Dzie? czterdziesty ?smy
Nazajutrz, gdy zebrali?my si? razem, Cygan, ulegaj?c powszechnym naleganiom, tak dalej j?? rozpowiada?:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Lopez Suarez ju? od dw?ch tygodni by? szcz??liwym ma??onkiem zachwycaj?cej Inezy, Busqueros za?, dokonawszy, jak mu si? zdawa?o, tego wa?nego przedsi?wzi?cia, przyczepi? si? do Toleda. Uprzedzi?em kawalera o natr?ctwie jego satelity, ale don Ro-que sam czu? dobrze, ?e tym razem nale?y by? przezorniejszym. Toledo pozwoli? mu przychodzi? do siebie i Busqueros wiedzia?, ?e dla zachowania prawa nie nale?y go nadu?ywa?.
Pewnego dnia kawaler zapyta? go, co to by?a za mi?ostka, kt?rej ksi??? Arcos przez tyle lat si? oddawa?, i czy w istocie kobieta owa by?a tak zachwycaj?ca, ?e potrafi?a na tak d?ugo przywi?za? do siebie ksi?cia. Busqueros przybra? powa?ny wyraz twarzy i rzek?:
- Wasza wielmo?no?? jest bez w?tpienia silnie przekonany o moim dla niego po?wi?ceniu, kiedy raczy pyta? mnie o tajemnice dawnego mego opiekuna. Z drugiej strony szczyc? si? na tyle blisk? znajomo?ci? waszej wielmo?no?ci, by nie w?tpi?, ?e pewnego rodzaju lekko??, jak? spostrzeg?em w jego obej?ciu z kobietami, bynajmniej nie b?dzie do mnie si? stosowa?a i ?e wasza wielmo?no?? wydaniem tajemnicy nie zechce narazi? swego wiernego s?ugi.
- Senor Busqueros - odpar? kawaler - wcale nie prosi?em ci? o panegiryk.
- Wiem o tym - rzek? Busqueros - ale panegiryk waszej wysoko?ci zawsze znajduje si? na ustach tych, kt?rzy mieli zaszczyt zawrze? z nim znajomo??. Histori?, o kt?r? wasza wielmo?no?? raczy mnie pyta?, zacz??em opowiada? m?odemu negocjantowi, kt?rego przed niedawnym czasem po??czyli?my z pi?kn? Inez?.
- Ale nie sko?czy?e? jej. Lopez Suarez powt?rzy? j? ma?emu Avarito, kt?ry mnie z ni? zapozna?. Stan??e? na tym, gdy Frasqueta opowiedzia?a ci swoj? histori? w ogrodzie, ksi??? Arcos za?, przebrany za jej przyjaci??k?, zbli?y? si? do ciebie i rzek?, ?e chodzi mu o przyspieszenie wyjazdu Cornadeza i ?e chce, aby ten nie poprzesta? na pielgrzymce, lecz aby przez jaki? czas odprawia? pokut? w jednym ze ?wi?tych miejsc.
- Wasza wielmo?no?? - przerwa? Busqueros - ma zadziwiaj?c? pami??. W istocie, tymi s?owy odezwa? si? do mnie ja?nie o?wiecony ksi???; poniewa? jednak historia ?ony jest ju? waszej wielmo?no?ci znana, wypada dla zachowania porz?dku, abym przyst?pi? do historii m??a i opowiedzia?, jakim sposobem zawar? on znajomo?? ze straszliwym pielgrzymem, nazwiskiem Hervas.
Toledo zasiad? i doda?, ?e zazdro?ci ksi?ciu takiej kochanki, jak? by?a Frasqueta, ?e lubi? zawsze zuchwa?e kobiety i ?e ta przewy?sza?a pod tym wzgl?dem wszystkie, jakie dot?d zna?. Busqueros u?miechn?? si? dwuznacznie, po czym tak zacz?? m?wi?:
HISTORIA CORNADEZA
Ma??onek Frasquety by? synem mieszczanina z Salamanki; nazwisko jego stanowi?o prawdziwe nomen-omen. D?ugo w jednym z biur miejskich zajmowa? jaki? podrz?dny urz?d i prowadzi? zarazem ma?y handel hurtowy, zaopatruj?c kilku detalist?w. Nast?pnie odziedziczy? znaczny spadek i postanowi?, zwyczajem wi?kszej cz??ci swych rodak?w, odda? si? wy??cznie pr??niactwu. Ca?e zatrudnienie jego polega?o na ucz?szczaniu do ko?cio??w, miejsc publicznych i paleniu cygar.
Wasza wielmo?no?? powie zapewne, ?e Cornadez z tak wy??cznym upodobaniem do spokojno?ci nie powinien by? ?eni? si? z pierwsz? lepsz? swawolnic?, kt?ra stroi?a do? miny przez okno; ale na tym w?a?nie polega wielka zagadka serca ludzkiego, ?e nikt nie post?puje tak, jak post?powa? powinien. Jeden ca?e szcz??cie upatruje w ma??e?stwie, przez ca?e ?ycie zastanawia si? nad wyborem i umiera nareszcie bez?enny; drugi przysi?ga nigdy si? nie ?eni?, a mimo to bierze jedn? ?on? po drugiej. Takim sposobem i nasz Cornadez o?eni? si?. Z pocz?tku szcz??cie jego by?o nie do opisania; niebawem jednak pocz?? ?a?owa?, zw?aszcza gdy ujrza?, ?e mu siedzi na karku nie tylko hrabia de Pe?a Flor, ale nadto cie? jego, kt?ry na m?czarnie nieszcz?snego ma??onka wymkn?? si? z piekie?. Cornadez zesmutnia? i nie odzywa? si? do nikogo. Wkr?tce kaza? przenie?? swoje ???ko do gabinetu, gdzie sta? kl?cznik i kropielnica. W dzie? rzadko kiedy widywa? ?on? i cz??ciej ni? kiedykolwiek chodzi? do ko?cio?a.
Pewnego dnia stan?? obok jakiego? pielgrzyma, kt?ry wlepi? we? tak przera?aj?cy wzrok, ?e Cornadez w najwy?szej niespokojno?ci musia? wyj?? z ko?cio?a. Wieczorem znowu spotka? go na promenadzie i odt?d zawsze i wsz?dzie go spotyka?. Gdziekolwiek si? znalaz?, nieruchomy i przenikliwy wzrok pielgrzyma napawa? go niewys?owion? udr?k?. Nareszcie Cornadez, przezwyci??aj?c wrodzon? boja?liwo??, rzek?:
- M?j panie, oskar?? ci? przed alkadem, je?eli nie przestaniesz mnie prze?ladowa?.
- Prze?ladowa?! prze?ladowa?! - odpar? pielgrzym ponurym i grobowym g?osem. - W istocie, prze?laduj? ci?, ale twoje sto dublon?w dane za g?ow? i zamordowany cz?owiek, kt?ry umar? bez sakrament?w. C??? Czy nie zgad?em?
- Kto jeste?? - zapyta? Cornadez, zdj?ty strachem.
- Jestem pot?pie?com - odpar? pielgrzym - ale pok?adam ufno?? w mi?osierdziu bo?ym. Czy s?ysza?e? o uczonym Hervasie?
- Obi?a mi si? o uszy jego historia - rzek? Cornadez. - By? to bezbo?nik, kt?ry smutnie sko?czy?.
- Ten sam w?a?nie - rzek? pielgrzym. - Jestem jego synem, od przyj?cia na ?wiat naznaczonym pi?tnem pot?pienia, ale w zamian udzielona mi zosta?a w?adza odkrywania pi?tna na czo?ach grzesznik?w i sprowadzania ich na drog? zbawienia. Chod? za mn?, nieszcz?sna igraszko szatana, dam ci si? bli?ej pozna?.
Pielgrzym zaprowadzi? Cornadcza do ogrodu ojc?w celestyn?w i usiad?szy z nim na ?awce w jednej z najbardziej odludnych alei, tak mu j?? rozpowiada?:
HISTORIA DIEGA HERVASA OPOWIADANA PRZEZ SYNA JEGO, POT?PIONEGO PIELGRZYMA
Nazywam si? B?a?ej Hervas. Ojciec m?j, Diego Hervas, w m?odym wieku wys?any na uniwersytet w Salamance, niebawem odznaczy? si? szczeg?lniejszym zapa?em do nauk. Wkr?tce daleko zostawi? za sob? swoich koleg?w, po kilku za? latach wi?cej umia? od wszystkich profesor?w. Natenczas, zamkn?wszy si? w swojej izdebce z dzie?ami pierwszych mistrz?w we wszystkich naukach, powzi?? b?og? nadziej?, ?e osi?gnie tak? sam? s?aw? i ?e nazwisko jego wymieniane b?dzie w?r?d nazwisk najznakomitszych uczonych.
Do tej ??dzy, jak widzisz, wcale nieumiarkowanej, Diego inn? jeszcze przy??czy?. Chcia? bezimiennie wydawa? dzie?a i dopiero gdy warto?? ich zostanie powszechnie uznana, wyjawi? swoje nazwisko i zdoby? w jednej chwili s?aw?. Tymi zamiarami zaj?ty, os?dzi?, ?e Salamanka nie jest widnokr?giem, nad kt?rym wspania?a gwiazda jego przeznaczenia mog?aby uzyska? nale?yty blask, zwr?ci? wi?c swoje spojrzenia ku stolicy. Tam bez w?tpienia ludzie odznaczaj?cy si? geniuszem u?ywali nale?ytego im szacunku, ho?d?w og??u, zaufania ministr?w, a nawet ?aski kr?lewskiej.
Diego wyobrazi? sobie zatem, ?e tylko stolica mo?e sprawiedliwie oceni? jego znakomite zdolno?ci. M?ody nasz uczony mia? przed oczyma geometri? Kartezjusza, analiz? Harriota, dzie?a Fermata i Robervala. Spostrzeg? jasno, ?e wielcy ci geniusze, toruj?c drog? nauce, post?powali przecie? niepewnym krokiem. Zebra? razem wszystkie ich odkrycia, do??czy? wnioski, o jakich dot?d nie pomy?lano, i przedstawi? poprawki do u?ywanych na?wczas logarytm?w. Hervas przesz?o rok pracowa? nad swoim dzie?em. W owym czasie ksi??ki o geometrii pisano wy??cznie po ?acinie; Hervas, dla wi?kszego upowszechnienia, napisa? swoj? po hiszpa?sku, dla zaostrzenia za? og?lnej ciekawo?ci nada? jej tytu?: Ods?oni?te tajemnice analizy wraz z wiadomo?ci? o niesko?czono?ciach w ka?dym wymiarze.
Gdy r?kopis by? ju? uko?czony, m?j ojciec w?a?nie wychodzi? z ma?oletno?ci i otrzyma? w tym wzgl?dzie uwiadomienie od swoich opiekun?w; o?wiadczyli mu oni zarazem, ?e jego maj?tek, kt?ry z pocz?tku zdawa? si? ?niada? z o?miu tysi?cy pistol?w, z powodu r??nych nieprzewidzianych wypadk?w spad? do o?miuset, kt?re po urz?dowym skwitowaniu z opieki natychmiast mu b?d? wr?czone. Hervas obliczy?, ?e potrzebuje akurat o?miuset pistol?w na wydrukowanie swego r?kopisu i podr?? do Madrytu, czym pr?dzej wi?c podpisa? pokwitowanie z opieki, odebra? pieni?dze i poda? r?kopis do cenzury. Cenzorowie z wydzia?u teologicznego zacz?li robi? niejakie trudno?ci, poniewa? analiza niesko?czenie ma?ych wielko?ci zdawa?a si? prowadzi? do atom?w Epikura, kt?r? to nauk? Ko?ci?? pot?pi?. Wyt?umaczono im, ?e chodzi o wielko?ci oderwane, a nie o cz?stki materialne, i cofn?li sw?j sprzeciw.
Z cenzury dzie?o przesz?o do drukarza. By? to wielki tom in quarto, do kt?rego trzeba by?o ula? brakuj?ce czcionki algebraiczne, a nawet sporz?dzi? nowe matryce. Tym sposobem wydanie tysi?ca egzemplarzy kosztowa?o siedemset pistol?w. Hervas tym ch?tniej je po?wi?ci?, ?e spodziewa? si? za ka?dy egzemplarz dosta? trzy pistole, co mu zapowiada?o dwa tysi?ce trzysta pistol?w czystego zysku. Aczkolwiek nie ubiega? si? za zyskiem, atoli nic bez pewnej przyjemno?ci my?la? o zebraniu tej okr?g?ej sumki.
Druk trwa? ponad sze?? miesi?cy, Hervas sam przeprowadza? korekt? i nudna ta praca wi?cej go kosztowa?a wysi?ku ani?eli samo napisanie dzie?a. Nareszcie najwi?kszy w?z, jaki mo?na by?o znale?? w Salamance, przywi?z? do jego mieszkania ci??kie paki, na kt?rych zasadza? tera?niejsz? chwa?? i przysz?? nie?miertelno??.
Nazajutrz Hervas, upojony rado?ci? i odurzony nadziej?, objuczy? swoim dzie?em osiem mu??w, sam wsiad? na dziewi?tego i ruszy? drog? do Madrytu. Przybywszy do stolicy, zsiad? przed ksi?garzem Moreno i rzek? mu:
- Senor Moreno, te osiem mu??w przywioz?o dziewi??set dziewi??dziesi?t dziewi?? egzemplarzy dzie?a. kt?rego mam zaszczyt wr?czy? ci egzemplarz tysi?czny. Sto egzemplarzy mo?esz senor sprzeda? na w?asn? korzy?? za trzysta pistol?w, z pozosta?ych za? raczysz zda? mi rachunek. Pochlebiam sobie, ?e wydanie w przeci?gu kilku tygodni b?dzie wyczerpano i ?e b?d? m?g? przedsi?wzi?? drugie, do kt?rego dodam pewne obja?nienia, jakie podczas druku przysz?y mi do g?owy.
Moreno zdawa? si? pow?tpiewa? o tak szybidej sprzeda?y, ale widz?c zezwolenie cenzor?w z Sala-manki, przyj?? paki do swego magazynu i wystawi? w ksi?garni kilka egzemplarzy na sprzeda?. Hervas wprowadzi? si? do gospody i nie trac?c czasu, natychmiast zaj?? si? obja?nieniami, kt?re chcia? przy??czy? do drugiego wydania.
Po up?ywie trzech tygodni nasz geometra os?dzi?, ?e czas uda? si? do Morena po pieni?dze za sprzedane ksi??ki i ?e przynajmniej z tysi?c pistol?w przyniesie do domu. Poszed? wi?c i z nies?ychanym zmartwieniem dowiedzia? si?, ?e dot?d nie sprzedano ani jednego egzemplarza. Wkr?tce jeszcze dotkliwszy cios we? ugodzi?, wr?ciwszy bowiem do gospody, zasta? nadwornego alguacila, kt?ry kaza? mu wsi??? do zamkni?tego powozu i zawi?z? do Wie?y Segowskiej.
Dziwne si? wydaje, ?e post?powano z geometr? jak gdyby z wi??niem stanu, ale przyczyna tego by?a nast?puj?ca: Egzemplarze wystawione w ksi?gami u Morena wpad?y wkr?tce w r?ce kilku ciekawc?w ucz?szczaj?cych do jego sklepu. Jeden z nich, przeczytawszy nag??wek: "Ods?oni?te tajemnice analizy" rzek?, ?e musi to by? jaki? paszkwil na rz?d; drugi przypatrzywszy si? bacznie tytu?owi, doda? ze z?o?liwym u?miechem, ?e niezawodnie jest to satyra na don Pedra de Alanyes, ministra skarbu, gdy? analyse jest anagramem nazwiska Alanyes, nast?pna za? cz??? tytu?u, "o niesko?czono?ciach w ka?dym wymiarze", wyra?nie stosuje si? do tego ministra, kt?ry w istocie materialnie by? niesko?czenie ma?y i niesko?czenie opas?y, moralnie za? niesko?czenie wynios?y i niesko?czenie prostacki. ?atwo wnie?? z tego ?artu, ?e bywalcom ksi?garni Morena wolno by?o wszystko m?wi? i ?e rz?d przez szpary patrzy? na t? ma?? junt? szyderc?w.
Ci, kt?rzy znaj? Madryt, wiedz?, ?e pod pewnymi wzgl?dami lud w tym mie?cie dor?wnywa klasom wy?szym; zajmuj? go te same wypadki, podziela te same zdania, a dowcipy z wielkiego ?wiata podawane z ust do ust kr??? po ulicach. To samo sta?o si? z przycinkami bywalc?w ksi?garni Morena. Wkr?tce wszyscy balwierze, a za nimi i ca?y lud nauczy? si? ich na pami??. Odt?d nie nazywano inaczej ministra Alanyes jak senorem "Analiz? niesko?czono?ci". Dygnitarz ten przyzwyczai? si? ju? do niech?ci, jak? wzbudza? w ludzie, i bynajmniej na ni? nie zwa?a?, ale uderzony cz?sto powtarzanym przezwiskiem, zapyta? pewnego razu swego sekretarza o jego znaczenie. Otrzyma? odpowied?, ?e pocz?tek temu ?artowi da?a pewna ksi??ka matematyczna, kt?r? sprzedawano u Morena. Minister, nie wchodz?c w bli?sze szczeg??y, kaza? naprz?d uwi?zi? autora, nast?pnie za? skonfiskowa? wydanie.
Hervas, nie znaj?c powodu swej kary, zamkni?ty w Wie?y Segowskiej, pozbawiony pi?r i atramentu, nie wiedz?c, kiedy go wypuszcz? na wolno??, postanowi? dla uprzyjemnienia nud?w przypomnie? sobie w umy?le wszystkie swoje wiadomo?ci, czyli przywie?? na pami?? wszystko, co umia? z ka?dej nauki. Natenczas z wielkim zadowoleniem spostrzeg?, ?e rzeczywi?cie ogarnia ca?y obszar wiedzy ludzkiej i ?e by?by m?g? jak niegdy? Pico della Mirandola, podo?a? dyspucie de omni scibili.
Zapalony ??dz? ws?awienia swego nazwiska w uczonym ?wiecie, zamierzy? wi?c napisa? dzie?o w stu tomach, kt?re mia?o zawiera? wszystko, co ludzie w owym czasie wiedzieli. Chcia? wyda? je bezimiennie. Publiczno?? bez w?tpienia by?aby my?la?a, ?e dzie?o to musi by? utworem jakiego? naukowego towarzystwa; wtedy Hervas chcia? ujawni? swe nazwisko i od razu pozyska? s?aw? i miano wszechstronnego m?drca. Trzeba przyzna?, ?e si?y jego umys?u istotnie odpowiada?y temu olbrzymiemu przedsi?wzi?ciu. Sam czu? to bardzo dobrze i ca?? dusz? odda? si? zamiarowi, kt?ry pochlebia? dwom nami?tno?ciom jego duszy: mi?o?ci do nauk i mi?o?ci w?asnej.
Sze?? tygodni szybko tym sposobem ubieg?o Hervasowi; po up?ywie tego czasu gubernator zamku zawezwa? go do siebie. Zasta? tam pierwszego sekretarza ministra skarbu. Cz?owiek ten sk?oni? si? przed nim z pewnego rodzaju poszanowaniem i rzek?:
- Don Diego, chcia?e? wej?? w ?wiat bez ?adnego opiekuna, co by?o nader wielk? nierozwag?; gdy wi?c oskar?ono ci?, nikt nie stan?? w twojej obronie. Zarzucaj? ci, ?e wystosowa?e? przeciw ministrowi skarbu twoj? analiz? niesko?czono?ci. Don Pedro de Alanyes, s?usznie rozgniewany, rozkaza? spali? ca?y nak?ad twego dzie?a; ale poprzestaj?c na tym zado??uczynieniu, raczy ci przebaczy? i ofiaruje ci w swoim biurze miejsce contadora. B?dziesz mia? sobie powierzone pewne rachunki, kt?rych zagmatwanie czasami wprawia nas w k?opot. Wyjd? z tego wi?zienia, do kt?rego nigdy wi?cej nie powr?cisz.
Hervas z pocz?tku wpad? w smutek dowiedziawszy si?, ?e mu spalono dziewi??set dziewi??dziesi?t dziewi?? egzemplarzy dzie?a, kt?re go kosztowa?o tyle zabieg?w, ale poniewa? teraz ju? na czym innym zasadza? swoj? s?aw?, wkr?tce pocieszy? si? i poszed? zaj?? ofiarowane mu miejsce.
Tam podano mu rejestry annat, tabele dyskonta z got?wkowym rabatem i inne tym podobne obliczenia, kt?re uskuteczni? z niewypowiedzian? ?atwo?ci?, pozyskuj?c szacunek swoich naczelnik?w. Wyp?acono mu z g?ry Kwartaln? pensj? i dano mieszkaniu w domu nale??cym do ministerium.
Gdy Cygan domawia? tych s??w, odwo?ano go dla spraw hordy, musieli?my wi?c do nast?pnej doby od?o?y? zaspokojenie naszej niecierpliwo?ci.