Prus B. FARAON (2-12)

ROZDZIA? DWUNASTY
Po wizycie u Sargona dwaj ?wi?ci m??owie, Mefres i Mentezufis, okrywszy si? starannie burnusami wracali zamy?leni do domu.

- Kto wie - rzek? Mentezufis - czy ten pijak Sargon nie ma s?uszno?ci co do naszego nast?pcy?..

- W takim razie Istubar b?dzie mia? lepsz? s?uszno?? - twardo odpowiedzia? Mefres.

- Jednak nie uprzedzajmy si?. Trzeba pierwej wybada? ksi?cia - odpar? Mentezufis.

- Uczy? to, wasza cze??.

Istotnie, nazajutrz obaj kap?ani, z bardzo powa?nymi minami, przyszli do nast?pcy prosz?c go o poufn? rozmow?.

- C?? si? sta?o? - zapyta? ksi??? - czy znowu jego dostojno?? Sargon odby? jakie nocne poselstwo?

- Niestety, nie chodzi nam o Sargona - odpar? arcykap?an. - Ale... mi?dzy ludem kr??? pog?oski, ?e ty, najdostojniejszy panie, utrzymujesz ?cis?e stosunki z niewiernymi Fenicjanami...

Po tych s?owach ksi??? zacz?? ju? domy?la? si? celu wizyty prorok?w i krew w nim zakipia?a. Lecz jednocze?nie oceni?, ?e jest to pocz?tek gry mi?dzy nim a stanem kap?a?skim, i jak przysta?o na kr?lewskiego syna, opanowa? si? w jednej chwili. Jego twarz przybra?a wyraz zaciekawionej naiwno?ci.

- A Fenicjanie to niebezpieczni ludzie, urodzeni wrogowie pa?stwa!... - doda? Mefres.

Nast?pca u?miechn?? si?.

- Gdyby?cie wy, ?wi?ci m??owie - odpar? - po?yczali mi pieni?dzy i mieli przy ?wi?tyniach ?adne dziewcz?ta, z wami musia?bym si? widywa? cz??ciej. A tak z biedy musz? przyja?ni? si? z Fenicjanami!

- M?wi?, ?e wasza dostojno?? odwiedzasz w nocy t? Fenicjank?...

- I musz? tak robi?, dop?ki dziewczyna nabrawszy rozumu nie przeprowadzi si? do mego domu. Ale nie b?jcie si?, chodz? z mieczem i gdyby mi kto zast?pi? drog?...

- Przez t? jednak Fenicjank? nabra?e?, wasza dostojno??, wstr?tu do pe?nomocnika asyryjskiego kr?la.

- Wcale nie przez ni?, tylko ?e Sargon ?mierdzi ?ojem... Wreszcie do czego to prowadzi?... Wy, ?wi?ci ojcowie, nie jeste?cie dozorcami moich kobiet; s?dz?, ?e dostojny Sargon nie powierzy? wam swoich, wi?c - czego chcecie?...

Mefres tak zmi?sza? si?, ?e a? na wygolonym czole zap?on?? mu rumieniec.

- Rzek?e?, wasza dostojno??, prawd? - odpar? - ?e nie do nas nale?? wasze mi?ostki i sposoby, jakich do tego u?ywacie. Ale... jest rzecz gorsza: lud dziwi si?, ?e chytry Hiram tak ?atwo po?yczy? wam sto talent?w, nawet bez zastawu...

Ksi?ciu drgn??y usta, lecz znowu rzek? spokojnie:

- Nie moja wina, ?e Hiram wi?cej ufa memu s?owu ani?eli egipscy bogacze! On wie, ?e raczej wyrzek?bym si? mojej zbroi po dziadzie, ni? nie zap?aci? mu tego, com winien. A zdaje si?, ?e i o procent musi by? spokojny, gdy? wcale mi o nim nie wspomina?.

Nie my?l? tai? przed wami, ?wi?ci m??owie, ?e Fenicjanie maj? wi?cej zr?czno?ci od Egipcjan. Nasz bogacz, zanim by mi po?yczy? sto talent?w, robi?by surowe miny, nast?ka?by si?, wytrzyma? mnie z miesi?c, a w ko?cu wzi??by ogromny zastaw i jeszcze wi?kszy procent. Za? Fenicjanie, kt?rzy lepiej znaj? serca ksi???t, daj? nam pieni?dze nawet bez s?dziego i ?wiadk?w.

Arcykap?an by? tak zirytowany spokojnym szyderstwem Ramzesa, ?e umilk? i zaci?? usta. Wyr?czy? go Mentezufis zapytawszy nagle:

- Co by?, wasza dostojno??, rzek?, gdyby?my zawarli z Asyri? traktat oddaj?cy jej p??nocn? Azj? razem z Fenicj??...

M?wi?c tak utkwi? oczy w twarz nast?pcy. Ale ksi??? odpar? ca?kiem spokojnie:

- Powiedzia?bym, ?e tylko zdrajcy mogliby nam?wi? faraona do podobnego traktatu.

Obaj kap?ani poruszyli si?: Mefres podni?s? r?ce do g?ry, Mentezufis zacisn?? pi??ci.

- A gdyby wymaga?o tego bezpiecze?stwo pa?stwa?... - nalega? Mentezufis.

- Czego wy ode mnie chcecie?... - wybuchn?? ksi???. - Wtr?cacie si? do moich d?ug?w i kobiet, otaczacie mnie szpiegami, o?mielacie si? robi? mi wym?wki, a teraz jeszcze zadajecie mi jakie? podst?pne pytanie. Ot?? m?wi? wam: ja, cho?by?cie mnie mieli otru?, nie podpisa?bym takiego traktatu... Na szcz??cie, nie zale?y to ode mnie, tylko od jego ?wi?tobliwo?ci, kt?rego wol? wszyscy musimy spe?nia?.

- Wi?c c?? by? zrobi?, wasza dostojno??, b?d?c faraonem?...

- To, czego wymaga?aby cze?? i interes pa?stwa.

- O tym nie w?tpi? - rzek? Mentezufis. - Ale co wasza dostojno?? uwa?asz za interes pa?stwa?... Gdzie mamy szuka? wskaz?wek?...

- A od czego? jest najwy?sza rada?... - zawo?a? ksi???, tym razem z udanym gniewem. - Powiadacie, ?e sk?ada si? z samych m?drc?w... Wi?c niechby oni wzi?li na swoj? odpowiedzialno?? traktat, kt?ry ja uwa?am za ha?b? i zgub? Egiptu...

- Sk?d?e wiesz, wasza dostojno?? - odpar? Mentezufis - ?e w?a?nie tak nie post?pi? wasz boski rodzic?...

- Wi?c po co wy mnie o to pytacie?... Co to za ?ledztwo?... Kto wam daje prawo zagl?da? w g??b mego serca...

Ramzes udawa? tak mocno oburzonego, ?e a? uspokoili si? obaj kap?ani.

- M?wisz, ksi??? - odezwa? si? Mefres - jak przysta?o na dobrego Egipcjanina. Przecie i nas bola?by podobny traktat, ale bezpiecze?stwo pa?stwa niekiedy wymaga chwilowego poddania si? okoliczno?ciom...

- Ale co was zmusza do tego?... - wo?a? ksi???. - Czy przegrali?my wielk? bitw?, czy ju? nie mamy wojsk?...

- Wio?larzami okr?tu, na kt?rym Egipt p?ynie przez rzek? wieczno?ci, s? bogowie - odpar? uroczystym tonem arcykap?an - a sternikiem Najwy?szy Pan wszelkiego stworzenia. Nieraz zatrzymuj? oni albo i skr?caj? statek, a?eby omin?? niebezpieczne wiry, kt?rych my nawet nie dostrzegamy. W takich wypadkach z naszej strony potrzebn? jest tylko cierpliwo?? i pos?usze?stwo, za kt?re wcze?niej lub p??niej spotyka nas hojna nagroda przewy?szaj?ca wszystko, co mo?e wymy?li? ?miertelny cz?owiek.

Po tej uwadze kap?ani po?egnali ksi?cia, pe?ni otuchy, ?e cho? gniewa si? na traktat, lecz go nie z?amie i zapewni Egiptowi czas potrzebnego mu spokoju. Po ich odej?ciu Ramzes wezwa? do siebie Tutmozisa. A gdy znalaz? si? sam na sam z ulubie?cem, d?ugo hamowany gniew i ?al wybuchn??. Ksi??? rzuci? si? na kanap?, wi? si? jak w??, uderza? pi??ciami w g?ow? i p?aka?.

Wyl?kniony Tutmozis czeka?, a? ksi?cia ominie atak w?ciek?o?ci. Nast?pnie poda? mu wody z winem, okadzi? go koj?cymi wonno?ciami, wreszcie usiad? przy nim i zapyta? o przyczyn? niem?skiej rozpaczy.

- Si?d? tu - rzek? nast?pca nie podnosz?c si?. - Czy wiesz, dzisiaj jestem ju? pewny tego, ?e nasi kap?ani zawarli z Asyri? jaki? haniebny traktat... Bez wojny, nawet bez ?adnych ??da? z tamtej strony!... Czy domy?lasz si?, ile tracimy?...

- M?wi? mi Dagon, ?e Asyria chce zagarn?? Fenicj?. Lecz Fenicjanie ju? mniej s? zatrwo?eni, gdy? kr?l Assar ma wojn? na p??nocno-wschodnich granicach. Siedz? tam ludy bardzo waleczne i mnogie, wi?c nie wiadomo, jak sko?czy si? wyprawa. W ka?dym razie Fenicjanie b?d? mieli par? lat spokoju, co im wystarczy do przygotowania obrony i znalezienia sprzymierze?c?w...

Ksi??? niecierpliwie machn?? r?k?.

- Oto widzisz - przerwa? Tutmozisowi - nawet Fenicja uzbroi si?, a mo?e i wszystkich s?siad?w, kt?rzy j? otaczaj?. Na wszelki za? spos?b my stracimy cho?by tylko zaleg?e daniny z Azji, kt?re wynosz? - czy s?ysza?e? co podobnego?... - wynosz? przesz?o sto tysi?cy talent?w!...

Sto tysi?cy talent?w... - powt?rzy? ksi???. - O bogowie! ale? taka suma od razu wype?ni?aby skarb faraona... A gdyby?my jeszcze napadli Asyri? w porze w?a?ciwej, w samej Niniwie, w samym pa?acu Assara, znale?liby?my niewyczerpane skarby...

Pomy?l teraz: ilu mogliby?my zabra? niewolnik?w?... P?? miliona... milion ludzi olbrzymio silnych, a tak dzikich, ?e niewola w Egipcie, ?e najci??sza praca przy kana?ach lub w kopalniach wyda?aby si? im zabawk?... P?odno?? ziemi podnios?aby si? w ci?gu kilku lat, wyn?dznia?y nasz lud odpocz??by i zanim umar?by ostatni niewolnik, ju? pa?stwo odzyska?oby dawn? pot?g? i bogactwa...

I to wszystko zniwecz? kap?ani za pomoc? kilku zapisanych blach srebrnych i kilku cegie? poci?tych znakami w formie strza?, kt?rych nikt z nas nie rozumie!...

Wys?uchawszy ?al?w ksi?cia, Tutmozis podni?s? si? z krzes?a, z uwag? przejrza? s?siednie komnaty, czy kto w nich nie pods?uchuje, potem znowu usiad? przy Ramzesie i zacz?? szepta?:

- B?d? dobrej my?li, panie! O ile wiem, ca?a arystokracja, wszyscy nomarchowie, wszyscy wy?si oficerowie s?yszeli co? o tym traktacie i s? oburzeni. Daj wi?c tylko znak, a rozbijemy traktatowe ceg?y na ?bach Sargona, nawet Assara...

- Ale? to by?by bunt przeciw jego ?wi?tobliwo?ci... - r?wnie cicho odpar? ksi???.

Tutmozis zrobi? smutn? min?.

- Nie chcia?bym - rzek? - zakrwawia? ci serca, ale... tw?j, r?wny najwy?szym bogom, ojciec jest ci??ko chory.

- To nieprawda!... - zerwa? si? ksi???.

- Prawda, tylko nie zdrad? si?, ?e wiesz o tym. Jego ?wi?tobliwo?? jest bardzo zm?czony pobytem na tej ziemi i ju? pragnie odej??. Lecz kap?ani zatrzymuj? go, a ciebie nie wzywaj? do Memfisu, a?eby bez przeszk?d podpisa? umow? z Asyri?...

- Ale? to s? zdrajcy!... zdrajcy!... - szepta? rozw?cieczony ksi???.

- Dlatego nie b?dziesz mia? trudno?ci z zerwaniem umowy, gdy obejmiesz w?adz? po ojcu (oby ?y? wiecznie!).

Ksi??? zaduma? si?.

- ?atwiej podpisa? traktat ani?eli go zerwa?...

- I zerwa? ?atwo! - u?miechn?? si? Tutmozis. - Czyli? w Azji nie ma plemion niesfornych, kt?re wpadn? w nasze granice?... Czyli? boski Nitager nie czuwa ze swoj? armi?, aby odpar? ich i przeni?s? wojn? do ich kraj?w?... A czy my?lisz, ?e Egipt nie znajdzie ludzi do or??a i skarb?w na wojn??... P?jdziemy wszyscy, bo ka?dy mo?e co? zyska? i jako tako ubezpieczy? sobie ?ycie... Skarby za? le?? w ?wi?tyniach... A w Labiryncie!...

- Kto je wydob?dzie stamt?d! - wtr?ci? z pow?tpiewaniem ksi???.

- Kto?... Ka?dy nomarcha, ka?dy oficer, ka?dy szlachcic zrobi to, byle mia? rozkaz faraona, a... m?odsi kap?ani poka?? nam drog? do kryj?wek...

- Nie o?miel? si?... Kara bog?w...

Tutmozis pogardliwie machn?? r?k?.

- Albo?e?my to ch?opi czy pastuchy, a?eby l?ka? si? bog?w, z kt?rych drwi? ?ydzi, Fenicjanie i Grecy, a lada najemny ?o?nierz zniewa?a ich bezkarnie.

Kap?ani to wymy?lili brednie o bogach, w kt?rych sami nie wierz?. Przecie wiesz, ?e w ?wi?tyniach uznaj? tylko Jedynego... Oni te? robi? cuda, z kt?rych si? ?miej?... Ch?op po dawnemu bije czo?em przed pos?gami. Ale ju? robotnicy w?tpi? o wszechmocno?ci Ozirisa, Horusa i Seta, pisarze oszukuj? bog?w w rachunkach, a kap?ani pos?uguj? si? nimi jak ?a?cuchem i zamkiem do zabezpieczenia swoich skarbc?w.

Oho! Min??y te czasy - ci?gn?? Tutmozis - kiedy ca?y Egipt wierzy? we wszystko, co mu donoszono ze ?wi?ty?. Dzi? my obra?amy bog?w fenickich, Fenicjanie naszych, i jako? na nikogo nie spadaj? pioruny...

Namiestnik uwa?nie przypatrywa? si? Tutmozisowi.

- Sk?d tobie takie my?li przychodz? do g?owy? - spyta?. - Wszak?e nie tak dawno blad?e? na wzmiank? o kap?anach...

- Bo by?em jeden. Ale dzi?, gdym pozna?, ?e ca?a szlachta ma te same rozumienie co ja, jest mi ra?niej...

- A kto szlachcie i tobie m?wi? o traktatach z Asyri??

- Dagon i inni Fenicjanie - odpar? Tutmozis. - Oni nawet ofiarowali si?, gdy przyjdzie czas, podbuntowa? azjatyckie plemiona, aby nasze wojska mia?y poz?r do przekroczenia granic. A gdy raz wyjdziemy na drog? do Niniwy, Fenicjanie i ich sprzymierze?cy po??cz? si? z nami... I b?dziesz mia? armi?, jakiej nie posiada? Ramzes Wielki!...

Ksi?ciu nie podoba?a si? ta gorliwo?? Fenicjan; zamilcza? jednak o niej. Natomiast spyta?:

- A co b?dzie, je?eli kap?ani dowiedz? si? o waszych gadaninach?... Zaprawd? ?aden z was nie uniknie ?mierci!

- O niczym nie dowiedz? si? - weso?o odpar? Tutmozis. - Zanadto ufaj? swej pot?dze, ?le p?ac? szpiegom i zniech?cili ca?y Egipt swoj? chciwo?ci? i pych?. Tote? arystokracja, wojsko, pisarze, robotnicy, nawet ni?si kap?ani tylko czekaj? has?a, a?eby wpa?? do ?wi?ty?, zabra? skarby i z?o?y? je u st?p tronu. Gdy im za? skarb?w zabraknie, ?wi?ci m??owie utrac? wszelk? w?adz?. Nawet przestan? robi? cuda, bo i do tego potrzebne s? z?ote pier?cienie...

Ksi??? skierowa? rozmow? na inne przedmioty, wreszcie da? znak Tutmozisowi, ?e mo?e odej??.

Gdy zosta? sam, pocz?? rozmy?la?.

By?by zachwycony wrogim usposobieniem szlachty do kap?an?w i wojowniczymi instynktami najwy?szych klas, gdyby zapa? nie wybuchn?? tak nagle i gdyby poza nim nie ukrywali si? Fenicjanie.

To kaza?o nast?pcy by? ostro?nym; rozumia? bowiem, ?e w sprawach Egiptu lepiej ufa? patriotyzmowi kap?an?w ani?eli przyja?ni Fenicjan.

Lecz przypomnia? sobie s?owa ojca, ?e Fenicjanie s? prawdom?wni i wierni, gdy chodzi o ich interes. Ot?? bez kwestii Fenicjanie mieli wielki interes w tym, a?eby nie dosta? si? pod w?adz? Asyryjczyk?w. I mo?na by?o polega? na nich jako na sprzymierze?cach w razie wojny, gdy? przegrana Egipcjan odbi?aby si? przede wszystkim na Fenicji.

Z drugiej strony Ramzes nie przypuszcza?, ?e kap?ani, nawet zawieraj?c tak szpetny traktat z Asyri?, dopuszczali si? zdrady. Nie, to nie byli zdrajcy, ale - rozleniwieni dygnitarze. Dogadza im pok?j, gdy? w?r?d spokoju mno?? swoje skarby i rozszerzaj? w?adz?. Nie chc? wojny, gdy? wojna spot?gowa?aby w?adz? faraona, a ich samych narazi?aby na ci??kie wydatki.

I sta?o si?, ?e m?ody ksi???, pomimo braku do?wiadczenia, rozumia?, ?e musi by? ostro?nym, nie ?pieszy? si?, nikogo nie pot?pia?, ale te? i nikomu nie ufa? zbytecznie. On ju? postanowi? wojn? z Asyri?, nie dlatego, ?e pragn??a jej szlachta i Fenicjanie, lecz ?e Egipt potrzebowa? skarb?w i niewolnik?w.

Ale, postanowiwszy wojn?, chcia? dzia?a? rozwa?nie. Chcia? powoli przekona? do niej stan kap?a?ski, a dopiero w razie oporu - zgnie?? go za pomoc? wojska i szlachty.

I w?a?nie w?wczas gdy ?wi?ty Mefres i Mentezufis ?artowali z przepowiedni Sargona, ?e nast?pca nie podda si? kap?anom, ale ich zmusi do pos?usze?stwa, ju? w?wczas ksi??? mia? gotowy plan ujarzmienia ich i widzia? jakie posiada do tego ?rodki. Za? chwil? rozpocz?cia walki i spos?b przeprowadzenia jej pozostawia? przysz?o?ci.

"Czas przynosi najlepsze rady!" - rzek? do siebie.

By? spokojny i zadowolony jak cz?owiek, kt?ry po d?ugim wahaniu wie, co ma robi?, i posiada wiar? we w?asne si?y. Tote? a?eby pozby? si? nawet ?lad?w niedawnego wzburzenia, poszed? do Sary.

Zabawa z synkiem zawsze koi?a jego troski i pogod? nape?nia?a mu serce.

Min?? ogr?d, wszed? do willi swej pierwszej kochanki i zasta? j? - znowu we ?zach.

- O, Saro! - zawo?a? - gdyby? mia?a Nil w twojej piersi, potrafi?aby? go wyp?aka?.

- Ju? nie b?d?... - odpar?a, lecz jeszcze obfitszy strumie? pola? si? z jej oczu.

- C?? to? - spyta? ksi??? - czy znowu sprowadzi?a? sobie jak?? wr??k?, kt?ra straszy ci? Fenicjankami?

- Nie Fenicjanek l?kam si?, ale Fenicji... - rzek?a. - O, ty nie wiesz, panie, jacy to nikczemni ludzie...

- Pal? dzieci? - roze?mia? si? namiestnik.

- My?lisz, ?e nie?... - odpowiedzia?a patrz?c na niego wielkimi oczyma.

- Bajki! Wiem przecie od ksi?cia Hirama, ?e to bajki...

- Hiram?... - krzykn??a Sara. - Hiram, ale? to najwi?kszy zbrodniarz... Spytaj mego ojca, a on powie ci, panie, w jaki spos?b Hiram zwabia na swoje statki m?ode dziewcz?ta dalekich kraj?w i - rozpi?wszy ?agle, uwozi, aby je sprzeda?... By?a przecie? u nas jasnow?osa niewolnica, kt?r? porwa? Hiram. Szala?a z t?sknoty za swym krajem, ale nie umia?a powiedzie? nawet, gdzie le?y jej ojczyzna. I umar?a!... Takim jest Hiram, takim n?dzny Dagon i wszyscy ci nikczemnicy...

- Mo?e by?, ale co nas to obchodzi? - spyta? ksi???.

- Bardzo wiele - m?wi?a Sara. - Ty panie, s?uchasz dzisiaj rad fenickich, a tymczasem nasi ?ydzi wykryli, ?e Fenicja chce wywo?a? wojn? mi?dzy Egiptem i Asyri?... Podobno nawet co najprzedniejsi kupcy i bankierzy feniccy zobowi?zali si? do tego strasznymi przysi?gami...

- Na c?? im wojna?... - wtr?ci? ksi??? z udan? oboj?tno?ci?.

- Na co!... - zawo?a?a Sara. - B?d? wam i Asyryjczykom dostarcza? broni, towar?w i wiadomo?ci, a za wszystko ka?? sobie dziesi?? razy dro?ej p?aci?... B?d? obdzierali poleg?ych i ranionych obu stron... B?d? od waszych i asyryjskich ?o?nierzy wykupywa? zrabowane przedmioty i niewolnik?w... Czyli? tego ma?o?... Egipt i Asyria zrujnuj? si?, ale Fenicja pobuduje nowe sk?ady na bogactwa.

- Kto? ci wy?o?y? tak? m?dro???... - u?miechn?? si? ksi???.

- Albo? nie s?ysz?, jak m?j ojciec, nasi krewni i znajomi szepc? o tym, trwo?nie ogl?daj?c si?, aby ich kto nie pods?ucha?? Czyli? wreszcie ja nie znam Fenicjan? Przed tob?, panie, oni le?? na brzuchach i ty nie widzisz ich ob?udnych spojrze?, ale ja nieraz przypatrywa?am si? ich oczom, zielonym z chciwo?ci albo ???tym z gniewu.

O, strze? si?, panie, Fenicjan jak jadowitej ?mii!...

Ramzes patrzy? na Sar? i mimo woli por?wnywa? jej szczer? mi?o?? - z wyrachowaniem Fenicjanki, jej tkliwe wybuchy - z podst?pnym ch?odem Kamy.

"Zaprawd?! - my?la?. - Fenicjanie s? jadowitymi gadami. Ale je?eli Ramzes Wielki pos?ugiwa? si? na wojnie lwem, dlaczego ja przeciwko wrogom Egiptu nie mia?bym u?y? ?mii?"

I im plastyczniej wyobra?a? sobie przewrotno?? Kamy, tym bardziej po??da? jej. Dusze bohaterskie niekiedy szukaj? niebezpiecze?stw.

Po?egna? Sar? i nagle, nie wiadomo sk?d, przypomnia? sobie, ?e Sargon jego podejrzewa? o udzia? w napadzie.

Ksi??? uderzy? si? w czo?o.

- Czy?by to ten m?j sobowt?r - rzek? - urz?dzi? bijatyk? pos?owi?... A w takim razie kto go nam?wi??... Chyba Fenicjanie?... A je?eli oni chcieli do tak brudnej rzeczy wmi?sza? moj? osob?, wi?c s?usznie m?wi Sara, ?e to s? nikczemnicy, kt?rych powinienem si? wystrzega?...

Znowu odezwa? si? w nim gniew i ksi??? postanowi? kwesti? rozstrzygn?? natychmiast. A poniewa? w?a?nie zapada? wiecz?r, wi?c Ramzes nie wst?puj?c do siebie poszed? do Kamy.

Ma?o obchodzi?o go, ?e mo?e by? poznany; na wypadek za? niebezpiecze?stwa mia? przecie miecz...

W pa?acyku kap?anki ?wieci?o si?, ale ze s?u?by nikt nie kr?ci? si? w przysionku.

"Dotychczas - pomy?la? - Kama wyprawia?a swoj? s?u?b?, kiedy ja mia?em przyj?? do niej. Dzi? - czy przeczuwa mnie, czy mo?e przyjmuje szcz??liwszego ode mnie kochanka?... "

Wszed? na pi?tro, stan?? przed komnat? Fenicjanki i nagle odsun?? kotar?. W pokoju by?a Kama i Hiram i o czym? szeptali.

- O!... w z?y czas przychodz?... - roze?mia? si? nast?pca. - C?? to, i wy, ksi???, zalecacie si? do kobiety, kt?rej pod kar? ?mierci nie wolno by? ?askaw? dla m??czyzn?

Hiram i kap?anka oboje zerwali si? z taburet?w.

- Widocznie - rzek? Fenicjanin k?aniaj?c si? - jaki? dobry duch ostrzeg? ci?, panie, ?e o tobie m?wimy...

- Przygotowujecie mi jak? niespodziank?? - spyta? namiestnik.

- Mo?e!... Kto to wie?... - odpar?a Kama patrz?c na niego w spos?b wyzywaj?cy.

Ale ksi??? odpar? ch?odno:

- Oby ci, kt?rzy zechc? nadal robi? mi niespodzianki, nie zawadzili w?asn? szyj? o top?r albo powr?z... To by wi?cej ich zdziwi?o ani?eli mnie ich post?pki.

Kamie u?miech zastyg? na p??otwartych ustach; Hiram poblad? i pokornie odezwa? si?:

- Czym zas?u?yli?my na gniew pana i opiekuna naszego?

- Chc? wiedzie? prawd? - rzek? ksi??? siadaj?c i gro?nie patrz?c na Hirama. - Chc? wiedzie?: kto urz?dzi? napad na asyryjskiego pos?a i wmi?sza? w t? nikczemno?? cz?owieka tak podobnego do mnie, jak moja r?ka prawa jest podobna do lewej.

- Widzisz, Kamo - odezwa? si? struchla?y Hiram - m?wi?em, ?e poufa?o?? tego ?otra do ciebie mo?e sprowadzi? wielkie nieszcz??cie... A oto masz!... Nawet nie czekali?my d?ugo.

Fenicjanka rzuci?a si? do n?g ksi?ciu.

- Wszystko powiem - zawo?a?a j?cz?c - tylko wyrzu?, panie, ze swego serca uraz? do Fenicji... Mnie zabij, mnie uwi??, ale nie gniewaj si? na nich.

- Kto napad? Sargona?

- Lykon, Grek, kt?ry ?piewa w naszej ?wi?tyni - odpar?a wci?? kl?cz?c Fenicjanka.

- Aha!... wi?c to on wtedy ?piewa? pod twoim domem i on jest tak podobny do mnie?...

Hiram schyli? g?ow? i po?o?y? r?k? na sercu.

- Hojnie p?acili?my temu cz?owiekowi - rzek? - za to, ?e jest podobnym do ciebie, panie... S?dzili?my, ?e n?dzna jego figura mo?e przyda? ci si? na wypadek nieszcz??cia...

- I przyda? si?!... - przerwa? nast?pca. - Gdzie on jest? Chc? widzie? tego doskona?ego ?piewaka... ten m?j ?ywy obraz...

Hiram roz?o?y? r?ce.

- Uciek? ?otr, ale my go znajdziemy - odpar?. - Chyba, ?e zamieni si? w much?, albo glist? ziemn?...

- A mnie przebaczysz, panie?... - szepn??a Fenicjanka opieraj?c si? na kolanach ksi?cia.

- Wiele przebacza si? kobietom - rzek? nast?pca.

- I wy nie b?dziecie m?cili si? na mnie?... - trwo?nie zapyta?a Hirama.

- Fenicja - odpar? starzec powoli i dobitnie - najwi?kszy wyst?pek zapomni temu, kto posi?dzie ?ask? pana naszego, Ramzesa - oby ?y? wiecznie!...

Co si? za? tyczy Lykona - doda? zwracaj?c si? do nast?pcy - b?dziesz go mia?, panie, ?ywym lub zmar?ym...

To powiedziawszy Hiram nisko uk?oni? si? i opu?ci? pok?j zostawiaj?c kap?ank? z ksi?ciem.

Ramzesowi krew uderzy?a do g?owy. Obj?? kl?cz?c? Kam? i szepn??:

- S?ysza?a?, co powiedzia? dostojny Hiram?... Fenicja zapomni ci najwi?kszy wyst?pek!... Zaprawd?, ten cz?owiek jest mi wierny... A je?eli on tak powiedzia?, jak? znajdziesz wym?wk??...

Kama ca?owa?a jego r?ce szepcz?c:

- Zdoby?e? mnie... jestem twoj? niewolnic?... Ale dzi? zostaw mnie w spokoju... uszanuj dom, kt?ry nale?y do boskiej Astoreth.

- Wi?c przeprowadzisz si? do mego pa?acu? - spyta? ksi???.

- O bogowie, co wyrzek?e??... Od czasu jak s?o?ce wschodzi i zachodzi, nie by?o jeszcze wypadku, a?eby kap?anka Astoreth... Ale trudno!... Fenicja, panie, daje ci taki dow?d czci i przywi?zania, jakiego nigdy nie otrzyma? ?aden z jej syn?w...

- Wi?c... - przerwa? ksi??? tul?c j?.

- Tylko nie dzi? i nie tutaj... - b?aga?a.