Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (62)

Dzie? pi??dziesi?ty sz?sty
Zeszli?my si? o zwyk?ej godzinie i Cygan, maj?c czas wolny, tak nam dalej opowiada?:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Opowiedzia?em wam o dziwnym moim ?lubie. Spos?b, w jaki ?y?em z moj? ?on?, by? r?wnie szczeg?lny. Po zachodzie s?o?ca otwiera?a si? ?aluzja i widzia?em ca?e wn?trze jej mieszkania, wszelako nie wychodzi?a z domu i nie mia?em sposobno?ci, by zbli?y? si? do niej. Dopiero o p??nocy ochmistrzyni przychodzi?a po mnie i odprowadza?a nad rankiem.
W tydzie? potem ksi??niczka wr?ci?a do Madrytu. Stan??em przed ni? mocno zmieszany. Pope?ni?em ?wi?tokradztwo wobec mi?o?ci, jak? ku niej pa?a?em, i gorzko je sobie wyrzuca?em. Ona, przeciwnie, odnosi?a si? do mnie z niewypowiedzian? przychylno?ci?. Ile razy sam na sam ze mn? si? znajdowa?a, porzuca?a dawny zimny spos?b obej?cia, by?em dla niej bratem i przyjacielem.
Pewnego wieczora, wracaj?c do siebie, w?a?nie zamyka?em drzwi, gdy uczu?em, ?e kto? ci?gnie mnie za po??. Obr?ci?em si? i pozna?em Busquera.
- Mam ci? nareszcie, senor - rzek?. - Kawaler Toledo ?ali si?, ?e ci? od tak dawna nie widzia?, ?e kryjesz si? przed nim i ?e nie mo?e domy?li? si?, co tak wa?nego porabiasz. Prosi?em go o dwadzie?cia cztery godziny czasu, po up?ywie kt?rych obieca?em mu o wszystkim wiernie donie??. Powiod?y mi si? zamiary. Ale ty, paniczu, nie zapominaj o uszanowaniu, jakie mi winiene?, o?eni?em si? bowiem z twoj? macoch?.
Ostatnie te s?owa przypomnia?y mi, ile Busqueros przyczyni? si? do ?mierci mego ojca, nie mog?em si? wi?c powstrzyma? od okazania mu niech?ci i uda?o mi si? od niego uwolni?.
Nazajutrz poszed?em do ksi??niczki i opowiedzia?em jej to nieszcz?sne spotkanie. Zdawa?a si? by? mocno zmartwiona.
- Busqueros - rzek?a - to szpieg, kt?rego uwadze nic uj?? nie zdo?a. Trzeba usun?? Leonor? sprzed jego ciekawo?ci. Dzi? jeszcze wyprawi? j? do Avila. Nie miej mi tego za z?e, Avadoro, czyni? to dla waszego wsp?lnego szcz??cia.
- Pani - odpowiedzia?em - warunkiem szcz??cia jest spe?nienie ?ycze?, ja za? nigdy nie ?yczy?em sobie zosta? ma??onkiem Leonory. Pomimo to musz? wyzna?, ?e teraz przywi?za?em si? do niej i mi?o?? moja z ka?dym dniem wzrasta, je?eli w og?le wolno mi u?y? tego wyra?enia, nigdy jej bowiem w dzie? nie widuj?.
Tego samego wieczora poszed?em na ulic? Retrada, ale nikogo nie zasta?em. Drzwi i okna by?y pozamykane.
W kilka dni potem Toledo kaza? mnie przywo?a? do swego gabinetu i rzek?:
- M?wi?em o tobie kr?lowi. Najja?niejszy Pan wysy?a ci? z depeszami do Neapolu. Peterborough, ten zacny Anglik, dla nader wa?nych spraw pragnie widzie? si? ze mn? w Neapolu. JKMo?? nie ?yczy sobie, abym odby? t? podr??, ty wi?c musisz mnie zast?pi?. Wszelako - doda? - zdaje mi si?, ?e ten zamiar nie bardzo przypada ci do smaku.
- Niesko?czenie wdzi?czny jestem za ?ask? JKMo?ci - odpowiedzia?em - ale mam tu w Madrycie opiekunk?, bez kt?rej przyzwolenia nic nie odwa?? si? przedsi?wzi??.
Toledo u?miechn?? si? i rzek?:
- M?wi?em ju? o tym z ksi??niczk?; dzi? jeszcze udaj si? do niej.
Poszed?em do ksi??niczki, kt?ra mi rzek?a:
- Kochany Avadoro, znasz obecne po?o?enie monarchii hiszpa?skiej. Kr?l bliski jest grobu i na nim ga?nie linia austriacka. W tak krytycznych okoliczno?ciach ka?dy prawy Hiszpan powinien zapomnie? o sobie i korzysta? z wszelkich sposobno?ci s?u?enia swemu krajowi. Twoja ?ona jest w bezpiecznym miejscu. Leonora nie b?dzie do ciebie pisa?a, nic umie bowiem pisa?; karmelitanki jej tego nie nauczy?y. Ja zast?pi? j? i je?eli mam wierzy? ochmistrzyni, wkr?tce donios? ci wie?ci, kt?re ci? jeszcze wi?cej do niej przywi???.
To m?wi?c ksi??niczka spu?ci?a oczy, sp?on??a rumie?cem, po czym da?a mi znak do odej?cia.
Poszed?em do ministra po rozkazy, kt?re tyczy?y si? polityki zewn?trznej i rozci?ga?y tak?e na administracj? kr?lestwa neapolita?skiego, chciano je bowiem wszelkimi sposobami przywi?za? do Hiszpanii. Wyjecha?em nazajutrz i odby?em podr?? z mo?liwie najwi?kszym po?piechem.
Zacz??em wype?nia? dane mi polecenia z gorliwo?ci? zwyk?? przy ka?dej pierwszej pracy, w chwilach jednak wolnych od zatrudnie? wspomnienia Madrytu ca?kiem wype?nia?y mi umys?. B?d? co b?d? ksi??niczka mnie kocha?a, uczyni?a mi wyznanie; spokrewniwszy si? jednak ze mn?, wyleczy?a si? z nami?tno?ci, zachowa?a atoli przywi?zanie, kt?rego tysi?czne odbiera?em dowody. Leonora, tajemnicza bogini moich nocy, r?kami hymenu poda?a mi czar? rozkoszy.
Wspomnienie jej panowa?o nad moimi zmys?ami r?wnie jak nad sercem. ?al m?j za ni? zmienia? si? prawie w rozpacz. Opr?cz tych dwu kobiet ca?a reszta p?ci pi?knej by?a mi oboj?tna.
Listy od ksi??niczki dochodzi?y mnie razem z papierami od ministra. By?y nie podpisane i charakter pisma by? zmieniony. Dowiedzia?em si?, ?e Leonora zasz?a w ci???, ale ?e jest chora i znacznie opad?a na si?ach. Niebawem dosz?y mnie wie?ci, ?e zosta?em ojcem i ?e Leonora ogromnie cierpi. Nowiny, kt?re odbiera?em o jej zdrowiu, zdawa?y si? przygotowywa? mnie do strasznego ciosu, jaki mia? wkr?tce we mnie ugodzi?.
Nareszcie ujrza?em przybywaj?cego Toleda, w chwili gdy najmniej si? tego spodziewa?em. Rzuci? si? w moje obj?cia...
- Przybywam - rzek? - za sprawami kr?lewskimi, ale naprawd? to przysy?aj? mnie obie ksi??niczki.
Przy tych s?owach poda? mi list, kt?ry dr??c otworzy?em. Przewidywa?em jego tre??. Ksi??niczka donosi?a mi o ?mierci Leonory i ofiarowa?a pociechy najczulszej przyja?ni.
Toledo, kt?ry od dawna mia? na mnie wielki wp?yw, u?y? go dla przywr?cenia mi spokoju. Wprawdzie nie zna?em Leonory, ale by?a ona moj? ?on? i my?l o niej ??czy?a si? z rozkosznymi wspomnieniami kr?tkiego naszego zwi?zku. Cho? b?l ust?pi?, by?em ci?gle smutny i zn?kany.
Toledo wzi?? na siebie wszystkie sprawy, a gdy zosta?y za?atwione, wr?cili?my do Madrytu. W pobli?u bram stolicy kawaler wysiad? z powozu i przemykaj?c si? kr?tymi ?cie?kami, zaprowadzi? mnie na cmentarz karmelitanek. Tam pokaza? mi urn? z czarnego marmuru. Na podstawie b?yszcza?o nazwisko Leonory Avadoro. Obla?em grobowiec rzewnymi ?zami i kilka razy wraca?em do niego, zanim poszed?em przywita? si? z ksi??niczk?. Nie mia?a mi tego za z?e, przeciwnie, za pierwszym naszym spotkaniem okaza?a mi sympati? granicz?c? z czu?o?ci?. Zaprowadzi?a mnie do ostatniego pokoju swego mieszkania i pokaza?a dziecko w kolebce. Wzruszenie moje dosz?o do najwy?szego stopnia. Pad?em na kolana, ksi??niczka poda?a mi r?k? i kaza?a powsta?, po czym da?a mi znak do odej?cia.
Nazajutrz by?em u ministra, kt?ry przedstawi? mnie JKMo?ci. Toledo, wysy?aj?c mnie do Neapolu, szuka? pozoru, by wyjedna? dla mnie jak?? ?ask?. Zosta?em zaszczycony godno?ci? kawalera orderu Calatravy. Jakkolwiek odznaczenie to nie stawia?o mnie na r?wni z pierwszymi panami, wszelako znacznie ju? do nich zbli?a?o. Odt?d ksi??niczka, ksi??na Sidonia i Toledo starali si? we wszystkim dowie??, ?e uwa?aj? mnie za r?wnego. Wreszcie, im by?em winien ca?y m?j los, z przyjemno?ci? wi?c spogl?dali na moje wzniesienie si?.
Wkr?tce potem ksi??niczka Avila poleci?a mi przeprowadzi? pewn? spraw?, kt?r? mia?a w Radzie Kastylii. Dope?ni?em jej polece? z gorliwo?ci? i przezorno?ci?, kt?ra powi?kszy?a szacunek mojej opiekunki. Z ka?dym dniem ksi??niczka stawa?a si? dla mnie bardziej przychylna. I tu zaczyna si? najprzedziwniejsza cz??? ca?ej historii.
Po powrocie z W?och wprowadzi?em si? do mego mieszkania u Toleda, pomimo to jednak zachowa?em dawne przy ulicy Retrada. Zostawi?em tam na stra?y s?u??cego imieniem Ambrosio. Dom naprzeciwko, ten sam, w kt?rym bra?em ?lub, nale?a? do ksi??niczki, by? zamkni?ty i przez nikogo nie zamieszkany. Pewnego poranku przyszed? Ambrosio, prosz?c mnie, abym kogo innego przys?a? na jego miejsce, zw?aszcza kogo? odwa?nego, gdy? po p??nocy dziwne rzeczy dziej? si? w domu naprzeciwko. Chcia?em, aby mi wyt?umaczy? natur? tych zjawisk, ale Ambrosio zapewni?, ?e ze strachu na nic nie patrzy?, ?e zreszt? za ?adne skarby w ?wiecie nie podj??by si? przep?dzenia nocy w moim mieszkaniu, ani sam, ani w towarzystwie.
S?owa te obudzi?y moj? ciekawo??. Postanowi?em najbli?szej nocy naocznie o wszystkim si? przekona?.
Wewn?trz domu by?o jeszcze troch? sprz?t?w; przenios?em si? tam po wieczerzy. Kaza?em jednemu ze s?u??cych spa? w przedpokoju, sam za? zaj??em pok?j, kt?rego okna wychodzi?y na dawny dom Leonory. Wypi?em kilka fili?anek czarnej kawy, a?eby nie zasn??, i doczeka?em si? p??nocy. By?a to godzina, o kt?rej, wed?ug s??w Ambrosia, duchy si? pojawia?y. By ich nie sp?oszy?, zgasi?em ?wiec?. Wkr?tce w domu naprzeciwko ujrza?em ?wiat?o, kt?re przechodzi?o z pi?tra na pi?tro i z pokoju do pokoju.
?aluzje nie pozwala?y mi dostrzec, sk?d to ?wiat?o pochodzi, nazajutrz jednak pos?a?em do ksi??niczki po klucze od jej domu i poszed?em go obejrze?. Nie znalaz?em ?adnych sprz?t?w, ?adnego ?ladu czyjegokolwiek pobytu. Odczepi?em po jednej ?aluzji na ka?dym pi?trze i wyszed?em.
Wieczorem uda?em si? na moje stanowisko, a o p??nocy znowu to samo ?wiat?o zab?ys?o w domu naprzeciwko. Tym razem jednak spostrzeg?em, sk?d pochodzi?o. Kobieta w bieli, z lamp? w r?ku, obesz?a wolnym krokiem wszystkie pokoje na pierwszym pi?trze, przesz?a na drugie i znik?a. Lampa zbyt blado j? o?wieca?a, abym m?g? rozezna? jej rysy, po jasnych jednak w?osach pozna?em Leonor?.
Nazajutrz po?pieszy?em do ksi??niczki, ale nie zasta?em jej w domu. Uda?em si? do pokoju mego dzieci?cia; znalaz?em tam kilka kobiet, nies?ychanie zmieszanych i niespokojnych. Z pocz?tku nie chciano mi nic powiedzie?, nareszcie mamka wyzna?a, ?e w nocy wesz?a jaka? kobieta w bieli, z lamp? w r?ku, ?e d?ugo spogl?da?a na dziecko, pob?ogos?awi?a je i odesz?a. Wtem ksi??niczka wr?ci?a do domu, kaza?a mnie przywo?a? i rzek?a:
- Mam pewne przyczyny, dla kt?rych nie chc?, aby twoje dziecko d?u?ej tu pozostawa?o. Wyda?am rozkazy, aby mu przygotowano mieszkanie w domu przy ulicy Retrada. Tam odt?d b?dzie mieszka?o z mamk? i kobiet?, kt?ra uchodzi za jego matk?. Chcia?am ci w tym samym domu ofiarowa? mieszkanie, ale obawiam si?, ?e mog?yby st?d ur??? niepotrzebne domys?y.
Odpowiedzia?em, ?e zachowam mieszkanie naprzeciwko i czasami b?d? tam nocowa?.
Zastosowano si? do woli ksi??niczki i przeniesiono dziecko. Postara?em si?, aby je umieszczono w pokoju wychodz?cym na ulic? i aby nie zamykano ?aluzji. Gdy p??noc wybi?a, podszed?em do okna. Spostrzeg?em w pokoju naprzeciwko dziecko ?pi?ce obok mamki. Kobieta w bieli pokaza?a si? z lamp? w r?ku, zbli?y?a do kolebki, d?ugo spogl?da?a na dziecko, pob?ogos?awi?a je, po czym stan??a w oknie i zacz??a patrze? na mnie. Po chwili wysz?a i ujrza?em ?wiat?o na drugim pi?trze, na koniec wydosta?a si? na dach, lekko po nim przebieg?a, przeskoczy?a na s?siedni i znik?a mi z oczu.
Wyznaj?, ?e mocno by?em tym wszystkim zmieszany. Nazajutrz z niecierpliwo?ci? oczekiwa?em p??nocy. Jak tylko wybi?a, usiad?em w oknie. Wkr?tce ujrza?em ju? nie kobiet? w bieli, ale jakiego? kar?a z sin? twarz?, jedn? nog? drewnian? i lamp? w r?ku. Zbli?y? si? do dziecka, bacznie mu si? przyjrza?, a nast?pnie podwin?wszy nogi usiad? w oknie i zacz?? z uwag? mi si? przypatrywa?. Niebawem z okna zeskoczy? albo raczej ze?lizn?? si? na ulic? i j?? stuka? do moich drzwi. Stoj?c w oknie, zapyta?em go, kim jest i czego ??da. Zamiast odpowiedzi rzek?:
- Don Juanie Avadoro, we? szpad? i kapelusz i p?jd? za mn?.
Uczyni?em, co chcia?, zszed?em na ulic? i ujrza?em kar?a o dwadzie?cia krok?w przede mn?, kulej?cego na swojej drewnianej nodze i pokazuj?cego mi drog? latarni?. Uszed?szy oko?o stu krok?w, zboczy? na lewo i wprowadzi? mnie w opuszczon? cz??? miasta, kt?ra si? ci?gn??a mi?dzy ulic? Retrada a rzek? Manzanares. Przeszli?my pod sklepieniem i dostali?my si? na patio zasadzone drzewami. Patio jest to podw?rze, na kt?re nie zaje?d?aj? powozy. W g??bi podw?rza znajdowa?a si? w ma?a fasada gotycka, b?d?ca jak gdyby bram? od jakiej? kaplicy. Zza kolumny pokaza?a si? kobieta w bieli, karze? o?wieci? latarni? moj? twarz.
- To on! - zawo?a?o zjawisko - on sam! m?j m??! m?j najdro?szy ma??onek!
- Pani - odrzek?em - by?em przekonany, ?e umar?a?.
W istocie, by?a to Leonora, pozna?em j? po d?wi?ku g?osu, a bardziej jeszcze po nami?tnych u?ciskach, kt?rych gwa?towno?? sprawi?a, ?e nie zastanawia?em si? nawet nad niezwyk?o?ci? tego zdarzenia. Nie mia?em na to zreszt? czasu; Leonora wnet wy?lizn??a si? z moich obj?? i znikn??a w ciemno?ci. Nie wiedzia?em, co z sob? pocz??; na szcz??cie karze? ofiarowa? mi pomoc swojej latarni, uda?em si? za nim przez zwaliska i opuszczone ulice, gdy wtem nagle latarnia zagas?a. Karze?, kt?rego przywo?ywa?em, nie odpowiada? na moje krzyki; noc by?a zupe?nie ciemna, postanowi?em po?o?y? si? na ziemi i doczeka? dnia.
Obudzi?em si?, gdy s?o?ce ju? by?o wysoko. Le?a?em pod urn? z czarnego marmuru, na kt?rym wyczyta?em napis z?o?ony z?otymi literami: "Leonora Avadoro". Nie by?o w?tpliwo?ci, przep?dzi?em noc przy grobowcu mojej ?ony. Przypomnia?em sobie zasz?e wypadki i wyznam, ?e wspomnienie ich mocno mnie zmiesza?o. Od dawna nie zbli?a?em si? do trybuna?y pokuty. Poszed?em do teatyn?w i za??da?em dziada mego, fra Geronimo. Powiedziano mi, ?e le?y chory, poprosi?em przeto o innego spowiednika. Zapyta?em go, czy z?e duchy mog? przybiera? na si? kszta?ty ludzkie.
- Bez w?tpienia - odpowiedzia?. - ?w. Tomasz w swej Summie wspomina o tego rodzaju widmach. Idzie tu o grzech wyj?tkowy, z kt?rego nie ka?dy spowiednik mo?e uwolni?. Gdy cz?owiek d?ugo nie przyst?puje do sakrament?w, szatany nabieraj? nad nim nadzwyczajnego wp?ywu; ukazuj? mu si? pod postaci? kobiet i wodz? go na pokuszenie. Je?eli my?lisz, m?j synu, ?e spotka?e? takie widma, udaj si? do wielkiego spowiednika. Nie tra? czasu, nikt nie jest pewny godziny ?mierci.
Odpowiedzia?em, ?e spotka?o mnie dziwne zdarzenie, kt?re mo?e by?o tylko z?udzeniem zmys??w, po czym prosi?em go, aby mi pozwoli? przerwa? spowied?.
Poszed?em do Toleda, kt?ry o?wiadczy?, ?e zaprowadzi mnie na obiad do ksi??niczki Avila, gdzie b?dzie tak?e ksi??na Sidonia. Zauwa?y?, ?e jestem roztargniony, i zapyta? o przyczyn?. W istocie, by?em zamy?lony i odpowiada?em bez zwi?zku na pytania. Obiad u ksi??niczki nie rozproszy? mego smutku, jednak?e weso?o?? Toleda i obu dam by?a tak ?ywa, ?e nareszcie rozchmurzy?em czo?o.
Podczas obiadu dostrzeg?em znaki porozumiewawcze i u?miechy, kt?re zdawa?y si? mnie dotyczy?. Wstali?my od sto?u, ale zamiast uda? si? do bawialnej komnaty, przeszli?my do dalszych pokoj?w. W?wczas Toledo zamkn?? drzwi na klucz i rzek?:
- Szlachetny kawalerze Calatravy, kl?knij przed ksi??niczk?, kt?ra ju? od przesz?o roku jest twoj? ?on?. Spodziewam si?, i? nie powiesz, ?e? si? tego domy?la?. Ludzie, kt?rym by? chcia? opowiedzie? twoje przygody, mogliby odgadn?? tajemnic?, najwi?cej nam jednak zale?a?o na tym, aby podejrzenia dusi? w zarodku, i dot?d usi?owania nasze pomy?lny skutek uwie?cza?. Prawda, tajemnice dumnego ksi?cia Avila wybornie nam pos?u?y?y. W istocie, mia? on syna, kt?rego chcia? przyzna?, ale syn ?w umar?, ksi??? za? na?wczas za??da? od c?rki, a?eby nigdy nie wchodzi?a w ma??e?skie zwi?zki i tym sposobem zostawi?a ca?y maj?tek Sorrientom, kt?rzy s? m?odsz? lini? Avil?w.
Wynios?a nasza ksi??niczka za nic w ?wiecie nie by?aby przyj??a niczyjej w?adzy, ale od chwili naszego powrotu z Malty wynios?o?? ta mocno si? zni?y?a i grozi?o jej zupe?ne rozbicie. Na szcz??cie ksi??niczka Avila ma przyjaci??k?, kt?ra jest tak?e twoj?, kochany Avadoro. Zwierzy?a si? jej ze swymi uczuciami i wtedy z?o?yli?my we troje waln? rad?. Wynale?li?my, a raczej wymy?lili?my Leonor?, c?rk? nieboszczyka ksi?cia i infantki, kt?ra by?a po prostu ksi??niczk?, przybran? w jasn? peruk?, wybielon? i rozros?? za pomoc? sukni. Ty jednak ani mog?e? pozna? dumnej twojej w?adczyni w skromnej wychowanicy karmelitanek. By?em obecny przy kilku pr?bach tej roli i wyznam, ?e r?wnie? da?bym si? omami?.
Ksi??niczka widz?c, ?e odrzucasz naj?wietniejsze zwi?zki jedynie dla ch?ci s?u?enia jej, postanowi?a ci? za?lubi?. Jeste?cie po?enieni przed Bogiem i Ko?cio?em, ale nie przed lud?mi, a przynajmniej na pr??no usi?owaliby?cie udowodni? wasze ma??e?stwo. Tym sposobem ksi??niczka dotrzyma?a przyj?tych zobowi?za?.
Po??czyli?cie si? ?wi?tym zwi?zkiem, skutkiem czego ksi??niczka musia?a przep?dzi? kilka miesi?cy na wsi, dla ukrycia si? przed wzrokiem og??u. Busqueros przyby? do Madrytu, kaza?em mu, aby ci? ?ledzi?, i pod pozorem unikni?cia przenikliwo?ci szpiega wyprawili?my Leonor? na wie?. Nast?pnie wypad?o nam wys?a? ci? do Neapolu, nie wiedzieli?my bowiem, jak ci? uspokoi? wzgl?dem twojej ?ony, ksi??niczka za? wtedy dopiero chcia?a da? ci si? pozna?, gdy ?ywy dow?d waszej mi?o?ci ustali twoje do niej prawa.
Teraz, kochany Avadoro, b?agam ci? o przebaczenie. Utopi?em sztylet w twym sercu, donosz?c ci o ?mierci osoby, kt?ra nigdy nie istnia?a. Wszelako szczery tw?j ?al nie by? stracony. Ksi??niczka ze wzruszeniem przekona?a si?, ?e kocha?e? j? pod dwiema tak r??nymi postaciami.
Od tygodnia pragnie koniecznie wszystko ci wyjawi?, ale tu znowu cala wina spada na mnie. Upar?em si?, aby z tamtego ?wiata przywo?a? Leonor?. Ksi??niczka zgodzi?a si? przybra? na siebie rol? kobiety w bieli, ale nie ona to z tak? lekko?ci? biega?a po dachu. Leonor? t? by? ma?y kominiarczyk, rodem z Sabaudii. Ten sam hultaj nast?pnej nocy przyszed? udawa? kulawego diab?a. Usiad? na oknie i spu?ci? si? na ulic? za pomoc? sznura przywi?zanego do zasuwy od okna.
Nie wiem, co si? dzia?o na podw?rzu u karmelitanek, ale dzisiejszego poranku znowu kaza?em ci? ?ledzi? i dowiedzia?em si?, ?e d?ugo kl?cza?e? przy konfesjonale. Nie lubi? mie? do czynienia z Ko?cio?em i l?ka?em si?, aby ?art nie by? za daleko posuni?ty. Nie sprzeciwia?em si? ju? zatem ?yczeniom ksi??niczki i postanowili?my, ?e dzi? dowiesz si? o wszystkim.
Tymi mniej wi?cej s?owy przem?wi? do mnie Toledo, ale ja niewiele go s?ucha?em. Kl?cza?em u n?g Manueli, rozkoszne pomieszanie malowa?o si? w jej rysach, wyra?nie czyta?em w nich wyznanie pora?ki. Zwyci?stwo moje mia?o tylko dw?ch ?wiadk?w, ale wcale mnie przez to mniej nie uszcz??liwia?o. Dozna?em najwy?szego powodzenia w mi?o?ci, w przyja?ni,
a nawet w mi?o?ci w?asnej. C?? za chwila dla m?odego cz?owieka!
Gdy Cygan domawia? tych s??w, dano mu zna?, ?e czas zaj?? si? sprawami hordy. Zwr?ci?em si? do Rebeki i uczyni?em jej uwag?, ?e s?yszeli?my opowiadanie nadzwyczajnych przyg?d, kt?re jednak wyt?umaczono nam zwyk?ym sposobem.
- Masz s?uszno?? - odpowiedzia?a - by? mo?e, ?e i twoje tak samo dadz? si? wyt?umaczy?.