Prus B. PLAC?WKA (03)

ROZDZIA? TRZECI
Wr?ciwszy na dziedziniec ?limak odda? brony parobkowi, a sam zacz?? ogl?da? krow?, przywi?zan? do p?otu. Mimo zapadaj?cego zmroku pozna?, ?e bydl?tko jest pi?kne; ma na bia?ym tle czarne ?aty, niedu?? g?ow?, kr?tkie nogi i wielkie wymiona. Przypatrzy? si? dobrze i przyzna? w duchu, ?e ?adna z jego kr?w nie umywa?a si? do tej oto.

Pomy?la?, ?e nie?le by?oby przeprowadzi? j? po podw?rku, ale czu?, ?e si? mu ju? nie staje. Zdawa?o si?, ?e r?ce wyjd? mu ze staw?w i nogi chyba odpadn?, gdyby ruszy? z miejsca. Cz?owiek mo?e harowa? do zachodu s?o?ca, ale po zachodzie - musi odpocz??, to darmo. Wi?c, zamiast oprowadza? bydl?tko, pog?aska? je. Gdy za? ono, niby przeczuwaj?c nowego pana, zwr?ci?o ku niemu ?eb i mokrym pyskiem dotkn??o mu r?ki. ?limaka ogarn??a taka rzewno??, ?e o ma?o nie obj?? za szyj? i nie uca?owa? krowy jak cz?owieka.

- Musi, ?e j? kupi? - mrukn?? zapominaj?c o znu?eniu. We drzwiach ukaza?a si? gospodyni z cebrem pomyj dla stworzenia.

- Maciek! - zawo?a?a do parobka - a jak si? krowa napije, zaprowad? j? do obory. So?tys u nas zanocuj?, to przecie i bydl?tka nie mo?na zostawi? na dworze.

- No, i co z tego? - zapyta? ?limak ?ony.

- A co ma by?? - odpar?a. - Chce trzydzie?ci pi?? rubli papierami i rubla srebrnego za postronek.

Ale co prawda, to prawda - rzek?a po chwili - ?e krowa tego warta. Wydoi?am j? przed wieczorem i m?wi? ci, cho? przysz?a z drogi, da?a wi?cej mleka ni? ?ysa...

Ch?op znowu uczu? b?l w r?kach i nogach. Bo?e m?j, ile si? to trzeba nachodzi?, namokn??, nie dospa?, nim cz?owiek zbierze trzydzie?ci pi?? rubli papierami i jeszcze rubla srebrnego! ?eby Grochowski cho? co? nieco? odst?pi?...

- Nie pyta?a? go si? - rzek? ?limak - nie spu?ci, co?

- Ale-hale!... Dobrze, ?eby chcia? sprzeda?. On wci?? gada, jako Grzybowi ju? dawno obieca? krow?. ?limak pocz?? targa? sobie w?osy.

- A czy go nieszcz??cie dzi? nas?a?o! - m?wi? - a c??em ja zrobi?, ?e mnie Pan B?g tak ci??ko karze!... Nie wiem, czy ??k? dziedzic mi odda, a tu jeszcze musz? tyle p?aci? za krow?...

- J?zek, nie b?d? g?upi, miej rozum - reflektowa?a go ?ona. -Przecie? o ??k? nieraz ci? sami we dworze zaczepiali, za? o krow? spr?buj si? potargowa?. Spu?ci - nie spu?ci, a ty zawdy z nim wypij w?dki i przyjmij go uczciwie; mo?e mu Pan Jezus mi?osierny da upami?tanie. Ino si? nie rozgaduj i na mnie cz?sto spogl?daj, a zobaczysz, ?e b?dzie dobrze.

W tej chwili przywl?k? si? parobek i pocz?? odwi?zywa? krow? od p?otu.

- C??, Ma?ku - rzek?a gospodyni - prawda, ?e pi?kne bydl??

- Oho! ho!... - odpar? kulawy trz?s?c r?k? w g?rze.

- Ale pieni?dz za ni? okrutny, co? - spyta? gospodarz.

- Oho! ho!...

- Zawdy tyle warta, prawda, Maciek? - spiesznie wtr?ci?a ?limakowa.

- Oho! ho!...

Tyle powiedziawszy Owczarz zaprowadzi? do obory krow?, kt?ra ogl?daj?c si?, tak jako? serdecznie na obie strony wywija?a ogonem, ?e ?limak nie m?g? opanowa? wzruszenia.

-Wola boska - szepn??. - Spr?buj? j? stargowa?... I szed? ku drzwiom chaty.

- J?zek - zatrzyma?a go ?ona - ino si? nie rozgaduj i g?owy sobie nowinami nie zaprz?taj. My?l o tym, ?eby co najwi?cej utargowa?, a jak j?zyk zanadto ci si? rozmajta, spogl?daj na mnie. Bo to twardy ch?op, cho? i ten Wojciech; sam sobie rady z nim nie dasz.

?limak w progu zdj?? czapk?, prze?egna? si? i wszed? do sieni. Ale serce trz?s?o si? w nim z ?alu za pieni?dzmi i z niepewno?ci, czy chocia? aby rubla wytarguje.

Go?? przy ?wietle kominowego ognia siedzia? w pierwszej izbie na ?awie i ojcowskimi s?owy upomina? Magd?, a?eby by?a uczciwa, pracowita i s?ucha?a swoich gospodarzy.

- Ka?? ci i?? we wod? - m?wi? - id? we wod?; ka?? ci w ogie? skoczy?, skacz w ogie?. A je?eli ci? gospodyni potr?ci albo nawet dobrze zbije, to jeszcze poca?uj j? w r?k? i podzi?kuj, bo m?wi? ci: ?wi?ta r?ka, co bije...

M?wi?c tak, przy czerwonym blasku ognia, z r?k? podniesion? do g?ry i twarz? uroczyst?. Grochowski wygl?da? jak kaznodzieja. Magdzie uwidzia?o si?, ?e jego s?owom przytakuj? nawet cienie drgaj?ce na ?cianach i ?e mrok wieczorny, co zagl?da przez okienka izby, powtarza za stryjem:

"?wi?ta r?ka, co bije!"

Zanosi?a si? od p?aczu. Zdawa?o si? jej, ?e s?ucha najpi?kniejszego kazania, to znowu, ?e po ka?dym wyrazie opiekuna wyst?puj? jej sine pr?gi na plecach. Pomimo to nie czu?a strachu ani ?alu; raczej wdzi?czno?? pomieszan? ze wspomnieniami niedawnego, a przecie odleg?ego dzieci?stwa.

Drzwi izby skrzypn??y i w ca?ej ich szeroko?ci ukaza? si? ?limak.

- Niech b?dzie pochwalony - rzek? do go?cia.

- Na wieki wiek?w - odpar? Grochowski, I podni?s?szy si? z ?awy, jak by? wysoki, prawie g?ow? dotkn?? sufitu.

- B?g wam zap?a?, so?tysie, ?e?cie zaszli do nas w go?cin? -m?wi? ?limak podaj?c mu r?k?.

- To wam B?g zap?a?, ?e nas tak uczciwie przyjmujecie -odpar? Grochowski.

- A mo?e wam tu jaka niewygoda, zaraz gadajcie.

- Ehej! w domu mi tak nie jest, i nie tylko mnie, ale nawet krowie, co j? zaraz wasza kobieta wzi??a w opiek?.

- Chwa?a Bogu, ?e?cie kontenci.

- W dubelt jestem kontent, bo tu widz? i Magdzie u was lepiej ni? na ca?ym ?wiecie.

- Magda! - zwr?ci? si? Grochowski do dziewuchy - a upadnij do n?g gospodarzowi, bo rodzony ojciec nie by?by ci szczerszy od niego. A wy, kumie, nie sk?pcie jej rzemienia, prosz? was.

- Niezgorsza z niej dziewucha - odpar? ?limak. Dziewczyna wci?? szlochaj?c upad?a do n?g najprz?d stryjowi, potem gospodarzowi i - uciek?a do sieni. Tam p?acz jeszcze raz ?cisn?? j? za piersi, ale oczy ju? obesch?y. Powoli uspokoi?a si? i dla usprawiedliwienia swej ucieczki z izby pocz??a niby wo?a? na ?winie tonem przeci?g?ym i ?a?osnym:

- Mal... mal... malu! malu!... malu?ki!...

Ale ?winie ju? spa?y. Zamiast nich wynurzy? si? ze zmroku pies Burek, a p??niej J?drek i Stasiek. J?drek chcia? dziewczyn? przewr?ci?, lecz dostawszy pi??ci? w oko schwyci? j? za r?k?, Stasiek za drug? i polecieli we czworo na go?ciniec. Byli tak spl?tani ze sob?, ?e w ciemno?ci nikt by nie odr??ni?, kt?re z nich pies, a kt?re dziecko, tym bardziej ?e wszyscy zacz?li wy? i szczeka? na wy?cigi z Burkiem. Wreszcie rozp?yn?li si? we mgle wisz?cej nad ??kami.

W izbie usiad?szy naprzeciw komina rozmawiali gospodarze.

- C?? wam wypad?o - pyta? go?cia ?limak - ?e si? krowy pozbywacie?

- Widzicie, jest tak - odpar? Grochowski k?ad?c mu r?k? na kolanie. - To krowa nie moja, ino Magdy, a kobieta dawno mi g?ow? suszy?a, ?e cudzej krowy trzyma? nie chce, bo i swoim ju? w oborze za ciasno. Ja tam na babskie gadanie nie zwa?a?em, ale teraz trafia si? taka rzecz, ?e sprzedaj? grunta po Komarze, co to rozpi? si? i umar?. Grunt Komara przytyka do gruntu Magdy, wi?c ja my?l?: trzeba sprzeda? krow?, a kupi? za to dziewusze morg? ziemi. Co ziemia, to ziemia.

- Oj, prawda - westchn?? ?limak.

- A ju?ci. Jak za? przyjd? nowe ?aski i nadania, to i dziewczyna wi?cej dostanie, ni?by dosta?a teraz.

- Jak?e to? - spyta? zaciekawiony ?limak.

- B?d? tyle dodawa?, ile kto ju? ma. Ja na ten przyk?ad mam dwadzie?cia i pi?? morg?w, to dostan? dwadzie?cia pi??. Wy ile macie?

- Dziesi??.

- To dostaniecie dziesi??. A Magda, jak b?dzie teraz mia?a dwa morgi i p?? morga, to znowu dostanie dwa i p??.

- I pewne to jest z tym nadaniem?

- Kto ich tam wie - odpar? Grochowski. - Jedni m?wi?, ?e pewne, a drudzy si? ?miej?. Ale ja sobie my?l?: dodadz? czy nie dodadz?, a zawsze lepiej dokupi? dziewczynie morg?, kiedy jest okazja. Tym bardziej ?e moja baba nie chce tego.

- Ale je?eli maj? darmo dawa? ziemi?, to szkoda pieni?dzy na kupno - zauwa?y? ?limak.

- Co prawda, nie moje pieni?dze, to mnie r?ka o nich nie sw?dzi. Wreszcie, nie kupuj? ode dworu, ino od ch?opa. Ode dworu nie ?pieszy?bym si? z kupnem, bo w takich sprawach czeka? nie wadzi.

- Ma si? wiedzie? - odpar? ?limak. - G?upi ?pieszy si?, m?dry czeka.

- I wszystko robi z rozmys?em.

- I robi z rozmys?em - potwierdzi? ?limak.

W tej chwili ukaza?a si? gospodyni z kulawym Ma?kiem. Poszli oboje do alkierza i wysun?li na ?rodek st?? malowany na wi?niowo. Obok niego Maciek postawi? dwa drewniane krzes?a, gospodyni zapali?a nafcian? lamp? bez kominka i nakry?a st?? obrusem.

- Chod?cie tu, so?tysie - odezwa?a si? gospodyni. - J?zek, prowad??e ich. Tu wam ?adniej b?dzie wieczerza?.

U?miechni?ty Maciek niezgrabnie cofn?? si? za komin, a dwaj gospodarze przeszli do alkierza.

- Pi?kna izba - rzek? Grochowski ogl?daj?c si?. - ?wi?tych pa?skich sporo na ?cianach; ???ko malowane, jest pod?oga i badylki na oknie. Pewnie to wasza sprawa, kumo?

- A czy jaz by?- odpar?a zadowolona kobieta. - On wci?? kr?ci si? ko?o dworu albo przy mie?cie, a o dom nie dba. Ledwiem go nap?dzi?a, ?e cho? w alkierzu u?o?y? pod?og?. Siadajcie, kumie, o tu, bli?ej pieca, jake?cie ?askawi. Zaraz podam wieczerz?.

Zwr?ciwszy si? do komina nala?a dwie miski jaglanego krupniku ze skwarkami. Mniejsz? poda?a parobkowi, wi?ksz? postawi?a na nakrytym stole przed go?ciem.

- Jedzcie z Bogiem - rzek?a do Grochowskiego - a jak czego zabraknie, to m?wcie.

- A wy nie si?dziecie? - spyta? go??.

- Ja zjem na ostatku, z dzie?mi. Ma?ku - zwr?ci?a si? do parobka - we??e se misk?.

U?miechni?ty Maciek wzi?? swoj? porcj? i usiad? na ?awie naprzeciw alkierza, aby widzie? so?tysa i przys?ucha? si? ludzkiej rozmowie, do kt?rej t?skni?. Postawi? misk? na kolanach i spoza k??b?w pary patrzy? z zadowoleniem na wi?niowy st??, przy kt?rym siedzieli gospodarze, na bia?y obrus i blaszane ?y?ki, kt?rymi jedli. Dymi?cy kaganek wyda? mu si? jednym z najpi?kniejszych rodzaj?w o?wietlenia, a sto?ki z por?cz? najwygodniejszym sprz?tem. Widok so?tysa nape?nia? serce Ma?ka czci? i dum?. Wszak?e to Grochowski wozi? go kiedy? do losowania i sta? przy drzwiach w samej kancelarii, podczas gdy rekruci mokli na deszczu za oknem. Wszak?e to on kaza? go odwie?? do szpitala i zapewni? go, ?e b?dzie zdr?w, gdy stamt?d wyjdzie. A kto zbiera podatki, kto w czasie procesji nosi najwi?ksz? chor?giew, kto intonuje w ko?ciele na nieszporach: "Zacznijcie, wargi nasze, chwali? Pann? ?wi?t?"? Przecie ten sam Grochowski, z kt?rym dzisiaj on, zwyczajny Maciek Owczarz, siedzi pod jednym dachem.

A jak? on ma wspania?? postaw?, jak rozpiera si? na sto?ku! Wyci?gn?? nogi, lew? r?k? opar? na biodrze, praw? na stole, a g?ow? w ty? przechyli?. Jak mu dobrze musi by? na takim krze?le z por?cz?...

A? Maciek spr?bowa? wyprostowa? si?, ale odepchn??a go zgorszona ?ciana przypominaj?c, ?e on przecie nie so?tys, tylko n?dzny parobek. Wi?c cho? go grzbiet bola? z pracy, zgi?? si? jeszcze pokorniej i zawstydzony schowa? pod ?aw? swoje nogi, z kt?rych jedna by?a wykr?cona, a obie w podartych butach. Zreszt?, po co mia? si? rozpiera?, je?eli st?d o par? krok?w ju? rozpiera si? so?tys i gospodarz? Ich zadowolenie wystarcza?o Ma?kowi; wi?c zacz?? p??g?bkiem je?? krupnik, a rozmowy s?ucha? obu uszami.

- Po prawdzie m?wi?c - rzek?a gospodyni - po co wam, so?tysie, ci?gn?? krow? a? na wie? do Grzyba?

- Bo on chce kupi? - odpar? Grochowski.

- Mo?e by?my i my kupili.

- Nawet by tak wypada?o - wtr?ci? ?limak. - Jest u nas dziewucha, niechby wi?c by?a i jej krowa.

- Prawda, Ma?ku, ?e tak by w?a?nie wypada?o? - powt?rzy?a za m??em gospodyni zwracaj?c si? do parobka.

- Oho! ho!... - roze?mia? si? Maciek, a? mu gor?cy krupnik sp?yn?? z ?y?ki po brodzie.

- Co racja, to racja - westchn?? Grochowski. - Sam nawet Grzyb mia?by chyba wyrozumienie, ?e krowa nade wszystko powinna i?? tam, gdzie jest dziewucha.

- To j? noma sprzedajcie - podchwyci? ?limak. Grochowski opu?ci? ?y?k? na st??, a g?ow? na piersi. Chwil? poduma?, wreszcie rzek? tonem rezygnacji:

- Ha, trudno! Jak si? uprzecie, to musz? wam krow? sprzeda?, nic nie pomo?e. U kogo dziewucha, u tego i krowa, to darmo.

- Ale nam co? opu?cicie - pr?dko doda?a gospodyni przymilaj?c si? do Grochowskiego.

So?tys powt?rnie zaduma? si?.

- Widzicie, tak - rzek?. - ?eby to moje bydl?, to bym opu?ci?. Ale to przecie dobytek biednej sieroty, co j? ojciec i matka odumarli. Jak?e ja j? mog? krzywdzi??... Zatem - dajcie trzydzie?ci pi?? rubli papierkami i rubla srebrnego za postronek i -niech krowa zostanie u was.

- Niezmierny to grosz - westchn?? ?limak.

- Ale krowa ?liczno?ci - odpar? so?tys.

- Pieni?dz siedzi w skrzyni i je?? nie wo?a.

- Ale mleka nie daje.

- Dla tej krowy musia?bym wzi?? ode dworu ??k? w arend?.

- To przecie wam lepiej wyniesie ani?eli kupowa? pasz?. Zapanowa?o d?u?sze milczenie, po kt?rym nagle odezwa? si?. ?limak:

- No, kumie so?tysie - powiedzcie ostatnie s?owo...

- M?wi? wam: dajcie trzydzie?ci pi?? rubli papierkami i rubla srebrnego za postronek, a krow? ostawi?. Grzyb b?dzie z?y na mnie, ja wiem; ale dla was musz? to zrobi?. Macie dziewuch?, miejcie i krow?.

Gospodyni sprz?tn??a misk? ze sto?u, a nast?pnie wesz?a do komory. Po nied?ugiej chwili wynios?a stamt?d flaszk? w?dki i dwa kielichy, a na talerzu w?dzon? kie?bas? i widelec z wy?amanym z?bem.

- Do was, kumie - rzek? ?limak nalewaj?c w?dk?.

- Pijcie z Bogiem.

Wypili i w milczeniu zacz?li gry?? such? kie?bas? po?o?ywszy na talerzu widelec. Na widok w?dki zrobi?o si? Ma?kowi tak przyjemnie, ?e a? westchn??. Nast?pnie w?o?y? obie r?ce za pazuch? i nieco wysun?? nogi spod ?awy. Potem przysz?o mu na my?l, ?e so?tys i gospodarz musz? by? w tej chwili bardzo szcz??liwi, wi?c - i on czu? si? szcz??liwym.

- Ju? nie wiem, co robi? - m?wi? ?limak - czy bra? krow?, czy nie? Tyle?cie, so?tysie, zacenili, ?e mnie i ochota odchodzi. Grochowski niespokojnie poruszy? si? na sto?ku.

- M?j kumie - rzek? - moi z?oci, co ja poczn?, kiedy to sierocy interes? Ja Magdzi musz? grunt kupi? cho?by dlatego, ?e si? to mojej babie nie podoba.

- Za morg? nie dacie trzydziestu pi?ciu rubli, teraz ziemia tania.

- Ale zdro?eje, bo ma by? w naszej gminie jaka? nowa droga i Niemcy skupuj? grunta.

- Niemcy? - powt?rzy? ?limak. - Przecie oni ju? kupili W?lk?.

- To j? sprzedadz? innym Niemcom, a sami przybli?? si? do nas.

- Byli tu dzi? u mnie na polu dwa Niemce i du?o si? wypytywali, alem nie zrozumia?, czego chc? - rzek? ?limak.

- A widzicie. Chc? tu wle??. Jak za? osi?dzie jeden, to zara za nim ci?gn? inni jak mr?wki do miodu i ziemia dro?eje.

- Czy oni aby umiej? chodzi? oko?o roli?

- Jeszcze i jak! Nawet wi?cej maj? prefitu ani?eli ch?op, co si? tu urodzi? - odpar? Grochowski.

- Osobliwo??!...

- Ho, ho! Niemcy to m?dre. Maj? du?o byd?a, siej? koniczyn?, a w zimie robi? rzemios?o. Ch?op przy nich nie wytrzyma.

- Ciekawo??, jakiej oni wiary, bo gadaj? mi?dzy sob? jak ?ydy?

- Wiara ich lepsza jest od ?ydowskiej - odpar? so?tys po namy?le - ale co nie katolicka, to nie. Wiem, ?e maj? ko?ci?? jak i my, z ?awkami i z organami. Ale ksi?dz u nich jest ?onaty i chodzi w surducie, a w wielkim o?tarzu, gdzie powinien by? B?g Ojciec, to u nich stoi tylko Pan Jezus ukrzy?owany jak u nas w kruchcie.

- To gorsza wiara od naszej.

- Gorsza - potwierdzi? Grochowski - bo nawet i nie modl? si? do Matki Przenaj?wi?tszej.

- Ach, Matko Przenaj?wi?tsza! - szepn??a gospodyni. ?limak i Grochowski westchn?li pobo?nie, a Maciek prze?egna? si?.

- ?e te? takim Pan B?g mi?osierny b?ogos?awi - zauwa?y? ?limak. - Pijcie, kumie.

- Za wasze zdrowie. Co im Pan B?g nie ma b?ogos?awi?, kiedy byd?a maj? du?o? To jest fundament!

?limak zamy?li? si? i nagle uderzy? r?k? w st??.

- Kumie so?tysie! - zawo?a? podniesionym g?osem - sprzedajcie mi krow?.

- Sprzedam! - odpar? Grochowski i r?wnie uderzy? o st?? r?k?.

- Dam wam... trzydzie?ci i jeden rubli... jak was kocham. Grochowski u?cisn?? go.

- Dajcie, bracie, trzydzie?ci... trzydzie?ci - no - i cztery ruble papierkami i rubla srebrnego za postronek.

Do izby ostro?nie wsun??y si? zm?czone dzieci. Gospodyni nala?a \m krupniku i zaprowadzi?a do najdalszego k?ta zalecaj?c spok?j. Istotnie przez ca?y czas by?o bardzo spokojnie, wyj?wszy chwil?, w kt?rej Stasiek spad? z ?awki, a J?drek dosta? od matki szturcha?ca. Za to Magda sprawowa?a si? jak trusia, a Maciek drzema? marz?c, ?e siedzi w alkierzu na sto?ku z por?cz? i pije w?dk?. Czu?, ?e trunek coraz mocniej uderza mu do g?owy, ?e pod jego wp?ywem on, Maciek, rozpiera si? nie gorzej od ?limaka i ?e gwa?tem chce poca?owa? so?tysa!... Wtedy drgn?? i obudzi? si? zawstydzony.

Z alkierza do izby p?yn?? zapach w?dki i sw?d dopalaj?cego si? kaganka. ?limak i Grochowski siedzieli tu? przy sobie.

- Kumie... so?tysie... - m?wi? ?limak wybijaj?c pi??ci?. -Dam ci, ile sam zechcesz, zatem... powiedz ostatnie s?owo. Twoje s?owo warte u mnie wi?cej ni? pieni?dz, bo? ty m?dry... Ty jeste? najm?drzejszy w ca?ej gminie. W?jt to ?winia... U mnie ty jeste? w?jt, a nawet lepszy od samego komisarza, bo? ty m?dry... Najm?drzejszy w ca?ej gminie, ?eby mnie paralusz tkn??!

Opletli si? ramionami, a Grochowski - zap?aka?.

- J?zek!... bracie!... - m?wi? - nie nazywaj mnie so?tysem, ino bratem, bom ja tw?j brat, a ty? m?j brat-..

- Wojciechu... so?tysie... Gadaj, ile chcesz za krow??... Dam ci, ?ebym mia? sobie z wn?trza wypru?.

- Trzydzie?ci i pi?? rubli papierkami i rubla srebrnego za postronek.

- O la Boga! - odezwa?a si? gospodyni. - A przecie dopiero co dawali?cie krowin? za trzydzie?ci i trzy ruble?

Grochowski podni?s? zalane ?zami oczy najprz?d na ni?, potem na ?limaka.

- Oddawa?em? - spyta? - J?zek, bracie... czy oddawa?em ci krow? za trzydzie?ci trzy ruble?... Dobrze!... oddaj?... bierzcie.. Niech zmarnieje sierota, by?e? ty, m?j bracie, mia? porz?dn? krow?, jak si? patrzy.

?limak jeszcze mocniej uderzy? pi??ci? w st??.

- Ja mam zarabia? na sierocie?... Nie chc?!... Dam trzydzie?ci pi?? rubli i rubla za postronek.

- Co ty gadasz, g?upi?... - reflektowa?a go ?ona.

- Nie b?d? g?upi!... - popar? j? Grochowski. - Take? mnie ugo?ci?, take? mnie przyj??, ?e ci oddam krow? za trzydzie?ci i trzy ruble. Amen, to moje s?owo.

- Nie chc?!... - wrzeszcza? ?limak. - Ja nie ?yd, ?ebym bra? za go?cinno??.

- J?zek!... - m?wi?a ?ona.

- Posz?a, baba! - krzykn??, z trudno?ci? podnosz?c si? ze sto?ka. - Dam ja ci miesza? si? do moich interes?w... Nagle wpad? w obj?cia p?acz?cemu Grochowskiemu.

- Trzydzie?ci i pi?? rubli papierkami i rubla srebrnego za postronek!... - zawo?a?.

- ?ebym z piek?a nie wyjrza?, nie chc?... Trzydzie?ci i trzy... -szlocha? Grochowski.

- J?zek! - znowu odezwa?a si? ?ona. - Przecie uszanuj go?cia... Przecie on starszy od ciebie, on so?tys, jego tu wola, nie twoja... Ma?ku - zwr?ci?a si? do parobka - a pom?? mi odprowadzi? ich do stodo?y.

- Sam p?jd?!... - rykn?? ?limak.

- Trzydzie?ci trzy ruble!... - j?cza? Grochowski. - Zabij mnie... por?b na drobne kawa?ki, ale grosza wi?cej nie wezm?... Ja pies, ja Judasz, ja ci? chcia?em oszwabi? i dlategom m?wi?, ?e do Grzyba krow? prowadz?... Alem j? prowadzi? do ciebie, bo? ty m?j brat...

Wzi?li si? obydwaj pod r?ce i wyszli z alkierza zmierzaj?c zrazu do okna. Lecz gdy Maciek otworzy? im drzwi do sieni, po kilku mniej pomy?lnych pr?bach wydostali si? na dziedziniec.

Gospodyni zapaliwszy latarni? wzi??a z komory p?acht? i poduszk?, a?eby pos?a? Grochowskiemu w stodole. Ot?? id?c przez podw?rko zobaczy?a dziwn? scen?. ?limak le?a? na kupie gnoju i zach?ca? Grochowskiego do spania, a so?tys kl?cza? przy nim i ocieraj?c ?zy sukman? m?wi? pacierz. Nad obydwoma sta? zak?opotany parobek.

- Musieli?cie im co? mocnego zada? - rzek? do gospodyni.

- Wypili flaszk? okowity.

- Oho! ho!...

- Wstawaj, ty pijaku! -zawo?a?a kobieta do m??a.

- Nie wstan?! - odpar? z gniewem - a ty, babo, uciekaj, p?ki? ca?a. Sko?czy?y si? babskie rz?dy!... Kupi?em krow? i wezm? od ja?nie pana ??k?... Tera nast?pi? moje rz?dy.

- J?zek, podnie? si? - m?wi?a gospodyni - bo ci wody na ?eb nalej?.

- Ja ci nalej?, jak wezm? do gar?ci biczysko!... - odpar? ?limak.

Grochowski upad? mu na piersi i zacz?? go ca?owa?.

- Wsta?, bracie - b?aga? go - nie r?b piek?a w domu, ?eby nas obu nie spotka?o zmartwienie.

Parobek nie m?g? wydziwi? si? widz?c, jak w?dka zmienia ludzi. So?tys, w ca?ej gminie znany z twardego charakteru, p?aka? jak dziecko, a znowu ?limak nie chcia? si? podnie?? z gnoju, krzycza? jak ekonom i jeszcze grozi? kobiecie, ?e teraz nasta?y jego rz?dy!...

- Chod?cie, so?tysie, do stodo?y - rzek?a ?limakowa ujmuj?c za r?k? Grochowskiego.

Olbrzym podni?s? si? cichy jak owieczka i prowadzony pod jedno rami? przez Ma?ka, pod drugie przez ?limakow? szed?, gdzie kazano. Gospodyni na najwi?kszej kupie siana urz?dzi?a mu pi?kne spanie; ale tymczasem zmorzony so?tys run?? na klepisko i tam zosta?, sk?d ?adn? miar? nie mo?na go by?o pod?wign??.

- Ty, Ma?ku, id? se na swoje pos?anie - rzek?a do parobka ?limakowa - a ten pijak - doda?a wskazuj?c na m??a - niechaj ?pi w gnoju, kiedy zrobi? taki bunt.

Pos?uszny parobek za chwil? znikn?? we wn?trzu stajni. Gdy za? na dziedzi?cu wszystko ucich?o, pocz?? wyobra?a? sobie dla rozrywki, ?e on sam jest pijany.

- Tu b?d? spa?! - mrucza? udaj?c ?limaka. - Tera moje rz?dy nastaj?...

Potem przedstawi? siebie, ?e jest so?tysem, ukl?k? przy n?dznej po?cieli i zacz?? przemawia? do niej tkliwym g?osem, zupe?nie jak so?tys do ?limaka:

- Wsta?, bracie, nie r?b piek?a w domu, bo nas obu spotka zmartwienie...

A?eby jeszcze lepiej uda? Grochowskiego, usi?owa? przymusi? si? do p?aczu. Z pocz?tku nie sz?o mu, ale gdy przypomnia? sobie wykr?con? nog? - i to, ?e jest najn?dzniejszym stworzeniem na ?wiecie - i to, ?e mu gospodyni nawet kieliszka w?dki nie da?a, prawdziwe ?zy pop?yn??y mu z oczu. I tak zasn?? w bar?ogu, sp?akany jak dziecko na kolanach matki.

Oko?o p??nocka ?limak ockn?? si?. Poczu?, ?e mu ci??y g?owa i ?e jest mokro. Otworzy? oczy -ciemno; wyt??y? s?uch, wyci?gn?? r?k? i pozna?, ?e deszcz pada; spr?bowa? usi??? i przekona? si?, ?e ma nogi wy?ej ni? g?ow?.

Stopniowo zacz??a mu wraca? pami??. Przypomnia? sobie so?tysa, krow? w czarne ?aty, jaglany krupnik i wielk? flaszk? w?dki. Co si? sta?o z w?dk?? - tego nie by? pewny, ale widzia?, ?e jest mu jako? niezdrowo i ?e niezawodnie zaszkodzi? mu krupnik, kt?ry by? bardzo gor?cy.

- A zawdy gadam, ?eby na noc jag??w nie gotowa?, bo najd?u?ej zatrzymuj? w sobie gor?co?? - mrukn?? i podni?s? si? z trudno?ci?.

W tej chwili ju? nie w?tpi?, ?e znajduje si? na podw?rku, przy kupie gnoju.

- To ci mnie rzuci?o!... - st?kn??. - I nie dziwota. Najgorsza rzecz na ?wiecie, kiedy w?dka pomiesza si? z upa?em. Przecie jag?y to czysty ogie?...

Noc by?a tak ciemna, ?e ledwie dojrza? scian? chaty. Zbli?y? si? do niej powoli, jakby waha? si?, i przez chwil? usiad? w progu opieraj?c na d?oniach ci??k? g?ow?. Ale deszcz stawa? si? coraz niezno?niejszy, wi?c ?limak zdecydowa? si? wej??.

Przystan?? w sieni i us?ysza? chrapanie Magdy. Potem ostro?nie otworzy? drzwi izby, kt?re nie tylko skrzypn??y, ale zarycza?y jak krowa. W tej samej chwili owion?? go taki zaduch i gor?co, ?e uczu? si? jeszcze bardziej sennym i b?d? co b?d?, zapragn?? dosta? si? do pos?ania.

W pierwszej izbie, na ?awie pod oknem, dysza? Stasiek, ale w alkierzu by?o cicho. ?limak pozna?, ?e ?ona nie ?pi, i po omacku dosta? si? do ???ka.

- Posu? si?, Jagna - rzek? wysilaj?c si? na g?os surowy, cho? go strach ogarnia?. Milczenie.

- No... posu??e si? troch?...

- P?jdziesz ty, pijaku, p?kim dobra...

- Gdzie? mam p?j???

- Id? na gnojowisko albo do chlewa, bo tam twoje w?a?ciwe miejsce - odpar?a rozgniewana kobieta. - Zachcia?o ci si? rz?d?w, to se rz?d?, ale ode mnie wara ci, ty opoju!... Wygra?a?e? mi biczyskiem, poczekaj, nie daruj? ja ci tego...

- O! co tam du?o gada?, kiedy ci si? nic nie sta?o - przerwa? ch?op.

- Nic si? nie sta?o?... A kto upar? si? p?aci? za krow? trzydzie?ci i pi?? rubli i jeszcze rubla za postronek, kiedy sam Grochowski by?by j? odda? za trzydzie?ci?... Ledwiem u niego wymolestowa?a, ?e we?mie tylko trzydzie?ci i trzy... To u ciebie trzy ruble nic nie znacz??...

?limak ju? nie s?ucha?. Cho? by?o ciemno, z?apa? si? za g?ow? zmartwiony i cofn?? si? a? do izby, gdzie spa? Stasiek. Tam upad? na ?aw? i akurat przygni?t? nogi ch?opcu.

- To wy, tatulu? - spyta? obudzony ch?opak.

- Ju?ci ja.

- A co wy tu robicie?

- Tak se usiad?em, bo mnie cosik trapi na wn?trzu. Ch?opak podni?s? si? i obj?? go r?kami za szyj?.

- Dobrze, ?e?cie usiedli - rzek? - bo wci?? po mnie chodz? te Niemce.

- Jakie?

- A te dwa, co byli u nas w polu: stary i z brod?. Nic do mnie nie gadaj?, czego chc?, ino mnie depcz?.

- ?pij, dziecko, tu nie ma nijakich Niemc?w. Stasiek jeszcze mocniej przytuli? si? do ojca, a ?e i ?limaka sen zmorzy?, wi?c obaj upadli na ?aw? i ch?opak znowu zacz?? gaw?dzi?.

- Prawda, tatulu - spyta? ojca p??g?osem - ?e woda widzi?

- Co ma widzie??

- Wszystko, wszystko. -. Niebo, nasze g?ry i was tak?e widzia?a, jake?cie chodzili za bronami...

- ?pij, dziecko, nie gadaj od rzeczy - uspokaja? go ?limak.

- Widzi, widzi, tatulu, sam przecie patrzy?em - wyszepta? i zasn??.

?limakowi by?o w izbie za gor?co. Rozmarzony, wywl?k? si? z chaty i jakby nie na swoich nogach zatoczy? si? do stodo?y. Tu potkn?? si? o Grochowskiego i po kilku pr?bach trafi? do sterty s?omy, gdzie uton?? tak g??boko, ?e mu nie by?o wida? nawet but?w.

- Ale com krow? kupi?, tom kupi? - mrukn?? sobie na dobranoc.