Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (64)

Dzie? pi??dziesi?ty ?smy
Wieczorem Cygan tak m?wi? dalej:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Wr?ciwszy do zmys??w, spostrzeg?em, ?e z obu r?k krew mi puszczano. Jak przez mg?? ujrza?em ksi??niczk?, ksi??n? Sidoni? i Toleda; wszyscy mieli ?zy w oczach. Znowu postrada?em przytomno??. Przez sze?? tygodni znajdowa?em si? w stanie podobnym do ci?g?ego snu, a nawet do ?mierci. Z obawy o m?j wzrok okiennice ci?gle by?y zamkni?te, podczas owijania za? rany zawi?zywano mi oczy.
Na koniec pozwolono mi patrze? i m?wi?. Lekarz m?j przyni?s? mi dwa listy; pierwszy by? od Toleda, kt?ry donosi? mi, ?e wyjecha? do Wiednia, ale z jakimi poleceniami, tego nie mog?em odgadn??. Drugi list by? od ksi??niczki Avila, ale nie jej r?k? pisany. Oznajmia?a mi, ?e przedsi?wzi?to poszukiwania na ulicy Retrada i ?e nawet zacz?to szpiegowa? j? w jej w?asnym domu. Zniecierpliwiona, wyjecha?a do swoich maj?tk?w lub te?, jak to si? m?wi w Hiszpanii, do swoich pa?stw. Gdy przeczyta?em oba listy, lekarz kaza? zamkn?? na powr?t okiennice i zostawi? mnie w?asnym my?lom. W istocie, tym razem na dobre zacz??em si? zastanawia?. Dotychczas ?ycie przedstawia?o mi si? jako ?cie?ka us?ana kwieciem: teraz dopiero poczu?em ciernie.
Po up?ywie pi?tnastu dni pozwolono mi przejecha? si? po Prado. Chcia?em wysi??? i przej?? si?, ale zabrak?o mi si?, usiad?em wi?c na ?awce. Niebawem zbli?y? si? do mnie ten sam oficer wallo?ski, kt?ry s?u?y? mi za ?wiadka. Powiedzia? mi, ?e przeciwnik m?j przez ca?y czas, gdy znajdowa?em si? w niebezpiecze?stwie, by? w najgwa?towniejszej rozpaczy i ?e b?aga o pozwolenie u?ciskania mnie. Zgodzi?em si?, m?j przeciwnik pad? mi do n?g, przycisn?? mnie do serca i odchodz?c rzek? g?osem przerywanym ?zami:
- Senor Avadoro, daj mi sposobno?? pojedynkowania si? za ciebie, b?dzie to najpi?kniejszy dzie? w moim ?yciu.
Wkr?tce potem ujrza?em Busquera, kt?ry zbli?y? si? do mnie ze zwyk?? bezczelno?ci? i rzek?:
- Kochany pasierbie, odebra?e? cokolwiek za ostr? nauk?. Wprawdzie ja powinienem ci jej udzieli?, ale zapewne nie by?bym tak dobrze si? znalaz?.
- Drogi ojczymie - odpowiedzia?em - wcale nie skar?? si? na ran?, jak? mi zada? ?w m??ny oficer. Nosz? szpad? w przewidywaniu, ?e co? podobnego mo?e mi si? wydarzy?. Co za? do twojego w tym wzgl?dzie przyczynienia si?, s?dz?, ?e nale?a?oby je wynagrodzi?, garbuj?c ci porz?dnie kijem sk?r?.
- Z wolna, kochany pasierbie - przerwa? Busqueros - to ostatnie wcale nie jest konieczne i w obecnej chwili wychodzi nawet z prawide? grzeczno?ci. Od czasu naszego rozstania zosta?em wa?nym cz?owiekiem, niby podministrem drugiego rz?du. Musz? ci to opowiedzie? z pewnymi szczeg??ami.
Jego eminencja kardyna? Portocarrero, widz?c mnie kilka razy w orszaku ksi?cia Arcos, raczy? u?miechn?? si? ze szczeg?lniejsz? ?askawo?ci?. To o?mieli?o mnie i zacz??em sk?ada? mu uszanowanie w dniach audiencji. Pewnego dnia jego eminencja zbli?y? si? do mnie i rzek? p??g?osem:
- Wiem, senor Busqueros, ?e jeste? jednym z ludzi najlepiej ?wiadomych wszystkiego, co si? dzieje w mie?cie.
Na to odpowiedzia?em z dziwn? przytomno?ci? umys?u:
- Wasza eminencjo, Wenecjanie, kt?rzy uchodz? za niez?ych rz?dc?w swym krajem, k?ad? t? ?wiadomo?? w liczb? takich, kt?re s? niezb?dne dla ka?dego cz?owieka chc?cego trudni? si? sprawami pa?stwa.
- I maj? s?uszno?? - doda? kardyna?, po czym pom?wi? jeszcze z kilkoma osobami i odszed?. W kwadrans potem marsza?ek dworu podszed? do mnie m?wi?c:
- Senor Busqueros, jego eminencja poleci? mi, abym zaprosi? ci? na obiad, i jak mi si? zdaje, po obiedzie chce nawet z tob? pom?wi?. Uprzedzam ci? jednak, senor, aby? w takim razie zbyt nie przed?u?a? rozmowy, gdy? jego eminencja du?o je i nast?pnie od snu wstrzyma? si? nie mo?e.
Podzi?kowa?em marsza?kowi za przyjacielsk? rad? i zosta?em na obiedzie wraz z kilkunastoma innymi wsp??biesiadnikami. Kardyna? prawie sam zjad? ca?ego szczupaka. Po obiedzie kaza? mnie przywo?a? do swego gabinetu.
- No c??, senor don Busqueros - rzek? - nie dowiedzia??e? si? w tych dniach czego zajmuj?cego?
Zapytanie kardyna?a mocno mnie zmiesza?o, gdy? w istocie ani tego dnia, ani poprzednich nic nie odkry?em zajmuj?cego. Zastanowiwszy si? jednak przez chwil?, odpowiedzia?em:
- Wasza eminencjo, w tych dniach dowiedzia?em si? o istnieniu dzieci?cia z krwi austriackiej. Kardyna? nadzwyczajnie si? zdziwi?.
- Tak jest - doda?em - wasza eminencja przypomina sobie, ?e ksi??? Avila po??czony by? tajemnym zwi?zkiem z infantk? Beatrycze. Pozosta?a po nim z tego zwi?zku c?rka imieniem Leonora, kt?ra posz?a za m?? i mia?a dziecko. Leonora umar?a, pochowano j? w klasztorze karmelitanek. Widzia?em jej nagrobek, kt?ry p??niej znik? bez ?ladu.
- To b?dzie mog?o wielce zaszkodzi? Avilom i Sorrientom - rzek? kardyna?.
Jego eminencja by?by mo?e wi?cej m?wi?, ale szczupak przy?pieszy? chwil? snu, uzna?em wi?c za stosowne wynie?? si?. Wszystko to dzia?o si? przed trzema tygodniami. W istocie, kochany pasierbie, nie ma ju? nagrobka tam, gdzie go wprz?dy widzia?em. A przecie? wyra?nie na nim czyta?em: "Leonora Avadoro". Wstrzyma?em si? od wymienienia ci? przed jego eminencj? nie dlatego, abym chcia? dochowa? ci tajemnicy, ale po prostu na p??niej od?o?y?em to doniesienie.
Lekarz towarzysz?cy mi na przechadzce oddali? si? by? o kilka krok?w. Nagle spostrzeg?, ?e zblad?em i jestem bliski postradania przytomno?ci. Powiedzia? Busquerowi, ?e obowi?zek zmusza go do przerwania rozmowy i odprowadzenia mnie do domu. Wr?ci?em wi?c; lekarz przepisa? mi ch?odz?cy nap?j i kaza? przymkn?? okiennice. Na?wczas odda?em si? rozmy?laniom; niekt?re uwagi upokorzy?y mnie do najwy?szego stopnia.
- Ot?? to - m?wi?em w duchu - tak zawsze wychodzi, kto przestaje z wy?szymi od siebie. Ksi??niczka zawiera ze mn? ma??e?stwo, kt?re nic nie ma w sobie rzeczywistego, i dla jakiej? wymy?lonej Leonory popadam w podejrzenie rz?du i musz? s?ucha? plotek cz?owieka, kt?rym pogardzam. Z drugiej strony, nie mog? usprawiedliwi? si?, nie zdradzaj?c ksi??niczki, kt?ra zbyt jest dumna, aby kiedykolwiek przyzna? si? do mnie chcia?a.
Nast?pnie pomy?la?em o male?kiej dwuletniej Maleli, kt?r? tuli?em do ?ona w Sorriente, a kt?rej nie ?mia?em nazwa? moj? c?rk?. - Lube moje dzieci? - zawo?a?em - jaka? przysz?o?? los ci gotuje? Mo?e klasztor? Ale nie, ja jestem twoim ojcem i gdy b?dzie chodzi?o o tw?j los, potrafi? zaprze? si? wszelkiej ludzkiej przezorno?ci. B?d? twoim opiekunem, chocia?bym mia? w?asnym ?yciem to przyp?aci?.
My?l o moim dzieci?ciu rozrzewni?a mnie: zala?em si? ?zami, a wkr?tce potem i krwi?, gdy? rana mi si? otworzy?a. Krzykn??em na chirurg?w, przewini?to mi j? na nowo, po czym napisa?em do ksi??niczki i pos?a?em list przez jednego z jej s?u??cych, kt?rego przy mnie zostawi?a.
W dwa dni potem znowu uda?em si? na Prado. Doko?a ujrza?em zgie?k niezwyk?y. Powiedziano mi, ze kr?l kona. Wnios?em st?d, ?e mo?e zapomn? o mojej sprawie, jako? nie pomyli?em si?. Kr?l umar? nazajutrz. Natychmiast wys?a?em drugiego go?ca dla zawiadomienia o tym ksi??niczki.
W dwa dni potem otworzono testament kr?lewski i dowiedziano si?, ?e don Filip Andegawe?ski zosta? powo?any na tron. Umiano ?ci?le dochowa? tajemnicy, tak, ?e wie?? ta, rozszed?szy si? od razu. niewymownie wszystkich zadziwi?a. Wys?a?em do ksi??niczki trzeciego go?ca. Odpowiedzia?a mi od razu na moje trzy listy i naznaczy?a spotkanie w Sorriente. Jak tylko poczu?em si? nieco na si?ach, wyjecha?em do Sorriente, dok?d ksi??niczka przyby?a w dwa dni p??niej.
- Szcz??liwie uda?o nam si? wywin?? - rzek?a do mnie - ten ?otr Busqueros by? ju? na prawdziwej drodze i sko?czy?by niezawodnie na odkryciu naszego ma??e?stwa. By?abym umar?a ze zmartwienia. Bez w?tpienia, czuj?, ?e nie mam s?uszno?ci, ale gardz?c ma??e?stwem, zdaje mi si?, ?e wznosz? si? nad nasz? p?e?, a nawet i nad wasz?. Nieszcz??liwa duma ow?adn??a moj? dusz? i chocia?bym na przezwyci??enie jej wszystkich si? u?y?a, przysi?gam ci, ?e by?oby to daremne.
- A c?rka twoja? - przerwa?em. - Jaki? b?dzie jej los? Czy? mam jej ju? nigdy nie zobaczy??
- Ujrzysz j? - rzek?a ksi??niczka - ale teraz mi o niej nie wspominaj. Wierzaj mi, ?e wi?cej, ni? mo?esz sobie wyobrazi?, cierpi? z powodu tej konieczno?ci ukrywania jej przed ?wiatem.
W istocie, ksi??niczka cierpia?a, do moich jednak cierpie? dodawa?a jeszcze upokorzenie. Moja duma tak?e z??czy?a si? z mi?o?ci?, jak? mia?em ku ksi??niczce. Za grzech odbiera?em zas?u?on? kar?.
Stronnictwo austriackie naznaczy?o Sorriente na miejsce og?lnego zjazdu. Ujrza?em kolejno przybywaj?cych: hrabiego Oropes?, ksi?cia Infantado, hrabiego Melzara i wiele innych znakomitych os?b, ?e ju? takich nie wymieniam, kt?rzy wydawali si? podejrzanymi. Pomi?dzy tymi ostatnimi spostrzeg?em niejakiego Uzed?, kt?ry podawa? si? za astrologa i usilnie wprasza? si? do mojej przyja?ni.
Nareszcie przyby? pewien Austriak, nazwiskiem Berlepsch, ulubieniec kr?lowej-wdowy i zast?pca pos?a od chwili wyjazdu hrabiego Harracha. Kilka dni przep?dzono na naradach, na koniec otworzono uroczyste posiedzenie wok?? wielkiego sto?u przykrytego zielonym suknem. Ksi??niczka zosta?a przypuszczona do obrad i przekona?em si?, ?e duma, a raczej ch?? wmieszania si? do spraw pa?stwa zupe?nie ow?adn??a jej umys?em.
Hrabia Oropesa, zwracaj?c si? do Berlopscha, rzek?:
- Widzisz tu senor zebrane osoby, z kt?rymi ostatni ambasador austriacki naradza? si? wzgl?dem spraw hiszpa?skich. Nie jeste?my ani Francuzami, ani Austriakami, ale Hiszpanami. Je?eli kr?l francuski przyjmie testament, jego wnuk bez w?tpienia zostanie naszym kr?lem. Nie przewidujemy wydarze?, jakie mog?yby z tego wynikn??, ale mog? zar?czy?, ?e ?aden z nas nie rozpocznie wojny domowej.
Berlepsch zapewni?, ?e ca?a Europa si? uzbroi i ?e nigdy nie ?cierpi, aby rodzina Burbon?w obejmowa?a w?adzo nad tak rozleg?ymi pa?stwami. Nast?pnie za??da?, aby panowie nale??cy do stronnictwa austriackiego wys?ali do Wiednia swego pe?nomocnika. Hrabia Oropesa zwr?ci? oczy na mnie i ju? my?la?em, ?e mnie przedstawi, ale zamy?li? si? i odpowiedzia?, ?e nie nadesz?a jeszcze pora do przedsi?wzi?cia tak stanowczego kroku.
Berlepsch oznajmi?, ?e zostawi kogo? w kraju; zreszt? z ?atwo?ci? spostrzega?, ?e panowie, obecni na tym posiedzeniu, tylko czekaj? na sprzyjaj?c? chwil? do otwartego wyst?pienia.
Po sko?czonym posiedzeniu poszed?em do ogrodu z??czy? si? z ksi??niczk? i powiedzia?em jej, ?e hrabia Oropesa spojrza? na mnie, gdy chodzi?o o wys?anie pe?nomocnika do Austrii.
- Senor don Juanie - rzek?a - wyznaj?, ?e m?wili?my ju? o tobie w tym wzgl?dzie i ?e sama ci? nawet wysun??am. Masz ochot? wyrzuca? mi moje post?powanie. Nie ma co m?wi?, jestem winna, ale wprz?dy pragn? wyt?umaczy? ci moje po?o?enie. Nie by?am stworzona do mi?o?ci, twoja jednak potrafi?a wzruszy? moje serce. Zanim mia?am na zawsze porzuci? rozkosze mi?o?ci, chcia?am wprz?dy je pozna?. C?? powiesz? Nie zmieni?y one w niczym mego sposobu my?lenia. Prawa, jakie ci nada?am nad moim sercem i moj? osob?, jakkolwiek s?abe, nie mog? ju? istnie?. Zatar?am najmniejsze ich ?lady. Zamierzam teraz przep?dzi? kilka lat w ?wiecie i je?eli mo?na, wp?yn?? na losy Hiszpanii. Nast?pnie za?o?? zakon szlacheckich panien, kt?rego sama b?d? pierwsz? ksieni?.
Co si? tyczy ciebie, senor don Juanie, pojedziesz do przeora Toledo, kt?ry opu?ci? ju? Wiede? i uda? si? na Malt?. Poniewa? jednak stronnictwo, w jakie wszed?e?, mog?oby ci? narazi?, kupuj? przeto ca?y tw?j maj?tek i zabezpieczam jego warto?? na moich dobrach w Portugalii, w kr?lestwie Algarve. Nie jest to jedyna ostro?no??, senor don Juanie, jak? powiniene? przedsi?wzi??. S? w Hiszpanii miejsca, nie znane rz?dowi, gdzie bezpiecznie mo?na ca?e ?ycie przep?dzi?. Polec? ci? komu?, kto da ci je pozna?. S?owa moje zdaj? si? zadziwia? ci?, senor don Juanie. Dawniej okazywa?am ci wi?ksz? czu?o??, ale zatrwo?y?y mnie szpiegostwa Busquera i zamiar m?j jest nieodwo?alny.
To powiedziawszy ksi??niczka zostawi?a mnie w?asnym my?lom, kt?re wcale nie sprzyja?y wielkim panom.
- Bogdaj przepadli - zawo?a?em - p??bo?kowie tej ziemi, dla kt?rych reszta ?miertelnych jest niczym. Zosta?em igraszk? kobiety, kt?ra pr?bowa?a na mnie, czy jej serce stworzone jest do mi?o?ci, i kt?ra skazuje mnie na wygnanie, uwa?aj?c mnie za zbyt szcz??liwego, ?e mog? po?wi?ci? si? jej w?asnej i przyjaci?? jej sprawie! Ale nic z tego nie b?dzie. Dzi?ki mojej ma?owa?no?ci b?d? jeszcze m?g? ?y? w spokoju.
Wym?wi?em ostatnie wyrazy do?? g?o?no, gdy wtem jaki? g?os mi odpowiedzia?:
- Nie, senor Avadoro, ty nie mo?esz ?y? w spokoju.
Obr?ci?em si? i ujrza?em mi?dzy drzewami tego samego astrologa Uzed?, o kt?rym wam ju? wspomnia?em.
- Senor don Juanie - rzek? do mnie - s?ysza?em pewn? cz??? twego monologu i mog? ci? zapewni?, ?e w burzliwych czasach nikt spokoju znale?? nie zdo?a. Zasiania ci? mo?na opieka, nie powiniene? jej marnowa?. Jed? do Madrytu, dope?nij sprzeda?y proponowanej ci przez ksi??niczk? l stamt?d udaj si? do mego zamku.
- Nie wspominaj mi o ksi??niczce - przerwa?em oburzony.
- Dobrze wi?c - rzek? astrolog - w takim razie pom?wimy o twojej c?rce, kt?ra w tej chwili znajduje si? w moim zamku.
Cho? u?ciskania mego dzieci?cia u?mierzy?a m?j gniew, z drugiej za? strony rzeczywi?cie nie nale?a?o mi porzuca? moich opiekun?w. Uda?em si? do Madrytu i o?wiadczy?em, ?e wyje?d?am do Ameryki. Odda?em m?j dom i wszystko, co posiada?em, w r?ce prawnika ksi??niczki i wybra?em si? w drog? ze s?u??cym, kt?rego mi nastr?czy? Uzeda. Przez r??ne manowce dotarli?my do zamku, w kt?rym byli?cie i gdzie?cie poznali jego syna, obecnego tu szanownego kabalist?. Astrolog przyj?? mnie u bramy i rzeki:
- Senor don Juanie, tu nie jestem ju? Uzed?, ale Mamunem Ben Gersom, ?ydem z religii i pochodzenia.
Nast?pnie oprowadzi? mnie po swoim obserwatorium, pracowni i wszystkich k?tach swej tajemniczej siedziby.
- Racz mnie obja?ni? - rzek?em do niego - czy twoja sztuka zasadza si? na czym? rzeczywistym. Powiedziano mi bowiem, ?e jeste? astrologiem, a nawet czarnoksi??nikiem.
- Chcesz zobaczy? pr?b?? - przerwa? Mamun. - Spojrzyj w to weneckie zwierciad?o, ja za? tymczasem p?jd? zamkn?? okiennice.
Z pocz?tku nic nie spostrzeg?em, po chwili jednak t?o zwierciad?a zdawa?o si? z wolna rozja?nia?. Ujrza?em ksi??niczk? Manuel? z dzieci?ciem na r?ku.
Gdy Cygan ko?czy? te s?owa i wszyscy nat??ali?my s?uch, ciekawi, co si? dalej stanie, jeden z jego hordy przyszed? zda? mu spraw? z dziennych czynno?ci. Naczelnik oddali? si? i ju? go wi?cej tego dnia nie widzieli?my.