?y; ?adnej poszlaki ?ycia w obej?ciu, ?adnego ?ladu ?yj?cej istoty woko?o. Nie odzywa?y si? patriarchalne g?osy gospodarstwa domowego, nie zapia? kogut, nie zrz?dzi?a kura. Po stromych, w par? por?czy uj?tych schodkach weszli na wzg?rze, na kt?rym wznosi? si? domek budnika Ja?wy. U wej?cia powita?y go?ci niezliczone roje much z?ych, zjadliwych, brz?cz?cych; owady, jakby w?ciek?e na intruz?w, rzuci?y si? do r?k, do oczu, do twarzy. Zapukano do drzwi. Z wn?trza nikt nie odpowiedzia? Jeden z kolejarzy nacisn?? klamk? - drzwi by?y zamkni?te. - Panie Tuziak - skin?? Pomian na ?lusarza stacyjnego - wytrychem go! - Duchem, panie naczelniku. Zazgrzyta?o ?elazo, zachrz??ci? zamek i ust?pi?. • Inspektor wywa?y? nog? drzwi i wszed? do ?rodka. Lecz w tej?e chwili cofn?? si? z powrotem na podw?rze, przytykaj?c chusteczk? do nosa. Z wn?trza uderzy? okropny zaduch. Jeden z urz?dnik?w odwa?y? si? przekroczy? pr?g i zajrza? w g??b. Przy stole pod oknem siedzia? budnik z g?ow? spuszczon? na piersi, z r?k? praw? opart? palcami na guziku aparatu sygna?owego. Urz?dnik zbli?y? si? do sto?u i zblad?szy, zawr?ci? ku wyj?ciu. Kr?tkie spojrzenie rzucone na r?k? dr??nika przekona?o, ?e nie palce ujmowa?y taster, lecz trzy nagie, ogo?ocone z mi?sa piszczele. W tej chwili siedz?cy przy stole zachwia? si? i zwali? si? jak k?oda na ziemi?. Poznano trupa Ja?wy w stanie zupe?nego rozk?adu. Obecny lekarz stwierdzi? ?mier? zasz?? przynajmniej dziesi?? dni temu. Spisano protok?? i pochowano na miejscu zw?oki, rezygnuj?c z obdukcji z powodu silnie posuni?tego zepsucia. Przyczyny ?mierci nie wykryto. Wypytywani o to ch?opi z s?siedniej wsi nie umieli da? ?adnych wyja?nie? pr?cz tego, ?e ju? od d?u?szego czasu Ja?wy nie widywano. W dwie godziny p??niej wr?ci?a komisja do Ostoi. Naczelnik D?browy mia? tej nocy i nast?pnych sen spokojny i nie zm?cony sygna?ami. Lecz w tydzie? potem zasz?a na linii D?browa-G?asz?w straszliwa katastrofa. Oderwane nieszcz??liwym trafem wagony wpad?y na poci?g pospieszny, d???cy z przeciwnej strony, i zdruzgota?y go doszcz?tnie. Zgin?? ca?y personel s?u?bowy i osiemdziesi?ciu kilku podr??nych.
категории: [ ]
|
Новости сайта10.01.2008 - состоялось открытие сайта. Поиск |