Prus B. FARAON (1-21)

ROZDZIA? DWUDZIESTY PIERWSZY
Podr?? ksi?cia nast?pcy zacz??a si? w najpi?kniejszej porze roku, w miesi?cu Famenut (koniec grudnia, pocz?tek stycznia).

Woda spad?a do po?owy wysoko?ci, ods?aniaj?c coraz nowe p?aty ziemi. Od Teb?w p?yn??y do morza mnogie tratwy z pszenic?; w Dolnym Egipcie zbierano koniczyn? i senes. Drzewa pomara?czowe i granaty okry?y si? kwiatami, a na polach siano: ?ubin, len, j?czmie?, b?b, fasol?, og?rki i inne ro?liny ogrodowe.

Odprowadzony do przystani memfijskiej przez kap?an?w, najwy?szych urz?dnik?w pa?stwa, gwardi? jego ?wi?tobliwo?ci faraona i t?umy ludu, ksi??? namiestnik, Ramzes, wszed? do z?ocistej barki oko?o dziesi?tej rano. Pod pomostem, na kt?rym sta?y kosztowne namioty, dwudziestu ?o?nierzy robi?o wios?ami; za? pod masztem i na obu ko?cach ?odzi zaj?li miejsca najlepsi in?ynierowie wodni. Jedni pilnowali ?agla, drudzy komenderowali wio?larzami, inni nadawali kierunek statkowi.

Ramzes zaprosi? do swej barki najczcigodniejszego arcykap?ana Mefresa i ?wi?tego ojca Mentezufisa, kt?rzy mieli mu towarzyszy? w podr??y i pe?nieniu w?adzy. Wezwa? te? dostojnego nomarch? Memfisu, kt?ry ksi?cia odprowadza? do granic swojej prowincji.

Na kilkaset krok?w przed namiestnikiem p?yn?? pi?kny statek dostojnego Otoesa, kt?ry by? nomarch? Aa, prowincji s?siaduj?cej z Memfisem. Za? za ksi?ciem uszykowa?y si? niezliczone statki, zaj?te przez dw?r, kap?an?w, oficer?w i urz?dnik?w.

?ywno?? i s?u?ba odjecha?y wcze?niej. Nil do Memfisu p?ynie mi?dzy dwoma pasmami g?r. Dalej g?ry skr?caj? na wsch?d i zach?d, a rzeka dzieli si? na kilka ramion, kt?rych wody tocz? si? ku morzu przez wielk? r?wnin?.

Gdy statek odbi? od przystani, ksi??? chcia? porozmawia? z arcykap?anem Mefresem. W tej chwili jednak zerwa? si? taki okrzyk t?umu, ?e nast?pca musia? wyj?? spod namiotu i ukaza? si? ludowi.

Lecz wrzawa zamiast zmniejszy? si? ros?a. Na obu brzegach sta?y i wci?? zwi?ksza?y si? t?umy p??nagich wyrobnik?w lub odzianych w ?wi?teczne szaty mieszczan. Bardzo wielu mia?o wie?ce na g?owach, prawie wszyscy zielone ga??zki w r?kach. Niekt?re grupy ?piewa?y, w?r?d innych rozlega? si? ?oskot b?bn?w i d?wi?ki flet?w.

G?sto ustawione wzd?u? rzeki ?urawie z kub?ami pr??nowa?y. Natomiast kr??y? po Nilu r?j drobnych cz??enek, kt?rych osady rzuca?y kwiaty pod bark? nast?pcy. Niekt?rzy sami skakali w wod? i p?yn?li za ksi???cym statkiem.

"Ale? oni tak mnie pozdrawiaj? jak jego ?wi?tobliwo??!..." - pomy?la? ksi???.

I wielka duma opanowa?a jego serce na widok tylu strojnych statk?w, kt?re m?g? zatrzyma? jednym skinieniem, i tych tysi?cy ludzi, kt?rzy porzucili swoje zaj?cia i nara?ali si? na kalectwo, nawet na ?mier?, byle spojrze? w jego boskie oblicze.

Szczeg?lniej upaja? Ramzesa niezmierny krzyk t?umu nie ustaj?cy ani na chwil?. Krzyk ten nape?nia? mu piersi, uderza? do g?owy, podnosi? go. Zdawa?o si? ksi?ciu, ?e gdyby skoczy? z pomostu, nawet nie dosi?gn??by wody, bo zapa? ludu porwa?by go i uni?s? ku niebu jak ptaka.

Statek nieco zbli?y? si? ku lewemu brzegowi, postacie t?umu zarysowa?y si? wyra?niej i ksi??? spostrzeg? co?, czego si? nie spodziewa?. Podczas gdy pierwsze szeregi ludu klaska?y i ?piewa?y, w dalszych wida? by?o kije, g?sto i szybko spadaj?ce na niewidzialne grzbiety.

?dziwiony namiestnik zwr?ci? si? do nomarchy Memfisu.

- Spojrzyj no, wasza dostojno??... Tam kije s? w robocie?...

Nomarcha przys?oni? r?k? oczy, szyja poczerwienia?a mu...

- Wybacz, najdostojniejszy panie, ale ja ?le widz?...

- Bij?... z pewno?ci? bij? - powtarza? ksi???.

- To jest mo?liwe - odpar? nomarcha. - Zapewne policja schwyta?a band? z?odziei...

Niezbyt zadowolony nast?pca poszed? na ty? statku, mi?dzy in?ynier?w, kt?rzy nagle skr?cili ku ?rodkowi rzeki, i z tego punktu spojrza? ku Memfsowi.

Brzegi w g?rze Nilu by?y prawie puste, cz??enka znik?y, ?urawie czerpi?ce wod? pracowa?y, jak gdyby nic nie zasz?o.

- Ju? sko?czy?a si? uroczysto???... - zapyta? ksi??? jednego z in?ynier?w, wskazuj?c w g?r? rzeki.

- Tak... Ludzie wr?cili do roboty - odpar? in?ynier.

- Bardzo pr?dko !...

- Musz? odzyska? czas stracony - rzek? nieostro?nie in?ynier.

Nast?pca drgn?? i bystro spojrza? na m?wi?cego. Lecz wnet uspokoi? si? i wr?ci? pod namiot. Okrzyki nic go ju? nie obchodzi?y. By? pochmurny i milcz?cy. Po wybuchu dumy uczu? pogard? dla t?umu, kt?ry tak pr?dko przechodzi od zapa?u do ?urawi czerpi?cych b?oto.

W tej okolicy Nil zaczyna dzieli? si? na odnogi. Statek naczelnika nomesu Aa skr?ci? ku zachodowi i po godzinnej je?dzie przybi? do brzegu. T?umy by?y jeszcze liczniejsze ani?eli pod Memfisem. Ustawiono mn?stwo s?up?w z chor?gwiami i bram triumfalnych owini?tych zieleni?. Mi?dzy ludem coraz cz??ciej mo?na by?o napotka? obce twarze i ubiory.

Gdy ksi??? wysiad? na l?d, zbli?yli si? kap?ani z baldachimem, a dostojny nomarcha Otoes rzek? do niego:

- B?d? pozdrowiony, namiestniku boskiego faraona, w granicach nomesu Aa. Na znak ?aski swej, kt?ra jest dla nas niebiesk? ros?, chciej z?o?y? ofiar? bogu Ptah, naszemu patronowi, i przyjmij pod swoj? opiek? i w?adz? ten nomes z jego ?wi?tyniami, urz?dnikami, ludem, byd?em, zbo?em i wszystkim, co si? tu znajduje.

Nast?pnie zaprezentowa? mu grup? m?odych elegant?w, pachn?cych, ur??owanych, ubranych w szaty haftowane z?otem. Byli to bli?si i dalsi krewni nomarchy, miejscowa arystokracja.

Ramzes przypatrzy? im si? z uwag?.

- Aha! - zawo?a?. - Zdawa?o mi si?, ?e czego? brakuje tym panom, i ju? widz?. Oni nie maj? peruk...

- Poniewa? ty, najdostojniejszy ksi???, nie u?ywasz peruki, wi?c i nasza m?odzie? ?lubowa?a sobie nie nosi? tego stroju - odpar? nomarcha.

Po tym obja?nieniu jeden z m?odych ludzi stan?? za ksi?ciem z wachlarzem, drugi z tarcz?, trzeci z w??czni? i rozpocz?? si? poch?d. Nast?pca szed? pod baldachimem, przed nim kap?an z puszk?, w kt?rej pali?y si? kadzid?a - wreszcie kilka m?odych dziewcz?t rzucaj?cych r??e na ?cie?k?, kt?r? ksi??? mia? przechodzi?.

Lud w ?wi?tecznych strojach, z ga??zkami w r?kach, tworzy? szpaler i krzycza?, ?piewa? lub pada? na twarz przed nast?pc? faraona, ale ksi??? spostrzeg? ?e mimo g?o?nych oznak rado?ci twarze s? martwe i zak?opotane. Zauwa?y? te?, ?e t?um jest podzielony na grupy, kt?rymi dyryguj? jacy? ludzie, i ?e uciecha odbywa si? na komend?. I znowu uczu? w sercu ch??d pogardy dla tego mot?ochu, kt?ry nawet cieszy? si? nie umie.

Z wolna orszak zbli?y? si? do murowanej kolumny, kt?ra odgranicza?a nomes Aa od nomesu memfijskiego. Na kolumnie z trzech stron znajdowa?y si? napisy do- tycz?ce: rozleg?o?ci, ludno?ci i liczby miast prowincji z czwartej strony sta? pos?g bo?ka Ptah, okr?conego od st?p do piersi w powijaki, w zwyk?ym czepcu na g?owie, z lask? w r?ku.

Jeden z kap?an?w poda? ksi?ciu z?ot? ?y?k? z p?on?cym kadzid?em. Nast?pca odmawiaj?c przepisane modlitwy wyci?gn?? kadzielnic? na wysoko?? oblicza b?stwa i kilkakrotnie nisko si? sk?oni?.

Okrzyki ludu i kap?an?w wzmog?y si? jeszcze bardziej, cho? mi?dzy arystokratyczn? m?odzie?? wida? by?o u?mieszki i drwinki. Ksi???, kt?ry od czasu pogodzenia si? z Herhorem okazywa? wielki szacunek bogom i kap?anom, lekko zmarszczy? brwi i w jednej chwili m?odzie? zmieni?a postaw?. Wszyscy spowa?nieli, a niekt?rzy upadli na twarz przed kolumn?.

"Zaprawd?! - pomy?la? ksi??? - ludzie szlachetnego urodzenia lepsi s? ani?eli ten mot?och... Cokolwiek czyni?, sercem czyni?, nie jak ci, kt?rzy wrzeszcz?c na moj? cze?? radzi by jak najpr?dzej wr?ci? do swoich ob?r i warsztat?w..."

Teraz, lepiej ni? kiedykolwiek, zmierzy? odleg?o??, jaka istnia?a pomi?dzy nim i prostakami. I zrozumia?, ?e tylko arystokracja jest klas?, z kt?r? ??czy go wsp?lno?? uczu?. Gdyby nagle znikli ci strojni m?odzie?cy i pi?kne kobiety, kt?rych p?on?ce spojrzenia ?ledz? ka?dy jego ruch, a?eby natychmiast s?u?y? mu i spe?nia? rozkazy, gdyby ci znikli, ksi??? w?r?d niezliczonych t?um?w ludu czu?by si? samotniejszym ani?eli w pustyni.

O?miu Murzyn?w przynios?o lektyk? ozdobion? nad baldachimem strusimi pi?rami i ksi??? wsiad?szy w ni? uda? si? do stolicy nomesu, Sochem, gdzie zamieszka? w rz?dowym pa?acu.

Pobyt Ramzesa w tej prowincji, o kilka mil zaledwie oddalonej od Memfisu, ci?gn?? si? miesi?c. Ca?y za? ten czas up?yn?? mu na przyjmowaniu pr??b, odbieraniu ho?d?w, prezentacjach urz?dnik?w i ucztach.

Uczty odbywa?y si? podw?jne: jedne w pa?acu, w kt?rych przyjmowa?a udzia? arystokracja, drugie - w dziedzi?cu zewn?trznym, gdzie pieczono ca?e wo?y, zjadano setki sztuk chleba i wypijano setki dzban?w piwa. Tu raczy?a si? s?u?ba ksi???ca i ni?si urz?dnicy nomesu.

Ramzes podziwia? hojno?? nomarchy i przywi?zanie wielkich pan?w, kt?rzy dniem i noc? otaczali namiestnika, czujni na ka?de jego skinienie i gotowi spe?nia? rozkazy.

Nareszcie, zm?czony zabawami, ksi??? o?wiadczy? dostojnemu Otoesowi, ?e chce bli?ej pozna? gospodarstwo prowincji. Taki bowiem otrzyma? rozkaz od jego ?wi?tobliwo?ci faraona.

?yczeniu sta?o si? zado??. Nomarcha poprosi? ksi?cia, aby usiad? do lektyki, niesionej tylko przez dwu ludzi, i z wielkim orszakiem zaprowadzi? go do ?wi?tyni b?stwa Hator. Tam orszak zosta? w przysionku, a nomarcha kaza? tragarzom wnie?? ksi?cia na szczyt jednego z pylon?w i sam mu towarzyszy?.

Ze szczytu sze?ciopi?trowej wie?y, sk?d kap?ani obserwowali niebo i za pomoc? kolorowych chor?gwi porozumiewali si? z s?siednimi ?wi?tyniami w Memfis, Athribis i Anu, wzrok ogarnia? w kilkumilowym promieniu prawie ca?? prowincj?. Z tego te? miejsca dostojny Otoes pokazywa? ksi?ciu: gdzie le?? pola i winnice faraona, kt?ry kana? oczyszcza si? obecnie, kt?ra tama ulega naprawie, gdzie znajduj? si? piece do topienia br?zu, gdzie spichrze kr?lewskie, gdzie bagna zaro?ni?te lotosem i papirusem, kt?re pola zosta?y zasypane piaskiem i tak dalej.

Ramzes by? zachwycony pi?knym widokiem i gor?co dzi?kowa? Otoesowi za doznan? przyjemno??. Lecz gdy wr?ci? do pa?acu i wedle rady ojca zacz?? notowa? wra?enia, przekona? si?, ?e jego wiadomo?ci o ekonomicznym stanie nomesu Aa nie rozszerzy?y si?. Po paru dniach znowu za??da? od Otoesa wyja?nie? dotycz?cych administracji prowincj?. W?wczas dostojny pan kaza? zgromadzi? si? wszystkim urz?dnikom i przedefilowa? przed ksi?ciem, kt?ry w g??wnym dziedzi?cu siedzia? na wzniesieniu.

Wi?c przesuwali si? oko?o namiestnika wielcy i mali podskarbiowie, pisarze od zb??, wina, byd?a i tkanin. Naczelnicy mularzy i kopaczy, in?ynierowie l?dowi i wodni, lekarze r??nych chor?b, oficerowie pu?k?w robotniczych, pisarze policji, s?dziowie, dozorcy wi?zie? nawet paraszytowie i oprawcy. Po nich dostojny nomarcha przedstawi? Ramzesowi jego w?asnych urz?dnik?w tej prowincji. Ksi??? za? z niema?ym zdziwieniem dowiedzia? si?, ?e w nomesie Aa i mie?cie Sochem posiada: osobnego wo?nic?, ?ucznika, nosiciela tarczy, w??czni i topora, kilkunastu lektykarzy, paru kucharzy, podczaszych, fryzjer?w i wielu innych s?u?ebnik?w, odznaczaj?cych si? przywi?zaniem i wierno?ci?, cho? Ramzes wcale ich nie zna? i nawet nie s?ysza? ich nazwisk.

Zm?czony i znudzony ja?owym przegl?dem urz?dnik?w, ksi??? upad? na duchu. Przera?a?a go my?l, ?e on nic nie pojmuje, ?e wi?c jest niezdolny do kierowania pa?stwem. Lecz nawet przed samym sob? l?ka? si? przyzna? do tego.

Bo je?eli nie potrafi rz?dzi? Egiptem, a inni poznaj? si? na tym, co mu pozostanie?... Tylko ?mier?. Ramzes czu?, ?e poza tronem nie ma dla niego szcz??cia, ?e bez w?adzy - nie m?g?by istnie?.

Lecz gdy par? dni odpocz??, o ile mo?na by?o odpocz?? w chaosie dworskiego ?ycia, znowu wezwa? do siebie Otoesa i rzek? mu:

- Prosi?em wasz? dostojno??, a?eby? mnie wtajemniczy? w rz?dy swego nomesu. Zrobi?e? tak: pokaza?e? mi kraj i urz?dnik?w, ale ja jeszcze nic nie wiem. Owszem, jestem jak cz?owiek w podziemiach naszych ?wi?ty?, kt?ry widzi doko?a siebie tyle dr?g, ?e w ko?cu nie mo?e wyj?? na ?wiat.

Nomarcha zafrasowa? si?.

- Co mam robi??.. - zawo?a?. - Czego chcesz ode mnie, w?adco?... Rzeknij tylko s?owo, a oddam ci m?j urz?d, maj?tek, nawet g?ow?.

A widz?c, ?e ksi??? przyjmuje ?askawie te zapewnienia, prawi? dalej.:

- W czasie podr??y widzia?e? lud tego nomesu. Powiesz, ?e nie byli wszyscy. Zgoda. Ka??, aby wysz?a ca?a ludno??, a jest jej: m???w, kobiet, starc?w i dzieci oko?o dwustu tysi?cy sztuk. Z wierzcho?ka pylonu raczy?e? ogl?da? nasze terytorium. Lecz je?eli pragniesz, mo?emy z bliska obejrze? ka?de pole, ka?d? wie? i ulice miasta Sochem.

Nareszcie pokaza?em ci urz?dnik?w mi?dzy kt?rymi, prawda, ?e brakowa?o najni?szych. Ale wydaj rozkaz, a wszyscy stan? jutro przed twoim obliczem i b?d? le?eli na brzuchach swych.

C?? mam wi?cej uczyni??... odpowiedz, najdostojniejszy panie!...

- Wierz? ci, ?e jeste? najwierniejszy - odpar? ksi???. - Obja?nij mi wi?c dwie rzeczy: jedn? - dlaczego zmniejszy?y si? dochody jego ?wi?tobliwo?ci faraona, drug? - co ty sam robisz w nomesie?...

Otoes zmi?sza? si?, a ksi??? pr?dko doda?:

- Chc? wiedzie?: co tu robisz i jakimi sposobami rz?dzisz, gdy? jestem m?ody i dopiero zaczynam rz?dy...

- Ale masz m?dro?? starca! - szepn?? nomarcha.

- Godzi si? wi?c - m?wi? ksi??? - a?ebym ja wypytywa? do?wiadczonych, a ty ?eby? mi udziela? nauk.

- Wszystko poka?? waszej dostojno?ci i opowiem - rzek? Otoes. - Ale trzeba nam wydosta? si? w miejsce, gdzie nie ma tej wrzawy...

Istotnie w pa?acu, kt?ry zajmowa? ksi???, na dziedzi?cach wewn?trznych i zewn?trznych, t?oczy?o si? takie mn?stwo ludzi jak na jarmarku. Jedli oni, pili, ?piewali, mocowali si? lub gonili, a wszystko na chwa?? namiestnika, kt?rego byli s?ugami.

Jako? oko?o trzeciej po po?udniu nomarcha kaza? wyprowadzi? dwa konie na kt?rych wraz z ksi?ciem wyjechali z miasta na zach?d. Dw?r za? zosta? w pa?acu i bawi? si? jeszcze weselej.

Dzie? by? pi?kny, ch?odny ziemia okryta zielono?ci? i kwieciem. Nad g?owami je?d?c?w rozlega?y si? ?piewy ptak?w, powietrze by?o pe?ne woni.

- Jak tu przyjemnie! - zawo?a? Ramzes. - Pierwszy raz od miesi?ca mog? zebra? my?li. A ju? zacz??em wierzy?, ?e w mojej g?owie osiedli? si? ca?y pu?k woz?w wojennych i od rana do nocy odbywa musztr?.

- Taki jest los mocarzy ?wiata - odpar? nomarcha

Stan?li na wzg?rzu. U st?p ich le?a?a ogromna ??ka przeci?ta b??kitn? strug?. Na p??nocy i na po?udniu bieli?y si? mury miasteczek, za ??k?, a? do kra?ca horyzontu, ci?gn??y si? czerwone piaski pustyni zachodniej, od kt?rej niekiedy wia?o tchnienie upalnego wiatru jak z pieca. Na ??ce pas?y si? niezliczone stada zwierz?t domowych: rogate i bezrogie wo?y owce, kozy, os?y, antylopy, nawet nosoro?ce. Tu i ?wdzie by?o wida? k?py moczar?w obros?ych ro?linami wodnymi i krzakami, w kt?rych roi?y si? dzikie g?si, kaczki, go??bie, bociany, ibisy i pelikany.

- Spojrzyj, panie - rzek? nomarcha - oto obraz naszego kraju Queneh, Egiptu. Oziris umi?owa? ten pasek ziemi w?r?d pusty?, zasypa? go ro?linno?ci? i zwierz?tami, aby mie? z nich po?ytek. Potem dobry b?g przyj?? na siebie ludzk? posta? i by? pierwszym faraonem. A gdy poczu?, ?e mu cia?o wi?dnie, opu?ci? je i wst?pi? w swego syna, a nast?pnie w jego syna.

Tym sposobem Oziris ?yje mi?dzy nami od wiek?w jako faraon i ci?gnie korzy?ci z Egiptu i jego bogactw, kt?re sam stworzy?. Rozr?s? si? pan jak pot??ne drzewo. Konarami jego s? wszyscy kr?lowie egipscy, ga???mi - nomarchowie i kap?ani, a ga??zkami - stan rycerski. Widzialny b?g zasiada na tronie ziemskim i pobiera nale?ny mu doch?d z kraju; niewidzialny przyjmuje ofiary w ?wi?tyniach i przez usta kap?an?w opowiada swoj? wol?.

- M?wisz prawd? - wtr?ci? ksi???. - Tak jest napisano.

- Poniewa? Oziris-faraon - ci?gn?? nomarcha - nie mo?e sam zajmowa? si? ziemskim gospodarstwem, wi?c poleci? czuwa? nad swoim maj?tkiem nam, nomarchom, kt?rzy z jego krwi pochodzimy.

- To jest prawda - rzek? Ramzes. - Nawet niekiedy s?oneczny b?g wciela si? w nomarch? i daje pocz?tek nowej dynastii. Tak powsta?y dynastia memfijska, elefantyjska, tebe?ska, ksoicka...

- Rzek?e?, panie - m?wi? dalej Otoes. - A teraz odpowiem na to, o co mnie pyta?e?.

Pyta?e?: co ja tu robi? w nomesie?... Pilnuj? maj?tku Ozirisa-faraona i mojej w nim cz?stki. Spojrzyj na te stada: widzisz r??ne zwierz?ta. Jedne daj? mleko, inne mi?so, inne we?n? i sk?ry. Podobnie ludno?? Egiptu: jedni dostarczaj? zb??, inni wina, tkanin, sprz?t?w, budynk?w. Moj? za? rzecz? jest pobra? od ka?dego, co winien, i z?o?y? u st?p faraona.

W dozorowaniu tak licznych stad sam nie podo?a?bym; wi?c wybra?em sobie czujne psy i m?drych pasterzy. Jedni doj? zwierz?ta, strzyg?, zdejmuj? z nich sk?ry, drudzy pilnuj?, aby z?odziej nie pokrad? ich lub nie poszarpa? drapie?nik. Podobnie z nomesem: nie zd??y?bym zebra? wszystkich podatk?w i ustrzec ludzi od z?ego; wi?c mam urz?dnik?w, kt?rzy robi?, co jest s?uszne, a mnie sk?adaj? rachunki ze swych czynno?ci.

- Wszystko jest prawd? - przerwa? ksi??? - znam to i rozumiem. Lecz nie mog? doj??: dlaczego zmniejszy?y si? dochody jego ?wi?tobliwo?ci, pomimo ?e s? tak pilnowane?

- Chciej przypomnie? sobie, wasza dostojno?? - odpar? nomarcha - ?e b?g Set, cho? jest rodzonym bratem s?onecznego Ozirisa, nienawidzi go, walczy z nim i psuje wszelkie jego dzie?a. On zsy?a ?miertelne choroby na ludzi i byd?o, on sprawia, ?e przyb?r Nilu jest za ma?y lub zanadto gwa?towny, on na Egipt w porze gor?cej rzuca tumany piask?w.

Gdy rok jest dobry, Nil dosi?ga pustyni, gdy z?y - pustynia przychodzi do Nilu, a w?wczas i dochody kr?lewskie musz? by? mniejsze.

- Spojrzyj, wasza cze?? - m?wi? wskazuj?c na ??k?. - Liczne s? te stada, ale za mojej m?odo?ci by?y liczniejsze. A kto temu winien? Nikt inny, tylko Set, kt?remu nie opr? si? ludzkie si?y. Ta ??ka, dzi? ogromna, by?a niegdy? jeszcze wi?ksz?, i z tego miejsca nie widywano pustyni, kt?ra nas dzi? przera?a. Gdzie bogowie walcz?, cz?owiek nie poradzi; gdzie Set zwyci??a Ozirisa, kt?? mu zabiegnie drog??

Dostojny Otoes sko?czy?; ksi??? zwiesi? g?ow?. Niema?o nas?ucha? si? on w szko?ach o ?asce Ozirisa i niegodziwo?ciach Seta i jeszcze dzieckiem b?d?c gniewa? si?, ?e z Setem nie zrobiono ostatecznych rachunk?w.

"Jak ja urosn? - my?la? w?wczas - a ud?wign? w??czni?, poszukam Seta i spr?bujemy si?!..."

I oto patrzy? dzi? na niezmierny obszar piask?w, pa?stwo z?owrogiego boga, kt?ry umniejsza? dochody Egiptu; ale o walce z nim nie my?la?. Jak tu walczy? z pustyni??... Mo?na j? tylko omija? albo w niej zgin??.