Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (49)

Dzie? czterdziesty trzeci
Zebrano si? jak zazwyczaj i margrabia, widz?c wszystkich czekaj?cych w milczeniu, zacz?? w te s?owa:
DALSZY CI?G HISTORII MARGRABIEGO TORRES ROVELLAS
M?wi?em wam, jak sprzeniewierzywszy si? dwa razy Elwirze, za pierwszym dozna?em bolesnych wyrzut?w sumienia, za drugim za? nie wiedzia?em, czy znowu mam je sobie czyni?, czy te? wcale o nich nie my?le?. Zreszt? mog? wam zar?czy?, ?e zawsze jednakowo kocha?em moj? kuzynk? i r?wnie p?omienne pisywa?em do niej listy. Mentor m?j, pragn?c za wszelk? cen? wyleczy? mnie z romansowo?ci, pozwala? sobie czasami na czyny, kt?re wychodzi?y nieco z zakresu jego powo?ania. Udaj?c, ?e o niczym nie wie, wystawia? mnie na pokusy, kt?rym nigdy nie zdo?a?em si? oprze?; wszelako mi?o?? moja dla Elwiry by?a zawsze jednakowa i z niecierpliwo?ci? wygl?da?em chwili udzielenia mi przez kancelari? apostolsk? dyspensy na ma??e?stwo.
Nareszcie pewnego dnia Ricardi kaza? przywo?a? mnie i Santeza. Postawa jego by?a uroczysta, zrozumieli?my wi?c, ?e ma dla nas jak?? wa?n? wiadomo??. Z?agodziwszy surowo?? twarzy ?agodnym u?miechem, rzek?:
- Sprawa wasza jest za?atwiona, chocia? nie bez wielkich trudno?ci. Wprawdzie do?? ?atwo udzielamy dyspensy dla niekt?rych kraj?w katolickich, ale inaczej rzecz si? ma z Hiszpani?, gdzie wiara jest czystsza i zasady jej ?ci?lej zachowywane. Pomimo to Jego ?wi?tobliwo??, zwa?aj?c na liczne pobo?ne fundacje, jakie rodzina Rovellas za?o?y?a w Ameryce, zwa?aj?c nadto, ?e b??d obojga dzieci by? nast?pstwem nieszcz??? rzeczonej rodziny, nie za? owocem rozpustnego wychowania, Jego ?wi?tobliwo??, powtarzam, rozwi?za? w?z?y pokrewie?stwa, jakie was mi?dzy sob? na ziemi ??czy?y. B?d? one zar?wno rozwi?zane w niebie; jednakowo? - aby nie zach?ca? tym przyk?adem m?odzie?y do wpadania w podobne b??dy - nakazane wam jest nosi? na szyi r??aniec o stu ziarnach i przez trzy lata codziennie go odmawia?. Opr?cz tego macie wystawi? ko?ci?? dla teatyn?w z Veracruz. Teraz mam zaszczyt z?o?y? ci, m?j m?ody przyjacielu, jako te? przysz?ej margrabinie ?yczenia wszelkich pomy?lno?ci i szcz??cia.
Mo?ecie wyobrazi? sobie moj? rado??. Czym pr?dzej pobieg?em po breve Jego ?wi?tobliwo?ci i w dwa dni potem wyjechali?my z Rzymu.
P?dzili?my dzie? i noc, wreszcie stan?li?my w Burgos. Ujrza?em Elwir?, kt?ra przez ten czas jeszcze wypi?knia?a. Pozostawa?o nam tylko prosi? dw?r o potwierdzenie naszego ma??e?stwa, ale Elwira by?a ju? pani? swego maj?tku, nie zbywa?o nam wi?c na przyjacio?ach. Otrzymali?my upragnione potwierdzenie, do kt?rego dw?r do??czy? dla mnie tytu? margrabiego Torres Rovellas. Odt?d zaj?to si? wy??cznie sukniami, klejnotami i tym podobnymi k?opotami, tak rozkosznymi dla m?odej dziewczyny maj?cej zosta? ma??onk?. Tkliwa jednak Elwira ma?o zwraca?a uwagi na te przygotowania i zajmowa?a si? tylko szcz??ciem swego narzeczonego. Nadesz?a wreszcie chwila naszego zwi?zku. Dzie? wydawa? mi si? niezno?nie d?ugi, obrz?d bowiem mia? odby? si? dopiero wieczorem w kaplicy letniego domu, kt?ry posiadali?my niedaleko od Burgos.
Przechadza?em si? po ogrodzie dla zag?uszenia trawi?cej mnie niecierpliwo?ci, nast?pnie usiad?em na ?awce i zacz??em zastanawia? si? nad moim post?powaniem, tak ma?o godnym tego anio?a, z kt?rym wkr?tce mia?em si? po??czy?. Przypominaj?c sobie wszystkie pope?nione przeniewierstwa, naliczy?em a? do dwunastu. Natenczas wyrzuty sumienia znowu, ow?adn??y moj? dusz? i gorzko sam na siebie wyrzekaj?c, rzek?em:
- Nieszcz?sny niewdzi?czniku, pomy?la??e? o skarbie, jaki ci przeznaczono, o tej boskiej istocie, kt?ra wzdycha i oddycha tylko dla ciebie, kt?ra kocha ci? nad ?ycie i kt?ra do kogo innego nigdy s?owa nawet nie przem?wi?a?
Podczas tego aktu skruchy us?ysza?em, jak dwie garderobiane Elwiry usiad?y na ?awce przypartej do przeciwnej strony szpaleru i zacz??y mi?dzy sob? rozmow?. Pierwsze zaraz s?owa zwr?ci?y ca?? moj? uwag?.
- C?? wi?c, Manuelo - rzek?a jedna z dziewczyn - nasza pani musi si? bardzo cieszy?, ?e b?dzie mog?a kocha? naprawd? i da? prawdziwe dowody mi?o?ci, zamiast tych drobiazgowych oznak przychylno?ci, jakie tak hojnie rozdawa?a zalotnikom u kraty?
- M?wisz zapewne - odrzek?a druga - o tym nauczycielu gitary, kt?ry ca?owa? j? ukradkiem w r?k? udaj?c, ?e uczy j? przebiera? palcami po strunach.
- Wcale nic - odpowiedzia?a pierwsza - m?wi? tu o tuzinie mi?ostek, wprawdzie niewinnych, ale kt?rymi nasza pani bawi?a si? i na sw?j spos?b do nich zach?ca?a. Naprz?d ten ma?y baka?arz, kt?ry j? uczy? geografii - o! ten kocha? si? szalenie, da?a mu te? za to p?k w?os?w, tak ?e nast?pnego dnia nie wiedzia?am, jak j? mam uczesa?. P??niej ?w wygadany administrator, kt?ry donosi? o stanie jej maj?tk?w i zawiadamia? j? o dochodach. Ten to mia? swoje sposoby, obsypywa? nasz? pani? pochwa?ami i upaja? pochlebstwem. Da?a mu te? za to swoj? sylwetk? portretow?, da?a ze sto razy przez krat? r?k? do poca?owania, a co kwiat?w i bukiecik?w nawzajem sobie posy?ali!
Nie przypominam sobie w tej chwili dalszego ci?gu rozmowy, ale mog? was zapewni?, ?e do tuzina ani jednego nie zabrak?o. By?em wstrz??ni?ty. Zapewne, Elwira okazywa?a swoim zalotnikom wzgl?dy w gruncie rzeczy niewinne, by?y to raczej dziecinady, ale Elwira, jak? sobie wyobra?a?em, nie powinna by?a pozwoli? sobie nawet na najmniejszy poz?r przeniewierstwa. Teraz wyznaj?, ?e rozumowanie moje by?o cale niedorzeczne. Elwira od pierwszych lat ?ycia m?wi?a tylko o mi?o?ci, nale?a?o mi zatem zrozumie?, ?e - zami?owana w rozmowie o tym przedmiocie, nie tylko ze mn? b?dzie o nim rozmawia?a. Nigdy nie by?bym uwierzy? w takie post?powanie, ale przekonany na w?asne uszy, poczu?em si? zawiedziony i pogr??y?em si? w smutku.
Wtem dano mi zna?, ?e wszystko ju? jest gotowe.
Wszed?em do kaplicy z twarz? zmienion?, kt?ra zdziwi?a moj? matk? i zaniepokoi?a narzeczon?. Sam ksi?dz zmiesza? si? i nie wiedzia?, czy ma nas pob?ogos?awi?. W ko?cu da? nam ?lub, ale mog? wam ?mia?o wyzna?, ?e nigdy tak gor?co oczekiwany dzie? tak ?le nie spe?ni? pok?adanych w nim nadziei.
W nocy by?o inaczej. Bo?ek ma??e?stwa, zapaliwszy swoje pochodnie, os?oni? nas welonem swoich pierwszych rozkoszy. Wszystkie mi?ostki ulecia?y Elwirze z pami?ci, a nieznane dotychczas uniesienie wype?ni?o jej serce mi?o?ci? i wdzi?czno?ci?. Ca?a nale?a?a do swego ma??onka.
Nazajutrz oboje mieli?my wygl?d ludzi szcz??liwych, jak?e? zreszt? m?g?bym trwa? w moim smutku!
Ludzie, kt?rzy przeszli przez ?ycie, wiedz?, ?e w?r?d wszystkich jego dar?w nie ma niczego, co mo?na by por?wna? ze szcz??ciem, jakim obdarza nas m?oda ma??onka, wnosz?c w ma??e?skie ?o?e tyle nie zg??bionych tajemnic, tyle nie urzeczywistnionych marze?, tyle rozkosznych my?li. Czym?e jest reszta ?ycia wobec tych dni, sp?dzonych mi?dzy ?wie?ym wspomnieniem s?odkich prze?y? a zwodniczymi z?udzeniami na przysz?o??, kt?r? nadzieja zdobi w najpi?kniejsze barwy.
Przyjaciele naszego domu przez pewien czas zostawili nas w naszym upojeniu samym sobie, ale kiedy uznali, ?e ju? jeste?my w stanie z nimi rozmawia?, zacz?li rozbudza? w nas ch?? dost?pienia zaszczyt?w.
Hrabia Rovellas spodziewa? si? by? niegdy? otrzyma? tytu? granda, my wi?c, zdaniem naszych przyjaci??, powinni byli?my przyprowadzi? jego zamiar do skutku; nie tylko dla nas samych winni?my to uczyni?, ale r?wnie? dla dzieci, kt?rymi niebo mia?o nas w przysz?o?ci obdarzy?. Jaki by nie by? skutek naszych stara?, mogliby?my p??niej ?a?owa? takiego zaniedbania, a zawsze lepiej jest zawczasu oszcz?dzi? sobie wyrzut?w. Byli?my w wieku, w kt?rym ludzie zwykli post?powa? za radami otaczaj?cych, pozwolili?my wi?c zawie?? si? do Madrytu.
Wicekr?l, dowiedziawszy si? o naszych zamys?ach, napisa? za nami list pe?en najusilniejszych polece?. Z pocz?tku pozory zdawa?y si? nam sprzyja?, ale by?y to tylko pozory, kt?re niebawem przybra?y na si? zwodnicze kszta?ty dworskie i nigdy si? nie urzeczywistni?y.
Zawiedzione nadzieje martwi?y przyjaci?? naszego domu i - na nieszcz??cie - moj? matk?, kt?ra by?aby wszystko odda?a na ?wiecie, ?eby tylko ujrze? swego ma?ego Lonzeta grandem hiszpa?skim. Wkr?tce biedna kobieta wpad?a w przewlek?? chorob? i pozna?a, ze niewiele ju? pozostaje jej do ?ycia. Natenczas, pomy?lawszy naprz?d o zbawieniu duszy, zapragn??a przede wszystkim zostawi? dowody wdzi?czno?ci uczciwym mieszka?com miasteczka Villaca, kt?rzy tak nas kochali, gdy byli?my w biedzie. Zw?aszcza rada by?a co? uczyni? dla alkada i dla proboszcza. Matka moja nic nie mia?a swego, ale Elwira z ch?ci? postanowi?a dopom?c jej w tak szlachetnych celach i pos?a?a im dary przewy?szaj?ce ch?ci mojej matki.
Dawni nasi przyjaciele, dowiedziawszy si? o szcz??ciu, jakie ich spotka?o, przybyli do Madrytu i otoczyli ?o?e swej dobrodziejki. Matka porzuca?a nas szcz??liwych, bogatych i jeszcze kochaj?cych si? nawzajem. Ostatnie jej chwile by?y pe?ne s?odyczy. Spokojnie zasn??a snem wieczystym i w tym jeszcze ?yciu odebra?a pewn? cz??? nagr?d, na jakie zas?ugiwa?a przez swoje cnoty, a zw?aszcza przez sw? niewypowiedzian? dobro?.
Nied?ugo potem spad?y na nas nieszcz??cia. Dw?ch syn?w, jakimi Elwira mnie obdarzy?a, po kr?tkiej chorobie zesz?o z tego ?wiata. Wtedy tytu? granda przesta? ju? nas n?ci?, zaprzestali?my dalszych zabieg?w i postanowili?my uda? si? do Meksyku, gdzie stan naszych interes?w wymaga? naszej obecno?ci. Zdrowie margrabiny by?o znacznie nadwer??one i lekarze utrzymywali, ?e podr?? morska mo?e j? do si? powr?ci?. Wybrali?my si? wi?c w drog? i po dziesi?ciotygodniowej ?egludze, kt?ra w istocie wywar?a nader zbawienny wp?yw na zdrowie margrabiny, wyl?dowali?my w Veracruz. Elwira przyby?a do Ameryki nie tylko zupe?nie zdrowa, ale pi?kniejsza ni? kiedykolwiek.
Zastali?my w Veracruz jednego z pierwszych oficer?w wicekr?la, wys?anego na powitanie nas i przeprowadzenie do Meksyku. Cz?owiek ten wiele opowiada? nam o wspania?o?ci hrabiego de Pe?a Velez i o obyczajach, jakie panuj? na jego dworze. Wiedzieli?my ju? o niekt?rych szczeg??ach przez stosunki z Ameryk?. Zaspokoiwszy zupe?nie dum?, wicekr?l roznieci? w sobie gwa?town? sk?onno?? do kobiet i nie mog?c by? szcz??liwym w ma??e?stwie, szuka? pociechy w ujmuj?cym i grzecznym obej?ciu z kobietami, jakim przed laty odznacza?o si? towarzystwo hiszpa?skie.
Nied?ugo bawili?my w Veracruz i odbyli?my podr?? do Meksyku z wszelkimi wygodami. Jak wiecie, stolica ta le?y po?r?d jeziora: noc ju? zapad?a, gdy przybyli?my na brzeg. Wkr?tce spostrzegli?my ze sto gondoli o?wieconych lampionami. Najwspanialsza wysun??a si? naprz?d, przybi?a do l?du i ujrzeli?my wychodz?cego z niej wicekr?la, kt?ry zwracaj?c si? do mojej ma??onki, rzek?:
- C?rko niepor?wnana kobiety, kt?rej nie przesta?em dot?d uwielbia?! S?dzi?em, ?e to niebo nie pozwoli?o ci wej?? w zwi?zek ze mn?, ale widz?, ?e nie zamierza?o ono pozbawi? ?wiata najpi?kniejszej jego ozdoby, za co sk?adam mu dzi?ki. P?jd?, pi?kna Elwiro, zdobi? nasz? p??kul?, kt?ra, posiadaj?c ciebie, nie b?dzie mia?a czego zazdro?ci? Staremu ?wiatu.
Wicekr?l uczyni? uwag?, ?e Elwira tak dalece si? zmieni?a, ?e nigdy nie by?by jej pozna?.
- Wszelako - doda? - pami?tam ci? daleko m?odsz? i nie powinna? si? dziwi?, ?e kr?tkowzroki ?miertelnik w r??y nie poznaje p?czka.
Nast?pnie zaszczyci? mnie u?ciskiem i wprowadzi? nas oboje do swojej gondoli.
Po p??godzinnej ?egludze przybili?my do p?ywaj?cej wyspy, kt?ra dzi?ki pomys?owemu urz?dzeniu wygl?da?a zupe?nie jak prawdziwa; okrywa?y j? pomara?czowe drzewa i mn?stwo innych krzew?w, a mimo to utrzymywa?a si? na powierzchni wody. Wysp? t? mo?na by?o popycha? na r??ne strony jeziora i tak cieszy? si? coraz nowym widokiem. W Meksyku cz?sto mo?na widzie? podobnego rodzaju budowy, zwane chinampas. Na wyspie sta? okr?g?y budynek rz?siste o?wiecony i brzmi?cy z daleka g?o?n? muzyk?. Wkr?tce spostrzegli?my, ?e lampiony uk?adaj? si? w kszta?t monogramu Elwiry. Zbli?aj?c si? do brzegu, ujrzeli?my dwie grupy m??czyzn i kobiet, odzianych w przepyszne, ale dziwaczne stroje, na kt?rych ?ywe barwy rozmaitych pi?r walczy?y o lepsze z blaskiem najdro?szych klejnot?w.
- Pani - rzeki wicekr?l - jedn? z tych grup sk?adaj? sami Meksykanie. Ta pi?kna kobieta na czele - to margrabina Montezuma, ostatnia przedstawicielka wielkiego nazwiska, kt?re nosili niegdy? w?adcy tego kraju. Polityka gabinetu madryckiego zabrania jej korzysta? z przywilej?w, kt?re wielu Meksykan?w dot?d uwa?a za prawowite. Jest za to kr?low? naszych rozrywek; jedyny to ho?d, jaki wolno jej sk?ada?. M??czy?ni drugiej grupy mieni? si? Inkami peruwia?skimi; dowiedziawszy si?, ?e c?rka s?o?ca wyl?dowa?a w Meksyku, przychodz? pali? jej ofiary.
Podczas gdy wicekr?l obsypywa? moj? ?on? podobnymi grzeczno?ciami, bacznie w ni? si? wpatrywa?em i zda?o mi si?, ?e spostrzegam w jej oczach jaki? ogie?, wyb?ys?y z iskry mi?o?ci w?asnej, kt?ra od siedmiu lat naszego po?ycia nie mia?a dot?d czasu si? roz?arzy?. W istocie, pomimo ca?ych naszych bogactw nie mogli?my nigdy stan?? na czele towarzystwa madryckiego. Elwira, zaj?ta moj? matk?, dzie?mi, zdrowiem - nie mia?a sposobno?ci b?yszczenia, podr?? jednak?e wraz ze zdrowiem powr?ci?a jej dawn? pi?kno??. Umieszczona na pierwszym szczeblu naszego spo?ecze?stwa, gotowa by?a, jak mi si? zdawa?o, nabra? przesadnego wyobra?enia o sobie i objawi? ch?? zwracania na siebie powszechnej uwagi.
Wicekr?l mianowa? Elwir? kr?low? Peruwia?czyk?w, po czym rzek? do mnie:
- Jeste? bez w?tpienia pierwszym poddanym c?rki s?o?ca, ale poniewa? wszyscy dzi? przebrali?my si?, raczysz przeto a? do ko?ca balu podda? si? prawom innej w?adczyni.
To m?wi?c przedstawi? mnie margrabinie Montezuma i z?o?y? moj? r?k? w jej d?oni. Weszli?my w zgie?k balu, obie grupy zacz??y ta?czy? raz wsp?lnie, to znowu osobno, i wzajemne ich wsp??zawodnictwo o?ywi?o uroczysto??.
Postanowiono przed?u?y? maskarad? a? do ko?ca sezonu, zosta?em wi?c poddanym dziedziczki Meksyku, podczas gdy moja ?ona w?ada?a swoimi podw?adnymi z ujmuj?cym wdzi?kiem, kt?ry zwr?ci? na siebie moj? uwag?. Musz? jednak opisa? wam c?rk? kacyk?w, czyli raczej da? wam niejakie poj?cie o jej powierzchowno?ci, gdy? nie by?bym w stanie s?owami odda? tego dzikiego wdzi?ku i tego zmieniaj?cego si? wci?? wyrazu, jaki nami?tna jej dusza nadawa?a jej twarzy.
Tlaskala Montezuma urodzi?a si? w g?rzystej okolicy Meksyku i nie mia?a wcale ogorza?ej cery, jak? odznaczaj? si? mieszka?cy nizin. Cera jej by?a delikatna jak u blondynek, cho? ciemniejsza, a jej blask podkre?la?y czarne oczy podobne do klejnot?w. Rysy jej, mniej wydatne ni? u Europejczyk?w, nie by?y sp?aszczone, jak to widzimy u ludzi z ameryka?skich plemion. Tlaskala przypomina?a ich tylko ustami, do?? pe?nymi, ale zachwycaj?cymi, ile razy przelotny u?miech przydawa? im wdzi?ku. Co do jej kibici, nic wam nie mog? powiedzie?, zdaj? si? ca?kiem na wasz? wyobra?ni? albo raczej na wyobra?ni? malarza, kt?ry zamierza?by namalowa? Dian? lub Atalant?. Wszystkie jej ruchy mia?y w sobie co? szczeg?lnego, przebija? si? w nich gwa?towny poryw nami?tno?ci, hamowany z wysi?kiem. Spokojno?? nie wydawa?a si? w niej spoczynkiem i zdradza?a ci?g?y wewn?trzny niepok?j.
Krew Montezum?w zbyt cz?sto przypomina?a Tlaskali, ?e jest urodzona do panowania nad szerok? cz??ci? ?wiata. Zbli?ywszy si? do niej, spostrzega?o si? naprz?d dumn? postaw? obra?onej kr?lowej, ale zaledwie otworzy?a usta, wnet s?odkie spojrzenie wprawia?o w zachwyt i ka?dy ulega? czarowi jej s??w. Gdy wchodzi?a w podwoje wicekr?la, zdawa?o si?. ?e z oburzeniem spogl?da na r?wnych sobie, ale niebawem wszyscy widzieli, ?e nic ma sobie r?wnej. Serca pochopne do uczu? poznawa?y w niej w?adczyni? i s?a?y si? jej do st?p. Tlaskala przestawa?a by? kr?low?, by?a kobiet? i przyjmowa?a ho?d sobie nale?ny.
Pierwszego zaraz wieczoru uderzy? mnie ten wynios?y jej spos?b my?lenia. Wydawa?o mi si?, ?e powinienem powiedzie? jej jak?? grzeczno??, stosown? do charakteru jej przebrania i do godno?ci pierwszego poddanego, jak? mnie wicekr?l zaszczyci?, ale Tlaskala bardzo ?le przyj??a moje o?wiadczenia i rzek?a:
- Korona balowa mo?e tylko tym pochlebia?, kt?rych urodzenie nie powo?a?o do tronu.
To m?wi?c rzuci?a wzrok na moj? ?on?. Elwir? w tej chwili otaczali Peruwia?czycy i s?u?yli jej na kl?czkach. Duma i rado?? wprawia?y j? w zachwyt;
zawstydzi?em si? za ni? i tego samego wieczoru m?wi?em z ni? o tej sprawie. Z roztargnieniem s?ucha?a moich uwag i ch?odno odpowiada?a na moje o?wiadczenia mi?osne. Mi?o?? w?asna wesz?a do jej duszy i zast?pi?a miejsce prawdziwego kochania.
Upojenie, jakie sprawia kadzid?o pochlebstwa, z trudno?ci? daje si? rozproszy?; Elwira coraz bardziej si? w nim pogr??a?a. Ca?y Meksyk rozdzieli? si? na wielbicieli jej doskona?ej pi?kno?ci i czcicieli niepor?wnanych wdzi?k?w Tlaskali. Dni Elwiry mija?y na rado?ci z powodze? wczorajszych i na przygotowywaniu Jutrzejszych. Z zamkni?tymi oczyma lecia?a w przepa?? rozrywek wszelkiego rodzaju. Chcia?em j? zatrzyma?, ale nadaremnie; ja sam czu?em si? popychany, ale w przeciwnym kierunku i daleko od kwiecistych ?cie?ek, po jakich st?pa?a moja ma??onka.
Mia?em w?wczas niespe?na trzydzie?ci lat. By?em w wieku, w kt?rym uczucia maj? ca?? ?wie?o?? m?odzie?cz?, nami?tno?ci za? s? w pe?nym rozkwicie si?y m?skiej. Mi?o?? moja, zrodzona przy kolebce Elwiry, na chwil? nie wysz?a ze ?wiata dziecinnych poj??, umys? za? mojej ma??onki, karmiony szale?stwami romansowymi, nigdy nie mia? czasu dojrze?. M?j rozum nie o wiele j? wyprzedza?, wszelako tylem ju? by? post?pi?, ?e z ?atwo?ci? mog?em widzie?, jak poj?cia Elwiry kr??? wok?? drobnostek, ma?ych pr??no?ci, czasami nawet ma?ych obm?w, s?owem, w tym ciasnym kr?gu, w kt?rym cz??ciej s?abo?? charakteru ni? rozumu zatrzymuje kobiet?. Wyj?tki pod tym wzgl?dem s? rzadkie; s?dzi?em nawet, ?e wcale ich nie ma, ale przekona?em si?, ?e jest inaczej, gdy pozna?em Tlaskal?.
?adna zazdro??, ?adne wsp??zawodnictwo nie znajdowa?y przyst?pu do jej serca. Ca?a jej p?e? mia?a r?wne prawa do jej przychylno?ci i ta, kt?ra swojej p?ci najwi?cej przynosi?a zaszczytu pi?kno?ci?, wdzi?kami lub uczuciami, najsilniejsze w niej obudza?a zaj?cie. Rada by by?a widzie? wszystkie kobiety obok siebie, zas?u?y? na ich zaufanie i pozyska? ich przyja??. O m??czyznach m?wi?a rzadko, i to z wielk? pow?ci?gliwo?ci?, chyba ?e sz?o o pochwa?? jakiego? szlachetnego uczynku. Wtedy wyra?a?a sw?j podziw szczerze, a nawet z zapa?em. Zreszt? najwi?cej rozmawia?a o przedmiotach og?lnych i wtedy tylko o?ywia?a si?, gdy m?wi?a o pomy?lno?ci Meksyku i zapewnieniu szcz??cia jego mieszka?com. By? to ulubiony jej przedmiot, do kt?rego wraca?a, ile razy zdarza?a si? po temu sposobno??.
Wielu ludzi zapewne gwiazda ich, a tak?e spos?b my?lenia, przeznacza na p?dzenie ?ycia pod prawami tej p?ci, kt?ra musi rozkazywa?, kiedy nie mo?e by? pos?uszna. Bez w?tpienia ja do tych ludzi nale??. By?em pokornym wielbicielem Elwiry, nast?pnie uleg?ym jej ma??onkiem, ale sama rozlu?ni?a moje wi?zy ma?ocenno?ci?, jak? zdawa?a si? do nich przywi?zywa?.
Bale i maskarady nast?powa?y jedne po drugich i obowi?zki towarzyskie, ?e tak powiem, przywi?zywa?y mnie do osoby Tlaskali. Prawd? m?wi?c, serce jeszcze wi?cej mnie przywi?zywa?o i pierwsz? zmian?, jak? w sobie spostrzeg?em, by? polot mojej my?li i wzniesienie ducha. Spos?b mego my?lenia nabra? wi?cej si?y, wola - dzielno?ci. Czu?em potrzeb? urzeczywistnienia moich uczu? w czynie i chcia?em zdoby? wp?yw na losy moich bli?nich.
Prosi?em i otrzyma?em posad?. Urz?d mi powierzony oddawa? kilka prowincji pod m?j zarz?d; spostrzeg?em, ?e krajowcy gn?bieni s? przez Hiszpan?w, i stan??em w ich obronie. Powstali przeciw mnie pot??ni nieprzyjaciele, wpad?em w nie?ask? ministerium, dw?r zacz?? mi zagra?a?; stawi?em dzielny op?r. Meksykanie mnie kochali, Hiszpanie szanowali, najwi?cej jednak uszcz??liwia?o mnie ?ywe zaj?cie, jakie wzbudzi?em w sercu ukochanej kobiety. Wprawdzie Tlaskala post?powa?a ze mn? zawsze z t? sam?, a mo?e nawet z wi?ksz? pow?ci?gliwo?ci?, ale wzrok jej szuka? moich oczu, spoczywa? na nich z upodobaniem i odwraca? si? z niepokojem. Ma?o do mnie m?wi?a, nie wspomina?a o tym, co czyni?em dla Amerykan?w, ale ilekro? do mnie si? zwraca?a, g?os jej dr?a?, wyrazy t?umi?y si? w piersiach, tak ?e najoboj?tniejsza rozmowa toczy?a si? w tonie wzrastaj?cej za?y?o?ci. Tlaskala s?dzi?a, ?e znalaz?a we mnie dusz? podobn? do swojej. Myli?a si?, jej to w?asna dusza przela?a si? w moj?, dodawa?a mi natchnienia i prowadzi?a na drodze czyn?w. Mnie samego ogarn??y z?udzenia o sile mego charakteru. My?li moje przybra?y kszta?t rozwa?a?, poj?cia o szcz??ciu Ameryki przemieni?y si? w zuchwa?e plany, rozrywki nawet stroi?y si? w barw? bohaterstwa. ?ciga?em w lasach jaguary i pumy i w pojedynk? polowa?em na te dzikie zwierz?ta. Najcz??ciej jednak zapuszcza?em si? w dalekie w?wozy, a echo by?o jedynym powiernikiem mi?o?ci, z kt?r? nie ?mia?em si? zwierzy? uwielbianej tajemnie kobiecie.
Tlaskala odgad?a mnie, ja tak?e s?dzi?em, ?e zab?ys? mi promyk nadziei, i mogli?my ?atwo zdradzi? si? przed oczyma przenikliwego og??u. Na szcz??cie unikn?li?my powszechnej uwagi. Wicekr?l mia? wa?ne sprawy do za?atwienia, kt?re przeci??y pasmo uroczysto?ci, jakim on sam, a za nim ca?y Meksyk zapami?tale si? oddawa?. Przyj?li?my na?wczas spokojniejszy tryb ?ycia. Tlaskala oddali?a si? do domu, kt?ry posiada?a na p??noc od jeziora. Z pocz?tku zacz??em do?? cz?sto j? odwiedza?, nareszcie przychodzi?em co dzie?. Nie mog? wyt?umaczy? wam zobop?lnego naszego obej?cia. Z mojej strony by?a to cze?? posuni?ta prawie do fanatyzmu, z jej za? - jak gdyby ?wi?ty ogie?, kt?rego p?omie? podsyca?a ?arliwie i w skupieniu.
Wyznanie wzajemnych uczu? b??ka?o si? nam na ustach, ale nie ?mieli?my go wym?wi?. Stan ten by? czaruj?cy, poili?my si? jego rozkosz? i l?kali?my si? w czymkolwiek go zmieni?.
Gdy margrabia doszed? do tego miejsca, odwo?ano Cygana dla spraw hordy i musieli?my do nast?pnego dnia od?o?y? zaspokojenie naszej ciekawo?ci.