|
Prus B. FARAON (3-13)ROZDZIA? TRZYNASTY Przy ko?cu podr??y, kt?ra i tym razem odbywa?a si? Nilem, Ramzes XIII cz?sto wpada? w zamy?lenie, a raz rzek? do Tutmozisa: - Spostrzegam dziwny objaw... Lud gromadzi si? na obu brzegach tak g?sto, a mo?e nawet g??ciej ni? w?wczas, gdy?my p?yn?li w tamt? stron?. Ale okrzyki s? znacznie s?absze, cz??en jedzie za nami mniej i kwiat?w rzucaj? sk?po... - Boska prawda p?ynie z ust twoich, panie - odpar? Tutmozis. - Istotnie lud wygl?da, jakby by? zm?czony, co jednak pochodzi ze strasznych upa??w... - M?drze powiedzia?e?!... - pochwali? go faraon i rozja?ni? oblicze. Ale Tutmozis nie wierzy? w?asnym s?owom. On czu?, a co gorsze, czu? ca?y orszak kr?lewski, ?e masy ludu nieco och?od?y w mi?o?ci swej do pana. Czy by? to skutek wie?ci o nieszcz?snej chorobie Ramzesa, czy jakich innych praktyk? Tutmozis nie wiedzia?. By? jednak pewny, ?e na to och?odni?cie wp?yn?li kap?ani. "Oto g?upi mot?och! - my?la? nie hamuj?c w swym sercu pogardy. - Niedawno ton?li, byle tylko ujrze? oblicze jego ?wi?tobliwo?ci, a dzi? ?a?uj? krzyku... Czy?by ju? zapomnieli i o si?dmym dniu odpoczynku, i o ziemi na w?asno???... " Natychmiast po przyje?dzie do pa?acu faraon wyda? rozkaz gromadzenia delegat?w, kt?rzy mieli postanowi? o naruszeniu skarb?w Labiryntu. Jednocze?nie poleci? oddanym sobie urz?dnikom i policji, aby rozpocz?to agitacj? przeciw kap?anom i za si?dmym dniem odpoczynku. Niebawem znowu zacz??o w Dolnym Egipcie wrze? jak w ulu. Ch?opi upominali si? nie tylko o ?wi?ta, ale i o p?acenie im got?wk? za roboty publiczne. Rzemie?lnicy w szynkach i na ulicach z?orzeczyli kap?anom, kt?rzy chc? ograniczy? ?wi?t? w?adz? faraona. Liczba przest?pstw wzros?a, ale przest?pcy nie chcieli odpowiada? przed s?dem. Pisarze spokornieli i ?aden nie ?mia? uderzy? cz?owieka prostego wiedz?c, ?e spotka si? z odwetem. Do ?wi?ty? rzadziej sk?adano ofiary, bogi pilnuj?ce granic nomes?w coraz cz??ciej by?y obrzucane kamieniami i b?otem, a nawet obalane. Strach pad? na kap?an?w, nomarch?w i ich poplecznik?w. Na pr??no s?dziowie og?aszali na rynkach i go?ci?cach, ?e wed?ug starych praw rolnik i rzemie?lnik, a nawet kupiec, nie powinien zajmowa? si? plotkami, kt?re odci?gaj? go od pracy chlebodajnej; posp?lstwo bowiem w?r?d ?miechu i krzyku obrzuca?o wo?nych zgni?ymi jarzynami i pestkami daktyl?w. W?wczas arystokracja zacz??a gromadzi? si? w pa?acu i le??c u n?g faraona b?aga? go o ratunek. - Jeste?my - wo?ali - jakby ziemia rozpada?a si? pod naszymi stopami... jakby ?wiat ko?czy? si?!... ?ywio?y s? zmi?szane, umys?y w rozterce i je?eli nie uratujesz nas ty, panie, godziny ?ycia naszego s? policzone!... - M?j skarb jest pusty, armia nieliczna, policja od dawna nie widzi ?o?du - odpar? faraon. - Je?eli wi?c chcecie mie? trwa?y spok?j i bezpiecze?stwo, musicie dostarczy? mi fundusz?w. Poniewa? jednak moje kr?lewskie serce trapi wasz niepok?j, wi?c zrobi?, co b?d? m?g?, i mam nadziej?, ?e uda mi si? przywr?ci? porz?dek. Jako? jego ?wi?tobliwo?? nakaza? ?ci?gn?? wojska i ustawi? je w najwa?niejszych punktach kraju. Jednocze?nie pos?a? rozkaz do Nitagera, aby ten zostawi? granic? wschodni? swemu pomocnikowi, a sam z pi?cioma najlepszymi pu?kami maszerowa? do Memfisu. Tak czyni? pan, nie tyle dla os?onienia arystokracji przed posp?lstwem, ile dlatego a?eby mie? pod r?k? du?e si?y na wypadek, gdyby arcykap?ani podburzyli G?rny Egipt i pu?ki nale??ce do ?wi?ty?. Dziesi?tego Paofi w zamku kr?lewskim i jego okolicach zapanowa? wielki ruch. Zebrali si? delegaci maj?cy przyzna? faraonowi prawo czerpania ze skarbu w Labiryncie tudzie? - mn?stwo ludzi, kt?rzy chcieli przynajmniej patrze? na miejsce, gdzie odbywa?a si? niezwyk?a w Egipcie uroczysto??. Procesja delegat?w zacz??a si? z rana. Przodem szli nadzy ch?opi w bia?ych czepcach i opaskach; ka?dy mia? w r?ku grub? p?acht? dla okrycia grzbietu w obecno?ci faraona. Za nimi posuwali si? rzemie?lnicy, ubrani jak ch?opi, od kt?rych r??nili si? nieco cie?szymi p?achtami i w?ziutkimi fartuszkami pokrytymi r??nobarwnym haftem. Nast?powali kupcy, niekt?rzy w perukach, wszyscy w d?ugich koszulach i pelerynach. Tu ju? mo?na by?o widzie? na r?kach i nogach bogate bransolety, a na palcach pier?cienie. Potem szli oficerowie w czepcach i kaftanach w pasy: czarne i ???te, niebieskie i bia?e, niebieskie i czerwone. Dwaj, zamiast kaftan?w, mieli na piersiach mosi??ne p??pancerze. Po d?u?szej przerwie ukaza?o si? trzynastu szlachty w wielkich perukach i bia?ych szatach do ziemi. Za nimi sun?li nomarchowie w szatach oblamowanych purpurow? ta?m? i w koronach na g?owie. Poch?d zamykali kap?ani z ogolonymi g?owami i twarzami, w panterczych sk?rach przez plecy. Delegaci weszli do wielkiej sali pa?acu faraon?w, gdzie sta?o siedm ?aw jedna za drug?: najni?sza dla ch?op?w, najwy?sza dla stanu kap?a?skiego. Niebawem ukaza? si?, niesiony w lektyce, jego ?wi?tobliwo?? Ramzes XIII, wobec kt?rego delegaci upadli na ziemi?. Gdy pan obu ?wiat?w zasiad? na wysokim tronie, pozwoli? wsta? i zaj?? miejsce na ?awach swoim wiernym poddanym. Po czym weszli i siedli na ni?szych tronach arcykap?ani Herhor, Mefres i - dozorca Labiryntu ze szkatu?k? w r?kach. ?wietny orszak jenera??w otoczy? faraona, poza kt?rym dwaj wy?si urz?dnicy stan?li z wachlarzami z pi?r pawich. - Prawowierni Egipcjanie! - odezwa? si? w?adca obu ?wiat?w. - Wiadomo wam, ?e m?j dw?r, moje wojsko i moi urz?dnicy znajduj? si? w potrzebie, kt?rej zubo?a?y skarb wydo?a? nie mo?e. O wydatkach na moj? ?wi?t? osob? nie m?wi?, gdy? jadam i ubieram si? jak ?o?nierz, a ka?dy jenera? lub wielki pisarz ma wi?cej s?u?by i kobiet ani?eli ja. Mi?dzy zebranymi odezwa? si? szmer potakuj?cy. - Dotychczas by?o we zwyczaju - ci?gn?? Ramzes - ?e gdy skarb potrzebowa? fundusz?w, nak?ada?o si? wi?ksze podatki na pracuj?ce posp?lstwo. Ja jednak, kt?ry znam m?j lud i jego n?dz?, nie tylko nie chcia?bym go na nowo obci??a?, ale jeszcze rad bym udzieli? mu pewnych ulg... - ?yj wiecznie, panie nasz! - zawo?ano z kilku ni?szych ?awek. - Na szcz??cie dla Egiptu - m?wi? faraon - pa?stwo nasze ma skarby, za pomoc? kt?rych mo?na pod?wign?? armi?, wynagrodzi? urz?dnik?w, obdarzy? lud, a nawet sp?aci? wszystkie d?ugi, jakie winni?my b?d? ?wi?tyniom, b?d? Fenicjanom. Skarb ten, zebrany przez pe?nych chwa?y przodk?w moich, le?y w piwnicy Labiryntu. Lecz mo?e by? naruszony tylko w?wczas, je?eli wy wszyscy, prawowierni, jak jeden m??, uznacie, ?e Egipt jest w potrzebie, a ja, pan, mam prawo rozporz?dza? skarbami moich poprzednik?w... - Uznajemy!... B?agamy, a?eby? wzi??, panie, ile potrzeba!... - wo?ano ze wszystkich ?aw. - Dostojny Herhorze - zwr?ci? si? do niego w?adca - czy ?wi?ty stan kap?a?ski ma co? do powiedzenia w tej sprawie?... - Bardzo niewiele - odpar? arcykap?an powstaj?c. - Wed?ug odwiecznych praw skarb Labiryntu mo?e by? tylko w?wczas naruszony, gdyby pa?stwo nie posiada?o ?adnych innych ?rodk?w... Ale dzi? tak nie jest. Gdyby bowiem rz?d zmaza? wierzytelno?ci fenickie powsta?e z niegodziwej lichwy, nie tylko nape?ni?by si? skarb waszej ?wi?tobliwo?ci, ale i posp?lstwo, dzi? pracuj?ce dla Fenicjan, odetchn??oby w swym ci??kim trudzie... Na ?awach delegat?w znowu odezwa? si? szmer przychylny. - Pe?na m?dro?ci jest rada twoja, ?wi?ty m??u - rzek? spokojnie faraon - ale niebezpieczna. Gdyby m?j skarbnik, dostojni nomarchowie i szlachta raz nauczyli si? przekre?la? cudze nale?no?ci, dzi? nie zap?aciliby d?ug?w Fenicjanom, a jutro mogliby zapomnie? o d?ugach nale?nych faraonowi i ?wi?tyniom. Kto mi za? powie, czy i posp?lstwo, zach?cone przyk?adem wielkich, nie pomy?li, ?e i ono ma prawo zapomnie? o swoich obowi?zkach wzgl?dem nas?... Cios by? tak silny, ?e najdostojniejszy Herhor a? pochyli? si? na swoim krze?le i - umilk?. - A ty, najwy?szy dozorco Labiryntu, chcesz co nadmieni?? - spyta? faraon. - Mam tu szkatu?k? - odpar? - z bia?ymi i czarnymi kamykami. Ka?dy delegat otrzyma obie ga?ki i jedn? z nich rzuci do dzbana. Kto chce, aby? wasza ?wi?tobliwo?? naruszy? skarbiec Labiryntu, w?o?y czarny kamyk; kto woli, a?eby nie tykano w?asno?ci bog?w, po?o?y bia?y. - Nie zgadzaj si?, panie, na to - szepn?? skarbnik do w?adcy. - Niech raczej ka?dy delegat jasno powie: co ma w swej duszy?... - Uszanujmy dawne zwyczaje - wtr?ci? Mefres. - Owszem, niech rzucaj? kamyki do dzbana - rozstrzygn?? pan. - Serce moje jest czyste, a zamiary niez?omne. ?wi?ci Mefres i Herhor zamienili spojrzenia. Nadzorca Labiryntu, w asystencji dwu jenera??w, zacz?? obchodzi? ?awy i wr?cza? delegatom po dwa kamyki: czarny i bia?y. Biedacy z posp?lstwa byli bardzo zmi?szani widz?c przed sob? tak wielkich dostojnik?w. Niekt?rzy ch?opi upadali na ziemi?, nie ?mieli bra? ga?ek i z wielk? trudno?ci? pojmowali, ?e mog? rzuci? do dzbana tylko jeden kamyk: czarny lub bia?y. - Ja przecie chcia?bym dogodzi? i bogom, i jego ?wi?tobliwo?ci... - szepta? stary pastuch. W ko?cu uda?o si? dostojnikom wyt?omaczy?, a ch?opom zrozumie?: czego od nich ??dano. I zacz??o si? oddawanie g?os?w. Ka?dy delegat przychodzi? do dzbana i wpuszcza? sw?j kamyk w taki spos?b, ?e inni nie widzieli, jakiej barwy ga?k? rzuca. Przez ten czas wielki skarbnik kl?cz?c za tronem szepta? do w?adcy: - Wszystko zgubione!... Gdyby g?osowali jawnie, mieliby?my jednomy?lno??, ale teraz, bodaj mi r?ka usch?a, je?eli w dzbanie nie znajdzie si? ze dwadzie?cia bia?ych kamyk?w!.. - Uspok?j si?, wierny s?ugo - z u?miechem odpar? Ramzes. - Mam pod r?k? wi?cej pu?k?w, ani?eli b?dzie g?os?w przeciw nam. - Ale po co to?... po co?... - wzdycha? skarbnik. - Przecie? bez jednomy?lno?ci nie otworz? nam Labiryntu. Ramzes wci?? u?miecha? si?. Sko?czy?a si? procesja delegat?w. Nadzorca Labiryntu podni?s? dzban i jego zawarto?? wysypa? na z?ot? tac?. Na dziewi??dziesi?ciu jeden g?osuj?cych by?o o?mdziesi?t trzy kamyk?w czarnych, a tylko o?m bia?ych. Jenera?owie i urz?dnicy struchleli, arcykap?ani patrzyli na zgromadzenie z triumfem, ale wnet ogarn?? ich niepok?j; Ramzes bowiem mia? weso?? fizjognomi?. Nikt nie ?mia? oznajmi? g?o?no, ?e projekt jego ?wi?tobliwo?ci upad?. Lecz faraon odezwa? si? z ca?? swobod?: - Prawowierni Egipcjanie, dobrzy s?udzy moi! Spe?nili?cie m?j rozkaz i ?aska moja jest z wami. Przez dwa dni b?dziecie go??mi mojego domu. Gdy za? otrzymacie podarunki, wr?cicie do swoich rodzin i zaj??. Pok?j z wami i b?ogos?awie?stwo. To powiedziawszy pan opu?ci? sal? wraz ze ?wit?, za? arcykap?ani Herhor i Mefres z trwog? spojrzeli po sobie. - On wcale nie zmartwi? si? - szepn?? Herhor. - A m?wi?em, ?e jest to w?ciek?e zwierz?!... - odpar? Mefres. - On nie cofnie si? przed gwa?tem i je?eli go nie uprzedzimy... - Bogowie obroni? nas i swoje przybytki. Wieczorem w komnacie Ramzesa XIII zgromadzili si? najwierniejsi jego s?udzy: wielki skarbnik, wielki pisarz, Tutmozis i Kalipos, naczelny w?dz Grek?w. - O panie - j?kn?? skarbnik - dlaczego nie uczyni?e? jak twoi wiecznie ?yj?cy przodkowie?... Gdyby delegaci g?osowali jawnie, ju? mieliby?my prawo do skarbu w Labiryncie!... - Prawd? m?wi jego dostojno?? - wtr?ci? wielki pisarz. Faraon potrz?sn?? g?ow?. - Mylicie si?. Cho?by ca?y Egipt krzykn??: oddajcie skarbowi fundusze Labiryntu! Arcykap?ani nie oddadz?... - Wi?c po co zaniepokoili?my ich zwo?aniem delegat?w?... Ten kr?lewski czyn bardzo wzburzy? i rozzuchwali? posp?lstwo, kt?re jest dzisiaj jak wzbieraj?ca woda... - Nie l?kam si? przyboru - rzek? pan. - Moje pu?ki b?d? dla niego groblami... Mam za? oczywist? korzy?? z delegacji, kt?re mi pokaza?y niemoc przeciwnik?w: o?mdziesi?t trzy kamyki za nami, o?m za nimi!... Znaczy to, ?e gdy oni mog? liczy? na jeden korpus, ja na dziesi??... Nie oddawajcie si? z?udzeniom - ci?gn?? faraon. - Mi?dzy mn? i arcykap?anami ju? zacz??a si? wojna. Oni s? fortec?, kt?r? wezwali?my do poddania si?. Odm?wili, wi?c musimy przypu?ci? szturm. - ?yj wiecznie!... - zawo?ali Tutmozis i Kalipos. - Rozkazuj, panie - rzek? wielki pisarz. - A oto moja wola - m?wi? Ramzes. Ty, skarbniku, rozdasz sto talent?w mi?dzy policj?, oficer?w robotniczych i so?tys?w w nomesach: Seft, Neha-chent, Neha-pechu, Sebt-Het, Aa, Ament, Ka... W tych samych miejscach wydasz szynkarzom i ober?ystom j?czmie?, pszenic? i wino, jakie jest pod r?k?, aby posp?lstwo mia?o darmo ?ywno?? i jad?o. Uczynisz to natychmiast, aby do dwudziestego Paofi zapasy by?y, gdzie trzeba. Skarbnik schyli? si? do ziemi. - Ty, pisarzu, napisz i ka? jutro og?osi? na ulicach stolic nomes?w, ?e barbarzy?cy z pustyni zachodniej wielkimi si?ami chc? napa?? bosk? prowincj? Fayum... Ty, Kaliposie, wy?lesz cztery greckie pu?ki na po?udnie. Dwa stan? pod Labiryntem, dwa posun? si? a? do Hanes. Gdyby milicja kap?a?ska sz?a od Teb?w, odepchniecie j? i nie dopu?cicie do Fayumu. A gdy lud, oburzony na kap?an?w, zagrozi Labiryntowi, Twoi Grecy niech go zajm?... - A gdyby dozorcy zamku oparli si?? - wtr?ci? Kalipos. - By?by to bunt - odrzek? faraon i m?wi? dalej : - A ty, Tutmozisie, wy?lesz trzy pu?ki do Memfisu i ustawisz je w pobli?u ?wi?ty?: Ptah, Izydy i Horusa. Gdy wzburzony lud zechce je szturmowa?, pu?kownicy otworz? sobie bramy, nie dopuszcz? posp?lstwa do miejsc ?wi?tych i zabezpiecz? osoby arcykap?an?w od zniewagi. I w Labiryncie, i w memfijskich ?wi?tyniach znajd? si? kap?ani, kt?rzy wyjd? naprzeciw wojska z zielonymi ga??zkami. Pu?kownicy zapytaj? m???w tych o has?o i b?d? radzi? si? ich... - A je?eli kto o?mieli si? stawi? op?r? - spyta? Tutmozis. - Tylko buntownicy nie spe?ni? rozkaz?w faraona - odpar? Ramzes. - Swi?tynie i Labirynt musz? by? zaj?te przez wojska dwudziestego trzeciego Paofi - ci?gn?? faraon zwracaj?c si? do wielkiego pisarza. - Lud zatem zar?wno w Memfis, jak i w Fayum mo?e zbiera? si? ju? o?mnastego, z pocz?tku ma?ymi gar?ciami, potem coraz liczniej. Gdyby wi?c oko?o dwudziestego zacz??y si? drobne rozruchy, ju? nie nale?y im przeszkadza?. Szturmowa? jednak do ?wi?ty? mog? dopiero w dniach dwudziestym drugim i dwudziestym trzecim. A gdy wojsko zajmie te punkta, wszystko musi uspokoi? si?. - Czy nie lepiej by?oby natychmiast uwi?zi? Herhora i Mefresa? - zapyta? Tutmozis. - Po co?... Mnie nie chodzi o nich, tylko o ?wi?tynie i Labirynt, do zaj?cia kt?rych wojsko nie jest jeszcze gotowe. Zreszt? Hiram, kt?ry przej?? listy Herhora do Asyryjczyk?w, wr?ci dopiero oko?o dwudziestego... Wi?c dopiero w dniu dwudziestym pierwszym Paofi b?dziemy mieli w r?kach dowody, ?e arcykap?ani s? zdrajcami, i og?osimy to ludowi. - Zatem mam jecha? do Fayum?... - spyta? Kalipos. - O nie. Ty i Tutmozis zostaniecie przy mnie z wyborowymi pu?kami... Trzeba mie? przecie rezerwy na wypadek, gdyby arcykap?ani odci?gn?li od nas cz??? ludu. - Nie l?kasz si?, panie, zdrady? - spyta? Tutmozis. Faraon niedbale machn?? r?k?. - Zdrada ci?gle s?czy si? jak woda z p?kni?tej beczki. Ju?ci arcykap?ani troch? odgaduj? moje zamiary, a i ja znam ich ch?ci... Poniewa? jednak uprzedzi?em ich w gromadzeniu si?, wi?c ju? b?d? s?absi. W ci?gu kilkunastu dni nie formuje si? pu?k?w... - A czary?... - spyta? Tutmozis. - Nie ma czar?w, kt?rych by nie rozproszy? top?r!... - zawo?a? ?miej?c si? Ramzes. Tutmozis chcia? w tej chwili opowiedzie? faraonowi o praktykach arcykap?an?w z Lykonem. Ale i tym razem powstrzyma?a go uwaga, ?e gdy pan bardzo rozgniewa si?, utraci spok?j, kt?ry dzi? robi go pot??nym. W?dz przed bitw? nie mo?e my?le? o niczym, tylko o bitwie. A na spraw? Lykona b?dzie czas, gdy kap?ani znajd? si? w wi?zieniu. Na znak jego ?wi?tobliwo?ci Tutmozis zosta? w komnacie, trzej za? inni dygnitarze z?o?ywszy panu niskie uk?ony wyszli. - Nareszcie - westchn?? wielki pisarz, gdy ze skarbnikiem znale?li si? w przedsionku - nareszcie sko?czy si? w?adza ogolonych ?b?w... - Zaprawd? jest czas - doda? skarbnik. - Przez dziesi?? lat ostatnich lada prorok wi?cej znaczy? ani?eli nomarcha Teb?w albo Memfisu. - Ja my?l?, ?e Herhor po cichu gotuje sobie cz??enko, a?eby uciec przed dwudziestym trzecim Paofi - wtr?ci? Kalipos. - Co mu b?dzie! - rzek? pisarz. - Jego ?wi?tobliwo??, dzi? gro?ny, przebaczy im, gdy si? upokorz?... - A nawet za wstawieniem si? kr?lowej Nikotris zostawi im maj?tki - dope?ni? skarbnik. - W ka?dym razie nastanie w pa?stwie jaki? ?ad, kt?rego ju? zaczyna?o brakn??. - Zdaje mi si? tylko, ?e jego ?wi?tobliwo?? zbyt wielkie robi przygotowania - m?wi? pisarz. - Ja bym wszystko zako?czy? greckimi pu?kami, nie tykaj?c posp?lstwa... - M?ody... lubi ruch, ha?as... - dorzuci? skarbnik. - Jak to wida?, ?e nie jeste?cie ?o?nierzami! - odezwa? si? Kalipos. - Kiedy chodzi o walk?, trzeba zgromadzi? wszystkie si?y, bo zawsze znajd? si? niespodzianki. - Zapewne, gdyby?my nie mieli za sob? posp?lstwa - odpar? pisarz. - A tak, co mo?e zdarzy? si? nieoczekiwanego?... Bogowie nie zejd? broni? Labiryntu. - Tak m?wisz, wasza dostojno??, bo jeste? spokojny - rzek? Kalipos - bo wiesz, ?e naczelny w?dz czuwa i wszystko stara si? przewidzie?. Inaczej mo?e cierp?aby ci sk?ra. - Nie widz? niespodzianek - upiera? si? pisarz. - Chyba arcykap?ani znowu rozpuszcz? wie??, ?e faraon oszala?. - B?d? oni pr?bowali r??nych sztuk - wtr?ci? ziewaj?c wielki skarbnik - ale zaprawd? si? im nie starczy... W ka?dym razie dzi?kuj? bogom, ?e postawili mnie w kr?lewskim obozie... No, id?my spa?... Po wyj?ciu dostojnik?w z komnaty faraona Tutmozis w jednej ze ?cian otworzy? drzwi ukryte i wprowadzi? Samentu. Pan przyj?? Setowego arcykap?ana z wielk? rado?ci?, poda? do uca?owania r?k? i u?cisn?? mu g?ow?. - Pok?j tobie, dobry s?ugo - rzek? w?adca. - Co przynosisz?... - By?em dwa razy w Labiryncie - odpar? kap?an. - I ju? znasz drog??.. - Zna?em j? dawniej, ale teraz odkry?em jedn? rzecz. Skarbiec mo?e si? zapa??, pozabija? ludzi i zniszczy? klejnoty, kt?re s? najwi?kszym bogactwem... Faraon zmarszczy? brwi. - Dlatego - ci?gn?? Samentu - wasza ?wi?tobliwo?? raczy przygotowa? kilkunastu ludzi pewnych. Z nimi wejd? do Labiryntu w nocy poprzedzaj?cej szturm i obsadz? komnaty, kt?re s?siaduj? ze skarbcem... Osobliwie g?rn?... - Wprowadzisz ich?... - Tak. Chocia? p?jd? do Labiryntu jeszcze raz sam i ostatecznie sprawdz?: czy nie uda mi si? zapobiec ruinie bez cudzej pomocy? Ludzie, cho?by najwierniejsi, s? niepewni, a wprowadzanie ich mo?e zwr?ci? uwag? tych ps?w dozoruj?cych. - Je?eli ci? ju? nie ?ledz?... - wtr?ci? faraon. - Wierz mi, panie - odpar? kap?an k?ad?c r?k? na piersiach - ?e aby mnie wy?ledzi?, trzeba by cudu. Ich za?lepienie jest prawie dziecinne. Czuj? ju? bowiem, ?e kto? chce wedrze? si? do Labiryntu, lecz g?upcy podwajaj? stra?e przy widocznych furtkach. Tymczasem ja sam w ci?gu miesi?ca pozna?em trzy wej?cia ukryte, o kt?rych oni zapomnieli czy mo?e zgo?a nie wiedz?. Chyba jaki duch m?g?by ich ostrzec, ?e chodz? po Labiryncie, albo wskaza? komnat?, w kt?rej b?d?. Mi?dzy trzema tysi?cami komnat i korytarzy jest to niemo?liwe. - M?wi prawd? dostojny Samentu - odezwa? si? Tutmozis. - I bodaj ?e ju? za daleko posuwamy przezorno?? wobec arcykap?a?skich gadzin. - Tego nie m?w, wodzu - rzek? kap?an. - Si?y ich przy jego ?wi?tobliwo?ci s? gar?ci? piasku wobec pustyni, ale Herhor i Mefres s? bardzo m?drzy!... I bodaj ?e u?yj? przeciw nam takich or???w i obrot?w, wobec kt?rych oniemiejemy ze zdziwienia... Nasze ?wi?tynie s? pe?ne tajemnic, kt?re zastanawiaj? nawet m?drc?w, a ?cieraj? na proch dusz? posp?lstwa. - Powiedz?e nam co o tym? - zapyta? faraon. - Z g?ry m?wi?, ?e ?o?nierze waszej ?wi?tobliwo?ci spotkaj? dziwy w ?wi?tyniach. To pogasn? im ?wiat?a, to znowu otocz? ich p?omienie i szkaradne poczwary... Tu mur zast?pi im drog? albo pod nogami otworzy si? przepa??. W niekt?rych korytarzach zaleje ich woda, w innych niewidzialne r?ce b?d? rzuca?y kamieniami... A jakie grzmoty, jakie g?osy rozlega? si? b?d? doko?a nich!... - W ka?dej ?wi?tyni mam ?yczliwych mi kap?an?w m?odszych, a w Labiryncie ty b?dziesz - rzek? Faraon. - I nasze topory - wtr?ci? Tutmozis. - Lichy to ?o?nierz, kt?ry cofa si? przed p?omieniami czy straszyd?ami albo marnuje czas na przys?uchiwanie si? tajemniczym g?osom. - Dobrze m?wisz, wodzu! - zawo?a? Samentu. - Gdy tylko b?dziecie szli dzielnie naprz?d, strachy pierzchn?, g?osy umilkn?, a p?omienie przestan? parzy?. Teraz ostatnie s?owo, panie nasz - zwr?ci? si? kap?an do Ramzesa. - Gdybym zgin??... - Nie m?w tak!... - ?ywo przerwa? mu faraon. - Gdybym zgin?? - m?wi? ze smutnym u?miechem Samentu - przyjdzie do waszej ?wi?tobliwo?ci m?ody kap?an Seta z moim pier?cieniem. Niech wi?c wojsko zajmie Labirynt i wyp?dzi dozorc?w i niech ju? nie opuszcza gmachu, bo ?w m?odzieniec, mo?e w ci?gu miesi?ca, a mo?e i wcze?niej, znajdzie drog? do skarb?w, przy wskaz?wkach, jakie mu zostawi?... Ale, panie - m?wi? kl?kaj?c - b?agam ci? o jedno: gdy zwyci??ysz, pom?cij mnie, a nade wszystko nie przebaczaj Herhorowi i Mefresowi. Ty nie wiesz: jacy to s? nieprzyjaciele!... Gdyby oni wzi?li g?r?, zginiesz nie tylko ty sam, ale i twoja dynastia... - Albo? zwyci?zcy nie godzi si? by? wspania?omy?lnym?... - spyta? pochmurnie w?adca. - ?adnej wspania?omy?lno?ci !... ?adnej ?aski!... - wo?a? Samentu. - Dop?ki oni b?d? ?yli, tobie i mnie, panie, grozi ?mier?, ha?ba, nawet zniewaga naszych trup?w. Mo?na ug?aska? lwa, kupi? Fenicjanina, przywi?za? Libijczyka i Etiopa, mo?na ub?aga? chaldejskiego kap?ana, bo on jak orze? unosi si? na wysoko?ciach i bezpieczny jest od pocisk?w... Ale egipskiego proroka, kt?ry zakosztowa? zbytku i w?adzy, nie zjednasz niczym. I tylko ?mier? ich albo twoja mo?e zako?czy? walk?. - Prawd? m?wisz, Samentu - odpowiedzia? Tutmozis. - Na szcz??cie, nie jego ?wi?tobliwo??, ale - my, ?o?nierze, b?dziemy rozstrzygali odwieczny sp?r mi?dzy kap?anami i faraonem.
категории: [ ]
|
Новости сайта10.01.2008 - состоялось открытие сайта. Поиск |