Potocki W. Wiersze

DO ?A?OSNEJ KORONY POLSKIEJ PO TRAKTATACH TURECKICH


Wzdychasz, m??na dziewojo, sarmackiego rodu

Bogini, z uprzejmego t?uk?c pier? zawodu

Pe?n? r?k? tryumf?w, nie bez wiecznej straty

Widz?c w drugiej ?a?osne z Turkami traktaty.

Farbuje? skro? rumie?cem tak niezwyk?a plama,

Ani w nich znasz Polak?w, ani siebie sama.

Owych, m?wi?, Polak?w, co swej ostrzem bronie

Za lodowatych nurt?w gdzie? zagnali tonie

Durnego Moskwicina; onych, m?wi?, kt?rzy,

Kiedy si? na nich tyran wschodowy oborzy,

Ca?y ?wiat swych zast?p?w zatrwo?ywszy gromem,

Nie z polskiej, z jego ziemie odprawi? go z sromem;

Kt?rych, gdy pojedynkiem nie mog?, ost?pem

Chc? po?y?, lecz wprz?d spas? swoje ?cierwy s?pem

Szwedzi, W?grzy, Kozacy, Multani, Wo?osza,

Ale? wszyscy ci wzi?li pa?aszem odkosza.

Hamuj jednak swe treny, bo ta szkoda, co ci?

Dzi? potka?a, nie mo?e da? szkody twej cnocie.

Fortuna i przedwieczne wszechrzeczy przyczyny -

Trudno komu inszemu da? w tej mierze winy.

Wszytko, co w g?r? ro?nie, doszedszy terminu,

Spada za? na d?? lotem, jako woda z m?ynu;

Jeden tylko ?wiat stoi, jako pocz?? z m?odu:

Na nim mi nie poka?esz nic bez peryjodu.

Rzym w oczach, k?dy tysi?c tryumf?w po sobie

Plugawy jeden traktat kaudy?ski wyskrobie;

St?d Hannibal, st?d Kanny, wz?r kl?ski szkarady:

Czy gardzi nowa troska starymi przyk?ady?

Poj?ry wko?o, a obacz jako na regiestrze

Wszytkie pa?stwa. Co naprz?d twej si? sta?o siostrze,

Czeskiej koronie: zgin?? przepis z?otej bule,

Ledwo j? po j?zyku zna? i po tytule;

Kiedy j? ptak dwug?owy do niewolej spycha,

Pr??no nieboga pierwszej do wolno?ci wzdycha.

A one, przed kt?rymi ?wiat dygota?, W?ochy,

W jakie cz?stki i w jako drobne posz?y trochy!

Dr?a? Francuz pod angielsk? niedawno siekier?,

Ta? j?cza? Portugalczyk obarczony bier?.

Patrz na one szerokow?adn? w Niemcech Rzesza,

Jako j? marni Szwedzi sromotnie okrzesz?;

?adna blizna takiego nie zaro?ci strupu,

A?e mo?nym Augustom przysz?o do okupu.

Hiszpan, kt?ry ?wiat w morskim okr??y? zatopi?,

Co na? z?oto bogata Ameryka kopie,

Tyle koron trzymaj?c, a? i antypody,

Musi i?? z poddanymi do miru, do zgody,

I kt?rym wczora: ch?opi, dzi? Holendrom pisze:

Przyjaciele, s?siedzi, moi towarzysze!

?a?osnym rozerwane nuc? W?gry trenem;

Wykupi?a si? Szwedom Danija Schonenem.

Patrzaj na tron Neptun?w, cho? w p?? morza stoi,

I bogu si? przeciwnej fortuny okroi:

Jeszcze swej nie op?acze Wenecyja Krety.

Powszechna tu natura rzeczy winna, nie ty,

Gdy pi?? lat wytrzymawszy, po trzydziestoletnej

Wojnie w mir, ?e konieczny, dlatego nie.szpetny,

Wchodzisz z Turki, a w?dy ?wiat chrze?cija?ski clrzymie.

Z Turki, m?wi?, ach, gro?ne wszem narodom imi?!

Ka?dego dosi?c mo?e tak ?a?osna zmaza,

Kt?ra dzi? Polsk? smuci, ale aza, aza

Wol? si? chrze?cijanie sami z sob? wa?ni?

Ni?eli krzy? Chrystus?w na ?wiecie obja?ni?,

Cho? tysi?cem ko?cio??w, milijonem ludzi,

Co rok tamtych meczetem, tych rzni?ciem paskudzi.

Ju? B?g ?egnaj Podole z ukrai?sk? dzicz?,

Ju? i was, ju? poganie wiecznie odgranicz?;

A kt?rych cia? nie mogli przy duszy, przy si?ach,

Martwe ko?ci w niewol? bier? po mogi?ach.

A bodaj zach?cony z takiego ob?owu,

Je?li nas B?g opu?ci, nie pomkn?? ku Lwowu.

B?g ?egnaj p?odna ziemi, wszech ?o?nierz?w matko,

Ju? do nas niewr?cona; bo nigdy, nie rzadko,

Cokolwiek ta szkarada bestyja po?ar?a,

Nigdy, m?wi?, z chciwego nie wyrzygnie gar?a.

Chyba si? u?aliwszy nas B?g j? przymusi,

?e nazad jego czyste ?wi?tnice wykrztusi;

Ale patrz?c na grzechy, co si?gaj? nieba,

Barziej ?yczy? ni?eli spodziewa? si? trzeba.

MAJ?TNO?CI PODG?RSKIE

?ebym dosy? twojemu uczyni? ??daniu,

Pyta?em si? w Podg?rzu o wsi na przedaniu

Od Gorlic do Grybowa; te le?? przy Ropie,

Te przy Bia?ej, celniejszych rzekach w Europie.

Kraj we wszytko bogaty. Z rajfurami za czem

Zni?sszy si?, oznajmuj?: jest Jamna z Widaczem,

Zb?k, Pogwizd?w, Wiskidna, ?ebraczka, Wygodna,

Po?wist, Bie?nik, Biedowa, Skr?t?a, Gwo?dziec, G?odna,

Pobiednik za Wytrzeszczk?; tym?e id? szykiem

Smrokowiec z Pogorzynem, Kiprzna z Sikornikiem,

Polichta z Miciakami, a Kanina z Nowem

Wielk? w g?rze derewni? ?wiec?, Berdechowem.

Weso?y Op?akaniec, Litacz i Ko?k?wka i

Zalec? si?, cho? o nich nie napisz? s??wka.

S?awny Obzd?w statutem, gdzie nim p?jdziesz w g?r?,

Samo poj?renie radzi wylekczy? natur?;

Tudzie? Skwiertne z Wierzchowcem, Golesz i Ptaszkowa,

Oderny z Derepczynem, Kudbrzyn, Zyndranowa.

Prawda, ?e si? pszenica nie rodzi i ?yto,

Ale owies nagrodzi robot? sowito:

Wysiejesz korzec, z korca kopa b?dzie pewnie,

Z kopy korzec, pr?cz tego, co idzie do plewnie.

Buk raz w dziesi?? lat kwitnie; kto nachowa ?wini,

Nu? ?o??d?, nu? orzechy, szkody nie uczyni.

Zima na ?wi?ty Micha? sw?j miewa pocz?tek,

Naje?dzisz si? na saniach do Zielonych ?wi?tek.

Drwa tylko w piec nie lez?. Samo si? zaleca

Miejsce, bo prawie wsz?dy mo?e by? forteca.

Ptastwo krzyczy ca?y rok; nie u?wiadczysz strzechy,

Wie? pod gontem: tu oczom, tam uszom uciechy.

Tam ka?dy ptak do cieplic, j?wszy na suchedni,

Lec?c pasie; po?ytek i to niepo?ledni,

Bo chocia?, co zastanie w polu, wszytko zobie,

Sprawi rol?, gdy naw?z zostawi po sobie.

Gdzie indziej siej?, orz?, gdy si? wiosna wraca,

Byd?o pas?, tu jeszcze gospodarz dom?aca.

Pow?d? nigdy, grad, chocia? na ka?dy rok spada,

Albo ma?o, albo te? nic szkody nie zada.

Nie wynidzie zwierzyna nigdy ze spi?arnie;

Kto ma sieci, psy, ch?opy, zawsze pewien w sarnie.

Ryba, ?oso?, pstr?g, lipie?, kie?b, jelce, je?li?e

B?dzie wola co z tych je??; najpewniejsze sli?e.

Jaszcze, miski, talerze i sprz?t z drewna iny,

By?e? mia? rzemie?lnika, nie kupujesz cyny.

Huta tu?; zdr?j pod g?r? krzyszta?owej wody,

Bo si? tu ani piwa, ani rodz? s?ody;

Owsiana gorza?eczka i kozia ??tyca:

Tak u ch?opa dobra my?l, jako u szlachcica.

Konia tam nie za?yjesz, boby str?ci? karki,

Saniami kopy lecie wo?? na folwarki.

M?yna nie masz co prawda, w st?pie t?uk? krupy.

Powietrza nie b?j, co rok wiatr odrze cha?upy.

Chcesz s?siad?w, upewniam, ?e nie upo?ledz?,

Nie pieniacze, piekarze, i w nocy nawiedz?;

Chcesz mie? ca?e, nie tam ?pi, k?dy? pos?a?, boki.

Sia?e?, gr?d??e dla dzikich ?wini p?ot wysoki,

Bo tam sierpa nie trzeba; chceszli co siec: kos?.

G?si te? ani kury, i to pisz, nie nios?,

Bo je liszki, owce psy, dzieci wilcy jedz?;

Pcz?? nigdzie? przed napa?ci? nie schowasz nied?wiedz?;

Ale te? je?li kt?re w d?? za kaczk? wleci,

Przyp?aci futrem g?si, baran?w i dzieci.

Inszych drobniejszych rzeczy i wspomina? szkoda,

Bo wszytko w pomieszkaniu nagrodzi wygoda:

Prospekt w dalekie strony, tu? niebieskie sfery;

Pogas?y przy Krakowie nowe belwedery.

Masz, co tylko pomy?lisz, krom jednego chleba

A odzienia; to kupi?, gdyby za co, trzeba.

NA OGR?D NIE WYPLEWIONY

W las id?c, czytelniku, s?uszna wprz?dy, ?e si?

Sprawisz ode mnie, co w tym zawiera si? lesie.

Im dalej we?, wi?cej drew, przypowie?ci wedle:

S? tam buki, s? d?by, s? so?nie, s? jedle.

Po staremu wszytko drwa, co ten plac osi?g?y,

Chocia? jedne na w?gle, a drugie na w?g?y.

Nie trzeba lekcewa?y? i le?nej jab?oni;

S? maliny do smaku, s? r??e do woni;

Tylko ostro?nie si?ga?, bo to nie na stole;

W ostatku te? odpu?cisz, cho? ci? i zakole.

Te - usta i smakiem swym nasycaj? kiszki;

Drugie albo nic, albo p?on? rodz? szyszki.

Jak si? pi?knie w orzeszku j?dro zaskorupi!

Lecz poz?r smak przechodzi, skoro go roz?upi;

Czasem te? b?dzie i czczy. Je?li si? to przyda

Naturze, nikt si? pewnie za fraszki nie wstyda,

Gdy pr?cz papieru tylko a pr?cz inkaustu,

Je?li j? m?dry zgryzie, nie znajdzie w niej gustu.

Trzeba zna? rodzaj bed?ek, kto chce grzyby zbiera?,

Bo jedne tucz?, trzeba od drugich umiera?;

Kto b?azen, ten nie ujdzie pewnie samo??wki:

Insze rydze i biele, a insze w???wki.

W?dy i tych bez potrzeby B?g w lesie nie sadzi,

Ale tylko lekarz wie, na co, i poradzi.

Zdybiesz ?anuszk?, uszczkni; daleko szmer z Uchem

Mijaj, ma rada, szale? nie chceszli opichem;

Bo kto si? na czym nie zna, tego niech nie li?nie:

Dobry jest w?? dryjakwi, dobry i truci?nie.

Znajdziesz pczo?y, jest tam mi?d pewny; a w mrowisku

Na co gmera?, na co si? da? k?sa? bez zysku?

Wszytko to, jako w lesie, wszytko, jako w boru,

W mym Ogrodzie baczywszy, nie tylko koloru,

Smaku radz? najpierwej patrzy?; pogotowiu

Nie s?ucha? apetytu, ma-li szkodzi? zdrowiu.

Wsz?dzie?, lecz i w potrawach potrzebny rozs?dek,

Bo nie ka?dy jednako strawny ma ?o??dek.

Do ?asa, czytelniku, idziesz, nie do raju,

Tam same tylko frukty, drzewa bior? w gaju.

?cinaj, coc si? zda, i bierz, nie uczynisz szkody;

Jednak ci? w tym przestrzegam: nie wal przez pie? k?ody.

Krzywo li gdzie, nie w skok si? miej do nieprzyja?ni:

Wielka pomsta poecie, odpisa? mu ra?niej.

PRUSKA POLSZCZYZNA

Jad?c przez Prusy, w karczmie stan??em popasem.

Ledwie wnid? do izby, a? z srogim ha?asem

Wpadszy kucharka krzyknie, ?e przed sam? stani?

Robak porwa? kulbak?, a ku? bie?a? za ni?.

Tu gospodarz wypadnie, wo?aj?c sobaki.

Ja za nim, ale? spe?na na koniech kulbaki.

Pytam, co si? to sta?o, widz?c gospodyni?;

A? ch?opiec: ku?, wilk: robak, a kulbaka: ?wini?.

CZ?OWIEK IGRZYSKO BO?E

C?? jest ?wiat? Szachownica. W?a?nie mu to s?u?y.

A ludzie co s?? Szachy rozmaitej stru?y.

Tu ?ywot bia?e pole, czarne ?mier? zaswoi.

Skoro hufce ze strony postawi? obojej,

Dwaj do?wiadczeni gracze usi?d? za sto?em;

O, jakie bezpiecze?stwo: pokusa z anio?em.

Bia?ym anio?, czarnym czart, i s?usznie, hetmani,

Nieproszona fortuna przy?wieca i na niej

Si?a nale?y, ona nadziej? i strachem

Miesza gracz?w, u niej met cz?sto w r?ku z szachem.

Prost? drog? stateczne zwyk?y chodzi? rochy;

Raz w prawo, drugi w lewo skacze rycerz p?ochy;

Ksi??a na krzy?; lataj? wsz?dzie w?ciek?e baby;

Kr?l tylko o jeden krok doko?a, chybaby,

Co si? wi?c trafia, ?e mu kto z bliska w nos dmuchnie,

Uchyliwszy powagi, przeskoczy do kuchnie:

Zno?niejszy dym ni?li strach. Mieszaj? si? pieszy,

Ale c??, dalej kroku ?aden nie pospieszy.

W tej ci i ?wiat, i ludzie po?o?eni mierze,

St?d ?mier? i ?ywot wiecznie oboje swych bierze.

Prosto id? prostacy, nic to, cho? leniwo;

Rzadki ?o?nierz do nieba trafi, skacz?c krzywo.

Niech jak naj?wi?tobliwiej krzy?em w?adn? ksi??a.

Pami?tajcie niewiasty na rajskiego w??a:

O was si? naprz?d kusi?. Statek w ludziach kocham,

Kt?ry nale?y, jako wspomnia?o si?, rochom.

B?g z nieba spektatorem oraz tej gry s?dzi?,

W?asne sumnienie ?wiadkiem; kto upadnie pi?dzi?

Z niechcenia, ratowa? go ?wi?ty anio? zdole,

Ale kto si? na czarne gwa?tem ci?gnie pole,

Kto ?mierci w gar?o lezie, nie chce powsta? z grzechu,

Wiecznie ginie, diab?u si? dostawszy do miechu.

Ma anio?, ma i diabo? osobliw? puszk?,

Do kt?rej chowa wzi?t? z swego pola duszk?,

Wi?c tu ka?dy ?o?niersk? niech obiera sobie,

?eby z bia?ego pola po?o?y? si? w grobie.

Z czarnego si? umyka?, ba, co tchu, co pary

Ucieka? radz?, kiedy wieczne rodzi mary.

BANKIET W?OSKI

To sam, b?d?c w ko?ciele, to przez swoje s?ugi

Prosi? mnie W?och, w Krakowie, na cze?? raz i drugi,

?ebym od jego syna jecha? w dziewos??by.

G?upi, kto na cudzy chleb swej ?a?uje, g?by,

Pomy?liwszy, stawi? si?; gdy przysz?o do sto?u,

Po konfektach wygl?dam kap?ona z roso?u.

Obrus z ?niegiem, z zwierciad?em talerz o met chodzi,

Pi?knie wszytko. Ja spluwam, apetyt si? rodzi.

A? z rzodkwi? m?ode mas?o, przetykane chwastem,

Pierwszym przed mi? gospodarz stawia antypastem;

A? nios? zuppenwasser, polewk? z pietruszki,

Przyprawny m??d?ek z g??wk? i ciel?ce kruszki,

?licznym kwieciem upstrzone. Z wczorajszego postu

Nie w?cha?, ale mi si? dzi? je?? chce po prostu.

K?adzie przed mi? dobyte z onej g??wki cz?onki,

A ja wygl?dam z czosnkiem wo?owej w?dzonki,

Ledwie drzwi skrzypn?, albo sztuki mi?sa z grochem;

Ze g??wki nierad jadam, przysi?gam przed W?ochem.

A? na upstrzonej misie w rozmaite wzory

Dwana?cie wr?bl?w nios? z kaulefijory;

I na z?b mi nie padnie, chociem ich zjad? kilka:

Biednie? si? naje?? mi?sa, gdzie ko?? jako szpilka.

Nast?pi? malowane galarety za tem;

My?l?, co dalej czyni? mam z tym odrwi?wiatem:

Czy ja krowa na g??bie, czy koza na kwiatki?

Gniewam si? i tylko mu nie wspomni? pa? matki.

To? ?limaki, ostrygi, podobno i ?aby:

Rozumiej?c prawdziwie, ?e wieprzowe schaby

Albo jakie misternie upieczone ptastwo,

Si?gn? z no?em do misy, a? ono plugastwo.

Wytrz?sa W?och skorupy, kosteczki osysa.

A? znowu druga po tej nast?puje misa:

Para w nie zasuszonych go??bi?tek pa?kach,

Tam?e rzni?te kogutom grzebyki przy jajkach,

To? kochane blomuzie. Na samo przezwisko,

Miasto jedzenia, ju? mi do ublwania blisko.

Wety za tym z dawnego nast?pi? zwyczaju:

Naprz?d rozmaitego sa?aty rodzaju,

Szpinaki z selerami, szparagi z karczochem,

Bia?e grzanki, jakimsi przysypane prochem,

Parmezanu jak papier i orzech?w garstka.

Wzi?wszy potem kieliszek,; ma?o od naparstka,

Z rozlicznymi figlami, jako krzyszta? czysty:

Bon proface, senior, ,de lacrima Christi!

Pije do mnie, ja sobie po polsku t?umacz?,

?e od g?odu, za sto?em, tylko nie zap?acz?.

Wi?c co przytknie do g?by, to patrzy, to s?ucha,

Wi?cej nie po?knie, tylko jako jedna mucha;

Za ka?dym razem kl??nie i oka przymru?y,

A mnie tym bardziej ckliwo, im smakuje d?u?ej.

Za czym, ledwie mnie dojdzie, wszytko oraz ca?kiem,

?e nie z kieliszkiem, jednym po?kn??em micha?kiem.

Upu?ciwszy n?? z gar?ci, poj?ry na mnie krzywo,

?e tym?e haustem wino, kt?rym pij? piwo.

Wi?c ?e drugiego czeka? na mnie by?o d?ugo,

Dzi?kuj? za on obiad, obiecuj? mu go

Odwdzi?czy?; prowadzi mnie na ostatnie wschody.

Zbieram nogi co pr?dzej do swojej gospody;

Ju? czelad? po obiedzie: "Z?odzieje, czemu?cie

Zjedli?" "Jeszcze zosta?a s?onina w kapu?cie,

Jest i bigos ciel?cy." A ja krzykn? g?osem:

,,Dawaj po w?oskiej uczcie kapust? z bigosem!"

Wal? ?y?k? oboje; to? wys?awszy boki,

Wypiwszy garniec wina, przysi?g?, ?e p?ki

W?oszy w Krakowie i ja p?ki ?ywy b?d?,

Do w?oskiego bankietu na czczo nie usi?d?.

Nazajutrz ka?? ch?opcu, ?eby mia? n?? myty:

"P?jd? znowu do W?ocha, p?jdziesz ze mn? i ty."

Dopiero? ten niecnota pocznie kl?? i ?aja?:

"A kiego? tam nieszcz??cia - rzecze - no?em kraja??"

I po g?bie? tam ma?o, pr?cz jednego nosa,

Gdzie je?? nic, tylko w?cha?: delicata cosa.

Z OKAZJEJ UCIECZKI SROMOTNEJ PILAWIECKIEJ

Niewdzi?czne ?a?owanej wspominanie rzeczy.

Jako nas pilawiecka ucieczka kaleczy,

Czujemy. Ba, ju? tylko sama czuje g?owa,

Inszych cz?onk?w, niestety?, umar?a po?owa:

Podole, Ukraina, Zadnieprze u czarta,

Zgo?a na wszytkie strony Korona odarta;

Jako okr?t w p?? morza, bez masztu, bez steru,

Ostatniego nawiasem pr?buje lawiru,

Patrz?c, sk?d szturm, sk?d si? na? sroga porwie szarga,

Co go gwa?townie w drobne tarcice potarga.

Do twej, o Mocny Bo?e, pomocy si?, do twej

Garniemy. Racz u?yczy? niestarganej kotwy

Mi?osierdzia, a z karku, prosim twego Syna,

Niech zaw?ci?gnie od grzech?w serca zdj?ta lina,

Kt?ra, jako go na ?mier?, tak nas do ?ywota

Niech wiedzie, gdy przyst?pi pokuta i cnota,

?eby pod tym, kt?rego? nam da?, nauklerem

Przestali?my by? ordzie i Turkom jaserem;

Nie tak si? poga?skiego boimy zagonu:

Niech nas nie wi??e, niech z nas szatan nie ma plonu.

Niech nam Jego herbowny puklerz portem b?dzie,

Gdzie by?my po tak d?ugim wytchn?? mogli b??dzie.

Zru? brzydkich zbytk?w ?agle, zru? ob?ud? z masztu,

S?usznego gniewu swego przyczyn?, a ka? tu

Uni?on? pokor? przy serdecznym ?alu

Za grzech rozpostrze?, a tak staniemy u palu.

KTO MOCNIEJSZY, TEN LEPSZY

(O KADUKACH ARIA?SKICH)

"Temu nieborakowi wsi wzi??y kaduki."

"Czemu? to?" "Bo ?le wierzy?." "Takowej nauki

W ?adnym pi?miem nie czyta?. On by, sam dla siebie,

Co najlepiej chcia? wierzy?, ?eby m?g? by? w niebie."

"Z ko?cio?em trzeba wierzy?, bez wszelkiego swaru."

"W?dy? wiara jest dar bo?y. A nu? tego daru

Temu nieborakowi nie chcia? B?g da?, to mu

Wiosk? wzi??, to go wygna? na tu?actwo z domu?

Niejeden?e katolik nie wierzy z ko?cio?em;

Czemu? mu wsi nie bior? z aryjany spo?em?"

"Ka?dy wierzy, co ko?ci??, chyba ?e nie czyni,

To taki gorzej ni?li aryjan przewini.

Przecz?e ten nabo?e?stwa dla wsi nie odmieni??"

"Bo dro?ej, ni?eli wie?, swoje wiar? ceni?.

Na c?? mu j? wydziera? gwa?tem chc? ci s?dzi?,

Kiedy on mocno ufa, ?e w niej zbawion b?dzie?

To? ju? B?g nie dla s?du, lecz przyjdzie dla kary,

Kiedy go uprzedzaj?, s?dz?c ludzie z wiary.

Je?li jako o rozb?j, albo insze brzydy,

O wiar? karz?, czemu? opu?cili ?ydy?"

"Bo si? nam okupuj?." "Pewnie? tymi, co s?

W Polszcze pieni?dzmi, inszych do Polskiej nie wnios?.

A k?dy? sprawiedliwo?? za pieni?dzmi chodzi?

Godne prawo nagany, ani si? to godzi."

"A o naszej co m?wi? aryjani wierze?"

"To, co my o ich, ?e w niej niewa?ne pacierze.

Czemu? my ich, nie oni z ojczyzny nas rusz??

W?dy szlachta, o r?wn? si? z nami wolno?? kusz?."

"Bo nas wi?cej ni?li ich." "Ju? teraz poma?u

Przychodz? do rozumu: lis ze lwem do dzia?u.

Nie, ?eby oni jak? zas?u?yli win?,

Tylko ?e s?abszy, przeto z nimi za drabin?.

Ba? si?, ?eby?my, karz?c z?? wiar? w ich zborze,

Bardziej nie utwierdzili tym s?dem w errorze.

Rzadko kiedy gwa?towna rada dobra bywa,

Nie wadzi?o poczeka? z tym plewid?em ?niwa.

I kalwini? nie wierz? ko?cielnej nauki;

Czemu? na nich takiej?e nie za?yjem sztuki?"

,,I ci w Polszcze nie wieczni; skoro si? przerzedz?,

Upewniam, ?e Anglij? z Holendry nawiedz?."

BRATERSKA ADMONICJA DO ICHMOSCI?W WIELMO?NYCH PAN?W BRACI STARSZYCH


Spro?na swawola, nikczemna pieszczota!

Do tego? przysz?o sarmackiemu rodu?

Cho? ju? poganin opanowa? wrota,

?r?d podolskiego stoi meczet grodu,

Ju? i haraczu zapisana kwota.

Jeden kr?l m?stwa swojego dowodu

Odst?pi? nie chce i cnotliwych kilku;

Wszytktm jak baja? o ?elaznym wilku.

Nie pisa?, ale ka?demu plwa? w oczy

Z takich wyrodk?w nieszcz??liwych trzeba,

Kto tak ospa?y, kto tak nieochoczy,

Kto s?aw? w sobie przodk?w swych zagrzeba

I woli, ?e go jak psa Tatar wtroczy.

Czy Boga czeka dla obrony z nieba?

I got?w pewnie wyd?wign?? go z b?ota;

Lecz to bez cz?eka nie boska robota.

Wstyd?cie? si?, baby, trzebienie i karli,

Chwalebnych przodk?w, je?li nie ko?cio??w,

Je?li nie s?siad, co oczy rozdarli,

Je?li nie smutnej ojczyzny popio??w,

Tych, tych obraz?w, kt?rzy ju? pomarli.

Nic w z?oto, ale swe klejnoty w o??w

Rznicie ze wstydem, ?e ich krwawa praca

W co? si? gorszego ni? o??w obraca.

Czemu? na palcach nosicie sygnety,

Czemu po ?cianach malujecie herby,

Gdy kufle wasza cecha i kalety,

Kiedy?cie z syn?w stali si? pasierby?

?mielsze gdzie indziej rodz? si? kobiety,

Winili?cie strasznej swojej matce szczerby.

Bodaj by? zabit: gdzie dziadowskie cugi

Sta?y, nie wstydzi kr?w si? stawia? drugi.

Idzie na wojn? ziemianin cnotliwy,

Cho? drugi nie ma spe?na roli ?anu;

Pan, co tysi?cem p?ug?w orze niwy,

Do Wis?y albo bierze si? do Sanu:

Ju? ma we Gda?sku skarby i archiwy,

A miasto Lwowa, patrzy ku Fordanu.

Inszy do Rzymu bez wszelkiej sromoty,

Kiedy bi? Turk?w, udaj? si? z woty

I tak wszeteczn? uchodz? podro??,

Kt?rzy by mieli po tysi?cu stawi?, '

Kt?rzy si? stem wsi kr?lewskich wielmo??:

Dosy? kwarcian? chor?giew wyprawi?,

Co na nie ledwie beczk? wina ?o??.

Trzeba si? Bogu tej niecnoty sprawi?!

Szlachcic o swojej jedzie chleba bu?ce,

A jegomo?? si? wczasuje w jamu?ce.

Co rok pi??dziesi?t tysi?cy intraty

Z starostwa i ma z kr?lewskiego grodu,

A w?dy tak sk?py, z?y i ?ydowaty,

?e na hajduk?w zamkowych dochodu

?ebrze, na swoje garn?c go prywaty;

Cho? cnotliwego bezbo?ny syn rodu,

W wojsku ani sam, ani ma ?o?nierza.

O ?wiat! O ludzie! ni z mi?sa, ni z pierza!

Niech?e si? sejmik, niech?e si? sejm zjawi,

Ali na ko?le kornet za karet?,

I b?benist? jegomo?? poatawi;

Dosy? rz?siste zatrzasn?? kalet?,

Trzydziestom p?aszcze gdy parobkom sprawi,

Sam tylko jada, bo ?yje dyjet?,

Wszytko po polsku u niego nic k rzeczy,

Got?w na ojca W?ochom i?? w odsieczy.

Ogoli? one staropolskie w?sy,

Kortezyjanka w?a?nie tak szepleni;

Patrz?e, gdy p?jdzie w galardy i w pl?sy.

Je?li mu zganisz, ?e si? tak odmieni:

C?? komu na tym? Zaraz w sapy, w d?sy.

A dure? ufa w tych, co chodzi z nimi;

Bo ta iglica, co po pi?tach dzwoni,

Przysi?g?, ?e go szabli nie obroni.

A teraz, kiedy trzeba wyni?? w pole,

Broni? ojczyzny, zarobi? na s?aw?,

Niechaj mi oko ka?dy nim wykol?,

Ju? on ma swoje gdzie indziej wypraw?.

Woli to z mapy obaczy? na stole;

Do?? draganowi si?a da? na straw?.

Wygramy: to pan panem b?dzie przecie;

Nie: on w?odarzem, szlachta b?d? kmiecie.

Odpu??cie?, ?e tak pisz? do was ?miele,

Ani sarkazmem mego krzcicie wiersza:

Poecie w ksi?dze, a ksi?dzu w ko?ciele

Prawd? k?u? oczy s?uchaczom nie piersza.

Pio?yn tak przykre i tak gorzkie ziele,

W?dy do lekarstwa moc jego najszczersza.

A je?li si? te? kt?ry z was kokoszy,

Bies si? was boi, moi mili W?oszy.

Ka?, kr?lu, na te brzydkie niewie?ciuchy,

Jako Boles?aw jednemu wyrz?dzi?,

Robi? z l?kliwych zaj?c?w ko?uchy,

Kt?ry od niego w okazyjej zb??dzi?,

Niechajby w domu z pod?ymi piecuchy,

Kto nie ma serca do wojny, prz?d? k?dziel;

Lecz gdyby? wszytkie chcia? przyodzia? tch?rze,

S?a? po zaj?c?w trzeba by za morze.

?o?nierz, co krew sw? za ojczyzn? cedzi,

Niechaj chleb ich je, niechaj wy?ej siedzi.