Mostowicz T. KARIERA NIKODEMA DYZMY (04)

Rozdzia? czwarty

Kolacja sk?ada?a si? z kilku potraw, kt?re podawa? lokaj sztywny i bezszelestny. Nastr?j by? nieco lepszy ni? przy ?niadaniu. Kunicki, czy tam Kunik, mniej si? zajmowa? interesami i Dyzm?, za to zasypywa? swa wymow? ?on? i c?rk?, wypytuj?c je o rodzaj zakup?w.

Pani Nina odpowiada?a uprzejmie, lecz zimno, natomiast Kasia tylko z rzadka raczy?a b?kn?? kr?tkie "tak'' lub "nie", za? wi?kszo?? skierowanych wprost do niej pyta? pomija?a milczeniem. Po dziwacznej rozmowie z Ponimirskim Nikodem zupe?nie nie rozumia? ju? istoty tego lekcewa?enia ze strony c?rki, lekcewa?enia, kt?re si?ga?o obra?liwej impertynencji. Chcia? w jaki? spos?b rozgry?? niejasn? sytuacj? i g?owi? si? nad tym, jak to najzgrabniej zrobi?, niczego jednak nie wymy?li?.

Po kolacji Kunicki zaproponowa? spacer i chocia? Kasia wzruszy?a ramionami, pani Nina odpar?a:

- Owszem, przejd? si? z przyjemno?ci?.

Id?c na przedzie z m??em, postukuj?cym grub? lask? i pozostawiaj?cym za sob? smug? dymu cygara, skierowa?a si? do parku, lecz nie w te jego okolice, kt?re ju? zna? Dyzma. Tam by?y g?ste stare drzewa, tutaj za? przewa?nie trawniki i klomby, gdzieniegdzie tylko na tle ciemniejszego szafiru nieba rysowa?y si? malownicze k?py wysmuk?ych drzew.

Nikodem z konieczno?ci zosta? w towarzystwie Kasi. Milczeli, a ?e w parku panowa?a zupe?na cisza, dolatywa? do nich szmer p??g?osem prowadzonej rozmowy Kunickich. Jak?e ?miesznie wygl?dali tak obok siebie: on, ma?y, irytuj?co ruchliwy i gestykuluj?cy staruszek, przy ?onie m?odej, zgrabnej, niemal pos?gowej, id?cej r?wnym, spokojnym, p?ynnym krokiem.

- Uprawia pan tenis? - spyta?a Kasia.

- Ja? Nie, prosz? pani. Nie umiem.

- To dziwne.

- Dlaczego dziwne?

- No, bo dzi? wszyscy panowie umiej?.

- Nigdy, prosz? pani, nie mia?em czasu nauczy? si? tej gry. Znam tylko bilard.

- Tak? To ciekawe, niech mi pan powie... Przepraszam - rzuci?a nagle i odbieg?a do klombu.

Dyzma zatrzyma? si?, nie wiedz?c, co ma robi?, gdy Kasia powr?ci?a z kilku ?odygami nikotiany w r?ku. Kwiaty pachnia?y ju? z daleka odurzaj?co. Zbli?y?a je do twarzy Nikodema. Ten s?dz?c, ?e zostaje obdarowany, zaczerwieni? si? i wyci?gn?? r?k?.

- Ale? nie! To nie dla pana. Niech pan pow?cha! Bajeczne, prawda?

- Owszem, ?adnie pachn? - odpar? zmieszany.

- Pan musi by?, swoj? drog?, bardzo zarozumia?y.

- Ja? Dlaczego? - zdziwi? si? szczerze.

- No, bo ju? panu si? zdawa?o, ?e kwiaty przeznaczam dla niego. Pewno cz?sto dostaje pan kwiaty od kobiet?

Dyzma wprawdzie nigdy nie dosta? od ?adnej kobiety kwiat?w, odpar? jednak na wszelki wypadek:

- Czasami.

- Podobno s?ynie pan w warszawskim mondzie jako silny cz?owiek.

-Ja?

- Ojciec mi m?wi?. Zreszt?, rzeczywi?cie, wygl?da pan na... Aha, pan gra w bilard?

- Niemal od dziecka - odpowiedzia?, przypominaj?c sobie zadymion? salk? bilardow? w cukierni Aronsona w ?yskowie.

- My te? mamy w domu bilard, lecz nikt z nas gra? nie umie. Ch?tnie nauczy?abym si?, gdyby pan znalaz? dla mnie troch? czasu...

- Pani? - zdziwi? si?. Nigdy nie wyobra?a? sobie, ?e kobieta mo?e gra? w bilard. - Przecie to m?ska gra.

- Ja w?a?nie lubi? m?skie gry. Nauczy mnie pan?

- Z przyjemno?ci?.

- Mo?emy zacz?? cho?by zaraz.

- Nie - odpar? Dyzma - mam dzi? jeszcze du?o roboty. Musz? rozpatrzy? si? w ksi?gach, w rachunkach.

- Hm... nie jest pan przesadnie uprzejmy. Ale to le?y w pana typie.

- A to dobrze czy ?le? - zaryzykowa?.

- Co? - zapyta?a ch?odno.

- No, to, ?e jestem takim typem?

- Wie pan... B?d? szczera. Lubi? mie? do czynienia z lud?mi stanowi?cymi pewn? pozytywn? warto??, byle nie przypominali mojego papy. Ale z g?ry chcia?abym zaznaczy? i hm... wyja?ni?, ?e... Nie pogniewa si? pan za szczero???...

- Bro? Bo?e.

- Ale bli?ej mnie to nie obchodzi.

- Nie rozumiem.

- Lubi pan kropki nad "i"?

- Co?

- Lubi pan te?, widz?, sytuacje wyra?ne. To bardzo dobrze. Ot??, je?eli nawet b?d? dla pana ?yczliwa, chcia?abym, by pan nie wyci?ga? z tego zbyt dalekich wniosk?w. Inaczej m?wi?c, ode mnie kwiat?w nie b?dzie pan dostawa?.

Wreszcie si? zorientowa?, o co jej chodzi?o i roze?mia? si?.

- Ja nie liczy?em na to wcale.

- To ?wietnie. Najlepiej jest, gdy si? sprawy stawia jasno. Nie wiedzia? sam dlaczego, ale czu? si? dotkni?ty i powiedzia? prawie bez namys?u:

- Ma pani racj?. Odp?ac? wi?c pani r?wn? szczero?ci?. Pani te? nie jest moim typem.

- Tak? Tym lepiej - odpar?a nieco zaskoczona. - To porozumienie umo?liwia nam nauk? bilardu.

Kuniccy zawr?cili i przy??czyli si? do nich. Kasia wzi??a Nin? pod r?k? i poda?a jej kwiaty ze s?owami:

- Prosz? ci?, Ninu?, lubisz nikotiany... Kunicki obrzuci? j? spojrzeniem, w kt?rym pomimo zmroku Dyzma dojrza? wyra?n? z?o??.

- Po co te manifestacje? - sykn??, sepleni?c mocno.

Pani Nina, na twarzy kt?rej odbi?o si? zmieszanie, rzek?a cicho:

- Szkoda, ?e je zerwa?a?. ?ycie kwiat?w i tak jest bardzo kr?tkie. W hallu rozstali si?, wymieniaj?c zdawkowe ?yczenia dobrej nocy. Dyzma jednak nie my?la? o ?nie. Postanowi? za wszelk? cen? stara? si? zapozna? z materia?ami dotycz?cymi spraw maj?tkowych Kunickiego. By?y to rzeczy wysoce skomplikowane, naje?one cyframi i pe?ne wrogich, niezrozumia?ych wyraz?w, kt?rych albo wcale nie zna?, albo poj?? nie m?g? ich tajemniczego znaczenia. Remanent, eskonto, trakcja, p??fabrykat, c?o ochronne, reasekuracja, rekompensata, tendencja, hossa, ekwiwalent - na czo?o Dyzmy wyst?pi? kroplisty pot.

Zacz?? czyta? p??g?osem, lecz i to nie pomaga?o. Po prostu przesta? rozumie? znaczenie wymawianych zda?, sens kt?rych ucieka? z jego ?wiadomo?ci, stawa? si? pusty i nieuchwytny.

Nikodem zrywa? si? od biurka i biega? po pokoju, wybuchaj?c przekle?stwami i t?uk?c skronie zaci?ni?tymi pi??ciami.

- A jednak musz?, musz? - powtarza? uparcie - musz? to rozgry??, bo inaczej przepadn?.

Znowu zacz?? czyta? i zrywa? si? znowu.

- Nie, to na nic, ?eb mi p?knie, a nic nie zrozumiem.

Poszed? do ?azienki i odkr?ciwszy kran z zimn? wod?, pochylony, kilka minut i my?la?: - Pomo?e czy nie pomo?e...

Nie pomog?o. Ca?? noc sp?dzi? na wertowaniu papier?w i jedynym rezultatem tej m?ki by? silny b?l g?owy. Mgliste i urywkowe wyobra?enie o kompleksie gospodarki Koborowa ?adn? miar? nie mog?o wystarczy? ju? nie tylko do administrowania, lecz nawet dla rozmawiania o tych interesach z Kunickim.

Co robi??...

My?la? nad tym d?ugo i postanowi? w ?adnym wypadku nie kapitulowa? bez walki.

Przeci?gn?? jak najd?u?ej, a mo?e tymczasem przyjdzie sk?d? ratunek.

By?o ju? po ?smej, gdy Kunicki zasta? Dyzm? przy biurku w?r?d porozk?adanych ksi?g i papier?w.

- Kochany panie Nikodemie - zawo?a? z udanym oburzeniem - co pan wyprawia. Przecie pan wcale nie spa?! Pracowito?? pracowito?ci?, a zdrowie zdrowiem.

- Nic mi nie b?dzie - odpar? Dyzma - jak co? zaczn? robi?, nie lubi? sobie przerywa?.

- To z pana zawzi?ta sztuka. No i jak?e?

- Ano, nic.

- Ale przyzna pan, kochany panie Nikodemie, ?e ca?y materia? utrzymany pierwszorz?dnie. Przejrzysty, systematyczny, ?cis?y...

- Rzeczywi?cie - odpar? - bardzo porz?dnie prowadzony.

- Co? Prawda? Sam to robi?. I poniewa? znam ka?dy patyczek i ka?de k??ko w tej maszynerii jak w?asn? kiesze?, mam najlepsz? gwarancj?, ?e mnie nikt z mego personelu nie okpi. No, ale niech?e pan ju? teraz da pok?j tej robocie. Zaraz podaj? ?niadanie. B?dzie pan mia? jeszcze do?? czasu, bo dzi? nie b?d? panu zawraca? g?owy. Mam w papierni komisj? budowlan?, a p??niej jad? obejrze? las w Koci??wce.

Gdy weszli do jadalni, panie siedzia?y przy stole.

- Blado pan wygl?da - zauwa?y?a pani Nina.

- G?owa mnie troch? boli.

- No, bo wyobra?cie sobie, moje drogie - powiedzia? Kunicki - ?e pan Nikodem ani oka nie zmru?y?. Ca?? noc przesiedzia? nad ksi??kami!

- Mo?e we?mie pan proszek, od b?lu g?owy? - zapyta?a pani Nina.

- Chyba nie warto...

- Niech pan we?mie, to dobrze panu zrobi. Kaza?a s?u??cemu przynie?? pude?ko z proszkami i Dyzma musia? po?kn?? lekarstwo.

- Wiesz, Nino - odezwa?a si? Kasia - pan Dyzma b?dzie mnie uczy? gry bilardowej.

- A pan dobrze gra?

- ?rednio - odpar? Nikodem - kiedy? gra?em nie?le.

- Mo?e zaczniemy zaraz po ?niadaniu? - zaproponowa?a Kasia.

- B?d? si? przygl?da?a waszej lekcji - dorzuci?a pani Nina.

- Ho, ho - za?mia? si? Kunicki - obawiam si?, ?e zechcecie zagarn?? mi pana Nikodema ca?kowicie.

- M?? m?j jest zazdrosny o pana - u?miechn??a si? pani Nina, a Dyzma zauwa?y?, ?e patrzy na? ?yczliwie.

- Ona musi by? bardzo dobra - pomy?la?.

Zaraz po ?niadaniu Kunicki po?egna? si? z nimi i drobnym kroczkiem wybieg? do oczekuj?cego samochodu.

Kasia kaza?a przygotowa? bilard i wszyscy troje przeszli do pokoju bilardowego.

Nauka zacz??a si? od pokazania postawy r?ki i sposobu trzymania kija. P??niej Dyzma t?umaczy?, jak nale?y uderzy? bil?.

Kasia szybko orientowa?a si?, a ?e mia?a pewn? r?k? i dobre oko, Dyzma zawyrokowa?:

- B?dzie pani dobrze gra?a, tylko trzeba du?o praktyki.

- Wi?c Kasia Jest poj?tn? uczennic?? - zapyta?a pani Nina.

- Jak na pierwszy raz, bardzo pi?knie.

- A co jest w bilardzie najtrudniejsze? - zapyta?a Kasia.

- Najtrudniejszy jest karambol.

- Niech pan poka?e, jak si? to robi. Dyzma rozstawi? bile i powiedzia?:

- Niech pani uwa?a, teraz tak uderz? swoj? bil?, ?e ta dotknie obu pozosta?ych.

- Ale przecie to niemo?liwe, one stoj? nie na jednej linii.

- W?a?nie - u?miechn?? si?, zadowolony z efektu - ca?a sztuka karambolu polega na tym, ?e moja bila, uderzaj?c o band? w r??nych miejscach, b?dzie nabiera?a r??nych kierunk?w. Karambol tak wygl?da. - Lekko uderzy? swoj? bil? i karambol uda? si? wspaniale ku podziwowi pa?.

- Ale? to geometria - zdziwi?a si? pani Nina.

- Ha - dorzuci?a Kasia - ja do takiej wprawy nie dojd?.

- A mo?e pani spr?buje? - zwr?ci? si? Dyzma do Niny.

- O, ze mnie to nic nie b?dzie - powiedzia?a, bior?c jednak kij do r?ki. Nie wiedzia?a, jak ustawia si? lew? d?o?, by zrobi? z niej podp?rk?, i Dyzma musia? u?o?y? jej palce. Zauwa?y? przy tym, ?e pani Nina ma bardzo g?adk? sk?r?. Przysz?o mu na my?l, ?e te r?ce na pewno nic nigdy nie robi?y. - Jakie to szcz??cie - pomy?la? - by? tak bogatym, cz?owiek nie potrzebuje palcem ruszy?, wszystko zrobi? za niego...

- No, prosz? pana - odezwa?a si? Nina - mnie pan uczy? widocznie nie chce?

- Przepraszam. Tak sobie zamy?li?em si?.

- Ciekawam, nad czym?

- Ee, nic. Po prostu dotkn??em teraz pani r?ki i pomy?la?em, ?e tak delikatne r?ce ?adnej pracy pewno nie znaj?. Pani Nina zarumieni?a si?.

- Ma pan racj?. Wstydz? si? tego od dawna, ale brak mi si?y woli, by raz wreszcie zaj?? si? jak?? robot?. Pr??nuj? mo?e i dlatego, ?e okoliczno?ci tak si? sk?adaj?.

- Oczywi?cie, po co pracowa?, gdy si? ma tyle pieni?dzy - powiedzia? Dyzma po prostu.

Pani Nina zagryz?a wargi i spu?ci?a oczy.

- Pan jest bardzo surowym s?dzi?, ale przyznaj?, ?e zas?u?y?am w zupe?no?ci na t? gryz?c? ironi?.

Dyzma nie zrozumia? i zacz?? si? g?owi?, o czym w?a?ciwie ona m?wi.

- Pan Dyzma jest weredykiem i wali prawd? prosto z mostu - zaopiniowa?a Kasia.

- To jednak jest zalet? rzadk? - doda?a Nina.

- Chocia? nie zawsze mi?? dla otoczenia - zastrzeg?a si? Kasia.

- Ale po?yteczn?. Wol? szorstk? prawd? od nieszczerych komplement?w.

- O, te nie wydaj? si? mi dziedzin? pana Dyzmy. Niech pan powie - chcia?a go sprowokowa? Kasia - czy pan m?wi paniom komplementy?

- Owszem. Je?eli kto? jest ?adny, mog? mu to powiedzie?.

- Tylko tyle? No, a na przyk?ad mnie co by pan powiedzia??

- Pani?... Hm... - Dotkn?? z namys?em swej wystaj?cej szcz?ki. Kasia wybuchn??a ?miechem.

- Widzisz, Nino, z jakim trudem panu to przychodzi! No, prosz? pana, niech?e pan co? powie. Je?eli o ca?o?ci nie mo?e pan wyrazi? si? pochlebnie, mo?e znajdzie si? jaki? szczeg?? w mojej osobie, dla kt?rego b?dzie pan ?askawszy.

Pod jedwabistym meszkiem jej brzoskwiniowej cery zar??owi? si? lekki rumieniec. Pomy?la?, ?e jest ?liczna, lecz jaka? bardzo cudza, i ?e ma co? dziwnie drapie?nego w intensywnym spojrzeniu orzechowych oczu wpatrzonych w Nin?.

- Owszem - odpar? - ma pani ?adne uszy.

- O!... - zdziwi?a si? - nie przypuszcza?am, ?e to od pana us?ysz?. Wie pan, ?e sam mistrz Bergano zaszczyci? mnie ubieg?ej zimy na Riwierze tym samym komplementem.

- A kto to jest Bergano? - Wpad?em - pomy?la? Dyzma i doda? g?o?no:

- Nie znam si? na malarstwie. Nigdy si? tym nie interesowa?em.

- Co jednak nie przeszkadza panu - uprzejmie powiedzia?a Nina - mie? gusty takie jak wielcy arty?ci.

Kasia od?o?y?a kij i orzek?a, ?e na dzi? ma do?? bilardu.

- No, teraz id? si? przebra?. Nie pojecha?by pan ze mn? konno?

- Bardzo dzi?kuj?, ale mam jeszcze du?o roboty - odpar? Nikodem.

- No, to jad? sama. Pa, Ninu?. - Obj??a j? za szyj? i poca?owa?a w usta.

Gdy znikn??a za drzwiami, Dyzma powiedzia?:

- Pani pasierbica kocha pani? nie jak macoch?... Pani Nina nagle odwr?ci?a si? i podesz?a do okna.

- Kochamy si? jak siostry.

- Bo te? - zauwa?y? Nikodem - r??nica wieku mi?dzy paniami jest chyba bardzo ma?a. Ja sam pocz?tkowo wzi??em panie za siostry. Tylko w typie panie s? zupe?nie r??ne.

- O, tak - potwierdzi?a Nina - i usposobienia, i charaktery, i pogl?dy nasze s? diametralnie przeciwne.

- A jednak panie si? kochaj?.

Pani Nina nic nie odpowiedzia?a i Dyzma, nie wiedz?c, co by tu jeszcze wymy?li? dla podtrzymania konwersacji, zdecydowa? si? p?j?? do siebie.

- Musz? ju? i??. Moje uszanowanie pani. Skin??a mu g?ow? i zapyta?a:

- Mo?e pan czego? potrzebuje?

- O, dzi?kuj? pani.

- Pan b?dzie ?askaw nie kr?powa? si? i wydawa? polecenia s?u?bie...

- Dzi?kuj?...

Uk?oni? si? i wyszed?. Nina widzia?a jeszcze kilka chwil jego szorstk? w ruchach, robi?c? wra?enie kwadratowej figur? i szeroki, czerwony, gruby kark, gdy twardym krokiem szed? w d?ugiej amfiladzie pokoj?w.

- Wi?c tak wygl?da silny cz?owiek? - pomy?la?a. - Dziwne. A jednak... Ach, ty wieczna marzycielko!...-- roze?mia?a si? i spl?t?szy d?onie przeci?gn??a si? ca?ym cia?em.

Dyzma znowu zabra? si? do studiowania materia??w Kunickiego, lecz sz?o mu bodaj gorzej ni? w nocy. ?adn? miar? nie m?g? zorientowa? si? w tym lesie cyfr.

- Psiakrew! - kl??. - Wida?, jestem g?upi jak but. Przypomnia?o mu si? gimnazjum. Tam przynajmniej, gdy czego? nie rozumia?, m?g? wyku? na pami??. Orka, bo orka, ale by?o zawsze to wyj?cie. Zreszt? gdy nie wyku?, m?g? zawsze uda? chorego i me i?? na lekcje... A tu nie ma ?adnej rady, ?adnej... Bo przecie tego wyku? nie mo?na, a zachorowa?... Nagle zastanowi? si?:

- A ?eby tak zachorowa??

Ale co z tego?

Zawsze mo?na odwlec wylanie na par? dni... mo?e nawet na par? tygodni...

To jest my?l! Dobra my?l! Tymczasem mo?e co? si? zdarzy, co? si? zmieni...

- Tak - zdecydowa? - nie ma gadania. Od jutra rana zachoruj? i koniec.

D?ugo namy?la? si? nad wyborem odpowiedniej choroby. ?adna zara?liwa nie nadawa?a si?, bo wys?aliby go mo?e do szpitala. ?o??dek te? musi by? zdrowy, bo mu je?? nie dadz?...

A ?eby tak reumatyzm?...

Ucieszy? si?.

To b?dzie najlepsze, bo cho?by i doktora wezwali, to i ten nie pozna si?.

Gdy przyszed? lokaj prosi? go na obiad, Dyzma mia? ju? gotowy plan ci??kiego ataku reumatycznego w prawej r?ce l w prawej nodze. Dzi? przy kolacji zacznie si? skar?y? na b?l, a jutro wcale nie wstanie z ???ka.

By? tak kontent z pomys?u, ?e wpad? w doskona?y humor.

Przy stole panowa? nastr?j weso?y. Widocznie nieobecno?? pana domu wp?ywa?a dodatnio na usposobienie pa?. Rozmawiano o projektowanym wyje?dzie Kasi do Szwajcarii, gdzie mia?a studiowa? medycyn?.

- I zamierza pani po uko?czeniu uniwersytetu praktykowa?? - pyta? Dyzma.

- Oczywi?cie.

- B?dziemy twoimi pacjentami - za?mia?a si? pani Nina.

- Ty tak - odpar?a Kasia - ale pan Dyzma nie.

- Pani jest nielito?ciwa. A gdybym zachorowa?, a nie by?oby w pobli?u lekarza?...

- Ale? pan mnie ?le zrozumia?. Ja b?d? lekarzem chor?b kobiecych.

- Ach tak? To szkoda. Ja cierpi? na reumatyzm, a to chyba choroba m?ska.

- To zale?y - zauwa?y?a pani Nina - czy zosta?a nabyta po m?sku.

- Na wojnie - odpar? Nikodem.

- Pan by? oficerem?

- Nie, zwyk?ym szeregowcem.

- To pi?knie - powiedzia?a Nina. - Wielu wybitnych ludzi s?u?y?o w?wczas w szarych mundurach ?o?nierskich.

- Mundury by?y zielone - sprostowa? Dyzma.

- Oczywi?cie, kolor nadziei, bardzo to pan subtelnie zaznaczy?. Czy mo?e by? pan ranny?

- Nie. Tylko reumatyzm zostawi?a mi wojna na pami?tk?.

- No i na pewno ordery? - zapyta?a.

Nikodem nie mia? ?adnych odznacze?, ale sk?ama?:

- Virtuti Militari. A poza tym mia?em i awans, omal nie zosta?em genera?em.

- Jak to?

- Mianowano mnie starszym szeregowcem i na pewno doszed?bym a? do generalskiej szar?y, gdyby nie to, ?e akurat wojna si? sko?czy?a.

- Ma pan jednak, widz?, mi?e o niej wspomnienia.

- To by? najpi?kniejszy okres mego ?ycia - powiedzia? szczerze.

- Rozumiem pana. Chocia? sama, jako kobieta, nie umia?abym czu? si? szcz??liw? w?r?d umieraj?cych i rannych, jednak zdaj? sobie spraw?, ze prawdziwy m??czyzna mo?e znale?? na wojnie ?rodowisko pobudzaj?ce najbardziej m?skie instynkty. Braterstwo, walka...

Dyzma u?miechn?? si?. Przypomnia? sobie koszary baonu telegraficznego, kury hodowane przez sier?anta, ciep?? kaw? i monotonne dni pr??nowania...

- Tak, dziki zwierz - potwierdzi?.

- Moja droga - powiedzia?a pani Nina, jakby nawi?zuj?c dawniej przerwan? rozmow? - jednak musisz przyzna?, ?e i w tym jest urok, kt?ry zw?aszcza na kobiety dzia?a silnie. Kasia wzruszy?a ramionami.

- Nie na wszystkie.

- Kobiety - powiedzia? Nikodem - na og?? wol? brutaln? si?? ni? ?lamazarno??.

- Niech si? pan nie reklamuje - roze?mia?a si? Nina.

Rozmawiano jeszcze kilka chwil, po czym Dyzma poszed? do swego pokoju. Pami?ta?, ?e um?wi? si? w parku z tym zwariowanym hrabi?, od kt?rego mo?na wielu ciekawych rzeczy dowiedzie? si? o ca?ym towarzystwie koborowskim.

Sprawdziwszy, ?e nikogo w pobli?u nie ma, otworzy? drzwi na taras i wybra? alej?, kt?ra wyda?a si? mu najpro?ciej prowadz?c? do owej kamiennej ?awki pod star? lip?.

Nie m?g? jej wszak?e odszuka? i ju? zacz?? traci? nadziej?, ?e zobaczy si? z tym Ponimirskim, gdy us?ysza? w pobli?u ujadanie ratlerka.

- Jest! - ucieszy? si?.

Istotnie, w pobli?u ujrza? pokracznego pieska obskakuj?cego dooko?a pie? rosochatego kasztana i szczekaj?cego zawzi?cie. Podni?s? wzrok i ku swemu zdumieniu zobaczy? m?odego hrabiego usadowionego w rozwidleniu ga??zi.

- A, jest pan - zawo?a? ten z g?ry - to doskonale. Zeskoczy? lekko na ziemi? i skin?? Dyzmie g?ow?.

- Nie zadenuncjowa? mnie pan przed Kunikiem? - zapyta? nieufnie.

- Bro? Bo?e. Zreszt? nie ma go w domu.

- To dobrze. Zdziwi? si? pan, ?e siedzia?em na drzewie?

- Nie, dlaczego...

- Widzi pan, to atawizm. Czasami odzywa si? w cz?owieku nieprzeparta ch?? powrotu do pierwotnych form bytowania. Nie zauwa?y? pan tego, panie ten... No, jak si? pan nazywa?

- Dyzma.

- Aha. Dyzma. G?upie nazwisko, a imi??

- Nikodem.

- Dziwne. Nie wygl?da pan na Nikodema. Ale mniejsza o to. Zreszt? m?j Brutus te? nie wygl?da na Brutusa, a ja na ?or?a. Powiadasz pan, ?e ten ?ajdak wyjecha??

- Na jeden dzie?.

- Pewno jaki? nowy szwindel szykuje. Czy pan wiesz, ?e on nam Koborowo wydar??

- Nic nie s?ysza?em - odpar? Dyzma.

- Uwa?asz pan, Kunik trudni? si? lichwiarstwem. A ?e m?j ojciec wydawa? du?o pieni?dzy, za? wojna mocno nadszarpn??a stan naszych finans?w, Kunik ?atwo oplata? nasze interesy i wm?wi? w ko?cu papie niby fikcyjn? sprzeda? Koborowa.

- Jak to fikcyjn?? Tak? na niby?

- Nie wiem, nie znam si? na tym. Do?? ?e zrobi? jakie? grube szachrajstwo i przyw?aszczy? sobie maj?tek. Ale to nic. Wsadz? go jeszcze do krymina?u.

- No, dobrze - zapyta? ostro?nie Dyzma - a dlaczeg?? w takim razie siostra pana hrabiego wysz?a za m?? za Kunic... za Kunika?

- Z mi?o?ci do ojca. Ojciec nie prze?y?by wyjazdu z Koborowa, a ten ?otr, zw?chawszy to, podsun?? ojcu uk?ad, ?e je?eli Nina zostanie jego ?on?, on przepisze na ni? tytu? w?asno?ci Koborowa i ?e w ten spos?b nasze gniazdo rodowe pozostanie w r?kach Ponimirskich. Siostra wi?c po?wi?ci?a si? i gorzko to pokutuje, bo ojciec w rok po jej ?lubie i tak umar?, a ten ?otr wycygani? od Niny jakie? weksle na ogromn? sum? i plenipotencj?. Dzi?ki temu siostra nie mo?e ani palcem ruszy? we w?asnym maj?tku, bo ga?gan Kunik ma pe?ni? w?adzy.

- A co na to m?wi jego c?rka?

- Ta Ka?ka? To te? ma?pa, ale Kunika nienawidzi, bo on podobno strasznie maltretowa? jej matk?.

- Umar?a?

- Kto?

- Pierwsza ?ona pana Kunika?

- Jakiego pana? - zaperzy? si? Ponimirski. - ?ajdaka, chama, nie pana. Pan to jestem, ja! Rozumie osoba?

- Rozumiem - zgodzi? si? Dyzma - a wi?c umar?a?

- Po pierwsze, nic mnie to nie obchodzi, a po drugie, umar?a ju? dawno. Prosz? mi da? papierosa.

Zapali? i puszczaj?c misterne k??ka dymu, zamy?li? si? g??boko... Dyzma zauwa?y?, ?e Ponimirski jest dzi? znacznie spokojniejszy i dlatego zaryzykowa? zapytanie:

- A dlaczego pana hrabiego usun?li z pa?acu?

- Co?

- Pyta?em, dlaczego pana hrabiego usun?li? Ponimirski nic nie odpowiedzia? i d?u?sz? chwil? wpatrywa? si? w oczy Dyzmy. Wreszcie pochyli? si? do niego i rzek? szeptem:

- Zdaje mi si?, ?e b?d? pana potrzebowa?...

- Mnie? - zdziwi? si? Nikodem.

- Ciiiicho! - Rozejrza? si? nieufnie doko?a. - Mam wra?enie, ?e nas kto? pods?uchuje.

- Przywidzia?o si? panu hrabiemu. Nikogo tu nie ma.

- Pst! Brutus! Szukaj szpiega, szukaj!

Ratlerek przygl?da? si? swemu panu z g?upkowat? min? i nie rusza? si? z miejsca.

- G?upie bydl?! - zirytowa? si? hrabia - poszo? wont! Wsta? i skradaj?cym si? krokiem obszed? doko?a krzaki. Gdy usadowi? si? znowu na ?awce, powiedzia? pouczaj?co:

- Nie mo?na nigdy przesadzi? w ostro?no?ci.

- M?wi? pan hrabia, ?e b?dzie mnie potrzebowa? - zacz?? Dyzma.

- Tak, u?yj? pana jako narz?dzie, tylko musi mi pan przyrzec absolutne pos?usze?stwo. Oczywi?cie, nikomu ani s?owa. Przede wszystkim pojedzie pan do Warszawy do mojej ciotki, pani Prze??skiej. Jest to bardzo g?upia i bardzo szanowna osoba. Pewnie i pan to zauwa?y?, ?e osoby szanowne najcz??ciej s? g?upie?...

- Rzeczywi?cie...

Ponimirski wykrzywi? si? ironicznie i doda?:

- Pan, panie, jest wyj?tkiem z tej regu?y, bo chocia? pan jest g?upi, szacunku nie wzbudzasz. Ale to drobiazg. Tu sprawa jest wa?niejsza. Ot?? ciotka Prze??ska ma szalone stosunki i Kunika nienawidzi. Dlatego w?a?nie pomo?e panu w mojej sprawie.

- W jakiej sprawie?

- Milcze?, sapristi, gdy ja m?wi?. Kunik og?osi? mnie wariatem. Mnie! Uwa?asz pan i uzyska? kuratel? nade mn?. Ot?? chodzi o to, by ciotka zmobilizowa?a nie wiem ju? tam kogo, by ustanowiono jakie? konsylium, kt?re orzeknie, ?e jestem ca?kiem normalny. Rozumiesz pan?

- Rozumiem.

- Napisz? list do ciotki, w kt?rym przedstawi? pana jako swego koleg?, chocia? wygl?dasz pan na szewca, ale ciotka tak pragnie zaszkodzi? Kunikowi, ?e gotowa uwierzy?. Obja?nisz pan wszystko ciotce, ?e tu nade mn? si? zn?caj?, ?e mnie wi???, ?e moje listy przetrzymuj?. Trzeba to przedstawi? w najczarniejszych kolorach...

- No, dobrze, ale...

- Cicho! Chcesz pan spyta?, co pan b?dziesz mie? za to? Ot?? dowiedz si?, ?e za to zaszczyc? pana moj? przyja?ni? i do?ywotni? rent?. Wystarczy? Id? pisa? list, a pan przed wyjazdem do Warszawy niech przyjdzie tu po list i szczeg??owe instrukcje. Je?eli jednak zadenuncjujesz mnie, pami?taj pan, ?e ciebie zabij? jak psa. Do widzenia.

Gwizdn?? na ratlerka i jednym susem znik? w krzakach.

- To wariat, nie ulega najmniejszej w?tpliwo?ci - pomy?la? Dyzma. Jednak?e informacje hrabiego musia?y zawiera? znaczn? doz? prawdy. Kunicki sam przecie m?wi, ?e Koborowo kupi?. Stosunek za? do? jego ?ony i c?rki istotnie by? wrogi. Ma si? rozumie?, nie ma sensu zajmowa? si? tym ob??kanym i jego projektami, jednak?e nale?y zastanowi? si?, czy z tego ca?ego m?tlika nie da si? wyci?gn?? dla siebie jakich? korzy?ci?...

Dyzma na razie nie widzia? jeszcze ?adnych otwieraj?cych si? mo?liwo?ci, lecz zdawa? sobie spraw?, ?e posiadanie cudzych tajemnic nigdy nie zawadzi. Zw?aszcza w jego po?o?eniu.

- W ka?dym razie musz? si? jako? wywiedzie?, czy to, co ten zwariowany hrabia opowiada, jest prawd?.

Przysz?o mu na my?l, ?e gdyby si? zarzuty Ponimirskiego potwierdzi?y, mia?by mo?no?? grozi? Kunickiemu ich ujawnieniem. Rozmy?la? w?a?nie nad tym, gdy ju? przed samym pa?acem spotka? lokaja, od kt?rego dowiedzia? si?, ?e pan nie wr?ci? i odes?a? auto, bo interesy zatrzyma?y go jeszcze na jeden dzie?.

Wiadomo?? ta ucieszy?a Dyzm?. Jeszcze jedna doba ?wi?tego spokoju! Jednak?e postanowi? nie odk?ada? swego zachorowania. Zawsze? to lepiej b?dzie wygl?da?, gdy reumatyzm przyjdzie na ca?y dzie? przed konferencj? z Kunickim.

Tote? podczas kolacji zacz?? krzywi? si? niemi?osiernie i chwyta? si? za rami? i za kolano. Obie panie, a zw?aszcza Nina, ze wsp??czuciem wypytywa?y go o przyczyny b?lu, gdy za? powiedzia?, ?e to reumatyzm, obie zgodnie zaopiniowa?y, ?e w Koborowie klimat wilgotny sprzyja atakom reumatycznym. Pani Nina za? nawet przeprasza?a go za nieuprzedzenie o tym.

Akurat przy ostatnim ?yku kompotu b?l Dyzmy sta? si? ju? nie do zniesienia. Przeprosi? panie i chcia? i?? do swego pokoju, lecz pani Nina kaza?a s?u??cemu, by go podtrzymywa?, sama za? posz?a do domowej apteczki po jakie? lekarstwa.

Dyzma by? zupe?nie zadowolony z siebie. Scena wypad?a doskonale. Widzia? to nawet z miny zaaferowanego lokaja, kt?ry pom?g? mu rozbiera? si? i u?o?y? w ???ku, a p??niej przyni?s? lekarstwa.

Po kwadransie zapukano do drzwi, a gdy powiedzia?: "Prosz?", us?ysza? g?os pani Niny.

- Jak?e si? pan czuje?

- Z?e, prosz? pani.

- Niczego panu nie potrzeba?

- Nie, dzi?kuj?!

- No, to dobranoc. Mam nadziej?, ?e b?dzie jutro lepiej.

- Dobranoc pani.

Zaleg?a cisza, a ?e kolacja by?a obfita, Dyzma uczu? senno?? i zasypiaj?c, pomy?la?: - Ta pani Nina to sympatyczna baba... Ba, hrabianka...