Prus B. FARAON (2-10)

ROZDZIA? DZIESI?TY
Kiedy Ramzes przyszed? nazajutrz odwiedzi? swego syna, znalaz? Sar? rozp?ywaj?c? si? we ?zach. Zapyta? o pow?d. Z pocz?tku odpowiedzia?a, ?e nic jej nie jest, potem, ?e jej smutno, wreszcie - upad?a do n?g Ramzesowi z wielkim p?aczem.

- Panie... panie m?j!... szepta?a. - Wiem, ?e mnie ju? nie kochasz, ale przynajmniej siebie nie nara?aj...

- Kto powiedzia?, ?e ci? ju? nie kocham? - spyta? ?dziwiony ksi???.

- Masz przecie trzy nowe kobiety w swym domu... - panny wielkich rod?w...

- A wi?c o to chodzi...

- I jeszcze nara?asz si? dla czwartej... dla przewrotnej Fenicjanki...

Ksi??? zmi?sza? si?. Sk?d Sara mog?a dowiedzie? si? o Kamie i odgadn??, ?e jest przewrotna?...

- Jak py? wciska si? do skrzyni, tak niegodziwe wie?ci wpadaj? do najspokojniejszych dom?w - rzek? Ramzes. - Kt?? ci m?wi? o Fenicjance?

- Czy ja wiem kto? Z?a wr??ba i serce moje.

- Wi?c s? nawet i wr??by?...

- Straszne! Jedna stara kap?anka dowiedzia?a si? podobno z kryszta?owej kuli, ?e wszyscy zginiemy przez Fenicjan, a przynajmniej ja i... m?j syn!... - wybuchn??a Sara.

- I ty, kt?ra wierzysz w Jedynego, w Jehow?, ty l?kasz si? baja? jakiej? g?upiej staruchy, a mo?e intrygantki?... Gdzie? tw?j wielki B?g?...

- M?j B?g jest tylko moim, a tamci - twoimi, wi?c musz? ich szanowa?.

- Zatem ta stara m?wi?a ci o Fenicjanach? - pyta? Ramzes.

- Ona wr??y?a mi dawniej, jeszcze pod Memfisem, ?e powinnam wystrzega? si? Fenicjanki - odpar?a Sara. - Ale dopiero tu wszyscy m?wi? o jakiej? kap?ance fenickiej. Czy ja wiem, mo?e tylko co? majaczy mi si? w stroskanej g?owie. Powiadali nawet, ?e gdyby nie jej uroki, nie skoczy?by? panie, wtedy do areny... Ach, gdyby ci? byk zabi?!... Jeszcze i teraz, kiedy my?l? o nieszcz??ciu, jakie ci? mog?o spotka?, serce we mnie zastyga...

- ?miej si? z tego, Saro - przerwa? weso?o ksi???.

- Kogo ja przygarn? do siebie, stoi tak wysoko, ?e go ?aden strach nie powinien dosi?ga?... Tym mniej g?upie wie?ci.

- A nieszcz??cie? Czyli? jest do?? wysoka g?ra, na kt?r? nie dolecia?by jego pocisk?...

- Macierzy?stwo zm?czy?o ci?, Saro - rzek? ksi??? - a gor?co rozstraja twoje my?li, i dlatego frasujesz si? bez powodu. B?d? spokojna i czuwaj nad moim synem.

Cz?owiek - m?wi? w zamy?leniu - kimkolwiek on jest: Fenicjaninem czy Grekiem, mo?e szkodzi? tylko podobnym sobie istotom, ale nie nam, kt?rzy jeste?my bogami tego ?wiata.

- Co powiedzia?e? o Greku?... Jaki Grek?... - spyta?a niespokojnie Sara.

- Ja powiedzia?em: Grek?... Nic o ty nie wiem. Mo?e wymkn?? mi si? podobny wyraz, a mo?e ty przes?ysza?a? si?.

Uca?owa? Sar? i swego syna i po?egna? ich. Ale nie odp?dzi? niepokoju.

"Raz trzeba sobie powiedzie? - my?la? - ?e w Egipcie nie ukryje si? ?adna tajemnica. Mnie ?ledz? kap?ani i moi dworzanie nawet w?wczas, gdy s? czy tylko udaj? pijanych, a nad Kam? czuwaj? w??owe ?renice Fenicjan. Je?eli dotychczas nie ukryli jej przede mn?, niewiele musz? dba? o jej cnot?. Zreszt? wobec kogo?... Wobec mnie, kt?remu sami ods?onili oszustwa swojej ?wi?tyni!... Kama b?dzie nale?a?a do mnie... Zbyt wiele maj? w tym interesu, a?eby chcieli ?ci?ga? m?j gniew na siebie..."

W par? dni przyszed? do ksi?cia ?wi?ty kap?an Mentezufis, pomocnik dostojnego Herhora w ministerium wojny. Ramzes patrz?c na blad? twarz i spuszczone oczy proroka odgad?, ?e i ten ju? wie o Fenicjance, a mo?e nawet, z kap?a?skiego stanowiska, zechce mu robi? wym?wki. Ale Mentezufis tym razem nie dotkn?? sercowych spraw nast?pcy. Przywitawszy ksi?cia z urz?dow? min? prorok usiad? na wskazanym miejscu i zacz??:

- Z memfijskiego pa?acu pana wieczno?ci zawiadomiono mnie, ?e w tych czasach przyjecha? do Pi-Bast wielki kap?an chaldejski Istubar, nadworny astrolog i doradca jego mi?o?ci kr?la Assara...

Ksi??? chcia? podpowiedzie? Mentezufisowi cel przybycia Istubara, ale przygryz? wargi i zmilcza?.

- Za? znakomity Istubar - ci?gn?? kap?an - przywi?z? ze sob? dokumenta, na mocy kt?rych dostojny Sargon, powinowaty i satrapa jego mi?o?ci kr?la Assara, zostaje u nas pos?em i pe?nomocnikiem tego? pot??nego kr?la...

Ramzes o ma?o nie wybuchn?? ?miechem. Powaga, z jak? Mentezufis raczy? ods?oni? cz?stk? tajemnic od dawna znanych ksi?ciu, nape?ni?a go weso?o?ci? i - pogard?.

"Wi?c ten kuglarz - my?la? nast?pca - nawet nie przeczuwa w sercu swoim, ?e ja znam wszystkie ich szalbierstwa?..."

- Dostojny Sargon i czcigodny Istubar - m?wi? Mentezufis - udadz? si? do Memfis uca?owa? nogi jego ?wi?tobliwo?ci. Pierwej jednak wasza dostojno??, jako namiestnik, raczysz przyj?? ?askawie obu tych dygnitarzy tudzie? ich ?wit?.

- Bardzo ch?tnie - odpar? ksi??? - a przy sposobno?ci spytam ich: kiedy Asyria zap?aci nam zaleg?e daniny?

- Wasza dostojno?? zrobi?by? to? - rzek? kap?an patrz?c mu w oczy.

- Przede wszystkim to!... Nasz skarb potrzebuje danin...

Mentezufis nagle powsta? z siedzenia i uroczystym, cho? zni?onym g?osem rzek?:

- Namiestniku pana naszego i rozdawcy ?ycia: w imieniu jego ?wi?tobliwo?ci zabraniam ci m?wi? z kimkolwiek o daninach, a nade wszystko z Sargonem, Istubarem i kimkolwiek z ich ?wity.

Ksi??? poblad?.

- Kap?anie - rzek?, r?wnie? powstaj?c - na jakiej zasadzie przemawiasz do mnie tonem zwierzchnika?...

Mentezufis odchyli? szat? i zdj?? ze szyi ?a?cuszek, na kt?rym by? jeden z pier?cieni faraona.

Namiestnik obejrza? go, pobo?nie uca?owa? i zwr?ciwszy kap?anowi odpar?:

- Spe?ni? rozkazy jego ?wi?tobliwo?ci, mego pana i ojca.

Znowu obaj usiedli i ksi??? zapyta? kap?ana:

- Czy wasza dostojno?? nie m?g?by? mnie obja?ni?: dlaczego Asyria nie ma nam p?aci? danin, kt?re od razu wydoby?yby skarb pa?stwa z k?opot?w?

- Bo my nie mamy si? zmusi? Asyrii do p?acenia nam danin - odpar? zimno Mentezufis. - Mamy sto dwadzie?cia tysi?cy wojska, Asyria za? oko?o trzystu tysi?cy. M?wi? to waszej dostojno?ci ca?kiem poufnie, jako wysokiemu urz?dnikowi pa?stwa.

- Rozumiem. Ale dlaczego ministerium wojny, w kt?rym s?u?ysz, zmniejszy?o nasz? waleczn? armi? o sze??dziesi?t tysi?cy ludzi?

- A?eby dochody na dw?r jego ?wi?tobliwo?ci powi?kszy? o dwana?cie tysi?cy talent?w - rzek? kap?an.

- Aha!... Powiedz?e mi, wasza dostojno?? - ci?gn?? ksi??? - w jakim tedy celu jedzie Sargon do st?p faraona?

- Nie wiem.

- Aha! Ale dlaczego ja nie mam wiedzie?, ja, nast?pca tronu?...

- Bo s? tajemnice pa?stwa, kt?re zna zaledwie kilku dostojnik?w...

- I kt?rych m?g?by nawet nie zna? m?j najczcigodniejszy ojciec?...

- Z pewno?ci? - odpar? Mentezufis - ?e s? rzeczy, o kt?rych m?g?by nie wiedzie? nawet jego ?wi?tobliwo??, gdyby nie posiada? najwy?szych ?wi?ce? kap?a?skich.

- Dziwna rzecz! - m?wi? ksi??? po namy?le - Egipt jest w?asno?ci? faraona i mimo to mog? dzia? si? w pa?stwie sprawy nie znane faraonowi?... Wyt?omacz mi to, wasza dostojno??.

- Egipt jest przede wszystkim, a nawet jedynie i wy??cznie w?asno?ci? Amona - rzek? kap?an. - Jest zatem konieczne, aby ci tylko znali najwy?sze tajemnice, kt?rym Amon objawia swoj? wol? i plany.

Ksi??? s?uchaj?c doznawa? takich uczu?, jakby go przewracano na ?o?u wybitym sztyletami i jeszcze - podk?adano ogie?.

Mentezufis chcia? podnie?? si?, namiestnik zatrzyma? go.

- Jeszcze s?owo - m?wi? ?agodnie. - Je?eli Egipt jest tak s?abym, ?e nie wolno nawet wspomnie? o asyryjskich daninach...

Zadysza? si?.

- Je?eli jest tak n?dznym - ci?gn?? - to jaka? pewno??, ?e nas nie napadn? Asyryjczycy?

- Od tego mo?na zabezpieczy? si? traktatami - odpar? kap?an.

Nast?pca machn?? r?k?.

- Nie ma traktat?w dla s?abych! - rzek? - nie zas?oni? granic srebrne tablice zapisane ugodami, je?eli za nimi nie stan? w??cznie i miecze.

- A kt?? waszej dostojno?ci powiedzia?, ?e u nas nie stan??

- Ty sam. Sto dwadzie?cia tysi?cy ludzi musz? ust?pi? przed trzystoma tysi?cami. No, a gdyby Asyryjczycy raz do nas weszli, z Egiptu zosta?aby pustynia...

Mentezufisowi zap?on??y oczy.

- Gdyby weszli do nas - zawo?a? - ko?ci ich nigdy nie zobaczy?yby swej ziemi!... Uzbroiliby?my ca?? szlacht?, pu?ki robotnicze, nawet przest?pc?w z kopal?... Wydobyliby?my skarby ze wszystkich ?wi?ty?... I spotka?aby si? Asyria z pi?ciomaset tysi?cami egipskich wojownik?w...

Ramzes by? zachwycony tym wybuchem patriotyzmu kap?ana. Schwyci? go za r?k? i rzek?:

- Wi?c je?eli mo?emy mie? tak? armi?, dlaczego nie napadamy na Babilon?... Czyli? wielki wojownik Nitager nie b?aga nas o to od kilku lat?... Czyli? jego ?wi?tobliwo?? nie niepokoi si? wrzeniem Asyrii?... Gdy im pozwolimy zebra? si?y, walka b?dzie trudniejsza, ale gdy rozpoczniemy sami...

Kap?an przerwa? mu.

- Czy ty wiesz, ksi??? - m?wi? - co to jest wojna, i to jeszcze taka wojna, do kt?rej trzeba i?? przez pustyni??

Kto zar?czy, ?e nim dotarliby?my do Eufratu, po?owa naszej armii tragarzy nie wygin??aby z trud?w?

- Wyr?wnaliby?my to jedn? bitw? - wtr?ci? Ramzes.

- Bitwa!... - powt?rzy? kap?an. - A czy wiesz, ksi???, co to jest bitwa?...

- Spodziewam si?! - odpar? dumnie nast?pca uderzaj?c w miecz.

Mentezufs wzruszy? ramionami.

- A ja m?wi? ci, panie, ?e ty nie wiesz, co to jest bitwa. Owszem, masz nawet o niej ca?kiem fa?szywe poj?cie z manewr?w, na kt?rych zawsze bywa?e? zwyci?zc?, cho? nieraz powiniene? by? zwyci??onym...

Ksi??? spochmurnia?. Kap?an wsun?? r?k? za swoj? szat? i nagle spyta?:

- Zgadnij, wasza dostojno??, co trzymam?

- Co?... - powt?rzy? ?dziwiony ksi???.

- Zgadnij pr?dko i dobrze - nalega? kap?an - bo je?eli omylisz si?, zgin? dwa twoje pu?ki...

- Trzymasz pier?cie? - odpar? rozweselony nast?pca.

Mentezufis otworzy? r?k?: by? w niej kawa?ek papirusa.

- A teraz co mam?... - spyta? znowu kap?an.

- Pier?cie?.

- Ot?? nie pier?cie?, tylko amulet boskiej Hator - rzek? kap?an. - Widzisz, panie - m?wi? dalej - to jest bitwa. W czasie bitwy los co chwila wyci?ga do nas r?k? i ka?e jak naj?pieszniej odgadywa? zamkni?te w niej niespodzianki. Mylimy si? lub zgadujemy, ale biada temu, kto cz??ciej omyli? si?, ani?eli odgad?... A stokro? biada tym, przeciw komu los odwraca si? i zmusza do omy?ek !...

- A jednak ja wierz?, ja czuj? tu... - zawo?a? nast?pca bij?c si? w piersi - ?e Asyria musi by? zdeptana!

- Oby przez usta twoje przemawia? b?g Amon - rzek? kap?an. - I tak jest - doda? - Asyria b?dzie poni?ona, mo?e nawet twoimi r?koma, panie, ale nie zaraz... nie zaraz!...

Mentezufis po?egna? go, ksi??? zosta? sam. W jego sercu i g?owie hucza?o.

"A wi?c mia? s?uszno?? Hiram, ?e oni nas oszukuj? - my?la? Ramzes. - Teraz i ja ju? jestem pewny, ?e nasi kap?ani zawarli z chaldejskimi jak?? umow?, kt?r? jego ?wi?tobliwo?? b?dzie musia? zatwierdzi?. B?dzie musia?!... czy s?yszano o podobnej potworno?ci?... On, pan ?yj?cego i zachodniego ?wiata, on musi podpisywa? umowy wymy?lone przez intrygant?w!.. "

Tchu mu brak?o.

"Swoj? drog? ?wi?ty Mentezufis zdradzi? si?. Wi?c to tak jest, ?e w razie potrzeby Egipt mo?e wystawi? p??milionow? armi??... Nawet nie marzy?em o podobnej sile!... I oni my?l?, ?e ja b?d? l?ka? si? ich bajek o losie, kt?ry nam ka?e rozwi?zywa? zagadki. Niechbym mia? tylko dwie?cie tysi?cy wojska wymusztrowanego jak nasze greckie i libijskie pu?ki, a podejm? si? rozwi?za? wszystkie zagadki na ziemi i niebie."

Za? czcigodny prorok Mentezufis wracaj?c do swej celi m?wi? w sobie:

"Zapalona to g?owa, kobieciarz, awanturnik, ale pot??ny charakter. Po s?abym dzisiejszym faraonie bodaj?e ten przypomni nam czasy Ramzesa Wielkiego. Za dziesi?? lat z?e gwiazdy odmieni? si?, on dojrzeje i skruszy Asyri?. Z Niniwy zostan? gruzy, ?wi?ty Babilon odzyska nale?ne dostoje?stwo a jeden najwy?szy B?g, B?g egipskich i chaldejskich prorok?w, zapanuje od Pustyni Libijskiej a? het do naj?wi?tszej rzeki Gangesu...

Byle tylko nasz m?odzik nie o?mieszy? si? nocnymi w?dr?wkami do kap?anki fenickiej!... Gdyby go zobaczono w ogrodzie Astoreth, lud m?g?by my?le?, ?e nast?pca tronu nak?ania uszu do fenickiej wiary... A Dolnemu Egiptowi ju? niewiele potrzeba, aby wyprze? si? starych bog?w... C?? to za mi?szanina narod?w!.. "

W ki?ka dni p??niej dostojny Sargon urz?downie zawiadomi? ksi?cia o swej roli asyryjskiego pos?a, o?wiadczy? ch?? powitania nast?pcy tronu i prosi? o orszak egipski, kt?ry by go odprowadzi? ze wszelkim bezpiecze?stwem i honorami do st?p jego ?wi?tobliwo?ci faraona.

Ksi??? zatrzyma? si? z odpowiedzi? dwa dni i wyznaczy? Sargonowi pos?uchanie znowu po up?ywie dwu dni. Asyryjczyk, przywyk?y do wschodniej powolno?ci w podr??ach i interesach, wcale si? tym nie martwi? i nie marnowa? czasu. Pi? od rana do wie?zora, gra? w ko?ci z Hiramem i innymi azjatyckimi bogaczami, a w chwilach wolnych, podobnie jak Ramzes, wymyka? si? do Kamy.

Tam, jako cz?owiek starszy i praktyczny, za ka?d? wizyt? ofiarowywa? kap?ance bogate podarunki. Swoje za? uczucia dla niej wyra?a? w ten spos?b:

- Co ty, Kama, siedzisz w Pi-Bast i chudniesz? Dop?ki? m?oda, bawi ci? s?u?ba przy o?tarzach bogini Astoreth; ale gdy si? zestarzejesz, n?dzna czeka ci? dola. Obedr? z ciebie kosztowne szaty, na twoje miejsce przyjm? m?odsz?, a ty musisz zarabia? na garstk? pra?onego j?czmienia wr??bami lub dozorowaniem po?o?nic.

- Ja - ci?gn?? Sargon - gdyby bogowie za kar? stworzyli mnie kobiet?, wola?bym sam by? po?o?nic? ani?eli piel?gnowa? takowe.

- Dlatego m?wi? ci, jak cz?owiek m?dry, rzu? ?wi?tyni? i przysta? do mego haremu. Dam za ciebie dziesi?? talent?w z?otem, czterdzie?ci kr?w i sto mierzyc pszenicy. Kap?ani z pocz?tku b?d? obawiali si? kary bog?w, a?eby wi?cej wy?udzi? ode mnie. Ale ?e ja nie post?pi? ju? ani drachmy, co najwy?ej dorzuc? kilka owieczek, wi?c odprawi? uroczyste nabo?e?stwo i zaraz objawi si? im niebieska Astoreth, kt?ra zwolni ci? od ?lub?w, bylem jeszcze dorzuci? z?oty ?a?cuch albo puchar.

Kama s?uchaj?c tych pogl?d?w gryz?a wargi ze ?miechu, a on ci?gn??:

- Gdy za? pojedziesz ze mn? do Niniwy, zostaniesz wielk? pani?. Dam ci pa?ac, konie, lektyk?, s?u?ebne i niewolnik?w. Przez jeden miesi?c wi?cej wylejesz na siebie wonno?ci, ani?eli tu przez ca?y rok ofiarujecie ich bogini.

A kto wie - ko?czy? - mo?e spodobasz si? kr?lowi Assarowi i on zechce ci? wzi?? do haremu? W takim razie i ty by?aby? szcz??liwsza, i ja odzyska?bym to, co wydam na ciebie.

W dniu wyznaczonym na pos?uchanie dla Sargona pod pa?acem nast?pcy tronu stan??y wojska egipskie i t?um ludu chciwego widowisk.

Oko?o po?udnia, w czasie najwi?kszego skwaru, ukaza? si? orszak asyryjski. Przodem szli uzbrojeni w miecze i kije policjanci, za nimi kilku nagich szybkobiegaczy i trzej konni. Byli to - tr?bacze i wo?ny. Na rogu ka?dej ulicy tr?bacze wygrywali sygna?, a po nich odzywa? si? wielkim g?osem wo?ny:

- Oto zbli?a si? pose? i pe?nomocnik pot??nego kr?la Assara, Sargon, powinowaty kr?lewski, pan wielkich w?o?ci, zwyci?zca w bitwach, rz?dca prowincji. Ludu, oddaj mu ho?d nale?ny, jako przyjacielowi jego ?wi?tobliwo?ci w?adcy Egiptu!..

Za tr?baczami jecha?o kilkunastu kawalerzyst?w asyryjskich w ?piczastych czapkach, w kurtkach i obcis?ych spodniach. Ich kud?ate a wytrwa?e konie na ?bach i piersiach mia?y mosi??ne zbroje w rybi? ?usk?.

P??niej sz?a piechota w kaskach i d?ugich p?aszczach do ziemi. Jeden oddzia?ek zbrojny by? w ci??kie maczugi, nast?pny w ?uki, trzeci we w??cznie i tarcze. Pr?cz tego ka?dy mia? miecz i zbroj?.

Za ?o?nierstwem sz?y konie, wozy i lektyki Sargona otoczone s?u?b? w szatach bia?ych, czerwonych, zielonych... Potem ukaza?o si? pi?? s?oni z lektykami na grzbietach: na jednym jecha? Sargon, na drugim chaldejski kap?an Istubar.

Poch?d zamykali znowu piesi i konni ?o?nierze i przera?liwa muzyka asyryjska, z?o?ona z tr?b, b?bn?w, blach i piskliwych flet?w.

Ksi??? Ramzes w otoczeniu kap?an?w, oficer?w i szlachty, odzianej barwnie i bogato, czeka? na pos?a w wielkiej sali audiencjonalnej, kt?ra by?a ze wszystkich stron otwarta. Nast?pca by? wes?? wiedz?c, ?e Asyryjczycy nios? z sob? podarunki, kt?re w oczach egipskiego ludu mog? uchodzi? za wyp?at? daniny. Ale gdy na dziedzi?cu us?ysza? ogromny g?os wo?nego wychwalaj?cy pot?g? Sargona, ksi??? spochmurnia?. Gdy za? dolecia?o go zdanie, ?e kr?l Assar jest przyjacielem faraona, rozgniewa? si?. Nozdrza rozszerzy?y mu si? jak rozdra?nionemu bykowi, a w oczach zap?on??y iskry. Widz?c to oficerowie i szlachta zacz?li robi? gro?ne miny i poprawia? miecze. ?wi?ty Mentezufis spostrzeg? ich nieukontentowanie i zawo?a?:

- W imieniu jego ?wi?tobliwo?ci rozkazuj? szlachcie i oficerom, aby dostojnego Sargona przyj?li z szacunkiem, jaki nale?y si? pos?owi wielkiego kr?la!...

Nast?pca tronu zmarszczy? brwi i pocz?? niecierpliwie chodzi? po estradzie, na kt?rej sta? jego namiestnikowski fotel. Ale karni oficerowie i szlachta uciszyli si? wiedz?c, ?e z Mentezufisem, pomocnikiem ministra wojny, nie ma ?art?w.

Tymczasem na dziedzi?cu ogromni, ci??ko odziani ?o?nierze asyryjscy stan?li trzema szeregami naprzeciw p??nagich i zwinnych ?o?nierzy egipskich. Obie strony patrzy?y na siebie jak stado tygrys?w na stado nosoro?c?w. W sercu tych i tamtych tli?a si? starodawna nienawi??. Ale nad nienawi?ci? g?rowa?a komenda. W tej chwili wtoczy?y si? s?onie, wrzasn??y tr?by egipskie i asyryjskie, oba wojska w g?r? podnios?y bro?, lud upad? na twarz, a dygnitarze asyryjscy, Sargon i Istubar, zst?pili z lektyk na ziemi?.

W sali ksi??? Ramzes zasiad? na wzniesionym fotelu pod baldachimem, a u wej?cia ukaza? si? wo?ny.

- Najdostojniejszy panie! - zwr?ci? si? do nast?pcy. - Pose? i pe?nomocnik wielkiego kr?la Assara, znakomity Sargon i jego towarzysz, pobo?ny prorok Istubar, pragn? powita? ciebie i z?o?y? cze?? tobie, namiestnikowi i nast?pcy faraona, kt?ry oby ?y? wiecznie!...

- Popro? tych dostojnik?w, a?eby weszli i ucieszyli serce moje swym widokiem - odpar? ksi???.

Ze szcz?kiem i brz?kiem wszed? do sali Sargon, w d?ugiej zielonej szacie, g?sto wyszytej z?otem. Obok, w p?aszczu ?nie?nej bia?o?ci, kroczy? pobo?ny Istubar, a za nimi strojni panowie asyryjscy nie?li dary dla ksi?cia.

Sargon zbli?y? si? do podwy?szenia i rzek? w j?zyku asyryjskim, co natychmiast t?omacz powt?rzy? w egipskim:

- Ja, Sargon, w?dz, satrapa i powinowaty najpot??niejszego kr?la Assara, przychodz? pozdrowi? ci?, namiestniku najpot??niejszego faraona, i na znak wiecznej przyja?ni ofiarowa? ci dary...

Nast?pca opar? d?onie na kolanach i siedzia? nieporuszony jak pos?gi jego kr?lewskich przodk?w.

- T?omaczu - rzek? Sargon - czy ?le powt?rzy?e? ksi?ciu moje uprzejme powitanie?

Mentezufs stoj?cy obok wzniesienia pochyli? si? ku Ramzesowi.

- Panie - szepn?? - dostojny Sargon czeka na ?askaw? odpowied?...

- Wi?c mu odpowiedz - wybuchn?? ksi??? - i? nie rozumiem, na mocy jakiego prawa przemawia do mnie niby r?wny mi dostoje?stwem?...

Mentezufis zmi?sza? si?, co jeszcze wi?cej rozgniewa?o ksi?cia, kt?remu wargi zacz??y dr?e? i znowu zap?on??y oczy. Ale Chaldejczyk Istubar, rozumiej?c po egipsku, rzek? pr?dko do Sargona:

- Upadnijmy na twarze!....

- Dlaczego ja mam pada? na twarz? - spyta? oburzony Sargon.

- Upadnij, je?eli nie chcesz straci? ?aski naszego kr?la, a mo?e i g?owy...

To powiedziawszy Istubar leg? na posadzce jak d?ugi, a obok niego Sargon.

- Dlaczego ja mam le?e? na moim brzuchu przed tym ch?ystkiem? - mrucza? oburzony.

- Bo to namiestnik - odpar? Istubar.

- A ja nie by?em namiestnikiem pana mego?...

- Ale on b?dzie kr?lem, a ty nim nie b?dziesz.

- O co spieraj? si? pos?owie najpot??niejszego kr?la Assara? - zapyta? ju? udobruchany ksi??? t?omacza.

- O to, czy maj? waszej dostojno?ci pokaza? dary przeznaczone dla faraona, czy tylko odda? przes?ane dla was - odpar? zr?czny t?omacz.

- Owszem, chc? widzie? dary dla mego ?wi?tobliwego ojca - rzek? ksi??? - i pozwalam pos?om wsta?.

Sargon podni?s? si?, czerwony z gniewu czy zm?czenia, i usiad? podwin?wszy pod siebie nogi, na pod?odze.

- Nie wiedzia?em - zawo?a? - ?e ja, krewny i pe?nomocnik wielkiego Assara, b?d? musia? szatami moimi wyciera? py? z posadzki egipskiego namiestnika!... Mentezufis, kt?ry umia? po asyryjsku, nie pytaj?c Ramzesa, kaza? natychmiast przynie?? dwie ?awki pokryte dywanami, na kt?rych wnet zasiedli: zadyszany Sargon i spokojny Istubar.

Wysapawszy si? Sargon kaza? poda? wielki szklany puchar, stalowy miecz i przyprowadzi? przed ganek dwa konie okryte z?ocistymi rz?dami. A gdy spe?niono jego rozkazy, podni?s? si? i z uk?onem rzek? do Ramzesa:

- Pan m?j, kr?l Assar, przysy?a ci, ksi???, par? cudnych koni, kt?re oby nosi?y ci? tylko do zwyci?stw. Przysy?a kielich, z kt?rego niech zawsze rado?? sp?ywa ci do serca, i - miecz, jakiego nie znajdziesz poza zbrojowni? najpot??niejszego w?adcy.

Wydoby? z pochwy do?? d?ugi miecz b?yszcz?cy niby srebro i pocz?? zgina? go w r?ku. Miecz wygi?? si? jak ?uk, a potem nagle wyprostowa? si?.

- Zaiste! cudna to bro?... - rzek? Ramzes.

- Je?eli pozwolisz, namiestniku, oka?? ci jeszcze inn? jej zalet? - m?wi? Sargon, kt?ry, mog?c pochwali? si? wyborn? na owe czasy broni? asyryjsk?, zapomnia? o gniewie.

Na jego ??danie jeden z egipskich oficer?w wydoby? sw?j miecz ?pi?owy i trzyma? go jak do ataku. Wtedy Sargon podni?s? miecz stalowy, uderzy? i odci?? kawa?ek broni przeciwnika.

W sali rozleg? si? szmer zdziwienia, a na twarz Ramzesa wyst?pi?y silne rumie?ce.

"Ten cudzoziemiec - my?la? ksi??? - odebra? mi byka w cyrku, chce o?eni? si? z Kam? i pokazuje mi bro?, kt?ra kraje nasze miecze jak wi?ry!..."

I jeszcze gorsz? poczu? nienawi?? do kr?la Assara, do wszystkich Asyryjczyk?w w og?le, a do Sargona w szczeg?lno?ci.

Mimo to usi?owa? panowa? nad sob? i z ca?? uprzejmo?ci? poprosi? pos?a o pokazanie mu dar?w dla faraona. Wnet przyniesiono ogromne paki z wonnego drzewa, z kt?rych wy?si urz?dnicy asyryjscy wydobywali sztuki wzorzystych materii, puchary, dzbany, stalow? bro?, ?uki z rog?w kozioro?ca, z?ociste zbroje i puklerze wysadzane drogimi kamieniami.

Najwspanialszym jednak darem by? model pa?acu kr?la Assara, wyrobiony ze srebra i z?ota. Wygl?da? on jak cztery gmachy, coraz mniejsze, postawione jeden na drugim, z kt?rych ka?dy by? otoczony g?sto kolumnami, a zamiast dachu posiada? taras. Ka?dego wej?cia pilnowa?y lwy albo skrzydlate byki z ludzkimi g?owami. Po obu stronach schod?w sta?y pos?gi lennik?w kr?la nios?cych dary, po obu stronach mostu by?y rze?bione konie w najrozmaitszych postawach. Sargon odsun?? jedn? ?cian? modelu i ukaza?y si? bogate pokoje zape?nione bezcennymi sprz?tami. Szczeg?lny za? podziw obudzi?a sala audiencjonalna, gdzie znajdowa?y si? figurki przedstawiaj?ce kr?la na wysokim tronie tudzie? jego dworzan, ?o?nierzy i lennik?w sk?adaj?cych ho?dy.

Ca?y model mia? d?ugo?? dwu ludzi, a wysoko?? prawie wzrostu cz?owieka. Egipcjanie szeptali, ?e ten jeden dar kr?la Assara wart by? ze sto pi??dziesi?t talent?w.

Kiedy wyniesiono paki, namiestnik zaprosi? obu pos??w i ich orszak na uczt?, podczas kt?rej go?cie byli sowicie obdarowani. Ramzes tak daleko posun?? swoj? uprzejmo??, ?e gdy Sargonowi podoba?a si? jedna z kobiet nast?pcy, ksi??? darowa? j? pos?owi, rozumie si?, za jej zgod? i przyzwoleniem jej matki.

By? wi?c grzeczny i hojny, ale czo?a swego nie rozchmurzy?. A gdy Tutmozis zapyta? go: czy nie pi?kny pa?ac ma kr?l Assar? - ksi??? odpowiedzia?:

- Pi?kniejszymi wyda?yby mi si? jego gruzy na zgliszczach Niniwy....

Asyryjczycy przy uczcie byli bardzo pow?ci?gliwi. Mimo obfito?ci wina pili ma?o i nie wi?cej wydawali okrzyk?w. Sargon ani razu nie wybuchn?? hucznym ?miechem, jak to by?o w jego zwyczaju; przys?oni? powiekami oczy, a w swym sercu g??boko rozmy?la?.

Tylko dwaj kap?ani, Chaldejczyk Istubar i Egipcjanin Mentezufis, byli spokojni jak ludzie, kt?rym dana jest wiedza przysz?o?ci i w?adza nad ni?.