|
Prus B. FARAON (1-25)ROZDZIA? DWUDZIESTY PI?TY W tej chwili niewolnik, uzbrojony w miecz, he?m, w??czni? i tarcz? (bankier lubi? wojskowe ubiory), zameldowa? dostojnego Rabsuna, kt?ry by? kupcem fenickim osiad?ym w Memfis. Go?? wszed?, nisko k?aniaj?c si?, i w ten spos?b opu?ci? powieki, ?e dostojny Dagon rozkaza? pisarzowi i niewolnikom, a?eby wynie?li si? spod werendy. Nast?pnie, jako cz?owiek przezorny, obejrza? wszystkie k?ty i rzek? do go?cia: - Mo?emy gada?. Rabsun zacz?? bez wst?pu: - Czy dostojno?? wasza wie, ?e przyjecha? z Tyru ksi??? Hiram?... Dagon podskoczy? na kanapie. - Niech na niego i jego ksi?stwo tr?d padnie!.. -wrzasn??. - On mi w?a?nie wspomnia? - ci?gn?? spokojnie go?? - ?e mi?dzy wami jest nieporozumienie... - Co to jest nieporozumienie? - krzycza? Dagon. - Ten rozb?jnik okrad? mnie, zniszczy?, zrujnowa?... Kiedy ja pos?a?em moje statki, za innymi tyryjskimi, na zach?d, po srebro, sternicy ?otra Hirama rzucali na nie ogie?, chcieli je zepchn?? na mielizn?... No, i moje okr?ty wr?ci?y z niczym, opalone i potrzaskane... ?eby jego spali? ogie? niebieski!... - zako?czy? rozw?cieczony bankier. - A je?eli Hiram ma dla waszej dostojno?ci dobry interes? - spyta? go?? flegmatycznie. Burza szalej?ca w piersiach Dagona od razu ucich?a. - Jaki on mo?e mie? dla mnie interes? - rzek? zupe?nie spokojnym g?osem. - On to sam powie waszej dostojno?ci, ale przecie? pierwej musi zobaczy? si? z wami. - No, to niech on tu przyjdzie. - On my?li, ?e wasza dostojno?? powinna przyj?? do niego. Przecie on jest cz?onkiem najwy?szej rady w Tyrze. - ?eby on tak zdech?, jak ja do niego p?jd?!... - krzykn?? znowu rozgniewany bankier. Go?? przysun?? krzes?o do kanapy i poklepa? bogacza w udo. - Dagonie - rzek? - miej ty rozum. - Dlaczego ja nie mam rozumu i dlaczego ty, Rabsun, nie m?wisz do mnie - dostojno???... - Dagon, nie b?d? ty g?upi... - reflektowa? go??. - Je?eli ty nie p?jdziesz do niego ani on do ciebie, to jak?e wy zrobicie interes? - Ty jeste? g?upi, Rabsun! - znowu wybuchn?? bankier. - Bo gdybym ja poszed? do Hirama, to niech mi r?ka uschnie, ?e straci?bym na tej grzeczno?ci po?ow? zarobku. Go?? pomy?la? i odpar?: - Teraz rzek?e? m?dre s?owo. Wi?c ja tobie co? powiem. Przyjd? do mnie i Hiram przyjdzie do mnie, i wy obaj u mnie obgadacie ten interes. Dagon przechyli? g?ow? i przymru?ywszy oko filuternie zapyta?: - Ej, Rabsun!... Powiedz od razu: ile on tobie da?? - Za co?... - Za to, ja przyjd? do ciebie i z tym parchem b?d? robi? interes... - To jest interes dla ca?ej Fenicji, wi?c ja na nim zarobku nie potrzebuj? - odpar? oburzony Rabsun. - ?eby si? tobie tak d?u?nicy wyp?acali, jak to prawda! - ?eby mi si? nie wyp?acili, je?eli ja co na tym zarobi?! Niech tylko Fenicja nie straci! - zakrzycza? z gniewem Rabsun. Po?egnali si?. Nad wieczorem dostojny Dagon wsiad? w lektyk? niesion? przez sze?ciu niewolnik?w. Poprzedzali go dwaj laufrowie z kijami i dwaj z pochodniami, za? za lektyk? sz?o czterech s?u??cych uzbrojonych od st?p do g??w. Nie dla bezpiecze?stwa, lecz ?e Dagon od pewnego czasu lubi? otacza? si? zbrojnymi jak rycerz. Wysiad? z lektyki z wielk? powag? i podtrzymywany przez dwu ludzi (trzeci ni?s? nad nim parasol) wszed? do domu Rabsuna. - Gdzie? jest ten... Hiram? - zapyta? dumnie gospodarza. - Nie ma go. - Jak to?... Wi?c ja b?d? czeka? na niego? - Nie ma go w tym pokoju, ale jest w trzecim, u mojej ?ony - odpar? gospodarz. - On teraz sk?ada wizyt? mojej ?onie. - Ja tam nie p?jd?!... - rzek? bankier siadaj?c na kanapie. - P?jdziesz do drugiego pokoju, a on w tej samej chwili tak?e tam wejdzie. Po kr?tkim oporze Dagon ust?pi?, a w chwil? p??niej, na znak gospodarza domu, wszed? do drugiej komnaty. Jednocze?nie z dalszych pokoj?w wysun?? si? niewysoki cz?owiek z siw? brod?, ubrany w z?ocist? tog? i z?ot? obr?cz na g?owie. - Oto jest - rzek? gospodarz stoj?c na ?rodku - oto jest jego mi?o?? ksi??? Hiram, cz?onek najwy?szej rady tyryjskiej... Oto jest dostojny Dagon, bankier ksi?cia nast?pcy tronu i namiestnika w Dolnym Egipcie. Dwaj dostojnicy uk?onili si? sobie z za?o?onymi na piersiach r?koma i usiedli przy oddzielnych stolikach, na ?rodku sali. Hiram nieco odsun?? tog?, aby ukaza? wielki z?oty medal na swej szyi, w odpowiedzi na co Dagon zacz?? bawi? si? grubym z?otym ?a?cuchem, kt?ry otrzyma? od ksi?cia Ramzesa. - Ja, Hiram - odezwa? si? starzec - pozdrawiam pana, panie Dagon, ?ycz? panu du?ego maj?tku i powodzenia w interesach. - Ja, Dagon, pozdrawiam pana, panie Hiram, i ?ycz? panu tego samego, co pan mnie ?yczy... - Ju? si? pan chcesz k??ci??... - przerwa? zirytowany Hiram. - Gdzie ja si? k??c??... Rabsun, ty powiedz, czy ja si? k??c??... - Lepiej niech wasze dostojno?ci m?wi? o interesach - odpar? gospodarz. Po chwili namys?u Hiram zacz??: - Przyjaciele pa?scy z Tyru bardzo pozdrawiaj? pana przeze mnie. - Oni tylko to przys?ali mi? - spyta? drwi?cym tonem Dagon. - Co pan chcesz, ?eby oni panu przysy?ali?.. - odpar? Hiram podnosz?c g?os. - Cicho!... Zgoda!.. - wtr?ci? gospodarz. Hiram kilka razy g??biej odetchn?? i rzek?: - To prawda, ?e nam potrzebna zgoda... Ci??kie czasy nadchodz? dla Fenicji... - Czy morze zatopi?o wam Tyr albo Sydon?.. - spyta? z u?miechem Dagon. Hiram splun?? i zapyta?: - Co? pan taki z?y dzisiaj?... - Ja zawsze jestem z?y, jak mnie nie nazywaj? - dostojno?ci?... - A dlaczego pan nie nazywasz mnie mi?o?ci??... Ja przecie jestem ksi???!... - Mo?e w Fenicji - odpar? Dagon. - Ale ju? w Asyrii, u lada satrapy czekasz pan w sieniach trzy dni na pos?uchanie, a kiedy ci? przyjm?, le?ysz na brzuchu jak ka?dy handlarz fenicki. - A pan co by? robi? wobec dzikiego cz?owieka, kt?ry mo?e pana na pal wbi??... - zakrzycza? Hiram. - Co ja bym robi?, nie wiem - rzek? Dagon. - Ale w Egipcie ja sobie siedz? na jednej kanapie z nast?pc? tronu, kt?ry dzi? jest namiestnikiem. - Zgoda, wasza dostojno??!... Zgoda, wasza mi?o??!... - reflektowa? ich gospodarz. - Zgoda!... zgoda, ?e ten pan jest zwyczajny fenicki handlarz, a mnie nie chce odda? szacunku... - zawo?a? Dagon. - Ja mam sto okr?t?w!... - wrzasn?? Hiram. - A jego ?wi?tobliwo?? faraon ma dwadzie?cia tysi?cy miast, miasteczek i osad.... - Wasze dostojno?ci utopicie ten interes i ca?? Fenicj?!.. - odezwa? si? ju? podniesionym g?osem Rabsun. Hiram zacisn?? pi??ci, lecz umilk? i odpocz??. - Musisz jednak przyzna?, wasza dostojno?? - rzek? po chwili do Dagona - ?e z tych dwudziestu tysi?cy miast jego ?wi?tobliwo?? niewiele ma naprawd?. - Chcesz powiedzie?, wasza mi?o?? - odpar? Dagon, ?e siedm tysi?cy miast nale?y do ?wi?ty? i siedm tysi?cy do wielkich pan?w?... Zawsze jednak jego ?wi?tobliwo?ci zostaje siedm tysi?cy na czysto. - Nie bardzo! Bo jak z tego wasza dostojno?? odejmiesz ze trzy tysi?ce, kt?re s? w zastawie u kap?an?w, i ze dwa tysi?ce w dzier?awie u naszych Fenicjan... - M?wi prawd?, wasza mi?o?? - rzek? Dagon. - Zawsze jednak jego ?wi?tobliwo?ci zostaje ze dwa tysi?ce miast bardzo bogatych... - Czy was Tyfon op?ta??... - wrzasn?? z kolei Rabsun. - B?dziecie teraz wyliczali miasta faraona, bodajby go... - Psyt... - szepn?? Dagon zrywaj?c si? z krzes?a. - Kiedy nad Fenicj? wisi nieszcz??cie!... - doko?czy? Rabsun. - Niech?e ja si? raz dowiem, jakie nieszcz??cie?... - przerwa? Dagon. - Wi?c daj m?wi? Hiramowi, to si? dowiesz - odpar? gospodarz. - Niech gada... - Czy wasza dostojno?? wiesz, co si? sta?o w zaje?dzie "Pod Okr?tem" u brata naszego, Asarhadona?... - zacz?? Hiram. - Nie mam braci pomi?dzy szynkarzami!... - wtr?ci? szyderczo Dagon. - Milcz!... - wrzasn?? rozgniewany Rabsun i schwyci? za r?koje?? sztyletu. - Jeste? g?upi jak pies, kt?ry szczeka przez sen... - Czego on si? gniewa, ten... ten handluj?cy ko??mi?... - odpar? Dagon i r?wnie? si?gn?? do no?a. - Cicho!... Zgoda!... - uspokaja? ich s?dziwy ksi??? i tak?e opu?ci? such? r?k? do pasa. Przez chwil? wszystkim trzem dr?a?y nozdrza i b?yszcza?y oczy. Wreszcie Hiram, kt?ry uspokoi? si? najpierw, zacz?? znowu, jakby nigdy nic nie zasz?o. - Par? miesi?cy temu stan?? w zaje?dzie Asarhadona niejaki Phut, z miasta Harranu... - Mia? odebra? pi?? talent?w od jakiego? kap?ana - wtr?ci? Dagon. - C?? dalej? - spyta? Hiram. - Nic. Znalaz? ?ask? u jednej kap?anki i za jej rad? pojecha? szuka? swego wierzyciela do Teb?w. - Masz rozum dziecka, a gadatliwo?? kobiety - rzek? Hiram. - Ten harra?czyk nie jest harra?czykiem, ale Chaldejczykiem, i nie nazywa si? Phut, ale Beroes... - Beroes?... Beroes?... - powt?rzy? przypominaj?c sobie Dagon. - Gdzie? s?ysza?em to nazwisko... - S?ysza?e?!... - m?wi? z pogard? Hiram. - Beroes to najm?drszy kap?an w Babilonie, doradca ksi???t asyryjskich i samego kr?la... - Niech on b?dzie doradc?, byle nie faraona, co mnie to obchodzi?... - rzek? bankier. Rabsun podni?s? si? z krzes?a i gro??c Dagonowi pi??ci? pod nosem zawo?a?: - Ty wieprzu, wypasiony na farao?skich pomyjach... Ciebie Fenicja tyle obchodzi, co mnie Egipt... Gdyby? m?g?, za drachm? sprzeda?by? ojczyzn?... Psie tr?dowaty! Dagon zblad? i odpar? spokojnym g?osem: - Co gada ten kramarz?... W Tyrze s? moi synowie i ucz? si? ?eglarstwa; w Sydonie siedzi moja c?rka z m??em... Po?ow? mego mienia po?yczy?em radzie najwy?szej, cho? nie mam za to nawet dziesi?ciu procent. A ten kramarz m?wi, ?e mnie nie obchodzi Fenicja!... Rabsun, pos?uchaj mnie - doda? po chwili. - Ja ?ycz? twojej ?onie i dzieciom, i cieniom twoich ojc?w, a?eby? ty o nich tyle dba?, ile ja o ka?dy okr?t fenicki, o ka?dy kamie? Tyru, Sydonu, a nawet Zarpath i Achsibu... - Dagon m?wi prawd? - wtr?ci? Hiram. - Ja nie dbam o Fenicj?!... - ci?gn?? bankier zapalaj?c si?. - A ilu ja sprowadzi?em tu Fenicjan, a?eby robili maj?tki, i co mam z tego?... Ja nie dbam!... Hiram zepsu? mi dwa okr?ty i pozbawi? mnie wielkich zarobk?w, a przecie kiedy chodzi o Fenicj?, ja usiad?em z nim w jednym pokoju... - Bo my?la?e?, ?e b?dziecie gadali o tym, a?eby kogo oszuka? - rzek? Rabsun. - ?eby? ty tak my?la? o skonaniu, g?upi!... - odpar? Dagon. - Niby ja jestem dziecko i niby nie rozumiem, ?e jak Hiram przyje?d?a do Memfisu, to przecie on nie dla handlu przyje?d?a. Oj ty, Rabsun!... Ty? powinien ze dwa lata by? u mnie ch?opcem do zamiatania stajni... - Dosy?!... - zawo?a? Hiram uderzaj?c pi??ci? w stolik. - My nigdy nie sko?czymy z tym kap?anem chaldejskim - mrukn?? Rabsun z takim spokojem, jakby przed chwil? nie jego zwymy?lano. Hiram odchrz?kn?? i zacz??. - Ten cz?owiek ma naprawd? dom i grunta w Harranie i tam nazywa si? Phut. Dosta? listy od kupc?w chetyjskich do kupc?w sydo?skich, wi?c w podr?? zabra?a go nasza karawana. Sam dobrze m?wi po fenicku, p?aci rzetelnie, nic osobliwego nie ??da, wi?c nasi ludzie nawet bardzo go polubili. - Ale - m?wi? Hiram podrapawszy si? w brod? - gdy lew nakryje si? sk?r? wo?u, zawsze mu cho?by kawa?ek ogona wylezie. Ten Phut by? strasznie m?dry i pewny siebie, wi?c naczelnik karawany po cichu zrewidowa? jego rzeczy. I nic nie znalaz?, tylko medal bogini Astoreth. Dow?dc? karawany medal ten koln?? w serce. Sk?d Chetyjczyk ma fenicki medal?... Wi?c gdy przyjechali do Sydonu, zaraz zameldowa? starszym, i od tej pory nasza tajna policja mia?a tego Phuta na oku. Tymczasem jest to taki m?drzec, ?e gdy kilka dni posiedzia? w Sydonie, wszyscy go pokochali. Modli? si? on i sk?ada? ofiary bogini Astoreth, p?aci? z?otem, nie po?ycza? pieni?dzy, wdawa? si? tylko z Fenicjanami. I tak wszystkich otumani?, ?e doz?r nad nim os?ab?, a on spokojnie dojecha? do Memfisu. Tu znowu nasza starszyzna zacz??a czuwa? nad nim, ale nic nie odkry?a; domy?la?a si? tylko, ?e musi to by? wielki pan, nie za? prosty mieszczanin harra?ski. Dopiero Asarhadon przypadkiem wy?ledzi?, a nawet nie wy?ledzi?, tylko wpad? na poszlaki, ?e ten niby Phut ca?? jedn? noc przep?dzi? w starej ?wi?tyni Seta, kt?ra tu wiele znaczy... - Wchodz? do niej tylko arcykap?ani na wa?ne narady - wtr?ci? Dagon. - Jeszcze i to nic by nie znaczy?o - prawi? Hiram. - Ale jeden z naszych kupc?w wr?ci? dwa miesi?ce temu z Babilonu z dziwnymi wiadomo?ciami. Za wielki prezent pewien dworzanin babilo?skiego satrapy powiedzia? mu, ?e nad Fenicj? - wisi bieda!... "Was zabior? Asyryjczycy - m?wi? ten dworzanin do naszego kupca - a Izraelit?w wezm? Egipcjanie. W tym interesie nawet pojecha? do teba?skich k?p?an?w wielki chaldejski kap?an Beroes i zawrze z nimi traktat." - Musicie wiedzie? - ci?gn?? Hiram - ?e kap?ani chaldejscy uwa?aj? egipskich za swoich braci. A ?e Beroes ma wielkie znaczenie na dworze kr?la Assara, wi?c wie?? o tym traktacie mo?e by? bardzo prawdziwa. - Na co Asyryjczykom Fenicja?... - zapyta? Dagon gryz?c paznokcie. - A na co z?odziejowi cudzy ?pichlerz?... - odpar? Hiram. - Co mo?e znaczy? traktat Beroesa z egipskimi kap?anami?... - wtr?ci? zamy?lony Rabsun. - G?upi ty!.. - odpar? Dagon. - Faraon robi tylko to, co kap?ani uradz?. - B?dzie i traktat z faraonem, nie b?jcie si?! - przerwa? Hiram. - W Tyrze wiemy na pewno, ?e jedzie do Egiptu z wielk? ?wit? i darami pose? asyryjski - Sargon... On niby to chce zobaczy? Egipt i u?o?y? si? z ministrami, a?eby w egipskich aktach nie pisano, jako - Asyria p?aci danin? faraonom. Ale naprawd? to on jedzie zawrze? traktat o podzia? kraj?w le??cych mi?dzy naszym morzem a rzek? Eufratem. - Oby ich ziemia poch?on??a! - zakl?? Rabsun. - C?? ty o tym my?lisz Dagonie?.. - spyta? Hiram. - A co by?cie wy zrobili, gdyby was naprawd? napad? Assar?... Hiram zatrz?s? si? z gniewu. - Co?... Wsi?dziemy na okr?ty z rodzinami i skarbami, a tym psom zostawimy gruzy miast i gnij?ce trupy niewolnik?w... Albo? nie znamy krain wi?kszych i pi?kniejszych od Fenicji, gdzie mo?na za?o?y? now? ojczyzn?, bogatsz? ani?eli ta?... - Niech was bogowie broni? od takiej ostateczno?ci - rzek? Dagon. - W?a?nie o to idzie, a?eby ratowa? dzisiejsz? Fenicj? od zag?ady - m?wi? Hiram. - A ty, Dagonie, wiele mo?esz w tym interesie... - Co ja mog??... - Mo?esz dowiedzie? si? od kap?an?w: czy by? u nich Beroes i czy zawar? z nimi tak? umow??... - Strasznie trudna rzecz! - szepn?? Dagon. - Ale mo?e ja znajd? takiego kap?ana, kt?ry mnie obja?ni. - Mo?esz - ci?gn?? Hiram - na dworze faraona nie dopu?ci? traktatu z Sargonem?... - Bardzo trudno... Ja sam temu nie wydo?am... - Ja b?d? z tob?, a z?ota dostarczy Fenicja. Ju? dzi? zbiera si? podatek. - Sam da?em dwa talenty! - szepn?? Rabsun. - Dam dziesi?? - rzek? Dagon. - Ale co dostan? za moj? prac??... - Co?... No, dziesi?? okr?t?w - odpar? Hiram. - A ty ile zarobisz? - spyta? Dagon. - Ma?o ci?... Wi?c dostaniesz pi?tna?cie... - Ja si? pytam: co ty zarobisz? - nalega? Dagon. - Damy ci... dwadzie?cia. Dosy??... - Niech b?dzie. Ale poka?ecie mi drog? do kraju srebra? - Poka?emy. - I tam, sk?d bierze si? cyn?? - No... - I tam, gdzie si? rodzi bursztyn - zako?czy? Dagon. - ?eby? ty raz zdech?!... - odpar? mi?o?ciwy ksi??? Hiram wyci?gaj?c do niego r?k?. - Ale ju? nie b?dziesz chowa? z?ego serca dla mnie za tamte dwie krypy?... Dagon westchn??. - B?d? pracowa?, a?eby zapomnie?. Ale... jaki ja mia?bym maj?tek, gdyby?cie mnie nie odp?dzili wtedy!... - Dosy?!.. - wtr?ci? Rabsun. - Gadajcie o Fenicji. - Przez kogo ty si? dowiesz o Beroesie i traktacie? - spyta? Dagona Hiram. - Daj spok?j. Niebezpiecznie m?wi?, bo do tego b?d? nale?eli kap?ani. - A przez kogo m?g?by? zepsu? traktat? - Ja my?l?... Ja my?l?, ?e chyba przez nast?pc? tronu. Mam du?o jego kwit?w. Hiram podni?s? do g?ry r?k? i odpar?: - Nast?pca - bardzo dobrze, bo on zostanie faraonem, mo?e nawet nied?ugo... - Psyt!... - przerwa? Dagon uderzaj?c pi??ci? w st??. - ?eby tobie mow? odj??o za takie gadanie!... - Oto wieprz! - zawo?a? Rabsun, wygra?aj?c bankierowi pod nosem. - A to g?upi kramarz! - odpowiedzia? Dagon z szyderczym u?miechem. - Ty, Rabsun, powiniene? sprzedawa? suszone ryby i wod? na ulicach, ale nie mi?sza? si? do interes?w mi?dzy pa?stwami. Wo?owe kopyto umazane w egipskim b?ocie ma wi?cej rozumu ani?eli ty, kt?ry pi?? lat mieszkasz w stolicy Egiptu!... Oby ci? ?winie zjad?y... - Cicho!... cicho!... - wtr?ci? Hiram. - Nie dacie mi doko?czy?... - M?w, bo? ty m?dry i ciebie rozumie moje serce - rzek? Rabsun. - Je?eli ty, Dagon, masz wp?yw na nast?pc?, to bardzo dobrze - ci?gn?? Hiram. - Bo je?eli nast?pca zechce mie? traktat z Asyri?, to b?dzie traktat, i w dodatku napisany nasz? krwi?, na naszych sk?rach. Ale je?eli nast?pca zechce wojny z Asyri?, to on zrobi wojn?, cho?by kap?ani przeciw niemu wezwali do pomocy wszystkich bog?w. - Psyt! - wtr?ci? Dagon. - Je?eli kap?ani bardzo zechc?, to b?dzie traktat... Ale mo?e oni nie zechc?... - Dlatego, Dagonie - m?wi? Hiram - my musimy mie? za sob? wszystkich wodz?w... - To mo?na. - I nomarch?w... - Tak?e mo?na. - I nast?pc? - prawi? Hiram. Ale je?eli tylko ty sam b?dziesz pcha? go do wojny z Asyri?, to na nic. Cz?owiek, jak arfa, ma du?o strun i gra? na nich trzeba dziesi?cioma palcami, a ty, Dagonie, jeste? tylko jednym palcem. - Przecie? nie rozedr? si? na dziesi?? cz??ci. - Ale ty mo?esz by? jak jedna r?ka, przy kt?rej jest pi?? palc?w. Ty powiniene? zrobi? to, a?eby nikt nie wiedzia?, ?e ty chcesz wojny, ale - a?eby ka?dy kucharz nast?pcy chcia? wojny, ka?dy fryzjer nast?pcy chcia? wojny, a?eby wszyscy ?aziebnicy, lektykarze, pisarze, oficerowie, wo?nice, a?eby oni wszyscy chcieli wojny z Asyri? i a?eby nast?pca s?ysza? o tym od rana do nocy, a nawet kiedy ?pi... - To si? zrobi. - A znasz ty jego kochanki? - spyta? Hiram. Dagon machn?? r?k?. - G?upie dziewcz?ta - odpar?. - One tylko my?l?, a?eby ustroi? si?, wymalowa? i pachnid?ami nama?ci?... Ale sk?d si? bior? te pachnid?a i kto je przywozi do Egiptu, o tym ju? nie wiedz?. - Trzeba mu podsun?? tak? kochank?, a?eby o tym wiedzia?a - rzek? Hiram. - Sk?d j? wzi???... - spyta? Dagon. - A... mam!... - zawo?a? uderzaj?c si? w czo?o. - Znasz ty Kam?, kap?ank? Astoreth?... - Co?... - przerwa? Rabsun. - Kap?anka ?wi?tej bogini Astoreth b?dzie kochank? Egipcjanina?... - Ty by? wola?, a?eby ona by?a twoj??... - szydzi? Dagon. - Ona nawet zostanie arcykap?ank?, gdy b?dzie trzeba zbli?y? j? do dworu... - Prawd? m?wisz - rzek? Hiram. - Ale? to ?wi?tokradztwo!... - oburza? si? Rabsun. - Tote? kap?anka, kt?ra je pope?ni, mo?e umrze? - wtr?ci? s?dziwy Hiram. - ?eby nam tylko nie przeszkodzi?a ta Sara, ?yd?wka - odezwa? si? po chwili milczenia Dagon. - Ona spodziewa si? dziecka, do kt?rego ksi??? ju? dzi? jest przywi?zany. Gdyby za? urodzi? jej si? syn, posz?yby w k?t wszystkie. - B?dziemy mieli pieni?dze i dla Sary - rzek? Hiram. - Ona nic nie we?mie!... - wybuchn?? Dagon. - Ta n?dzna odrzuci?a z?oty, kosztowny puchar, kt?ry jej sam zanios?em... - Bo my?la?a, ?e j? chcesz okpi? - wtr?ci? Rabsun. Hiram pokiwa? g?ow?. - Nie ma si? czym k?opota? - rzek?. - Gdzie nie trafi z?oto, tam trafi ojciec, matka albo kochanka. A gdzie nie trafi kochanka, jeszcze dostanie si?... - N??... - sykn?? Rabsun. - Trucizna... - szepn?? Dagon. - N?? to rzecz bardzo grubia?ska... - zakonkludowa? Hiram. Pog?adzi? brod?, zamy?li? si?, w ko?cu powsta? i wydoby? z zanadrza purpurow? wst?g?, na kt?r? by?y nanizane trzy z?ote amulety z wizerunkiem bogini Astoreth. Wyj?? zza pasa n??, przeci?? wst?g? na trzy cz??ci i dwa kawa?ki z amuletami wr?czy? Dagonowi i Rabsunowi. Potem wszyscy trzej ze ?rodka pokoju poszli w k?t, gdzie sta? skrzydlaty pos?g bogini; z?o?yli r?ce na piersiach, a Hiram zacz?? m?wi? zni?onym g?osem, lecz wyra?nie: - Tobie, matko ?ycia, przysi?gamy wiernie dochowa? um?w naszych i dop?ty nie spocz??, dop?ki ?wi?te miasta nie b?d? zabezpieczone od wrog?w, kt?rych oby wyt?pi? g??d, zaraza i ogie?... Gdyby za? kt?ry z nas nie dotrzyma? zobowi?zania albo zdradzi? tajemnic?, niech spadn? na niego wszystkie kl?ski i sromoty... Niech g??d skr?ca jego wn?trzno?ci, a sen ucieka od krwi? nabieg?ych oczu... Niech r?ka uschnie temu, kto by mu po?pieszy? z ratunkiem, lituj?c si? jego n?dzy... Niech na stole jego chleb zamieni si? w zgnilizn?, a wino w cuchn?c? posok?... Niech dzieci jego wymr?, a dom niech mu zape?ni? b?karty, kt?re oplwaj? go i wyp?dz?... Niech skona j?cz?c przez wiele dni samotny i niech spodlonego trupa nie przyjmie ziemia ani woda, niech go ogie? nie spali ani po?r? dzikie bestie... Tak niech si? stanie!... Po strasznej przysi?dze, kt?r? zacz?? Hiram, a od po?owy wykrzykiwali wszyscy g?osami dr??cymi w?ciek?o?ci?, trzej Fenicjanie odpocz?li zadyszani. Po czym Rabsun zaprosi? ich na uczt?, gdzie przy winie, muzyce i tancerkach na chwil? zapomnieli o czekaj?cej ich pracy.
категории: [ ]
|
Новости сайта10.01.2008 - состоялось открытие сайта. Поиск |