Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (48)

Dzie? czterdziesty drugi
Nazajutrz zebrali?my si? wszyscy w tej samej jaskini i margrabia widz?c, ?e z niecierpliw o?ci? pragniemy pozna? dalszy ci?g jego przyg?d, zacz?? w te s?owa:
DALSZY CI?G HISTORII MARGRABIEGO TORRES ROVELLAS
M?wi?em wam ju? o wyrzutach, jakie mnie dr?czy?y na my?l o sprzeniewierzeniu si? Elwirze. Nie w?tpi?em, ?e s?u??ca margrabiny zjawi si? nazajutrz, aby mnie znowu zaprowadzi? do ???ka swojej pani, ale przyrzek?em sobie, ?e przyjm? j? jak najgorzej. Wszelako, ku wielkiemu memu zdziwieniu, Sylwia ani nazajutrz, ani nast?pnych dni wcale si? nie pokaza?a. Nareszcie po tygodniu przysz?a wystrojona bardziej, ni?eli powabna jej posta? tego potrzebowa?a. Dawno ju? spostrzeg?em, ?e s?u??ca pi?kniejsza jest od pani.
- Sylwio - rzek?em - id? sobie ode mnie. Z twojej to przyczyny sprzeniewierzy?em si? zachwycaj?cej kobiecie, kt?r? kocham. Oszuka?a? mnie. My?la?em. ?e id? do konaj?cej, tymczasem zawiod?a? mnie do kobiety op?tanej ??dz? rozkoszy. Chocia? serce moje jest niewinne, to jednak nie mog? tego o samym sobie powiedzie?.
- M?j m?ody cudzoziemcze - odrzek?a Sylwia - uspok?j si?, jeste? niewinny, pod tym wzgl?dem mo?esz by? zupe?nie spokojny, ale nie my?l, ?e chc? zaprowadzi? ci? do mojej pani, kt?ra spoczywa teraz w ramionach Ricardiego.
- W ramionach swojego wuja? - zawo?a?em.
- Bynajmniej, Ricardi nie jest jej wujem; chod? ze mn?, wszystko ci wyt?umacz?.
Zdj?ty ciekawo?ci?, poszed?em za Sylwi?. Wsiedli?my do powozu, przybyli?my do willi, zeszli?my do ogrodu, po czym pi?kna pos?anniczka zaprowadzi?a mnie do swego pokoju, prawdziwej izdebki garderobianej, zdobnej w s?oiki z pomad?, grzebienie i tym podobne przybory do stroj?w. W g??bi sta?o ?nie?nobia?e ???eczko, spod kt?rego wygl?da?a para uderzaj?co wykwintnych pantofelk?w. Sylwia zdj??a r?kawiczki, mantyl? i chustk?, kt?r? mia?a na piersi.
- Wstrzymaj si? - zawo?a?em - takim samym sposobem uwiod?a mnie twoja pani.
- Pani moja - odrzek?a Sylwia - ucieka si? do ostatecznych ?rodk?w, bez kt?rych ja na razie potrafi? si? obej??.
To m?wi?c otworzy?a szafk?, doby?a owoc?w, ciasta, butelk? wina, postawi?a to wszystko na stole, kt?ry przysun??a do ???ka, i rzek?a:
- Wybacz, pi?kny Hiszpanie, ?e nie mog? ofiarowa? ci krzes?a, ale tego poranku zabrano mi ostatnie, s?u??ce za? zwykle nie maj? wielkiego zbytku w sprz?tach. Siadaj zatem obok mnie i racz przyj?? ten skromny posi?ek, z ca?ego serca ci? zapraszam.
Nie mog?em odrzuci? tak wdzi?cznej ofiary, usiad?em wi?c obok Sylwii, zacz??em je?? owoce i pi? wino, po czym poprosi?em j?, aby mi opowiedzia?a histori? swej pani, co te? uczyni?a w tych s?owach:
HISTORIA MONSIGNORA RICARDI I LAURY CERELLI, ZWANEJ MARGRABIN? PADULI
Ricardi, najm?odszy syn znakomitej genue?skiej rodziny, popierany przez wuja swego, kt?ry byt genera?em jezuit?w, wcze?nie wst?pi? do zakonu i niebawem zosta? pra?atem. Ujmuj?ca posta? i fioletowe po?czochy szczeg?lne w?wczas wywiera?y wra?enie na wszystkich kobietach rzymskich. Ricardi nie omieszka? korzysta? ze swoich powab?w i post?puj?c za przyk?adem konfratr?w, tak dalece nadu?y? ?wiatowych uciech, ?e w trzydziestym roku ?ycia wszystkie go znudzi?y i zamierzy? zaj?? si? powa?niejszymi sprawami.
Nie my?la? oczywi?cie wyrzec si? zupe?nie kobiet, wszelako zapragn?? nawi?za? trwalsze i spokojniejsze stosunki. Nie wiedzia? jednak, jak sobie pocz??. Przez jaki? czas by? cavaliere servente najpi?kniejszych pa? rzymskich, ale pi?kne panie zacz??y go dla m?odszych pra?at?w opuszcza?, zreszt? znudzi?y go ju? te ci?g?e nadskakiwania, zmuszaj?ce do nieustannych kr?ce? si? i biega?. Utrzymanki te? go nie mog?y zadowoli?; nie bior? one udzia?u w ?yciu towarzyskim, wi?c nie wiadomo, o czym z nimi m?wi?.
Po?r?d tych niepewno?ci Ricardi powzi?? zamiar, kt?ry przed nim i po nim niejednemu ju? przychodzi? na my?l. Postanowi? wynale?? ma?? dziewczynk? i wychowa? j? na sw?j spos?b, a?eby go potem mog?a uczyni? szcz??liwym. W istocie, c?? mo?na por?wna? z rozkosz? codziennego spogl?dania na m?od? istot?, kt?rej wdzi?ki umys?u rozwijaj? si? razem z powabami cia?a. Jakie? szcz??cie pokazywa? jej samemu ?wiat, towarzystwo, zachwyca? si? jej spostrze?eniami, ?ledzi? pierwsze b?yski uczucia, wpaja? w ni? swoje przekonania, jednym s?owem, utworzy? z niej istot? ca?kowicie sobie oddan?. Ale c?? p??niej pocz?? z takim czaruj?cym stworzeniem? Wielu ?eni si?, by wybrn?? z k?opotu. Ricardi nie m?g? tego uczyni?.
?r?d tych rozpustnych zamiar?w pra?at nasz nie zaniedbywa? swojej kariery. Jeden z jego krewnych, audytor roty, spodziewa? si? czerwonego kapelusza i otrzyma? obietnic?, ?e b?dzie m?g? wtedy ust?pi? swego dotychczasowego miejsca siostrze?cowi. Trzeba by?o jednak cztery, a mo?e i pi?? lat poczeka?, Ricardi zatem os?dzi?, ?e tymczasem mo?e wyjecha? do swojej ojczyzny, a nawet podr??owa?.
Pewnego dnia, gdy Ricardi przechadza? si? po ulicach Genui, zaczepi?a go m?oda trzynastoletnia dziewczyna z koszykiem pomara?cz i ze szczeg?lnym wdzi?kiem prosi?a, aby raczy? kilka od niej kupi?. Ricardi rozpustn? d?oni? ods?oni? ?le uczesane w?osy spadaj?ce na twarz dziewczynki i odkry? rysy, zapowiadaj?ce niezwyk?? pi?kno??. Zapyta? ma?ej przekupki, kim s? jej rodzice. Odpowiedzia?a, ?e ma tylko matk?, bardzo biedn?, nazwiskiem Bastiana Cerlli. Ricardi kaza? si? do niej zaprowadzi?, wymieni? swojo nazwisko i oznajmi? wdowie, ?e ma dalek? krewn? nader mi?osiern?, kt?ra z upodobaniom oddaje si? wychowywaniu m?odych dziewcz?t i wyposa?aniu ich, po czym doda?, ?e postara si? umie?ci? u niej ma?? Laur?.
Matka u?miechn??a si? i odpowiedzia?a:
- Nie znam krewnej monsignora, kt?ra zapewne musi by? zacn? dam?, wszelako s?ysza?am ju? o twoim mi?osierdziu dla m?odych dziewcz?t i z ch?ci? powierz? ci moj? c?rk?. Nie wiem, czy wychowasz j? w cnocie, ale przynajmniej wydob?dziesz j? z n?dzy, kt?ra jest niezno?niejsza od wszelkich wyst?pk?w. Ricardi poprosi?, a?eby poda?a swoje warunki.
- Nie sprzedaj? mojej c?rki - odrzek?a - ale przyjm? ka?dy podarunek, kt?ry zechcesz mi, monsignore, ofiarowa?. Trzeba przecie? ?y?, a cz?sto z g?odu si? mi do pracy brakuje.
Tego? samego dnia Ricardi oddal Laur? na wychowanie jednemu ze swoich klient?w. Natychmiast nasmarowano jej r?ce migda?owym kremem, zawini?to w?osy w pier?cienie, na szyi zawieszono per?y, a ramiona obrzucono koronkami. Dziewczynka, przejrzawszy si? w zwierciadle, nie mog?a si? pozna?, od pierwszego jednak dnia domy?li?a si? przysz?o?ci i stara?a si? dostosowa? do swojej sytuacji.
Tymczasem Laura mia?a r?wienniczki i r?wiennik?w. kt?rzy nie wiedz?c, co si? z ni? sta?o, mocno si? o ni? niepokoili. Najzawzi?tszym w odszukaniu jej by? Cecco Boscone, czternastoletni ch?opiec, syn tragarza, niezwykle jak na sw?j wiek silny i na zab?j zakochany w ma?ej przekupce pomara?cz, kt?r? cz?sto widywa? b?d? na ulicy, b?d? te? u nas w domu, by? bowiem naszym dalekim krewnym. M?wi? naszym, gdy? tak?e nazywam si? Cerelli i mam zaszczyt by? stryjeczn? siostr? mojej pani.
Tym wi?cej niepokoili?my si? o nasz? kuzynk?, ?e nic tylko nigdy nam o niej nie wspominano, ale nawet zakazano nam wymawia? jej imi?. Ja trudni?am si? zwykle szyciem grubej bielizny, Cecco za? biega? z posy?kami po porcie, gdzie w przysz?o?ci mia? trudni? si? przenoszeniem towar?w. Sko?czywszy dzienn? prac?, chodzi?am do niego pod przysionek jednego z ko?cio??w i tam gorzkimi ?zami, we dwoje op?akiwali?my los biednej Laury. Pewnego wieczora Cecco rzek? do mnie:
- Przychodzi mi wyborna my?l. Przez ostatnie dni pada? ulewny deszcz i pani Cerelli na krok nie wychodzi?a z domu; jestem jednak przekonany, ?e jak tylko nastanie pogoda, nie wytrzyma i je?eli Laura znajduje si? w Genui, p?jdzie j? odwiedzi?. Wtedy z daleka pobiegn? za ni? i tak dowiemy si?, gdzie Laur? schowano.
Pochwali?am ten zamiar. Nazajutrz wypogodzi?o si?, posz?am wi?c do pani Cerelli. Spostrzeg?am, jak wyci?ga?a ze starej szafy jeszcze starsz? mantyl?, porozmawia?am z ni? przez chwil? i czym pr?dzej po?pieszy?am uprzedzi? Cecca. Zaczaili?my si? i wkr?tce ujrzeli?my wychodz?c? pani? Cerelli. Cichaczem post?powali?my za ni? na drugi koniec miasta i widz?c, ?e wchodzi do jakiego? domu, skryli?my si? znowu. Po niejakim czasie pani Cerelli wysz?a i uda?a si? do siebie. Wchodzimy do domu, wbiegamy na schody, skacz?c jedno przez drugie, otwieramy drzwi przepysznego mieszkania i na ?rodku pokoju spostrzegamy Laur?. Rzucam si? jej na szyj?, ale Cecco wyrywa mnie z jej obj?? i zawisa jej na ustach. W tej chwili otwieraj? si? drzwi od przyleg?ego pokoju i wchodzi Ricardi. Dosta?am tuzin policzk?w, a Cecco tyle? kopniak?w. Nadbieg?a s?u?ba i w mgnieniu oka znale?li?my si? na ulicy, zbici, sponiewierani i nauczeni, ?e powinni?my przesta? interesowa? si? losem naszej kuzynki. Cecco zaci?gn?? si? jako ch?opiec okr?towy na okr?t malta?skich korsarzy i ju? wi?cej o nim nie s?ysza?am, ja jednak nie porzuci?am wcale ch?ci z??czenia si? z Laur?, ale przeciwnie, ch?? ta we mnie coraz bardziej wzrasta?a.
S?u?y?am w kilku domach, nareszcie dosta?am si? do margrabiego Ricardi, kt?ry jest starszym bratem pra?ata. M?wiono tam wiele o pani Paduli, nie pojmuj?c, gdzie pra?at wynalaz? t? krewn?. D?ugo ca?a rodzina nie mog?a si? niczego wywiedzie?, nareszcie, czego panowie nie potrafili, tego dokona?a ciekawo?? s?u??cych. Zacz?li?my z naszej strony czyni? poszukiwania i niebawem odkryli?my, ?e mniemana margrabina jest po prostu Laur? Cerelli. Margrabia przykaza? nam dochowa? tajemnicy i pos?a? mnie do swego brata, uprzedzaj?c go, aby podwoi? ostro?no??, je?eli nie chce ?ci?gn?? na siebie nader nieprzyjemnych k?opot?w.
Wszelako nie obiecywa?am ci rozpowiada? w?asnych przyg?d i nie powinnam m?wi? ci jeszcze o margrabinie Paduli, kiedy dot?d znasz tylko Laur? Cerelli, umieszczon? na wychowanie u klienta Ricardiego. Nied?ugo tam zabawi?a; wkr?tce przeniesiono j? do pobliskiego ma?ego miasteczka, gdzie Ricardi cz?sto j? odwiedza?, a po ka?dej bytno?ci powraca? coraz wi?cej zadowolony ze swego dzie?a.
Po dw?ch latach Ricardi wyjecha? do Londynu. Podr??owa? pod przybranym nazwiskiem i podawa? si? za kupca w?oskiego. Laura mu towarzyszy?a i uchodzi?a za jego ?on?. Zawi?z? j? do Pary?a i do innych wielkich miast, gdzie ?atwiej by?o zachowa? incognito. Laura z ka?dym dniem stawa?a si? milsza, ub?stwia?a swego dobroczy?c? i czyni?a go najszcz??liwszym z ludzi. Tak min??o trzy lata z szybko?ci? b?yskawicy. Wuj Ricardiego mia? otrzyma? kapelusz i nagli? do jak naj?pieszniejszego powrotu do Rzymu. Ricardi zawi?z? swoj? lub? do w?o?ci, kt?re pogada? niedaleko Gorycji. Nazajutrz po przybyciu rzek? do niej:
- Musz? pani oznajmi? nowin?, jak s?dz?, do?? przyjemn?. Jeste? wdow? po margrabim Paduli, kt?ry przed niedawnymi czasy umar? w s?u?bie cesarskiej. Oto s? papiery potwierdzaj?ce moje s?owa. Paduli by? naszym krewnym. Spodziewam si?, ?e nie odrzucisz, pani. moich pr??b, ?e raczysz pojecha? do Rzymu i przyj?? schronienie w moim domu. W kilka dni potem Ricardi wyjecha?. Nowa margrabina, zostawiona swoim w?asnym my?lom, zacz??a zastanawia? si? nad charakterem Ricardiego, nad swymi z nim stosunkami i nad dalszym swoim post?powaniem. Po up?ywie trzech miesi?cy rzekomy wuj zawezwa? j? do siebie. Ja?nia? ca?ym blaskiem nowego urz?du; pewna cz??? tego blasku spad?a tak?e i na Laur? i zewsz?d ci?ni?to si? do niej z ho?dami. Ricardi oznajmi? rodzinie, ?e przyj?? do siebie wdow? po margrabim Paduli, krewnym Ricardich po k?dzieli.
Margrabia Ricardi nigdy nie s?ysza?, ?eby Paduli by? ?onaty. Rozpocz?? wi?c w tym wzgl?dzie poszukiwania, o kt?rych ci wspomina?am, i wys?a? mnie do nowej margrabiny dla zalecenia jej jak najwi?kszej ostro?no?ci. Odby?am podr?? morzem, wyl?dowa?am w Civitavecchia i uda?am si? do Rzymu. Stan??am przed margrabin?, kt?ra wyprawi?a s?u??cych i pad?a w moje obj?cia. Zacz??y?my przypomina? sobie nasze dziecinne lata, moj? matk?, jej matk?, kasztany, kt?re jada?y?my razem, nie zapomnia?y?my te? o ma?ym Cecco; opowiedzia?am, jak biedny ch?opiec zaci?gn?? si? na okr?t korsarski i przepad? bez wie?ci. Laura, rozczulona, zala?a si? ?zami, tak ?e zaledwie zdo?a?am j? uspokoi?. Prosi?a mnie, ?ebym nie da?a pozna? si? pra?atowi i ?ebym udawa?a jej garderobian?. Gdyby mnie mia?a zdradzi? moja wymowa, to powinnam utrzymywa?, ?e pochodz? spod Genui, a nie z samego miasta.
Laura mia?a ju? u?o?ony plan dzia?ania. Przez dwa tygodnie ci?gle by?a r?wnie weso?a i rozmowna, ale potem sta?a si? ponura, zamy?lona, kapry?na i zniech?cona do wszystkiego. Ricardi usi?owa? podoba? si? jej wszelkimi sposobami, nie m?g? jednak powr?ci? jej dawnej weso?o?ci.
- Kochana Lauro - rzek? pewnego dnia - powiedz, czego ci tu brakuje? Por?wnaj tw?j tera?niejszy stan z tym, z jakiego ci? wydoby?em.
- Kt?? ci? prosi?, aby? mnie z niego wydobywa?? - odpar?a Laura z najwi?ksz? gwa?towno?ci?. - Tak jest, ?a?uj? teraz dawnej mojej n?dzy. C?? ja tu poczn? mi?dzy tymi wszystkimi damami z wielkiego ?wiata? Wola?abym otwarte zniewagi od ich dwuznacznych grzeczno?ci. Ach, moje ?achmany! jak?e teraz p?acz? za wami! Nie mog? bez ?ez pomy?le? o moim czarnym chlebie, moich Kasztanach i o tobie, drogi Cecco, kt?ry mia?e? mnie za?lubi?, Jak tylko zostaniesz tragarzem. Z tob? by?abym dozna?a mo?e n?dzy, ale nigdy trosk, zgryzot i nudy; ksi??niczki by?yby zazdro?ci?y mego losu.
- Lauro! Lauro! co znaczy ta mowa? - zawo?a? Ricardi.
- To g?os natury - odrzek?a Laura - kt?ra stworzy?a kobiety na ?ony i matki, nie za? na siostrzenice rozpustnych pra?at?w.
To m?wi?c wysz?a do drugiego pokoju i drzwi za sob? na klucz zamkn??a.
Ricardi zmiesza? si?; podawa? pani? Paduli za swoja siostrzenic? i teraz dr?a? na my?l, ?e nierozwa?na mo?e odkry? prawd? i zniszczy? jego widoki na przysz?o??. Przy tym kocha? niegodziw?, by? zazdrosny, s?owem - nic wiedzia?, jak wyrwa? si? otaczaj?cemu go zewsz?d nieszcz??ciu.
Nazajutrz Ricardi ca?y dr??cy wszed? do pokoju Laury i - ku swemu rozkosznemu zdziwieniu - zosta? jak najmilej przyj?ty.
- Przebacz mi, drogi wuju - rzek?a - kochany m?j dobroczy?co, jestem niewdzi?cznic? nie zas?uguj?c?, aby ?y? na ?wiecie. Jestem dzie?em twoich r?k, ty wykszta?ci?e? m?j umys?, winnam ci wszystko; wybacz dziwactwo, kt?re bynajmniej nie pochodzi?o z serca.
Tak nast?pi?a zgoda. W kilka dni potem Laura rzek?a do Ricardiego:
- Nie mog? by? z tob? szcz??liwa. Zbyt jeste? panem w tym domu, wszystko w nim do ciebie na?o?y, jestem tu zupe?nie twoj? niewolnic?. Ten lord, kt?ry nas odwiedza, darowa? Biance Capuzzi najpi?kniejszy maj?tek z ksi?stwa Urbino. Oto jest prawdziwie kochaj?cy cz?owiek! Ja za? jestem pewna, ?e gdybym ci? prosi?a o t? ma?? baroni?, w kt?rej przep?dzi?am trzy miesi?ce, bez w?tpienia by? mi jej odm?wi?. A przecie? jest to zapis twego wuja Cambiasiego i mo?esz nim wed?ug upodobania rozporz?dza?.
- Chcesz mnie wi?c opu?ci? - rzek? Ricardi - kiedy tak pragniesz niezawis?ego losu?
- Chc? ci? wi?cej kocha? - odpar?a Laura. Ricardi nie wiedzia?, czy da?, czy odm?wi?; kocha?, by? zazdrosny, l?ka? si?, ?eby jego powaga nie zosta?a naruszona i ?eby nie popad? w zale?no?? od swojej kochanki. Laura czyta?a w jogo duszy i by?aby przyprowadzi?a go do ostateczno?ci, ale Ricardi mia? niezmierny wp?yw w Rzymie i na jedno jego s?owo czterech zbir?w by?oby schwyta?o siostrzenic? i zawioz?o na d?ug? pokut? do jakiego klasztoru.
Ta obawa wstrzymywa?a Laur?; aby jednak postawi? na swoim, uda?a niebezpiecznie chor?. W?a?nie rozmy?la?a nad tym zamiarem, gdy wszed?e? do jaskini.
- Jak to - zawo?a?em zdumiony - nie o mnie wi?c my?la?a?
- Nie, moje dzieci? - rzek?a Sylwia - duma?a o zyskownej baronii z dwoma tysi?cami skud?w rocznego dochodu. Nagle przysz?a jej my?l jak naj?pieszniejszego udania chorej, a nawet umieraj?cej. Wprawi?a si? w to ju? dawniej, na?laduj?c aktorki, kt?re widzia?a w Londynie, i chcia?a przekona? si?, czy potrafi ci? omami?. Widzisz wi?c, m?j m?ody Hiszpanie, ?e wpad?e? w zastawion? siatk?, wszelako nie mo?esz si? skar?y?, ani te? moja pani, na koniec komedii. Nigdy nie zapomn?, jak by?e? pi?kny, gdy wyszed?szy od Laury szuka?e? mojego ramienia, by si? na nim wesprze?. Przysi?g?am sobie wtedy, ?e i na mnie musi przyj?? kolej.
C?? mog? wam wi?cej powiedzie?? Wys?ucha?em Sylwii pomieszany, w jednej chwili trac?c wszystkie z?udzenia. Nie wiedzia?em, co si? ze mn? dzieje. Sylwia korzysta?a z mojego stanu, a?eby wprowadzi? zam?t w moje zmys?y. ?atwo jej to posz?o, nadu?y?a nawet swojej przewagi. W ko?cu, gdy odprowadza?a mnie do powozu, nie wiedzia?em, czy nale?y dr?czy? si? nowymi wyrzutami, czy te? wcale ich sobie nie czyni?.
Gdy margrabia doszed? do tego miejsca swojej powie?ci, Cygan, maj?c wa?ne sprawy do za?atwienia, prosi? go, aby raczy? dalszy ci?g od?o?y? na dzie? nast?pny.