Krasicki I. MONACHOMACHIA (4)

Pie?? czwarta

O ty, kt?rego ?aden nie zrozumia?,

Gdy w twoich pismach b??ka? si? jak w lesie.

O ty, nad kt?rym nieraz si? ?wiat zdumia?

I dot?d s?awi, wielbi, dziwuje si?!

O ty, co? g?owy pozawraca? umia?,

B?d? pozdrowiony, Arystotelesie!

Bo?ku ?b?w twardych i pr??nej mozo?y,

Witaj, ozdobo starodawnej szko?y!

Osie? w lwiej sk?rze nieostro?nych zwodzi?.

Cz?sto niezgrabny p??d, cho? matka ho?a,

Nieraz cedr s?ab? latoro?l urodzi?,

Nieraz si? zakrad? k?kol wpo?r?d zbo?a.

Nie twoja wina, ?e? g?upich nap?odzi?:

S? to potomki nieprawego ?o?a.

Je?li si? ?miejesz patrz?c na te fraszki,

Rzu? jeszcze okiem dla nowej igraszki.

Schodz? si? m?drce i bieli, i szarzy,

Czarni, kafowi, w trzewikach i bosi,

Rumiana dzielno?? b?yszczy si? na twarzy,

Tuman m?dro?ci nad ?bami unosi,

Zazdro?? i Pycha zjad?e oczy ?arzy.

Jeden si? tylko zakon nie wynosi.

Pokor? ?wi?t? zachowuj?c wsz?dzie,

Siedli przy ko?cu, jednak?e nie w rz?dzie.

Mniema? Cyneasz kr?l?w w majestacie,

Kiedy na rzymskie patrza? senatory.

Tw?j to jest obraz, zacny jubilacie,

Wasz, baka?arze, regenty, lektory,

I wy, co pierwsze miejsca osiadacie,

Prowincyja?y i definitory.

Zna? z twarz powag?. Jak Tatry przed burz?,

S?aw? zagrzane ?ysiny si? kurz?.

Powstali wszyscy, p?ki nie usi?dzie

Pan vicesgerent, mecenas dysputy.

S?awny to m?drzec i pilny w urz?dzie;

Wzi?? kuni? szub? i czerwone buty.

Dalej ksi?dz proboszcz w rysiej rewerendzie

Dalej ojcowie, co czyni? zarzuty.

Defendens zatem; uchyliwszy g?ow?,

Do mecenasa tak zacz?? przemow?:

"Na p?ytkim gruncie rozbuja?ych flukt?w

Korab m?dro?ci chwieje si? i wznosi,

A pe?en szczepu wybornego frukt?w,

Niewys?awion? korzy?? kiedy nosi,

Twoich, przezacny m??u, akwedukt?w

??da, a pewien, ?e wzgl?dy uprosi,

P?ynie pod wielkim has?em, g?osz?c ?wiatu,

?e? ty jest per?? konchy Perypatu.

S?o?ce, co ?wiat?o?? znik?? wydobywa,

Planety, kt?re roczne chwile dziel?,

Ksi??yc, co r?wnie wzrasta i ubywa,

Gwiazdy, co nocn? pos?pno?? wesel? -

Wszystko to w sobie zawiera Leliwa

I dom, szacown? wsparty parentel?

Ostrogskich ksi???t, pi?czowskich margrabi?w,

G?rk?w, Tarnowskich i Krasickich hrabi?w.

Milczcie, Burbony, lub w koncentach nowych

G?o?cie szcz??liwo?? sarmackiej krainy,

I wy, potomki syn?w Jagie??owych,

I wy, auzo?skie Gwelfy, Gibeliny,

Zno?cie wielbienia, a w pieniach gotowych

Dzi? uwielbiajcie heroiczne czyny.

Niechaj najdalsza potomno?? pami?ta

Wielko?? dzie?, nauk, cn?t vicesgerenta!

Niechaj si? Zoil od zazdro?ci puka,

Niechaj si? Syrty i Charybdy krusz?,

Niechaj i Paktol nowych ?r?de? szuka,

Niech si? Olimpy i Parnasy wzrusz?;

W tobie firmament znajduje nauka,

Ty? kraju zaszczyt; ty? ojczyzny dusz?.

Przenios?e? w dzie?ach sfinksy i feniksy,

W s?awie Euryppy, Bucentaury. Dixi".

Powszechne zatem nasta?o milczenie.

Przerwa? go ojciec ?ukasz od Trzech Krol?w,

A nie rozwodz?c si? w s?owach uczenie

Ani cytuj?c Szkot?w i Bartol?w,

Zaraz od rzeczy zacz?? swe m?wienie,

Nie czerpa? z ?r?de? Hydasp?w, Paktol?w,

Lecz wzi?wszy stron? przeciwn? na oko

Nabi? argument i strzeli? z Baroko.

Gdyby nie puklerz Distinguo dw?jr?czny,

Leg?by defendens na pierwszym spotkaniu.

Nim si? zastawi?, a w uj?ciu zr?czny,

Nie bawi?c d?ugo w reasumowaniu,

Strzeli? na odwr?t, pocisk niezbyt wdzi?czny

Razi?. Oppugnans w drugim nabijaniu

Odstrzeli? zasi? z Celarent jak z kuszy,

Ale grot s?aby poszed? mimo uszy.

Ocalon dwakro? rycerz zaczepiony,

Ju? si? na trzeci b?j wst?pny zdobywa?,

Ju? jak z ci?ciwy dzielnie nat??on?j

?wie?y grot tylko co nie wylatywa?-

Wtem krzyk ogromny wszcz?? si? z drugiej strony.

Powszechnej bitwy gdy si? nie spodzi?wa?,

Wspoj?rza? na swoich; wtem tr?by i kot?y

St?umi?y odg?os i wrzaw? przygniot?y.

Zdr?twieli wszyscy na takowe has?o,

Ju? i mecenas z krzes?a si? by? ruszy?.

Wtem nat??ywszy figur? opas??,

Gdy o dyspucie nikt dobrze nie tuszy?,

Dw?ch jubilat?w tak okrutnie wrzas?o,

?e si? d?wi?k tr?b?w i kot??w zag?uszy?.

Wezdrgn?? si? doktor i zatrz?s? gmach ca?y;

Echa okropny odg?os powtarza?y.

Upu?ci? kielich, kt?ry w r?ku trzyma?

Pij?c za zdrowie vicesgerentowej

Pi?kny Hijacynt, co si? w?a?nie z?yma?

I ju? zdobywa? na komplement nowy.

Skoczy? brat Czes?aw, lecz go nie utrzyma?;

Obla?o wino ?u?mant parterowy,

?u?mant - ozdoba dubie?skich kontrakt?w,

Zysk nie?miertelny sfa?szowanych akt?w.

Wtenczas gdy z?o?ci? uwiedzione mnichy

J?li si? nagle do uczonej broni,

Hijacynt, mi?y, ?agodny i cichy,

Porzuca bitw? i od wojny stroni.

S?odkie rozmowy przerywa?y ?mi?chy;

Zegar zbyt pr?dko bie?y, pr?dko dzwoni:

P?yn? szcz??liwe w zaciszy momenta,

Wes?? Hijacynt, dewotka kontenta.

Posta? jej wdzi?czna, oczy, cho? spuszczone,

Przecie? niekiedy b?yszcz? si? jaskrawie;

Cho? w ?wi?tej mowie, akcenta pieszczone;

Kry? si? subtelny kunszt w skromnej postawie.

Westchnienia, wolnym j?kiem przewleczone,

Umia?a mie?ci? w niewinnej zabawie,

Muszki z r??a?cem, wachlarz przy gromnicy,

Przy Hipolicie - G?os synogarlicy.

Ju? przeszed? rozdzia? upior?w i strach?w,

Dezyderosa i matki d'Agreda;

Ju? si? wytoczy? dyskurs z miejskich gmach?w

I okolicom ju? pokoju nie da.

?arliwo??, pe?na skutecznych zamach?w,

Wojn? wyst?pkom ludzkim wypowieda,

A gromi?c w innych grzechy nieostro?nie,

Z cicha kaleczy, zabija pobo?nie.

W tym ?wi?tym dziele wrzask je nag?y zasta?,

Wrzask pop?dliwy, okropny i srogi;

Po wdzi?cznej chwili czas ponury nasta?;

Pi?kny Hijacynt, pe?en trosk i trwogi,

S?ysz?c, ?e odg?os coraz bardziej wzrasta?,

Porzuca wszystko, bierze si? do drogi.

Darmo dewotka i p?acze, i prosi,

Darmo brat Czes?aw butelk? przynosi.

Trzykro? si? ku drzwiom alkierza potoczy?,

Trzykro? go mi?a r?ka zatrzyma?a;

Wyrwa? si? wreszcie i przez pr?g przeskoczy?,

Pad?a dewotka i z ?alu omdla?a.

(Brat Czes?aw flaszk? do kaptura wtroczy?)

I gdy si? wzrusza okolica ca?a,

Przez mostki, k?adki, bruki i rynsztoki

P?dzi?, gdzie g?rne nios?y go wyroki.