Sienkiwicz H. SZKICE W?GLEM (09)

Rozdzia? IX
IMOGENA

Rzepa po wyj?ciu z chlewka poszed? prosto nie do cha?upy, ale do karczmy. Wiadomo, ?e ch?op w utrapieniu pije. Z karczmy, powodowany ta? sam? my?l? co i Rzepowa, poszed? do pana Skorabiewskiego i g?upstwo zrobi?.

Cz?owiek nietrze?wy nie wie, co gada. Ot?? Rzepa by? natarczywy, a gdy us?ysza? to? samo co i Rzepowa o zasadzie nieinterwencji, nie tylko ?e wskutek przyrodzonej prostakom t?po?ci umys?owej, tej wysoce dyplomatycznej zasady nie poj??, ale z gburowato?ci?, w?a?ciw? r?wnie? prostakom, ozwa? si? i zosta? wyrzucony za drzwi.

Gdy przyszed? nazad do cha?upy, sam powiedzia? ?onie:

- By?em we dworze.

- I nie wsk?ra?e? nic.

A on pi??ci? o st??.

- Podpali? by ich, psiowiary.

- Cichaj?e, zbere?niku. Co ci ta pan powiedzia??

- Odes?a? mnie do naczelnika. ?eby jego...

- Ono to chyba trzeba i?? do Os?owic.

- Pojad? do Os?owic - m?wi? zaraz wtedy - i poka?? mu, ?e si? bez niego ob?dzie.

- Nie pojedziesz?e ty, nieboraku m?j serdeczny, tylo ja sama. Ty, ino si? napijesz, to zara hardo si? stawisz i tylko nieszcz??cia przymno?ysz.

Rzepa z pocz?tku by?o nie chcia?, ale zaraz po po?udniu poszed? do karczmy zala? robaka, nazajutrz dzie? to? samo; kobieta wi?c, nie pytaj?c ju? o nic, zda?a wszystko na wol? bo?? i we ?rod? wzi?wszy dziecko wysz?a do Os?owic.

Ko? by? przy gospodarstwie potrzebny, wi?c posz?a piechot? i ?witaniem, bo do Os?owic by?o trzy op?tane mile. My?la?a, ?e mo?e i spotka dobrych ludzi jad?cych, kt?rzy pozwol? si? jej przysi??? bodaj na brze?ku fury, ale nie spotka?a nikogo. O dziewi?tej rano, siad?szy zm?czona na skraju lasu, zjad?a kromk? chleba i par? jaj, kt?re mia?a ze sob? w kobia?ce, potem posz?a dalej. S?once zaczyna?o przypieka?, wi?c spotkawszy pachciarza Herszka z Wrzeci?dzy, kt?ry wi?z? w drabkach g?si do miasta, zacz??a prosi?, ?eby j? zabra? na fur?.

- Z Bogiem, moja Rzepowa - odpowiedzia? Herszek - ale tu taki piach, ?e ko? ledwie mnie samego ci?gnie. Dacie z?oty, to was wezm?.

Dopiero przypomnia?a sobie, ?e mia?a tylko jeden czeski zawi?zany w chu?cie. Chcia?a ?ydowi da? go zaraz, ale on odpowiedzia?:

- Czeski? I czeskiego na ziemi nie znajdzie, i to pieni?dz! cy! cy!

To rzek?szy zaci?? konia i pojecha? dalej. Na ?wiecie stawa?o si? coraz gor?cej i pot la? si? strumieniem z Rzepowej, ale zbiera?a nogi, jak mog?a, i w godzin? p??niej wchodzi?a ju? do Os?owic.

Kto zna jak nale?y geografi?, ten wie, ?e wje?d?aj?c od strony Baraniej G?owy do Os?owic, trzeba przeje?d?a? ko?o ko?cio?a poreformackiego, w kt?rym dawniej by?a Matka Boska cudowna, a oko?o kt?rego jeszcze dzi?, co niedziela, siedzi ca?a ulica dziad?w wrzeszcz?cych wniebog?osy. Teraz, ?e to by? dzie? powszedni, siedzia? wi?c pod parkanem tylko jeden dziad, ale za to wyci?ga? spod ?achman?w go?? nog? bez palc?w i trzymaj?c w r?ku wierzch pude?ka od szuwaksu, ?piewa?:

?wi?ta, niebieska
Pani anielska.

Ujrzawszy kogo przechodz?cego przestawa? ?piewa?, ale wysuwaj?c jeszcze dalej nog?, poczyna? krzycze?, jakby go kto ze sk?ry obdziera?.

- Mi?osierne osoby! Biedna kaleka lito?ci b?aga! Niech wam Pan B?g mi?osierny da wszystko dobre na ziemi!

Ujrzawszy go Rzepowa odwi?za?a z chusty swego czeskiego i zbli?ywszy si? rzek?a:

- Mata pi?? groszy?

Chcia?a mu da? tylko grosz, ale dziad poczuwszy sz?staka w palcach nu? jej wymy?la?: " ?a?ujeta czeskiego Panu Bogu, po?a?uje i wam Pan B?g wspomo?enia. Id?ta do paralusa, p?kim dobry!"

Wi?c Rzepowa sobie rzek?a: "Niech to b?dzie na chwa?? bo??", i posz?a dalej.

Dopiero jak przysz?a na rynek, tak si? zl?k?a. ?atwo by?o przyj?? do Os?owic, ale zab??dzi? w Os?owicach jeszcze ?atwiej. A to? to miasto nie ?arty! Przyjdziesz do jakiej nieznajomej wsi, a ju? musisz wypytywa? si?, gdzie kto mieszka, a c?? dopiero w takich Os?owicach. "Ja si? tu zgubi? jak w lesie" - pomy?la?a Rzepowa. Nie by?o innej rady, jak wypytywa? si? ludzi. O komisarza wypyta?a si? ?atwo, ale poszed?szy do jego domu dowiedzia?a si?, ?e wyjecha? do guberni. O naczelniku powiedzieli jej, ?e go trzeba szuka? w powiecie. Ba! a powiat gdzie? Oj! g?upia, g?upia kobieta. Przecie w Os?owicach, nie gdzie indziej.

Szuka?a tedy w Os?owicach powiatu, szuka?a; nareszcie patrzy: stoi jaki? pa?ac, wielki a? strach, a przed nim co niemiara bryk i woz?w, i bid ?ydowskich, Rzepowej zdawa?o si?, ?e to jaki odpust, "A kaj tu je powiat?" - pyta Rzepowa jakiego? we fraku, podj?wszy go pod nogi. "To? stoisz, kobieto, przed nim." Zebra?a si? z duchem i wesz?a do pa?acu. Patrzy znowu: a tam pe?no korytarzy, na lewo drzwi, na prawo drzwi, dalej jeszcze i drzwi, i drzwi, a na ka?dych jakie? litery. Prze?egna?a si? Rzepowa i otworzywszy z nie?mia?o?ci? i po cichutku pierwsze, znalaz?a si? w jakiej? wielkiej izbie, przedzielonej stallami jak ko?ci??.

Za stallami siedzia? jaki? we fraku ze z?ocistymi guzikami i z pi?rem za uchem, a przed stallami r??nych pan?w co niemiara. Panowie p?acili i p?acili, a ten we fraku pali? papierosa i pisa? kwitki, kt?re panom oddawa?. Kto wzi?? kwitek, ten wychodzi?. Dopiero Rzepowa pomy?la?a, ?e tu trzeba p?aci?, i po?a?owa?a swojego czeskiego. Tote? z nie?mia?o?ci? wielk? przyst?pi?a do kratki.

Ale tam nikt nawet na ni? nie spojrza?. Stoi Rzepowa, stoi; up?ywa z godzina; jedni wchodz?, drudzy wychodz?, zegar za kratk? tyka, a ona stoi. Na koniec przerzedzi?o si? jako?, a wreszcie i nikogo nie sta?o. Urz?dnik siad? za sto?em i zacz?? pisa?. Wtedy Rzepowa o?mieli?a si? odezwa?:

- Pochwalony Jezus Chrystus!...

- Czego tam?

- Ja?nie naczelniku!...

- Tu jest kasa.

- Ja?nie naczelniku!...

- Tu jest kasa, m?wi? wam.

- A kaj naczelnik?

Urz?dnik pokaza? drugim ko?cem pi?ra na drzwi:

- Tam.

Rzepowa wysz?a znowu na korytarz. Tam? ba! ale gdzie? Drzwi wsz?dzie co niemiara, w kt?re tu p?j???

Nareszcie widzi, ?e mi?dzy rozmaitymi lud?mi, kt?rzy chodz? to w t?, to w tamt? stron?, stoi ch?op z biczem w r?ku, wi?c zaraz do niego.

- Ojcze?

- A czego chceta?

- Sk?de?cie?

- Z Wieprzkowisk, abo co?

- Kaj tu naczelnik?

- Czy ja wiem.

Potem spyta?a jeszcze jakiego? ze z?otymi guzikami, ale nie we fraku, i z dziurami na ?okciach. Ten nie chcia? nawet jej s?ucha?, odpowiedzia? tylko:

- Nie mam czasu.

Rzepowa zn?w wesz?a w pierwsze lepsze drzwi, nie wiedzia?a biedaczka, ?e na tych drzwiach sta? napis:

"Osobom nie nale??cym do sk?adu urz?du wchodzi? nie wolno." Ona do sk?adu urz?du nie nale?a?a; napisu, jak si? rzek?o, nie widzia?a.

Tylko co otworzy?a drzwi, patrzy: izba pusta, pod oknem ?awka, na ?awce siedzi jaki? i drzemie. Dalej drzwi do innego pokoju; w kt?rych wida? chodz?cych pan?w we frakach i w mundurach.

Rzepowa zbli?y?a si? do tego, kt?ry drzema? na ?awie: mia?a do niego troch? ?mia?o?ci, bo cz?owiek wygl?da? prosty i buty mia? na wyci?gni?tych przed si? nogach dziurawe.

Tr?ci?a go w rami?.

On si? zerwa?, spojrza? na ni? i jak krzyknie:

- Nie wolno! -

Kobiecina w nogi, a on drzwiami za ni? trzasn??. Znalaz?a si? trzeci raz na tym samym korytarzu. Siad?a ko?o jakich? drzwi i z cierpliwo?ci? prawdziwie ch?opsk? postanowi?a siedzie? przy nich, cho?by do sko?czenia ?wiata. "A przecie kto mo?e i zapyta!" - my?la?a sobie. - Nie p?aka?a, tylko tar?a oczy, bo j? sw?dzi?y, i czu?a, ?e ca?y korytarz ze wszystkimi drzwiami zaczyna si? z ni? kr?ci?.

A tu ludzie ko?o niej, to w prawo, to w lewo; drzwiami trzask! trzask! a rozmawiaj? ze sob?, s?ycha? ha-ru! haru! jak na jarmarku.

Wreszcie jednak B?g zmi?owa? si? nad ni?. Z tych drzwi, przy kt?rych siedzia?a, wyszed? stateczny szlachcic, kt?rego czasem w ko?ciele we Wrzeci?dzy widywa?a; potkn?? si? o ni? i pyta:

- Wy tu czego, kobieto, siedzicie?" Co?

- Do naczelnika...

- Tu jest komornik, nie naczelnik. Szlachcic ukaza? drzwi w g??bi korytarza.

- Tam, gdzie ta zielona tabliczka, co? Ale nie chod?cie do niego, bo zaj?ty, co? Zaczekajcie tu, on musi t?dy przechodzi?.

I szlachcic poszed? dalej, a Rzepowa spojrza?a za nim takim spojrzeniem, jakby za swoim anio?em str??em.

Przysz?o jej jednak jeszcze do?? d?ugo czeka?, a? nareszcie drzwi z zielon? tabliczk? otworzy?y si? z trzaskiem; wyszed? z nich niem?ody ju? wojskowy i szed? przez korytarz, ?piesz?c si? bardzo. Oj! zaraz mo?na by?o pozna?, ?e to naczelnik, bo za nim w dyrdy lecia?o kilku interesant?w, zabiegaj?c mu to z prawej, to z lewej strony, a do uszu Rzepowej dosz?y wykrzyki: "Panie naczelniku dobrodzieju!", "S??weczko, panie naczelniku!", "?askawy naczelniku!" Ale on nie s?ucha? i szed? naprz?d. Rzepowej a? zaraz pociemnia?o w oczachna jego widok. " Dziej si? wola bo?a!", przemkn??o jej w g?owie, wi?c wypad?a na ?rodek korytarza i kl?kn?wszy z podniesionymi r?koma, zagrodzi?a mu drog?.

Spojrza?, stan??; ca?a procesja zatrzyma?a si? przed ni?.

- To? co jest? - spyta?.

- Przeno?wi?tsy nacelni...

I nie mog?a dalej: zal?k?a si? tak, ?e g?os urwa? si? jej w gardle; j?zyk ko?em stan??.

- Czego?

- O! o! ady! ady! wedle... poboru.

- C?? to? was do wojska chc?? - a? - spyta? naczelnik.

Interesanci zaraz ch?rem w ?miech, by podtrzyma? dobry humor naczelnika, ale on zaraz do tych swoich dworzan:

- Prosz?! prosz? cicho!

A potem niecierpliwie do Rzepowej:

- Pr?dzej! czego? bo nie mam czasu.

Ale Rzepowa do reszty straci?a g?ow? od ?miechu pan?w, wi?c pocz??a tylko be?kota? bez zwi?zku: "Burak! Rzepa! Rzepa! Burak, o!

- Musi by? pijana! - rzek? jeden z otaczaj?cych.

- Zostawi?a j?zyk w cha?upie - doda? drugi.

- Czeg?? chcecie? - powt?rzy? jeszcze niecierpliwiej naczelnik. - Pijani?cie czy co?

- O, Jezusie! Maryja! - wykrzykn??a Rzepowa czuj?c, ?e ostatnia deska zbawienia wysuwa si? jej z r?k. - Przeno?wi?tsy nacel...

Ale on by? istotnie bardzo zaj?ty, bo to i spisy si? ju? zacz??y, i interes?w w powiecie by?o mn?stwo, zreszt? z kobiet? dogada? si? nie m?g?, wi?c tylko kiwn?? r?k? i zawo?a?:

- W?dka! w?dka! A kobieta m?oda i ?adna. Potem do Rzepowej takim g?osem, ?e ma?o si? pod ziemi? nie schowa?a:

- Jak wytrze?wiejesz, to spraw? przedstawi? gminie, a gmina niech przedstawi mnie.

Poszed? spiesznie dalej, a interesanci za nim powtarzaj?c: "Panie naczelniku dobrodzieju!", "S??weczko, panie naczelniku!", "?askawy naczelniku!"

Korytarze opustosza?y; zrobi?o si? na nich cicho, tylko dzieciak Rzepowej pocz?? wrzeszcze?. Wi?c rozbudzi?a si? jakoby ze snu, wsta?a, podnios?a dziecko i zacz??a mu po?piewywa? jakim? nieswoim g?osem:

- Aa! aa! aa!

Potem wysz?a z gmachu. Na dworze niebo zawlok?o si? chmurami: na kra?cach widnokr?gu grzmia?o.

W powietrzu by?o parno.

Co si? dzia?o w duszy Rzepowej, gdy przechodzi?a znowu ko?o poreformackiego ko?cio?a z powrotem do Baraniej G?owy, nie podejmuj? si? opisywa?. Ach! gdyby to tak panna Jadwiga znalaz?a si? w podobnym po?o?eniu, dopiero? bym napisa? sensacyjny romans, kt?rym podj??bym si? przekona? najzaci?tszych pozytywist?w, ?e s? jeszcze idealne istoty na ?wiecie. Ale w pannie Jadwidze ka?de wra?enie dosz?oby do ?wiadomo?ci siebie; rozpaczne rzuty duszy wyrazi?yby si? w niemniej rozpacznych, a zatem bardzo dramatycznych my?lach i s?owach. Owo ko?o b??dne, g??bokie a przebolesne poczucie bezradno?ci, niemocy i przemocy, ta rola li?cia w?r?d burzy, g?uche poznanie, ?e znik?d ratunku, ani z ziemi, ani z nieba, natchn??oby zapewne pann? Jadwig? jakim? niemniej natchnionym monologiem, kt?ry potrzebowa?bym tylko spisa?, aby sobie zrobi? reputacj?. A Rzepowa? Ten prosty nar?d, gdy cierpi, to tylko cierpi, i nic wi?cej! Rzepowa w twardym r?ku niedoli spogl?da?a tylko tak, jak spogl?da ptak m?czony przez z?o?liwe dziecko. Sz?a oto przed siebie, wiatr gna? j?, pot ciek? z jej czo?a, i ca?a rzecz. Czasem jednak, gdy dzieciak, kt?ry by? chory, otwiera? usta i poczyna? oddycha? tak, jakby zaraz mia? skona?, wo?a?a na niego: "Ja?ku, Jasie?ku m?j serdeczny!", i przyciska?a macierzy?skie usta do rozpalonego czo?a dzieciny. Min??a wreszcie poreformacki ko?ci?? i wysz?a daleko w pole, a? nagle zatrzyma?a si?, bo naprzeciw niej szed? pijany ch?op.

Chmury wali?y si? na niebie coraz g?stsze, a w nich gotowa?o si? co? jakby burza; od czasu do czasu b?yska?o, ale ch?op nie pyta?, rozpu?ci? na wiatr po?y sukmany, przekrzywi? czapk? na ucho i taczaj?c si? to w prawo, to w lewo, ?piewa?:

Posz?a Doda
Do ogroda
Pasternaku kopa?,
A ja Dod?
Kijem w nog?:
Doda ucieka?!
Uu! du!

Ujrzawszy Rzepowa, stan??, roz?o?y? r?ce i wykrzykn??:

Oj, p?jdziewa w ?yto,
Bo? dobra, kobieto!

I chcia? j? z?apa? wp??, ale Rzepowa, zl?k?szy si? o dziecko i o siebie, uskoczy?a w bok; ch?op za ni?, ale ?e by? pijany, wi?c si? przewr?ci?. Zerwa? si? wprawdzie zaraz, nie goni? jej jednak, tylko porwawszy kamie? rzuci? za ni?, ?e a? zawarcza?o powietrze.

Rzepowa poczu?a b?l w g?owie i zamroczy?o j? zaraz, tote? przykl?k?a. Lecz pomy?la?a sobie tylko jedno s?owo: "dziecko", i pocz??a ucieka? dalej. Zatrzyma?a si? dopiero pod krzy?em, a obejrzawszy si? spostrzeg?a, ?e ch?op by? ju? z jakie p?? wiorsty i taczaj?c si? szed? do miasta.

W tej chwili jednak uczu?a jakie? dziwne ciep?o na szyi; pomaca?a r?k?, a potem spojrzawszy na palce spostrzeg?a krew.

Pociemnia?o jej w oczach i odesz?a od przytomno?ci.

Zbudzi?a si? oparta plecami o krzy?. Z daleka nadje?d?a? kabriolet z O?cieszyna, a w nim m?ody pan O?cieszy?ski z guwernantk? ze dworu.

Pan O?cieszy?ski Rzepowej nie zna?, ale ona go zna?a z ko?cio?a; my?la?a wi?c lecie? do kabrioletu i prosi? na mi?osierdzie boskie, ?eby cho? dziecko przed burz? zabrali: podnios?a si? nawet na nogi, ale nie mog?a i??.

Tymczasem m?ody pan nadjecha? i ujrzawszy nieznajom? kobiet? stoj?c? pod krzy?em, zawo?a?:

- Kobieto! kobieto! siadajcie.

- Niech Pan B?g...

- Ale na ziemi, na ziemi.

O! by? to figlarz znany w ca?ej okolicy ten m?ody pan O?cieszy?ski, wi?c on tak zaczepia? wszystkich po drodze, a tak samo te? za?artowa? i z Rzepowej, a potem zaraz ruszy?, dalej. Do uszu Rzepowej dosz?y ?miechy jego i guwernantki; potem zobaczy?a, jak si? zacz?li ca?owa? i znikli wraz z kabrioletem w ciemnej dali.

Rzepowa zosta?a sama. Ale nie darmo to m?wi?: "Baby i ropuchy nawet siekier? nie zabijesz!" Po godzinie jakiej zwlok?a si? znowu, cho? nogi gi??y si? pod ni?: posz?a dalej.

- C?? Ci ta dziecina winna, ona rybe?ka z?ota, Panie Bo?e! - powtarza?a tul?c do piersi chorego Ja?ka.

A potem wida? zaraz porwa?a j? gor?czka, bo zacz??a mrucze? jakby pijana.

- W cha?upinie pusta ko?yseczka, .a m?j to ta poszed? na wojenk? z karabinem.

Wiatr zsun?? jej czepiec z g?owy: ?liczne jej w?osy rozsypa?y si? po plecach i pocz??y furka? w powietrzu. Nagle b?ysn??o: piorun run?? tak blisko, ?e owion?? j? zapach siarki i a? przysiad?a. Ale przyprowadzi?o j? to do przytomno?ci; krzykn??a: "A s?owo sta?o si? cia?em!" Spojrza?a na niebo, kt?re by?o wzburzone, niemi?osierne, w?ciek?e, i zacz??a dr??cym g?osem ?piewa?: "Kto si? w opiek?." Jaki? z?owrogi miedziany odblask pada? z chmur na ziemi?. Rzepowa wesz?a do lasu, ale w lesie by?o jeszcze ciemniej i straszniej. Od chwili do chwili zrywa? si? nagle szum, jakby przera?one chojary szepta?y do siebie ogromnym szeptem: "Co to b?dzie! -O! dla Boga!" Potem zn?w nastawa?a cisza. Czasem zn?w z g??biny le?nej rozlega? si? jaki? g?os. Rzepowa a? ciarki przechodzi?y, ?e to mo?e "z?e" ?mieje si? na bajorach albo mo?e gomon przesunie strasznym korowodem lada chwila. "Byle bez las, byle bez las - my?la?a sobie - a tam za lasem zara m?yn i cha?upa Jagodzi?skiego m?ynarza!" Bieg?a wi?c ostatkiem si?, chwytaj?c w spieczone usta powietrze, a tymczasem upusty niebieskie otworzy?y si? nad jej g?ow?: deszcz, pomieszany z gradem, lun?? jak z cebra; uderzy? wiatr z tak? si??, ?e a? chojary przygi??y si? do ziemi; las zasnu?o mg??, par?, falami deszczu; drogi ani dojrze?, a tu drzewa wij? si? po ziemi, a skrzypi? i szumi?: s?ycha? trzask ga??zi, ciemno??.

Rzepowa uczu?a, ?e s?abnie.

- Ratunku! ludzie! - zawo?a?a s?abym g?osem, ale tego nikt nie .s?ysza?. Wicher wbi? jej nazad g?os w gard?o i zatamowa? oddech. Wtedy to zrozumia?a, ?e ju? dalej nie ujdzie.

Zdj??a z siebie chust?, zdj??a przyjaci??k?, fartuch, rozebra?a si? prawie do koszuli i okuta?a dziecko; potem, ujrzawszy w pobli?u brzoz? p?acz?c?, przyczo?ga?a si? do niej prawie na czworakach i z?o?ywszy pod g?stwin? dziecko, sama upad?a obok niego.

- Bo?e! przyjm dusz? moj?! - wyszepta?a z cicha.

I zamkn??a oczy.

Burza szala?a jeszcze przez czas jaki?, na koniec opad?a. Ale zrobi?o si? ju? ciemno; przez przerwy chmur pocz??y po?yskiwa?-gwiazdy. Pod brzoz? bieli?a si? nieruchoma ci?gle posta? Rzepowej.

- Nau! - rozleg? si? jaki? g?os w ciemno?ciach.

Po chwili z daleka da? si? s?ysze? turkot wozu i chlapanie n?g ko?skich po ka?u?ach.

To Herszek, pachciarz z Wrzeci?dzy, sprzedawszy w Os?owicach g?si, wraca? na noc do domu.

Ujrzawszy Rzepow? zlaz? z wozu.