Prus B. FARAON (2-08)

ROZDZIA? ?SMY
W par? dni ksi??? wys?a? swojego ulubie?ca z wezwaniem do Kamy. Przyby?a natychmiast w szczelnie zas?oni?tej lektyce.

Ramzes przyj?? j? w osobnym pokoju.

- By?em - rzek? -jednego wieczora pod twoim domem.

- O Astoreth!... - zawo?a?a kap?anka. - Czemu? zawdzi?czam najwy?sz? ?ask??... I co przeszkodzi?o ci, dostojny panie, ?e nie raczy?e? zawo?a? twojej niewolnicy?...

- Sta?y tam jakie? bydl?ta. Podobno Asyryjczykowie. Wi?c wasza dostojno?? trudzi?e? si? wieczorem?... Nigdy nie ?mia?abym przypu?ci?, ?e nasz w?adca znajduje si? o kilka krok?w ode mnie pod go?ym niebem.

Ksi??? zarumieni? si?. Jak?eby by?a zdziwiona dowiedziawszy si?, ?e ksi??? z dziesi?? wieczor?w przep?dzi? pod jej oknami! A mo?e ona i wiedzia?a o tym, gdyby s?dzi? z jej p??u?miechni?tych ust i ob?udnie spuszczonych oczu.

- Wi?c teraz, Kamo - m?wi? ksi??? - przyjmujesz u siebie Asyryjczyk?w?

- To wielki magnat!... - zawo?a?a Kama. - To powinowaty kr?la, Sargon, kt?ry pi?? talent?w ofiarowa? naszej bogini...

- A ty mu wywzajemnisz si?, Kamo - szydzi? nast?pca.

- I poniewa? jest tak hojnym magnatem, bogowie feniccy nie ukarz? ci? ?mierci?...

- Co m?wisz, panie?... - odpar?a sk?adaj?c r?ce. - Czyli nie wiesz, ?e Azjata; cho?by mnie znalaz? w pustyni, nie podniesie na mnie r?ki, gdybym nawet odda?a mu si? sama. Oni l?kaj? si? bog?w...

- Po c?? wi?c przychodzi do ciebie ten ?mierdz?cy... nie - ten pobo?ny Azjata?

- Chce mnie nam?wi?, a?ebym wyjecha?a do ?wi?tyni Astoreth babilo?skiej.

- I pojedziesz?...

- Pojad?... je?eli ty, panie, ka?esz... - odpowiedzia?a Kama zas?aniaj?c twarz welonem.

Ksi??? milcz?c uj?? j? za r?k?. Usta mu dr?a?y.

- Nie dotykaj mnie, panie - szepta?a wzruszona. - Jeste? w?adc? i opor? moj? i wszystkich Fenicjan w tym kraju, ale... b?d? mi?osierny...

Namiestnik pu?ci? j? i zacz?? chodzi? po pokoju.

- Gor?cy dzie?, prawda?.. - rzek?. - Podobno s? kraje, gdzie w miesi?cu Mechir spada z nieba na ziemi? bia?y puch, kt?ry na ogniu zmienia si? w wod? i robi zimno. O Kamo, popro? twoich bog?w, a?eby zes?ali mi troch? tego pierza!... Cho?, co ja m?wi??... Gdyby pokryli nim ca?y Egipt, wszystek ten puch zamieni?by si? na wod?, ale nie ostudzi?by mego serca.

- Bo jeste? jak boski Amon, jeste? s?o?ce ukryte w ludzkiej postaci - odpar?a Kama. - Ciemno?? pierzcha stamt?d, gdzie zwr?cisz twoje oblicze, a pod blaskiem twoich spojrze? rosn? kwiaty...

Ksi??? znowu zbli?y? si? do niej.

- Ale b?d? mi?osierny - szepn??a. - Przecie? ty dobry b?g, wi?c nie mo?esz zrobi? krzywdy twojej kap?ance...

Ksi??? znowu odsun?? si? i otrz?sn??, jakby pragn?c zrzuci? z siebie ci??ar. Kama patrzy?a na niego spod opuszczonej powieki i u?miechn??a si? nieznacznie.

Gdy milczenie trwa?o zbyt d?ugo, spyta?a:

- Kaza?e? mnie wezwa?, w?adco. Oto jestem i czekam, aby? mi objawi? wol? twoj?.

- Aha!... - ockn?? si? ksi???. - Powiedz no mi, kap?anko... Aha!... Kto to by? ten, tak podobny do mnie, kt?rego widzia?em w waszej ?wi?tyni w?wczas?...

Kama po?o?y?a palec na ustach.

- ?wi?ta tajemnica... - szepn??a.

- Jedno jest tajemnic?, drugiego nie wolno - odpar? Ramzes. Niech?e przynajmniej dowiem si?, kto on taki: cz?owiek czy duch?...

- Duch.

- A jednak ten duch wy?piewywa? pod twoimi oknami?...

Kama u?miechn??a si?.

- Nie chc? gwa?ci? tajemnic waszej ?wi?tyni... - ci?gn?? ksi???.

- Przyrzek?e? to, panie, Hiramowi - wtr?ci?a kap?anka.

- Dobrze... dobrze!... - przerwa? rozdra?niony namiestnik. - Dlatego ani z Hiramem, ani z kim innym nie b?d? rozmawia? o tym cudzie, tylko z tob?... Ot??, Kamo, powiedz duchowi czy cz?owiekowi, kt?ry jest tak do mnie podobny, a?eby jak najpr?dzej wyje?d?a? z Egiptu i nikomu nie pokazywa? si?. Bo widzisz... W ?adnym pa?stwie nie mo?e by? dwu nast?pc?w tronu.

Nagle uderzy? si? w czo?o. Dotychczas m?wi? tak, a?eby zak?opota? Kam?, lecz teraz przysz?a mu my?l ca?kiem powa?na:

- Ciekawym - rzek?, ostro patrz?c na Kam? - dlaczego twoi rodacy pokazali mi m?j ?ywy wizerunek?... Czy chc? ostrzec, ?e maj? dla mnie zast?pc??... Istotnie, zadziwia mnie ich czyn.

Kama upad?a mu do n?g.

- O panie! - szepn??a. - Ty, kt?ry nosisz na piersiach nasz najwy?szy talizman, czy mo?esz przypu?ci?, a?eby Fenicjanie robili co na twoj? szkod??... Ale pomy?l tylko... W wypadku, gdyby grozi?o ci niebezpiecze?stwo albo gdyby? chcia? omyli? swoich nieprzyjaci??, czy taki cz?owiek nie przyda si??... Fenicjanie to tylko chcieli pokaza? ci w ?wi?tyni...

Ksi??? pomy?la? i wzruszy? ramionami...

"Tak - rzek? do siebie. - Gdybym potrzebowa? czyjejkolwiek opieki!... Ale czy Fenicjanie s?dz?, ?e ja sam nie dam sobie rady?... W takim razie z?ego wybrali protektora dla siebie."

- Panie - szepn??a Kama - albo? nie jest ci wiadome, ?e Ramzes Wielki mia? opr?cz swojej postaci dwie inne dla wrog?w?... I tamte dwa cienie kr?lewskie zgin??y, a on ?y?...

- No, dosy?... - przerwa? ksi???. - Aby za? ludy Azji wiedzia?y, ?e jestem ?askawy, przeznaczam, Kamo, pi?? talent?w na igrzyska na cze?? Astoreth, a kosztowny puchar do jej ?wi?tyni. Dzi? jeszcze odbierzesz to. Skinieniem g?owy po?egna? kap?ank?. Po jej wyj?ciu opanowa?a go nowa fala my?li:

"Zaprawd?, przebiegli s? Fenicjanie. Je?eli ten m?j ?yj?cy wizerunek jest cz?owiekiem, mog? mi zrobi? z nie- go wielki podarunek, a ja czyni?bym kiedy? cuda, o jakich bodaj?e nie s?yszano w Egipcie. Faraon mieszka w Memfis, a jednocze?nie ukazuje si? w Tebach albo w Tanis!... Faraon posuwa si? z armi? na Babilon, Asyryjczycy tam gromadz? g??wne si?y, a jednocze?nie - faraon z inn? armi? zdobywa Niniw?... S?dz?, ?e Asyryjczycy byliby bardzo zdumieni takim wypadkiem."

I znowu obudzi?a si? w nim g?ucha nienawi?? do pot??nych Azjat?w, i znowu widzia? sw?j triumfalny w?z, przeje?d?aj?cy pobojowisko pe?ne asyryjskich trup?w i ca?e kosze odci?tych r?k.

Teraz wojna sta?a si? dla jego duszy tak? konieczno?ci? jak chleb dla cia?a. Bo nie tylko m?g? przez ni? zbogaci? Egipt, nape?ni? skarb i zdoby? wiecznotrwa?? s?aw?, ale jeszcze - m?g? zaspokoi?, dotychczas nie?wiadomy, dzi? pot??nie rozbudzony instynkt zniszczenia Asyrii.

Dop?ki nie zobaczy? tych wojownik?w z kud?atymi brodami, nie my?la? o nich. Ale dzi? zawadzali mu. By?o mu tak ciasno z nimi na ?wiecie, ?e kto? musia? ust?pi?: oni albo on.

Jak? rol? w obecnym jego nastroju odegra? Hiram i Kama? - z tego nie zdawa? sobie sprawy. Czu? tylko, ?e musi mie? wojn? z Asyri?, jak ptak przelotny czuje, ?e w miesi?cu Pachono musi odej?? na p??noc.

Nami?tno?? wojny szybko ogarnia?a ksi?cia. Mniej m?wi?, rzadziej u?miecha? si?, przy ucztach siedzia? zamy?lony, a zarazem coraz cz??ciej przestawa? z wojskiem i arystokracj?. Widz?c ?aski, jakie namiestnik zlewa? na tych, kt?rzy nosz? bro?, szlachecka m?odzie?, a nawet ludzie starsi pocz?li zaci?ga? si? do pu?k?w. Zwr?ci?o to uwag? ?wi?tego Mentezufisa, kt?ry wys?a? do Herhora list tej tre?ci:

"Od przybycia Asyryjczyk?w do Pi-Bast nast?pca tronu jest rozgor?czkowany, a jego dw?r usposobiony bardzo wojowniczo. Pij? i graj? w ko?ci jak poprzednio, ale wszyscy odrzucili cienkie szaty i peruki i bez wzgl?du na straszny upa? chodz? w ?o?nierskich czepcach i kaftanach.

Obawiam si?, a?eby ta zbrojna gotowo?? nie obrazi?a dostojnego Sargona."

Na co Herhor natychmiast odpowiedzia?:

"Nic nie szkodzi, ?e nasza zniewie?cia?a szlachta polubi?a wojskowo?? na czas przyjazdu Asyryjczyk?w, gdy? ci b?d? mieli o nas lepsze wyobra?enie. Najdostojniejszy namiestnik, wida? o?wiecony przez bog?w, odgad?, ?e w?a?nie teraz trzeba dzwoni? mieczami, kiedy mamy u siebie pos??w tak wojennego narodu.

Jestem pewny, ?e to dzielne usposobienie naszej m?odzie?y da Sargonowi do my?lenia i zrobi go mi?kszym w uk?adach."

Pierwszy raz, jak Egipt Egiptem, zdarzy?o si?, ?e m?ody ksi??? oszuka? czujno?? kap?an?w. Co prawda stali za nim Fenicjanie i - wykradziona przez nich tajemnica traktatu z Asyri?, czego kap?ani nawet nie podejrzewali. Najlepsz? wreszcie mask? nast?pcy wobec kap?a?skich dostojnik?w by?a ruchliwo?? jego charakteru. Wszyscy pami?tali, jak ?atwo w roku zesz?ym przerzuci? si? od manewr?w pod Pi-Bailos do cichego folwarku Sary i jak w ostatnich czasach kolejno zapala? si? do uczt, zaj?? administracyjnych, pobo?no?ci, aby znowu powr?ci? do uczt. Tote?, z wyj?tkiem Tutmozisa, nikt by nie uwierzy?, ?e ten zmienny m?odzieniec posiada jaki? plan, jakie? has?o, do kt?rego b?dzie d??y? z niepokonanym uporem.

Tym razem nawet nie trzeba by?o d?ugo czeka? na nowy dow?d zmienno?ci upodoba? Ramzesa.

Do Pi-Bast, pomimo upa?u, przyjecha?a Sara z ca?ym dworem i synem. By?a troch? mizerna, dziecko troch? niezdrowe czy zm?czone, ale oboje wygl?dali bardzo ?adnie.

Ksi??? by? zachwycony. W najpi?kniejszej cz??ci pa?acowego ogrodu wyznaczy? Sarze dom i prawie ca?e dni przesiadywa? przy kolebce swego syna.

Posz?y w k?t uczty, manewry i pos?pne zamy?lenia Ramzesa. Panowie z jego ?wity musieli pi? i bawi? si? sami, bardzo pr?dko odpasali miecze i przebrali si? w najwykwintniejsze szaty. Zmiana kostiumu by?a dla nich tym niezb?dniejsz?, ?e ksi??? po kilku z nich prowadzi? do mieszkania Sary, aby pokaza? im syna, swego syna.

- Patrz, Tutmozisie - m?wi? raz do ulubie?ca - jakie to pi?kne dziecko: istny p?atek r??y. No i z tego ma kiedy? wyrosn?? cz?owiek, z tego drobiazgu!.. I to r??owe piskl? b?dzie kiedy? chodzi?o, rozmawia?o, nawet uczy?o si? m?dro?ci w kap?a?skich szko?ach... Czy ty widzisz jego r?czyny, Tutmozisie?... - wo?a? zachwycony Ramzes. - Zapami?taj sobie te drobne r?ce, a?eby? opowiedzia? o nich kiedy?, gdy mu daruj? pu?k i ka?? nosi? za sob? m?j top?r... I to jest m?j syn, m?j syn, rodzony!...

Nic dziwnego, ?e gdy tak m?wi? pan, jego dworzanie martwili si?, ?e nie mog? zosta? nia?kami, a nawet mamkami dziecka, kt?re lubo nie mia?o ?adnych praw dynastycznych, by?o jednak pierwszym synem przysz?ego faraona.

Lecz ta sielanka sko?czy?a si? bardzo pr?dko, gdy? - nie dogadza?a interesom Fenicjan.

Pewnego dnia dostojny Hiram przyby? do pa?acu z wielk? ?wit? kupc?w, niewolnik?w tudzie? ubogich Egipcjan, kt?rym dawa? ja?mu?n?, i stan?wszy przed nast?pc? rzek?:

- Mi?o?ciwy panie nasz! A?eby da? dow?d, ?e serce twoje i dla nas Azjat?w jest pe?ne ?aski, darowa?e? nam pi?? talent?w celem urz?dzenia igrzysk na cze?? boskiej Astoreth. Wola twoja jest spe?niona, igrzyska przygotowali?my, a teraz przychodzimy b?aga? ci?, a?eby? raczy? zaszczyci? je swoj? obecno?ci?.

To m?wi?c siwow?osy ksi??? tyryjski ukl?kn?? przed Ramzesem i na z?otej tacy poda? mu z?oty klucz do lo?y cyrku.

Ramzes ch?tnie zgodzi? si? na zaprosiny, a ?wi?ci kap?ani Mefres i Mentezufis nic nie mieli przeciw temu, aby ksi??? przyj?? udzia? w uroczysto?ci na cze?? bogini Astoreth.

- Przede wszystkim Astoreth - m?wi? dostojny Mefres do Mentezufisa -jest tym samym, co nasza Izyda tudzie? Istar Chaldejska. Po wt?re, je?eli pozwolili?my Azjatom wybudowa? ?wi?tyni? na naszej ziemi, wypada od czasu do czasu by? uprzejmymi dla ich bog?w.

- Mamy nawet obowi?zek zrobi? ma?? grzeczno?? Fenicjanom po zawarciu takiego traktatu z Asyri?!.. - wtr?ci? ?miej?c si? dostojny Mentezufis.

Cyrk, do kt?rego namiestnik wraz z nomarch? i najprzedniejszymi oficerami uda? si? o godzinie czwartej po po?udniu, by? zbudowany w ogrodzie ?wi?tyni Astoreth. Sk?ada? si? on z okr?g?ego placu, kt?ry otacza? parkan wysoki na dwu ludzi, za? doko?a parkanu by?o mn?stwo l?? i ?awek wznosz?cych si? amfiteatralnie. Dachu budynek nie posiada?, natomiast nad. lo?ami rozci?ga?y si? r??nokolorowe p?achty w formie motylich skrzyde?, kt?re skrapiano pachn?c? wod? i poruszano dla ch?odzenia powietrza.

Gdy namiestnik ukaza? si? w swej lo?y, zgromadzeni w cyrku Azjaci i Egipcjanie wydali wielki krzyk. Po czym zacz??o si? przedstawienie procesj? muzyk?w, ?piewak?w i tancerek.

Ksi??? rozejrza? si?. Mia? po prawej r?ce lo?? Hirama i najznakomitszych Fenicjan, na lewo lo?? fenickich kap?an?w i kap?anek, mi?dzy kt?rymi Kama, zajmuj?ca jedno z pierwszych miejsc, zwraca?a na siebie uwag? bogatym strojem i pi?kno?ci?. Mia?a przezroczyst? szat? ozdobion? r??nokolorowymi haftami, z?ote bransolety na r?kach i nogach, a na g?owie przepask? z kwiatem lotosu wyrobionym bardzo kunsztownie z drogich kamieni.

Kama, oddawszy wraz z kolegami swymi g??boki uk?on ksi?ciu, zwr?ci?a si? do lo?y na lewo i zacz??a o?ywion? rozmow? z cudzoziemcem o wspania?ej postawie i nieco szpakowatych w?osach. Cz?owiek ten i jego towarzysze mieli brody i w?osy zaplecione w mn?stwo warkoczyk?w.

Ramzes, kt?ry przyszed? do cyrku prawie wprost z pokoju swego syna, by? w weso?ym usposobieniu. Lecz gdy zobaczy?, ?e Kama rozmawia z jakim? obcym cz?owiekiem, spochmurnia?.

- Czy nie wiesz - zapyta? Tutmozisa - co to za drab, do kt?rego wdzi?czy si? kap?anka?...

- To jest w?a?nie ?w znakomity pielgrzym babilo?ski, dostojny Sargon.

- Ale? to stary dziad! - rzek? ksi???.

- Jest zapewne starszy od nas obu, ale to pi?kny cz?owiek.

- Czyli? taki barbarzy?ca mo?e by? pi?knym!... - oburzy? si? namiestnik. - Jestem pewny, ?e ?mierdzi ?ojem...

Obaj umilkli: ksi??? z gniewu, Tutmozis ze strachu, ?e o?mieli? si? pochwali? cz?owieka, kt?ry nie podoba si? jego panu.

Tymczasem na arenie widowisko sz?o za widowiskiem. Kolejno wyst?powali gimnastycy, poskramiacze w???w, tancerze, kuglarze i b?azny wywo?uj?c okrzyki widz?w.

Ale namiestnik by? chmurny. W jego duszy od?y?y chwilowo u?pione nami?tno?ci: nienawi?? do Asyryjczyk?w i zazdro?? o Kam?.

"Jak mo?e - my?la? - ta kobieta mizdrzy? si? do cz?owieka starego, kt?ry w dodatku ma twarz koloru wyprawnej sk?ry, niespokojne czarne oczy i brod? capa..."

Raz tylko ksi??? zwr?ci? pilniejsz? uwag? na aren?.

Wesz?o kilku nagich Chaldejczyk?w. Najstarszy osadzi? w ziemi trzy kr?tkie w??cznie ostrzami do g?ry i za pomoc? ruch?w r?k u?pi? najm?odszego. Po czym inni wzi?li go na r?ce i po?o?yli na w??czniach w ten spos?b, ?e jedna podpiera?a mu g?ow?, druga krzy?, trzecia nogi.

?pi?cy by? sztywny jak drewno. W?wczas starzec zrobi? nad nim jeszcze kilka ruch?w r?koma i - wysun?? w??czni? podpieraj?c? nogi. Po chwili wyj?? w??czni?, na kt?rej le?a?y plecy, a nareszcie odtr?ci? t?, na kt?rej spoczywa?a g?owa.

I sta?o si?, w jasny dzie?, przy kilku tysi?cach ?wiadk?w, ?e ?pi?cy Chaldejczyk unosi? si? poziomo w powietrzu, bez ?adnej podpory, o par? ?okci nad ziemi?. Wreszcie starzec popchn?? go ku ziemi i rozbudzi?.

W cyrku panowa?o zdumienie; nikt nie ?mia? krzykn?? ani klasn??. Tylko z paru l?? rzucono kwiaty.

Ramzes by? tak?e zdziwiony. Pochyli? si? do lo?y Hirama i szepn?? staremu ksi?ciu:

- A ten cud potrafiliby?cie zrobi? w ?wi?tyni Astoreth?

- Nie znam wszystkich tajemnic naszych kap?an?w - odpar? zmi?szany - ale wiem, ?e Chaldejczycy s? bardzo przebiegli...

- Jednak wszyscy widzieli?my, ?e ten m?odzian wisia? w powietrzu.

- Je?eli nie rzucono na nas uroku - rzek? niech?tnie Hiram i - straci? humor.

Po kr?tkiej przerwie, w czasie kt?rej po lo?ach dostojnik?w roznoszono ?wie?e kwiaty, zimne wino i ciastka, rozpocz??a si? najwa?niejsza cz??? widowiska - walka byk?w.

Przy odg?osie tr?b, b?bn?w i flet?w wprowadzono na aren? t?giego byka z p?acht? na g?owie, a?eby nic nie widzia?. Po czym wbieg?o kilku nagich, zbrojnych we w??cznie, i jeden z kr?tkim mieczem.

Na znak dany przez ksi?cia uciekli przewodnicy, a jeden ze zbrojnych zdar? bykowi p?acht?. Zwierz? przez kilka chwil sta?o oszo?omione, nast?pnie pocz??o ugania? si? za w??czniarzami, kt?rzy dra?nili je k?uciem.

Ta walka ja?owa ci?gn??a si? kilkana?cie minut. Ludzie dr?czyli byka, a on zapieniony, oblany krwi? stawa? d?ba i goni? po ca?ej arenie swoich nieprzyjaci?? nie mog?c ?adnego dosi?gn??.

Wreszcie pad? w?r?d ?miechu publiczno?ci.

Znudzony ksi???, zamiast na aren?, patrzy? na lo?? kap?an?w fenickich. I widzia?, ?e Kama przesiad?szy si? bli?ej Sargona prowadzi?a z nim ?yw? rozmow?. Asyryjczyk po?era? j? wzrokiem, a ona u?miechni?ta i zawstydzona niekiedy szepta?a z nim pochylaj?c si? tak, ?e jej w?osy mi?sza?y si? z kud?ami barbarzy?cy, niekiedy odwraca?a si? od niego z udanym gniewem.

Ramzes uczu? b?l w sercu. Pierwszy raz zdarzy?o mu si?, ?e jaka? kobieta innemu m??czy?nie przed nim dawa?a pierwsze?stwo. W dodatku cz?owiekowi prawie staremu, Asyryjczykowi!...

Tymczasem mi?dzy publiczno?ci? rozleg? si? szmer. Na arenie cz?owiek uzbrojony mieczem kaza? sobie przywi?za? do piersi lew? r?k?, inni obejrzeli swoje w??cznie i - wprowadzono drugiego byka. Kiedy jeden zbrojny zerwa? mu p?acht? z oczu, byk obr?ci? si? i obejrza? wko?o, jakby chc?c porachowa? przeciwnik?w. A gdy zacz?li go k?u?, cofn?? si? pod parkan dla zabezpieczenia sobie ty?u. Potem zni?y? g?ow? i spod oka ?ledzi? ruchy napastuj?cych go ludzi. Pocz?tkowo zbrojni ostro?nie skradali si? z bok?w, a?eby go uk?u?. Lecz gdy zwierz? wci?? sta?o nieporuszone, o?mielili si? i zacz?li przebiega? mu przed oczyma coraz bli?ej.

Byk jeszcze bardziej pochyli? g?ow?, lecz sta? jak wkopany w ziemi?. Publiczno?? zacz??a si? ?mia?, lecz nagle weso?o?? jej zamieni?a si? w okrzyk trwogi. Byk wypatrzy? chwil?, ci??ko podskoczy? naprz?d, trafi? we w??czniarza i jednym uderzeniem rog?w wyrzuci? go do g?ry.

Cz?owiek spad? na ziemi? z pogruchotanymi ko??mi, a byk pocwa?owa? na drug? stron? areny i znowu stan?? w pozycji obronnej.

W??czniarze znowu go otoczyli i zacz?li dra?ni?, a przez ten czas wbiegli na aren? s?udzy cyrkowi, aby podnie?? rannego, kt?ry j?cza?. Byk, pomimo zdwojonych pchni?? w??czniami, sta? bez ruchu; lecz gdy trzej s?udzy wzi?li na ramiona omdla?ego bojownika, z szybko?ci? wichru rzuci? si? na t? grup?, poprzewraca? ich i zacz?? straszliwie kopa? nogami.

Mi?dzy publiczno?ci? powsta? zam?t: kobiety p?aka?y, m??czy?ni kl?li i rzucali na byka, czym kto mia? pod r?k?. Na aren? zacz??y pada? kije, no?e, nawet deski z ?aw.

W?wczas przybieg? do rozjuszonego zwierz?cia cz?owiek z mieczem. Ale w??czniarze potracili g?owy i nie wspierali go nale?ycie, wi?c byk powali? go i zacz?? ?ciga? innych.

Sta?a si? rzecz nies?ychana dotychczas w cyrkach: na arenie le?a?o pi?ciu ludzi, inni ?le broni?c si? uciekali przed zwierz?ciem, a publiczno?? rycza?a z gniewu lub ze strachu.

Wtem wszystko ucich?o, widzowie powstali i wychylili si? ze swych miejsc, przera?ony Hiram zblad? i rozkrzy?owa? r?ce... Na aren?, z l?? dostojnik?w, wyskoczyli dwaj: ksi??? Ramzes z dobytym mieczem i Sargon z kr?tk? siekierk?. Byk ze spuszczonym ?bem i zadartym ogonem bieg? wko?o areny wzniecaj?c tuman kurzu. P?dzi? prosto na ksi?cia, lecz jakby odepchni?ty przez majestat kr?lewskiego dzieci?cia, wymin?? Ramzesa, rzuci? si? na Sargona i - pad? na miejscu. Zr?czny a olbrzymio silny Asyryjczyk powali? go jednym uderzeniem toporka mi?dzy oczy.

Publiczno?? zawy?a z rado?ci i pocz??a sypa? kwiaty na Sargona i jego ofiar?. Ramzes tymczasem sta? z wydobytym mieczem ?dziwiony i rozgniewany, patrz?c, jak Kama wydziera?a swoim s?siadom kwiaty i rzuca?a je na Asyryjczyka.

Sargon oboj?tnie przyjmowa? objawy publicznego zachwytu. Tr?ci? nog? byka, aby przekona? si?, czy jeszcze ?yje, a potem zbli?y? si? na par? krok?w do ksi?cia i co? przem?wiwszy w swoim j?zyku uk?oni? si? z godno?ci? wielkiego pana.

Ramzesowi przed oczyma przesun??a si? krwawa mg?a: ch?tnie wbi?by miecz w piersi temu zwyci?zcy. Ale opanowa? si?, chwil? pomy?la? i zdj?wszy ze swej szyi z?oty ?a?cuch poda? go Sargonowi.

Asyryjczyk znowu sk?oni? si?, poca?owa? ?a?cuch i w?o?y? go sobie na szyj?. A ksi???, z sinawymi rumie?cami na policzkach, skierowa? si? do furtki, kt?r? wchodzili na aren? aktorowie, i w?r?d okrzyk?w publiczno?ci, g??boko upokorzony, opu?ci? cyrk.