Norwid C. PIER?CIE? WIELKIEJ-DAMY CZYLI EX-MACHINA-DUREJKO

WST?P
Wst?py niekt?re nastr?czaj? mnie bezumy?ln? pami?? pewnego zdarzenia nast?puj?cej osnowy:
W miasteczku niejakim jeden ksi?garz, wywieszaj?c ryciny Grandville'a do bajek Lafontaine'a, uwyra?ni? takowe podpisami arcyczytelnymi - g?osz?c:
lew znaczy pot?g?, zaj?c - obaw?, kuropatwa - prostot?, lis - chytro??, ?aba - zarozumia?o??, a ma?pa??...
- i tu pozostawa? pr??ny papier...
Zapyta?em obywatela, nie ju?, dlaczego on nie domie?ci?, i? ma?pa znaczy ma?p? - ale ku czemu odj?? interes apologom, uczytelniaj?c one??... ?wiat?y ten cz?owiek odpowiedzia? mnie, ?e j?trzno?? mieszcza?ska jest tak podejrzliw?, i? w Lafontainea bajkach o lwie, o?le, papudze lub ?abie m?wi?cych domniemywa si? obywateli miasteczka, i ?ony ich, i oblubienice ich, i syn?w ich.
Jakkolwiek przeto wydawa?oby si? niewczesnym obja?nia? typy, uprzedz? wszelako, na wz?r pomienionego wy?ej, i? m?j MAK-YKS nie jest bynajmniej ur?gowiskiem dla Irlandii lub Szkocji - ?e HRABINA nie os?awia hrabin - ?e DUREJKO bynajmniej na celu nie ma Litwy, ani jak?kolwiek wyra?a? m?g?by prowincj?, b?d?c sam ex-machina Durejkiem! - s?owem, i? sz?o mnie o rzecz nies?ychanie od wszelkiego osobistego pogl?du oddalon?.
?yczy?em sobie ja w tej pracy spr?bowa? uzupe?nienia nowego tragedii rodzaju - chcia?em, a?eby tragiczno??, nie dochodz?c do zgon?w i do wylania krwie, dawa?a, ?e tak nazw?, Tragedi?-Bia??.
Mniemam, i? podobnie? i co do wzmianek Chowanny albo Ojczy?niaka Trentowskiego, i niemniej co do poezji Mickiewicza, nale?y nie by? osobistym w przyjmowaniu wra?e? scenicznych.
Utwory, kt?re s? lub stawiaj? si? na ostatecznych wy?ynach popularno?ci, nale?? przez to samo do krainy przys??w i staj? si? formami m?wienia.
Przymiotnikiem jest wyraz w?oski dantesco, co znaczy: zawile, ciemno, po Dantejsku!... tak dalece (nie szukaj?c ju? u Arystofana przyk?ad?w) wolno jest arcypopulamych s?awno?ci u?ywa? w m?wieniu bez nara?enia si? na ostraszenie tych cios?w, kt?re je?eli sobie zadaj? aktorowie, to na t?po, wzgl?dem publicznego bezpiecze?stwa.
Do??czy? nareszcie i to powinienem, co, pod sp??czesny okres sztuki, upatruj? jako obowi?zuj?ce dla post?pu zadanie. Wypowiadam przeto, i? zda mi si?,
?e idzie dzi? o dzie?a dramatyczne, kt?re by nie mniejszy dla osobnego czytania i dla gry scenicznej przedstawia?y interes.
Dzi? nie do?? jest ubawi? na chwil? nie maj?cych co pocz?? z wieczorem jednym go?ci, ani te? i tak nazwane fantastyczno-filozoficzne pisa? dramata, cz?stotliwie raczej nie doko?czone ni?li g??bokie. Wyra?am to z przyczyny, ?e gdybym okre?li? nie umia?, czego chce sztuka ? - nie okaza?bym sam szerszej kompetencji opr?cz tej, co w lo?ach i krzes?ach teatru skupia si?.
Co do moralnego zadania, mniemam, i? strona ?wi?ta, buduj?ca, religijna staro?ytnej tragedii nie usta?a wcale ani mo?e usta?, ale ?e gdzie indziej po?r?d utwor?w dramatycznych g??wne obra?a miejsce swoje.
My?l?, ?e ten rodzaj, na nazwanie kt?rego nie mamy polskiego wyrazu (bo rzeczy jeszcze nie ma), to jest: "la haute-com?die", g??wnie otwiera pole do buduj?cego dzia?ania wobec chrze?cija?skiego spo?ecze?stwa. Tak przynajmniej zdaje si?, ?e by? winno, skoro ma to by? periodem obejrzenia-si?-spo?eczno?ci ca?ej, i z jej najs?uszniejszej wy?yny, na sam? siebie.
Ca?ej!... m?wi?, spo?eczno?ci: bo tu, nie jak w komediach buffo (kt?re po mistrzowsku kre?lone s? przez hr. Fredr?),
warstwa jedna spo?eczna, przygl?daj?c si? drugiej, postrzega ona w jej ?mieszno?ciach, lecz cywilizacyjna-ca?o??-spo?eczna, jakoby og?lnego sumienia zwrotem, pogl?da na si?.
Arcytrudna to jest robota z tej przyczyny, i? samo nagie, wielkie Serio zast?puje tu te wra?liwe mementa, kt?re tragedia ma mo?no?? krwi? ubroczy? wyra?n? i czerwon?. Za takowym nastrojeniem idzie, ?e i wszystkie cieniowania nies?ychanie by? musz? subtelne. J?zyk za? wykwintnego dialogu potocznego wcale tak obrobionym nie jest, jak to si? w codziennym obcowaniu wydawa? mo?e! Je?eli nawet ten dramatyczny rodzaj komediami-wysokimi zowi?, to jedynie dlatego, dlaczego Dante zwie komedi? sw?j utw?r, czyli z przyczyny nie gro?nego, ale weso?ego rzeczy zamkni?cia, a kt?re jeszcze tym subtelniejszego dramatycznego cieniowania w ci?gu sprawy wymaga. Jako? dopiero u pracy takiej natrafia si? na niewystarczalno?? interpunkcji, lubo u?ywam w tek?cie podkre?lania wzmacnianych lub szczeg?lnie zalecaj?cych si? arty?cie dramatycznemu wyraz?w i zwrot?w mowy. Tu nast?pnie idzie wzmiankowanie i tego, ?e wyg?aszanie mowy, dla niejakiego braku ?ycia spo?ecznego, jest nieumiej?tnym. Z wyj?tkiem przyzwoito?ci? okre?lonym, rzec mo?na, i? nie umiej? czyta? g?o?no. Zaradzi? tak ?mudnemu brakowi nie jest trudno. Wystarczy da? par? g??wnych i stanowczych zalece?, jako to:
wyg?aszanie rymu zale?y od umiej?tno?ci czytania krement?w. Kto krementu czyta? nie umie, nie wyg?asza pi?kno?ci wiersza. Wiersz bez-rymowy wymaga poprawniejszego czytania, dlatego ?e i w pisaniu musi by? od wi?zanego poprawniejszym. A to z tej przyczyny, i? mo?na by powiedzie?: ?e bez-rymowy wiersz rytmuje si? na ca?? sw? d?ugo??, nie za? w ko?cowym jednym zebrzmieniu wyraz?w!
Do szeregu tych to trudno?ci technicznych policzy? godzi si?, ?e jakoby zupe?nie o tym przepomniano, i? w dnie stanowczej pr?by wszyscy dramaturgowie znamienici, przytomnymi bywaj?c onemu, ?e tak si? wyra??, przymierzeniu nowo uzupe?nionej sukni, nie pozostawiali przechodz?cych dzie? na scen? bez tych a owych niewielkich ostatecznych zlepsze? - i ?e cz?stotliwie co? o ma?o zd?u?y? lub niewiele usk?pi?, co? wypada?o domocni? lub ul?y?. Ostatecznej tej dla autora, a dla aktor?w pierwszej pracy ?wiadomi s? wsz?dzie, gdzie, ?e tak znowu wyra?? si?,
nie chodzi?o si? arcyd?ugo w szatach pierwej dla kogo innego utrafionych!...
Trudno?ciom powy?ej nadmienionym jeden utw?r i jedne nie poradzi pi?ro, ale utw?r jeden i pi?ro pojedyncze otworzy?, i wskaza?, i uprzyk?adni? kierunek nie tylko ?e mog?, lecz powinny. Ali?ci i to jeszcze ?atwiej si? sprawuje we spo?eczno?ciach, w kt?rych, do wa?enia i u?ywania prawdy nawykn?wszy, rozeznawa? na pierwszy oka rzut umiej? kapitaln? r??nic?, jaka trwa pomi?dzy na?ladownictwem a zbudowaniem. Drugie, b?d?c obowi?zuj?cym i w ?ad-post?pu wchodz?cym, a przeto pocz?tkuj?cemu po??danym i pomocnym, gdy pierwsze, to jest na?ladownictwo, przeciwnym b?d?c samej nawet ducha-naturze, przeci??a zarazem na?ladowanego i na?laduj?cego w konieczny wprowadza ob??d. Za? dostrzega? daje si?, ?e
im mniej jakie spo?ecze?stwo jest ?ywe, tym nie ja?niejsze ma ono poj?cie o r??nicy pomi?dzy zbudowaniem si? i na?ladowaniem!
A uszczerbek z tego wielki bywa... Bowiem, skoro nie umiej? si? budowa?, tedy musz? co niejaki period fenomenalnej ??da? indywidualno?ci -
i od onej jeszcze wszystkiego i wszelakiego pocz?tkowania wymagaj?c, a z ?adnego statecznej korzy?ci nie odnosz?c - a? nareszcie i same one ?r?d?o niwecz?.
Pi?kn? na koniec, dla dramaturga, trudno?ci? u nas Polak?w jest to, co zarazem przedstawuje si? jako g??bokie dla psychologii spo?ecznej pytanie - - to jest, ?e artyzm polski nie potrafi? dot?d uzna? kobiet!... Profile owe du?e, i jakoby stadia idealne, kt?re (?e pomin? staro?ytnych) przedstawuj? w niewiastach Dante, Calderon, Shakespeare, Byron... z wyj?tkiem (dla przyzwoito?ci zastrze?onym) nie istniej? wcale w pi?knej literaturze polskiej.
Nie ma tam, m?wi?, kobiet istotnych i ca?ych:
Wanda, co "nie chcia?a Niemca", nie wiemy, czego chcia?a?? - jest ona o jednej, acz pi?knej, nodze. Telimena (mo?e najzupe?niejsza jako utw?r artystyczny!) nie jest do?? transcendentaln?... Zosia - dopiero pann? z pensji, a prze?liczna Maria Malczewskiego rozwin?? si? w zupe?n? posta? nie mia?a czasu, b?d?c wrychle poduszkami zaduszon?, czyli w trz?sawisku pogr??on?.
Sm?tnych takich trudno?ci nieco we wst?pie do mojej Bia?ej-Tragedii skre?li? za s?uszne uwa?a?em, dla tej przyczyny, i? jakkolwiek b?d? szeroko zasiad?a by? mo?e kompetencja, nie nale?y jej pogardza? tymi poszczeg?le uwagami, kt?re si? spotyka, gdy si? robi.
S?uga rzetelny
C. N.
1872 r.

Hrabina Maria HARRYS (wdowa)
MAK-YKS, daleki krewny jej m??a
MAGDALENA TOMIR, poufna Hrabiny
Graf SZELIGA
S?dzia KLEMENS DUREJKO
KLEMENTYNA, ?ona S?dziego
SALOME, od?wierna
MAJSTER ogni-sztucznych
KOMISARZ-POLICJI I STRA?
STARY-S?UGA
NOWY-S?UGA - S?U??CA
PANIENKI Z PENSJI - GO?CIE

Rzecz dzieje si? w dziewi?tnastym wieku
w Willi-Harrys i jej pobli?u.

AKT I

Pod-dasze - wn?trze za?o?one ksi?gami - okna daj? na zielono??, ale nieco s? przys?oni?te - ranek.

SCENA PIERWSZA
MAK-YKS
przerywaj?c czytanie
Oto pierwszy promie?, z tych, co ra??...
Posuwa zas?on? w oknie.
Jakby jedne by?y nam znajome,
Drugie obce - i te sz?y w szyby,
Jak kto? obcy, lub obcych zwiastuj?cy...
Zatrzymuj?c si? u okna, porzuca nieco chleba.
Ci - swoi - zow?d... powietrzni bracia,
Kt?rym ostatnia chleba starczy kruszyna,
I jeszcze s? za ni? szczebiotliwi...
Wracaj?cy, i nadlatuj?cy...
- Nie wzi?li mnie nigdy wi?cej czasu,
Ani ?ycia wi?cej, ni? ile da?em!
Wracaj?c do czytania
Ptaszek taki odlata z kruszyn? chleba
I nie pozostawia chwili b?lu -
Godziny wstr?tu - dnia cierpienia -
Roku niewiary w spo?ecze?stwo!
- Przyby? i odszed? w lazur oka
Niebieskiego - - jak mimowiedna ?za
Ludzi dobrych...
- podobnie p?acz?c?
Raz dostrzeg?em J?... PRZYCZYNY NIE WIEM.
SCENA DRUGA
SALOME
ogl?dnie wchodz?c
O godzinie niezwyk?ej, tak rano,
Wchodz?, a?eby pana uprzedzi?,
?e w?a?ciciel, s?dzia Durejko,
Ca?y dzi? dom osobi?cie zwiedza.
St?d dawno jeste?my ju? na nogach,
Nieco si? l?kaj?c o nas samych,
W jakimkolwiek wszystko jest porz?dku.

Starannie i czule
Wiem, ?e pan z nim teraz ma rachunek
Nieco op??niony... ale... c?? st?d!
Hrabina Harrys, pokrewna pa?ska
(Istny anio?!), czyli? nie jest g??wn?
Ca?ego tu placu w?a?cicielk??
Ogl?dnie
Pan nawet mnie daruje t? w?tpliwo??,
I? w rozumie gminnym moim nie wiem,
Dlaczego pan tu mieszka?... nie owdzie,
W pawilonie, obok krewnej swojej?
- Nie by?o?by to panu przyjemnie
Anio?a takiego mie? przy sobie - -
Spostrzegaj?c wra?enie na twarzy Mak-Yksa
To, co m?wi?, niech?e pan wybaczy
Starej kobiecie i starej matce,
Kt?ra, o synu my?l?c rodzonym
(A lat tyle zw?aszcza go nie widz?c!...),
W ka?dym m?odym cz?owieku spomina
Macierzy?skie swoje obowi?zki.
Po chwili
My?li?am te? pana i ja prosi?
O protekcj? do hrabiny Harrys
Dla onego to w?a?nie jedynaka -
(Co jest teraz w Japonii, z okr?tem,
Sk?d i sam list idzie dwa miesi?ce!) -
A Hrabina, ?e zna admira??w
I niema?o ministr?w...
Spostrzegaj?c si?
- lecz ja to
M?wi? panu jedno jako matka
I wi?cej nic, tylko jako matka...
Ocieraj?c oczy
?eby co? o synu m?wi? swoim!
MAK-YKS
Ta rzecz druga, kt?r? mi m?wicie,
Dobra pani Salome!... ta druga
Rzecz jest pierwsz? dla mojego serca:
Tak bym rad by? us?u?nym i wdzi?cznym.
Ale pierwsza... to jest: zapytanie,
Czemu tu mnie spotykasz? nie indziej ?
O?wieci? winna by z licznych wzgl?d?w...
Dobitnie
Hrabina jest Anio?em... a jednak
Podejrzewa w ludziach z?e j?zyki
I, m?od? b?d?c wdow?, chce w domu
Nie mieszka? nikogo mego wieku.
- Za? pokrewie?stwo nasze to jej wzgl?d
Na oddalonego bardzo cz?onka,
To dobro? jej, ja - jestem jej niczym,
M??a jej powinowatym... Wreszcie:
W interesie w?asnym mam j? widzie? -
I, cokolwiek sama by? pragn??a,
Zrobi?...
Podnosz?c rami? Salome
Tylko mnie nie dzi?kuj, matko,
Nie zrobi?em jeszcze nic a nic!
Poufnie
Hrabina ma nadto rzecz szczeg?ln?!...
Tyle pe?ni us?ug mi?osiernych,
Obejma tak wiele i tak szybko,
?e si? jej wydarza zapomina?...
Ja to m?wi? tylko ktemu... tylko,
?eby b?ahej nie da? ci nadziei...
Dobitnie
Nie m?wi?, ?e kogo zapomnia?a - -
Dono?nie
Nie! bynajmniej... lecz ?e si? to zdarza
Osobom pe?ni?cym wiele dobra!
Po chwili
Podobno ?e i Cherubin, zbyt szybko
Lec?cy z pociech? do cierpliwych,
Traci nieraz pi?ro, kt?re spada
Wyrzucone z anielskiego skrzyd?a...
Cny jest po?piech, lecz powoduje strat?! -
SALOME
Ludzie nauczeni lub duchowni
Wiedz? wszystko, nie pytaj?c o nic;
Dlatego? ja pana przeprosi?am
Za me proste s?owa starej-matki.
Lat niema?o s?u?? w tym tu domu
(A panu s?u?y?abym i ?ycie!),
Lecz w?a?ciciel nasz, s?dzia Durejko,
Zmieni? pono chce ca?y porz?dek,
Dla kogo? z przyjezdnych odda? wszystko .
Dla pana jakiego?, z kt?rym chodzi...
Maj?c si? ku oknu
Oto - w?a?nie oni - - niech pan wyjrzy:
Obr?cili si? ku schodom - id?...
Wymin?? ich ledwo ?e po?piesz?.
Wychodzi.
SCENA TRZECIA
MAK-YKS
z szczerym westchnieniem za odchodz?c? Salome
Gdyby ta kobieta to wiedzia?a,
Co odlatuj?cy teraz ptaszek
Zna - i co innym ptaszkom zwiastuje...
*
?e - rzuci?em im ostatni chleba py?!
Ob??dnie
I - gdyby wiedzia?a to... ach!... ONA,
W?a?nie mo?e pe?ni?ca ja?mu?ny,
Jako kt?ra ze ?wi?tych na szybach
Gotyckiego ko?cio?a - - per?owa,
Z ametystowymi szat fa?dami
I ze z?ot? limb? wko?o skroni...
- Zacna Pani!
G??boko
Co? jest szczeg?lnego
W tym powszednim-chlebie - w roz?amaniu
Z?amka ostatniego... istnieje co?,
Jakby si? jakiego? tam: OG??U
Dotyka?o zab??kanym palcem...
- Co? (m?wi?), co albo milcze? ka?e,
Lub przynajmniej starannie zabrania
G?osi? o wype?nieniu niedoli - -
- Jakby niedostatek jaki mniejszy
Wyzna? by?o ?acniej, bez zranienia
Bliskich, a fortunniej postawionych.
Tajemniczo
St?d - prawdziwie, i? tam co? z-istniewa;
Dotycz?c moralnie i tej swojej
Mi?o?ci-w?asnej, i wszech-Cz?owieczej!
Po chwili
Czemu?? g?osi? tego nierada jest
Uczono??...
- czemu i prostota
Mniej wstydzi si? opowiada? bole??,
Ni?li prawd? przez bole?? zyskan? ?!
Ogl?daj?c naoko?o mieszkanie swoje
Pociechy mam ja mnogie!... ot... ten k?t...
Ku oknu
Tam! Marii cie? dostrzegalny z dala.
Ku wn?trzu
Cisz? umar?ych serc w ksi?gach moich,
Co nie samym obcuj? czytaniem.
Tajemniczo
Bywa, i? zewn?trzno?? tych tu pism,
Rozes?anych tam i sam, przypadkiem
O?ywiona rzutem ?wiat?a naraz,
Jako grupy mumii w piramidzie,
Szerokimi wargi co? powiada,
A mury zejmuj? to w powietrze,
Kt?re ca?e nale?y tu do mnie! -
Z politowaniem
Ma?o-czynnym! niech mnie kto nazywa -
(Jeszcze nie obliczyli?my pracy!
Dzie? za?wita ja?niejszy ku temu -)
Solennie
W Babilonie, za Ezechiela dni,
Najmniej czynnym, zaiste, ten bywa?,
Kto z za?amanymi nie sta? d?o?mi,
Patrz?c sm?tnie, i kiwaj?c g?ow?,
Inie robi?c nic wi?cej--wi?cej nic!
SCENA CZWARTA
S?DZIA
wchodz?c z SZELIG?
Jakem Klemens Durejko! dotrzymam
Cho?by nawet sekretu - co wi?cej,
?e to ?aden sekret, to - dyskrecja...
G?o?no
Co komu do tego, czy lokator -
Dwu-stronnie
(M?wi si? tu: lokator godziwy,
Przyzwoity cz?owiek, akuratny,
Nie zawalidroga albo pr??niak,
Nie lada kto z ulicy - w??cz?ga...)
MAK-YKS - bez powitania, zostaje u swego zatrudnienia.
Je?li, m?wi?, czyni to lub owo?...
Doktrynalnie
Sekret a dyskrecja - s? dwie rzeczy,
Rozr??nienie za? sensu z liter?
Nale?y do prostej prawa wiedzy,
Kt?rego si? pierwej s?dzia uczy,
Ni? s?dzi? jest... a Durejko bywa?
I jest... (cho? na teraz polubownym).
Do Szeligi
Astronomi? pan zna - ja Prawo znam.
Niemieckiego mieli?my Doktora
W Akademii Dorpackiej - ten uczy?,
Bywa?o, z an-zacem szczeg?lniejszym!
SZELIGA
Astronomia nie jest tajemnic?,
Ni jedynym moim zatrudnieniem,
Sz?o mnie tylko, bym si? wyt?umaczy?,
Dlaczego okna te, ta wysoko??,
Stosowniejsze s? dla mnie ni? owe...
Pogl?daj?c uwa?nie w okno
Co to jest ?w roz-st?p mi?dzy mury,
Daj?cy na drog?, czy ulic??
S?DZIA
Nie ulica to, lecz zajazd owdzie
Do pa?acu, na lewo, w tym parku.
Okno jego boczne prze?yskuje
Przez ga??zie klon?w i akacyj -
Do hrabiny Harrys on nale?y,
Kt?ra tu rozszerza swoje w?o?ci
I opiek? sw? nad sierotami
P?ci obojej, a zw?aszcza niewie?ciej.
Lecz Durejki dom, jak sta?, tak stoi,
Durejkowej-pensja pe?na panien!
SZELIGA
do siebie, w oknie
Kt?ry? kiedy Astronom trafniej
Perturbacje-gwiazdy m?g? uwa?a? -
*
(Ka?dy pow?z zaje?d?a t? stron?,
Tamt?dy powraca - a te okno
Salonowej oknem jest cieplarni...)
*
Lat dwa! ?ladu ST?P JEJ nie widzia?em.
S?DZIA
prowadz?c sp?r z Mak-Yksem, stanowczo daje si? niekiedy s?ysze?
Nie s??w tu potrzeba, ale czyn?w...
W ca?ym domu odmienia si? wszystko!
MAK-YKS
Umowy wszelako pozostaj? -
SZELIGA
do siebie
(Pow?z Jej... i nawet kraniec szaty!...)
S?DZIA
do Mak-Yksa, g?o?niej
Co do um?w, s? wa?ne i ?adne...
Dotrzymane z obu stron, lub wcale.
SZELIGA
dwuznacznie, lubo w monologu, i patrz?c w okno
Promiennie tu musi ja?nie? Wenus!
S?DZIA
do Mak-Yksa
W?a?nie ?e decyzja Astronoma
Dzi? lub jutro wszystko poodmienia!
Obracaj?c si? do Szeligi-patetycznie
Wenus i Mars, i Saturn - i inne
Cia?a tu niebieskie, jak na d?oni,
Mo?ci Dobrodzieju!... noce! i dnie!
Czyni? swoje m?dre apparycje -
(Kt?re zna? litewski nasz Poczobut
I opisa? lepiej ni? Kopernik!)
SZELIGA
Idzie mi wi?c (czego nie ukrywam)
O widok w?a?nie ?e w t? stron?...
Doktrynalnie
Mam astronomiczne do?wiadczenia
Sprawdzi? - - na r??nych punktach globowych
Pr?bowane z pilno?ci? szczeg?ln?.
- ?askawemu panu, widz?c jego,
Nie potrzebuj? dodawa?, ile
Astronomia jest nauk? cenn?.
A ?e tu j? jedynie mam na celu
- Ni?szy apartament sobie wzi??em
I zatrzymam - te za? wy?sze pokoiki
U?atwia? mnie b?d? obserwacje.
S?DZIA
gwa?townie do Mak-Yksa
Acan si? wyniesie pod strych - i do??.
SZELIGA
dostrzegaj?c sp?r
My?l? wszak?e, ?e praw tu niczyich
Nie nadwer??y?em przyj?ciem moim,
Ani ?e te sta?o si? istotn?
Dla kogokolwiek b?d? zawad?...
- Inaczej albowiem: ust?pi?bym!
S?DZIA
w ucho Mak-Yksa, gro?nie
Pod strych... i do??...
MAK-YKS
ust?puj?c, szuka mi?dzy ksi??kami
Co?... znale?? pierw... chcia?em...
Znajduje pistolet - uwa?a go - chowa i m?wi
Ojca mego pami?tka... jedyna!...
Uchodzi. Kiedy Mak-Yks wychodzi:
S?DZIA
do Szeligi
Lokator ten musia?by ust?pi?
Dla powod?w, kt?rych wyja?nienie
Do osobnego nale?y paragrafu -
SZELIGA
Usuwam si? przeto od dyskusji - -
S?DZIA
Jest to kto?... bliski czego?... w g?owie!
- Na przypadek za? silnego paroksyzmu
Mnie nale?y pami?ta? o wszystkich,
Kt?rzy zamieszkuj? dom...
Nieprawda??...
Pogl?daj?c doko?a mieszkania
Ksi??ki mo?e m?zg zniepokoi?y -
Rych?o
Je?li (m?wi?) ksi??ki, to bynajmniej
Nie specjalne, nie astronomiczne!...
Doktrynalnie
S? z?e ksi??ki i dobre - s?, tak rzek?:
"Zdrowe-tre?ci" i "pr??ne-frazesy".
Tamte ucz?... lub ksi?garz je szybko
Na okr?g?e pieni?dze przemienia;
Te s? (za pozwoleniem) do czeg???...
Na c??, rad bym wiedzia?: greckie ba?nie?!
Kaznodziejsko
Czyli to nauczy?o kogokolwiek,
Jak dope?nia? swoich z-obowi?za??
Wsta? rano - zimn? wod? umy? si?,
Rachunki swe akuratnie przejrze?,
Pos?usznym by? s?ug?, czu?ym m??em!
W monologu
Durejko zna cen? literatur,
Lecz przeciwny jest konceptom b?ahym.
- Lubi on i ksi??k?... w chwilach wolnych:
Dziewi?tna?cie lat maj?c, c??? - bywa?o -
Nie czyta?em w lesie na wakacjach...
Z zapa?em
Natchnienie u Litwina jest jak nic!...
Do Szeligi
Wszak?e zna pan wiersze Mickiewicza
(Co zgni?t? "wszystkich m?drc?w i prorok?w")?
- "U nas jak Radziwi??, to Radziwi??,
Nie potrzebujemy wielu... jeden do??!...
SZELIGA
powolnie
Tak - - lecz ile? w kopalniach trzeba
Piasku podrz?dnego wagi r??nej,
Aby tam by? rodzimym dyjament,
Nie - zgubionym przypadkiem z pier?cienia?
S?DZIA
bez-rozmy?lnie potakuj?c
?licznie to pan m?wi, u nas jest tak,
Mo?ci dobrodzieju, jak w kopalniach.
SZELIGA
dwuznacznie
Raz wraz jedna lampa zaja?nieje,
Korytarze o?wiecaj?c ciemne - -
- A u kt?rej mo?na i cygaro
Zatli?... to rozwesela znudzenie...
Melancholijnie
Obeliski jednak pojedyncze
Miewaj? t? niedogodno?? znaczn?,
?e z nich domu stawi? niepodobna...
I zaledwo pr??ne zdobi? place.
S?DZIA
Durejkowa trzyma ca?? pensj?
C?rek dom?w ze wszech okolicy
Najbogatszych i uznania godnych.
Tam mo?na nas?ucha?, c?? nie ucz??
Obojej p?ci wiedz? stosuj?c
Do tego, co panna zna? powinna -
(Ale rzecz? pierwsz? jest moralno??.)
W monologu
"Wiedza"?... idzie od "Ja?ni" -ta znowu
Na odwr?t stawa si? "Ja?nio-wiedz?",
Jak to nasz FILOZOF-NARODOWY
Skre?li? - i jest przez to popularnym;
?e w przys?owiach od razu gotowych
Wi?cej odkry? ni? w g??bokich studiach,
Daj?c tym sposobem dla ka?dego
Patent - kto jest przyzwoity rodak,
Dziedzic zacny - kto ziomek porz?dny,
Czysty patryjota i nie "Turan"!
SZELIGA
grzecznie
Najprzyjemniej by?oby mnie tez?
Z dorpackiej alumnem akademii
Podj?? - lecz powr??my do uk?ad?w...
*
Dolny i ten bior? apartament -
Gdyby nawet dzi? przysz?o wypadkiem,
?e lunety spr?bowa?bym mojej,
B?d? m?g? wnij??? nieprawda??...
Salome wchodzi i zatrzymuje si? u drzwi.
- te rzeczy
Najmniejszej nie zrobi? mnie zawady,
Poza domem albowiem jest cel m?j:
Oko on gdy ujmie, porywa my?l,
Podrz?dnymi czyni?c miejsce i czas.
*
Nieco przed oknem pr??ni i chwil?
Samotno?ci, od doby do doby -
Oto wszystko czego potrzebuj? - -
S?DZIA
do Salome
Czy s?ysza?a? dobrze, co pan m?wi??
Gro?nie
Nale?y by? uwa?n? i pe?ni? -
SZELIGA
Na d?? teraz cofam si? i ?egnam.
Skoro Graf wychodzi. S?dzia, zacieraj?c r?ce, przechadza si? i odzywa

SCENA PI?TA
S?DZIA
Egzekucji przyszed? czas i rygor -
Do Salome
Dodzwoni? si? nie mog?em - gdzie? uszy?
SALOME
Pani rozes?a?a ludzi wszystkich,
O pana troszcz?c si? - i tu idzie...
S?DZIA
Egzekucji przyszed? czas i rygor -
Pogl?daj?c na rzeczy
Przenie?? tego rych?o niepodobna.
Wi?c z?o?y? tak, jak do przeniesienia,
Lub a?eby razem mo?na by?o
Wyrzuci? za drzwi... czy pod strych schroni?.
Zatrzymuj?c si? i pods?uchuj?c
Durejkowej s?ysz? ch?d po?pieszny.
Wiedzie? rada chce o Astronomie
I o apartamentach do wzi?cia - -
- Ciekawa, jak poprowadz? sprawk?? -
Czu?y m?? z dobr? czeka nowink?.
S?DZINA
Goni? wci?? za tob?, o! Durejko,
Ty, kt?remu dzi? si? zwierzy? ?ycz?
(Nie ?ebym si? nie zwierza?a zawsze,
Ale ?e okoliczno?? rzadka jest).
Patetycznie
Czemu? widz? Klemensa nieczu?ym!
S?DZIA
surowo
Mnie - pierw - spyta? trzeba o fakt wa?ny.
W ucho ?ony
Astronoma mam w domu - pojmujesz?
Apartamenta wzi?te...
S?DZINA
oboj?tnie i zimno
C?? to jest
Przy nowinie, kt?r? j?? przynosz??!...
Pos?uchaj: rano hrabina Harrys
Przys?a?a na pensj? z zapytaniem
O list?-panien...
S?DZIA
z politowaniem
No, to niewiele...
S?DZINA
S?uchaj?e mnie... ciekawa przyczyny,
Wypyta?am si? pos?a?ca - s?uchaj -
O! Durejko, wszystkie panny b?d?
Zaproszone dzi? na wieczorynek!...
S?DZIA
ze ?miechem
To jest akt dopiero - gdy nowina
Durejki jest fakt, i niew?tpliwy!
S?DZINA
oboj?tnie
Czy akt, czy fakt, je?eli pomy?lny...
S?DZIA
zimno
Logiki co? nie zna Durejkowa -
S?DZINA
?ywiej
Ona pewno przeczyta?a wi?cej
Ni? kto inny--
S?DZIA
odwracaj?c si? ty?em
W Dorpacie czytaj?...
S?DZINA
ironicznie
Czy ca?? Chowann?? Klemensulku!
S?DZIA
przez rami?
I "Ojczy?niaka"! panienko!
Obracaj?c si?
Akt do faktu jest "jak pi??? do nosa".
Nieakademickie wyra?enie,
Ale j?dro-my?li kapitalne.
W przys?owiach jest wi?cej zdrowych tre?ci
Ni? w paryskiej dzi? literaturze -
Co Filozof nasz sam udowodni?!...
S?DZINA
odej?cie udaj?c, chroni si? za drzwi
"Les gouts sont diff?rents", mon cher mari.
S?DZIA
"De gustibus disputandum non est."
SALOME
Co? przez usta ich gada j?zykami -
S?DZIA
w monologu
Durejko zna wag? interes?w
I klasyfikowa? je potrafi.
- Czu?y jest Durejko - lecz i gro?ny,
Ani lada czemu folguj?cy.
On! zna obowi?zek Pana Domu...
S?DZINA
powracaj?c naprzeciw m??a
Durejkowa kszta?ci generacj?
Najprzyzwoitszych panien w ?wiecie!
Przysz?ych matek, ?on, i bohaterek,
Kt?re ci zgon podziel? i tryumf!...
- Ona! ??cz?c s?odycz z surowo?ci?,
Trzyma cugle rz?du w swoim domu,
I nikt pewno jej nie b?dzie uczy?!
S?DZIA
stanowczo
By? Durejko s?dzi? i s?dzi? jest
Rozumienie spraw posiadaj?cym:
Co roztrz??nie on, roztrz??nie nie?le!
Potrafi te? innym zamkn?? usta.
S?DZINA
gniewnie
Durejkowa nie da si? zag?uszy?
Frazesom bez gruntu i bez stylu:
Tre?? ceni, lecz chce i formy wdzi?ku -
A czy Klemensulko zna syntez???
Z pogard? wychodzi.
S?DZIA
za ?on?
Anty-tez?!... bogdaj i pro-tez?!...
Po chwili
Zagaja? Durejko nieraz w ?yciu
R??nej tre?ci polubowne spory,
I ju? mu niewiele zyska? trzeba
Tam i owdzie przy?wiadcze? s?siedzkich,
By na zawsze kompetentnym zosta?!...
W Komitetach wszystkich, wszelkiej tre?ci!.
Z u?miechem
W?wczas Klementynka jemu dygnie!
Sprawk? t? lub owe przedstawuj?c -
Lecz przemilknie Ten, co teraz uczy...
Za?ywaj?c
Dzwoni?c z lekka palcem w tabakier? - -
Jednym tylko palcem, raz, i wt?ry,
Prezes puknie... c??, pani Durejko?!...
S?DZINA
pokazuj?c si? jeszcze we drzwiach
Monolog?w wcale si? nie wzbrania -
S?DZIA
za ?on? wo?aj?c
"Sobo-s?owie?!" - przynajmniej m?w czysto,
W?asnych przodk?w j?zyka nie kalaj! -
S?DZINA
cz??? g?owy ze drzwi okazuj?c
Wy?gie???wna z rodu... zna sw?j j?zyk.
S?dzia uchodzi za ?on?.
SALOME
opieraj?c si? na szczotce
Tak to co dnia! gdziekolwiek zdybi? si?,
Zaraz pokazuj? sobie j?zyk -
Ani zgadn??, czemu? ani wiedzie?,
Co szumi z nich s?owy niemieckimi!
Po czym naraz: Jegomo?? w t? stron?,
W ow? Imo??... Dopiero na nowo
Rozes?ani s?udzy tam i owdzie:
Szuka? pana i za pani? biega? -
By si? jeszcze ha?a?niej gdzie starli!
Pods?uchuj?c
S?ysz? - spotka? S?dzia Astronoma...
Szcz??cie wielkie, ?e ten go zatrzyma;
Nie dobieg?szy tym sposobem ?ony,
Ukoj? si?, cho? na chwil?, spory -
Sk?ada reszt? ksi??ek i obziera si?.
Ot??-prawie ?e wszystko w porz?dku,
Jakby lokator umar?...
*
Bo?e m?j!
Cichym ludziom ?wiat miejsca ?a?uje:
Jak powodzi?, coraz, coraz dalej,
Obejmani s?, i ci?gle pchani,
A? ostatni dzie? czo?o zalewa...
SZELIGA
z lunet? w r?ku wchodz?c
Do?? jest - do?? uprz?tania waszego:
Dla okien tych i dla kilku godzin
Ani warto - ani si? i godzi -
Niepokoi? wszystko!
SALOME
W domu u nas
Dla rzeczy najmniejszej robi si? tak -
SZELIGA
do Salome
Lokator, jakkolwiek cierpi ob??d,
Zda si? jednakowo? by? spokojnym -
SALOME
Ten, kto powiedzia? to panu hrabi,
Musi cz??ciej cierpie?...
My, od?wierni,
Ni? ktokolwiek, lepiej znamy rzeczy.
Z westchnieniem
Ludzie cisi s? zaka?? ?wiata!...
I odpycha on ich ustawicznie,
Coraz dalej, coraz skorzej, z ziemi...
A? nareszcie m?wi?: "To jest wariat!"
- Pann? b?d?c, i szyj?c u ksi??nej
(Kt?ra mo?e hrabiemu jest znana),
Ksi??nej Orsi (co by?a aktork?),
Tam si? napatrzy?am ?wiata-dziw?w!...
G??boko
Nie ka?dy-bo, co z sob? rozmawia,
Jest wariatem...
i nie ka?dy nawet,
Co tak skromnie mieszka, jest lada kto! -
SZELIGA
Macie i tu blisko pa?ac ?wietny
Tej hrabiny Harrys...
SALOME
To jest, panie,
Klejnot wielki - to jest taka dobro?,
?e tylko dwie r?wne w okolicy:
Ksi?dz Prowincja? i pani Hrabina!
SZELIGA
A m???
SALOME
A kt?? nie wie, ?e to wdowa?!...
SZELIGA
Zapomnia?em!... s?ysza?em by? ongi,
Lecz, z dalekiej wracaj?c podr??y,
My?la?em, i? wszyscy po?enieni...
SALOME
uprz?taj?c jeszcze w izbie
Nale?a?oby to i jej pocz?? -
Ali?, co my s?dzim, a co pa?stwo,
To odmienne dwie rzeczy bywaj?.
SZELIGA
Ma??e?stwo dla wszystkich jest jednakie.
SALOME
Tak to i Ksi?dz Prowincja? naucza,
A? nieraz ?zy w okulary kapi? -
(Co jednak w ko?ciele brzmi wyra?niej...)
SZELIGA
A Hrabina przecie? nabo?na jest
I musi zna? Ojca Prowincja?a?...
SALOME
g?o?no
To tak, jakby spyta? kto: czyli ja
Znam te schody i te ich por?cze? -
*
Gdzie?by ?wi?to Przenaj?wi?tszej Panny
By?o obchodzonym z takim blaskiem
Woskowych ?wiec - du?ych jak jegomo??!
(?e tu pana hrabiego przeprosz?...)
Z zapa?em
Gdzie?by tyle kwiat?w! robionych r??!
Lilij z li?ciami srebrnymi -
Drogich kadze? i ornat?w, kt?re,
Jako blachy z?ota, tak ?ami? si?,
Gdzie?by by?o tyle, w Bo?e-Cia?o,
Strusich pi?r k?oni?cych si? jak dusze
Przed Utajonego-sakramentem...
- Gdyby r?wnych w ?wiecie zbrak?o hrabin!
G??boko
Ali? co? nale?y DA?... i niebu -
Cho?by dymu wonnego ob?oczek...
Je?li nic da? z siebie nie mo?e cz?ek,
Wszystko jakby po?yczone maj?c!
Spostrzegaj?c si?
Ja to wszak?e m?wi? mo?e zbytnio,
Z przeproszeniem pa?skim stara s?uga.
Wychodzi.

SCENA SZ?STA
SZELIGA
Rozrzewni?a mnie doprawdy!... Cz?owiek,
Nieraz si? ubrawszy od st?p do g??w,
Odprawia pielgrzymki nie najbli?sze,
By wreszcie us?ysza? rozmow? MD??.
Gdy, oto tu, schylona staruszka,
W prochy ziemi nawyk?a pogl?da?,
Diamentowym s??w ?wiat?em darzy! -
G??boko
Zaiste! tylko podr??nik umie
Podr??owa? i we w?asnych stronach -
Monumenta odkrywa?, lub czyni?
Nie znane dla innych spostrze?enia.
(Dlatego to mo?e Anglik, kt?ry
Podr??uje najdalej, i cz?sto,
NAJORYGINALNIEJ ZOSTA? SOB?!!...)
- Rzeczy, obok kt?rych bliscy, co dnia,
Opieraj? swe rubaszne ?okcie,
Uderzaj? wzrok m?j - budz? m?j s?uch -
Podr??uj? wci?? i wci??... jak w Syrii!
S?ycha? kroki na schodach
Cyt! nadchodzi kto?, szemrz?c do siebie,
Jakby spraw? toczy? z ka?dym schodem.
MAK-YKS
W g??bokim monologu
Zaiste ?e - ja wracam DO SIEBIE. -
Z dwuznaczno?ci?
Lecz zostaje mnie jeszcze wiele pi?tr,
Wy?ej coraz! - a? gdzie posiad?o?ci
I samego Durejki!... ko?cz? si?...
Z krzywym u?miechem
Wielkie szcz??cie, ?e glob jest w przestworzu,
Kt?rego nie pomierzy?a Ludzko?? -
Wielkie - tak, jak otch?a?!... i jedyne.
SZELIGA
p??g?osem ns.
(Cokolwiek b?d? ta staruszka m?wi,
Lepiej jest ostro?nym by? zosob?--)
MAK-YKS
wchodz?c powoli
Miejsce, widz?, ?e ju? mnie odpycha!
Nie pogl?daj?c w stron? Szeligi
Obmierziono mnie nawet i okno - -
Tak ?e odwracam si? ode?--nie chc?c
Ani dnia ?wiat?o?ci, ani ksi??yca.
Do siebie
Po-tylekro? TAM by?em... i OWDZIE,..
Lecz na pr??no!
*
- acz wiem o tym pewno,
?e ani mnie MY?LANO zaniedba?...
*
Tak - pewno?? jest o s?o?cu, i? wstanie,
Ani w?tpimy o nim - wszelako -
Bywa, i? mr?z zniweczy wszystek kwiat,
Ni?li wiosenne powr?c? tchnienia - -
Zajd? jeszcze, zaj?? musz? - jeszcze raz!
O synu Salome m?wi? z NI? b?d? -
Nic - o sobie...
- zbieg r??nych ironii
?ciera osobisto?? - chcie? si? nie chce!
Przysiada u stosu ksi?g.
Nieszcz??cie psowa wol?-czynu,
Zamieniaj?c j? w sza?... lub atoni? -
*
Szcz??cie - niemniej wp?ywa na uczucia,
Czyni?c ludzi t?pych i leniwych...
*
Tamte i te, zar?wno psu? mog?c,
S?? niedol?? lub - dol? cz?owieka?...
Wstaje
Przyjdzie wreszcie i kierunku nie mie?.
*
Przyjdzie - powoli st?pa? przed siebie,
Jakby za pogrzebem swego serca
Kto? id?cy z w?asn? piersi? pr??n?...
*
Wi?c!... z pogodn? twarz?!...
SZELIGA
uwa?nie
(To po prostu
Nieszcz??liwy wielbiciel!...
Kt?? ode mnie
Wi?cej winien mie? dla? wzgl?dno?ci!)
Daj?c si? s?ysze? przyby?emu - do Mak-Yksa
Po s?siedzku, witam!
MAK-YKS
Nie wiedzia?em,
?e ju? po s?siedzku - lecz przepraszam.
Pozieraj?c doko?a
Wszystko widz? tak przygotowanym,
I? zrobi si? tu pr??nia... lada dzie?...
Robi ruch r?k? oko?o siebie i m?wi ns.
(Pono ?e unios?em... przedmiot g??wny...)
SZELIGA
W AMERYCE nie izdebka taka,
Ale Salon w ka?dym bywa domu,
Dla zamieszkuj?cych r?wnie-sp?lny!
- Swoich go?ci ka?dy w nim przyjmuje,
I nie wadzi to nikomu - wcale -
Poufnie
To jest tak?e post?p spo?eczno?ci!
MAK-YKS
EUROPA si? wystrzega pr??ni,
Jak chemiczny-proces...
SZELIGA
m?sko
St?d te? wiele
Istot, kt?re si? nie-roz?o?y?y,
Lub nie odebra?y sobie ?ycia,
Przechodzi przez inn? ?mier? - cywiln?,
Czyli: wy-ojczy?nia si? na sta?e...
- A z takowych to zmartwychpowsta?c?w,
Co pomi?dzy siebie i spomnienia
Szeroki Ocean rozes?ali,
Utworzy?a si? nowa-spo?eczno??.
*
Irlandczyk?w! ilu? tam uchodzi
Od swego szmaragdowego kraju!...
Spostrzegaj?c si?
Lecz pana przepraszam - nazwisko twe
Pochodzi z Irlandii albo Szkocji?...
MAK-YKS
zimno
W kraju ka?dym s? r??ne nazwiska,
Zw?aszcza dawne - z zatartych kart dziej?w,
Za? pochodz? ja, zaprawd?, z owych,
O kt?rych m?wili?my pierwej,
Sk?adowych cia?, nie wytrzymuj?cych
Parcia chemicznego Europy...
- Zeznania posuwam do szczeg???w
Z powodu, i? mnie pan o nie pyta.
SZELIGA
Przywyk?em w podr??ach przerzuca? si?
Z miejsca w miejsce i z tej tre?ci w ow?,
Skracaj?c czas przez nabyt? baczno??.
Dlatego wi?cej co? panu powiem,
Dalej posuwaj?c si?:
Wyci?gaj?c r?k?
S?u?by me
B Bez-zawodnie ofiaruj? panu,
Gdyby jego sta?? my?l? by?o
W za-oceanowy odp?yn?? ?wiat.
Sm?tnie
Nie ku temu, zaiste, zbieg?em glob,
By sobie zgromadzi? fotografy!
Wiedza wk?ada obowi?zki: ludziom
Jej udzieli? i siebie winienem.
MAK-YKS
serdecznie
M?wi?cych tak jak pan s?ysz? rzadko...
Ale jest ?le podawa? si? chwili -
I? s?... w kt?rych nie sam? Europ?,
Lecz ziemski glob opu?ci?by cz?owiek!
Podaj?c r?k? i przyjmuj?c
Wszelako - przyjmuj? najzupe?niej
W danym-razie t? bratni? ?askawo??.
SZELIGA
podobnie?
Gdy wypadnie za??da? tej r?ki,
B?DZIE S?U?Y?...
Powa?nie
Zwa?a?em, i? dot?d
Spo?ecze?stwo jest tak postawione,
?e: zarazem zarabia? i kszta?ci? si?
Do niedalekiego mo?na stopnia!
Przyczyna, dla kt?rej s? uciski!
Prawie ?e moralno?? dotycz?ce!
MAK-YKS
ze szczeg?lnym u?miechem i r??no-znacznie
Dot?d!... dziwi?em si?, ?e pan za dnia
Spostrze?enia robi...
SZELIGA
bystro
Pojmuj? ?art:
?wiat nale?y i o dniowym ?wietle
Bada? - i promieniom tym s?onecznym
Niekoniecznie ufa?...
Oboj?tnie
- ja, na teraz,
Badam raczej po?o?enie okien
Lub podr??nych lunet przecieram szk?a,
Ku czemu wszelakie ?wiat?o s?u?y.
MAK-YKS
ob??dnie
Dla mnie tak?e... o! panie... okna te
Sw? osobn? maj? tajemniczo??...
SZELIGA
?ywo
Rzeczywi?cie??... i jak??
MAK-YKS
Rzecz drobn? -
Szczeg?? ma?y!...
SZELIGA
?ywo
Niech?e pan mnie powie - -
MAK-YKS
Arcydrobn? rzecz.
SZELIGA
na stronie
(Mia??eby i on
Takim?e samym by? astronomem!)
Do Mak-Yksa stanowczo
Prosz? z wszelk? otwarto?ci? m?wi?,
Zw?aszcza ?e jego tu zast?pi? mam;
Wszystko m?wi? prosz? - -
MAK-YKS
wpatruj?c si? w Szelig?
Niech?e wi?c pan - - -
- Lecz, widz? go tyle!
Zaciekawionym!...
SZELIGA
zimno
To jest z przyczyny,
?e poj?? nie mog?... jakby... okna,
Nie-obejmuj?ce nic szczeg?lnie,
Pr?cz nieco przestrzeni...
Pr?cz - tych oto
Astronomicznych ledwo wzgl?d?w,
Mog?y mie? dla os?b dw?ch interes!...
MAK-YKS
ku oknu
Przyjaciele moi... tam-mieszkaj?.
SZELIGA
przera?liwie
A-a?!!...
MAK-YKS
- - gniazdka w tych drzewach sobie wij?.
SZELIGA
spokojnie
--A!...
MAK-YKS
opowiadaj?c
- - r??ne s? to ptaszki - wszystkie znam!
W okna te zlatuj? na dzie? dobry...
Nawykn??em chleb m?j z nimi ?ama?;
Przeto - ni?li sam wyci?gn? r?k?.
My?l?c o opuszczeniu Europy,
Ni?li (m?wi?) sam b?d? jak oni -
Prosz? za moimi przyjaci??mi!
Skromnie
Niewiele rzuca si? im, tam i owdzie.
SZELIGA
wstaj?c od okna
Rad bym jeszcze dzi? zast?pi? pana,
Lecz - zbli?a si? godzina...
MAK-YKS
Godzina
Odwiedzin i wizyt (nie z tej sfery
Go?ci, co zaiste ?e s? mili,
Nie wymagaj?cy!... i pami?tni!...)
SZELIGA
Spo?eczny ?wiat tak?e ma swe obroty:
Przesilenia swoje i eklipsy...
Ku oknu
Oto!... jaki zaraz o tej porze
Ruch powoz?w przez ?w rozst?p wida?,
Zda?oby si?, ?e w?a?nie zbudzone!
Albo ?e co? niezwyk?ego zasz?o...
A to tylko godzina przyjmowa?...
MAK-YKS
przyskakuj?c ku oknu
Za ?askawego pana pozwoleniem,
Chwilk? spojrz?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wychyla si?-Szeliga za nim pogl?da w okno.
SZELIGA
(On! nie ptaszk?w czeka...
Na strome i gwa?townie
Pow?z Marii!... jej kolory...)
MAK-YKS
odbiegaj?c od okna i wychodz?c, do Szeligi
?egnam.
SZELIGA
sam
W?tpliwo?ci nie ma... ?e to jest kto?
Na ?cie?ce tej samej, co Astronom...
Ob??dnie
Pokazuje si? wci??, i? odkrycia
Nie s? nigdy absolutnie-nowe!
I - ?e ja, kt?ry w?a?nie my?li?em
By? najtrafniej tu naprowadzonym,
Nie najpierwszy obserwacje czyni?...
Przechadza si? i zatrzymuje.
Tak!...
- lecz kt?? sprawdzi? za mnie podo?a,
Czyli nie moja to podejrzliwo??
Gra tu moj? my?l??... i samym mn??
Po chwili
Nie JEDEN TEN przecie mign?? pow?z...
Po chwili
Nie ONA tylko ma TE KOLORY...
Po chwili
Nie tylko JEJ wygl?daj? z okien...
Po chwili
I-nie jedna ona na ziemi jest!
Przechadza si? i nagle
Nareszcie, ten m?odzieniec...
-ten cz?owiek? -
Bywa? w ?wiecie? mia??eby on zna? j??
Zdaje si? to by? niepodobie?stwem!
Po chwili
Nie!... to podejrzliwo?? serca mego...
Nagle
Lecz - ta melancholia... ch?? podr??y
Poza Europ??... zrozpaczenie?...
Formy towarzyskie?... i znajomo??
Natury naszego spo?ecze?stwa?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nie! cz?owiek ten zna j?... bywa u niej!
Ze zw?tpieniem
Ot?? s? zaiste ?e za?mienia
?wiata moralnego...
Ach! Astronomie!!...
G??boko
Umie? wzrok sw?j z-d?u?y? poza oko,
Gdy si? tego? na wewn?trz nie umie-
Jest to: przez JEDNE, P?ASKIE patrze? szk?o!

Kurtyna zapada.
Koniec pierwszego aktu

AKT II

Jeden z bocznych salon?w Willi Harrys.

SCENA PIERWSZA
Hrabina i Magdalena
HRABINA
...Wiesz zatem nieledwie ?e wszystko:
Lubo, nadto, zostawiam i not?
Numerami uporz?dkowan?,
Tak jak m?? m?j niegdy? to czyni?,
Ze zapomnie? mych si? u?miechaj?c -
Gdy porz?dku uczy? mi? jak dzieci?...
- Dwie go rzeczy szczeg?lniej bawi?y:
To jest moja pozorna niepami??
I moja pozorna zabobonno??.
- Tamt? i t? pozornymi zowie
(Lub tak nazywa? je sobie ?ycz?) -
Co do drugiej jednak?e nadmieni?,
?e - sprawdzaj?cemu si? przeczuciu
Nie da? wiary - jest niepodobie?stwem!
Melancholijnie
Pier?cie? ten, rzecz zaprawd? zmys?owa
(Do kt?rej nie przywi?zuj? ceny),
Gdy zgin?? mnie, wraz mia?am przeczucie,
A kt?rego sprawdzenie nadesz?o,
W?a?nie gdy odnajdowa?am zgub?.
- ?e nie od pier?cienia to zale?y,
Lecz w przeczuciu istnieje - to? wiem ja,
Dosy? posiadaj?c filozofii,
By przyczyn? nie nazywa? trafu.
Po chwili
Jaki? zwi?zek ma pier?cie? z akacj?,
Kt?r? wczora burza star?a w piasek,
Jakby ?niegiem zasypuj?c ?cie?k?
Kwiaty bia?ymi ?...
A oto w?a?nie tej?e chwili
Odebra?am telegram... lecz wr??my
Do uporz?dkowania zatrudnie?,
Tak jak uczy? mi? by? m?? m?j drogi!
MAGDALENA
spostrzegaj?c
Nie notatk? da?a? mnie, lecz telegram -
Wi?c naprz?d m?wmy ju? o tym punkcie,
Zapisanym (jak widz?) w instrukcji...
- C?? nauczy? chcesz mnie o Szelidze?
Kt?rego raz - kiedy?, gdzie? - widzia?am
I odt?d s?ysza?am tylko ci?gle,
?e wielbi ci? - ?e? dla? nieczu?a:
I ?e odt?d zwiedza Morze-Martwe
Tudzie? gruzy spalenisk doko?a...
Wi?cej za? nic sama o mm nie wiem!
HRABINA
surowo
Mie? sobie b?d? zawsze do wyrzucenia,
?e pope?ni?am co? podobnego do k?amstwa,
Ale ta Szeligi ziemska-mi?o??,
Niekiedy podobna do uporu,
Da?a mnie my?l nasun?? mu wie?ci
O mo?liwym moim zam??p?j?ciu.
- Odt?d telegram tylko raz, ze Smyrny,
Przys?a? mnie ten, arcynieczytelny!
Wyg?aszaj?c napis telegramu
"Wracaj?c do Ziemi, nawiedz? j?..."
MAGDALENA
Skr?cenia konieczne s? w telegramie,
"Do Ziemi" - znaczy? ma: do d?br swoich,
"J?" - znaczy ciebie, nie za? ziemi?...
S?owem, wraca - i zechce ci? odwiedzi?.
Nale?a?oby ci tylko spiesznie
"Mo?liwe" twe spe?ni? zam??p?j?cie,
Zamieniaj?c zmy?lenie na wieszczb?!
- W?wczas, jak j? zowiesz, "ziemska"-mi?o??
Upornego Szeligi - zapewne
Przemieni?aby si? w co? innego -
Bo musz? te? by? i inne czucia
Dla rozmaito?ci we wszech-?wiecie,
I nie tylko sama, jak j? zowiesz,
"Ziemska"-mi?o??... tyle ci natr?tna!...
HRABINA
zimno
Na boku zostawmy to... i wr??my
Do dziennego prac naszych porz?dku.
MAGDALENA
Gdyby wi?c, pod twoj? nieobecno??,
Szeliga przyby? -
HRABINA
Przyjmjak najgrzeczniej
Lecz nie uro? w rozmowie ani s??wka
Zbli?onego najmniej do nadziei -
Ca?ej to zr?czno?ci twej polecam:
Nie chc?, aby mnie co b?d? wi?za?o,
Odk?d si? odda?am obowi?zkom
I znalaz?am wielkie dobro: spok?j!
STARY-S?UGA
wyg?aszaj?c
Mak-Yks Pani? Hrabin? chce widzie?...
HRABINA
Nikogo nie przyjm? przed wyjazdem -
Do Magdaleny
Mak-Yks! - jakbym te? go zapomnia?a...
MAGDALENA
C?? ty z tego kuzynka chcesz zrobi??
HRABINA
Ja nic - - on za? sam co z siebie zrobi ?
Czasu nigdy nie mia?am zapyta? go.
Dobre to ch?opczysko... i lubi?cy
Nieledwie ?e pustelnicze ?ycie!
- Raz, widz?c go z brod? nie strzy?on?:
"C?? by to by? za ?liczny kapucyn
W Ermita?u, pod zielonym drzewem?!"
Pomy?li?am...
Lecz czyli to jemu
Przyjdzie na my?l kiedy przed zwierciad?em ?
- Cho? zapewne ?e szcz??liwszym by?by
W cichej celi, hoduj?c sobie kwiaty...
Gdzie znalaz?by dobro wielkie: spok?j!
MAGDALENA
To, co m?wisz o cz?owieka losie,
Przypomina mnie co? kapucyn?w,
Kt?re zast?puj? termometry...
Lub tych, co z kart dla dzieci si? robi:
Tamte kaptur zdejmuj? w pogod?,
Lubo si? ni? wcale nie obchodz?;
Te si? wszystkie spo?em wywracaj?,
Skoro jeden z nich i jak si? potknie!...
HRABINA
Mog?abym go wreszcie i o?eni? -
Przecie? ma??e?stwo... to Sakrament.
- Lecz potrzeba wprz?d posa?nej panny
Tego? wieku, wzrostu, i tak samo
Do cichego u?o?onej ?ycia...
MAGDALENA
Naturaln? znalaz?szy harmoni?
Wzgl?d?w tylu: wieku! wzrostu! mienia!
I temperament?w! i sk?onno?ci!...
Jak w ga??ziach dw?ch jab?oni jednej -
Spyta? chce si?...
- czemu ? jeszcze w g?rze
Ponadprzyrodzonych szuka? zr?czyn?
Dobitniej
Jask??ki dwie, ca?kiem r?wne sobie,
Nie s?? przez to samo o?enione -
A jaka? by?aby ludzi wy?szo???!
HRABINA
Zawsze umiesz jakie?... da? pytanie,
O kt?rym pierw z Ojcem Prowincja?em
Radzi?abym bardzo ci pom?wi?...
Patrz?c na zegarek
Niewiele mnie czasu ju? zostawa!
Do Magdaleny
O czym?e m?wili?my dot?d?
MAGDALENA
O Szelidze naprz?d - i ?e jemu...
HRABINA
- Nie uronisz s??weczka nadziei.
Moja luba! to jest arcywa?ne -
MAGDALENA
I ?e przyj?? go mam jak najgrzeczniej...
HRABINA
Jak to pi?knie! ?e pami?tasz wszystko.
Po chwili
Jak najgrzeczniej dlatego, by jemu
Czym? os?odzi? stanowcz? odmow?.
- Mi?o?? bowiem, jakkolwiek b?d? ziemska,
Gdy ustaje... to nie jest rzecz mi?a!...
(Przynajmniej tak s?dz?, moja luba!
?e to nie musi by? najprzyjemniej...)
MAGDALENA
A teraz, c?? dalej?...
HRABINA
Czytaj w nocie...
MAGDALENA
krotochwilnie
Zrobi?am z niej, patrzaj: kapucyna!
Kt?ry si? wywraca za powiewem...
Czyta dalej z kartki
"Numer drugi: par? tanecznik?w"...
C?? to mo?e znaczy?? prosz? ciebie...
HRABINA
Czytaj dalej...
MAGDALENA
czyta
"Zaprosi?am panny
Z ca?ej pensji, kilku ma?ych ch?opc?w,
I pani? Durejko, ochmistrzyni?,
Z m??em swoim."
HRABINA
Wszystko jak najgrzeczniej!...
Zapraszalne listy jedne wysz?y,
Reszta le?y owdzie - wyszlij i te -
MAGDALENA
z u?miechem
Przejrz? tylko, czyli w nie przypadkiem
Nie wtr?ci?a? czego innej tre?ci...
HRABINA
Winisz mnie o b?ahe nieuwagi -
A jednak mo?e i jest niewiele
Kobiet mojego po?o?enia - kt?re
By?yby w stanie tak du?o rzeczy
R??norodnych zgodzi? i prowadzi?.
To - ?e w mojej Biblii; na rycinie,
Znalaz?a? raz, miasto przezroczego
Papieru, bankowy-bilet, z tego
Wyprowadzasz bezzasadne wnioski!...
Fraszki zapomnie? mog? - nie celu:
S? dnie, kt?rych godziny wszystkie
Mam rozrachowane jak zegarek
I spisane rz?dem w wili? wiecz?r.
Teraz!... jad? na Zb?r-Mi?osierny...
Porywa si? - zawadza, i rozdziera sukni?.
MAGDALENA
Gdzie... w sukni rozdartej niepodobna
Bra? g?osu o biednych bez poddasza,
Bo to wygl?da?oby na komedi?...
HRABINA
To przypadek jest... i bez znaczenia -
Dzwoni - S?u??ca wbiega.
Napr?dce prosz? fioletowy stanik.
STARY-S?UGA
Mak-Yks za S?ug? wchodzi sam.
Mak-Yks si? powt?rnie anonsuje -
S?U??CA
podaj?c stanik
Pani Hrabino, nieco powolniej...
HRABINA
do S?ugi
Niech?e wnijdzie, je?li jest w potrzebie...
MAGDALENA
Ten m?odzieniec wchodzi? - lecz gdy zobaczy?,
?e dope?niasz ubrania, cofn?? si?.
HRABINA
Wina jego - a mo?e jest w potrzebie?
MAGDALENA
Mog?a?by? ubiera? si? przy ludziach?...
HRABINA
To - nie s? ludzie - daj, prosz?, szpilk?.
MAK-YKS
kt?ry niezupe?nie cofn?? si? by?
"To nie s? ludzie"!-ach! nie-o! pani...
(Daruj, i? podnosz? s?owa twoje,
Kt?re by?bym pomin??, jak mo?e
Wiele innych pomin??em m?wie? -)
To s? "nie ludzie" - pani!... to tylko
Obowi?zani tobie, lub arcy
Umiej?cy ci? ceni? - nie-ludzie!...
Przy nich mo?na sobie zapi?? guzik
Bez zmylenia rz?du, akuratnie - -
Och?aniaj?c
Daruj, przebacz, pani i kuzynko!
S?owom, kt?re si? z ust wydzieraj?,
B?d?c silniejszymi ni?li m?wca.
Daruj! ale wi?cej jeszcze powiem:
Bywa, i? ci, co dzi? lud?mi nie s?,
Pewnego dnia i godziny pewnej
W?a?nie ?e tylko oni zostaj?...
Od t?a to zale??c, nie przedmiotu.
Gdy si? t?o odmienia, wraz i rzecz z nim.
HRABINA
silnie
Mak-Yks! ile zrani?am, przepraszam:
Uczyni?a wyraz?w po?pieszno??
Sens, kt?rego ani pomy?li?am! -
MAK-YKS
Mia?em ci, o! pani, nie to m?wi? -
W innej tre?ci i ma?o odw?ocznej...
*
Lecz ot!... p?k?o co? w toku my?lenia,
I nie jestem ju? w stanie doda? nic.
MAGDALENA
Scen? zrobili?cie, lub robicie,
Dla jednego b?ahego wyrazu,
Dla sposobu-m?wienia, na ?wiecie
Przyj?tego - - a kt?ry nie jest Jej,
Wcale nie Jej... zar?czam to panu.
- To jest wyra?enie niew?a?ciwe,
Mimowolnym przejmowane tchnieniem
Od og?lnej ?wiata atmosfery,
Kt?ra, bez nas, nasz? rz?dzi mow?...
MAK-YKS
Panie! ja szczero?ci nadu?y?em,
Wyrzucaj?c niewstrzymalne s?owa,
I je?eli to s?abo??, ?e musz?,
Nie sko?czywszy rozmowy, st?d odej??:
To s?abo?? ta jest tylko ma w?asna,
Osobista - - i nie nale??ca
Do "og?lnej atmosfery ?wiata,
Kt?ra, bez nas, nasz? rz?dzi mow?!"
HRABINA
silnie
Mak-Yks! ja chc?... przyjd? dzisiaj wiecz?r.
MAK-YKS
ceremonialnie
Pani - kuzynko moja - - zapewne.
[Wychodzi.]
HRABINA
Podaj mi kamfor? i zegarek...
MAGDALENA
Zaskoczona zosta?a? zdarzeniem,
Wychodz?cym za porz?dek-dzienny
I nie zanotowanym w ksi??eczce -
?wiat albowiem nasz jest co? podobnym
Do tych miernych artyst?w... co, ledwo
Wyrobiwszy par? charakter?w,
Ca?? przysz?o?? sztuki chc? nak?oni?
Do zamkni?cia si? w ich korporacji!
-Utyskuj?!... ?e Cezar Shakespearea
Za wielki jest o g?ow? dla sceny...
Ali? kto od drugich chce post?pu,
Winien ci?gle on sam post?powa?!...
HRABINA
niecierpliwie
Racz mnie nie zaprz?ta?... czasu nie mam...
Instrukcj? ci zostawi?am ca?? -
Porywa si? - wychodzi - zatrzymuje u drzwi i powraca, m?wi?c
Jeszcze co?...
Zapomnia?am mej ksi??ki
Do nabo?e?stwa - bior?c w zamian
Zesz?oroczny miejski kalendarzyk!
MAGDALENA
Oto ksi??ka twoja - - do widzenia.
Hrabina wychodzi.
Magdalena w monologu
O! ty... z zesz?orocznym kalendarzem
W r?ku - i z rozdart? twoj? suknia,
Lecz z oczyma niebem b??kitnymi!
Jeste? ?wi?ta!... umiem ci? podziwia?-
G??boko
Kto inny w ironi? obr?ci?by
Usterki twe - - mnie s? one cenne.
Wzieram przez nie, jak ?w wi?zie?, kt?ry
Przez szczeliny jasne patrzy w okno,
Czy wolniejsi s? ludzie na ziemi?!

SCENA DRUGA
MAGDALENA
pozieraj?c na kartk? - dzwoni
Wypisane wszystko, co mam spe?ni?.
Nale?y - bym zarz?dzi?a stosownie...
Do Starego-Slugi
Cofn?? trzeba st?? i krzese? szereg,
Czyni?c miejsce, jakby ta?czy? miano;
Podobnie i w dw?ch salonach bocznych.
A kto by tymczasem nadszed? - przyjm?.
NOWY-S?UGA
wchodz?c
-- Graf Szeliga!
MAGDALBNA
Chwilk? - -
Podchodzi pod zwierciad?o, poprawia ubi?r - zajmuje miejsce - i do S?ugi
- teraz, prosz?.

SCENA TRZECIA
MAGDALENA
kiedy Graf wchodzi - uprzedzaj?c rozmow?
Marii Harrys zast?pstwo nie-godne
Zastaje pan w Magdalenie Tomir,
Kt?ra mia?a jednak?e przyjemno??
Nie by? obc? panu... lecz gdzie? kiedy?
Nie zdo?a?aby odpomni? wiernie -
SZELIGA
Pani! by?o to lat temu par?
W nieszczeg?lnie poetycznym miejscu,
Bo u dworca ?elaznej kolei...
Gdzie m?j krewny pani towarzyszy?.
MAGDALENA
Ach! pan Les?aw!... teraz pomn? wszystko.
Odt?d, ni pierw, pana nie spotka?am.
SZELIGA
Odt?d w?a?nie, od owego proga
U kolei ?elaznej odszed?szy,
Nie wracam a? teraz do Europy -
Kt?r? opuszczaj?c, i do kt?rej
Gdy powracam, zn?w spotykam pani?...
MAGDALENA
Po raz drugi w ?yciu - i podobny.
SZELIGA
Tak ?e je?li atom fatalizmu,
Ze wschodniego na m?j m?zg turbanu
Spad?szy, usprawiedliwia zabobon:
To na nowo winien bym si? jeszcze
Nie uwa?a? jak przyby?y stale,
Lecz zn?w ?egna? miejsce...
MAGDALENA
dwumy?lnie
Lub na nowo
Prezentowa? si? mnie, jak nieznanej -
Silniej
Lecz nic si? tak ?ci?le nie powtarza.
SZELIGA
Z czego mo?e wi?cej na tym ?wiecie
Pociechy ni? ?a?ob!...
MAGDALENA
Prawda -
SZELIGA
Nie m?wiemy nic o Pani Domu...
MAGDALENA
sm?tnie
Owszem, owszem, bo ktokolwiek duma
Nad marno?ci?...
...ten my?l? - Jej bliskim!
Ona, wi?cej ni? kiedy, nadziemska!
SZELIGA
?ywo
A - podobno - - je?li si? nie myl?,
By?a blisk?... lub jest blisk? szlubu...
MAGDALENA
zabiegliwie
To szluby s? mistyczne!... mistyczne...
I dlatego ju? jakby dope?nione,
?e mistyczne... c?? mam wi?cej m?wi??
I czy m?wi? co? wi?cej mi?o jest?...
SZELIGA
sm?tnie
Wydarzenia s?, w kt?rych lakonizm
Najmi?osierniejsz? bywa form?.
MAGDALENA
stanowczo
Lepiej cz?sto wiedzie?: tak lub nie...
SZELIGA
stoicznie
Szczeg??y s? tylko anegdot?.
MAGDALENA
Rzecz g??wna, gdy kto istotnie przyj??
Jedne z owych postanowie?, kt?re
Ca?? reformuj? osobisto?? -
Sta?o??, wed?ug mego rozumienia,
Cennym, zaiste, jest klejnotem:
Lecz i ona oszukiwa? mo?e.
Bo na c?? sta?ym by? wzgl?dem komet,
Kt?rych odmieni?y si? obroty? - -
SZELIGA
z dziwnym akcentem
Wdzi?czny pani jestem ZA co?... NIE WIBM...
Po chwili
Jak te? zdrowie Hrabiny?...
MAGDALENA
zimno
O!... dobrze...
SZELIGA
wstaj?c i patrz?c ku oknu
Mieli?my dzi? rano co? jak burz?...
MAGDALENA
Kt?ra te? powietrze och?odzi?a.
SZELIGA
ob??dnie
Letnie burze, z gromem i b?yskawic?,
Nawet z ulewnym deszczem, s? mi?e...
MAGDALENA
Mnie one dla kwiat?w zawsze ciesz?...
naiwnie
Okna pe?ne mam kwiat?w - u siebie,
Zapl?tane w rozmaito?? li?cia,
Tak ?e s?o?ce gdy je tknie promykiem,
To na ca?y m?j bia?y salonik
Cienie listk?w padaj? ze dr?eniem
I w girlandy wi??? si? prze?liczne.
- A znam je tak wszystkie!...
- ?e gdy jeden,
Kwiatek jeden, kto? urwa? by? z okna
(I to b?ahy!... geranium-p?sowe),
Wraz pozna?am -
SZELIGA
krotochwilnie
Jak to ? czy te?-same
Ukradzione spotkawszy geranium,
Odpozna?a pani?!...
MAGDALENA
?ywo
Ach! nie... to nie...
Lecz ?e w oknie kwiatek jeden brak? mi...
SZELIGA
widz?c, i? Magdalena pogl?da na zegarek
S? osoby, mi?dzy kt?rymi czas
Zdaje si? by? naprz?d ukr?conym...
MAGDALENA
I - od razu jest si? z nimi blisko...
(Je?eli spojrza?am na zegarek,
To i? Maria da?a mnie instrukcje.)
Dzwoni - wchodzi Stary-Sluga i przyjmuje listy na poczt?. Do Szeligi
Instrukcje jej s? jak militarne.
SZELIGA
Osoby s? (m?wi?em), ?r?d kt?rych
Nikn? czasu warunki - istotnie.
MAGDALENA
I od razu blisko jest si? z nimi.
SZELIGA
W Europie stan to wyj?tkowy -
Na Wschodzie tradycj? obyczaju,
Wiar? otrzymany lub na?ogiem.
Cie? namiotu czyni u Araba,
?e, kogo ogarnie, wraz ubratni.
MAGDALENA
Braterstwa nie znamy w Europie -
SZELIGA
krotochwilnie
Za to bywa siostrza?stwo niekiedy...
MAGDALENA
Uwagi te? nie zwr?ci?am nigdy,
?e to wyraz jednej p?ci w?a?ciwy -
?e braterstwo - m?skie jest...
SZELIGA
To dow?d,
Ile je pojmuj? w Europie -
MAGDALENA
Ja te? co? mam wschodniego - doprawdy
Matka moja jest z tej szlachty polskiej,
Co przyby?a z Armenii...
SZELIGA
dopatruj?c
Ach! prawda,
Pani ma wyra?nie co? wschodniego -
MAGDALENA
Nieraz by?o to mnie a? szkodliwe!
Ze znudzeniem
Dzi?, w ?wiecie, kobiety s? ZA INNYCH
Z?E...
...i to zowie si? wychowaniem!
*
R?ki poda? nie mo?na otwarcie,
Gdy? s? inni, co ?le to pojm?...
Nie mo?na u?miechn?? si?, bo ?li s?,
Kt?rzy u?miech ?le sobie wy?o??...
SZELIGA
g??boko
Instytucje - a nawet reformy,
Maj?ce na celu ulepszenie,
Podobno ?e si? ju? nie inaczej
Tworz?, tylko z t? g??wnie baczno?ci?,
Aby pasje z?ych w interes obj??,
I a?eby nie drasn?? przypadkiem
U?pionego gdzie? antropofaga!
- Droga arcypraktyczna - do chwili,
W kt?rej nagle si? mo?na samemu
W?o?y? w smoka paszcz? i nareszcie
Nie mie? co oszcz?dza?... i co chroni?!
MAGDALENA
z odraz?
Zepsucie zgadywa? nieustannie
I cudzym si? uniewolni? fa?szem,
Nie m?c si? poruszy?, bo s? b??dni,
Kt?rzy ?le ruszenie twoje pojm? -
To - Golgota Antychrystusowa!...
Wstaje - podaje r?k? - i to? samo czyni Szeliga.
Arab, jak pan widzia?e?, da r?k?
Ot, tak...
...i ufa - i, ?e wierzy,
Rzadziej ni? my zdradzonym bywa!
Kiedy tak z u?ci?nionymi d?o?mi zostaj?, wchodzi nagle Hrabina i zatrzymuje si? u progu.

SCENA CZWARTA
HRABINA
zimno
Przepraszam, ?e ma?o-trafnie wchodz?...
Spostrzegaj?c si? i rumieni?c
Ja to powiedzia?am z tej przyczyny,
I dla tego powiedzia?am to...
?e Magdalena mnie zast?puje;
Wi?c powinna by?am si? anonsowa?,
Nie b?d?c na teraz Pani? Domu -
Rzuca r??aniec, ksi??k? i r?kawiczki.
Sp??ni?am si? na Zb?r-Mi?osierny!
Podaj?c Szelidze koniec palc?w r?ki swej
Nieczytelny telegram ze Smymy
ku Magdalenie
Ona dopiero mnie wyczyta?a...
SZELIGA
ns.
(Jak te? zimno mnie ju? przyjmuje!)
G?ucha chwila milczenia - magnetyczna.
MAGDALENA
przerywaj?c cisz?
Czy si? pa?stwo dawno nie widzieli?
HRABINA
Gdzie? ja mog? szczeg??y pami?ta?!
SZELIGA
serdecznie
O! pani, lat dwa, JA, nie widzia?em
Nawet i jednej kropelki w jeziorze,
W kt?rym odbija? si? ten ob?ok,
Na jakim spocz??o jej oko...
HRABINA
wstr?tnie
Ach! ach! c?? za zmys?owy obraz!!...
MAGDALENA
Nieco orientalne wyra?enie,
Lecz w?a?ciwe, gdy kto z Wschodu wraca,
A kt?rym przera?a? si? nie masz co!...
- Od-pomni pan p??nocne-m?wienia,
Ja?niej?ce przezroczystym szronem...
HRABINA
z lekk? ironi?
To zn?w drugi telegramu wyk?ad -
Do Szeligi, pokazuj?c na Magdalen?
Lepszego t?umacza czy mia?e? pan
W Palestynie?...
- a propos: a czemu
Jerozalemskiego pan r??a?ca
Nie przywozi?... i, widz?, nie nosi?
SZELIGA
gorzko
Z ?ez jeden - gdy mnie wpad? w Martwe-Morze,
Zapewne przypadkiem!... (zamy?leniem
O odleg?ych) - przemieni? si? ca?y
W opa?owe ziarna... krystaliczne...
Nies?ychanie twarde...
-jasne!... jak l?d.
- I - odt?d r??a?c?w zaniecha?em!
MAGDALENA
podejmuj?c tre??
Zniech?ci? si? mo?na do wszystkiego...
Gdy usuwa si? nam z r?k fatalnie,
I to mo?e nasze wielkie szcz??cie!!
HRABINA
silnie
Najzupe?niej twego jestem zdania:
Z rzeczy ziemskich cokolwiek traci si?,
Daje w zamian wi?cej rezygnacji...
Po chwili
Lecz - czy r??aniec ziemsk? jest rzecz??
Lub nie?... popyta? si? o to musz?...
Notuje w ksi??eczce podr?cznej.
SZELIGA
Ten, o kt?rym ja m?wi?, by? z ?ez.
Silniej
Z cz?owieka ?ez... nie ca?ej ludzko?ci!
Wi?c by? niew?tpliwie ziemsk? rzecz?,
Arcydrog?!...
Ja sam - tylko jestem
Cz?owiek - wychowaniec tego globu,
Na kt?rym s? burze, i wulkany,
Nawa?no?cie i gromy w powietrzu...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Rzecz - o kt?rej cz?sto Anio?owie
Tak zapominaj?, jak Mieszczanie,
Kt?rzy, nie zajmuj?c si? rolnictwem,
Ceni? nawa?nice po ich wp?ywach
Na parasol...
...na szyb? w karecie! - -
HRABINA
sobie i innym
Anio?owie lepiej wszystko wiedz? -
SZBLIGA
ceremonialnie
Je?li to jest przekonaniem pani -
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
HRABINA
ze znudzeniem
Ach!... powiadam panu - oni nigdy
Nie sp??niaj? si? dla mi?osierdzia - -
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Przybywaj? w czas do komitet?w
I, cokolwiek pe?ni?, pe?ni? lepiej!
Do Szeligi pojedy?czo
Mamy dzisiaj male?ki wieczorek -
MAGDALENA
Kt?ry mo?e by? prawie anielskim,
Bo panienki z pensji przyjd? ta?czy?...
?liczne wszystkie i pe?ne dobroci -
HRABINA
Ta?czy??!... MO?E... lecz w r??ne niewinne
Gry bawi? si? - to postanowione - -
Surowo i og?lnie
We wszystkim lepiej jest omin?? ?wiat...
Daje ko?ce palc?w Szelidze i, uchodz?c
Do widzenia wieczorem...
SZELIGA
pe?ni?c uk?on
Tak! pani!...
?wiat - jest zaprawd? trucizn? ludziom,
Bo on kszta?ci ich...
-a nie - - rozwija!

SCENA PI?TA
MAGDALENA
z miejsca do Szeligi, kt?ry z kapeluszem zatrzymuje si?
Czy koniecznie zaraz chce pan odej???...
SZELIGA
S?dzi?em, ?e min?? czas przyjmowa?.
MAGDALENA
Nie jest to tak ?ci?le okre?lone,
Skoro nawet w komput komitet?w
Mo?na nie utrafia? na godzin?...
SZELIGA
poruszaj?c fraszki na stole rozrzucone
Ten r??aniec... nie jest z Jerozalem.
MAGDALENA
A, przeciwnie, brano go za taki.
SZELIGA
Weneccy z?otnicy robi? r?wne,
Lecz one s? dla ozdoby d?oni,
R??nobarwne zbli?aj?c kamienie
Do blasku p?ci, lub do r?kawiczki.
- Podobn? u?yteczno??, jako wo?,
Maj? jeszcze osobne r??a?ce
Mahometan z Konstantynopola!
MAGDALENA
naturalnie
Jedne przeto ubieraj? - drugie
Perfumuj?... i trzecie nareszcie
S? por?k? modlitw...
SZELIGA
szczerze
Nic przeciw industrii takiej nie mam,
Skoro ta gdzie z wiadomo?ci? kwitnie,
Owszem!... rado?? i rozweselenia
Nie s?? z nabo?e?stwem zbli?onymi?
Pokrewnymi nie s??, powiedzia?bym?...
MAGDALENA
Gdy jeden by? ko?ci?? w Jerozalem
I ca?y nar?d do? bieg? na ?wi?ta,
A ?wi?t tych tak czeka? z upragnieniem!
SZELIGA
Gdy si? rozlega?y wsz?dzie ?piewy,
Po wszech-?cie?kach pachn?cych balsamem!
MAGDALENA
dostrzegaj?c, i? go?? zatrudnia r?ce swoje
R?kawiczk? Marii pan chce zepsu?!...
SZELIGA
dwuznacznie i krotochwilnie
Tak MA??... rzecz... gdybym te? i spsowa??
MAGDALENA
zanosz?c si? od ?miechu
Ha - ha - ha... ha - ha!...
SZELIGA
Co tak ?miesznego??
MAGDALENA
MA????...
-to jest... r?kawiczka moja!
Ha - ha - ha...
Wk?adaj?c r?kawiczk?
- patrzaj?e pan, czy tak MA?A...
A pan ju? my?li?e?, ?e to Marii,
I zaraz si? co? panu zdawa?o...
SZELIGA
podnosi si? i, ca?uj?c r?k? ubran? w r?kawiczk?
Przepraszam -
MAGDALENA
powstaj?c
Niech teraz pan ju? p?jdzie...
Po chwili
Ale i to... nie z przyczyny godzin!
SZELIGA
mocno
Je?eli to nie z przyczyny godzin,
Kt?ra jest nad si?? ?miertelnik?w,
To? nie usprawiedliwiony by?bym...
Gdybym odszed?.
MAGDALENA
Jest to jednak pora,
W kt?rej, chcia?am, ?eby pan powr?ci?...
Pozieraj?c mu w ?renice
Dlatego, ?e pan mniej jeste? smutny,
Ni?li kwadrans temu...
Goryczy mniej
Dostrzegam w rozmowy prowadzeniu.
SZELIGA
Odwiedziny os?b... ta, na poz?r,
B?aha rzecz ma swoj? tre?? g??bok?.
S?, z kt?rymi gdy si? znajdujemy,
Jeste?my subtelni i naiwni...
- I s?, dla kt?rych nawet Rafael
Musi sta? si? malarzem-szyld?w -
Rysuj?c wyra?nie i potwornie
Ka?dy szczeg??... a dla kt?rych przeto
Stajemy si? sobie przeciwnymi
I wy?szym uczuciom... i stylowi.
- Sprzeciwieni b?d?c tak, cierpimy
Rodzaj gwa?tu... paroksyzm konwulsji...
To za? sprawia gorycz...
- gdy obyczaj,
S?usznie zalecaj?c tok i g?adko??,
Jeszcze zewn?trz wszystko to hamuje
I dodawa jedn? wi?cej trudno??!
MAGDALENA
arcysm?tnie
Gra? dla takich os?b Beethovena
Musi by? szczeg?ln? przyjemno?ci?...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
SZELIGA
Poniewa? si? podoba?o pani
By? lekarzem tych w?a?nie ?e cierpie?,
Dlatego jej z gruntu kre?l? s?abo?? -
G??boko
Albowiem to jest S?ABO??... ach! s?abo??...
MAGDALENA
solennie
Skoro si? zna, ?e s?abo???...
SZELIGA
wstaj?c i pe?ni?c po?egnanie
Zna si? b?l!
Wychodzi.

SCENA SZ?STA
MAGDALENA
zbli?a si? do sto?u i, podnosz?c sw? r?kawiczk?
R?kawiczka ta jest mnie rzucona...
Moja w?asna!...
- tumiej szczeg?lniejszy!
z u?miechem
Polecenia Marii gdyby wszyscy
Tak starannie pe?nili...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
STARY-S?UGA
wchodzi i wyg?asza
Nadzorca
Tych, co urz?dzaj? ognie-sztuczne,
Przys?anym jest od Pani Hrabiny
Po niejaki abrys...
MAGDALENA
Ona w g?owie
Zapala mnie fajerwerk - - doprawdy!
Do S?ugi
Niech?e wnijdzie - bo ani wiem, co chce.
SZTUKMISTRZ
wchodzi - poprawia ustroju w?os?w i jednym tchem m?wi z p?ynno?ci?
Mia?em zaszczyt przedstawi? Hrabinie
Wzory kilku fajerwerk?w - kt?re
Zapalane by?y z pewn? s?aw?
(?e tak pochlebiam sobie)...
- zw?aszcza ?w
Wyobra?aj?cy pawi-ogon,
Przedzierzgni?ty Kupidyna lanc?,
G?sty po wielokro? zyska? aplauz!
Tak ?e mnie na r?kach (z przeproszeniem
Wielmo?nej pani) chciano unie??...
Po chwili
Lubo w?wczas doda?em (przyznam si?)
Dwie fontanny-serc, a ka?de serce
P?ka?o za scen?... i to by?a
Jak gdyby pora?ka w ma?ej bitwie,
Gdy na przedzie gorza? jasny tryumf!
- Nie zrobi?o to jednak Hrabinie
Przyjemno?ci...
Wi?c proponowa?em
Ca?? posta? Kupida w p?omieniu
R??owego koloru...
MAGDALENA
wstrzymuj?c ?miech
C?? na to
Pani Hrabina ?-
SZTUKMISTRZ
Jako? niera?nie
Podj??a my?l... chcia?a co? l?ejszego
(Kupid bowiem ca?y to machina,
Kt?rej si? nie stawi w par? godzin!).
- Dalej zeszed?em wi?c do rzeczy prostszych:
Do s?o?c, gwiazd, komet...
MAGDALENA
ze znudzeniem
Na czym stan??o ?
SZTUKMISTRZ
Tu przys?any zosta?em po abrys.
MAGDALENA
z ukryt? ironi?
Czy nie mo?na by na przyk?ad... ZERO?
SZTUKMISTRZ
My w sztuce nic "zerem" nie zowiemy,
Lecz: "pier?cieniem".
MAGDALENA
Ach! my?l doskona?a - -
SZTUKMISTRZ
z zapa?em wielkim
Zrozumiany zosta?em! - nareszcie
W ?yciu raz! (za pozwoleniem pani).
MAGDALENA
na stronie
(Jeszcze i ten mnie ho?dy swe niesie...)
SZTUKMISTRZ
Dwa pier?cienie mo?na przeszy? strza??.
Z kompetencj?
Bardzo mo?na... owszem - to si? rabi?:
Dodaj?c po bokach skrzyd?a-papug,
Przecieraj?c t?o ognist?-miot??,
Tam i owdzie popieraj?c grzmotem,
B?yskawic? z lekka budz?c efekt,
To uchodzi...
- to miewa sw?j urok.
MAGDALENA
ze znudzeniem
Wi?c - najprostsza rzecz... nie ma co szuka?.
Szczeg??y - obmy?li sam artysta.
SZTUKMISTRZ
z zapa?em gor?cym
Nareszcie zosta?em odgadni?ty,
Raz na ?yciu!...
- uni?ony s?uga.
Wychodzi.
MAGDALENA
Zacnej Marii s?ysz? lekkie kroki,
Musz? jej male?k? scen? zrobi?...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Droga! dobra!... niekiedy zabawna,
Krytykuj? j? i kocham r?wno,
Raz naiwno?? dziecka w niej - drugi raz
Co? pos?gu kamiennego widz?c.
To jako piastunka, to jak sztukmistrz
Na t? ?liczn? patrzy si? posta?...
Skoro Hrabina wchodzi, Magdalena ku niej z wyrzutem
O ma?o ?e wszystko nie zniszczone!
O ma?o ?e? nie zdradzi?a-siebie!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Przyj??am ci Szelig?, jak chcia?a?,
Os?adzaj?c jemu jak najgrzeczniej
Twoje ostateczne-odm?wienie - -
- By zaprz?tn?? czarne jego my?li,
O zwyczajach m?wi?am pokole?,
Co patryjarchalnie jeszcze ?yj?;
Gdzie ceremonia??w-samob?jstwa
Nie spe?niane s? na ludzkich sercach!
- Pokazywali?my sobie wzajem,
Jakie s? tam gesta w towarzystwie:
Ty nadbiegasz... i z przek?sem ziemskim,
Widz?c nasze r?ce po??czone,
Usuwasz si?...
- jak?e? mo?na by?o
Da? MU przeto nadziej? tryumfu!
Z wyrzutem
Doprawdy, ?e pe?ni? instrukcje twoje
Zadaniem jest p??tna-Penelopy!
Silniej
Musia?am si? potem upracowa?,
Tokiem waszych obracaj?c rozm?w,
Jak z?batym-ko?em gdzie? w fabryce...
Tak niezr?cznie zdradzi?a? si?, pani!
HRABINA
surowo
Zdradzi? si? nie mog?am.
Magdaleno!
- Wysz?o mnie z ust mo?e i dzieci?stwo,
Lecz umia?am si? cofn?? natychmiast.
MAGDALENA
?ywo
Cofni?cie te by?o jeszcze gorsze!
HRABINA
sm?tnie
Bo - mo?e - te? i ja kiedy?!... mia?am
Kruszyneczk? ziemskiego uczucia...
Dla osoby - kt?r? dzi? oddalam.
MAGDALENA
Ot?? to!... co w?a?nie zaszkodzi?o...
HRABINA
Kruszyneczk?!... jaki? b?ahy atom...
MAGDALENA
Trzeba cofn?? i to, m?j aniele!
Bo popsowasz zn?w, co naprawione -
*
Trzeba, aby? zi?bi?a go ci?gle...
HRABINA
Gdzie? ja zdo?am tylko tym si? zaj??!
*
Lecz ty jeste? dobra, ty - cierpliwa:
Ty zbawi?a? mnie ju? raz, przed chwil?,
Zbawiaj, prosz?, dalej - ci?gle zbawiaj!...
Zbawicielk? b?dziesz twojej Marii,
Magdaleno!... prosz? ci?, b?d? dobra...
MAGDALENA
Trudne jest to - lecz pocz?tki niez?e
Umia?y?my zaszczepi?...
HRABINA
Nieprawda? ?
Zda?o si? mnie, i? odszed?, jak przyszed?.
MAGDALENA
dwumy?lnie
Niezupe?nie... lecz co? podobnego...
Po chwili
Przyjm? wreszcie trud ten zbawicielstwa,
Na cokolwiek mnie on mo?e narazi?,
Daj mi wszak?e s?owo, ?e co? - kiedy? -
M?wi? b?dziesz lub czyni??... w tej mierze
Zastosujesz do baczno?ci mojej.
HRABINA
solennie
Uroczyste s?owo daj? na to -
MAGDALENA
Wi?c - na przyk?ad - - -
si?d? tu, chwilk? jeszcze:
Siadaj? obok.
Czy nie mia?aby? czego na oku,
Co by twoje puste miejsce wzi??o
W sferze serca... dla pana Szeligi?...
Uwa?nie
Panienek tu b?dzie znaczny dob?r,
Skoro sz?oby o osoby m?odsze...
HRABINA
Ca?ej okolicy przysz?e matki,
Co?, doprawdy, jak wt?ra spo?eczno??.
Zapominasz tylko kwestii-wieku:
?adnej nie ma... na przyk?ad w twych latach,
?adnej twego wzrostu...
MAGDALENA
stanowczo
Najzupe?niej
Wyja?ni?a? mnie niepodobie?stwo!
HRABINA
Wszystkie prawie s? dzie?mi - -
MAGDALENA
z udanym zadziwieniem
- - Ach! prawda! -
Po chwili
Mniemasz wszak?e, ?e pomys? dobry jest,
Gdyby si? go potrafi?o u?y? -
I ?e miewam oka rzut sokoli,
Gdy tobie pragn? by? u?yteczn??
HRABINA
Magdalenko! ty masz wielki rozum.
MAGDALENA
Z-zi?bia?, ch?odzi? trzeba nieoszcz?dnie
Te ziemskie uczucie wielbiciela -
Na p?? trywialnie
Sposobem tym... mo?e by i przysz?o
Do wygluzowania zupe?nego,
A m?g?by ON tak?e znale?? spok?j!
HRABINA
ob??dnie
Brod? nosi, by? i w Jerozalem -
MAGDALENA
Tylko ?e r??a?ce gubi w Morzu
Martwym...
HRABINA
Apolog niezrozumia?y!
Kt?ry ledwo ?e mnie potrafi?a?
Na cz?owiecz? mow? wyt?umaczy?...
Ca?uj?c czo?o Magdaleny
Magdalenko! ty rozum masz wielki!

Kurtyna zapada.
Koniec wt?rego aktu

AKT III

G??wny salon Willi - z szerokimi drzwiami na werand? i pobocznymi do salon?w innych.

SCENA PIERWSZA
HRABINA
krz?taj?c si?
Dzi?ki, ?e przyszed?e? -
MAK-YKS
Nawet wcze?nie -
HRABINA
Niekoniecznie, jest ju? wiele os?b.
MAK-YKS
zbli?ony do obnosz?cego ciasta
A nie by?o mi to arcy?atwym,
Bo czuj? si? cierpi?cym ca?y dzie? -
HRABINA
Nie jedz tego: mo?e ci zaszkodzi?...
- To dla dzieci, co du?o biegaj?
I apetyt maj? za-ostrzony...
Spostrzegaj?c Szelig? w zbli?eniu ze swym krewnym
Mak-Yks - hrabia Szeliga!
JEDEN Z GO?CI
Ta willa
Zewsz?d smakiem tchnie Pani Hrabiny -
DRUGI Z GO?CI
I ozdob? jest prowincji naszej -
HRABINA
Grzeczno?? pan?w nadaje jej ceny -
DRUGI
Pani grzeczno?? czyni t? uwag? -
SZELIGA
do Magdaleny
Kto jest Mak-Yks? je?li spyta? wolno...
MAGDALENA
Daleki krewny m??a Marii.
S?DZINA
Panienek nie mog? uspokoi?,
Tak im u Hrabiny jest weso?o.
PIERWSZY Z GO?CI
Bez r??nicy wieku i p?ci - wszyscy
Podzielaj? uczucie te? same.
DRUGI Z GO?CI
Werandy odpatrze? si? nie mo?na -
MAGDALENA
do Szeligi
Pan (co wiele widzia?e? ciekawo?ci),
Czy gdzie takich ?licznych istot grono
Zachwyca?o kiedy oczy jego?
Skoro obskoczy?y pani? domu -
Dzieweczki te i prawie dziewice,
Napatrze? si? do?? nie by?o mo?na.
SZELIGA
Pi?kno?ci nieco widzia?em - prawda -
Nie by?em jednak?e tak wysoko,
A?ebym si? przytomnym tam znalaz?,
Gdzie Naj?wi?tsza-Panna z wysoko?ci
U?miech sw?j rzuci?a ?r?d anio??w...
HRABINA
S?ucha? tego nie mog? - to grzech jest.
SZELIGA
ns.
Wyobra?nia zamarz?a!
MAGDALENA
do Hrabiny
Wybornie!
Ci?gle tak trzeba zi?bi?.
SZELIGA
dono?nie
Wi?c to grzech,
Co wszystkie natchnionych mistrz?w p?zle,
D?uta i litanie wy?piewa?y?!
S?DZINA
Jest to tylko fikcj?, nie ju? grzechem.
Ale Pani Hrabina purystk? jest -
Jak Durejko.
SZELIGA
ns. i z niesmakiem
Tak! co? podobnego...
MAGDALENA
do Szeligi
Czemu pan znowu smutny?
SZELIGA
Bynajmniej!
Tylko przy weso?o?ci og?lnej
DZIECI tylu... mo?e si? tak zdawa?...
MAGDALENA
z umy?ln? niezgrabno?ci?
Ty sama zapytaj, z twym dowcipem,
Czemu on smutny?
HRABINA
id?c umy?lnie do Szeligi
Je?li pan smutny,
Niech pan je, lub co ch?odnego przyjmie.
SZELIGA
zbli?aj?c si? do sto?u
Powiadaj?, ?e smutni je?? winni.
MAK-YKS
Jest to stan nie tyle apetytu
Wzbudzaj?cy, ile si? trawienia -
SZELIGA
Rzeczywi?cie? wi?c, westchn?wszy, jedzmy.
MAK-YKS
jedz?c
Na morzu si? tak?e cz?sto jada? -
Odp?ywaj?c na przyk?ad od ziemi,
Kt?ra r?k za nami nie wyci?ga -
SZELIGA
S?, kt?rzy na morzu je?? nie mog?...
Niekt?re osoby ze ?rodkowego wyj?cia wchodz?c
PIERWSZY Z GO?CI
Weranda jest, bez przysady, cudo!
Akuratnie ?e cudo... i koniec...
S?DZIA
Jest to zaczarowana wyspa - - c???
Czy kto schwyci? por?wnanie lepsze?
- Mo?ci dobrodzieju, te cyprysy
(Kt?re-to s? drzewa romantyczne)
I innych do?? krzew?w pochylonych
Czyni? widok ekstra-ujmuj?cy!...
HRABINA
Brakuje tu jeszcze jednej rzeczy -
Lecz nie obmy?li?am dla niej kszta?tu,
- Chc?, a?eby od strony cyprys?w
Ma?y ogrodowy-gr?b prze?wieca?...
PIERWSZY Z GO?CI
Ach! Pani Hrabino Dobrodziejko,
Jak?e mo?na gr?b tak blisko domu!
HRABINA
Ogrodowy-gr?b, poz?r jedynie...
Gdzie by mo?na wieczorem odetchn??...
SZELIGA
U Egipcjan z trumn? poufa?o??
Dochodzi?a do sp??-wieczerzania - -
S?DZIA
Przyznam si?, ?e i ja w Durej-Woli
Po?o?y?em psu grobowy kamie?,
Na kt?rym brzmi wiersz Durejkowej -
Do pani Durejko
Jak jest ten wiersz? wydeklamuj, prosz?...
MAGDALENA I HRABINA
A, to ?licznie! to pani poetka -
Czemu te? to by?o nam ukrywa?...
PIERWSZY I DRUGI Z GO?CI
A, to ?licznie! pani wiersze robi!...
S?DZINA
do m??a
Daj?e pok?j - ?liczny przyk?ad pannom!
Do obecnych
Klemensulko sobie ?arty stroi -
Taki dzi? jowialny!
MAK-YKS
Czyli? wiersze
Uw?aczaj? temu, co je tworzy -
S?DZIA
gwa?townie
Homer z biedy umar?, m?j paniczu!
-Ale jest w przys?owiach wierszowanych
Sporo sensu i zdrowego umu:
Zw?aszcza, kto je zg??bi? usi?owa?.
MAGDALENA
do Szeligi
Jak ten pomys? grobu si? podoba?
SZELIGA
To nie sw?j jest pomys? - to Egipcjan,
Co byli z mumiami o?enieni,
Jedli z nimi, pili i ta?cowali -
MAGDALENA
Co te? zgrabnie musia?o wygl?da?!
SZELIGA
melancholijnie
To jest pomys? SMUTNY... z tej przyczyny,
?e miewaj? go ludzie wyzuci
Z pewnego uczucia ?ywotnego...
* * * * * * * *
Ale - nie chc? pani? w te g??bokie
I ma?o zabawne wie?? tajniki...
MAGDALENA
Prosz? - prosz? - jak najpi?kniej prosz?!...
SZELIGA
serio i powoli
Zgon brzmi nieustannie w ?adzie ?ycia,
I nieledwie w ka?dym dope?nieniu,
Jedn? ze strun jego stanowi?c;
Kto j? odrzuci z ?ywota harfy,
Nadda? potrzebuje, co pomin??,
Potrzebuje widok?w cmentarnych - -
Z przyczyny tej jest to arcysm?tne.
Nie z przyczyny nagrobk?w kamiennych!
MAGDALENA
Jak ja to rozumiem!
SZELIGA
A-rzadko kto...
HRABINA
zbli?aj?c si? do m?wi?cych
Co tu pa?stwo m?wi? zabawnego ?
MAGDALENA
Ci?gle o tym grobie-ogrodowym -
HRABINA
Niema?o si? sama namy?li?am
O tej rzeczy - i, jak poczn?, nie wiem.
Chc?, by to by? i gr?b, i altanka -
Spostrzegaj?c si? obok krewnego swego
Mak-Yks! - ?eby nie wysz?o z pami?ci:
Jutro u mnie by? musisz koniecznie,
Nale?y co? swobodnie pom?wi?
O r??nych zaleg?ych interesach - -
MAK-YKS
ceremonialnie
Pani-
HRABINA
dono?nie
Wybierajmy? gr? dla dzieci,
Lub dwie r??ne, stosownie do wiek?w.
S?DZINA
Ja g?osuj? za dwoma lub trzema.
PANIENKI I DZIEWICE
wbiegaj?c
Na werandzie! o tak, na werandzie!
Bawi? si? ?yczemy wszystkie razem.
Tyle miejsca owdzie i tak r?wno
Na ?cie?ce ostatniej jak w salonie.
Pomi?dzy ga??ziami wonnych drzew
Szklarnie globy tam i owdzie wisz?,
Jakby niedojrza?e pomara?cze,
Kt?re b?ysn? ?wiat?em na czas mroku.
M?ODSZE
Brzegami trawnik?w, na werandzie
Gra? wybornie w pantofel i w kotka!
Starsze panny w salonach niech sobie
Z powa?nymi przestaj? osoby...
STARSZE
Panieneczki przeciwnie - w salonach
Niech pod okiem starszych zostawaj?,
Gdy my p?jdziem, w ?cie?kach ocienionych,
Rami? w rami?, ka?da z przyjaci??k?...
Zwiedzi? wszystko, co jest... a? do mur?w!
WSZYSTKIE RAZEM
Na werandzie! o tak! na werandzie
?yczemy si? bawi? wszystkie razem -
S?DZINA
Panienki te, co s? uwie?czone,
Mog? bawi? si? i na werandzie.
HRABINA
Gry tymczasem znajdziemy stosowne -
S?DZINA
Trzeba zawsze dystynkcj? zachowa?,
Jakkolwiek s? wszystkie umiej?tne
I kszta?cone wed?ug systematu
Durejkowej... powiedzie? mog?abym
(Lecz, z rozlicznych czerpi?c pedagogi,
Nie przyw?aszczam sobie ich essencji -)
S?DZIA
doskakuj?c do drzwi werandy
Essencja zowie si? "wszech-wyskokiem"!
Wed?ug rodowitej samo-wiedzy.
S?DZINA
przez rami? swoje
Ale nie jest wyskokiem-wszech-stronnym...
- Mon mari est puriste!...
PIERWSZY I WT?RY Z GO?CI
razem
Arcys?usznie!
Arcys?usznie - vivat, Panie S?dzio!
Przyszed? czas w?asnej terminologii!
MAGDALENA
opiekuj?c si? jedn? z panienek
Ka?dej wie?ce z lauru zamieniamy
Na kolory do w?os?w stosowne -
Jak jej pi?knie w niebieskim?
Do panienki
- a Marta?
Dziewczynka wybiega po Mart?.
S?DZINA
Uksztalci? gust niedrobn? jest rzecz?,
I lubo podrz?dn?, jednak s?uszn?.
Same musiem zna? si? na ubraniu
Wed?ug pory i potrzeb spo?ecznych -
HRABINA
obchodz?c si? inn? panienk?
Jak jej pi?knie jest z amarantowym
-A Anielka?
Dziewczynka wybiega.
STARSZE I M?ODSZE
od drzwi werandy
W pier?cie?! w pier?cie?! w pier?cie?! niech Anielka
Pozwolenie grania w pier?cie? zyska,
Wielkim ko?em r?wno i weso?o -
Do Mak-Yksa
A pan b?dziesz fanty mia? w koszyku,
I dopiero s?d!... dopiero kary!
WSZYSTKIE DZIECI
W pier?cie?, w pier?cie?, jednym wielkim ko?em!
S?DZINA
Starsze niech zostan? na werandzie,
M?odsze mog? w pier?cie? gra? w salonie.
HRABINA
Miejsca tam wi?cej jest ni? potrzeba!
WSZYSTKIE
W pier?cie?, w pier?cie?, w pier?cie?! ca?ym ko?em.
HRABINA
Sama wst??k? dam... i t? obr?czk?.
PIERWSZY Z GO?CI
Wielki Mogo? m?g?by nie?? u czapki
Brylant Pani Hrabiny - istotnie -
DRUGI
Jakby b?yskawic? kto naw??czy? -
MAK-YKS
Wszelki brylant jest z czapki Mogo?a,
Albowiem umar?ym on klejnotem,
?wieci, ale zatrzymuje warto??...
HRABINA
Zdaje mnie si?, ?e dzi? najw?a?ciwiej
B?yskotka ta b?dzie u?ywana.
Sw? wielko?ci?, blaskiem swym, doprawdy
Jakby na ten cel by?a zrobion?.
PIERWSZY Z GO?CI
Klejnot taki cen? ma sam w sobie
I nie tylko dzieciom si? podoba -
DRUGI I INNI
ch?rem
Pier?cie? pani podoba si? wszystkim.
- Wszystkim si? podoba pier?cie? pani.
SZELIGA
kt?ry na ustroniu z Magdalen? siedzia?, porywaj?c si?
Pani sw?j daje pier?cie?? - to ja gram...
HRABINA
surowo
Nie - ja m?j pier?cie? cofn? od grania...
MAGDALENA
do Hrabiny z przyciskiem
Dobrze -
SZELIGA
ns.
(A? mnie zimno si? zrobi?o!)
HRABINA
do Magdaleny dono?nie
Ona sw?j da pier?cionek...
SZELIGA
-O! pani,
W takim razie ja nie gram - dlatego,
?e musia?bym w drugim by? salonie,
Gdzie dla blasku fraszki utraci?bym
Uczestnictwo w blasku w?a?cicielki!
MAGDALENA
wys?uchawszy Szeligi m?wienie, do Hrabiny
Daj sw?j pier?cie?, Mario!
HRABINA
pos?usznie
Sama w?o?? -
SZELIGA
Aklimatyzowa? si? nawyk?em,
Jednak?e poczuwam chwil? febry...
MAGDALENA
patrz?c w oczy Szeligi
To - nerwowe tylko przesilenia,
Kt?re cz?sto z przyczyn s? tajemnych -
Ludzie, cho? klimat?w nie zmieniaj?,
Bywa, ?e tym podlegli s? wp?ywom.
Jest to czasem i z moralnych przyczyn:
Rozczarowanie nieraz jakby dreszcz
Przejmuje - i to tak istotnie,
?e mo?na by? z ducha zazi?bionym!
(Wyra?enie, kt?re pan Durejko
Zast?pi? umia?by szcz??liwszym,
Lecz kt?re pewny stan nie-zwany,
Ale znany... okre?la mniej wi?cej...)
SZELIGA
Osoby s?, od kt?rych odchodz?c
Ziemia nam przestaje by? okr?g??,
Nies?ychanie p?aszczy si? a p?aszczy...
S?o?ce ma ckliwy blask i mosi??ny...
Zielono?? jest jak na bilardzie
Sukno czyste, r?wne i porz?dne.
MAGDALENA
Dlaczego? to ludziom przypisywa??
SZELIGA
Bo - inne s? osoby - od kt?rych
Niekiedy odchodz?c... widzisz... schody
I pr?g dziwnie nadobnych kszta?t?w;
Spostrzegasz, ?e sie?, ?e przedsionki
?wiat?em s? owiane szczeg?lniejszym,
S?o?ce tam mistrzowskim dzia?a p?zlem.
A je?eli wtedy wiatr i burza,
To otwierasz piersi ku zamieci,
Co? w niej uskrzydlaj?cego czuj?c.
Wstaj? i maj? si? ku drzwiom bocznego salonu.
MAGDALENA
z udan? oboj?tno?ci?
Jak?e i pr?g mo?e by? pi?knym? - och!!
SZELIGA
Homer w Odysei pr?g opiewa,
Gdzie stan??a stopa Penelopy...
MAGDALENA
Dow?d to niema?y!... lecz ten ot pr?g?...
SZELIGA
Nie jest i on bez pewnego wdzi?ku -
Kiedy te osoby w bocznego salonu odrzwiach znikaj?, wchodzi samotnie Mak-Yks i usiada u sto?u, gdzie s? jedzenia.

SCENA DRUGA
MAK-YKS
w monologu
Pokazuje si?, ?e jedna chwila
Zw?tpienia - - ?e jedna porywcza my?l,
Chocia?by?my zapomnieli o niej,
Przez dzie? ca?y ci??y? jeszcze mo?e!...
Obszukuj?c r?k? na sobie
Pistolet ten tr?ca si? o meble,
Jak zbyteczny!
Jedz?c
- by?em czczy, istotnie,
Cia?o zamierza?o sobie sko?czy?...
Do siebie z u?miechem
S?usznie Byron m?wi: ?e odwaga
M???w staro?ytnych po wielokro?
Od strawno?ci dobrej zale?a?a!...
Dono?nie
Wybrzmiewa to jak cynizm... komu?... im,
Kt?rzy, na tragedi? patrz?c z dala,
Nie zbli?aj?c si? do Fatum nigdy
I nie dotykaj?c palcem bo?k?w,
Przez to w?a?nie s? ba?wochwalcami!
S?DZINA
?wawo wchodz?c
We? pan koszyk i id? fanty zbiera?!
Jak mo?na by? tyle materialnym?
Tam bawi? si?; a pan je i pije,
Najszcz??liwsz? trac?c okoliczno??...
Dobitnie
Tu panny s? z ca?ej tej prowincji,
Jako bukiet pi?knie uzbierany,
?ony przysz?e, matki, gospodynie,
Co podziel? kiedy? zgon i tryumf...
Reputacj? niech pan sobie zrobi
Jak m?odzieniec mi?y i do rzeczy,
A lat wiele m?wi? jeszcze b?d?
W domach wszystkich, jak stu-g?bna-s?awa
(?e wyra?? si? attykiem znanym),
B?d? m?wi?: "Mak-Yks jest do rzeczy,
Przyzwoicie m?g?by si? o?eni?..."
We? pan koszyk i fanty id? zbiera?!
Jakby czu?a matka, to mu radzi
Durejkowa, z Chrze?cijanki sercem!
MAK-YKS
S?u?? pani - co za? do jej uwag,
My?l?, ?e s? dla ludzi szcz??liwszych .
S?DZINA
Cz?owiek sobie szcz??cie sam urabia!
MAK-YKS
O! nie, pani - - podr??nik, je?eli,
Kurzem bia?y od stopy do czo?a,
Znosi spiek?... ch?odzi go cel drogi
I ze samych znu?e? on szcz??liwym -
- Lecz co pani powie o tym drzewie,
Usadzonym przy publicznej drodze,
Kt?rego najl?ejszy li?? i p?czek
Przez ca?e dnie ostry kurz wapienny
Warstw? blad? piasku osypuje? -
Czym? pociesza one sw? zielono??,
Na mimo-id?ce patrz?c ko?a
Jak na ko?o jedne swej tortury,
Miotaj?ce na? t?oczonym py?em
I zawracaj?ce je do ziemi
Przez ka?dego listka ci?g?y pogrzeb...
S?DZINA
Czemu pan kawa?k?w nie t?umaczy
Do deklamowania dla panienek?...
MAK-YKS
P??niej o tym - id?my fanty zbiera?.

SCENA TRZECIA
HRABINA
wchodz?c
Fanty zbiera?! bo dawno ju? graj?...
Mak-Yks, po?piesz rozerwa? si? z dzie?mi!...
Kiedy Mak-Yks wychodzi, od werandy zbli?aj? si? go?cie.
Ot?? g??wna rzecz zaspokojona!
Jedne ko?o pl?sa na werandzie,
Drugie kr??y w salonie - - i dosy?.
Do go?ci
Niespokojna by?am o ich rado??,
I czy ten ?wiat potrafi? ugo?ci??
?wiat-u?miech?w na rumianych twarzach!
Pa?stwu przeto si? nie uniewinniam,
?e tamci mnie zajmowali go?cie -
I ?e dot?d byli?cie tu tylko
Pomocnymi w dope?nieniu dzie?a.
Tajemniczo
W zamian, jako moim sp??dzia?aczom,
Spowiem sekret... ukryty dla dzieci -
- Sz?o mnie bardzo o koniec wieczoru,
Bardzo mnie sz?o o zamkni?cie zabaw,
Chcia?am, aby ten m?ody ?wiat wr?ci?
Ze spomnieniem uroczego blasku -
I dlatego od strony cyprys?w
(Tam, gdzie my?l? grobowiec postawi?)
Urz?dzony jest ?liczny fajerwerk!
PIERWSZY Z GO?CI
Ha-a! istotnie, ?e my?l arcydzielna.
WT?RY Z GO?CI
Ka?da my?l Hrabiny jest feniksem -
S?DZIA
Kt?ry wstawa z ognia jak fajerwerk!
PIERWSZY I DRUGI GO??
Wiwat! panie s?dzio...
S?DZINA
Klemensulko
Orientaln? ma imainacj?...
S?DZIA
doskakuj?c z g??bi sceny
Wyobra?ni? wschodniego ustroju,
Powiedzia?by "Ojczy?niak" poprawny...
S?DZINA
Durejko ma s?uszno??...
MAGDALENA
do Szeligi
C?? pan mniema
O sekrecie naszym?
SZELIGA
dwuznacznie
Coraz mniej ju?
Czuj? si? do tego uzdolnionym,
Bym w og?lnej rozmowie bra? udzia?.
- By wszelako pytanie zawdzi?czy?,
Powiem: ?e mnie fajerwerk jest milszym
Od grobowca, nawet pozornego -
Tak dalece mniemam, ?e jest s?uszna
Bez-potrzebnie nie zasmuca? bli?nich.
- Lubo dwie te rzeczy wzi?te razem
Mog?yby si? ?r?d cyprys?w zmie?ci?;
Trzecia nawet - to jest i altanka,
Gdzie ma?y niekiedy podwieczorek,
Z?o?ony z ?akoci, by?by s?odkim!...
MAGDALENA
krotochwilnie
Popytajmy? R?zie i Anielki...
Ile podzielaj? zdanie pa?skie?
S?d ich jest na wy?ynie rozmowy,
Kt?r? prowadzimy po ich my?li...
- Zbli?enie do dzieci styl odm?adnia!
PAR? OS?B RAZEM
z zadziwieniem
Co?... sta?o si? w salonie!...
MAGDALENA
Co to jest? -
SZELIGA
Wywr?ci? si? kt?ry? cherubinek!
S?DZINA
Bez przypadku nie pl?saj? dzieci.
MAK-YKS
wchodz?c z salonu
Wst??ka p?k?a!... i pier?cie? stoczy? si?...
Wcale ju? nie graj?...
MAGDALENA
I tak pr?dko!
HRABINA
machinalnie
Owszem - owszem - lecz pier?cienia nie ma!
S?DZIA
Jak to nie ma!... poszukamy zaraz...
MAGDALENA
Nim si? znajdzie, prosz? m?j za?o?y?...
HRABINA
z dziwnym przyciskiem
Daruj!... nie chc?, lepiej niech si? znajdzie.
Raz... gin?? ju?...
MAGDALENA
Ach! prawda... masz s?uszno??...
Kiedy Hrabina wychodzi do salonu-gry - Magdalena p??g?osem
To Jej przes?d... ka?dy ma s?abostki...
SZELIGA
W?a?nie tego nie my?li?em nigdy,
By s?abostki mia?y a? tam miejsce...
MAGDALENA
Pan uwidzia? w Marii doskona?o?? -
I zapewne, ?e si? ma?o myli...
SZELIGA
zimno
Nie! lecz wszystko ma stosowne sfery:
Tak na przyk?ad ?r?d lod?w Grenlandii
Chowa? si? nie mog? ananasy
Dla zbyt czu?ej wra?liwo?ci krzewu...
MAGDALENA
gro??c z u?miechem
Zaczn? broni? Marii... a b?j ze mn?,
O! panie - ze mn? b?j ?miertelny jest -
STARY S?UGA
ze szczotk? wchodz?c do salonu
Wszystkim r?cz?, ?e go nie ma w sali -
W sali, w kt?rej lat trzydzie?cie sprz?tam.
Chyba skrzyd?a mia? i wzlecia? wzg?r?...
MAGDALENA
Raz ju? gin?? -
STARY S?UGA
Ach! wszyscy to? samo
Spominaj?, ?e gin?? raz - prawda -
To? ja wiedzie? musz?, bom go znalaz?.
Gdzie? to by?o jednak? czy w salonie?
Tam ka?dego sprz?tu k?cik ka?dy
Dzie? w dzie? r?k? ocieraj?c z kurzu,
Cz?ek i we ?nie zgad?by ruchem palca,
Gdzie co le?y? albo zbywa czego?...
- Starzy s?udzy jako starzy m?wi?,
Lecz nowy jest, przyj?ty niedawno,
Mo?e nowy nowszego co? umie?...
S?DZIA
gwa?townie
"Nowy s?uga"!... te s?owa s? wa?ne...
Tajemniczo do Magdaleny
Co mo?e by? wart rzeczony pier?cie??
MAGDALENA
To ?w znany brylant, kt?ry w?a?nie
Podziwiali wszyscy tu zebrani,
Jak meteor na emalii ciemnej
Ja?niej?cy - do?? niezwyk?y cen?.
- Wszak?e, o czym nikt zapewne nie wie,
To zarazem jest Marii TALIZMAN...
(Je?li s?uszna wzgl?dem niej co?kolwiek
Tak przes?dnie lub lekko nazywa?.)
- Mimowolnie ona przywi?zuje
Wiary rodzaj do tego klejnotu.
Wola?aby zgubi? wszystkie inne,
Ni? dopu?ci?, ?e si? ?w zatraci?!
S?DZIA
szukaj?c kapelusza
Znajdzie si? on, skoro energiczne
Temu gwoli uczyni? si? kroki!...
Wk?adaj?c r?kawiczki
On si? znajdzie! zaraz pa?stwu s?u??...
MAGDALENA
Co pan robi? chcesz? panie Durejko!
S?DZIA
wychodz?c
Egzekucji przyszed? czas i rygor...

SCENA CZWARTA
PIERWSZY GO??
S?dzia swoje ma prawne widoki -
DRUGI GO??
Dojrza? S?dzia co? prawnika okiem -
S?DZINA
Klemens ma wzrok bystry, lecz niekiedy
Unosi go natchnienie...
PIERWSZY GO??
do S?dziny
Ma??onek,
Je?li poetyck? wen? miewa,
To mo?e ko-habitacji skutkiem,
Skoro pani domu robi wiersze - -
S?DZINA
Ach! ten drobny dla pieska nagrobek,
Uroniony przypadkiem...
DRUGI GO??
A kt?rego nam nie wyg?oszono -
S?DZINA
To na?ladowanie z Lamartine'a!
PIERWSZY I DRUGI GO?? RAZEM
Tym nies?uszniej ze strony poetki
Ukrywa? dw?ch laur?w latoro?le...
PIERWSZY GO??
do Szeligi i Magdaleny
Niech pan swoje tak?e doda s?owo
Do naszych pr??b... niech pani wstawi si?...
O wydeklamowanie nagrobka
Dla wiernego pudla z Durej-Woli!
MAGDALENA
Mo?e lepiej czeka? a? do chwili,
Gdy zapal? fajerwerk.
PIERWSZY I DRUGI GO?? RAZEM
Wytwornie!!
PAR? OS?B
z zadziwieniem
Co? zasz?o zn?w...
S?DZINA
To g?os jest S?dziego...
SZELIGA
Naczelnik policji i stra?...
MAGDALENA
Co to?...
S?DZINA
Klemens energicznie rzecz zagai?.
MAK-YKS
wchodz?c z salonu-gry
Pan Durejko sprowadzi? policj?!
PIERWSZY Z GO?CI
Skoro poszukiwanie ma pow?d,
Zbyt po?piechu nie nale?y gani?.
Niezw?oczno?? z takowym sprawy stanem
W parze idzie, dla przyczyn wiadomych,
Lub kt?re odgadn?? arcy?atwo!
MAGDALENA
Ale? Marii spok?j - domu godno??...
MAK-YKS
Brak tych wzgl?d?w u niekt?rych os?b
Nazywa si? energi?... rygorem...
S?DZINA
S?dzia wyj?tkowym jest przez tytu?,
Wiek i po?o?enie w spo?ecze?stwie:
Co roztrz??nie on, roztrz??nie nie?le!
MAGDALENA
Niepokoj? si? o nerwy Marii...
SZELIGA
zimno
Czy istotnie, ?e jest tak wra?liwa...
PIERWSZY Z GO?CI
Zr?bmy salon na stronie - -
DRUGI z GO?CI
Hrabin?
Upro?my, by pozosta?a z nami
Deklamacji pos?ucha? - i kwita!
S?DZINA
maj?c si? ku werandzie
Panienki mam zwyczaj w takim razie
Do ogrodu posy?a? po kwiatki,
By majowy wiek oddali? nieco
Od jesiennych nawa?no?ci ?ycia.
G?OS
od g??bi zza proga salonu
Skoro takim jest urz?du rozkaz!...
NOWY S?UGA
na progu
Dlatego ?e s?u?ba dawna w domu
Mnie, nowego, ci?gle szykanuje,
Czy mam by? ju? przeto podejrzanym?
- Szczeg?lny to rodzaj prawa u was.
Podobny wypadek by? w Hamburgu
(Gdzie z Margrabi? je?dzi?em) - tam, kiedy
Zgubi? per?? ambasador perski,
Tak samo panowie, jak i s?udzy,
Ci, co znajdowali si? pod?wczas,
Obszukani byli r?wno-grzecznie...
Dwuznacznie
A je?li przypadkiem z pan?w kt?ry,
Chustk? z krzes?a podejmuj?c, w kiesze?
Wsun?? pier?cie??? szczeg?lne co? prawo
Macie tutaj... lecz s? inne s?dy!
S?DZIA
wprowadzaj?c pod rami? Hrabin?
Niech pani Hrabina zechce chwilk?
Wydali? si? na ust?p...
Do ?ony przez rami? Hrabiny
Klementynko!
Sercu twemu pani? Harrys zlecam...
G?OSY ZZA PROGU
Jest ci to i prawda - czemu? tylko
S?u??cy by? maj? pod prawami?...
SZELIGA
podnosz?c si?
Bynajmniej - i owszem - wszyscy, wszyscy...
Kt?rzy podczas gry przytomni byli...
HRABINA
siadaj?c, os?upiona
Nigdy w domu moim nie my?li?am
Podobnego doznawa? afrontu.
Tak bardzo si? czuj? poni?on? - -
- Ani widz?, jak przeprosi? zdo?am
Go?ci moich - - to wielkie nieszcz??cie!
SZELIGA
Nie ma nic w tym - Durejki po?pieszno??
I konieczna forma...
HRABINA
Ach! Durejko...
DZIEWECZKA
wbiegaj?c z salonu
Nic zabawniejszego jak panowie
Z powywracanymi kieszeniami!
Ka?dy sk?ada w kapelusz drobnostki,
Kt?re mia? przy sobie - jak w grze fanty.
S?DZINA
Bawi? si? nie trzeba tym widokiem,
Kt?ry pani Harrys jest niemi?y...
Dono?nie ku drzwiom
Niech panienki p?jd? admirowa?
Na werandzie bliski s?o?ca-zach?d
I fio?k?w poszukaj? w trawie...

SCENA PI?TA
Urz?dnik policji, stra? i S?dzia wchodz? z salonu.
URZ?DNIK
Jeszcze tylko pan Mak-Yks i koniec...
MAK-YKS
Ja si? rewidowa? nie pozwalam!
S?DZIA
(Po nitce do k??bka dochodzimy...)
MAK-YKS
S?owo moje wystarcza? powinno -
Zw?aszcza ?e nie gra?em...
URZ?DNIK
Pan, co wi?cej,
Trzyma?e? fanty -
MAK-YKS
Ja nie pozwalam!
S?DZIA
okr??aj?c r?k? ubi?r Mak-Yksa
(Zdaje si?, ?e pistolet - - ostro?nie!)
MAK-YKS
Tylko jedn? nabity kul?!
URZ?DNIK
solennie
Do??-
Niech wnijdzie stra?...
HRABINA
wyci?gaj?c r?k? z siedzenia
Mak-Yks jest m?j krewny...
MAK-YKS
zimno
Krewny bardzo daleki -
S?DZIA
dono?nie
Daleki - -
URZ?DNIK
Szczeg??y te s? nam oboj?tne:
Nabita bro? - w czasie poszukiwa? -
A wpierw niepozwolenie rewizji -
Oto, czego dotyka si? urz?d.
W Imi? Prawa, pojmany pan jeste? - -
HRABINA
siedz?c
Ale?, panie! - jam nie pozwoli?a -
Mnie si? podoba?o zgubi? pier?cie?...
URZ?DNIK
Ubli?eniem to Domowi nie jest.
S?DZIA
Pani raczy sw? uwag? zwr?ci?,
?e tu dzieci z ca?ej okolicy
S? przytomne - ?e w dzieci naturze
Le?y m?wi? o zdarzeniach drobnych
A wybitnych - ?e st?d b?dzie powie??...
URZ?DNIK
oboj?tnie i zabieraj?c si? do pisania
Powie?? jest ju?!... ju? osoby w mie?cie,
Kt?re przysz?y ogl?da? fajerwerk
(Zgotowany jawnie i b?d?cy
Dla dzieci jedynie utajonym),
Stoj?c rz?dem przed podmurzem willi,
Uwa?a?y stra? miejsk? i urz?d -
I zapewne domys?y zwi?kszone
O niejasnym zdarzeniu si? szerz?.
- Niewstrzymalne s? trafu nast?pstwa
(My za? to wytwornie zna? musimy
Wprost z przyczyny naszych powinno?ci).
S?DZINA
Co najgorsza, skoro takie gadki
Nie miewaj? rozwik?ania w?tku -
Durejkowa - och!! - takich nie cierpi...
Gadki - gadki!... z kt?rych potem naraz
Os?awienia powstaj? realne...
Pochylaj?c si? do Hrabiny
Szczerym sercem to Pani Hrabinie
Przedstawuj? - acz czu?o?? podzielam.
Po chwili
Splendor domu pewno umie ceni?
Klementyna z Wy?gie???w Durejko...
W moralno?ci r?wnie? niepomiernie
Dozwala?a sobie ona ?wicze?,
Ochmistrzyni? b?d?c pensji-panien!
S?DZIA
Ubli?eniem to nie jest Domowi.
Tak powy?ej brzmi w urz?du ustach.
Trzeba wszak?e, by tu s?dzia doda?:
Daj?c znaki gestami Hrabinie
- ?e pojmany miewa ob??d... jest to
KAZUS prawem przewidziany...
HRABINA
machinalnie
Tak jest -
Krewny m?j niekiedy ob??d cierpi...
MAK-YKS
gro?nie
Nigdy!... wcale... uw??cz?c mu zewsz?d,
Niech?e losy cho? tyle zostawi?,
?e - wariatem nie jest...
- Sk?d ten poz?r?
Do Urz?dnika
Prosz? b?ahych nie spisywa? zezna?,
Zw?aszcza i? gwa?t na mej jest osobie
Pope?nionym - i ?e wzgl?dno?? taka
Mo?e by? na korzy?? gwa?c?cego...
URZ?DNIK
W razie takim, zeznanie to cofam.
Do S?dziego
Nie widz? tu bowiem ob??kania...
S?DZIA
W takim razie cofn?? konieczna jest.
Do og??u
(Kto si? zgubi? chce, ma zawsze drog?!
I to wed?ug mnie ob??dem zwie si?...)
MAK-YKS
do Durejki
Za? to, co pan robisz, i co potem
?agodzisz niezgrabnie, to wed?ug mnie
Dobitniejsz? si? mianuje nazw?!
*
Zapomnia?o si? ju? bowiem - widz?:
?e s? Z?a okre?le? nie maj?ce.
Te za? pe?ni?c jest si? przyzwoitym!
Do wszystkich
Skr?c? wam tre??...
Z wysileniem
- reszt? sil zdobywszy -
I? od rana by?em czczy...
Przysiada
- dzie? ca?y
Wyj?tkowe odbiera?em ciosy -
Mieszkanie mnie wreszcie usuni?to:
A nikogo nie zasta?em w domu
Z powinnych mych, lub dla mnie przyjaznych.
HRABINA
porywaj?c si? co? m?wi?
Mak-Yks...
MAK-YKS
- Wstyd mnie jest, zaiste, wyzna?...
HRABINA
podnosz?c r?k?
Mak-Yks! ja-ci darowa?am pier?cie?!
MAK-YKS
do Hrabiny
Niech Hrabina raczy nie przerywa? -
Dalej ci?gn?c opowiadanie
Wstyd zaiste... wyzna?...
- i? mia?em my?l,
Najgminniejsz? z my?li tego ?wiata:
To jest - sko?czy? wszystko jednym strza?em!
Rzecz, kt?rej (nim zajdzie) mog? ludzie
Wzbroni? - i dla tego to powodu
Rewidowa? si? nie pozwoli?em - -
Obszukiwany przez stra?, dobywa pistolet.
Oto bro? jest - -
Z innej kieszeni
- to za?... s? to jeszcze
Z?amki chleb?w wzi?tych z tego sto?a...
Dono?nie
Dwie rzeczy te... niech t?umacz? wszystko!
Jestem... cz?owiek: c??? do tego prawu,
?e si? s?aby cz?owiek gdzie? zastrzel?!
* * * * * * * * *
URZ?DNIK
rozdzieraj?c akta
Ca?a przeto sprawa zn?w jak pierwej...
ANIELKA, STARY S?UGA I INNI
wbiegaj?c, u drzwi
Pier?cie? Pani! pier?cie? znaleziony!!...
Doprawdy, ?e szczeg?lniejszym trafem
Na ?wiecznika ga??zce br?zowej,
Przy z?amanej i zgas?ej tam ?wiecy,
Zawisn?? jak gwiazda!
STARY S?UGA
W ta?cu, skoro
P?k?a ni?, na kt?rej gra?y dzieci,
Wyprysn?? widocznie...
GO?CIE
?wiec? str?ci?
I zast?pi? jej blask - dyjamentem!
STARY I NOWY S?UGA
Chod?cie? pa?stwo! zobaczy?, jak ?liczny.
Nikt r?k? tam nie potrafi si?gn??!...
WIELE OS?B
Chod?my! chod?my... zdarzenie szczeg?lne...
S?DZIA
z natchnieniem
Drabink? przystawi? - rzecz najprostsza!
GO?CIE
S?dzia zawsze ma na wszystko ?rodki...
S?DZIA
wybiegaj?c
Drabink? z werandy ogrodow?!...
URZ?DNIK
Do Mak-Yksa
Panu! naprz?d, a potem Hrabinie,
Przedstawuj? wym?wki, acz zbytnie
Ze strony urz?dnika...
Do stra?y
Ust?pcie!
Wychodz?.
HRABINA
do Urz?dnika
?egnam go.
URZ?DNIK
podaj?c r?k? Mak-Yksowi
Lepszego zdrowia ?ycz?...
[Wychodzi.]

SCENA SZ?STA
SZELIGA
Spostrzegaj?c blado?? na licach Mak-Yksa
Panie! wszyscy s? zaj?ci trafem,
Pozw?l, abym Cz?owiekiem si? zaj??:
Czy nie chcesz doktora?...
HRABINA
nie podnosz?c si? z siedzenia
Zaraz - obok -
Jest m?j Mi?osierny-szpital - - doktor
Tam zostawa zawsze - a mo?e by?,
?e i sam Prowincja?...
Przez rami? swoje i siedz?c
Co ty cierpisz??
Stary-Sluga wnosi pier?cie? na tacy i stawia na ma?ym stoliku przed Hrabin?, kt?ra nie wgl?da w to.
MAK-YKS
do Szeligi
To jest nic... przysi?d? ze znu?enia -
Przysiada
Czczy by?em... te z?amki - jad?em szybko...
*
A czu?em zbyt... lecz... sta?o si? wszystko.
Do Szeligi
Tylko jeszcze - dwa s?owa do pana...
Szybko i poufnie
Tw? por?k? przyjmuj? - - odp?ywam!
Tu od jutra zniewa?onym b?d?.
Wie?? dawno ju? kr??y niewstrzymalna,
Skoro tak i sam twierdzi urz?dnik,
Dostatecznie we wzgl?dzie tym ?wiadom!
Po chwili
Zreszt?: strute mam serce... i weso?o??...
Poniek?d z-u?yty czas i zdrowie -
Pozosta?o imi?... te - os?awi?...
HRABINA
poruszaj?c si? z siedzenia
Mak-Yks! ze mn? pierw wsz?dzie pojedziesz,
Do ka?dego z Dom?w w okolicy,
I gdzie zwyczaj bywa? na przechadzce,
A?eby ci? obok mnie widziano
Jak bliskiego, kt?rego powa?am -
- Nadto jeszcze, sama ci? przedstawi?,
?eby? zosta? Cz?onkiem-Komitetu
Do wieczystej zapisanym ksi?gi
W naszym Towarzystwie-Mi?osiemym.
MAK-YKS
szukaj?c kapelusza
Ja - jestem nim... jestem Chrze?cijanin!
HRABINA
milcz?c podnosi si? - bierze pier?cie? i idzie do krewnego swego
Mak-Yks! ja ci ten pier?cie? - tak jak jest
W?o?ony na moj? r?k? praw?...
Ja - ci - tak - go daj?... ludzie zamilkn?!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
S?yszysz? - jakie milczenie sta?o si? -
MAGDALENA
prawie kl?kaj?c
Mario! o ca?? kobieco?? jeste?
Wy?sza od siebie samej - od dawna
Przeczuwa?am ci?...
HRABINA
Mak-Yks! odpowiedz...
MAK-YKS
z uk?onem
Pani! BRYLANT tw?j mnie "darowa?a?",
(DOPUSZCZAJ?C, ?E SI? PRZY MNIE ZNAJDZIE...)
* * * * * * * * * *
HRABINA
Nie-przytomn? by?am!!... lecz na teraz
Nie sam daj? ci pier?cie? - odpowiedz!
MAK-YKS
Pod naciskiem skandalu twa r?ka
Gdziebykolwiek sk?oni? si? raczy?a,
O! pani - - czyli?by nies?a z sob?
Najdro?sz? rzecz, to jest: wol? woln??...
- Skandalowi? - mia??eby tw?j przysz?y
Winnym by? to, co rad d?u?y? tobie?...
Po chwili
Nie - o! pani - ja w b??d bym ci? wewi?d?,
Mo?e bym i zdradzi? - jak ?w, kt?ry
Poda?by si? za strzelc?w-ksi???cia
Dlatego ?e w?a?nie, gdy on celi?,
Piorun odbi? soko?owi g?ow? -
Po chwili
Nie! o pani - szlachetna kuzynko,
Wysoko si? mylisz, lecz mylisz si?:
Szczytno?? dlatego w?a?nie jest szczytna,
I? przypadkiem si? nie otrzymuje,
Z niebieskiego ona id?c ?r?d?a,
Samo-tchnienn? i woln? jest zewsz?d.
*
Spania?ym?... kt?? przez konieczno?? bywa?
Je?li nie oszukuj?cy wol? w?asn?,
Kt?ra w odwet omyl? go z czasem?...
*
M??czyzna, kt?ry by na razie
Przyj?? tak pon?tny nadmiar serca,
Okaza?by si? tylko zr?cznym... Ja,
W Epoce tej... w dziewi?tnastym-wieku,
Nie raczy?em si? w zr?czno?ciach ?wiczy?.
Owszem - bywa?em niezgrabnym - cz?sto!
Niezgrabnym by? - mo?e przenosi?em:
Czemu?... niech ZROZUMIE... kto jest w STANIE!
HRABINA
gro?nie
S?uchaj! m??czyzny to jest rzecz?
Zamienia? dora?ne wznios?e chwile
W potoczysty i r?wny ci?g ?ycia.
Lecz je?li ty zbyt s?abym jeste? -
M??czyzn? je?eli jeste? nie do??,
By takowy podj?? obowi?zek -
Ja - go - spe?ni?.
MAGDALENA
z zapa?em
Mario! jeste? wielka!
SZELIGA
do Hrabiny
Pani! pozw?l, bym twemu krewnemu
Danego mu s?owa nie dotrzyma? -
Obieca?em mu albowiem podr??
Do Nowego-?wiata, za Ocean.
- Obietnic? t? na teraz cofam!
Do Mak-Yksa
S?owo z?ama? - panie! - jest bole?nie.
Ja przyjmuj? nast?pstwa... z?ama?em.
HRABINA
patrz?c w oczy Szelidze
Prawda! - panie - ?e to trud niezwyk?y,
Co w tej chwili zrobi?e? i robisz:
(Dla kogokolwiek b?d? to podj??e?)
Szlachetnym jeste? dwakro?, gdy ?ami?c
S?owa twe, zostaj? ci bez skazy.
Chwilk? czekaj, nim ci podzi?kuj?.
Hrabio! - krewnego chc? pierw zapyta?
O odpowied? na teraz niezb?dn?...
Przyst?puje do Mak-Yksa i bierze go za rami?.
Mak-Yks! czy mnie nie kocha?e? nigdy ?
MAK-YKS
k?oni?c si? do jej st?p
Na tak wielk? odleg?o??... i coraz,
Coraz to niemi?osiemiej wi?ksz? -
?e, zaprawd?, nie wiem, czyli r?wnie
Pod stopami naszymi w Oceanii,
Lub gdy Konstelacj?-Krzy?a ujrz?
Spod obcego ?aglu... nie wiem... czyli
Ten?e sam co tu, i co w tej porze,
Nie po??czy nas promie?...
Istotnie:
Oddalony - zawsze by?em bliskim!
A? spomi?dzy nas miejsce ubieg?o,
A? za miejscem czas poszed?...
Doprawdy
Tych, co kochaj? tak, lub nie ma dzi?,
Lub nie z tego s? ?wiata...
HRABINA
Nie!... oni,
W?a?nie oni, s? lud?mi...
Pokazuj?c palcem na Mak-Yksa
On m?wi
O ?wi?tego w?z?a tajemnicy,
Cho?, co m?wi?... nie wie...
Do krewnego
Ty tak m?wisz,
Jak, przed Chrze?cija?stwem, wielcy ludzie,
Albo ludzie cierpi?cy-wiele, m?wili
Chrze?cija?sk?-my?l wargami-b??du:
Ty - prawdziwie mnie kochasz...
SZELIGA, MAGDALENA, WSZYSCY
Ona? to??
Mak-Yks jest u st?p Hrabiny, obie jej d?onie u?ciskuj?c.
HRABINA
do Magdaleny
Magdaleno! r?ki mojej u?cisk
Oddaj Hrabi...
- me obiedwie d?onie
Zbyt s? mocno zaj?te w tej chwili.
ANIELKA I DZIEWECZKI
wbiegaj?c
W pier?cie?, w pier?cie?! albo fanty s?dzi?!
HRABINA
M?j - ju? nie m?j...
MAGDALENA
A m?j si? mnie znowu
Gdzie? zapodzia?, i nie warto szuka?...
Ognie sztuczne b?yskaj?.
Ale - patrzcie... w niebie dwa pier?cienie,
Brylantowe ca?e!
WIELE OS?B
ku werandzie
Ca?e jak z gwiazd!!
DUREJKOWA
patrz?c przez lornetk?
Fikcja wy?mienita!...
S?DZIA
doskakuj?c do ?ony
(Kto jest mi?uj?cym narodowo??,
Nie u?ywa fikcji... lecz udania...)
PIERWSZY Z GO?CI
Udanie-ogniste!... ani s?owa.
WT?RY Z GO?CI
Ani s?owa!... ?e nie ma co m?wi?...
Kiedy wielo??, odwr?cona w stron? g??wnego wnij?cia na werand?, podziwia ognie. S?dzia w g??bokim monologu na przedzie sceny.
S?DZIA
sam
Wszystko to co? jak w komedii - kt?ra
Moralny ma sens, gdy si? j? zbada:
Kt?? albowiem sprawi? to?... kto? - prosz? -
Pierwszym sta? si? powodem... kto tu jest
Spr??yn?? - czyli zrz?dzenia energi??
Czyli osi??... a kto jednak NIGDY
NIE MA SOBIE NIC DO WYRZUCENIA!
?e - nareszcie attykiem ju? spytam:
Ex-machin?!... kt?? tu jest??...
Po chwili
Durejko!!
Kurtyna zapada w?a?nie w chwili, w kt?rej Durejko sam sobie stara si? uk?on odda?.
Koniec aktu III-o i ostatniego