Prus B. FARAON (3-03)

ROZDZIA? TRZECI
Stra? czuwaj?ca w przedpokoju zameldowa?a Pentuera. Kap?an upad? na twarz przed faraonem i zapyta? o rozkazy.

- Nie rozkazywa?, ale prosi? ci? chc? - rzek? pan. - Wiesz, w Egipcie bunty!... Bunty ch?op?w, rzemie?lnik?w, nawet wi??ni?w... Bunty od morza do kopal?!... Brakuje tylko, aby zbuntowali si? moi ?o?nierze i og?osili faraonem... na przyk?ad Herhora!...

- ?yj wiecznie, wasza ?wi?tobliwo?? - odpar? kap?an. - Nie ma w Egipcie cz?owieka, kt?ry nie po?wi?ci?by si? za ciebie i nie b?ogos?awi? twego imienia.

- Ach, gdyby wiedzieli - m?wi? z gniewem w?adca -jak faraon jest bezsilny i ubogi, ka?dy nomarcha zechcia?by by? panem swego nomesu!...My?la?em, ?e odziedziczywszy podw?jn? koron? b?d? co? znaczy?... Lecz ju? w pierwszym dniu przekonywam si?, ?e jestem tylko cieniem dawnych w?adc?w Egiptu! Bo i czym mo?e by? faraon bez maj?tku, bez wojska, a nade wszystko bez wiernych s?ug... Jestem jak pos?gi bog?w, kt?rym kadz? i sk?adaj? ofiary... Ale pos?gi s? bezsilne, a ofiarami tucz? si? kap?ani... Ale prawda, ty trzymasz z nimi!...

- Bole?nie mi - odrzek? Pentuer ?e wasza ?wi?tobliwo?? m?wi tak w pierwszym dniu swego panowania. Gdyby wie?? o tym rozesz?a si? po Egipcie...

- Komu? powiem, co mi dolega?... - przerwa? pan. - Jeste? moim doradc? i ocali?e? mi, a przynajmniej chcia?e? ocali? ?ycie, chyba nie po to, a?eby rozg?asza?: co si? dzieje w kr?lewskim sercu, kt?re przed tob? otwieram... - Ale masz s?uszno??.

Pan przeszed? si? po komnacie i po chwili rzek? znacznie spokojniejszym tonem:

- Mianowa?em ci? naczelnikiem rady, kt?ra ma wy?ledzi? przyczyny nieustannych bunt?w w moim pa?stwie. Chc?, a?eby karano tylko winnych, a czyniono sprawiedliwo?? nieszcz??liwym...

- Niech B?g wspiera ci? ?ask? swoj?!.. - szepn?? kap?an. - Zrobi? panie, co ka?esz. Ale powody bunt?w znam i bez ?ledztwa...

- Powiedz.

- Nieraz o tym m?wi?em waszej ?wi?tobliwo?ci: lud pracuj?cy jest g?odny, ma Za du?o roboty i p?aci za wielkie podatki. Kto dawniej robi? od wschodu do zachodu s?o?ca, dzi? musi zaczyna? na godzin? przed wschodem, a ko?czy? godzin? po zachodzie. Nie tak dawno co dziesi?ty dzie? prosty cz?owiek m?g? odwiedza? groby matki i ojca, rozmawia? z ich cieniami i sk?ada? ofiary. Ale dzi? nikt tam nie chodzi, bo nie ma czasu.

Dawniej ch?op zjada? w ci?gu dnia trzy placki pszenne, dzi? nie sta? go na j?czmienny. Dawniej roboty przy kana?ach, groblach i go?ci?cach liczy?y si? mi?dzy podatkami; dzi? podatki p?aci? trzeba swoj? drog?, a roboty publiczne wykonywa? darmo.

Oto przyczyny bunt?w.

- Jestem najbiedniejszy szlachcic w pa?stwie! - zawo?a? faraon targaj?c sobie w?osy. - Lada w?a?ciciel folwarku daje swoim bydl?tom przystojne jad?o i odpoczynek; ale m?j inwentarz jest wiecznie g?odny i znu?ony!...

Wi?c co mam robi?, powiedz, ty, kt?ry prosi?e? mnie, abym poprawi? los ch?op?w?...

- Rozkazujesz panie, abym powiedzia??...

- Prosz?... ka??... jak wreszcie chcesz... Tylko m?w m?drze.

- B?ogos?awione niech b?d? twoje rz?dy, prawdziwy synu Ozirisa! - odpar? kap?an. - A oto, co czyni? nale?y...

Przede wszystkim rozka?, panie, aby p?acono za roboty publiczne, jak by?o dawniej...

- Rozumie si?.

- Dalej - zapowiedz, a?eby praca rolna trwa?a tylko od wschodu do zachodu s?o?ca... Potem spraw, jak by?o za dynastii boskich, a?eby lud wypoczywa? co si?dmy dzie?; nie co dziesi?ty, ale co si?dmy. Potem naka?, aby panowie nie mieli prawa zastawia? ch?op?w, a pisarze bi? i dr?czy? ich wed?ug swego upodobania.

A nareszcie daj - dziesi?t? lub cho?by dwudziest? cz??? ziemi ch?opom na w?asno??, aby nikt jej odebra? ani zastawia? nie m?g?. Niechaj rodzina ch?opa ma cho?by tyle ziemi, co pod?oga tej komnaty, a ju? nie b?dzie g?odna. Daj, panie, ch?opom pustynne piaski na w?asno??, a w kilka lat wyrosn? tam ogrody...

- Pi?knie m?wisz - wtr?ci? faraon - ale m?wisz to, co widzisz w swym sercu, nie na ?wiecie. Ludzkie pomys?y, cho?by najlepsze, nie zawsze zgadzaj? si? z naturalnym biegiem rzeczy...

- Wasza ?wi?tobliwo??, ja ju? widywa?em podobne zmiany i ich skutki - odrzek? Pentuer.

Przy niekt?rych ?wi?tyniach dokonywaj? si? r??ne pr?by: nad leczeniem chorych, uczeniem dzieci, hodowl? byd?a i ro?lin, wreszcie nad popraw? ludzi. A oto, co si? zdarza?o:

Gdy ch?opu leniwemu i chudemu dawano dobre jad?o i odpoczynek co si?dmy dzie?, cz?owiek ten robi? si? t?ustym, ch?tnym do pracy i wi?cej skopywa? pola ni? dawniej. Robotnik p?atny jest weselszy i wi?cej wykonywa roboty ani?eli niewolnik, cho?by go bi? ?elaznymi pr?tami. Ludziom sytym rodzi si? wi?cej dzieci ni? g?odnym i spracowanym; potomstwo ludzi wolnych jest zdrowe i silne, a niewolnik?w - w?t?e, ponure i sk?onne do kradzie?y i k?amstwa.

Przekonano si? wreszcie, ?e ziemia, kt?r? uprawia jej w?a?ciciel, daje p??tora raza wi?cej ziarn i jarzyn ni? ziemia obs?ugiwana przez niewolnik?w.

Ciekawsz? rzecz powiem waszej ?wi?tobliwo?ci: gdy oraczom przygrywa muzyka, ludzie i wo?y robi? lepiej, pr?dzej i mniej m?cz? si? ani?eli bez muzyki.

Wszystko to sprawdzono w naszych ?wi?tyniach.

Faraon u?miecha? si?.

- Musz? ja na moich folwarkach i w kopalniach zaprowadzi? muzyk? - rzek?. - Je?eli jednak kap?ani przekonali si? o takich dziwach, jakie mi opowiadasz, to dlaczego w swoich maj?tkach nie post?puj? w ten spos?b z ch?opstwem?...

Pentuer opu?ci? g?ow?.

- Bo - odpar? wzdychaj?c - nie wszyscy kap?ani s? m?drcami i maj? serca szlachetne...

- Ot?? to!... - zawo?a? pan.

A teraz powiedz mi, ty, kt?ry jeste? synem ch?op?w i wiesz, ?e mi?dzy kap?anami znajduj? si? hultaje i g?upcy, powiedz: dlaczego nie chcesz mi s?u?y? w walce przeciw nim?... Bo przecie rozumiesz, ?e ja nie poprawi? losu ch?opskiego, je?eli pierwej nie naucz? kap?an?w pos?usze?stwa dla mojej woli...

Pentuer za?ama? r?ce.

- Panie - odpar? - bezbo?na to i niebezpieczna sprawa walka z kap?a?stwem!... Niejeden faraon rozpoczyna? j? i... nie m?g? doko?czy?...

- Bo go nie popierali tacy, jak ty, m?drcy!... - wybuchn?? pan. - I zaprawd?, nigdy nie zrozumiem: dlaczego m?drzy i zacni kap?ani wi??? si? z band? ?otr?w, jakimi jest wi?kszo?? tej klasy?...

Pentuer trz?s? g?ow? i zacz?? m?wi? powoli:

- Od trzydziestu tysi?cy lat ?wi?ty stan kap?a?ski piel?gnuje Egipt i on zrobi? kraj tym, czym jest dzi?: dziwem dla ca?ego ?wiata. A dlaczego kap?anom, pomimo ich wad, uda?o si? tak zrobi??... Gdy? oni s? kaga?cem, w kt?rym p?onie ?wiat?o m?dro?ci.

Kaganiec mo?e by? brudny, nawet ?mierdz?cy, niemniej jednak przechowuje boski ogie?, bez kt?rego mi?dzy lud?mi panowa?aby ciemno?? i dziko??.

M?wisz, panie, o walce z kap?a?stwem - ci?gn?? Pentuer. - Co mo?e z niej wynikn?? dla mnie?... Je?eli ty przegrasz, b?d? nieszcz??liwy, bo nie poprawisz losu ch?opom. A gdyby? wygra?!... O, bodajbym nie doczeka? tego dnia!... bo gdyby? rozbi? kaganiec, kto wie, czy nie zgasi?by? tego ognia m?dro?ci, kt?ry od tysi?cy lat p?onie nad Egiptem i ?wiatem...

Oto, panie m?j, powody, dla kt?rych nie chc? mi?sza? si? do twej walki ze ?wi?tym stanem kap?a?skim... Czuj?, ?e ona si? zbli?a, i cierpi?, ?e taki robak, jakim jestem, nie mog? jej zapobiec. Ale wdawa? si? w ni? nie b?d?, bo musia?bym zdradzi? albo ciebie, albo Boga, kt?ry jest tw?rc? m?dro?ci...

S?uchaj?c tego faraon chodzi? po komnacie zamy?lony.

- Ha - rzek? bez gniewu - czy?, jak chcesz. Nie jeste? ?o?nierzem, wi?c nie mog? wyrzuca? ci braku odwagi... Nie mo?esz by? jednak moim doradc?... Cho? prosz? ci?, aby? utworzy? s?d do rozpatrzenia ch?opskich bunt?w i gdy ci? wezw?, m?wi?, co nakazuje m?dro??.

Pentuer ukl?k? ?egnaj?c pana.

- W ka?dym razie - doda? faraon - wiedz o tym, ?e ja nie chc? gasi? boskiego ?wiat?a... Niech kap?ani piel?gnuj? m?dro?? w swoich ?wi?tyniach, ale - niech mi nie marnuj? wojska, nie zawieraj? haniebnych traktat?w i... niech nie okradaj? - m?wi? ju? z uniesieniem - kr?lewskich skarbc?w. ..

Czy mo?e my?l?, ?e ja jak ?ebrak b?d? wystawa? pod ich bramami, aby raczyli mi dostarczy? fundusz?w do pod?wigni?cia pa?stwa zrujnowanego przez ich g?upie i nikczemne rz?dy?... Cha!... cha!... Pentuerze... ja bym bog?w nie prosi? o to, co stanowi moj? moc i prawo.

Mo?esz odej??.

Kap?an cofaj?c si? ty?em wyszed? w?r?d uk?on?w i jeszcze we drzwiach upad? twarz? na ziemi?.

Pan zosta? sam.

"Ludzie ?miertelni - my?la? - s? jak dzieci. Herhor jest przecie m?dry, wie, ?e Egipt na wypadek wojny potrzebuje p?? miliona ?o?nierzy, wie, ?e te wojska trzeba ?wiczy?, a mimo to - zmniejszy? liczb? i komplet pu?k?w...

Wielki skarbnik jest tak?e m?dry, lecz wydaje mu si? rzecz? ca?kiem naturaln?, ?e wszystkie skarby faraon?w przesz?y do Labiryntu!...

Wreszcie Pentuer... Co to za dziwny cz?owiek!... Chce obdarowywa? ch?op?w jad?em, ziemi? i nieustaj?cymi ?wi?tami... Dobrze, ale? to wszystko zmniejszy moje dochody, kt?re i tak ju? s? za ma?e. Lecz gdybym mu powiedzia?: pom?? mi odebra? kap?anom kr?lewskie skarby, nazwa?by to bezbo?no?ci? i gaszeniem ?wiat?a w Egipcie!...

Osobliwy cz?owiek... Rad by ca?e pa?stwo przewr?ci? do g?ry nogami, o ile chodzi o dobro ch?op?w, a nie ?mia?by wzi?? za kark arcykap?ana i odprowadzi? go do wi?zienia. Z najwi?kszym spokojem ka?e mi wyrzec si? mo?e po?owy dochod?w, ale jestem pewny, ?e nie odwa?y?by si? wynie?? miedzianego utena z Labiryntu..."

Faraon u?miecha? si? i znowu medytowa?:

"Ka?dy pragnie by? szcz??liwym; ale gdy zechcesz zrobi?, a?eby wszyscy byli szcz??liwi, ka?dy b?dzie ci? chwyta? za r?ce, jak cz?owiek, kt?remu chory z?b wyjmuj?...

I dlatego w?adca musi by? stanowczym... I dlatego boski m?j ojciec niedobrze czyni? zaniedbuj?c ch?opstwo, a bez granic ufaj?c kap?anom... Ci??kie zostawi? mi dziedzictwo, ale... dam sobie rad?...

U Sodowych Jezior tak?e by?a trudna sprawa... Trudniejsza ni? tu... Tutaj s? tylko gadacze i strachop?ochy, tam byli ludzie zbrojni i zdecydowani na ?mier?...

Jedna bitwa szerzej otwiera nam oczy ani?eli dziesi?tki lat spokojnych rz?d?w... Kto sobie powie: z?ami? przeszkod?! z?amie j?. Ale kto si? zawaha, musi ust?pi?..."

Mrok zapad?. W pa?acu zmieniono warty i w dalszych salach zapalano pochodnie. Tylko do pokoju faraona nikt nie ?mia? wej?? bez rozkazu.

Pan, zm?czony bezsenno?ci?, wczorajsz? podr??? i dzisiejszymi zaj?ciami, upad? na fotel. Zdawa?o mu si?, ?e ju? setki lat jest faraonem, i nie m?g? uwierzy?, ?e od tej godziny, kiedy by? pod piramidami, nie up?yn??a jeszcze doba.

"Doba?... Niepodobna!... "

Potem przysz?o mu na my?l, ?e mo?e by?, i? w sercu nast?pcy osiedlaj? si? dusze poprzednich faraon?w. Chyba tak jest, bo inaczej - sk?d?e by wzi??o si? w nim jakie? uczucie staro?ci czy dawno?ci?... I dlaczego rz?dzenie pa?stwem dzi? wydaje mu si? rzecz? prost?, cho? jeszcze par? miesi?cy temu truchla? my?l?c, ?e nie potrafi rz?dzi?.

"Jeden dzie??... - powtarza? w duchu. - Ale? ja tysi?c lat jestem w tym miejscu!..."

Nagle us?ysza? przyt?umiony g?os:

- Synu m?j!... synu...

Faraon zerwa? si? z fotelu.

- Kto tu jest?... - zawo?a?.

- Ja jestem, ja... Czyli?by? ju? o mnie zapomnia??...

W?adca nie m?g? zorientowa? si?: sk?d g?os pochodzi? Z g?ry, z do?u czy mo?e z du?ego pos?gu Ozirisa, kt?ry sta? w k?cie.

- Synu m?j m?wi? znowu g?os szanuj wol? bog?w, je?eli chcesz otrzyma? ich b?ogos?awion? pomoc... O, szanuj bog?w, gdy? bez ich pomocy najwi?ksza pot?ga ziemska jest jako proch i cie?... O, szanuj bog?w, je?eli chcesz, a?eby gorycz twoich b??d?w nie zatru?a mi pobytu w szcz??liwej krainie Zachodu...

G?os umilk?, pan kaza? przynie?? ?wiat?o. Jedne drzwi komnaty by?y zamkni?te, przy drugich sta?a warta. Nikt obcy nie m?g? tu wej??.

Gniew i niepok?j szarpa?y serce faraona. Co to by?o?... Czy naprawd? przemawia? do niego cie? ojca, czy te? ?w g?os by? tylko nowym oszustwem kap?an?w?

Lecz je?eli kap?ani mog? przemawia? do niego z odleg?o?ci bez wzgl?du na grube mury, w takim razie mog? i pods?uchiwa?. A w?wczas on, pan ?wiata, jest jak dzikie zwierz? obsaczony ze wszystkich stron.

Prawda, w pa?acu kr?lewskim pods?uchiwanie by?o rzecz? zwyczajn?. Faraon jednak s?dzi?, ?e przynajmniej ten gabinet jest wolny i ?e zuchwalstwo kap?an?w zatrzymuje si? u progu najwy?szego w?adcy.

A je?eli to by? duch?...

Pan nie chcia? je?? kolacji, lecz uda? si? na spoczynek. Zdawa?o mu si?, ?e nie za?nie; lecz zm?czenie wzi??o g?r? nad rozdra?nieniem.

W kilka godzin obudzi?y go dzwonki i ?wiat?o. By?a ju? p??noc i kap?an-astrolog przyszed? z?o?y? panu raport o stanowisku cia? niebieskich. Faraon wys?ucha? sprawozdania, a w ko?cu rzek?:

- Czy nie m?g?by?, czcigodny proroku, od tej pory sk?ada? swoich raport?w dostojnemu Semowi?... On jest przecie moim zast?pc? w rzeczach dotycz?cych religii...

Kap?an-astrolog bardzo zdziwi? si? oboj?tno?ci pana dla rzeczy niebieskich.

- Wasza ?wi?tobliwo?? - spyta? - raczy zrzeka? si? wskaz?wek, jakie w?adcom daj? gwiazdy?...

Daj?? - powt?rzy? faraon. - Zatem powiedz, jakie s? ich obietnice dla mnie?

Astrolog widocznie spodziewa? si? tej kwestii, odpar? bowiem bez namys?u:

- Horyzont chwilowo jest za?miony... Pan ?wiata nie trafi? jeszcze na drog? prawdy, kt?ra prowadzi do poznania woli bog?w. Ale pr?dzej czy p??niej znajdzie j?, a na niej d?ugie ?ycie i szcz??liwe, pe?ne chwa?y panowanie...

- Aha!... Dzi?kuj? ci, m??u ?wi?ty. Skoro ju? wiem: czego powinienem szuka?, zastosuj? si? do wskaz?wek, a ciebie znowu prosz?, aby? odt?d komunikowa? si? z dostojnym Semem. On jest moim zast?pc? i je?eli co? ciekawego wyczytasz kiedy w gwiazdach, opowie mi o tym z rana.

Kap?an opu?ci? sypialni? potrz?saj?c g?ow?.

- Wybili mnie ze snu!... - rzek? pan z wyrazem niezadowolenia.

- Najczcigodniejsza kr?lowa Nikotris - odezwa? si? nagle adiutant - godzin? temu rozkaza?a mi prosi? wasz? ?wi?tobliwo?? o pos?uchanie...

- Teraz?... O p??nocy?.. - spyta? pan.

- W?a?nie m?wi?a, ?e o p??nocy wasza ?wi?tobliwo?? obudzi si?.

Faraon pomy?la? i odpowiedzia? adiutantowi, ?e b?dzie czeka? na kr?low? w sali z?otej. S?dzi?, ?e tam nikt nie pods?ucha ich rozmowy.

Pan narzuci? na siebie p?aszcz, w?o?y? niewi?zane sanda?y i rozkaza? dobrze o?wietli? z?ot? sal?. Potem wyszed? zalecaj?c s?u?bie, aby mu nie towarzyszy?a.

Matk? ju? zasta? w sali, w szatach z grubego p??tna na znak ?a?oby. Zobaczywszy faraona czcigodna pani chcia?a znowu upa?? na kolana, ale syn podni?s? j? i u?ciska?.

- Czy zdarzy?o si? co? wa?nego, matko, ?e trudzisz si? o tej godzinie? - spyta?.

- Nie spa?am... modli?am si?... - odpar?a. - O synu m?j, m?drze odgad?e?, ?e sprawa jest wa?n?!... S?ysza?am boski g?os twego ojca...

- Doprawdy? - rzek? faraon czuj?c, ?e gniew go nape?nia.

- Nie?miertelny tw?j ojciec - ci?gn??a kr?lowa - m?wi? mi pe?en smutku, ?e wchodzisz na b??dn? drog?... Wyrzekasz si? z pogard? arcykap?a?skich ?wi?ce? i ?le traktujesz s?ugi bo?e.

"Kt?? zostanie przy Ramzesie - m?wi? tw?j boski ojciec -je?eli zniech?ci bog?w i opu?ci go stan kap?a?ski?... Powiedz mu... powiedz mu powtarza? czcigodny cie? - ?e tym sposobem zgubi Egipt, siebie i dynasti?..."

- Oho! - zawo?a? faraon - wi?c ju? tak mi gro??, zaraz w pierwszym dniu panowania?... Moja matko, pies najg?o?niej szczeka, kiedy si? boi, wi?c i pogr??ki s? z?? wr??b?, ale tylko dla kap?an?w!

- Ale? to tw?j ojciec m?wi?... - powt?rzy?a stroskana pani.

- Nie?miertelny ojciec m?j - odpar? faraon - i ?wi?ty dziad Amenhotep, jako czyste duchy, znaj? moje serce i widz? op?akany stan Egiptu. A poniewa? serce moje chce pod?wign?? pa?stwo przez ukr?cenie nadu?y?, oni wi?c nie mogliby przeszkadza? mi do spe?nienia zamiar?w...

- Wi?c ty nie wierzysz, ?e duch ojca daje ci rady? - spyta?a coraz bardziej przera?ona.

- Nie wiem. Ale mam prawo przypuszcza?, ?e te g?osy duch?w, rozlegaj?ce si? w r??nych k?tach naszego pa?acu, s? jakim? figlem kap?a?skim. Tylko kap?ani mog? l?ka? si? mnie, nigdy bogowie i duchy... Wi?c nie duchy strasz? nas, matko...

Kr?lowa zaduma?a si? i by?o wida?, ?e s?owa syna robi? na niej wra?enie. Widzia?a ona wiele cud?w w swym ?yciu i niekt?re jej samej wydawa?y si? podejrzanymi.

- W takim razie - rzek?a z westchnieniem - nie jeste? ostro?ny, m?j synu!... Po po?udniu by? u mnie Herhor, bardzo niezadowolony z pos?uchania u ciebie... M?wi?, ?e chcesz usun?? kap?an?w z dworu...

- A oni mi na co?... Czy a?eby moja kuchnia i piwnica mia?y du?e rozchody?... Czy mo?e na to, a?eby s?uchali, co m?wi?, i patrzyli, co robi??...

- Ca?y kraj wzburzy si?, gdy kap?ani og?osz?, ?e jeste? bezbo?nikiem... - wtr?ci?a pani.

- Kraj ju? si? burzy, ale z winy kap?an?w - odpar? faraon. - A i o pobo?no?ci egipskiego ludu zaczynam mie? inne wyobra?enie... Gdyby?, matko, wiedzia?a, ile w Dolnym Egipcie jest proces?w o zniewa?anie bog?w, a w G?rnym - o okradanie zmar?ych, przekona?aby? si?, ?e dla naszego ludu sprawy kap?a?skie ju? przesta?y by? ?wi?tymi.

- To wp?yw cudzoziemc?w, kt?rzy zalewaj? Egipt - zawo?a?a pani. - Zw?aszcza Fenicjanie...

- Wszystko jedno, czyj wp?yw; do??, ?e Egipt ju? nie uwa?a ani pos?g?w, ani kap?an?w za istoty nadludzkie... A gdyby? jeszcze, matko, pos?ucha?a szlachty, oficer?w, ?o?nierzy, zrozumia?aby?, ?e nadszed? czas postawienia w?adzy kr?lewskiej na miejscu kap?a?skiej, je?eli wszelka w?adza nie ma upa?? w tym kraju.

- Egipt jest tw?j - westchn??a kr?lowa. - M?dro?? twoja jest nadzwyczajna, wi?c czy?, jak chcesz... Ale post?puj ostro?nie... O, ostro?nie... Skorpion, nawet zabity, jeszcze mo?e rani? nieostro?nego zwyci?zc?...

U?ciskali si? i pan wr?ci? do swej sypialni. Ale tym razem naprawd? nie m?g? zasn??.

Ju? jasno widzia?, ?e mi?dzy nim i kap?anami rozpocz??a si? walka, a raczej co? wstr?tnego, co nawet nie zas?ugiwa?o na nazw? walki i z czym on, w?dz, w pierwszej chwili nie umia? sobie poradzi?.

Bo gdzie tu jest nieprzyjaciel?... Przeciw komu ma wyst?pi? jego wierne wojsko?... Czy przeciw kap?anom, kt?rzy upadaj? przed nim na ziemi?? Czy przeciw gwiazdom, kt?re m?wi?, ?e faraon nie wszed? jeszcze na drog? prawdy? Co i kogo tu zwalcza??...

Mo?e owe g?osy duch?w rozlegaj?ce si? w?r?d pomroki? Czy w?asn? matk?, kt?ra, przera?ona, b?aga go, a?eby nie rozp?dza? kap?an?w?...

Faraon wi? si? na swym ?o?u w poczuciu bezsilno?ci. Nagle przysz?a mu my?l: "Co mnie obchodzi nieprzyjaciel, kt?ry roz?azi si? jak b?oto w gar?ci?... Niech sobie gadaj? w pustych salach, niech gniewaj? si? na moj? bezbo?no??...

Ja b?d? wydawa? rozkazy, a kto o?mieli si? nie spe?ni? ich, ten jest moim wrogiem i przeciw temu zwr?c? policj?, s?d i wojsko..."