Prus B. PLAC?WKA (01)

ROZDZIA? PIERWSZY
Spod pag?rka nie wi?kszego od chaty wyp?ywa ?r?d?o rzeki Bia?ki. W opoczystym gruncie wy??obi?o ono kotlin?, gdzie woda huczy jak r?j pszcz?? gotuj?cych si? do odlotu.

Na przestrzeni mili Bia?ka p?ynie r?wnin?. Lasy, wsie, drzewa w polu, krzy?e na drogach wida? jak na d?oni, zmniejszaj?ce si? w miar? odleg?o?ci. Okolica wygl?da jak okr?g?y st??, w ?rodku kt?rego stoi cz?owiek niby mucha przykryta niebieskim kloszem. Wolno mu je??, co znajdzie i czego inni nie zabior?, byle nie chodzi? za daleko i zbyt wysoko nie lata?.

Ale po przej?ciu mili w stron? po?udnia znajdujemy inny kraj. P?askie brzegi Bia?ki wznosz? si? i oddalaj? od siebie, g?adkie pole nabrzmiewa pag?rkami, ?cie?ka idzie do g?ry, to spada na d??, znowu idzie w g?r? i znowu spada coraz gwa?towniej i cz??ciej.

R?wnina znik?a, jeste? w w?wozie i zamiast rozleg?ego horyzontu spotykasz na prawo i na lewo, przed sob? i za sob? wzg?rza wysokie na kilka pi?tr, ?agodne lub spadziste, nagie lub zaro?ni?te krzakami. Z tego w?wozu przechodzisz w drugi w?w?z, jeszcze dzikszy i cia?niejszy, potem w trzeci, czwarty... dziesi?ty... Ogarnia ci? ch??d i wilgo?; wdrapujesz si? na pag?rek i widzisz, ?e jest to ogromna sie? w?woz?w, rozwidlaj?cych si? i popl?tanych.

Jeszcze par?set krok?w z biegiem rzeki i znowu zmienia si? krajobraz. Pag?rki s? coraz ni?sze i stoj? oddzielnie, podobne do wielkich mrowisk. Blask po?udniowego s?o?ca uderza ci? prosto w oczy; z kraju w?woz?w dosta?e? si? w obszern? dolin? Bia?ki.

Je?eli ca?a ziemia jest sto?em, na kt?rym Opatrzno?? dla stworze? przygotowa?a uczt?, to dolina Bia?ki jest olbrzymim p??miskiem, maj?cym wyd?u?on? form? i mocno zadarte brzegi. Tylko w zimie p??misek ten jest bia?y; w ka?dej za? innej porze wygl?da jak majolika, ozdobiona mn?stwem barw i kszta?t?w surowych i nieregularnych, lecz pi?knych.

Na dnie owego naczynia boski garncarz umie?ci? ??k? i zp??nocy na po?udnie przeci?? j? wst?g? Bia?ki, na kt?rej tle szafirowym fale z rana i wiecz?r po?yskuj? czerwieni?, z?otem w dzie? a srebrem podczas jasnych nocy.

Tak urobiwszy dno zabra? si? arcymistrz do lepienia brzeg?w bacz?c, aby ka?dy posiada? odr?bn? fizjonomi?.

Brzeg zachodni wygl?da dziko. ??ka dotyka wzg?rz spadzistych, zasypanych wapiennym ?wirem. Gdzieniegdzie ro?nie krzak g?ogu, kar?owata brzoza albo trze?nia chora. Cz?sto wida? p?aty ziemi jakby obdartej ze sk?ry. Najwytrzymalsza ro?lina ucieka st?d, a miejsce zielono?ci zajmuj? gliny, siwe pok?ady piasku albo opoka, co wyszczerza na ??k? trupie z?by.

Wschodni brzeg jest inny; tworzy jakby amfiteatr o trzech kondygnacjach, wznosz?cych si? jedna nad drug?. Pierwsze pi?tro, tu? nad ??k?, zbudowano z czarnoziemu; w jednym miejscu wida? na nim szereg cha?up otoczonych drzewami, jest to wie?. Drugie pi?tro ukszta?towa?o si? z ziemi gliniastej; tu stoi dw?r, prawie nade wsi?, z kt?r? ??czy go stara aleja lipowa. Na prawo i na lewo ci?gn? si? dworskie ?any w postaci wielkich prostok?t?w, zasianych pszenic?, ?ytem, grochem albo pod ug?r zaj?tych. Nareszcie trzeci? kondygnacj? tworz? grunta piaszczyste, obsiewane owsem lub ?ytem, a jeszcze wy?ej - czerni si? las sosnowy podpieraj?cy niebo.

W pomocnym kra?cu doliny wida? gromadk? pag?rk?w stoj?cych pojedynczo jak kopce. Trzy z nich (mi?dzy nimi jeden najwy?szy w okolicy, z sosn? na szczycie) nale?? do gospodarza J?zefa ?limaka.

Jest to posiad?o?? jak pustelnia; do wsi z niej daleko, a jeszcze dalej do dworu.

Obejmuje dziesi?? morg?w gruntu, od wschodu przytyka do rzeki Bia?ki, od zachodu do go?ci?ca, kt?ry z tego miejsca przecina dolin? i biegnie do wsi.

Przy drodze mieszcz? si? budynki ?limaka. Jest tam chata, zwr?cona jednymi drzwiami do go?ci?ca, drugimi do podw?rka, -jest stajnia z obor? i chlewkiem, nakryte jednym dachem, jest

stodo?a i wreszcie szopa na wozy. Wszystko ustawione wzd?u? bok?w kwadratowego dziedzi?ca.

Ch?opi doli?scy ?artowali ze ?limaka, ?e mieszka na wygnaniu jak Sybirak. - Prawda, ?e do ko?cio?a - m?wili - bli?ej mu ni? nam; ale za to nie ma do kogo g?by otworzy?, pustka wszelako nie by?a tak bezludn?. W jesieni, przy ciep?ym dniu, mo?na by?o widzie? na wzg?rzu bia?? figur? parobka, jak w par? koni ora? ziemi? - albo ?on? ?limaka i dziewczyn? najmitk?, obie w czerwonych sp?dnicach, jak kopa?y, kartofle. Mi?dzy wzg?rzami trzynastoletni J?drek ?limak zwykle pas? krowy wyprawiaj?c przy tym dziwne ?ama?ce. Lepiej za? poszukawszy znalaz?by? jeszcze o?mioletniego Sta?ka, z bia?ymi jak len w?osami, kt?ry wtoczy? si? po w?wozach albo siedz?c na pag?rku pod sosn? zamy?lony patrzy? w dolin?.

Zagroda ta, kropla w morzu ludzkich interes?w, by?a odr?bnym ?wiatem, kt?ry przechodzi? r??ne fazy i posiada? w?asn? histori?.

By? na przyk?ad czas, ?e J?zef ?limak mia? ledwie siedem morg?w gruntu, a w chacie tylko ?on?. Wkr?tce jednak spotka?y go dwie niespodzianki: ?ona powi?a syna J?drka, a gospodarstwo skutkiem uk?adu o serwituty powi?kszy?o si? o trzy morgi gruntu.

Wypadki te wywo?a?y du?? zmian? w ?yciu ch?opa: dokupi? krow? i wieprza i pocz?? wynajmowa? komornik?w do rob?t oko?o swej ziemi.

W kilka lat p??niej przyszed? na ?wiat drugi syn. W?wczas ?limakowa zgodzi?a sobie do pomocy star? wyrobnic? Sobiesk? sposobem pr?by na p?? roku. Pr?ba przeci?gn??a si? do trzech kwarta??w; po czym st?skniona za karczm? Sobiesk? uciek?a w nocy na wie?, jej za? miejsce zaj??a "g?upia Zo?ka", znowu na p?? roku. ?limakowej wci?? zdawa?o si?, ?e po uko?czeniu najpilniejszej roboty b?dzie mog?a obej?? si? bez s?ugi.

"G?upia Zo?ka" przesiedzia?a u nich oko?o sze?ciu lat, lecz cho? nast?pnie posz?a na s?u?b? do dworu, w chacie roboty nie uby?o. Przyj??a wi?c gospodyni pi?tnastoletni? sierot? Magd?, kt?ra lubo mia?a swoj? krow?, kilka zagon?w ziemi i p?? chaty, wola?a jednak p?j?? mi?dzy ludzi ni? siedzie? na ojcowi?nie. M?wi?a, ?e stryj za mocno j? bija?; dalsi za? krewni umieli tylko zach?ca? j? do pokory twierdz?c, ?e im stryj wi?cej kij?w po?amie, tym dla niej b?dzie lepiej.

W owej epoce ?limak przewa?nie sam pracowa? oko?o roli, rzadko wynajmuj?c robotnik?w. Mimo to tyle jeszcze mia? czasu, ?e chodzi? z ko?mi do dworu albo ?ydkom mieszkaj?cym w osadzie przywozi? towary z miasta. Gdy jednak dw?r coraz cz??ciej wzywa? go do roboty, wi?c ?limakowi ju? nie wystarczali dzienni najemnicy i pocz?? ogl?da? si? za pomocnikiem sta?ym.

Pewnej jesieni, kiedy ?ona najmocniej suszy?a mu g?ow? o parobka, zdarzy?o si?, ?e wraca? ze szpitala Maciek Owczarz, kt?remu w?z wykr?ci? nog?. Kalece wypad?a droga ko?o chaty ?limak?w; a ?e by? n?dzny i zm?czony, wi?c usiad? na kamieniu przy wrotach i mi?osiernie zacz?? spogl?da? na sie? cha?upy. Tam w?a?nie gospodyni tar?a dla trzody gotowane kartofle, takie dobre, ?e ich smak wraz z k??bami pary rozchodzi? si? po ca?ym go?ci?cu. Owczarza a? w do?ku zakr?ci?o od tych zapach?w i ju? wcale nie m?g? podnie?? si? z kamienia.

- To wy. Owczarzu? - odezwa?a si? ?limakowa, ledwie pozna -wszy nieboraka w ?achmanach.

- Ju?ci ja - odpowiedzia? n?dzarz.

- Gadali we wsi, ?e was zabi?o.

- Gorzej mi zrobi?o - westchn?? Maciek - bo mnie oddali do szpitala. Czemu?em ja nie zosta? na miejscu pod wozem? mia?bym ju? pewny nocleg i g?odu bym nie cierpia?.. -

Gospodyni zamy?li?a si?.

- ?eby cz?owiek wiedzia? - rzek?a po chwili - ?e nie zamrzesz, to mo?e by? i u nas zosta? parobkiem?...

Biedak zerwa? si? z kamienia i przyszed? do chaty wlok?c za sob? nog?.

- Co mam zamrze?? - zawo?a?. - Z?by przecie mam zdrowe i robi? mog? za dwu, by?em si? troch? odgryz?. Dajcie mi barszczu z chlebem, a ino zjem, ur?bi? wam bodaj fur? drzewa. Potrzymajcie mnie z tydzie? na pr?b?, a wszystkie te g?ry zaoram. B?d? wam s?u?y? za stare odzienie i ?atane buty, by?em si? mia? gdzie przytuli? na zim?...

Tu Owczarz zamilk?, zdziwiony, ?e tak du?o nagada?, bo z natury by? ma?om?wny. ?limakowa obejrza?a go ze wszystkich stron, nakarmi?a, a zobaczywszy, ?e zjad? misk? barszczu a drug? kartofli; kaza?a mu umy? si? w rzece. Gdy za? m?? wr?ci? wieczorem do domu, przedstawi?a Ma?ka jako parobka, kt?ry ju? drew ur?ba? i nakarmi? byd?o.

?limak w milczeniu wys?ucha? tego, co si? sta?o. A ?e mia? serce pe?ne lito?ci, wi?c rzek? po namy?le:

- To se zosta? u nas, cz?owieku. Nam b?dzie lepiej, tobie b?dzie lepiej; nam b?dzie gorzej, tobie b?dzie gorzej. A jak kiedy, Bo?e nie daj, ca?kiem zabraknie chleba w cha?upie, to trafisz se tam, gdzie by? trafi? i dzisiaj. Wypocz?tego ka?dy pr?dzej we?mie do roboty.

Takim sposobem dosta? si? do zagrody nowy mieszkaniec. Cichy jak mr?wka, wierny jak pies i cho? kaleka, pracowity za dwa konie.

Od tej pory, z wyj?tkiem ???tego psa Burka, nic ju? nie przyby?o w ?limakowym gospodarstwie: ani z dzieci, ani ze s?u?by, ani z dobytku. ?ycie zagrody u?o?y?o si? do doskona?ej r?wnowagi. Wszystkie prace, niepokoje i nadzieje, wszystkie dusze ludzkie kr??y?y oko?o jednego celu - utrzymania bytu. Dla tego celu najmitka znosi?a drwa na komin albo ?piewaj?c i skacz?c bieg?a po kartofle do lochu. Dla tego gospodyni zrywa?a si? przede dniem do swoich kr?w albo piek?a si? przy ogniu odsuwaj?c i przysuwaj?c wielkie garnki. Dla tego schylony nad p?ugiem poci? si? Owczarz albo ci?gn?? kulaw? nog? za bron?. Dla tego wreszcie celu - ?limak szepcz?c ranne pacierze chodzi? o ?wicie do dworskich stod?? albo sprzedane zbo?e odwozi? ?ydkom do miasta.

Z tej samej przyczyny, odpoczywaj?c po robocie, narzekali oni zim?, ?e ma?o le?y ?niegu na ?ycie, albo troszczyli si?, sk?d wzi?? paszy dla byd?a. Z tej przyczyny w maju prosili Boga o deszcz, a w ko?cu czerwca o pogod?. Z tej - po ?niwach zgadywali, ile ?wierci wyda kopa i jakie b?d? ceny. Niby pszczo?y ko?o ula, roi?y si? ich my?li oko?o wielkiej sprawy powszedniego chleba. Zboczy? z tych kierunk?w by?o im trudno, ca?kiem wydoby? niepodobna. Nawet mawiali z dum?, ?e jak pan jest po to, a?eby bawi? si? i rozkazywa?, tak ch?op jest po to, a?eby karmi? innych i siebie.