Prus B. FARAON (2-05)

ROZDZIA? PI?TY
Na drugi dzie? rano Tutmozis z wielk? ?wit? oficer?w i dworzan z?o?y? wizyt? tyryjskiemu ksi?ciu i zaprosi? go do namiestnika.

W po?udnie przed pa?acem zjawi? si? Hiram w prostej lektyce niesionej przez ??miu ubogich Egipcjan, kt?rym udziela? ja?mu?ny. Otaczali go znakomitsi kupcy feniccy i ten sam t?um ludu, kt?ry co dzie? wystawa? przed jego domem.

Ramzes z niejakim zdziwieniem przywita? starca, kt?remu z oczu patrzy?a m?dro??, a z ca?ej postaci powaga. Hiram mia? na sobie bia?y p?aszcz, na g?owie z?ot? obr?czk?. Uk?oni? si? namiestnikowi z godno?ci? i wzni?s?szy r?ce nad jego g?ow? odm?wi? kr?tkie b?ogos?awie?stwo. Obecni byli g??boko wzruszeni.

Gdy namiestnik wskaza? mu fotel i kaza? odej?? dworzanom, Hiram odezwa? si?:

- Wczoraj s?uga waszej dostojno?ci, Dagon, powiedzia? mi, ?e ksi??? potrzebujesz stu talent?w. Zaraz wys?a?em moich kurier?w do Sabne-Chetam, Sethroe, Pi-Uto i innych miast, gdzie stoj? fenickie okr?ty, a?eby wy?adowa?y wszystek towar. I my?l?, ?e za par? dni wasza dostojno?? otrzyma t? drobn? sumk?.

- Drobna! - przerwa? ksi??? ze ?miechem. - Szcz??liwy jeste?, wasza dostojno??, je?eli sto talent?w nazywasz drobn? sumk?.

Hiram pokiwa? g?ow?.

- Dziad waszej dostojno?ci - rzek? po namy?le - wiecznie ?yj?cy Ramesses-sa-Ptah zaszczyca? mnie swoj? przyja?ni?; znam te? jego ?wi?tobliwo?? waszego ojca (oby ?y? wiecznie!) i nawet sprobuj? z?o?y? mu ho?d, je?eli b?d? dopuszczony...

- Sk?d?e ta w?tpliwo???... - przerwa? ksi???.

- S? tacy - odpar? go?? - kt?rzy jednych dopuszczaj?, innych nie dopuszczaj? do oblicza faraonowego, ale mniejsza o nich... Wasza dostojno?? nie jeste? temu winien, wi?c o?miel? si? zada? wam jedno pytanie... Jak stary przyjaciel waszego dziada i ojca.

- S?ucham.

- Co to znaczy - m?wi? powoli Hiram - co to znaczy, ?e nast?pca i namiestnik faraona musi po?ycza? sto talent?w, gdy jego pa?stwu nale?y si? przesz?o sto tysi?cy talent?w?...

- Sk?d?... - zawo?a? Ramzes.

- Jak to sk?d?... Z danin od lud?w azjatyckich...

Fenicja winna wam pi?? tysi?cy, no i ja r?cz?, ?e odda, je?eli nie trafi? si? jakie? wypadki... Ale opr?cz niej Izrael winien trzy tysi?ce, Filistyni i Moabici po dwa tysi?ce, Chetowie trzydzie?ci tysi?cy... Wreszcie nie pami?tam pozycji szczeg??owych ale wiem, ?e og?? wynosi sto trzy czy sto pi?? tysi?cy talent?w Ramzes gryz? wargi; na jego ruchliwej twarzy wida? by?o bezsilny gniew. Spu?ci? oczy i milcza?.

- Wi?c to prawda... - nag?e westchn?? Hiram wpatruj?c si? w namiestnika. - Wi?c to prawda?... Biedna

Fenicja, ale i Egipt...

- Co m?wisz, wasza dostojno??? - zapyta? ksi??? marszcz?c brwi. - Nie rozumiem twoich biada?...

- Ksi??? wiesz, o czym m?wi?, skoro nie odpowiadasz na moje pytanie - odpar? Hiram i powsta?, jakby z zamiarem odej?cia. - Mimo to... nie cofn? obietnicy... B?dziesz, ksi???, mia? sto talent?w.

Nisko uk?oni? si?, lecz namiestnik zmusi? go do zaj?cia miejsca.

- Wasza dostojno?? ukrywasz co? przede mn? - rzek? g?osem, w kt?rym czu? by?o obraz?. - Chc?, a?eby? mi wyt?omaczy?: jaka to bieda grozi Fenicji czy Egiptowi...

- Nie wiedzia??eby? o tym, wasza dostojno??? - pyta? Hiram z wahaniem.

- Nic nie wiem. Sp?dzi?em przesz?o miesi?c w ?wi?tyni.

- W?a?nie tam mo?na by?o dowiedzie? si? o wszystkim...

- Wasza dostojno?? mi powiesz! - zawo?a? namiestnik uderzaj?c pi??ci? w st??. - Nie lubi?, a?eby bawiono si? moim kosztem...

- Powiem, je?eli wasza dostojno?? dasz mi wielkie przyrzeczenie, ?e nie zdradzisz si? przed nikim. Chocia?... nie mog? uwierzy?, aby ksi?cia, nast?pcy, nie zawiadomiono o tym!...

- Nie ufasz mi? - zapyta? zdumiony ksi???.

- W tej sprawie ??da?bym przyrzeczenia od samego faraona - odpar? Hiram stanowczo.

- A wi?c... przysi?gam na m?j miecz i sztandary naszych wojsk, ?e nikomu nie powiem o tym, co mi wasza dostojno?? odkryjesz.

- Dosy? - rzek? Hiram.

- S?ucham.

- Ksi??? wie, co w tej chwili dzieje si? w Fenicji?

- Nawet i o tym nie wiem! - przerwa? zirytowany namiestnik.

- Nasze okr?ty - szepn?? Hiram - ze wszystkich kra?c?w ?wiata ?ci?gaj? do ojczyzny, a?eby na pierwsze has?o przewie?? ludno?? i skarby gdzie?... za morze... na zach?d...

- Dlaczego? - zdziwi? si? namiestnik.

- Bo Asyria ma nas wzi?? pod swoje panowanie.

Ksi??? wybuchn?? ?miechem.

- Oszala?e?, czcigodny m??u!... - zawo?a?. - Asyria ma zabra? Fenicj?!... A c?? my na to, my Egipt?

- Egipt ju? si? zgodzi?.

Namiestnikowi krew uderzy?a do g?owy.

- Upa? pl?cze ci my?li, stary cz?owieku - rzek? do Hirama spokojnym g?osem. - Zapominasz nawet, ?e podobna sprawa nie mog?aby mie? miejsca bez pozwolenia faraona i... mego!

- I to nast?pi. Tymczasem zawarli uk?ad kap?ani.

- Z kim?... Jacy kap?ani?..

- Z arcykap?anem chaldejskim, Beroesem, umocowanym przez kr?la Assara - odpar? Hiram. - A kto z waszej strony?... Nie twierdz? na pewno, ale zdaje si?, ?e jego dostojno?? Herhor, jego dostojno?? Mefres i ?wi?ty prorok Pentuer.

Ksi??? zblad?.

- Uwa?aj, tyryjczyku - rzek? - ?e oskar?asz o zdrad? najwy?szych dostojnik?w pa?stwa.

- Mylisz si?, ksi???, to wcale nie jest zdrada : najstarszy arcykap?an Egiptu i minister jego ?wi?tobliwo?ci maj? prawo prowadzi? uk?ady z s?siednimi mocarzami. Wreszcie, sk?d wie wasza dostojno??, ?e wszystko to nie dzieje si? z woli faraona?

Ramzes musia? przyzna? w duszy, ?e uk?ad podobny nie by?by zdrad? pa?stwa, tylko - lekcewa?eniem jego, nast?pcy tronu. Wi?c to w taki spos?b traktuj? go kap?ani, jego, kt?ry za rok mo?e by? faraonem?...

Wi?c dlatego Pentuer gani? wojny, a Mefres popiera? go!..

- Kiedy? to si? mia?o sta?, gdzie?... - spyta? ksi???.

- Podobno zawarli uk?ad w nocy, w ?wi?tyni Seta za Memfisem - odpowiedzia? Hiram. - A kiedy?... Dobrze nie wiem, lecz zdaje si?, ?e tego dnia, kiedy wasza dostojno?? wyje?d?a?e? z Memfisu.

"A n?dznicy!... - my?la? namiestnik. - To oni tak szanuj? moje stanowisko... Wi?c oni mnie oszukiwali i opisem stanu pa?stwa?... Jaki? dobry b?g budzi? moje w?tpliwo?ci w ?wi?tyni Hator..."

Po chwili wewn?trznej walki rzek? g?o?no:

- Niepodobna!... I dop?ty nie uwierz? temu, co m?wisz, wasza dostojno??, dop?ki nie dasz mi dowodu.

- Dow?d b?dzie - odpar? Hiram. - Lada dzie? przyje?d?a do Pi-Bast wielki pan asyryjski, Sargon, przyjaciel kr?la Assara. Przyje?d?a tu pod pozorem pielgrzymki do ?wi?tyni Astoreth, z?o?y dary wam, ksi???, i jego ?wi?tobliwo?ci, potem - zawrzecie uk?ad... Naprawd? za? przypiecz?tujecie to, co postanowili kap?ani na zgub? Fenicjan, a mo?e i w?asne nieszcz??cie.

- Nigdy! - rzek? ksi???. - Jakie? to wynagrodzenie musia?aby Asyria da? Egiptowi...

- Oto jest mowa godna kr?la: jakie wynagrodzenie dosta?by Egipt? Bo dla pa?stwa ka?dy uk?ad jest dobry, byle co? na nim zyska?o... I to w?a?nie dziwi mnie - ci?gn?? Hiram - ?e Egipt zrobi z?y interes: Asyria bowiem zagarnia, opr?cz Fenicji, prawie ca?? Azj?, a wam jakby z ?aski zostawi?: Izraelit?w, Filistyn?w i p??wysep Synaj... Rozumie si?, ?e w takim razie przepadn? nale?ne Egiptowi daniny i faraon nigdy nie odbierze tych stu pi?ciu tysi?cy talent?w.

Namiestnik potrz?sn?? g?ow?.

- Nie znasz - odpar? - wasza dostojno??, kap?an?w egipskich: ?aden z nich nie przyj??by takiego uk?adu.

- Dlaczego? Fenickie przys?owie m?wi: lepszy j?czmie? w stodole ni? z?oto w pustyni. Mog?oby si? wi?c zdarzy?, ?e Egipt, gdyby czu? si? bardzo s?abym, wola?by darmo Synaj i Palestyn? ani?eli wojn? z Asyri?. Ale ot?? to mnie zastanawia... Bo nie Egipt, lecz Asyria dzi? jest ?atwa do pokonania: ma zatarg na p??nocnym wschodzie, posiada ma?o wojsk, a i te s? liche. Gdyby napad? j? Egipt, zniszczy?by pa?stwo, zabra?by niezmierne skarby z Niniwy i Babelu i raz na zawsze utrwali?by swoj? w?adz? w Azji.

- Wi?c widzisz, ?e taki uk?ad nie mo?e istnie? - wtr?ci? Ramzes.

- W jednym tylko wypadku rozumia?bym podobne umowy, gdyby kap?ani chcieli znie?? w?adz? kr?lewsk? w Egipcie... Do czego wreszcie d??? od czas?w waszego dziada, ksi???...

- Znowu m?wisz od rzeczy - wtr?ci? namiestnik. Ale w sercu uczu? niepok?j.

- Mo?e myl? si? - odpar? Hiram, bystro patrz?c mu w oczy. - Ale pos?uchaj, wasza dostojno??...

Przysun?? sw?j fotel do ksi?cia i m?wi? zni?onym g?osem :

- Gdyby faraon wyda? wojn? Asyrii i wygra? j?, mia?by wielk? armi? przywi?zan? do jego osoby. Sto tysi?cy talent?w zaleg?ych danin. Ze dwie?cie tysi?cy talent?w z Niniwy i Babelu.

Nareszcie - ze sto tysi?cy talent?w rocznie z kraj?w zdobytych. Tak ogromny maj?tek pozwoli?by mu wykupi? dobra zastawione u kap?an?w i raz na zawsze po?o?y? koniec ich mi?szaniu si? do w?adzy.

Ramzesowi b?yszcza?y oczy. Hiram m?wi? dalej:

- Dzisiaj za? armia zale?y od Herhora, a wi?c od kap?an?w, i z wyj?tkiem pu?k?w cudzoziemskich faraon, w razie walki, liczy? na ni? nie mo?e.

Nadto za? skarb faraona jest pusty, a wi?ksza cz??? jego d?br nale?y do ?wi?ty?. Kr?l cho?by na utrzymanie dworu musi co roku zaci?ga? nowe d?ugi, a ?e Fenicjan ju? u was nie b?dzie, wi?c musicie bra? od kap?an?w... Tym sposobem za dziesi?? lat jego ?wi?tobliwo?? (oby ?y? wiecznie!...) straci reszt? swoich d?br, a co p??niej?...

Na czo?o Ramzesa wyst?pi? pot kroplisty.

- Widzisz wi?c, dostojny panie - m?wi? Hiram - ?e w jednym wypadku kap?ani mogliby, a nawet musieliby przyj?? najsromotniejszy uk?ad z Asyri?: je?eli chodzi?oby im o poni?enie i zniesienie w?adzy faraona... No - mo?e istnie? i drugi wypadek: gdyby Egipt by? tak s?aby, ?e za wszelk? cen? potrzebowa?by spokoju...

Ksi??? zerwa? si?.

- Milcz! - zawo?a?. - Wola?bym zdrad? najwierniejszych s?ug ani?eli podobn? niemoc kraju!... Egipt musia?by Asyrii odda? Azj?... Ale? w rok p??niej sam wpad?by pod jej jarzmo, bo podpisuj?c ha?b? przyzna?by si? do bezsilno?ci...

Chodzi? wzburzony, a Hiram patrzy? na niego z lito?ci? czy wsp??czuciem.

Nagle Ramzes zatrzyma? si? przed Fenicjaninem i rzek?:

- To fa?sz!... Jaki? zr?czny hultaj oszuka? ci?, Hiramie, pozorami prawdy i ty mu uwierzy?e?. Gdyby istnia? taki traktat, uk?adano by go w najwi?kszej tajemnicy. A w takim razie jeden z czterech kap?an?w, kt?rych wymieni?e?, by?by zdrajc? nie tylko kr?la, lecz nawet swoich wsp??spiskowc?w...

- M?g? przecie by? kto? pi?ty, kt?ry ich pods?uchiwa? - wtr?ci? Hiram.

- I tobie sprzeda? tajemnic??...

Hiram u?miechn?? si?.

- Dziwno mi - rzek? - ?e ksi??? jeszcze nie pozna?e? pot?gi z?ota.

- Ale? zastan?w si?, wasza dostojno??, ?e nasi kap?ani maj? wi?cej z?ota ani?eli ty, cho? jeste? bogacz nad bogacze!...

- Ja jednak nie gniewam si?, gdy mi przyb?dzie cho?by drachma. Dlaczego inni mieliby odrzuca? talenty?...

- Bo oni s? s?ugami bog?w - m?wi? rozgor?czkowany ksi??? - bo oni l?kaliby si? ich kary...

Fenicjanin u?miechn?? si?.

- Widzia?em - odpar? - wiele ?wi?ty? r??nych narod?w, a w ?wi?tyniach du?e i ma?e pos?gi: drewniane, kamienne, nawet z?ote. Ale bog?w nie spotyka?em nigdy...

- Blu?nierco!... - zawo?a? Ramzes. - Jam widzia? b?stwo, czu?em na sobie jego r?k? i s?ysza?em g?os...

- Gdzie to by?o?

- W ?wi?tyni Hator: w jej przysionku i w mojej celi.

- W dzie??... - pyta? Hiram.

- W nocy... - odpar? ksi??? i zastanowi? si?.

- W nocy - ksi??? s?ysza? mow? bog?w i - czu? - ich r?k? - powtarza? Fenicjanin wybijaj?c pojedyncze wyrazy. - W nocy wiele rzeczy mo?na widzie?. Jak to by?o?...

- By?em chwytany za g?ow?, ramiona i nogi, a przysi?gam...

- Psyt!.. - przerwa? Hiram z u?miechem. - Nie nale?y przysi?ga? nadaremnie.

Uporczywie wpatrywa? si? w Ramzesa swymi bystrymi i m?drymi oczyma, a widz?c, ?e w m?odzie?cu budz? si? w?tpliwo?ci, rzek?:

- Ja ci co? powiem, panie. Jeste? niedo?wiadczony, otoczony sieci? intryg, ja za? by?em przyjacielem twego dziada i ojca. Ot?? oddam ci jedn? us?ug?. Przyjd? kiedy w nocy do ?wi?tyni Astoreth, ale... zobowi?zawszy si? do zachowania tajemnicy... Przyjd? sam, a przekonasz si?, jacy to bogowie odzywaj? si? i dotykaj? nas w ?wi?tyniach.

- Przyjd? - rzek? Ramzes po namy?le.

- Uprzed? mnie, ksi???, kt?rego dnia z rana, a ja powiem ci has?o wieczorne ?wi?tyni i b?dziesz tam dopuszczony. Tylko nie zdrad? mnie ani siebie - m?wi? z dobrodusznym u?miechem Fenicjanin. - Bogowie niekiedy przebaczaj? zdrad? swoich tajemnic, ludzie nigdy...

Uk?oni? si?, a potem wzni?s?szy oczy i r?ce do g?ry zacz?? szepta? b?ogos?awie?stwo.

- Ob?udniku!... - zawo?a? ksi???. - Modlisz si? do bog?w, w kt?rych nie wierzysz?...

Hiram doko?czy? b?ogos?awie?stwa i rzek?:

- Tak jest: nie wierz? w bog?w egipskich, asyryjskich, nawet fenickich, lecz wierz? w Jedynego, kt?ry nie mieszka w ?wi?tyniach i nie jest znane jego imi?.

- Nasi kap?ani wierz? tak?e w Jedynego - wtr?ci? Ramzes.

- I chaldejscy tak?e, a jednak i ci, i tamci sprzysi?gli si? przeciw nam... Nie ma prawdy na ?wiecie, m?j ksi???!...

Po odej?ciu Hirama ksi??? zamkn?? si? w najodleglejszym pokoju, pod pozorem odczytywania ?wi?tych papyrus?w.

Prawie w okamgnieniu w jego ognistej wyobra?ni uporz?dkowa?y si? nowo otrzymane wiadomo?ci i utworzy? si? plan. Przede wszystkim zrozumia?, ?e mi?dzy Fenicjanami i kap?anami toczy si? cicha walka na ?ycie i ?mier?. O co?... Naturalnie o wp?ywy i skarby. Prawd? rzek? Hiram, ?e gdyby Fenicjan zabrak?o w Egipcie, wszystkie maj?tki faraona, nawet nomarch?w i ca?ej arystokracji, przesz?yby pod panowanie ?wi?ty?.

Ramzes nigdy nie lubi? kap?an?w i od dawna wiedzia? i widzia?, ?e wi?ksza cz??? Egiptu ju? nale?y do kap?an?w, ?e ich miasta s? najbogatsze, pola najlepiej uprawiane, ludno?? zadowolona. Rozumia? nale??ca do ?wi?ty? wydoby?aby faraona z nieustannych k?opot?w i pod?wign??aby jego w?adz?.

Ksi??? wiedzia? o tym i niejednokrotnie wypowiada? to z gorycz?. Lecz gdy za spraw? Herhora zosta? namiestnikiem i otrzyma? dow?dztwo korpusu Menf, pogodzi? si? z kap?anami i we w?asnym sercu t?umi? stare niech?ci do nich.

Dzi? wszystko to od?y?o.

Wi?c kap?ani nie tylko nie powiedzieli mu o swoich uk?adach z Asyri?, ale nawet nie uprzedzili go o poselstwie jakiego? Sargona?

Mo?e wreszcie by?, ?e kwestia stanowi?a najwi?ksz? tajemnic? ?wi?ty? i pa?stwa. Lecz dlaczego ukrywali przed nim cyfr? danin zalegaj?cych u rozmaitych azjatyckich narod?w?... Sto tysi?cy talent?w, ale? to suma, kt?ra mog?a od razu poprawi? maj?tkowy stan faraona... Dlaczego? oni to ukrywali, o czym nawet wiedzia? tyryjski ksi???, jeden z cz?onk?w rady tego miasta?...

Co za wstyd dla niego, nast?pcy tronu i namiestnika, ?e dopiero obcy ludzie otwieraj? mu oczy!

Lecz by?a rzecz jeszcze gorsza: Pentuer i Mefres na wszelki spos?b dowodzili mu, ?e Egipt musi unika? wojny.

Ju? w ?wi?tyni Hator nacisk ten wydawa? mu si? podejrzanym: wojna bowiem mog?a dostarczy? pa?stwu krocie tysi?cy niewolnik?w i pod?wign?? og?lny dobrobyt kraju. Dzisiaj za? wydaje si? tym konieczniejsz?, ?e przecie? Egipt ma do odebrania sumy zaleg?e i do zdobycia nowe.

Ksi??? podpar? si? r?koma na stole i rachowa?:

"Mamy - my?la? - do odebrania sto tysi?cy talent?w danin... Hiram liczy, ?e z?upienie Babilonu i Niniwy przynios?oby ze dwie?cie tysi?cy - razem trzysta tysi?cy jednorazowo...

Tak? sum? mo?na pokry? koszta najwi?kszej wojny, a zostanie jako zysk - kilkakro? sto tysi?cy niewolnik?w i sto tysi?cy rocznej daniny z kraj?w na nowo podbitych. Potem za? - doko?czy? ksi??? - obrachowaliby?my si? z kap?anami..." Ramzes by? rozgor?czkowany. Mimo to przysz?a mu refleksja:

"A gdyby Egipt nie m?g? przeprowadzi? zwyci?skiej wojny z Asyri??..."

Lecz przy tym pytaniu zagotowa?a si? w nim krew. Jak to Egipt, jak Egipt mo?e nie zdepta? Asyrii, gdy na czele wojsk stanie on, Ramzes, on, potomek Ramzesa Wielkiego, kt?ry sam jeden rzuci? si? na chetyckie wozy wojenne i rozbi? je!...

Ksi??? wszystko m?g? poj??, wyj?wszy tego, a?eby on m?g? by? pokonanym, m?g? nie wydrze? zwyci?stwa najwi?kszym mocarzom. Czu? w sobie bezmiar odwagi i zdziwi?by si?, gdyby jakikolwiek nieprzyjaciel nie uciek? na widok jego rozpuszczonych koni. Przecie? na wojennym wozie faraona staj? sami bogowie, a?eby go zas?ania? tarcz?, a nieprzyjaci?? razi? niebieskimi pociskami.

"Tylko... co ten Hiram m?wi? mi o bogach?... - pomy?la? ksi???. - I co on ma mi pokaza? w ?wi?tyni Astoreth?... Zobaczymy."