Krasicki I. OSZCZ?DNO??

"Naucz, panie Aleksy, jak to zosta? panem.

Nie o takim ja m?wie, co wysokim stanem

I wspania?ym tytu?em dumnie naje?ony,

Albo ja?nie wielmo?ny, albo o?wiecony,

Co tydzie? daje koncert, co dzie? bal w zapusty,

A woreczek w kieszeni male?ki i pusty.

Ale o takim m?wi?, co w czarnym ?upanie

I w bekieszce wytartej, rano na ?niadanie

Skosztowawszy z garnuszka piwa z serem ciep?o

Lub wczorajsz? pieczonk? przypalon?, skrzep??,

Na saneczkach ?ubianych do Lwowa si? wlecze,

Trwo?ny, czy z prowizyjk? panicz nie uciecze,

A tymczasem w szkatule d?bowej okuty

Nowy wi?zie? pospiesza na pa?skie reduty.

Jam mniema?, ?e to wielkich w?o?ci dziedzic b?dzie?"

- "Ma wie? jedn? w zastawie, a dwie na arendzie".

- "Sk?d?e jemu te zbiory? Czy jad?cych z?upi??

Czy skarb znalaz?, ?e tyle po?yczy? i kupi??"

- "Nie". - "Mo?e jakim szcz??liwym przypadkiem

Po nieboszce ma??once wzi?? maj?tno?? spadkiem?"

- ,.I to nie". - "To zapewne, pieniaj?c zuchwale,

Wygra? w ziemstwie fortun? albo w trybunale?"

- I to nie". - "Mo?e, ?eby zbior?w przysposobi?,

Wynalaz? alchymist?, co mu z?oto robi??"

- "Nie". - "Sk?d?e ta szkatu?a, co nios? na dr?gach?"

- "Zgadnij". - "Nie wiem. Sk?d przecie?" - "Zna? si? na szel?gach".

- "C?? st?d?" - "Oto st?d wszystko". - "Pewnie bi? w mennicy?"

- "Ale nie, wszak jej nie masz w ca?ej okolicy".

- "To..." - "Nie to. B?d? cierpliwym albo nic nie powiem".

- "S?ucham, ju? b?d? milcza?, niech si? tylko dowiem".

- "Wszak w groszu trzy szel?gi?" - "C?? st?d?" - "Ale prosz?,

Wszak w groszu trzy szel?gi?" - "W trojaku trzy grosze".

- "Ale nie, nie to m?wi?, zamilkn?, albowiem

Kto mi nie da doko?czy?, ja mu nic nie powiem".

- "Ju? milcz?". - "Wi?c zaczynam. Nie ka?dy bogatym

Urodzi? si?, lecz szcz??cie nie zawis?o na tym.

Owszem, wed?ug mnie, zaw?dy szcz??liwsi s? tacy,

Kt?rych nie los zbogaci?, ale skutek pracy.

Ten, co jecha? do Lwowa na saniach ?ubianych,

A?eby dosta? zysku bogactw po??danych,

Zbyt je drogo zap?aci?. Na co sobie szkodzi??

Na co zbiory, je?eli nie maj? dogodzi??

Dla nas s?, nie my dla nich. Niech dogodz? miernie.

Ten, co ??dze w zap?dach rozpuszcza niezmiernie,

?wiatem si? nie nasyci, jak ?w, kt?ry st?ka?,

Ze nie sta?o narod?w, kt?re by pon?ka?.

M?wmy wi?c, o czym pierwsze m?wienie si? wszcz??o.

Zosta? panem, najwi?ksze, prawda, to jest dzie?o.

Cnota teraz za z?otem". - "Tak i przedtem by?o".

- "Ale nie, nie tak z?oto jak teraz mami?o.

Co?kolwiek b?d?, powtarzam, com m?wi?, a zatem

Poznaj si? na szel?gach, a b?dziesz bogatym.

Z ma?ych si? rzeczy wielkie sklecaj? i wznosz?;

Z szel?g?w si?, nie z z?ota, ubodzy panosz?.

Nim si? skleci z odrobin ma?ych pieni?dz z?oty,

Nad miedzi? zastanowi? trzeba si? nam poty,

Poki ten lichy kruszec srebru nie wyrowna.

Od srebra a? do z?ota, praca niewymowna.

Pierwsze kroki najci??sze. Skoro z?oto b?y?nie,

Do kruszca wybornego podlejszy si? ci?nie,

?atwo ju? reszta idzie. Tak pocz?tek ma?y

Z prac?, czuciem, staraniem ro?nie w kapita?y.

Trzeba wi?c czci? szel?gi; nieznaczne wydatki,

Potoczne uj?cia te s? utraty zadatki.

Zbiera? Piotr, z arend ?yd?w przenosi? i zsadza?;

Ten ciemi??y? poddanych, ten w percepcje zdradza?.

Niedba?y na rozkazy ?cis?e jegomo?ci,

Wzi?? pi??dziesi?t gumienny, sto plag podstaro?ci.

Nieustannie powtarza?, co rano przykaza?,

Co dzie? nowe rozkazy i pisa?, i maza?.

Do gumien, ob?r, stod?? porozsy?a? s?ugi,

Chodzi? rano i wiecz?r, gdzie ora?y p?ugi,

Jedne zyski wyprosi?, a drugie wyfuka?;

Zwi?z? wcze?nie, przeda? dobrze i kupca oszuka?.

Rok si? sko?czy?; percept? gdy z ekspens? liczy?,

Poszed? handel z intrat? i jeszcze po?yczy?".

- "To pewnie by?y zbytki?" - "?le jad?, ?le si? nosi?".

- "Pewnie w ?wi?ta?" - "I to nie, w dom go?ci nie prosi?".

- "Mo?e jejmo???" - "Ta zaw?dy siedzia?a nad prz?dz?,

Przy niej kap?ony tucz? i pieczenie w?dz?".

- "C?? t? strat? przynios?o?" - "Szel?gi i grosze.

Nie zna? si? na nich, dawa?, upuszcza? po trosze.

Zrobi?y si? z nich z?ote, tynfy i talary:

I tak za ma?e fraszki, za drobne towary

Wysz?a suma; a ten, co poddanych uciska?,

Pracuj?c straci? jeszcze, zamiast coby zyska?.

Nie tak czyni? pan Micha?". - "Jak?e?" - "Ale prosz?.

Prosz? mi nie przeszkadza?. Zna? pan Micha? grosze,

Zna? szel?gi". - "Kt?? nie zna?" - "Ale nie, nie znacie;

Nie jest to zna?, kto ma?ej nie zabiega stracie.

Pan Micha?, nim da? szel?g, pierwej si? zatrzyma?,

Obej?rza? go dwa razy, a chocia? si? z?yma?,

Cho? ju? r?k? wyci?gn??, nazad w kiesze? schowa?.

Zosta? szel?g z drugimi, w grosz si? porachowa?,

Przysz?o wi?cej, woreczek coraz d?? si? spory,

A? na koniec z woreczka zrobi?y si? wory.

Pierwszy szel?g schowany, co si? w grosz pomno?y?,

Ten grunt milijonowej fortuny za?o?y?.

Z?oto si? samo strze?e, mied? wstrzyma? nale?y:

Czerwony z?oty siedzi, ale szel?g bie?y.

Trzeba go mie? na oku, a gdy zbieg uciecze,

Zwraca? nazad, bo drugich za sob? wywlecze.

Tak m?wi? nasz pan Micha?, co krocie rachowa?".

- "Nic te? nie jad?." - "Jad? dobrze, sobie nie ?a?owa?,

?y? uczciwie, wygodnie, chocia? nie wspaniale;

Lepsze mia? wino w kubku ni? drugi w krzysztale.

Tuczniejszy jego kap?on ni? pa?skie ba?anty.

Wydawa? on, gdzie trzeba, ale nie na fanty,

Nie na fraszki, co z wierzchu szklni? si?, wewn?trz puste,

Nie na zbytki kosztowne lub modn? rozpust?.

Bra? rzeczy, jak bra? trzeba, i ceni? istot?:

Zna? on, co jest poz?ota, zna?, co szczere z?oto.

Tym sposobem zgromadzi?, wspom?g? si? i u?y?,

Godzien szcz??cia, bo na nie gruntownie zas?u?y?.

Nad nasz polor prostot? ja dawn? przenosz?.

Niegdy? za naszych ojc?w rachowano grosze,

Trzyma?y si? te? lepiej, sz?y w liczbie na kopy,

Bogatsze by?y pany, maj?tniejsze ch?opy.

Teraz modniejsz? jak?? przywdziali?my cnot?.

Rachujem na talary, na czerwone z?ote;

Nie masz ich te?, a je?li niekiedy zabrz?cz?,

Nap?acz? si? poddani pierwej i naj?cz?.

Wstydziemy si? szel?g?w, z?ota trzosy nosim,

C?? po tym, kiedy z lichw? ledwo je uprosim

Albo czyni?c bezwstydn? zyskowi ofiar?,

Przedajemy za z?oto ojczyzn? i wiar?.

Z?y to handel, o bracia! Nikt na nim nie zyska.

Cho? ostatnia potrzeba gn?bi i przyciska,

Lepiej by? i ?ebrakiem, ale ?ebra? z cnot?,

Ni? siebie i kraj wieczn? okrywa? sromot?.

Zbytek nas w to wprowadzi?, z nim duma uros?a;

Ta z kraju krwaw? prac? poddanych wynios?a,

Ta pan?w oga?aca, ta poddanych gn?bi,

Ta nar?d w przepa?cistej kl?sk zanurza g??bi.

Chcie? by?, czym by? nie mo?em, duma to jest pod?a,

Chcemy bogactw, wr??my si? do dawnego ?r?d?a:

Niechaj si? ka?dy zbytk?w niepotrzebnych strze?e;

Nie szpeci wstrzemi??liwo?? i proste odzie?e.

Lepszy szel?g z intraty, chocia? jest miedziany,

Ni? pieni?dz z?otostemplny, ale po?yczany.

Takimi si? ojcowie nie obci??ywali,

Po szel?gu, po groszu oni rachowali

I mieli co rachowa?. My, z pozoru drodzy,

Cho? tysi?ce rachujem, przecie?my ubodzy".