Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (50)

Dzie? czterdziesty czwarty
Zebrali?my si? wszyscy w milczeniu i margrabia, zasiad?szy, tak zacz?? m?wi?:
DALSZY CI?G HISTORII MARGRABIEGO TORRES ROVELLAS
M?wi?em wam o mojej mi?o?ci do zachwycaj?cej Tlaskali, odmalowa?em wam jej posta? i dusz?; dalszy ci?g mojej historii najlepiej da j? wam pozna?.
Tlaskala wierzy?a w prawdy naszej ?wi?tej wiary, ale zarazem mia?a g??bokie poszanowanie dla pami?ci swych ojc?w i, w tak pomieszanym sposobie widzenia tych spraw, u?o?y?a sobie osobny raj, kt?ry nie by? w niebie, ale w jakiej? po?redniej krainie. Podziela?a nawet do pewnego stopnia zabobony swoich rodak?w, wierzy?a, ?e znakomite cienie kr?l?w jej pokolenia ?r?d ciemnych nocy schodz? na ziemi? i odwiedzaj? starodawny cmentarz po?o?ony w g?rach. Tlaskala za nic w ?wiecie nie by?aby tam posz?a w nocy. Czasami jednak chodzili?my tam w dzie? i d?ugie sp?dzali?my godziny. Tlaskala t?umaczy?a mi hieroglify wyryte na grobowcach jej przodk?w i obja?nia?a je podaniami, w kt?rych by?a nader bieg?a.
Znali?my ju? wi?ksz? cz??? napis?w i post?puj?c dalej w naszych poszukiwaniach, wynajdywali?my nowe, kt?re oczyszczali?my z mchu i cierni?w je pokrywaj?cych. Pewnego dnia Tlaskala pokaza?a mi kolczasty krzak i rzek?a, ?e ma on tu swoje znaczenie, gdy? ten, kt?ry go posadzi?, powzi?? wprz?dy zamiar sprowadzenia zemsty niebios na cienie nieprzyjaci??, i ?e dobrze uczyni? wyt?piaj?c t? z?owrog? ro?lin?. Wzi??em siekier? z r?k id?cego za nami Meksykanina i wyci??em nieszcz?sny krzak. Wtedy spostrzegli?my kamie?, pokryty hieroglifami g??ciej ni? nagrobki, kt?re dotychczas ogl?dali?my.
- Napis ten - rzek?a Tlaskala - po?o?ony zosta? ju? po zdobyciu naszego kraju. Meksykanie na?wczas mieszali hieroglify z niekt?rymi literami alfabetu, kt?re przej?li od Hiszpan?w. Napisy owoczesne ?atwiejsze s? do odczytania.
W istocie, zacz??a czyta?, ale za ka?dym wyrazem coraz wi?ksza bole?? malowa?a si? w jej rysach, nareszcie pad?a bez zmys??w na g?az, kt?ry przez dwa wieki ukrywa? pow?d jej nag?ego przera?enia.
Przeniesiono Tlaskal? do domu, odzyska?a nieco przytomno??, ale nie mog?a zwi?za? dw?ch my?li razem i ci?gle m?wi?a od rzeczy. Powr?ci?em do siebie w najgwa?towniejszej rozpaczy, a nazajutrz otrzyma?em list nast?puj?cej tre?ci:
Alonzo, a?eby napisa? te kilka s??w, musia?am zebra? wszystkie si?y i my?li moje. Pismo to wr?czy ci stary Xoaz, dawny m?j nauczyciel mowy ojc?w moich. Zaprowad? go do kamienia, kt?ry wczoraj wynale?li?my, i pro?, aby ci wyt?umaczy? napis. Wzrok m?j miesza si?, g?sta mg?a pokrywa moje oczy. Alon-20, straszliwe widziad?a snuj? si? pomi?dzy nami - Alonzo - trac? ci? z oczu.
Xoaz by? jednym z teoksych?w, czyli pochodzi? z dawnych kap?an?w. Zaprowadzi?em go na cmentarz i pokaza?em nieszcz?sny kamie?. Przepisa? hieroglify i zani?s? odpis do siebie. Poszed?em do Tlaskali, ale maligna jej nie odst?pi?a; spojrza?a na mnie b??dnymi oczyma i nie mog?a mnie pozna?. Nad wieczorem gor?czka nieco opad?a, wszelako lekarz prosi? mnie, abym do chorej nie chodzi?.
Nazajutrz Xoaz przyni?s? mi t?umaczenie meksyka?skiego napisu w nast?puj?cych s?owach:
Ja, Koatrii, syn Montezumy, z?o?y?em tu cia?o nikczemnej Mariny, kt?ra po?wi?ci?a serce i ojczyzn? niegodziwemu Kortezowi, naczelnikowi rozb?jnik?w morskich. Duchy moich przodk?w, kt?re zst?pujecie tu ?r?d ciemnych nocy, przywr??cie na chwile te zwl?k? do ?ycia i zadajcie im najstraszliwsze m?czarnie konania. Duchy moich przodk?w, wys?uchajcie mego g?osu, wys?uchajcie moich przekle?stw. Spojrzyjcie na moje d?onie dymi?ce jeszcze krwi? ofiar ludzkich!
Ja, Koatril, syn Montezumy, jestem ojcem; c?rki moje b??dz? po lodowiskach dalekich g?r. Pi?kno?? jest dziedzicznym przymiotem naszego s?awnego rodu. Duchy moich, przodk?w, je?eli kiedykolwiek c?rka Koatrila lub c?rka jego c?rki albo jego syna, je?eli kiedykolwiek kt?ra kobieta z mego rodu odda serce i wdzi?ki komukolwiek z wiaro?omnego plemienia rozb?jnik?w przyby?ych zza morza, je?eli mi?dzy kobietami z mojej krwi znajdzie si? druga Marina, duchy moich przodk?w, zst?puj?ce tu ?r?d ciemnych nocy, ukarzcie j? najstraszliwszymi m?czarniami. Zst?pcie ?r?d ciemnej nocy pod postaci? plemiennych ?mij, poszarpcie jej cia?o, rozwleczcie po ca?ej ziemi i wtedy niech ka?da cz?stka doznaje osobno bole?ci ?miertelnego konania. Zst?pcie ?r?d ciemnej nocy pod postaci? s?p?w z ?elaznymi dzioby, roz?arzonymi w ogniu, poszarpcie jej cia?o, rozproszcie je w powietrznym przestworzu i wtedy niech ka?da cz?stka osobno doznaje bole?ci ?miertelnego konania. Duchy moich przodk?w, je?eli nie wype?nicie mojego ??dania - z r?kami splamionymi krwi? ludzkich ofiar wzywam przeciw wam pot?g? bog?w zemsty. Oby wam zadali podobne m?czarnie!
Wyry?em to przekle?stwo, ja, Koatrii, syn Montezumy, i posadzi?em na grobie krzak Meskusksaltry.
Ma?o brakowa?o, a napis ten uczyni?by na mnie podobne wra?enie, jakie sprawi? na Tlaskali. Chcia?em przekona? Xoaza o niedorzeczno?ci zabobon?w meksyka?skich, ale wkr?tce spostrzeg?em, ?e nie nale?y zaczepia? go z tej strony. Starzec pokaza? mi inny spos?b, jakim m?g?bym wnie?? pociech? do duszy Tlaskali.
- Nie ma w?tpliwo?ci - rzek? do mnie - ?e duchy kr?l?w zst?puj? na ten cmentarz i ?e posiadaj? w?adz? zadawania m?czarni tak ?ywym, jak i umar?ym, zw?aszcza je?eli kto ich zawezwie za pomoc? zakl?? podobnych do tych, jakie widzia?e? wyryte na kamieniu. Istniej? jednak?e okoliczno?ci mog?ce os?abi? te straszliwe skutki. Naprz?d, wyci??e?, senor, z?owrogi krzew, zasadzony na tym nieszcz?snym grobie;
nast?pnie, c?? senor masz wsp?lnego z dzikimi towarzyszami Korteza? Opiekuj si? dalej Meksykanami i b?d? przekonany, ?e mamy ?rodki na uspokojenie duch?w, a nawet straszliwych bog?w, czczonych niegdy? w Meksyku, kt?rych wasi kap?ani nazywaj? szatanami.
Poradzi?em Xoazowi, aby tak otwarcie nie wynurza? swoich przekona? religijnych, w duchu za? postanowi?em korzysta? z wszelkich sposobno?ci wy?wiadczenia przys?ugi krajowcom. Nastr?czy?y mi si? niebawem. Wybuch?o powstanie w prowincjach zdobytych przez wicekr?la; wprawdzie by? to tylko s?uszny op?r przeciw uciskom, sprzeciwiaj?cym si? nawet zamiarom dworu, ale nieub?agany wicekr?l bynajmniej na to nie zwa?a?. Stan?? na czele wojska, wkroczy? co Nowego Meksyku, rozproszy? zbiegowisko i wzi?? w niewol? dw?ch kacyk?w, kt?rych przeznaczy? na ?ci?cie w stolicy Nowego ?wiata. W?a?nie miano czyta? im wyrok, gdy wyst?piwszy na ?rodek sali s?dowej, po?o?y?em r?ce na oskar?onych i wym?wi?em te wyrazy: Los toco por parte de el Rey, co znaczy: "Dotykam si? ich w imieniu kr?la".
Ta staro?ytna formu?a prawa hiszpa?skiego takiej jeszcze do dzisiejszego dnia u?ywa wzi?to?ci, ?e ?aden trybuna? nie powa?y si? jej oprze? i wstrzymuje wykonanie ka?dego wyroku. U?ywaj?cy wszelako tej formu?y odpowiada w?asn? osob?. Wicekr?l mia? prawo wymierzy? mi tak? sam? kar?, jak? mieli ponie?? dwaj oskar?eni. Nie omieszka? skorzysta? z tego przy-wileju, post?pi? ze mn? z ca?? srogo?ci? i kaza? wtr?ci? do wi?zienia, gdzie ubieg?y mi najs?odsze chwile mego ?ycia.
Pewnej nocy, a w ciemnym moim podziemiu noc by?a wieczna, spostrzeg?em na ko?cu d?ugiego korytarza s?abe i blade ?wiat?o, kt?re, zbli?aj?c si? ku mnie coraz bardziej, o?wieci?o zachwycaj?ce rysy Tlaskali. Sam ten widok wystarczy?, ?e moje wi?zienie zmieni?o si? w rajski przybytek. Ale nie tylko swoj? obecno?ci? je upi?kszy?a: przygotowa?a dla mnie s?odk? niespodziank?, wyznaj?c mi mi?o?? r?wnie gor?c? jak moja.
- Alonzo - rzek?a - cnotliwy Alonzo, zwyci??y?e?. Cienie moich ojc?w s? uspokojone. To serce, kt?rego ?aden ?miertelnik nie mia? posiada?, sta?o si? twoim i jest nagrod? za po?wi?cenia, jakich nie przestajesz podejmowa? dla dobra moich nieszcz??liwych rodak?w.
Zaledwie Tlaskala dom?wi?a tych s??w, gdy pad?a w moje obj?cia bez czucia i prawie bez duszy. Przypisywa?em wypadek ten nadzwyczajnemu wzruszeniu, ale - niestety - przyczyna by?a zupe?nie inna i daleko bardziej niebezpieczna. Zgroza, jakiej do?wiadczy?a na cmentarzu, gor?czka z malign?, w kt?r? nast?pnie zapad?a, nadwer??y?y jej zdrowie.
Jednakowo? Tlaskala otworzy?a oczy i niebia?ska jasno?? zdawa?a si? zmienia? moje podziemie w promieniej?cy szcz??ciem przybytek. Mi?o?ci, bo?ku staro?ytnych, kt?rzy czcili oi?, poniewa? ?yli wedle praw natury, boska mi?o?ci, nigdy w Paphos ani w Knidos pot?ga twoja nie okaza?a si? tak wielka, jak w tym pos?pnym wi?zieniu Nowego ?wiata! Podziemie moje sta?o si? twoj? ?wi?tyni?, s?up, do kt?rego by?em przykuty, twoim o?tarzem, ?a?cuchy za? - wie?cami.
Urok ten dot?d si? jeszcze nie rozproszy?, dot?d tkwi jeszcze w moim sercu, wyzi?bionym przez lata, i gdy my?l moja, ko?ysana wspomnieniami, chce przenie?? si? w krain? u?ud przesz?o?ci, nie zatrzymuje si? na pierwszych chwilach mi?osnych uniesie? z Elwir? ani na zap?dach nami?tnej Laury, ale przylega do wilgotnych mur?w wi?zienia.
Powiedzia?em wam, ?e wicekr?l uni?s? si? na mnie niepohamowanym gniewem. Gwa?towno?? jego sposobu my?lenia przemog?a w nim poczucie sprawiedliwo?ci i przyja??, jak? mia? ku mnie. Wyprawi? lekki okr?t do Europy i pos?a? raport oskar?aj?cy mnie o pod?eganie do bunt?w. Zaledwie jednak okr?t wyruszy?, gdy dobro? i sprawiedliwo?? wzi??y g?r? w sercu wicekr?la i pocz?? z innego punktu zapatrywa? si? na moj? spraw?. Gdyby nie obawa zadania fa?szu samemu sobie, by?by wys?a? drugi raport, ca?kiem przeciwny pierwszemu; wyprawi? atoli natychmiast okr?t z depeszami, kt?re powinny by?y 2?agodzi? surowo?? poprzedzaj?cych.
Rada Indii, do?? powolna we wszystkich postanowieniach, otrzyma?a drugi raport na czas i wreszcie przys?a?a odpowied? tak?, jakiej mo?na by?o si? spodziewa? po najbieglejszej roztropno?ci. Wyrok Rady zdawa? si? by? wynikiem nieub?aganej srogo?ci i skazywa? na ?mier? buntownik?w. Ale gdyby miano si? ?ci?le trzyma? jego sformu?owa?, by?oby nader trudno odnale?? winnych, wicekr?l za? otrzyma? tajemne polecenia zabraniaj?ce ich szuka?. Og?oszono nam tylko oficjaln? cz??? wyroku, kt?ra zada?a ostateczny cios nadw?tlonemu zdrowia Tlaskali. Nieszcz??liwa dosta?a krwotoku z p?uc; gor?czka, zrazu powolna, niebawem jednak coraz gwa?towniej si? rozwijaj?ca...
Roz?alony starzec nie m?g? wi?cej m?wi?, ?kania st?umi?y mu g?os w piersiach; oddali? si?, chc?c da? upust ?zom, my za? pozostali?my pogr??eni w uroczystym milczeniu. Ka?dy z osobna ubolewa? nad losem pi?knej Meksykanki.