Prus B. FARAON (3-02)

ROZDZIA? DRUGI
Ogromna ?wita jego ?wi?tobliwo?ci wci?? sta?a w sali poczekalnej, ale jakby roz?upana na dwie cz??ci. Z jednej strony Herhor, Mefres i kilku arcykap?an?w starszych wiekiem, z drugiej - wszyscy jenera?owie, wszyscy urz?dnicy cywilni i przewa?na ilo?? m?odszych kap?an?w.

Orli wzrok faraona w jednej chwili dostrzeg? ten rozdzia? dostojnik?w i w sercu m?odego w?adcy zapali?a si? radosna duma.

"I ot?? nie dobywaj?c miecza odnios?em zwyci?stwo!..." - pomy?la?.

A cywilni i wojskowi dostojnicy coraz dalej i wyra?niej odsuwali si? od Herhora i Mefresa. Nikt bowiem nie w?tpi?, ?e obaj arcykap?ani, dotychczas najpot??niejsi w pa?stwie, nie posiadaj? ?aski nowego faraona.

Teraz pan przeszed? do sali jadalnej, gdzie przede wszystkim zastanowi?a go liczba us?uguj?cych kap?an?w i - p??misk?w.

- Ja mam to wszystko zje??? - zapyta? nie ukrywaj?c zdziwienia.

W?wczas kap?an czuwaj?cy nad kuchni? obja?ni? faraona, ?e potrawy, kt?rych nie zu?ytkuje jego ?wi?tobliwo??, id? na ofiar? dla dynastii.

I to m?wi?c wskaza? na szereg pos?g?w ustawionych wzd?u? sali.

Pan spojrza? na pos?gi, kt?re wygl?da?y, jakby im nic nie dawano potem na kap?an?w, kt?rych cera by?a ?wie?a, jakby oni wszystko zjadali, i - za??da? piwa tudzie? ?o?nierskiego chleba z czosnkiem.

Starszy kap?an os?upia?, ale powt?rzy? rozkaz m?odszemu. M?odszy zawaha? si?, ale powt?rzy? zlecenie ch?opcom i dziewcz?tom. Ch?opcy w pierwszej chwili, zdawa?o si?, ?e nie wierz? w?asnym uszom; wnet jednak rozbiegli si? po ca?ym pa?acu.

Za? w kwadrans p??niej wr?cili wystraszeni, szepcz?c kap?anom, ?e nigdzie nie ma ?o?nierskiego chleba i czosnku...

Faraon u?miechn?? si? i zapowiedzia?, a?eby od tej pory nie brak?o w jego kuchniach prostych potraw. Potem zjad? go??bka, kawa?ek ryby, pszenn? bu?k? i popi? to winem.

Przyzna? w duchu, ?e jedzenie by?o zrobione dobrze, a wino cudowne. Nie m?g? jednak op?dzi? si? my?li, ?e kuchnia dworska musi poch?ania? nadzwyczajne sumy.

Spaliwszy kadzid?a na cze?? przodk?w w?adca uda? si? do kr?lewskiego gabinetu celem wys?uchania raport?w.

Pierwszym by? Herhor. Sk?oni? si? przed panem daleko ni?ej, ani?eli zrobi? to witaj?c go, i z wielkim wzruszeniem powinszowa? zwyci?stwa nad Libijczykami.

- Rzuci?e? si? - m?wi? - wasza ?wi?tobliwo??, na Libijczyk?w jak Tyfon na n?dzne namioty b??kaj?cych si? po pustyni. Wygra?e? wielk? bitw? z bardzo ma?ymi stratami i jednym zamachem boskiego miecza zako?czy?e? wojn?, kt?rej ko?ca my, ludzie zwyczajni, nie umieli?my dopatrze?.

Faraon czu?, ?e jego niech?? do Herhora zaczyna s?abn??.

- Dlatego - ci?gn?? arcykap?an - najwy?sza rada b?aga wasz? ?wi?tobliwo??, aby? dla walecznych pu?k?w przeznaczy? dziesi?? talent?w nagrody... Ty za? sam, naczelny wodzu, pozw?l, a?eby obok imienia twego k?adziono napis: "Zwyci?ski" !...

Licz?c na m?odo?? faraona Herhor przesadzi? w pochlebstwie. Pan och?on?? z upojenia i nagle odpar?:

- Jaki? przydomek daliby?cie mi, gdybym zni?s? armi? asyryjsk? i zape?ni? ?wi?tynie bogactwami Niniwy i Babilonu?...

"Wi?c on wci?? my?li o tym?..." - rzek? w sobie arcykap?an.

Faraon za?, jakby na potwierdzenie jego obaw, zmieni? przedmiot rozmowy i zapyta?:

- Ile te? mamy wojska?...

- Tu, pod Memfisem?...

- Nie, w ca?ym Egipcie.

- Wasza ?wi?tobliwo?? mia? dziesi?? pu?k?w... - m?wi? arcykap?an. - Dostojny Nitager na granicy wschodniej ma pi?tna?cie... Dziesi?? jest na po?udniu, gdy? zaczyna niepokoi? si? Nubia... Za? pi?? stoj? garnizonami po ca?ym kraju.

- Razem czterdzie?ci - rzek? po namy?le faraon. - Ile? to b?dzie ?o?nierzy?

- Oko?o sze??dziesi?ciu tysi?cy...

Pan zerwa? si? z fotelu.

- Sze??dziesi?t zamiast stu dwudziestu?... - krzykn??. - Co to znaczy?... Co wy zrobili?cie z moj? armi??...

- Nie ma ?rodk?w na utrzymanie wi?kszej liczby...

- O bogowie!... - m?wi? faraon chwytaj?c si? za g?ow?.

- Ale? nas za miesi?c napadn? Asyryjczycy!... Przecie? my jeste?my rozbrojeni...

- Z Asyri? mamy wst?pny traktat - wtr?ci? Herhor.

- Kobieta mog?aby tak odpowiedzie?, ale nie minister wojny - uni?s? si? pan. - Co znaczy traktat, za kt?rym nie stoi armia?... Przecie? dzi? zgniot?aby nas po?owa wojsk, jakimi rozporz?dza kr?l Assar.

- Racz uspokoi? si?, ?wi?tobliwy panie. Na pierwsz? wie?? o zdradzie Asyryjczyk?w mieliby?my p?? miliona wojownik?w.

Faraon roze?mia? mu si? w twarz.

- Co?... Sk?d?... Ty oszala?e?, kap?anie!... Grzebiesz si? w papyrusach, aleja siedm lat s?u?? w wojsku i prawie nie ma dnia, a?ebym nie odbywa? musztry czy manewr?w... Jakim sposobem w ci?gu paru miesi?cy b?dziesz mia? p??milionow? armi??...

- Ca?a szlachta wyst?pi...

- Co mi po twojej szlachcie!... Szlachta to nie ?o?nierze. Dla p??milionowej armii trzeba co najmniej stu pi??dziesi?ciu pu?k?w, a my, jak sam m?wisz, mamy ich czterdzie?ci... Gdzie? wi?c ci ludzie, kt?rzy dzi? pas? byd?o, orz? ziemi?, lepi? garnki albo pij? i pr??nuj? w swoich dobrach, gdzie naucz? si? wojskowego rzemios?a?... Egipcjanie s? lichym materia?em na ?o?nierzy, wiem o tym, bo przecie? widuj? ich co dzie?... Libijczyk, Grek, Cheta ju? dzieckiem b?d?c strzela z ?uku i procy i doskonale w?ada maczug?; za? po up?ywie roku uczy si? porz?dnie maszerowa?. Ale Egipcjanin dopiero po czterech latach pracy maszeruje jako tako. Prawda, ?e z mieczem i w??czni? oswaja si? we dwa lata, ale na trafne rzucanie pocisk?w i czterech mu za ma?o...

Wi?c po up?ywie kilku miesi?cy mogliby?cie wystawi? nie armi?, lecz p??milionow? band?, kt?r? w okamgnieniu rozwali?aby druga banda, asyryjska. Bo cho? pu?ki asyryjskie s? liche i ?le wymusztrowane, lecz ?o?nierz asyryjski umie miota? kamienie i strza?y, r?ba? i k?u?, a nade wszystko posiada impet dzikiego zwierz?cia, czego ?agodnemu Egipcjaninowi ca?kiem brakuje. My rozbijamy nieprzyjaci?? tym, ?e nasze karne i wy?wiczone pu?ki s? jak tarany: trzeba wybi? po?ow? ?o?nierzy, nim zepsuje si? kolumna. Lecz gdy nie ma kolumny, nie ma egipskiej armii.

- M?dr? prawd? m?wi wasza ?wi?tobliwo?? - rzek? Herhor do zadyszanego faraona.

- Tylko bogowie posiadaj? tak? znajomo?? rzeczy... Ja tak?e wiem, ?e si?y Egiptu s? s?abe, ?e dla stworzenia ich trzeba wielu lat pracy... Z tego w?a?nie powodu chc? zawrze? traktat z Asyri?.

- Przecie ju? zawarli?cie...

- Tymczasowy. Sargon bowiem widz?c chorob? waszego ojca, a l?kaj?c si? waszej ?wi?tobliwo?ci, od?o?y? zawarcie w?a?ciwego traktatu do waszego wst?pienia na tron.

Faraon znowu wpad? w gniew.

- Co?... - zawo?a?. - Wi?c oni naprawd? my?l? o zagarni?ciu Fenicji?... I s?dz?, ?e ja podpisz? ha?b? mojego panowania?... Z?e duchy op?ta?y was wszystkich!...

Audiencja by?a sko?czona. Herhor tym razem upad? na twarz, a wracaj?c od pana rozwa?a? w sercu swoim:

"Jego ?wi?tobliwo?? wys?ucha? raportu, wi?c nie odrzuca moich us?ug... Powiedzia?em mu, ?e musi podpisa? traktat z Asyri?, wi?c najci??sza sprawa sko?czona... Namy?li si?, zanim Sargon znowu do nas przyjedzie...

Ale? to lew, a nawet nie lew, ale s?o? rozhukany, ten m?odzieniec... A przecie? dlatego tylko zosta? faraonem, ?e jest wnukiem arcykap?ana!... Jeszcze nie zrozumia?, ?e te same r?ce, kt?re go wznios?y tak wysoko..."

W przedsionku dostojny Herhor zatrzyma? si?, duma? nad czym?, w ko?cu, zamiast do siebie, poszed? do kr?lowej Nikotris.

W ogrodzie nie by?o kobiet ani dzieci, tylko z rozrzuconych pa?acyk?w dochodzi?y j?ki. To kobiety nale??ce do domu zmar?ego faraona op?akiwa?y tego, kt?ry odszed? na Zach?d.

?al ich, zdaje si?, by? szczery.

Tymczasem do gabinetu nowego w?adcy przyszed? najwy?szy s?dzia.

- Co mi powiesz, wasza dostojno??? - zapyta? pan.

- Kilka dni temu zdarzy? si? niezwyk?y wypadek pod Tebami - odpar? s?dzia. - Jaki? ch?op zamordowa? ?on? i troje dzieci i sam utopi? si? w po?wi?conej sadzawce.

- Oszala??

- Zdaje si?, ?e zrobi? to z g?odu.

Faraon si? zamy?li?.

- Dziwny wypadek - rzek? - ale ja chcia?bym us?ysze? co innego. Jakie wyst?pki zdarzaj? si? najpospoliciej w tych czasach?

Najwy?szy s?dzia waha? si?.

- M?w ?mia?o - rzek? pan, ju? zniecierpliwiony - i niczego nie ukrywaj przede mn?. Wiem, ?e Egipt zapad? w bagnisko, chc? go wydoby?, a wi?c musz? zna? wszystko z?e...

- Najcz?stszymi... najzwyklejszymi wyst?pkami s? bunty... Ale tylko posp?lstwo buntuje si?... - po?pieszy? doda? s?dzia.

- S?ucham - wtr?ci? pan.

- W Kosen - m?wi? s?dzia - zbuntowa? si? pu?k mularzy i kamieniarzy, kt?rym na czas nie dano rzeczy potrzebnych. W Sochem ch?opstwo zabi?o pisarza zbieraj?cego podatki... W Melcatis i Pi-Hebit tak?e ch?opi zburzyli domy fenickich dzier?awc?w... Pod Kasa nie chcieli poprawia? kana?u twierdz?c, ?e za t? robot? nale?y im si? p?aca od skarbu... Wreszcie w kopalniach porfiru skaza?cy pobili dozorc?w i chcieli gromad? ucieka? w stron? morza...

- Wcale nie zaskoczy?y mnie wiadomo?ci odpar? faraon. - Ale co ty my?lisz o nich?

- Przede wszystkim trzeba ukara? winnych...

- A ja my?l?, ?e przede wszystkim trzeba dawa? pracuj?cym to, co im si? nale?y - rzek? pan. - G?odny w?? k?adzie si? na ziemi, g?odny ko? chwieje si? na swych nogach i wzdycha... Mo?na? wi?c ??da?, aby g?odny cz?owiek pracowa? i nie objawia?, ?e mu jest ?le?...

Zatem wasza ?wi?tobliwo??...

Pentuer utworzy rad? do zbadania tych rzeczy - przerwa? faraon. - Tymczasem nie chc?, aby karano...

- Ale? w takim razie wybuchnie bunt og?lny!... - zawo?a? przera?ony s?dzia.

Faraon opar? brod? na r?kach i rozwa?a?.

- Ha! - rzek? po chwili - niech?e wi?c s?dy robi? swoje, tylko... jak naj?agodniej. A Pentuer niech jeszcze dzi? zbierze rad?...

Zaiste! - doda? po chwili - ?atwiej decydowa? si? w bitwie ani?eli w tym nieporz?dku, jaki opanowa? Egipt...

Po wyj?ciu najwy?szego s?dziego faraon wezwa? Tutmozisa. Kaza? mu w swym imieniu powita? wojsko wracaj?ce znad Sodowych Jezior i rozdzieli? dwadzie?cia talent?w mi?dzy oficer?w i ?o?nierzy.

Nast?pnie pan rozkaza? przyj?? Pentuerowi, a tymczasem przyj?? wielkiego skarbnika.

- Chc? wiedzie? - rzek? - jaki jest stan skarbu.

- Mamy - odpar? dostojnik - w tej chwili za dwadzie?cia tysi?cy talent?w warto?ci w ?pichrzach, oborach, sk?adach i skrzyniach. Ale podatki co dzie? wp?ywaj?...

- I bunty robi? si? co dzie? - doda? faraon. - A jakie? s? nasze og?lne dochody i wydatki?

- Na wojsko wydajemy rocznie dwadzie?cia tysi?cy talent?w... Na ?wi?tobliwy dw?r dwa do trzech tysi?cy talent?w miesi?cznie...

- No?... C?? dalej?... A roboty publiczne?...

- W tej chwili wykonywaj? si? darmo - rzek? wielki skarbnik spuszczaj?c g?ow?.

- A dochody?...

- Ile wydajemy, tyle mamy... - szepn?? urz?dnik.

- Wi?c mamy czterdzie?ci lub pi??dziesi?t tysi?cy talent?w rocznie - odpar? faraon. - A gdzie reszta?...

- W zastawie u Fenicjan, u niekt?rych bankier?w i kupc?w, wreszcie u ?wi?tych kap?an?w...

- Dobrze - odpar? pan. - Ale jest przecie nienaruszalny skarb faraon?w w z?ocie, platynie, srebrze i klejnotach. Ile to wynosi?

- To ju? od dziesi?ciu lat naruszone i wydane...

- Na co?... komu?..

- Na potrzeby dworu - odpowiedzia? skarbnik - na podarunki dla nomarch?w i ?wi?ty?...

- Dw?r mia? dochody z p?yn?cych podatk?w, a czyli? podarunki mog?y wyczerpa? skarbiec mojego ojca?...

- Oziris-Ramzes, ojciec waszej ?wi?tobliwo?ci, by? hojny pan i sk?ada? wielkie ofiary...

- Niby... jak wielkie?... Chc? o tym raz dowiedzie? si?... - m?wi? niecierpliwie faraon.

- Dok?adne rachunki s? w archiwach, ja pami?tam tylko liczby og?lne...

- M?w!...

- Na przyk?ad ?wi?tyniom - odpar? wahaj?c si? skarbnik - da? Oziris-Ramzes w ci?gu szcz??liwego panowania oko?o stu miast, ze sto dwadzie?cia okr?t?w, dwa miliony sztuk byd?a, dwa miliony wor?w zbo?a, sto dwadzie?cia tysi?cy koni, o?mdziesi?t tysi?cy niewolnik?w, piwa i wina ze dwie?cie tysi?cy beczek, ze trzy miliony sztuk chleb?w, ze trzydzie?ci tysi?cy szat, ze trzysta tysi?cy kru? miodu, oliwy i kadzide?... A pr?cz tego tysi?c talent?w z?ota, trzy tysi?ce srebra, dziesi?? tysi?cy lanego br?zu, pi??set talent?w ciemnego br?zu, sze?? milion?w kwiecistych wie?c?w, tysi?c dwie?cie pos?g?w boskich i ze trzysta tysi?cy sztuk drogich kamieni... * Innych liczb na razie nie pami?tam, ale wszystko to jest zapisane...

Faraon ze ?miechem podni?s? r?ce do g?ry, a po chwili wpad? w gniew i uderzaj?c pi??ci? w st?? zawo?a?:

- Nies?ychana rzecz, a?eby garstka kap?an?w zu?y?a tyle piwa, chleba, wie?c?w i szat maj?c w?asne dochody!... Ogromne dochody, kt?re kilkaset razy przewy?szaj? potrzeby tych ?wi?tych...

- Wasza ?wi?tobliwo?? raczy? zapomnie?, ?e kap?ani wspieraj? dziesi?tki tysi?cy ubogich, lecz? tylu? chorych i utrzymuj? kilkana?cie pu?k?w na koszt ?wi?ty?.

- Na co im pu?ki?... Przecie? faraonowie korzystaj? z nich tylko w czasie wojny. Co si? tyczy chorych, prawie ka?dy p?aci za siebie albo odrabia, co winien ?wi?tyni za kuracj?. A ubodzy?... Wszak?e oni pracuj? na ?wi?tynie; nosz? bogom wod?, przyjmuj? udzia? w uroczysto?ciach, a przede wszystkim - nale?? do robienia cud?w. Oni to pod bramami ?wi?ty? odzyskuj? rozum, wzrok i s?uch, im lecz? si? rany, ich nogi i r?ce odzyskuj? w?adz?, a lud patrz?c na podobne dziwowiska tym ?arliwiej modli si? i hojniejsze sk?ada ofiary bogom...

Ubodzy s? jakby wo?ami i owcami ?wi?ty?; przynosz? im czysty zysk...

- Tote? - o?mieli? si? wtr?ci? skarbnik - kap?ani nie wydaj? wszystkich ofiar, ale je zgromadzaj? i powi?kszaj? fundusz...

- Na co?

- Na jak?? nag?? potrzeb? pa?stwa...

- Kt?? widzia? ten fundusz?

- Ja sam - rzek? dostojnik. - Skarby z?o?one w Labiryncie nie ubywaj?, ale mno?? si? z pokolenia na pokolenie, a?eby w razie...

- A?eby - przerwa? faraon - Asyryjczycy mieli co bra?, gdy zdob?d? Egipt tak pi?knie rz?dzony przez kap?an?w!...

Dzi?kuj? ci, wielki skarbniku - doda?. - Wiedzia?em, ?e maj?tkowy stan Egiptu jest z?y. Ale nie przypuszcza?em, ?e pa?stwo jest zrujnowane... W kraju bunty, wojska nie ma, faraon w biedzie... Lecz skarbiec w Labiryncie powi?ksza si? z pokolenia na pokolenie!...

Gdyby tylko ka?da dynastia, tylko dynastia, sk?ada?a tyle podarunk?w ?wi?tyniom, ile da? m?j ojciec, ju? Labirynt posiada?by dziewi?tna?cie tysi?cy talent?w z?ota, oko?o sze??dziesi?ciu tysi?cy talent?w srebra, a ile? zb??, byd?a, ziemi, niewolnik?w i miast, ile szat i drogich kamieni, tego nie zliczy najlepszy rachmistrz!...

Wielki skarbnik po?egna? w?adc? zgn?biony. Lecz i faraon nie by? kontent: po chwilowym bowiem namy?le zdawa?o mu si?, ?e zbyt otwarcie rozmawia? ze swymi dostojnikami.