Prus B. FARAON (2-03)

ROZDZIA? TRZECI
Kiedy wieczorem kap?ani i nast?pca wr?cili na dziedziniec, zapalono kilkaset pochodni tak jasnych, ?e by?o widno jak w dzie?.

Na znak Mefresa znowu wyst?pi?a procesja muzykant?w, tancerek i m?odszych kap?an?w z pos?giem bogini Hator z krowi? g?ow?. A gdy odp?dzono z?e duchy,

Pentuer znowu zacz?? kazanie.

- Widzieli?cie, dostojnicy, ?e od czas?w dziewi?tnastej dynastii uby?o nam sto tysi?cy miar ziemi i dwa miliony ludno?ci. To wyja?nia, dlaczego doch?d pa?stwa zmniejszy? si? o trzydzie?ci dwa tysi?ce talent?w, i o tym wiemy wszyscy. Jest to przecie dopiero pocz?tek kl?sk Egiptu i skarbu. Na poz?r bowiem zosta?o jego ?wi?tobliwo?ci jeszcze dziewi??dziesi?t o?m tysi?cy talent?w dochodu. Czy jednak s?dzicie, ?e faraon otrzymuje ca?y ten doch?d ?...

Za przyk?ad opowiem wam, co jego dostojno?? Herhor odkry? w powiecie Zaj?czym.

Za dziewi?tnastej dynastii mieszka?o tam dwadzie?cia tysi?cy ludzi, kt?rzy p?acili podatku trzysta pi??dziesi?t talent?w rocznie. Dzi? mieszka zaledwie pi?tna?cie tysi?cy, i ci naturalnie, p?ac? na rzecz skarbu tylko dwie?cie siedmdziesi?t talent?w. Tymczasem faraon, zamiast dwu- stu siedmdziesi?ciu, otrzymuje sto siedmdziesi?t talent?w!...

"Dlaczego?.." - spyta? dostojny Herhor - a oto, co pokaza?o ?ledztwo.

Za dziewi?tnastej dynastii by?o w powiecie oko?o stu urz?dnik?w i ci brali po tysi?c drachm rocznej pensji. Dzi? na tym samym terytorium, pomimo ubytku ludno?ci, znajduje si? przesz?o dwustu urz?dnik?w, kt?rzy bior? po dwa tysi?ce pi??set drachm na rok.

Jego dostojno?ci Herhorowi nie wiadomo, czy tak jest w ka?dym powiecie. To przecie pewne, ?e skarb faraona, zamiast dziewi??dziesi?ciu o?miu ma tylko siedmdziesi?t cztery tysi?ce talent?w rocznie...

- Powiedz, ojcze ?wi?ty: pi??dziesi?t tysi?cy... - wtr?ci? Ramzes.

- I to obja?ni? - odpar? kap?an. - W ka?dym razie zapami?taj, ksi???, i? skarb faraona oddaje dzi? dwadzie?cia cztery tysi?ce talent?w urz?dnikom, gdy za dynastii dziewi?tnastej wydawa? tylko dziesi?? tysi?cy.

Wielkie milczenie panowa?o w?r?d dostojnik?w: niejeden bowiem mia? krewnego na urz?dzie, w dodatku dobrze p?atnym.

Ale Pentuer by? nieustraszony.

- Teraz - m?wi? - poka?? ci, nast?pco, byt urz?dnik?w i dol? ludu za dawnych lat i dzisiaj.

- Czy nie szkoda czasu?... To przecie ka?dy sam mo?e zobaczy?... - zaszemrali kap?ani.

- Ja chc? to wiedzie? - rzek? stanowczo nast?pca.

Szmer ucich?. Pentuer po stopniach amfiteatru zeszed? na dziedziniec, a za nim ksi???, arcykap?an Mefres i reszta kap?an?w.

Zatrzymali si? przed d?ug? zas?on? z mat, kt?ra tworzy?a jakby parkan. Na znak Pentuera przybieg?o kilkunastu m?odych kap?an?w z jarz?cymi pochodniami.

Drugi znak - i cz??? zas?ony spad?a.

Z ust obecnych wyrwa? si? okrzyk zdziwienia. Mieli przed sob? jasno o?wietlony ?ywy obraz, do kt?rego wchodzi?o oko?o stu figurant?w.

Obraz dzieli? si? na trzy kondygnacje: doln?, gdzie stali rolnicy, wy?sz? - urz?dnicy i najwy?sz?, gdzie znajdowa? si? z?oty tron faraona oparty na dwu lwach, kt?rych g?owy by?y por?czami.

- Tak by?o - m?wi? Pentuer - za dynastii dziewi?tnastej. Spojrzyjcie na rolnik?w. Przy ich p?ugach widzicie wo?y lub os?y, ich motyki i ?opaty s? br?zowe, a wi?c mocne. Patrzcie, jacy to t?dzy ludzie! Dzi? podobnych mo?na spotka? tylko w gwardii jego ?wi?tobliwo?ci. Pot??ne r?ce i nogi, piersi wypuk?e, twarze u?miechni?te. Wszyscy s? namaszczeni oliw?, wyk?pani. Ich ?ony zajmuj? si? przygotowywaniem pokarmu i odzie?y lub myciem sprz?t?w dla rodziny; dzieci - bawi? si? lub chodz? do szko?y.

?wczesny ch?op, jak widzicie, jada? chleb pszenny, b?b, mi?so, ryby i owoce, a pija? piwo i wino. Spojrzyjcie, jak pi?kne by?y dzbany i misy. Przypatrzcie si? czepkom, fartuszkom i pelerynom m??czyzn: wszystko ozdobione r??nokolorowym haftem. Jeszcze pi?kniej haftowano koszule kobiet... A czy uwa?acie, jak one starannie czesa?y si?, jakie nosi?y szpilki, zausznice, pier?cienie i bransolety? Ozdoby te s? robione z br?zu i kolorowej emalii; trafia si? jednak mi?dzy nimi i z?oto, cho?by w postaci drucika.

Podnie?cie teraz oczy wy?ej, na urz?dnik?w. Chodz? oni w pelerynach, ale ka?dy ch?op w dniu ?wi?tecznym przywdziewa? tak? sam?. ?ywi? si? zupe?nie tak samo jak ch?opi, to jest dostatnio, ale skromnie. Sprz?ty maj? troch? ozdobniejsze od ch?opskich i cz??ciej trafiaj? si? w ich skrzyniach z?ote pier?cienie. Podr??e odbywaj? na os?ach lub wozach ci?gnionych przez wo?y.

Pentuer klasn?? i w ?ywym obrazie zapanowa? ruch. Ch?opi zacz?li podawa? urz?dnikom kosze winogron, wory j?czmienia, grochu i pszenicy, dzbany wina, piwa, mleka i miodu, mn?stwo zwierzyny i liczne sztuki bia?ych lub kolorowych tkanin. Urz?dnicy odebrali te produkta, cz??? ich zostawiali sobie, ale przedmioty najpi?kniejsze i najkosztowniejsze odsun?li wy?ej, dla tronu. Platforma, gdzie znajdowa? si? symbol w?adzy faraona, by?a zasypana produktami tworz?cymi jakby pag?rek.

- Widzicie, dostojni - rzek? Pentuer - ?e w owych czasach, kiedy ch?opi byli syci i zamo?ni, skarb jego ?wi?tobliwo?ci ledwo m?g? pomie?ci? dary poddanych. A teraz zobaczcie: co jest dzisiaj...

Nowe has?o, spad?a druga cz??? zas?ony i ukaza? si? drugi obraz, w og?lnych zarysach podobny do poprzedniego.

- Oto s? tera?niejsi ch?opi - m?wi? Pentuer, a w g?osie jego czu? by?o wzburzenie. - Cia?o ich sk?ada si? ze sk?ry i ko?ci, wygl?daj? jak chorzy, s? brudni i ju? zapomnieli namaszcza? si? oliw?. Za to grzbiety ich s? poranione kijami.

Nie wida? przy nich wo??w ani os??w, bo i na co, je?eli p?ug ich ci?gnie ?ona i dzieci?... Ich motyki i ?opaty s? drewniane, co ?atwo psuje si? i powi?ksza prac?. Odzie?y nie maj? ?adnej, tylko kobiety chodz? w grubych koszulach i nawet we ?nie nie widuj? tych haft?w, jakimi stroili si? ich dziadowie i babki.

Spojrzyjcie, co jada ch?op? Czasem j?czmie? i suszone ryby, zawsze ziarna lotosu, rzadko pszenny placek, nigdy mi?sa, piwa lub wina. Spytacie: gdzie podzia?y si? jego naczynia i sprz?ty? Nie ma ?adnych, pr?cz dzbanka na wod?, bo te? i nic wi?cej nie zmie?ci?oby si? w norze, kt?r? zamieszkuje...

Przebaczcie mi to, na co teraz zwr?c? wasz? uwag?. Tam kilkoro dzieci le?? na ziemi: oznacza to, ?e pomar?y... Dziwna rzecz, jak cz?sto teraz umieraj? ch?opskie dzieci - z g?odu i pracy! I te s? jeszcze najszcz??liwsze: inne bowiem, kt?re zosta?y przy ?yciu, id? pod kij dozorcy albo sprzedaj? si? Fenicjanom niby jagni?ta...

Wzruszenie zatamowa?o mu g?os. Lecz chwil? odpocz?? i ci?gn?? dalej, w?r?d gniewnego milczenia kap?an?w.

- A teraz spojrzyjcie na urz?dnik?w: jacy oni czerstwi, ur??owani, jak pi?knie ubrani!... ?ony ich nosz? z?ote bransolety i zausznice, i tak cienkie szaty, ?e ksi???ta mogliby im pozazdro?ci?. W?r?d ch?op?w nie wida? wo?u ani os?a; za to urz?dnicy podr??uj? na koniach albo w lektykach... Pij? za? tylko wino, i to - dobre wino!...

Klasn?? w r?ce i znowu zrobi? si? ruch. Ch?opi zacz?li podawa? urz?dnikom: wory zbo?a, kosze owoc?w, wino, zwierz?ta... Przedmioty te urz?dnicy, jak pierwej, ustawiali obok tronu, ale - w ilo?ci znacznie mniejszej. Na kondygnacji kr?lewskiej ju? nie by?o pag?rka produkt?w. Za to kondygnacja urz?dnik?w by?a zasypana.

- Oto jest Egipt dzisiejszy - m?wi? Pentuer. - N?dzni ch?opi, bogaci pisarze, skarb nie tak pe?ny jak dawniej. A teraz...

Da? znak i sta?a si? rzecz nieoczekiwana. Jakie? r?ce pocz??y zabiera?: zbo?e, owoce, tkaniny z platformy faraona i urz?dnik?w. A gdy ilo?? towar?w bardzo

zmniejszy?a si?, te same r?ce zacz??y chwyta? i uprowadza? ch?op?w, ich ?ony i dzieci...

Widzowie ze zdumieniem patrzyli na szczeg?lne zabiegi tajemniczych os?b. Nagle kto? zawo?a?:

- To Fenicjanie!... Oni nas tak obdzieraj?!...

- Tak jest, ?wi?ci ojcowie - rzek? Pentuer. - To s? r?ce ukrytych mi?dzy nami Fenicjan. Obdzieraj? oni kr?la i pisarzy, a ch?op?w zabieraj? w niewol?, gdy? im ju? nic wydrze? nie mo?na...

- Tak!... To szakale!... Przekle?stwo im!... Wygna? n?dznik?w!... - wo?ali kap?ani. - Oni to najwi?cej szk?d wyrz?dzaj? pa?stwu...

Nie wszyscy jednak wo?ali w ten spos?b.

Gdy ucich?o, Pentuer kaza? zanie?? pochodnie w inn? stron? dziedzi?ca i tam zaprowadzi? swoich s?uchaczy. Nie by?o tu ?ywych obraz?w, ale jakby wystawa przemys?owa.

- Raczcie spojrze?, dostojni -m?wi?. - Za dziewi?tnastej dynastii te rzeczy przysy?ali nam cudzoziemcy: z kraju Punt mieli?my wonno?ci, z Syrii z?oto. ?elazn? bro? i wozy wojenne. Oto wszystko.

Lecz w?wczas Egipt wyrabia?... Spojrzyjcie na te olbrzymie dzbany: ile tu kszta?t?w, a jakie rozmaite kolory!...

Albo sprz?ty: to krzese?ko wy?o?one jest dziesi?cioma tysi?cami kawa?k?w z?ota, per?owej masy i kolorowych drzew... Zobaczcie ?wczesne szaty: jaki haft, jaka delikatno?? tkanin, ile kolor?w... A miecze br?zowe, a szpilki, bransolety, zausznice, a narz?dzia rolnicze i rzemie?lnicze... Wszystko to robione u nas, za dziewi?tnastej dynastii.

Przeszed? do nast?pnej grupy przedmiot?w.

- A dzi? - patrzcie. Dzbany s? ma?e i prawie bez ozd?b, sprz?ty proste, tkaniny grube i jednostajne. Ani jeden z tegoczesnych wyrob?w nie mo?e r?wna? si? pod wzgl?dem rozmiar?w, trwa?o?ci czy pi?kno?ci z dawnymi. Dlaczego?

Posun?? si? znowu kilka krok?w i otoczony pochodniami m?wi?:

- Oto jest wielka liczba towar?w, kt?re nam przywo?? Fenicjanie z rozmaitych okolic ?wiata. Kilkadziesi?t pachnide?, kolorowe szk?a, sprz?ty, naczynia, tkaniny, wozy, ozdoby, wszystko to przychodzi do nas z Azji i jest przez nas kupowane.

- Czy rozumiecie teraz, dostojnicy: za co Fenicjanie wydzierali zbo?e, owoce i byd?o pisarzom i faraonowi?... Za te w?a?nie obce wyroby, kt?re zniszczy?y naszych rzemie?lnik?w jak szara?cza traw?.

Kap?an odpocz?? i ci?gn?? dalej:

- Pomi?dzy towarami dostarczanymi przez Fenicjan jego ?wi?tobliwo?ci, nomarchom i pisarzom pierwsze miejsce zajmuje z?oto. Ten rodzaj handlu jest najdok?adniejszym obrazem kl?sk, jakie ci Azjaci wyrz?dzaj? Egiptowi.

Gdy kto bierze od nich z?ota za talent, obowi?zany jest po trzech latach zwr?ci? dwa talenty. Najcz??ciej jednak Fenicjanie, pod pozorem umniejszenia k?opot?w d?u?nikowi, sami wyr?czaj? go w wyp?acie w ten spos?b, ?e d?u?nik za ka?dy talent po?yczony oddaje im w dzier?aw?, na trzy lata, trzydziestu dwu ludzi i dwie miary ziemi...

Spojrzyjcie tam, dostojni - m?wi? wskazuj?c na lepiej o?wietlon? cz??? dziedzi?ca. - Ten kwadrat ziemi, maj?cy sto o?mdziesi?t krok?w d?ugo?ci i tyle? szeroko?ci, znaczy dwie miary; ta za? gromada m??czyzn, kobiet i dzieci tworzy o?m rodzin. Wszystko to za? razem: ludzie i grunt, id? na trzy lata w okropn? niewol?. Przez ten czas ich w?a?ciciel - faraon czy nomarcha, nie ma z nich ?adnego po?ytku; po up?ywie za? terminu odbiera ziemi? wyja?owion?, a ludzi... najwy?ej dwudziestu... Reszta bowiem zmar?a w m?czarniach!...

Obecni szemrali ze zgrozy.

- Powiedzia?em, ?e dwie miary gruntu i trzydziestu dwu ludzi bierze Fenicjanin na trzy lata dzier?awy za po?yczenie jednego talentu z?otem. Przypatrzcie si?, jaki to kawa? ziemi i jaka gromada ludzi, a teraz - spojrzyjcie na moj? r?k?...

Ten kawa?ek z?ota, kt?ry trzymam, to bry?ka mniejsza od kurzego jaja, to talent!...

Czy wy oceniacie, dostojni, ca?? nikczemno?? Fenicjan w podobnym handlu? Ten ma?y kawa?ek z?ota naprawd? nie posiada ?adnych cennych zalet: jest ???ty, ci??ki, nie ?niedzieje i - na tym koniec. Ale cz?owiek nie odzieje si? z?otem i nie zaspokoi nim g?odu ani pragnienia... Gdybym posiada? bry?? z?ota wielko?ci piramidy, b?d? obok niej takim n?dzarzem jak Libijczyk b??kaj?cy si? po zachodniej pustyni, gdzie nie ma daktyla ani wody.

I patrzcie, za bry?k? tego ja?owego materia?u Fenicjanin bierze kawa? ziemi, kt?ry mo?e wykarmi? i odzia? trzydziestu dwu ludzi, a nadto - bierze i tych ludzi!... Przez lat trzy uzyskuje w?adz? nad istotami, kt?re umiej? uprawia? i obsiewa? grunta, zbiera? ziarno, robi? m?k? i piwo, tka? odzie?, budowa? domy i sprz?ty...

Jednocze?nie faraon czy nomarcha jest pozbawiony na trzy lata us?ug tych ludzi. Nie p?ac? mu oni podatku, nie nosz? ci??ar?w za wojskiem, lecz pracuj? na dochody ?akomego Fenicjanina.

Wiecie, dostojnicy, ?e obecnie nie ma roku, a?eby w tym czy owym nomesie nie wybuchn?? bunt ch?op?w, wyniszczonych g?odem, przeci??onych prac?, bitych kijami. I ot?? cz??? tych ludzi ginie, inni dostaj? si? do kopal?, a kraj wyludnia si? coraz bardziej, dlatego tylko ?e Fenicjanin da? komu? bry?k? z?ota!... Czy mo?na wyobrazi? sobie wi?ksze nieszcz??cie?... I czy w podobnych warunkach Egipt nie b?dzie co roku traci? ziemi i ludzi? Szcz??liwe wojny podkopa?y nasz kraj, ale dobija go fenicki handel z?otem.

Na twarzach kap?an?w malowa?o si? zadowolenie: ch?tniej s?uchali o przewrotno?ci Fenicjan ani?eli o zbytkach pisarzy.

Pentuer chwil? odpocz??, potem zwr?ci? si? do ksi?cia.

- Od kilku miesi?cy - m?wi? - z niepokojem zapytujesz, s?ugo bo?y, Ramzesie: dlaczego zmniejszy?y si? dochody jego ?wi?tobliwo?ci? M?dro?? bog?w pokaza?a ci, ?e zmniejszy? si? nie tylko skarb, ale i wojsko, i ?e oba te ?r?d?a kr?lewskiej pot?gi zmniejsza? si? b?d? ci?gle. I albo sko?czy si? to na zupe?nej ruinie pa?stwa, albo - niebiosa zeszl? Egiptowi w?adc?, kt?ry zatrzyma pow?d? kl?sk od kilkuset lat zalewaj?cych ojczyzn?.

Skarb faraon?w by? w?wczas pe?ny, gdy mieli?my du?o ziemi i ludno?ci. Trzeba zatem wydrze? pustyni te grunta urodzajne, jakie nam po?ar?a, a z ludu zdj?? te ci??ary, kt?re go os?abiaj? i zmniejszaj? liczb? mieszka?c?w.

Kap?ani znowu zacz?li si? niepokoi? z obawy, aby Pentuer po raz drugi nie wspomnia? o klasie pisarzy.

- Widzia?e?, ksi???, na w?asne oczy i przy ?wiadkach, ?e w tej epoce, gdy lud by? syty, dorodny i zadowolony, skarb kr?lewski by? pe?en. Gdy za? lud zacz?? wygl?da? n?dznie, gdy jego ?ony i dzieci musia?y zaprz?gn?? si? do p?uga, gdy ziarna lotosu zast?pi?y pszenic? i mi?so,

skarb - zubo?a?. Je?eli wi?c chcesz doprowadzi? pa?stwo do tej pot?gi, jak? posiada?o przed wojnami dziewi?tnastej dynastii, je?eli pragniesz, aby faraon, jego pisarze i wojsko op?ywali w dostatki, zapewnij krajowi d?ugoletni? spokojno??, a ludowi dobrobyt. Niech znowu doro?li jedz? mi?so i ubieraj? si? w haftowane szaty, i niech dzieci, zamiast j?czy? pod plagami i umiera? z pracy, bawi? si? lub chodz? do szko?y.

Pami?taj wreszcie, ?e Egipt na piersiach swoich nosi jadowitego w??a...

Obecni s?uchali z ciekawo?ci? i obaw?.

- Tym w??em, kt?ry wysysa krew ludu, maj?tki nomarch?w, pot?g? faraona, s? Fenicjanie!...

- Precz z nimi!... - zawo?ali obecni. - Przekre?li? wszystkie d?ugi... Nie dopuszcza? ich kupc?w i okr?t?w...

Uciszy? ich arcykap?an Mefres, kt?ry ze ?zami w oczach zwr?ci? si? do Pentuera:

- Nie mam w?tpliwo?ci - m?wi? - ?e przez usta twoje odzywa?a si? do nas ?wi?ta Hator. Nie tylko dlatego, ?e cz?owiek nie potrafi?by by? tak m?drym i wszystkowiedz?cym jak ty, ale jeszcze, ?e spostrzeg?em nad g?ow? twoj? p?omyki w formie rog?w.

Dzi?kuj? ci za wielkie s?owa, kt?rymi rozproszy?e? nasz? niewiadomo??... B?ogos?awi? ci? i prosz? bog?w, aby gdy mnie powo?aj? na sw?j s?d, ciebie mianowali moim nast?pc?...

Przeci?g?y okrzyk reszty s?uchacz?w popar? b?ogos?awie?stwo najwy?szego dostojnika. Kap?ani tym wi?cej byli zadowoleni, ?e nieustannie wisia?a nad nimi trwoga, aby Pentuer po raz drugi nie zaczepi? o kwesti? pisarzy. Ale m?drzec umia? by? pow?ci?gliwym: wskaza? wewn?trzn? ran? pa?stwa, lecz nie zaogni? jej i dlatego odni?s? zupe?ny triumf.

Ksi??? Ramzes nie dzi?kowa? Pentuerowi, tylko przytuli? jego g?ow? do swej piersi. Nikt jednak nie w?tpi?, ?e kazanie wielkiego proroka wstrz?sn??o dusz? nast?pcy i jest ziarnem, z kt?rego mo?e wyrosn?? chwa?a i pomy?lno?? Egiptu.

Nazajutrz Pentuer, nie ?egnaj?c si?, o wschodzie s?o?ca opu?ci? ?wi?tyni? i odjecha? do Memfs.

Ramzes przez kilka dni z nikim nie rozmawia?: siedzia? w celi albo przechadza? si? po cienistych korytarzach i rozmy?la?. W jego duszy odbywa?a si? praca.

W gruncie rzeczy Pentuer nie powiedzia? nic nowego: wszyscy narzekali na ubytek ziemi i ludno?ci w Egipcie, na n?dz? ch?op?w, nadu?ycia pisarz?w i wyzysk Fenicjan. Ale kazanie proroka uporz?dkowa?o w nim dotychczasowe bez?adne wiadomo?ci, nada?o dotykalne formy i lepiej o?wietli?o pewne fakta.

Fenicjanie przerazili go: ksi??? nie ocenia? dotychczas ogromu nieszcz??? wyrz?dzonych przez ten nar?d jego pa?stwu. Zgroza by?a tym silniejsz?, ?e przecie on sam w?asnych poddanych wypu?ci? w dzier?aw? Dagonowi i - by? ?wiadkiem, w jaki spos?b bankier wybiera? od nich nale?no?ci!...

Lecz to spl?tanie ksi?cia z wyzyskiem Fenicjan wywo?a?o dziwny skutek: Ramzes - nie chcia? my?le? o Fenicjanach, a ile razy zapali? si? w nim gniew na tych ludzi, tyle razy gasi?o go uczucie wstydu. W pewnej cz??ci by? on ich wsp?lnikiem.

Natomiast ksi??? doskonale zrozumia? wa?no?? ubytku ziemi i ludno?ci i na te punkta po?o?y? g??wny nacisk w swych samotnych medytacjach.

"Gdyby?my posiadali - m?wi? w sobie - te dwa miliony ludzi, kt?rych Egipt utraci?, mo?na by za ich pomoc? odzyska? od pustyni urodzajne grunta, nawet powi?kszy? obszary... A w?wczas, pomimo Fenicjan, nasi ch?opi mieliby si? lepiej, a dochody pa?stwa wzros?yby..."

Ale sk?d wzi?? ludzi? Wypadek nasun?? mu odpowied?. Pewnego wieczora ksi??? przechadzaj?c si? po ogrodach ?wi?tyni spotka? gromad? niewolnik?w, kt?rych jenera? Nitager pochwyci? na granicy wschodniej i przys?a? bogini Hator. Ludzie ci byli doskonale zbudowani, pracowali wi?cej ni? Egipcjanie, a poniewa? ich karmiono dobrze, wi?c byli nawet zadowoleni ze swego losu.

Na ich widok b?yskawica o?wieci?a umys? nast?pcy: prawie utraci? przytomno?? ze wzruszenia. Egipt potrzebuje ludzi, du?o ludzi, setki tysi?cy, a nawet milion i dwa miliony ludzi... I ot?? ludzie s?!... Trzeba tylko wkroczy? do Azji, zabiera? wszystko, co si? spotka na drodze, i - odsy?a? do Egiptu... Dop?ty za? nie ko?czy? wojny, dop?ki nie zbierze si? tylu, a?eby ka?dy ch?op egipski mia? swego niewolnika...

Tak urodzi? si? plan prosty i kolosalny, dzi?ki kt?remu pa?stwo mia?o pozyska? ludno??, ch?opi pomocnik?w w pracy, a skarb faraona niewyczerpane ?r?d?o dochodu.

Ksi??? by? zachwycony, cho? nast?pnego dnia zbudzi?a si? w nim nowa w?tpliwo??.

Pentuer z wielkim naciskiem g?osi?, a jeszcze dawniej Herhor twierdzi? to samo, ?e ?r?d?em nieszcz??? Egiptu by?y - zwyci?skie wojny.

Z czego wypad?oby, ?e za pomoc? nowej wojny nie mo?na pod?wign?? Egiptu. "Pentuer jest wielki m?drzec i Herhor wielki m?drzec - my?la? ksi???. - Je?eli oni uwa?aj? wojn? za szkodliw?, je?eli tak samo s?dzi arcykap?an Mefres i inni kap?ani, to mo?e naprawd? wojna jest rzecz? niebezpieczn??...

I musi ni? by?, skoro tak utrzymuje tylu ludzi m?drych i ?wi?tych."

Ksi??? by? g??boko strapiony. Wymy?li? prosty spos?b pod?wigni?cia Egiptu, a tymczasem kap?ani utrzymywali, ?e w?a?nie to mog?oby do reszty zrujnowa? Egipt.

Kap?ani, ludzie najm?drsi i naj?wi?tsi!

Lecz trafi? si? wypadek, kt?ry nieco och?odzi? wiar? ksi?cia w prawdom?wno?? kap?an?w, a raczej - rozbudzi? w nim dawniejsz? do nich nieufno??.

Raz szed? z jednym lekarzem do biblioteki. Droga wypada?a przez ciasny i ciemny korytarz, z kt?rego nast?pca cofn?? si? ze wstr?tem.

- Nie p?jd? t?dy!... - rzek?.

- Dlaczego?... - spyta? ?dziwiony lekarz.

- Czyli? nie pami?tacie, ojcze ?wi?ty, ?e na ko?cu tego korytarza jest loch, w kt?rym okrutnie zam?czyli?cie jakiego? zdrajc??

- Aha!... - odpar? lekarz. - Jest tu loch, do kt?rego przed kazaniem Pentuera wlewali?my roztopion? smo??...

- I zabili?cie cz?owieka...

Lekarz u?miechn?? si?. By? to cz?owiek dobry i weso?y. Tote? widz?c oburzenie ksi?cia, rzek? po pewnym namy?le:

- Tak, nie wolno nikomu zdradza? ?wi?tych tajemnic... Rozumie si?... Przed ka?d? wi?ksz? uroczysto?ci? przypominamy to m?odym kandydatom na kap?an?w...

Ton jego by? tak szczeg?lny, ?e Ramzes za??da? obja?nie?.

- Nie mog? zdradza? tajemnic - odpar? lekarz - ale... Ale je?eli wasza dostojno?? przyrzekniesz zachowa? to przy sobie, opowiem ci histori?...

Ramzes przyrzek?, lekarz opowiedzia?:

- Pewien kap?an egipski, zwiedzaj?c ?wi?tynie poga?skiego kraju Aram, przy jednej z nich spotka? cz?owieka, kt?ry wyda? mu si? bardzo t?ustym i zadowolonym, cho? nosi? n?dzne szaty.

"Wyt?omacz mi - spyta? kap?an weso?ego biedaka - czym to si? dzieje, ?e cho? jeste? ubogi, jednak cia?o twoje wygl?da, jakby? by? prze?o?onym ?wi?tyni?"

Za? ?w cz?owiek obejrzawszy si?, czy go kto nie pods?uchuje, odpar?:

"Bo ja mam wielce ?a?osny g?os, wi?c jestem przy tej ?wi?tyni m?czennikiem. Gdy lud zejdzie si? na nabo?e?stwo, ja w?a?? do lochu i j?cz?, o ile mi si? starczy; za to daj? mi wcale obfite jedzenie przez ca?y rok, a dzban piwa za ka?dy dzie? m?cze?stwa."

Tak bywa w poga?skim kraju Aram - zako?czy? lekarz k?ad?c palec na usta. - Pami?taj, ksi???, co? mi obieca?, i my?l o naszej smole roztopionej, co ci si? podoba...

Opowiadanie to znowu poruszy?o ksi?cia. Czu? pewn? ulg?, ?e w ?wi?tyni nie zamordowano cz?owieka, lecz i ockn??y si? w nim wszystkie dawne podejrzenia do kap?an?w.

?e oni ?udz? prostak?w, o tym wiedzia?. Pami?ta? przecie, b?d?c w kap?a?skiej szkole, procesj? ?wi?tego wo?u Apisa. Lud by? pewny, ?e Apis prowadzi kap?an?w; tymczasem ka?dy ucze? wiedzia?, ?e boskie zwierz? idzie tam, gdzie chc? kap?ani.

Kt?? wie zatem, czy kazanie Pentuera nie by?o ow? procesj? Apisa, przeznaczon? dla niego? Tak przecie ?atwo nasypa? na ziemi? fasoli czerwonej i r??nokolorowej i r?wnie? nietrudno ustawi? ?ywe obrazy. O ile? wspanialsze widywa? on przedstawienia, cho?by walk? Seta z Ozirisem, do kt?rej wchodzi?o kilkaset os?b... A czyli? i w tym wypadku nie oszukiwali kap?ani? Mia?a to by? walka bog?w, tymczasem prowadzili j? poprzebierani ludzie. Gin?? w niej Oziris, a tymczasem kap?an udaj?cy Ozirisa by? zdr?w jak nosoro?ec. Jakich tam nie pokazywano cud?w!... Woda wznosi?a si?, bi?y pioruny, ziemia dr?a?a i wyrzuca?a ogie?. I to wszystko by?o oszuka?stwem. Dlaczego? by wi?c przedstawienie Pentuera mia?o by? prawd??

Zreszt? ksi??? mia? silne poszlaki, ?e chciano go oszuka?. Ju? by? oszustwem cz?owiek j?cz?cy w podziemiach, niby to oblewany smo?? przez kap?an?w. Ale mniejsza o niego. Wa?nym by?o to, o czym ksi??? przekona? si? niejednokrotnie, ?e Herhor nie chcia? wojny. Mefres tak?e nie chcia? wojny, a Pentuer by? jednego pomocnikiem, drugiego ulubie?cem.

Taka walka toczy?a si? w ksi?ciu: to zdawa?o mu si?, ?e wszystko rozumie, to znowu ogarnia?a go ciemno??; raz by? pe?en nadziei, drugi raz w?tpi? o wszystkim. Z godziny na godzin?, z dnia na dzie? dusza jego przybiera?a i opada?a jak wody Nilu przez ci?g ca?ego roku.

Powoli jednak Ramzes odzyska? r?wnowag?, a gdy nadszed? czas opuszczenia ?wi?tyni, mia? ju? sformu?owane pewne pogl?dy.

Przede wszystkim jasno pojmowa?, czego potrzeba Egiptowi: wi?cej grunt?w i wi?cej ludzi.

Po wt?re wierzy?, ?e najprostszym sposobem zdobycia ludzi jest - wojna z Azj?. Pentuer jednak dowodzi? mu, ?e wojna mo?e tylko powi?kszy? kl?ski pa?stwa. Rodzi si? tedy nowa kwestia, czy Pentuer m?wi? prawd?, czy k?ama??

Je?eli m?wi? prawd?, pogr??a? ksi?cia w rozpaczy. Ramzes bowiem nie widzia? innego sposobu pod?wigni?cia pa?stwa, tylko wojn?. Bez wojny Egipt z roku na rok b?dzie traci? ludno??, a skarb faraona b?dzie powi?ksza? swoje d?ugi. A? ca?y ten proces sko?czy si? jak?? okropn? katastrof?, mo?e nawet za przysz?ego panowania.

A je?eli Pentuer k?ama?? Dlaczego by to robi?? Oczywi?cie nam?wiony przez Herhora, Mefresa i ca?e cia?o kap?a?skie. Z jakiej jednak racji kap?ani nie chcieli wojny, co mieli w tym za interes? Przecie ka?da wojna im i faraonowi najwi?ksze przynosi?a zyski.

Czy zreszt? kap?ani mogli go oszukiwa? w sprawie tyle donios?ej? Prawda, ?e robili tak bardzo cz?sto, lecz w wypadkach drobnych, nie za? kiedy chodzi?o o przysz?o?? i byt pa?stwa. Nie mo?na te? twierdzi?, ?e oszukiwali zawsze. S? oni przecie s?ugami bog?w i str??ami wielkich tajemnic. W ich ?wi?tyniach mieszkaj? duchy, o czym Ramzes sam si? przekona? pierwszej nocy po osiedleniu si? w tym miejscu.

A je?eli b?stwa nie pozwalaj? profanom zbli?a? si? do swoich o?tarzy, je?eli tak pilnie czuwaj? nad ?wi?tyniami, dlaczego nie mieliby czuwa? nad Egiptem, kt?ry jest najwi?ksz? ich ?wi?tyni??

Gdy w kilka dni p??niej Ramzes po uroczystym nabo?e?stwie, w?r?d b?ogos?awie?stwa kap?an?w, opuszcza? ?wi?tyni? Hator, nurtowa?y w nim dwa pytania:

Czy wojna z Azj? naprawd? mog?aby zaszkodzi? Egiptowi?

Czy kap?ani w tej sprawie mogliby oszukiwa? jego, nast?pc? faraona?