Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (63)

Dzie? pi??dziesi?ty si?dmy
Oczekiwali?my jakich? wa?nych wypadk?w. Cygan wysy?a? pos?a?c?w na r??ne strony, z niecierpliwo?ci? wygl?da? ich powrotu, na pytania za?. kiedy ruszymy z miejsca, trz?s? g?ow? i odpowiada?. ?e nie mo?e dok?adnie naznaczy? terminu. Pobyt w g?rach zacz?? mnie ju? nudzi?, rad by?bym czym pr?dzej przyby? do pu?ku, ale pomimo najszczerszych ch?ci musia?em jeszcze przez jaki? czas si? zatrzyma?. Dni up?ywa?y nam do?? jednostajnie, natomiast wieczory uprzyjemnia?o towarzystwo naczelnika, w kt?rym coraz nowe odkrywa?em zalety. Ciekawy dalszych jego przyg?d, tym razem sam go ju? prosi?em, aby zaspokoi? nasz? ciekawo??, co te? uczyni? w tych s?owach:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Przypominacie sobie obiad m?j z ksi??niczk?, ksi??n? Sidonia i przyjacielem moim Toledem, i to, ?e na?wczas dopiero dowiedzia?em si?, i? dumna Manuela jest moj? ?on?. Powozy na nas czeka?y, udali?my si? do zamku Sorriente. Tam zasta?em now? niespodziank?. Ta sama ochmistrzyni, kt?ra s?u?y?a fa?szywej Leonorze przy ulicy Retrada, przedstawi?a mi male?k? Manuel?. Ochmistrzyni nazywa?a si? dona Rosalba i dziecko uwa?a?o j? za matk?.
Sorriente le?y nad brzegami Tagu, w jednej z najczarowniejszych okolic na ?wiecie. Wszelako pondy natury przez chwil? tylko zajmowa?y moj? uwag?. Uczucia ojcowskie, mi?o??, przyja??, s?odkie zaufanie, og?lna poufa?a uprzejmo?? - kolejno uprzyjemnia?y dni. To, co nazywamy szcz??ciem w tym kr?tkim ?yciu, zape?nia?o wszystkie moje chwile. Stan ten trwa?, o ile sobie przypominam, przez sze?? tygodni. Trzeba by?o wraca? do Madrytu. Przybyli?my p??nym wieczorem do stolicy. Towarzyszy?em ksi??niczce do jej pa?acu i wprowadzi?em j? na schody. By?a mocno wzruszona.
- Don Juanie - rzek?a do mnie - w Sorriente by?e? ma??onkiem Manueli, w Madrycie jeste? jeszcze wdowcem po Leonorze.
Gdy domawia?a tych s??w, spostrzeg?em cie? przesuwaj?cy si? za por?czami od schod?w. Schwyci?em cie? za ko?nierz i przyprowadzi?em do latarni. Pozna?em don Busquera. Ju? mia?em mu wyp?aci? nagrod? za jego szpiegostwo, gdy jedno spojrzenie ksi??niczki wstrzyma?o moje rami?. Spojrzenie to nie usz?o uwagi Busquera. Przybra? zwyk?? zuchwa?? min? i rzek?:
- Pani, nie mog?em oprze? si? pokusie podziwiania przez chwil? wspania?o?ci twojej osoby i zapewne nikt nie by?by mnie odkry? w moim schronieniu, gdyby blask twojej pi?kno?ci, jak samo s?o?ce, nie by? o?wieci? tych schod?w.
Powiedziawszy t? grzeczno??, Busqueros sk?oni? si? g??boko i odszed?.
- L?kam si? - rzek?a ksi??niczka - czy s?owa moje nie dosz?y ciekawych uszu tego niegodziwca. Id?, don Juanie, pom?w z nim i staraj si? wybi? mu z g?owy niepotrzebne domys?y.
Wypadek ten zdawa? si? mocno niepokoi? ksi??niczk?. Opu?ci?em j? i odnalaz?em Busquera na ulicy.
- Mo?ci pasierbie - rzek? do mnie - o ma?o co nie wygrzmoci?e? mnie kijem i bez w?tpienia by?by? bardzo ?le si? znalaz?. Naprz?d, by?by? uchybi? winnego mi uszanowania, jako m??owi tej, kt?ra by?a twoj? macoch?; nast?pnie, powiniene? wiedzie?, ?e nie jestem ju? podrz?dnym s?u?alcem, jakim mnie niegdy? zna?e?. Od tego czasu wybi?em si? i ministerium, a nawet dw?r pozna? si? na moich zdolno?ciach. Ksi??? Arcos powr?ci? z Londynu i jest obecnie w ?asce. Pani Uscariz, dawna jego kochanka, owdowia?a i ?yje w ?cis?ej przyja?ni z moj? ?on?. Zadzieramy wi?c nosa i nie boimy si? nikogo.
Ale ty, kochany pasierbie, powiedz no, co ci takiego m?wi?a ksi??niczka? Zdawali?cie si? nies?ychanie obawia?, abym was nie pods?ucha?. Uprzedzam ci?, ?e nie bardzo lubimy ani Avil?w, ani Sidoni?w, ani nawet twego wychuchanego Toleda. Pani Uscariz nie mo?e mu przebaczy?, ?e j? porzuci?. Nie pojmuj?, po co je?dzili?cie wszyscy do Sorriente; wszelako podczas waszej nieobecno?ci gorliwie zajmowano si? wami. Wy o tym nic nie wiecie, wy jeste?cie niewinni jak nowo narodzone dzieci. Margrabia Medina. rzeczywi?cie wiod?cy sw?j r?d z Sidoni?w, zada tytu?u ksi?cia i r?ki m?odej ksi??niczki dla swego syna. Ma?a nie sko?czy?a jeszcze jedenastu lat, ale to nic nie szkodzi. Margrabia od dawna ?yje w przyja?ni z ksi?ciem Arcos, kt?ry jest ulubie?com kardyna?a Portocarrero, ten za? jest wszechmocny u dworu, jako? wi?c da si? to u?o?y?; mo?esz zapewni? o tym ksi??n?.
Ale zaczekaj no jeszcze, mo?ci pasierbie, nie my?l, ?ebym nie poznawa? w tobie ma?ego ?ebraka spod przysionka ?w. Rocha. By?e? jednak w?wczas w niezgodzie ze ?wi?t? inkwizycja, a ja nie jestem ciekawy spraw maj?cych styczno?? z tym trybuna?em. ?egnam ci? teraz, do widzenia!
Busqueros odszed?, ja za? pozna?em, ?e nadal jest tak samo w?cibski i natr?tny, z t? tylko r??nic?, ?e w wy?szych sferach spo?ytkowuje teraz swoje zdolno?ci.
Nazajutrz obiadowa?em z ksi??niczk?, ksi??n? Sidonia i Toledem. Opowiedzia?em im wczorajsz? moj? rozmow?. Sprawi?a ona wi?ksze wra?enie na s?uchaczach, ani?eli si? spodziewa?em. Toledo, kt?ry nie by? ju? tak pi?kny i nie mia? ju? dawnej ochoty do zalecanek, by?by ch?tnie pr?bowa? zado??uczyni? swojej ch?ci zaszczyt?w, ale na nieszcz??cie minister, na kt?rego liczy?, hrabia Oropesa, opu?ci? s?u?b?. Rozmy?la? przeto nad wyborem innej drogi. Powr?t ksi?cia Arcos ani te? ?aska, w jakiej ten?e by? u kardyna?a, wcale go nie cieszy?y.
Ksi??na Sidonia z przera?eniem zdawa?a si? oczekiwa? chwili, w kt?rej zostanie do?ywotniczk?. Ksi??niczka Avila za?, ile razy wspomniano o dworze lub ?asce, przybiera?a jeszcze dumniejszy ni? zwykle wyraz twarzy. W takich chwilach wyra?nie spostrzega?em, ?e nier?wno?? stan?w nawet ?r?d poufa?ej przyja?ni daje si? odczuwa?.
W kilka dni potem, gdy obiadowali?my u ksi??nej Sidonii, koniuszy ksi?cia Velasqueza zapowiedzia? nam odwiedziny swego pana. Ksi??? by? w?wczas w kwiecie wieku. Twarz mia? pi?kn?, str?j za? francuski, kt?rego nigdy nie chcia? porzuci?, korzystnie go od innych odznacza?. Wymowa tak?e odr??nia?a go od Hiszpan?w, kt?rzy cz?sto prawie nic nie m?wi? i zapewne dlatego uciekaj? si? do gitary i cygar. Velasquez, przeciwnie, swobodnie z jednego przedmiotu przechodzi? do drugiego i zawsze znajdowa? sposobno??, aby powiedzie? naszym paniom jak? grzeczno??.
Bez w?tpienia Toledo mia? wi?cej rozumu, ale rozum czasami si? tylko objawia, wielom?wno?? za? przeciwnie - jest niewyczerpana. Rozmowa z Velasquezem do?? przypad?a nam do smaku, on sam nawet spostrzeg?, ?e s?uchacze nie s? dla? oboj?tni. Wtedy, zwracaj?c si? do ksi??nej Sidonii, z g?o?nym wybuchem ?miechu rzek?:
- W istocie, musz? wyzna?, ?e by?oby to zachwycaj?ce!
- C?? takiego? - zapyta?a ksi??na.
- Tak jest, pani - odrzek? Velasquez - pi?kno??, m?odo?? masz wsp?lnie z wielu innymi kobietami; ale bez w?tpienia by?aby? najm?odsz? i najpi?kniejsz? ze wszystkich te?ciowych.
Ksi??na dot?d nigdy si? nad tym nie zastanawia?a. Mia?a dwadzie?cia osiem lat. Bardzo m?ode kobiety by?y od niej znacznie m?odsze, to za? by?by nowy spos?b, a?eby si? odm?odzi?.
- Wierzaj mi, pani - doda? Velasquez - m?wi? najszczersz? prawd?. Kr?l poleci? mi prosi? ci? o r?k? twojej c?rki dla m?odego margrabiego Mediny. Jego kr?lewska Mo?? usilnie pragnie, aby znakomity wasz r?d nie wygas?. Wszyscy grandowie umiej? ceni? t? pieczo?owito??. Co si? za? ciebie, pani, tyczy, c?? by?oby r?wnie czarowne, jak widzie? ci? prowadz?c? c?rk? do o?tarza. Og?lne zainteresowanie b?dzie musia?o rozdzieli? si? na dwoje. Na pani miejscu wyst?pi?bym w ubiorze zupe?nie podobnym do stroju c?rki:
w bia?ej at?asowej sukni haftowanej srebrem. Radz? sprowadzi? materi? z Pary?a, wska?? pani do tego najwytworniejsze magazyny. Obieca?em ju? ustroi? pana m?odego, i to z francuska, w jasn? peruk?. ?egnam panie: Portocarrero chce mnie u?ywa? do poselstw, pragn?, aby zawsze nastr?cza? mi r?wnie przyjemne.
To powiedziawszy Velasquez spojrza? kolejno na obie damy, daj?c ka?dej do zrozumienia, ?e wi?ksze na nim sprawi?a wra?enie ni? s?siadka, uk?oni? si? kilka razy, wykr?ci? na pi?cie i odszed?. Nazywano to w?wczas we Francji ?wiatowym u?o?eniem.
Po odej?ciu ksi?cia Velasqueza nast?pi?o d?ubie milczenie. Kobiety zaduma?y si? nad sukniami haftowanymi srebrem, Toledo za? zwr?ci? uwag? na bie??ce sprawy kraju i zawo?a?:
- Jak to, czyli? nie my?li on nikogo innego u?ywa? pr?cz takich Arcos?w i Velasquez?w, to jest ludzi najbardziej lekkomy?lnych w ca?ej Hiszpanii? Je?eli stronnictwo francuskie tak te rzeczy rozumie, trzeba b?dzie zwr?ci? si? do Austrii.
W istocie, Toledo natychmiast poszed? do hrabiego Harracha, kt?ry by? na?wczas ambasadorem cesarskim w Madrycie. Damy uda?y si? na Prado, ja za?
pojecha?em za nimi konno.
Wkr?tce spotkali?my przepyszny pow?z, w kt?rym rozpiera?y si? panie Uscariz i Busqueros. Ksi??? Arcos jecha? obok nich konno. Busqueros, kt?ry tak?e po?piesza? za ksi?ciem, tego samego dnia otrzyma? by? order Calatravy i nosi? go na piersiach. Os?upia?em na ten widok. Mia?em order Calatravy i s?dzi?em, ?e dano mi go w nagrod? za moje zas?ugi, a nade wszystko za prawo?? w post?powaniu, kt?ra zjedna?a mi znakomitych i mo?nych przyjaci??. Teraz, widz?c ten sam order na piersiach cz?owieka, kt?rym najbardziej pogardza?em, wyznam wam, ?e by?em zupe?nie zmieszany. Stan??em jak przykuty na miejscu, gdzie spotka?em pow?z pani Uscariz. Okr??ywszy Prado i widz?c mnie nadal na tym samym miejscu, gdzie mnie by? wprz?dy zostawi?, Busqueros zbli?y? si? do mnie poufale i rzek?:
- Przekonywasz si?, m?j przyjacielu, ?e r??ne drogi prowadz? do tego samego celu. I ja tak?e, r?wnie dobrze jak ty, jestem kawalerem Calatravy.
By?em do najwy?szego stopnia oburzony.
- Przyznaj? - odpowiedzia?em - ale czy jeste? lub nie jeste? kawalerem, senor Busqueros, przestrzegam ci?, ?e je?eli kiedykolwiek spotkam ci? szpieguj?cego po domach, w kt?rych bywam, post?pi? z tob? jak z ostatnim n?dznikiem.
Busqueros przybra? jak m?g? najs?odsz? min? i rzek?:
- Kochany pasierbie, powinienem ??da? od ciebie wyja?nie?, ale nie mog? si? na ciebie gniewa? i zawsze jestem i b?d? twoim przyjacielem. Na dow?d pragn??bym pom?wi? z tob? o niekt?rych dotycz?cych ci? nader wa?nych rzeczach, zw?aszcza za? co do ksi??niczki Avila. Je?eli ciekawy jeste? i chcesz pos?ucha?, oddaj twego konia masztalerzowi i chod? ze mn? do pobliskiej cukierni.
Zdj?ty ciekawo?ci? i troskliwy o spokojno?? drogiej sercu memu osoby, da?em si? nam?wi?. Busqueros kaza? przynie?? ch?odz?ce napoje i zacz?? m?wi? rzeczy nie maj?ce ze sob? ?adnego zwi?zku. Byli?my sami, wkr?tce jednak przysz?o kilku oficer?w z gwardii wallo?skiej. Zasiedli do sto?u i kazali sobie przynie?? czekolady.
Busqueros pochyli? si? ku mnie i p??g?osem rzek?:
- Kochany przyjacielu, rozgniewa?e? si? nieco, poniewa? my?la?e?, ?e zakrad?em si? do ksi??niczki Avila; jednak?e us?ysza?em tam kilka s??w, kt?re odt?d ci?gle kr??? mi po g?owie.
Tu Busqueros zacz?? ?mia? si? do rozpuku i spogl?da? na oficer?w wallo?skich, po czym tak dalej ci?gn??:
- Kochany pasierbie, ksi??niczka m?wi?a do ciebie: "tam ma??onek Manueli, tu wdowiec po Leonorze".
To m?wi?c Busqueros znowu zacz?? si? ?mia? do rozpuku, ci?gle spogl?daj?c na oficer?w wallo?skich. Ki!ka razy powt?rzy? t? sam? igraszk?. Wallo?czycy powstali, odeszli do k?ta i z kolei oni zacz?li nami si? zajmowa?. Wtem Busqueros nagle zerwa? si? i ani s?owa nie powiedziawszy wyszed?. Wallo?czycy zbli?yli si? do mego stolika i jeden z nich, zwracaj?c si? do mnie z wielk? grzeczno?ci?, rzek?:
- Moi towarzysze i ja radzi by?my dowiedzie? si?, co pa?ski towarzysz upatrzy? w nas tak nadzwyczajnie ?miesznego.
- Senor kawalerze - odpowiedzia?em - pytanie to jest zupe?nie na swoim miejscu. W istocie, m?j towarzysz p?ka? od ?miechu, kt?rego bynajmniej nie zgaduj? przyczyny. Mog? jednak zar?czy?, ?e przedmiot naszej rozmowy wcale was nie dotyczy? i rozmowa toczy?a si? o sprawach rodzinnych, w kt?rych niepodobna by?o upatrzy? niczego ?miesznego.
- Senor kawalerze - odpar? oficer wallo?ski - wyznaj?, ?e odpowied? twoja niezupe?nie mnie zadowala, jakkolwiek czyni mi niezaprzeczony zaszczyt. P?jd? oznajmi? j? moim towarzyszom.
Wallo?czycy zdawali si? naradza? mi?dzy sob? i sprzecza? z tym, kt?ry ze mn? m?wi?. Po chwili ten?e sam oficer znowu zbli?y? si? do mnie i rzek?:
- Towarzysze moi i ja nie zgadzamy si? co do skutk?w, jakie powinny wynikn?? z ?askawie udzielonego mi przez ciebie, senor kawalerze, wyja?nienia. Towarzysze moi utrzymuj?, ?e powinni?my na nim poprzesta?. Na nieszcz??cie, jestem przeciwnego zdania, co tak dalece mnie martwi, ?e chc?c zapobiec skutkom mego przekonania, ofiarowa?em im ka?demu z osobna zado??uczynienie. Co si? tyczy ciebie, senor kawalerze, wyznaj?, ?e powinienem uda? si? do senora Busquera, ale ?miem utrzymywa?, ?e s?awa, jakiej ten?e u?ywa, w pojedynku z nim nie obiecuje mi ?adnego zaszczytu. Z drugiej strony, senor, znajdowa?e? si? razem z don Busquerem, a nawet, gdy ten ?mia? si?, spogl?da?e? na nas. S?dz? przeto, ?e nie nadaj?c bynajmniej wa?no?ci tej sprawie, s?uszna, aby?my zako?czyli nasze wyja?nienia t? sam? szpad?, kt?r? ka?dy z nas ma przy boku.
Towarzysze kapitana z pocz?tku chcieli go przekona?, ?e nie ma si? o co bi? ani z nimi, ani ze mn?, ale wiedz?c, z kim maj? do czynienia, przestali wreszcie odradza? i jeden z nich ofiarowa? mi si? za ?wiadka. Udali?my si? wszyscy na plac boju. Zrani?em lekko kapitana, ale w tej samej chwili odebra?em nad praw? piersi? cios, kt?ry poczu?em jak uk?ucie szpilk?. Wkr?tce jednak zdj?? mnie dreszcz ?miertelny i pad?em bez zmys??w.
Gdy Cygan doszed? do tego miejsca swoich przyg?d, przerwano mu i musia? p?j?? zaj?? si? sprawami hordy.
Kabalista zwr?ci? si? do mnie i rzek?:
- Je?eli si? nie myl?, oficerem, kt?ry zrani? senora Avadoro, by? w?a?nie tw?j ojciec.
- Wcale si? nie mylisz - odpowiedzia?em - kronika pojedynk?w, u?o?ona przez mego ojca, wspomina o tym i ojciec m?j dodaje, ?e obawiaj?c si? niepotrzebnej k??tni z oficerami, kt?rzy nie podzielali jego zdania, tego samego dnia bi? si? z trzema i porani? ich.
- Senor kapitanie - rzek?a Rebeka - tw?j ojciec da? dow?d niezwyk?ej przezorno?ci. Obawa niepotrzebnej k??tni sk?oni?a go do pojedynkowania si? cztery razy tego samego dnia.
?art, na jaki Rebeka pozwoli?a sobie wzgl?dem mego ojca, bardzo mi si? nie podoba? i ju? chcia?em jej co? odpowiedzie?, gdy wtem towarzystwo rozesz?o si? i zebra?o dopiero nazajutrz.