Prus B. FARAON (3-16)

ROZDZIA? SZESNASTY
Dnia dwudziestego Paofi - Memfis wygl?da?o jakby podczas uroczystego ?wi?ta. Usta?y wszelkie zaj?cia, nawet tragarze nie nosili ci??ar?w. Ca?y lud wysypa? si? na place i ulice albo skupia? si? doko?a ?wi?ty?. G??wnie oko?o bo?nicy Ptah, kt?ra by?a najwarowniejsz? i gdzie zebrali si? dostojnicy duchowni tudzie? ?wieccy, pod przew?dztwem Herhora i Mefresa.

W pobli?u ?wi?ty? sta?y wojska w lu?nym szyku, aby ?o?nierze mogli porozumie? si? z ludem.

Mi?dzy posp?lstwem i mi?dzy wojskiem kr??yli mnodzy przekupnie z koszami chleba, z dzbanami i sk?rzanymi workami, w kt?rych by?o wino. Cz?stowali oni lud darmo. Gdy za? spyta? ich kto, dlaczego nie bior? zap?aty? jedni odpowiadali, ?e - to jego ?wi?tobliwo?? cz?stuje swoich poddanych, a drudzy m?wili:

- Jedzcie i pijcie, prawowierni Egipcjanie, gdy? nie wiadomo, czy doczekamy jutra!...

Byli to przekupnie kap?a?scy.

Agent?w kr?ci?o si? mn?stwo. Jedni g?o?no dowodzili s?uchaczom, ?e kap?ani buntuj? si? przeciw panu, a nawet chc? go otru? za to, ?e obieca? ludowi si?dmy dzie? odpoczynku. Inni szeptali, ?e faraon oszala? i sprzysi?g? si? z cudzoziemcami na zgub? ?wi?ty? i Egiptu. Tamci zach?cali lud, a?eby napad? na ?wi?tynie, gdzie kap?ani z nomarchami radz? nad uciemi??eniem rzemie?lnik?w i ch?op?w. Ci wyra?ali obaw?, ?e gdyby ?wi?tynie napadni?to, mog?oby zdarzy? si? wielkie nieszcz??cie...

Mimo to, nie wiadomo sk?d, pod murem ?wi?tyni Ptah znalaz?o si? kilka pot??nych belek i stosy kamieni.

Powa?ni kupcy memfijscy przechadzaj?cy si? mi?dzy t?umami nie mieli ?adnej w?tpliwo?ci, ?e ludowy zam?t by? wywo?any sztucznie. Drobni pisarze, policjanci, oficerowie robotnik?w i przebrani dziesi?tnicy wojskowi ju? nawet nie kryli si? ani ze swoimi urz?dowymi stanowiskami, ani z tym, ?e chc? popchn?? lud do zdobycia ?wi?ty?. Z drugiej strony: paraszytowie, ?ebracy, s?udzy ?wi?ty? i ni?si kap?ani, cho? pragn?li, ukry? si? nie mogli, a ka?dy obdarzony zmys?ami widzia?, ?e i oni zach?caj? posp?lstwo do gwa?tu!...

Tote? rozs?dni mieszczanie memfijscy byli zdumieni takim post?powaniem kap?a?skiego stronnictwa, a lud - poczyna? ostyga? z wczorajszego zapa?u. Rodowici Egipcjanie nie mogli zrozumie?: o co tu chodzi i kto naprawd? wywo?uje zaburzenia? Chaos powi?ksza? si? dzi?ki p??ob??kanym bigotom, kt?rzy nago przebiegaj?c ulice ranili sobie cia?o do krwi i wo?ali:

- Biada Egiptowi!... Bezbo?no?? przebra?a miar? i zbli?a si? godzina s?du!... Bogowie oka?? swoj? moc nad zuchwalstwem nieprawo?ci!...

Wojsko zachowywa?o si? spokojnie, czekaj?c, a? lud zacznie wdziera? si? do ?wi?ty?. Z jednej bowiem strony taki rozkaz wyszed? z kr?lewskiego pa?acu; z drugiej za? - oficerowie przewidywali zasadzki w ?wi?tyniach i woleli, a?eby gin??o posp?lstwo ani?eli ?o?nierze. ?o?nierze i tak b?d? mieli dosy? zaj?cia.

Ale t?um, pomimo krzyku agitator?w i wina rozdawanego darmo, waha? si?. Ch?opi ogl?dali si? na rzemie?lnik?w, rzemie?lnicy na ch?op?w, a wszyscy oczekiwali czego?.

Nagle, oko?o pierwszej w po?udnie, z bocznych ulic wyla?a si? ku ?wi?tyni Ptah pijana banda, zbrojna w topory i dr?gi. Byli to rybacy, greccy majtkowie, pastusi, libijskie w??cz?gi, nawet wi??niowie z kopalni w Turra. Na czele bandy szed? robotnik olbrzymiego wzrostu, z pochodni?. Stan?? on przed bram? ?wi?tyni i ogromnym g?osem pocz?? wo?a? do ludu:

- A wiecie? wy, prawowierni, nad czym tu radz? arcykap?ani i nomarchowie?... Oto chc? zmusi? jego ?wi?tobliwo?? Ramzesa, a?eby robotnikom odj?? po placku j?czmiennym na dzie?, a ch?op?w ob?o?y? nowym podatkiem, po drachmie od ka?dej g?owy...

Dlatego m?wi? wam, ?e pope?niacie g?upstwo i nikczemno?? stoj?c tu z za?o?onymi r?koma!... Trzeba nareszcie wy?apa? ?wi?tyniowych szczur?w i odda? ich w r?ce faraonowi, panu naszemu, na kt?rego krzywd? zmawiaj? si? bezbo?nicy!... Bo gdyby w?adca nasz musia? ulec radzie kap?a?skiej, kt?? wtedy ujmie si? za uczciwym ludem?...

- Prawd? m?wi!... - odezwano si? w t?umie.

- Pan kaza? da? nam si?dmy dzie? wypoczynku...

- I obdarzy nas ziemi?...

- Zawsze mia? lito?ciwe serce dla prostak?w!... Pami?tacie, jak dwa lata temu uwolni? ch?op?w oddanych pod s?d za napa?? na folwark ?yd?wki?...

- Ja sam widzia?em, jak przed dwoma laty zbi? pisarza, kt?ry ?ci?ga? z ch?op?w niesprawiedliwy podatek...

- Niech ?yje wiecznie pan nasz, Ramzes XIII, opiekun uci?nionych!...

- Patrzajcie ino - odezwa? si? g?os z daleka - samo byd?o wraca z pastwisk, jakby zbli?a? si? wiecz?r...

- Co tam byd?o !... Dalej?e na kap?an?w!...

- Hej, wy! - krzycza? olbrzym pod bram? ?wi?tyni. - Otw?rzcie nam dobrowolnie, a?eby?my przekonali si?: nad czym radz? arcykap?ani z nomarchami?...

- Otw?rzcie!... bo wywalimy bram?!...

- Dziwna rzecz - m?wiono z daleka - ptaki k?ad? si? spa?... A przecie? to dopiero po?udnie...

- Dzieje si? co? niedobrego w powietrzu!...

- Bogowie! ju? noc nadchodzi, a ja jeszcze nie narwa?am sa?aty na obiad... - dziwi?a si? jaka? dziewczyna.

Lecz uwagi te zag?uszy? wrzask pijanej bandy i ?oskot belek uderzaj?cych w miedzian? bram? ?wi?tyni.

Gdyby t?um mniej by? zaj?ty gwa?tami napastnik?w, ju? spostrzeg?by, ?e w naturze zachodzi jakie? niezwyk?e zjawisko. S?o?ce ?wieci?o, na niebie nie by?o ani jednej chmurki, a mimo to jasno?? dzienna pocz??a si? zmniejsza? i powia? ch??d.

- Dajcie tu jeszcze jedn? belk?!... - wo?ali napastnicy na ?wi?tyni?. - Brama ust?puje!...

- Mocno!... Jeszcze raz!...

Przygl?daj?cy si? t?um hucza? jak burza. Tu i owdzie pocz??y odrywa? si? od niego ma?e grupy i ??czy? z napastnikami. Wreszcie ca?a masa ludu z wolna podsun??a si? ku murom ?wi?tyni.

Na dworze, mimo po?udnia, wzrasta? mrok; w ogrodach ?wi?tyni Ptah zacz??y pia? koguty. Ale w?ciek?o?? t?umu by?a ju? tak wielka, ?e ma?o kto dostrzega? te zmiany.

- Patrzcie! - wo?a? jaki? ?ebrak - oto zbli?a si? dzie? s?du... Bogowie...

Chcia? m?wi? dalej, lecz uderzony kijem w g?ow? pad? na miejscu.

Na mury ?wi?tyni pocz??y wdziera? si? nagie, lecz uzbrojone postacie. Oficerowie wezwali ?o?nierzy pod bro?, pewni, ?e niebawem trzeba b?dzie wesprze? atak posp?lstwa.

- Co to znaczy?... - szeptali ?o?nierze przypatruj?c si? niebu. - Nie ma chmur, a jednak?e ?wiat wygl?da jak podczas burzy.

- Bij!... ?am!... - krzyczano pod ?wi?tyni?. ?oskot belek odzywa? si? coraz cz??ciej.

W tej chwili na tarasie stoj?cym nad bram? ukaza? si? Herhor, otoczony orszakiem kap?an?w i dygnitarzy ?wieckich. Najdostojniejszy arcykap?an mia? na sobie z?oty ornat i czapk? Amenhotepa otoczon? kr?lewskim w??em.

Herhor spojrza? po ogromnych masach ludu, kt?ry otacza? ?wi?tyni?, i schyliwszy si? do szturmuj?cej bandy rzek?:

- Kimkolwiek jeste?cie, prawowiernymi czy poganami, w imi? bog?w wzywam was, ?eby?cie ?wi?tyni? zostawili w spokoju...

Gwar ludu nagle ucichn?? i tylko s?ycha? by?o t?uczenie belek o miedzian? bram?. Lecz wnet i belki usta?y.

- Otw?rzcie bram?! - zawo?a? z do?u olbrzym. - Chcemy przekona? si?, czy nie knujecie zdrady przeciw naszemu panu...

- Synu m?j - odpar? Herhor - upadnij na twarz i b?agaj bog?w, aby przebaczyli ci ?wi?tokradztwo...

- To ty pro? bog?w, a?eby ci? zas?onili!... - krzykn?? dow?dca bandy i wzi?wszy kamie? rzuci? go w g?r?, ku arcykap?anowi.

Jednocze?nie z okna pylonu wylecia? cieniutki strumyk, niby wody, na twarz olbrzyma. Bandyta zachwia? si?, zatrzepota? r?koma i upad?.

Jego najbli?si wydali okrzyk trwogi, na co dalsze szeregi, nie wiedz?c, co si? sta?o, odpowiedzia?y ?miechem i przekle?stwami.

- Wy?amujcie? bram?!... - wo?ano od ko?ca i grad kamieni posypa? si? w stron? Herhora i orszaku.

Herhor wzni?s? do g?ry obie r?ce. A gdy t?um znowu ucichn??, arcykap?an zawo?a? silnym g?osem:

- Bogowie! pod wasz? opiek? oddaj? ?wi?te przybytki, przeciw kt?rym wyst?puj? zdrajcy i blu?niercy...

A w chwil? p??niej, gdzie? nad ?wi?tyni?, rozleg? si? nadludzki g?os:

- Odwracam oblicze moje od przekl?tego ludu i niech na ziemi? spadnie ciemno??...

I sta?a si? rzecz okropna: w miar? jak g?os m?wi?, s?o?ce traci?o blask. A wraz z ostatnim s?owem zrobi?o si? ciemno jak w nocy. Na niebie zaiskrzy?y si? gwiazdy, a zamiast s?o?ca sta? czarny kr?g otoczony obr?czk? p?omieni.

Niezmierny krzyk wydar? si? ze stu tysi?cy piersi. Szturmuj?cy do bramy rzucili belki, ch?opi upadli na ziemi?...

- Oto nadszed? dzie? s?du i ?mierci!... - zawo?a? j?kliwy g?os w ko?cu ulicy.

- Bogowie!... lito?ci !... ?wi?ty m??u, odwr?? kl?sk?!... - zawo?a? t?um.

- Biada wojskom, kt?re spe?niaj? rozkazy bezbo?nych naczelnik?w!... - zawo?a? wielki g?os ze ?wi?tyni.

W odpowiedzi - ju? ca?y lud upad? na twarz, a w dwu pu?kach stoj?cych przed ?wi?tyni? powsta?o zamieszanie. Szeregi po?ama?y si?, ?o?nierze pocz?li rzuca? bro? i bez pami?ci ucieka? w stron? rzeki. Jedni p?dz?c jak ?lepi w?r?d ciemno?ci rozbijali si? o ?ciany dom?w; inni padali na bruk deptani na ?mier? przez swoich towarzysz?w. W ci?gu paru minut, zamiast zwartych kolumn wojsk, le?a?y na placu porozrzucane w??cznie i topory, a przy wej?ciu do ulic - pi?trzy?y si? stosy rannych i trup?w.

?adna przegrana bitwa nie sko?czy?a si? podobn? kl?sk?.

- Bogowie!... bogowie!... - j?cza? i p?aka? lud - zmi?ujcie si? nad niewinnymi...

- Ozirisie!... - zawo?a? z tarasu Herhor - ulituj si? i oka? oblicze swoje nieszcz??liwemu ludowi...

- Po raz ostatni wys?ucham modlitwy moich kap?an?w, bom jest mi?osierny... - odpowiedzia? nadludzki g?os ze ?wi?tyni.

I w tej?e samej chwili ciemno?? pierzchn??a, a s?o?ce odzyska?o sw?j blask.

Nowy krzyk, nowy p?acz, nowe modlitwy rozleg?y si? mi?dzy t?umem. Pijani rado?ci? ludzie witali zmartwychwstaj?ce s?o?ce. Nieznajomi padali sobie w obj?cia, kilka os?b zmar?o, a wszyscy na kl?czkach pe?zali do ?wi?tyni, aby ca?owa? jej b?ogos?awione mury.

Na szczycie bramy sta? najdostojniejszy Herhor, zapatrzony w niebo, a dwaj kap?ani podtrzymywali jego ?wi?te r?ce, kt?rymi rozp?dzi? ciemno?? i uratowa? lud sw?j od zag?ady.

Takie same sceny, z pewnymi odmianami, mia?y miejsce w ca?ym Dolnym Egipcie. W ka?dym mie?cie, dwudziestego Paofi, lud od rana zbiera? si? pod ?wi?tyniami i w ka?dym mie?cie oko?o po?udnia jaka? banda szturmowa?a do bramy ?wi?tej. Wsz?dzie nad bram?, oko?o pierwszej, ukazywa? si? arcykap?an ?wi?tyni z orszakiem, przeklina? bezbo?nik?w i robi? ciemno??. A gdy t?um ucieka? w pop?ochu albo pada? na ziemi?, arcykap?ani modlili si? do Ozirisa, aby ukaza? swoje oblicze, i - dzienna ?wiat?o?? znowu powraca?a na ziemi?.

Tym sposobem, dzi?ki za?mieniu s?o?ca, pe?ne m?dro?ci stronnictwo kap?a?skie ju? i w Dolnym Egipcie zachwia?o powag? Ramzesa XIII. W ci?gu kilku minut rz?d faraona stan??, nawet nie wiedz?c o tym, nad brzegiem przepa?ci. Ocali? go m?g? tylko wielki rozum i dok?adna znajomo?? sytuacji. Tego jednak zabrak?o w kr?lewskim pa?acu, gdzie w?a?nie w ci??kiej chwili zacz??o si? wszechmocne panowanie przypadku.

Dwudziestego Paofi jego ?wi?tobliwo?? wsta? r?wno ze wschodem s?o?ca i a?eby by? bli?ej teatru dzia?a?, przeni?s? si? z g??wnego gmachu do willi, kt?ra zaledwie o godzin? drogi pieszej le?a?a od Memfisu. Willa ta mia?a z jednej strony koszary wojsk azjatyckich, z drugiej - pa?acyk Tutmozisa i jego ma??onki, pi?knej Hebron. Wraz z panem przyszli tutaj wierni Ramzesowi dygnitarze i - pierwszy pu?k gwardii, w kt?rym faraon pok?ada? nieograniczone zaufanie.

Ramzes XIII by? w doskona?ym humorze. Wyk?pa? si?, zjad? z apetytem ?niadanie i - zacz?? przes?uchiwa? go?c?w, kt?rzy co kwadrans nadlatywali z Memfisu.

Raporta ich by?y jednostajne a? do znudzenia. Arcykap?ani i kilku nomarch?w, pod przyw?dztwem Herhora i Mefresa, zamkn?li si? w ?wi?tyni Ptah. Wojsko jest pe?ne otuchy, a lud wzburzony. Wszyscy b?ogos?awi? faraona i czekaj? na rozkaz do ataku.

Kiedy o godzinie dziewi?tej czwarty kurier powt?rzy? te same s?owa, faraon zmarszczy? brwi.

- Na co oni czekaj??... - zapyta? pan. - Niech atakuj? natychmiast.

Goniec odpowiedzia?, ?e jeszcze nie zebra?a si? g??wna banda, kt?ra ma napa?? ?wi?tyni? i wy?ama? miedzian? bram?.

Obja?nienie to nie podoba?o si? panu. Potrz?sn?? g?ow? i wys?a? do Memfisu oficera, a?eby przy?pieszy? atak.

- Co znaczy ta zw?oka?... - m?wi?. - My?la?em, ?e moje wojsko obudzi mnie wiadomo?ci? o zdobyciu ?wi?tyni... W podobnych wypadkach szybko?? dzia?a? jest warunkiem powodzenia.

Oficer odjecha?, ale pod ?wi?tyni? Ptah nie zmieni?o si? nic. Lud czeka? na co?, a g??wnej bandy nie by?o jeszcze na placu.

Mo?na by?o s?dzi?, ?e jaka? inna wola op??nia wykonywanie rozkaz?w.

O dziewi?tej rano do willi zajmowanej przez faraona przyby?a lektyka kr?lowej Nikotris. Czcigodna pani prawie gwa?tem wdar?a si? do synowskiej komnaty i z p?aczem upad?a do n?g panu.

- Czego ??dasz, matko? - rzek? Ramzes, z trudem ukrywaj?c niecierpliwo??. - Czy zapomnia?a?, ?e dla kobiet nie ma miejsca w obozie?...

- Dzisiaj nie rusz? si? st?d, nie opuszcz? ci? ani na chwil?!... - zawo?a?a. - Prawda, ?e jeste? synem Izydy i ona otacza ci? swoj? opiek?... Ale mimo to umar?abym z niepokoju.

- C?? mi grozi? - spyta? faraon wzruszaj?c ramionami.

Kap?an, kt?ry ?ledzi gwiazdy - m?wi?a z p?aczem kr?lowa - odezwa? si? do jednej ze s?u?ebnic, ?e je?eli dzisiaj... je?eli dzisiejszy dzie? up?ynie ci szcz??liwie, b?dziesz ?y? i panowa? sto lat...

- Aha!... Gdzie? jest ten znawca moich los?w?

- Uciek? do Memfisu... - odpar?a pani.

Faraon zamy?li? si?, potem rzek? ?miej?c si?:

- Jak Libijczycy nad Sodowymi Jeziorami wyrzucali na nas pociski, tak dzi? kap?a?stwo miota na nas gro?by... B?d? spokojna, matko! Gadulstwo, nawet kap?an?w, jest mniej niebezpieczne ani?eli strza?y i kamienie.

Od Memfisu nadlecia? nowy kurier z doniesieniem, ?e wszystko jest dobrze, lecz - g??wna banda jeszcze nie gotowa.

Na pi?knej twarzy faraona ukaza?y si? znaki gniewu. Pragn?c uspokoi? w?adc?, odezwa? si? Tutmozis.

- Posp?lstwo nie jest wojskiem. Nie umie zebra? si? na oznaczon? godzin?; id?c ci?gnie si? jak b?oto i - nie s?ucha komendy. Gdyby pu?kom powierzono zaj?cie ?wi?ty?, ju? by tam by?y...

- Ale? co m?wisz, Tutmozisie?... - zawo?a?a kr?lowa.

- Gdzie kto s?ysza?, a?eby wojsko egipskie...

- Zapomnia?e? - wtr?ci? Ramzes - ?e, wed?ug moich rozkaz?w, wojsko nie mia?o napada?, ale broni? ?wi?ty?

przed napa?ci? posp?lstwa...

- Przez to te? op??niaj? si? dzia?ania - odpar? niecierpliwie Tutmozis.

- Oto s? kr?lewscy doradcy!... - wybuchn??a kr?lowa.

- Pan robi m?drze, wyst?puj?c jako obro?ca bog?w, a wy, zamiast ?agodzi?, zach?cacie go do gwa?tu.

Tutmozisowi krew uderzy?a do g?owy. Na szcz??cie wywo?a? go z komnaty adiutant donosz?c, ?e w bramie zatrzymano starego cz?owieka, kt?ry chce m?wi? z jego ?wi?tobliwo?ci?.

- U nas dzisiaj - mrucza? adiutant - ka?dy dobija si? tylko do pana; jakby faraon by? w?a?cicielem karczmy...

Tutmozis pomy?la?, ?e jednak za Ramzesa XII nikt nie o?mieli?by si? w ten spos?b wyra?a? o w?adcy... Ale uda?, ?e nie uwa?a.

Starym cz?owiekiem, kt?rego zatrzyma?a warta, by? fenicki ksi??? Hiram. Mia? na sobie okryty kurzem p?aszcz ?o?nierski, a sam by? zm?czony i zirytowany.

Tutmozis kaza? przepu?ci? tyryjczyka, a gdy obaj znale?li si? w ogrodzie, rzek? mu:

- S?dz?, ?e wasza dostojno?? wyk?piesz si? i przebierzesz, zanim wyjednam ci pos?uchanie u jego ?wi?tobliwo?ci?

Hiramowi naje?y?y si? siwe brwi i jeszcze mocniej krwi? nabieg?y oczy.

- Po tym, co widzia?em - odpar? twardo - mog? nawet nie ??da? pos?uchania...

- Masz przecie listy arcykap?an?w do Asyrii...

- Na co wam te listy, skoro pogodzili?cie si? z kap?anami?...

- Co wasza dostojno?? wygadujesz? - rzuci? si? Tutmozis.

- Ja wiem, co m?wi?!... - rzek? Hiram. - Dziesi?tki tysi?cy talent?w wydobyli?cie od Fenicjan, niby na uwolnienie Egiptu z mocy kap?a?skiej, a dzi? za to rabujecie nas i mordujecie... Zobacz, co si? dzieje od morza do pierwszej katarakty: wsz?dzie wasze posp?lstwo ?ciga Fenicjan jak ps?w, bo taki jest rozkaz kap?an?w...

- Oszala?e?, tyryjczyku!... W tej chwili nasz lud zdobywa ?wi?tyni? Ptah w Memfis...

Hiram machn?? r?k?.

- Nie zdob?dzie jej! - odpar?. - Oszukujecie nas albo sami jeste?cie oszukani... Mieli?cie przede wszystkim zdoby? Labirynt i jego skarbiec, i to dopiero w dniu dwudziestym trzecim Paofi... Tymczasem dzi? marnujecie si?y pod bo?nic? Ptah, a Labirynt przepad?...

Co si? to dzieje?... Gdzie? tu rozum?... - ci?gn?? wzburzony Fenicjanin. - Na co te szturmy do pustych gmach?w?... Napadacie je chyba w tym celu, a?eby wzmocniono doz?r nad Labiryntem.

- I Labirynt we?miemy - przerwa? Tutmozis.

- Nic nie we?miecie, nic!... Labirynt m?g? wzi?? tylko jeden cz?owiek, kt?remu przeszkodz? dzisiejsze awantury w Memfisie...

Tutmozis stan?? na drodze.

- O co tobie chodzi?... - kr?tko spyta? Hirama.

- O nie?ad, jaki panuje u was... O to, ?e ju? nie jeste?cie rz?dem, ale kup? oficer?w i dostojnik?w, kt?r? kap?ani p?dz?, gdzie chc? i kiedy chc?... Od trzech dni w ca?ym Dolnym Egipcie panuje tak straszny zam?t, ?e posp?lstwo rozbija nas, Fenicjan, waszych jedynych przyjaci??... A dlaczego tak jest?... Bo rz?dy wymkn??y si? z waszych r?k i ju? pochwycili je kap?ani...

- M?wisz tak, bo nie znasz po?o?enia - odpar? Tutmozis. - Prawda, ?e kap?ani bru?d?? nam i urz?dzaj? napa?ci na Fenicjan, ale w?adza jest w r?ku faraona og?lny bieg wypadk?w idzie wed?ug jego rozkaz?w...

- I dzisiejszy napad na ?wi?tyni? Ptah? - spyta? Hiram.

- Tak. Sam by?em na poufnej radzie, podczas kt?rej faraon rozkaza?, opanowa? ?wi?tynie dzisiaj, zamiast dwudziestego trzeciego.

- No - przerwa? Hiram - wi?c o?wiadczam ci, naczelniku gwardii, ?e jeste?cie zgubieni... Bo ja z pewno?ci? wiem, ?e dzisiejszy napad zosta? uchwalony na posiedzeniu arcykap?an?w i nomarch?w, kt?re odby?o si? w ?wi?tyni Ptah trzynastego Paofi.

- Po c?? by oni uchwalali napad na samych siebie? - spyta? drwi?cym tonem Tutmozis.

- Musz? mie? w tym jaki? interes. A ?e oni lepiej prowadz? swoje interesa ani?eli wy, o tym ju? przekona?em si?.

Dalsz? rozmow? przerwa? adiutant wzywaj?cy Tutmozisa do jego ?wi?tobliwo?ci.

- Ale!... ale!... - doda? Hiram. - Wasi ?o?nierze zatrzymali na drodze kap?ana Pentuera, kt?ry ma co? wa?nego powiedzie? faraonowi...

Tutmozis schwyci? si? za g?ow? i natychmiast pos?a? oficer?w, a?eby znale?li Pentuera. Nast?pnie pobieg? do faraona, a po chwili wr?ci? i kaza? Fenicjaninowi i?? za sob?.

Kiedy Hiram wszed? do kr?lewskiej komnaty, zasta? w niej: kr?low? Nikotris, wielkiego skarbnika, wielkiego pisarza i kilku jenera??w. Ramzes XIII, zirytowany, szybko chodzi? po sali.

- Oto jest nieszcz??cie faraona i Egiptu! - zawo?a?a kr?lowa wskazuj?c na Fenicjanina.

- Czcigodna pani - odpar? nie zmi?szany tyryjczyk k?aniaj?c si? - czas poka?e, kto by? wiernym, a kto z?ym s?ug? jego ?wi?tobliwo?ci.

Ramzes XIII nagle stan?? przed Hiramem.

- Masz listy Herhora do Asyrii?... - zapyta?.

Fenicjanin wydoby? spod odzienia paczk? i milcz?c odda? j? faraonowi.

- Tego by?o mi potrzeba! - zawo?a? z triumfem w?adca.

- Trzeba natychmiast og?osi? ludowi, ?e arcykap?ani zdradzili pa?stwo...

- Synu m?j - wtr?ci?a b?agalnym g?osem kr?lowa - na cie? ojca... na nasze bogi zaklinam ci?, wstrzymaj si? par? dni z tym og?oszeniem... Z darami Fenicjan trzeba by? bardzo ostro?nym...

- Wasza ?wi?tobliwo?? - wtr?ci? Hiram - mo?e nawet spali? te listy. Mnie nic na nich nie zale?y.

Faraon pomy?la? i schowa? paczk? za kaftan.

- C?? s?ysza?e? w Dolnym Egipcie? - zapyta? pan.

- Wsz?dzie bij? Fenicjan - odpar? Hiram. - Domy nasze s? burzone, sprz?ty rozkradane i ju? kilkudziesi?ciu ludzi zabito.

- S?ysza?em!... To robota kap?an?w - rzek? pan.

- Lepiej powiedz, m?j synu, ?e s? to skutki bezbo?no?ci i zdzierstwa Fenicjan - wtr?ci?a kr?lowa.

Hiram odwr?ci? si? do pani bokiem i m?wi?:

- Od trzech dni siedzi w Memfisie naczelnik policji z Pi-Bast z dwoma pomocnikami i - ju? s? na tropie mordercy i oszusta Lykona...

- Kt?ry wychowywa? si? w fenickich ?wi?tyniach! - zawo?a?a kr?lowa Nikotris.

-...Lykona - ci?gn?? Hiram - kt?rego arcykap?an Mefres wykrad? policji i s?dom... Lykona, kt?ry w Tebach, udaj?c wasz? ?wi?tobliwo??, biega? nago po ogrodzie jako wariat...

- Co m?wisz? - krzykn?? faraon.

- Niech wasza ?wi?tobliwo?? zapyta si? najczcigodniejszej kr?lowej, gdy? ona go widzia?a... - odpar? Hiram.

Ramzes zmi?szany spojrza? na matk?.

- Tak - rzek?a kr?lowa - widzia?am tego n?dznika, lecz nie wspomina?am nic, a?eby oszcz?dzi? ci bole?ci... Musz? jednak obja?ni?, ?e nikt nie ma dowodu na to, a?eby Lykon by? nasadzony przez arcykap?an?w, gdy? r?wnie dobrze mogli to zrobi? Fenicjanie...

Hiram u?miechn?? si? szyderczo.

- Matko!... matko!... - odezwa? si? z ?alem Ramzes - czyli? w twoim sercu kap?ani nawet ode mnie s? lepsi?...

- Ty jeste? m?j syn i pan najdro?szy - m?wi?a z uniesieniem kr?lowa - ale nie mog? ?cierpie?, a?eby cz?owiek obcy... poganin... miota? oszczerstwa na ?wi?ty stan kap?a?ski, z kt?rego oboje pochodzimy...

O Ramzesie!... - zawo?a?a padaj?c na kolana - wyp?d? z?ych doradc?w, kt?rzy ci? popychaj? do zniewa?ania ?wi?ty?, do podnoszenia r?ki na nast?pc? dziada twego Amenhotepa!... Jeszcze czas... jeszcze czas do zgody... do ocalenia Egiptu...

Nagle wszed? do komnaty Pentuer w poszarpanej odzie?y.

- No, a ty co powiesz? - zapyta? z dziwnym spokojem faraon.

- Dzi?, mo?e zaraz - odpar? wzruszony kap?an - b?dzie za?mienie s?o?ca...

Faraon a? cofn?? si? ze zdziwienia.

- C?? mnie obchodzi za?mienie s?o?ca, jeszcze w tej chwili?...

- Panie - m?wi? Pentuer - ja tak samo my?la?em, dop?kim nie przeczyta? w dawnych kronikach opis?w

za?mie?... Jest to tak przera?aj?ce zjawisko, ?e nale?a?oby o nim ostrzec ca?y nar?d...

- Ot?? jest!... - wtr?ci? Hiram.

- Dlaczego?e? wcze?niej nie da? zna??... - zapyta? kap?ana Tutmozis.

- Dwa dni wi?zili mnie ?o?nierze... Narodu ju? nie ostrze?emy, lecz zawiadomcie przynajmniej wojska przy pa?acu, a?eby cho? one nie uleg?y pop?ochowi.

Faraon klasn?? w r?ce.

- Ach, ?le si? sta?o!... - szepn?? i doda? g?o?no: - C?? to ma by? i kiedy?..

- W dzie? zrobi si? noc... - m?wi? kap?an. - Ma trwa? podobno tyle czasu, ile potrzeba na przej?cie pi?ciuset krok?w... A zacznie si? w po?udnie... Tak mi m?wi? Menes...

- Menes? - powt?rzy? faraon. - Znam to nazwisko, ale...

- On pisa? list o tym do waszej ?wi?tobliwo?ci... Ale? dajcie zna? wojsku...

Wnet odezwa?y si? tr?bki. Gwardia i Azjaci stan?li pod broni? i faraon otoczony sztabem zawiadomi? wojsko o za?mieniu dodaj?c, aby si? nie l?kali, gdy? ciemno?? zaraz przejdzie, a on sam b?dzie przy nich.

- ?yj wiecznie! - odpowiedzia?y zbrojne szeregi.

Jednocze?nie wys?ano kilku najroztropniejszych je?d?c?w do Memfisu.

Jenera?owie stan?li na czele kolumn, faraon przechadza? si? po dziedzi?cu zamy?lony, cywilni dostojnicy po cichu szeptali z Hiramem, a kr?lowa Nikotris zostawszy sama, w komnacie upad?a na twarz przed pos?giem Ozirisa.

By?o ju? po pierwszej i istotnie s?oneczne ?wiat?o pocz??o zmniejsza? si?.

- Naprawd? b?dzie noc? - spyta? faraon Pentuera.

- B?dzie, lecz bardzo kr?tko...

- Gdzie? podzieje si? s?o?ce?

- Ukryje si? za ksi??yc...

- Musz? przywr?ci? do ?aski m?drc?w, kt?rzy badaj? gwiazdy... - wtr?ci? do siebie pan.

Mrok szybko powi?ksza? si?. Konie Azjat?w zacz??y si? niepokoi?, roje ptastwa spad?y na ogr?d i z g?o?nym ?wiergotem obsiad?y wszystkie drzewa.

- Odezwijcie? si?!... - zawo?a? Kalipos do Grek?w.

Zadudni?y b?bny, zagwizda?y flety i przy tym akompaniamencie pu?k grecki za?piewa? skoczn? piosenk? o c?rce kap?ana, kt?ra tak ba?a si? strach?w, ?e mog?a sypia? tylko w koszarach.

Wtem na ???te wzg?rza libijskie pad? z?owrogi cie? i z b?yskawiczn? szybko?ci? zakry? Memfis, Nil i pa?acowe ogrody. Noc ogarn??a ziemi?, a na niebie ukaza?a si? czarna jak w?giel kula, otoczona wie?cem p?omieni.

Niezmierny wrzask zag?uszy? pie?? greckiego pu?ku. To Azjaci wydali okrzyk wojenny wypuszczaj?c ku niebu chmur? strza? dla odstraszenia z?ego ducha, kt?ry chcia? po?re? s?o?ce.

- M?wisz, ?e ten czarny kr?g to ksi??yc? - pyta? faraon Pentuera.

- Tak utrzymuje Menes...

- Wielki to m?drzec!... - I ciemno?? zaraz si? sko?czy?. .

- Z pewno?ci?...

- A gdyby ten ksi??yc oderwa? si? od nieba i spad? na ziemi??...

- To by? nie mo?e... Ot?? i s?o?ce!... - zawo?a? z rado?ci? Pentuer.

Wszystkie zgromadzone pu?ki wyda?y okrzyk na cze?? Ramzesa XIII.

Faraon u?cisn?? Pentuera.

- Zaprawd? - rzek? pan - widzieli?my dziwne zdarzenie... Ale nie chcia?bym widzie? go po raz drugi... Czuj?, ?e gdybym nie by? ?o?nierzem, trwoga opanowa?aby moje serce.

Hiram zbli?y? si? do Tutmozisa i szepn??:

- Wy?lij?e, wasza dostojno??, natychmiast go?c?w do Memfisu, gdy? obawiam si?, ?e arcykap?ani zrobili wam co? niedobrego...

- My?lisz?...

Hiram pokiwa? g?ow?.

- Nie rz?dziliby tak d?ugo pa?stwem - rzek? - nie pogrzebaliby dziewi?tnastu waszych dynastii, gdyby nie umieli korzysta? z podobnych dzisiejszemu wypadk?w...

Podzi?kowawszy wojskom za dobr? postaw? wobec niezwyk?ego zjawiska faraon wr?ci? do willi. By? wci?? zamy?lony, przemawia? spokojnie, nawet ?agodnie, ale na pi?knej twarzy jego malowa?a si? niepewno??.

Istotnie w duszy Ramzesa toczy?a si? ci??ka walka. Zaczyna? rozumie?, ?e kap?ani maj? w r?kach si?y, kt?rych on nie tylko nie bra? w rachub?, ale nawet nie zastanawia? si? nad nimi, nie chcia? o nich s?ucha?.

Kap?ani ?ledz?cy ruchy gwiazd w ci?gu kilku minut niezmiernie uro?li w jego oczach. I faraon m?wi? w sobie, ?e jednak nale?y pozna? t? dziwn? m?dro??, kt?ra w tak straszny spos?b mi?sza ludzkie zamiary.

Goniec za go?cem wylatywa? z pa?acu do Memfisu, aby dowiedzie? si?: co tam zasz?o podczas za?mienia? Ale go?cy nie wracali i nad kr?lewskim orszakiem niepewno?? roztoczy?a czarne skrzyd?a. ?e pod ?wi?tyni? Ptah zdarzy?o si? co? z?ego, o tym nie tylko nikt nie w?tpi?, ale nawet nie ?mia? snu? w?asnych domys??w. Zdawa?o si?, ?e i faraon, i jego zaufani radzi s? z ka?dej minuty, jaka up?yn??a im bez wiadomo?ci stamt?d.

Tymczasem kr?lowa Nikotris usiad?szy obok pana szepta?a mu:

- Pozw?l mi dzia?a?, Ramzesie... Kobiety naszemu pa?stwu niejedn? odda?y us?ug?... Tylko przypomnij sobie kr?low? Nikotris za sz?stej dynastii albo Makar?, kt?ra stworzy?a flot? na Morzu Czerwonym!... Naszej p?ci nie brak ani rozumu, ani energii, wi?c pozw?l mi dzia?a?... Je?eli ?wi?tynia Ptah nie zosta?a zdobyta, a kap?ani skrzywdzeni, pogodz? ci? z Herhorem. Pojmiesz za ?on? jego c?rk? i panowanie twoje b?dzie pe?ne chwa?y... Pami?taj, ?e tw?j dziad, ?wi?ty Amenhotep, by? r?wnie? arcykap?anem i namiestnikiem faraona i ?e ty sam, kto wie, czy panowa?by? dzisiaj, gdyby ?wi?ty stan kap?a?ski nie pragn?? mie? w?asnej krwi na tronie...

Tak?e wywdzi?czasz si? im za w?adz??...

Faraon s?ucha? jej, ale wci?? my?la?, ?e jednak m?dro?? kap?an?w jest ogromn? si??, a walka z nimi trudna!...

Dopiero o trzeciej zjawi? si? pierwszy goniec z Memfisu, adiutant pu?ku, kt?ry sta? pod ?wi?tyni?. Powiedzia? on faraonowi, ?e ?wi?tyni nie zdobyto z powodu gniewu bog?w; ?e lud uciek?, kap?ani triumfuj?, a nawet w wojsku powsta? nieporz?dek podczas tej strasznej, cho? kr?tkiej nocy.

Potem za? wzi?wszy na bok Tutmozisa adiutant o?wiadczy? mu bez ogr?dki, ?e wojsko jest zdemoralizowane i ?e skutkiem ucieczki w pop?ochu ma tylu rannych i zabitych jak po bitwie.

- C?? si? teraz dzieje z wojskiem?... - zapyta? struchla?y Tutmozis.

- Naturalnie - odpar? adiutant - ?e uda?o si? nam zgromadzi? i uszykowa? ?o?nierzy. Ale o u?yciu ich przeciw ?wi?tyniom nawet mowy by? nie mo?e... Szczeg?lniej teraz, gdy kap?ani zaj?li si? opatrywaniem rannych. Teraz ?o?nierz na widok ogolonego ?ba i panterczej sk?ry got?w pada? na ziemi? i du?o czasu up?ynie, zanim kt?ry odwa?y?by si? przekroczy? ?wi?t? bram?...

- A c?? kap?ani?...

- B?ogos?awi? ?o?nierzy, karmi? ich, poj? i udaj?, ?e wojsko nie winno napadowi na ?wi?tyni?, ?e to by?a robota Fenicjan...

- I wy pozwalacie na to demoralizowanie pu?k?w?... - zawo?a? Tutmozis.

- Przecie? jego ?wi?tobliwo?? rozkaza? nam broni? kap?an?w przeciw posp?lstwu... - odpar? adiutant.

- Gdyby nam pozwolono zaj?? ?wi?tynie, byliby?my w nich od dziesi?tej z rana, a arcykap?ani siedzieliby w piwnicach.

W tej chwili oficer dy?urny zawiadomi? Tutmozisa, ?e znowu jaki? kap?an przyby?y od Memfisu chce m?wi?

z jego ?wi?tobliwo?ci?.

Tutmozis obejrza? go?cia. By? to cz?owiek jeszcze do?? m?ody z twarz? jakby wyrze?bion? w drzewie. Powiedzia?, ?e przychodzi do faraona od Samentu.

Ramzes natychmiast przyj?? kap?ana, kt?ry upad?szy na ziemi? poda? w?adcy pier?cie?, na widok kt?rego faraon poblad?.

- Co to znaczy?... - zapyta? pan.

- Samentu nie ?yje... - odpowiedzia? pos?annik.

Ramzes przez chwil? nie m?g? wydoby? g?osu. Wreszcie rzek?:

- Jak si? to sta?o?...

- Zdaje si? - m?wi? kap?an - ?e Samentu zosta? odkryty w jednej z sal Labiryntu i sam si? otru?, aby unikn?? m?k... I zdaje si?, ?e odkry? go Mefres, przy pomocy jakiego? Greka, kt?ry ma by? bardzo podobny do waszej ?wi?tobliwo?ci...

- Znowu Mefres i Lykon!... - zawo?a? z gniewem Tutmozis. - Panie - zwr?ci? si? do faraona - czyli? nigdy nie uwolnisz si? od tych zdrajc?w?

Jego ?wi?tobliwo?? znowu zwo?a? poufn? rad? do swej komnaty. Wezwa? na ni? Hirama tudzie? kap?ana, kt?ry przyszed? z pier?cieniem Samentu. Pentuer nie chcia? w naradzie przyjmowa? udzia?u, a czcigodna kr?lowa Nikotris sama na ni? przysz?a.

- Widz? - szepn?? Hiram do Tutmozisa - ?e po wyp?dzeniu kap?an?w baby zaczn? rz?dzi? Egiptem...

Gdy zebrali si? dostojnicy, faraon da? g?os pos?annikowi Samentu. M?ody kap?an nie chcia? nic m?wi? o Labiryncie. Natomiast szeroko rozwodzi? si? nad tym, ?e ?wi?tynia Ptah wcale nie jest bronion? i ?e do?? by?oby kilkudziesi?ciu ?o?nierzy, aby zabra? wszystkich, kt?rzy w niej si? ukrywaj?.

- Ten cz?owiek jest zdrajc?!... - krzykn??a kr?lowa.

- Sam kap?an namawia was do gwa?tu nad kap?anami...

Ale w twarzy pos?annika nie drgn?? ?aden musku?.

- Czcigodna pani - odpar? - je?eli Mefres zgubi? mego opiekuna i mistrza Samentu, by?bym psem, gdybym nie szuka? zemsty. ?mier? za ?mier?...

- Podoba mi si? ten m?ody! - szepn?? Hiram.

Rzeczywi?cie w zebraniu powia?o jakby ?wie?sze powietrze. Jenera?owie wyprostowali si?, cywilni dostojnicy patrzyli na kap?ana z ciekawo?ci?, nawet twarz faraona o?ywi?a si?.

- Nie s?uchaj go, synu m?j!... - b?aga?a kr?lowa.

- Jak my?lisz - odezwa? si? nagle faraon do m?odego kap?ana - co uczyni?by teraz ?wi?ty Samentu, gdyby ?y??...

- Jestem pewny - odpar? energicznie kap?an - ?e Samentu wszed?by do ?wi?tyni Ptah, bogom spali?by kadzid?o, ale ukara?by zdrajc?w i morderc?w...

- A ja powtarzam, ?e ty jeste? najgorszy zdrajca!... - zawo?a?a kr?lowa.

- Spe?niam tylko m?j obowi?zek - odpar? niewzruszony kap?an.

- Zaprawd?, ten cz?owiek jest uczniem Samentu!... - wtr?ci? Hiram. - On jeden jasno widzi, co nam pozostaje do zrobienia...

Wojskowi i cywilni dostojnicy przyznali Hiramowi s?uszno??, a wielki pisarz doda?:

- Skoro zacz?li?my walk? z kap?anami, nale?y jej doko?czy?, tym bardziej dzi?, gdy mamy listy dowodz?ce, ?e Herhor uk?ada si? z Asyryjczykami, co jest wielk? zdrad? pa?stwa...

- On prowadzi polityk? Ramzesa XII - wtr?ci?a kr?lowa.

- Ale? ja jestem Ramzes XIII!... - ju? niecierpliwie odpowiedzia? faraon.

Tutmozis podni?s? si? z krzes?a.

- Panie m?j - rzek? - pozw?l mi dzia?a?. Jest rzecz? bardzo niebezpieczn? przeci?ga? ten stan niepewno?ci, jaki panuje w rz?dzie, a by?oby zbrodni? i g?upot? nie skorzysta? z okazji. Skoro m?wi ten kap?an, ?e ?wi?tynia nie jest broniona, pozw?l mi, abym poszed? do niej z garstk? ludzi, kt?rych sam wybior?...

- Ja z tob? - wtr?ci? Kalipos. - Wed?ug mego do?wiadczenia nieprzyjaciel triumfuj?cy jest najs?abszy. Je?eli wi?c zaraz wpadniemy do ?wi?tyni Ptah...

- Nie potrzebujecie wpada?, ale wej?? tam jako wykonawcy rozkaz?w faraona, kt?ry poleca wam uwi?zi? zdrajc?w - odezwa? si? wielki pisarz. - Na to nie potrzeba nawet si?y... Ile? to razy jeden policjant rzuca si? na gromad? z?odziej?w i chwyta, ilu chce...

- Syn m?j - odezwa?a si? kr?lowa - ust?puje pod naciskiem waszych rad... Ale on nie chce gwa?tu, zabrania wam...

- Ha, je?eli tak - odezwa? si? m?ody kap?an Seta - wi?c powiem jego ?wi?tobliwo?ci jeszcze jedn? rzecz...

Par? razy odetchn?? g??boko, lecz mimo to doko?czy? st?umionym g?osem:

- Na ulicach Memfisu stronnictwo kap?a?skie og?asza, ?e...

- ?e co?... m?w ?mia?o - wtr?ci? faraon.

- ?e wasza ?wi?tobliwo?? jeste? ob??kany, ?e nie masz ?wi?ce? arcykap?a?skich ani nawet kr?lewskich i ?e... mo?na z?o?y? was z tronu...

- Tego w?a?nie obawiam si? - szepn??a kr?lowa.

Faraon zerwa? si? z fotelu.

- Tutmozisie! - zawo?a? g?osem, w kt?rym by?o czu? odzyskan? energi?. - Bierz wojska, ile chcesz, id? do ?wi?tyni Ptah i - przyprowad? mi Herhora i Mefresa oskar?onych o wielkie zdrady. Je?eli usprawiedliwi? si?, powr?c? im moj? ?ask?; w razie przeciwnym...

- Czy zastanowi?e? si??... - przerwa?a kr?lowa.

Tym razem oburzony faraon nie odpowiedzia? jej, a dostojnicy pocz?li wo?a?:

- ?mier? zdrajcom!... Od kiedy? to w Egipcie faraon ma po?wi?ca? wierne s?ugi dla wy?ebrania sobie ?aski nikczemnik?w!...

Ramzes XIII wr?czy? Tutmozisowi paczk? list?w Herhora do Asyrii i rzek? uroczystym g?osem:

- A? do u?mierzenia buntu kap?an?w przelewam moj? w?adz? na osob? naczelnika gwardii, Tutmozisa. Teraz jego s?uchajcie, a ty, czcigodna matko, do niego zwracaj si? ze swymi uwagami.

- M?drze i sprawiedliwie czyni pan!... - zawo?a? wielki pisarz. - Faraonowi nie wypada boryka? si? z buntem a brak energicznej w?adzy mo?e nas zgubi?...

Wszyscy dostojnicy schylili si? przed Tutmozisem.

Kr?lowa Nikotris z j?kiem upad?a synowi do n?g.

Tutmozis w towarzystwie jenera??w wyszed? na dziedziniec. Kaza? uformowa? si? pierwszemu pu?kowi gwardii i rzek?:

- Potrzebuj? kilkudziesi?ciu ludzi, kt?rzy gotowi s? zgin?? za s?aw? pana naszego...

Wysun??o si? wi?cej, ni? trzeba, ?o?nierzy i oficer?w, a na ich czele Eunana.

- Czy jeste?cie przygotowani na ?mier? - spyta? Tutmozis.

- Umrzemy, panie, z tob? dla jego ?wi?tobliwo?ci!... - zawo?a? Eunana.

- Nie umrzecie, ale zwyci??ycie pod?ych zbrodniarzy - odpar? Tutmozis. - ?o?nierze nale??cy do tej wyprawy zostan? oficerami, a oficerowie awansuj? o dwa stopnie wy?ej. Tak m?wi? wam ja, Tutmozis, z woli faraona w?dz naczelny.

- ?yj wiecznie!...

Tutmozis kaza? zaprz?c dwadzie?cia pi?? dwukolnych woz?w ci??kiej kawalerii i wsadzi? na nie ochotnik?w. Sam w towarzystwie Kaliposa wsiedli na konie i niebawem - ca?y orszak skierowany ku Memfisowi znikn?? w kurzawie.

Widz?c to z okna kr?lewskiej willi, Hiram schyli? si? przed faraonem i szepn??:

- Teraz dopiero wierz?, i? wasza ?wi?tobliwo?? nie by?e? w spisku z arcykap?anami...

- Oszala?e??... - wybuchn?? pan.

- Wybacz, w?adco, ale dzisiejszy napad na ?wi?tyni? by? u?o?ony przez kap?an?w. Jakim za? sposobem wci?gn?li do niego wasz? ?wi?tobliwo??? nie rozumiem.

By?a ju? godzina pi?ta po po?udniu.