Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (45)

Dzie? trzydziesty dziewi?ty
O wschodzie s?o?ca ruszyli?my w dalsz? drog?. ?yd wkr?tce si? z nami z??czy? i tak ci?gn?? swoje opowiadanie:
DALSZY CI?G HISTORII ?YDA WIECZNEGO TU?ACZA
Podczas gdy ca?? dusz? oddawa?em si? marzeniom o pi?knej Sarze, Germanus, kt?rego moje zamiary ma?o co obchodzi?y, przep?dzi? kilka dni na s?uchaniu nauk pewnego mistrza, zwanego Jozue, kt?ry sta? si? p??niej s?awny pod imieniem Jezusa, Jezus albowiem po grecku znaczy to samo, co Jehoszua po hebrajsku, jak mo?ecie przekona? si? o tym z przek?adu Siedemdziesi?ciu. Gcrmanus chcia? nawet uda? si? za swoim mistrzem do Galilei, atoli my?l, ?e mo?e sta? mi si? u?yteczny, zatrzyma?a go w Jerozolimie.
Pewnego wieczoru Sara zdj??a swoj? zas?on? i chcia?a zawiesi? j? na ga??ziach drzewa balsamowego, ale w tej samej chwili wiatr pochwyci? lekk? tkanin? i powiewaj?c ni? zani?s? na ?rodek Cedronu. Rzuci?em si? w fale potoku, porwa?em zas?on? i zaczepi?em j? na krzakach u st?p ogrodowego tarasu. Sara rzuci?a mi z?oty ?a?cuszek, kt?ry zdj??a z szyi. Poca?owa?em go, a polem wp?aw powr?ci?em na druga stron? potoku.
Plusk wody obudzi? starego Sedekiasa. Chcia? dowiedzie? si?, co zasz?o. Sara zacz??a mu opowiada? zdarzenie, starzec post?pi? par? krok?w naprz?d, my?l?c, ?e stoi tu? przy balustradzie; tymczasem wszed? na ska??, gdzie nie umieszczono ?adnej por?czy z powodu g?stych krzew?w, kt?re j? tam zast?powa?y. Noga po?lizn??a mu si?, rozchyli?y si? krzewy i Sedekias stoczy? si? w potok. Rzuci?em si? za nim, schwyci?em go i wynios?em na brzeg. Wszystko to sta?o si? w jednej chwili.
Sedekias odzyska? przytomno?? i widz?c si? w moich obj?ciach, zrozumia?, ?e zawdzi?cza mi ?ycie. Zapyta? mnie, kim jestem.
- ?ydem z Aleksandrii - odpowiedzia?em - nazywam si? Antyp; straci?em ojca i matk?, nie wiedz?c zatem, co pocz??, przyszed?em szuka? szcz??cia w Jerozolimie.
- Ja ci zast?pi? ojca - rzek? Sedekias - odt?d b?dziesz mieszka? w moim domu.
Przyj??em zaproszenie, nic wspominaj?c wcale o towarzyszu, kt?ry nie wzi?? mi tego za z?e i sam mieszka? u naszego szewca. Takim sposobem wszed?em do domu mego najzaci?tszego wroga i z ka?dym dniem zyskiwa?em coraz wi?kszy szacunek cz?owieka. kt?ry by?by mnie zamordowa?, gdyby si? dowiedzia?, ?e wi?ksza cz??? jego maj?tku, prawem dziedzictwa. do mnie nale?y. Sara ze swej strony okazywa?a mi co dzie? wi?ksz? przychylno??.
Wymiana pieni?dzy odbywa?a si? w?wczas w Jerozolimie tak samo, jak dzi? jeszcze odbywa si? na ca?ym Wschodzie. Je?eli b?dziecie w Kairze lub w Bagdadzie, zobaczycie u drzwi meczet?w ludzi siedz?cych na ziemi i trzymaj?cych na kolanach ma?e stoliki z rowkiem w rogu do zsypywania odrachowanych monet. Przy nich stoj? worki ze srebrem i z?otem, kt?re otwieraj? dla ??daj?cych tego lub owego rodzaju pieni?dzy. Wymieniacz?w tych nazywaj? dzi? sarafami. Wasi ewangeli?ci mianowali ich trapezytami, z powodu kszta?tu stolik?w, o kt?rych wam m?wi?em.
Prawie wszyscy wymieniacze jerozolimscy pracowali na rachunek Sedekiasa, on za? porozumiewa? si? z dzier?awcami rzymskimi i z celnikami, podbijaj?c lub zni?aj?c kurs pieni?dzy stosownie do w?asnej korzy?ci.
Zrozumia?em wkr?tce, ?e najlepszym sposobem pozyskania ?aski mego wuja b?dzie dok?adne poznanie pieni??nych operacji i pilne baczenie na zwy?ki i zni?ki kurs?w. Zamiar m?j tak dalece mi si? powi?d?, ?e po dw?ch miesi?cach nie o?mielano si? przeprowadzi? ?adnej operacji, nie zasi?gn?wszy wprz?dy mojego zdania.
Oko?o tego czasu rozesz?a si? pog?oska, Jakoby Tyberiusz mia? w ca?ym pa?stwie nakaza? powszechne przetopienie pieni?dzy. Srebrne monety nie mia?y wi?cej kr??y?; rzekomo zamierzano zla? je w sztaby i odes?a? do cesarskiego skarbca. Nie ja wymy?li?em t? pog?osk?, ale s?dzi?em, ?e wolno mi j? rozsiewa?. Mo?ecie wyobrazi? sobie, jakie wra?enie sprawi?a na wszystkich jerozolimskich wymieniaczach. Sam Sedekias nie wiedzia?, co o tym s?dzi? i nie potrafi? powzi?? ?adnej stanowczej decyzji.
M?wi?em wam ju?, ?e na ca?ym Wschodzie wymieniacze zasiadaj? u drzwi meczet?w; w Jerozolimie mieli?my nasze kantory w samej ?wi?tyni, kt?ra by?a tak obszerna, ?e sprawy, jakie w jednym z jej k?t?w za?atwiali?my, bynajmniej nie przeszkadza?y s?u?bie bo?ej. Od kilku dni wszelako taki strach pad? na wszystkich, ?e ?aden wymieniacz si? nie pokaza?. Sedekias nie pyta? mnie o zdanie, ale chcia?, zda si?, wyczyta? je z moich oczu.
Nareszcie, gdy doszed?em do wniosku, ?e srebrne pieni?dze dostatecznie ju? zosta?y zdyskredytowane, przedstawi?em plan m?j starcowi. S?ucha? mnie z uwag?, d?ugo zdawa? si? zastanawia? i namy?la?, nareszcie rzek?:
- Kochany Antypie, mam w piwnicy dwa miliony z?otych sestercji; je?eli tw?j plan si? powiedzie, b?dziesz m?g? poprosi? o r?k? Sary.
Nadzieja posiadania pi?knej Sary i widok z?ota, zawsze dla ?yda pon?tny, wprawi?y mnie w zachwyt, kt?ry jednak nie przeszkodzi? mi natychmiast wybiec na ulic? z zamiarem ostatecznego zdyskredytowania srebrnej monety. Germanus z ca?ych si? mi dopomaga?; przekupi?em tak?e kilku kupc?w, kt?rzy za moj? namow? wzbraniali si? sprzedawa? towary za srebro. W kr?tkim czasie rzeczy zasz?y tak daleko, ?e mieszka?cy Jerozolimy znienawidzili srebrne pieni?dze. Skoro przekonali?my si?, ?e uczucie to jest ju? dostatecznie silne, przyst?pili?my do wykonania naszego planu.
Upatrzonego dnia kaza?em zanie?? do ?wi?tyni wszystko z?oto w zakrytych spi?owych naczyniach; zarazem oznajmi?em, ?e Sedekias, maj?c uskuteczni? znaczne wyp?aty w srebrze, powzi?? zamiar zakupienia dw?chkro? stu tysi?cy sestercji i ofiaruje uncj? z?ota za dwadzie?cia pi?? uncji srebra. Zyskiwali?my na tym obrocie przesz?o sto od sta.
Natychmiast lud ze wszystkich stron zacz?? si? cisn?? i niebawem wymieni?em po?ow? mego z?ota. Nasi s?u??cy co chwila odnosili srebro, tak ?e powszechnie mniemano, i? utargowa?em dot?d zaledwie dwadzie?cia pi?? do trzydziestu tysi?cy sestercji. Wszystko sz?o przewybornie i by?bym niezawodnie podwoi? maj?tek Sedekiasa, gdy wtem jaki? faryzeusz przyszed? nam oznajmi?...
Gdy ?yd Wieczny Tu?acz doszed? do tego miejsca swego opowiadania, obr?ci? si? do Uzedy i rzek?:
- Pot??niejszy od ciebie kabalista wzywa mnie gdzie indziej.
- Zapewne - odpar? kabalista - nie chcesz nam opowiedzie? o zgie?ku, jaki wszcz?? si? w ?wi?tyni, i o razach, kt?re otrzyma?e?.
- Starzec z g?ry Libanu wzywa mnie - rzek? ?yd i znikn?? nam z oczu.
Wyznam, ?e nie bardzo si? tym zmartwi?em i nie ?yczy?em sobie jego powrotu, gdy? podejrzewa?em, ?e cz?owiek ten jest oszustem doskonale znaj?cym histori?, kt?ry pod pozorem opowiadania w?asnych przyg?d m?wi nam rzeczy, kt?rych nie powinni?my s?ucha?.
Tymczasem przybyli?my na miejsce noclegu i Rebeka zacz??a prosi? ksi?cia, aby raczy? dalej wyk?ada? sw?j system. Velasquez zamy?li? si? przez chwil?, po czym j?? m?wi? w te s?owa:
- Stara?em si? wczoraj obja?ni? wam elementarne pierwiastki woli i powiedzia?em, ?e wola poprzedza my?l. Mieli?my nast?pnie m?wi? o elementarnych pierwiastkach my?li. Jeden z najg??bszych filozof?w staro?ytnych wskaza? nam prawdziw? drog?, po kt?rej trzeba post?powa? w badaniach metafizycznych, ci za?, kt?rzy s?dz?, ?e do jego odkry? nowe dodali, moim zdaniem nie uczynili ?adnego kroku naprz?d.
Dawno ju? przed Arystotelesom wyraz "poj?cie", "idea", znaczy? u Grek?w "obraz", i st?d posz?a nazwa: bo?yszcze - idol. Arystoteles, rozpatrzywszy si? dobrze w swych poj?ciach, pozna?, ?e wszystkie rzeczywi?cie pochodz? od obraz?w, czyli od wra?e? sprawionych na naszych zmys?ach. Tu widzimy przyczyn?, dla kt?rej geniusz nawet najbardziej tw?rczy nie jest w stanic wymy?li? niczego nowego. Tw?rcy mitologii z??czyli popiersie m??czyzny z kad?ubem konia, cia?o kobiety z ogonem ryby, odj?li cyklopom jedno oko, Briarejowi dodali ramiona, ale nic nowego nie wymy?lili, nie jest to bowiem w mocy cz?owieka. Od Arystotelesa powszechnie przyj?to zasad?, ?e to tylko jest w my?li, co wprz?dy przesz?o przez zmys?y.
Za naszych jednak czas?w powstali filozofowie, kt?rzy uwa?ali si? za daleko g??bszych i m?wili:
- Przyznajemy, ?e umys? nie m?g?by wyrobi? w sobie zdolno?ci bez po?rednictwa zmys??w, ale gdy zdolno?ci te raz si? ju? rozwin?, umys? pojmuje rzeczy, kt?re nigdy nie przechodzi?y przez zmys?y, jak na przyk?ad: przestrze?, wieczno?? lub twierdzenia matematyczne.
Przyznam si?, ?e wcale nie pochwalam tej nowej teorii. Abstrakcja nie wydaje mi si? niczym wi?cej, jak tylko odejmowaniem. Chc?c abstrahowa?, trzeba odejmowa?. Je?eli w my?li odejm? od mego pokoju wszystko, co si? w nim znajduje, nie wy??czaj?c powietrza, wtedy pozostanie mi czysta przestrze?. Je?eli od pewnego okresu czasu odejm? pocz?tek i koniec, mam poj?cie o wieczno?ci. Je?eli od istoty my?l?cej odejm? cia?o, mam poj?cie o anio?ach. Je?eli od linii odejm? w my?li ich szeroko??, aby zastanawia? si? tylko nad ich d?ugo?ci? i p?aszczyznami, jakie w sobie zamykaj?, otrzymam pewniki Euklidesa. Je?eli odejm? cz?owiekowi jedno oko i dodam mu wzrostu, b?d? mia? posta? cyklopa. Wszystko to s? obrazy otrzymane za po?rednictwem zmys??w. Je?eli nowi m?drcy przedstawi? mi jedn? abstrakcj?, kt?rej nie potrafi?bym sprowadzi? do odejmowania, natychmiast stan? si? ich uczniem. Tymczasem b?d? trzyma? si? starego Arystotelesa.
Wyraz: "idea", "poj?cie" ("obraz") nie odnosi si? wy??cznie do tego, co sprawia wra?enie na naszym wzroku. D?wi?k uderza nasze ucho i daje nam poj?cie nale??ce do zmys?u s?uchu. Z?by cierpn? nam od cytryny i tym sposobem nabywamy poj?cia o kwasie.
Wszelako zauwa?cie, ?e nasze zmys?y s? w mo?no?ci odebra? wra?enie wtedy nawet, gdy przedmiot znajduje si? poza ich zasi?giem. Skoro wspomn? nam o ugryzieniu cytryny, na samo poj?cie ?lina idzie nam do ust i z?by cierpn?. Przera?liwa muzyka brzmi nam w uszach, cho? orkiestra dawno ju? przesta?a gra?. W tera?niejszym stanie fizjologii nie umiemy jeszcze wyt?umaczy? snu i marze? w nim do?wiadczanych, wszelako domy?lamy si?, ?e nasze organy, wskutek porusze? niezale?nych od naszej woli, znajduj? si? w czasie snu w takim samym stanie, w jakim znajdowa?y si? podczas odbierania danego wra?enia zmys?owego, czyli, inaczej m?wi?c, podczas powzi?cia idei.
St?d tak?e wynika, ?e zanim dalej post?pimy w naukach fizjologicznych, mo?emy teoretycznie uwa?a? poj?cia za wra?enia sprawione na naszym m?zgu, za wra?enia, kt?re organy mog? odbiera? - ?wiadomie lub mimowolnie - r?wnie? i w nieobecno?ci przedmiotu. Zauwa?cie, ?e gdy my?limy o przedmiocie, kt?ry znajduje si? poza zasi?giem naszych zmys??w, wra?enie jest mniej ?ywe, w stanie jednak gor?czkowym mo?e by? r?wnie silne jak to, kt?re niegdy? odebrane zosta?o za pomoc? zmys??w.
Po tym pa?mie okre?le? i wniosk?w, nieco trudnym do natychmiastowego ogarni?cia, przejd?my do uwag, kt?re mog? rzuci? na to zagadnienie nowe ?wiat?o.
Zwierz?ta budow? swego organizmu zbli?aj?ce si? do cz?owieka i wykazuj?ce mniejsz? lub wi?ksz? inteligencj? - posiadaj? (o ile wiem - wszystkie) organ zwany m?zgiem. Przeciwnie, w zwierz?tach zbli?aj?cych si? do ro?lin niepodobna wy?ledzi? tego organu.
Ro?liny ?yj?, a nawet niekt?re z nich poruszaj? si? Pomi?dzy zwierz?tami morskimi s? takie, kt?re, podobnie jak ro?liny, nie mog? porusza? si? z miejsca na miejsce. Widzia?em inne znowu zwierz?ta morskie kt?re poruszaj? si? zawsze jednakowo, na kszta?t naszych p?uc, jak gdyby zupe?nie nie mia?y ?adnej woli.
Zwierz?ta lepiej uorganizowane posiadaj? wol? i zdolno?? pojmowania, ale jeden tylko cz?owiek u?ywa w?adzy abstrahowania.
Wszelako nic wszyscy ludzie posiadaj? t? w?adze. Dezorganizacja systemu gruczo?owego pozbawia tej w?adzy chorych na wole g?rali. Z drugiej strony, brak jednego lub dw?ch zmys??w ogromnie utrudnia abstrahowanie. G?uchoniemi, kt?rzy przez brak mowy podobni s? do zwierz?t, z trudno?ci? mog? chwyta? oderwanie poj?cia, pokazuj?c im jednak pi?? lub dziesi?? palc?w, kiedy rzecz bynajmniej nie chodzi o palce, daje si? im poj?cie o liczbach. Widz? modlitw?, pok?ony i nabieraj? poj?cia o b?stwie.
Ociemniali maj? w tym wzgl?dzie daleko mniej trudno?ci, gdy? przy pomocy mowy, b?d?cej pot??nym narz?dziem ludzkiej inteligencji, mo?na im podsuwa? gotowe poj?cia oderwane. Z drugiej strony. niemo?no?? oddawania si? roztargnieniu nadaje ociemnia?ym szczeg?lniejsz? zdolno?? do kombinacji.
Je?eli jednak wyobrazicie sobie nowo narodzone dzieci? zupe?nie g?uche i ?lepe, mo?ecie by? przekonani, ?e nie b?dzie ono w stanie przyswoi? sobie ?adnych poj?? oderwanych. Jedynymi poj?ciami, jakie powe?mie, b?d? te, do kt?rych dojdzie za po?rednictwem powonienia, smaku lub dotyku. Cz?owiek taki b?dzie nawet m?g? marzy? o podobnych poj?ciach. Je?eli u?ycie czego? wyrz?dzi mu szkod?, na drugi raz potrafi si? od tego powstrzyma?, nie zbywa mu bowiem na pami?ci. Atoli nie s?dz?, aby jakimkolwiek sposobem mo?na wpoi? w jego umys? oderwano poj?cie o ziem. Nie b?dzie mia? sumienia, nic zas?u?y wi?c nigdy ani na nagrod?, ani na nagan?. Gdyby pope?ni? morderstwo, sprawiedliwo?? nie mia?aby prawa wymierzy? mu kary. Oto s? wi?c dwa ciuchu. dwie cz?stki tchnienia boskiego, ale jakie? niepodobne do siebie! A r??nica dotyczy tylko dw?ch zmys??w.
Daleko mniejsza r??nica, aczkolwiek nader jeszcze wielka, zachodzi mi?dzy Eskimosem lub Hotentotem a cz?owiekiem z wykszta?conym umys?em. Jaka? jest przyczyna lej r??nicy? Nie jest ni? brak jednego lub wi?cej zmys??w, ale odmienna ilo?? poj?? i kombinacji. Cz?owiek, kt?ry obejrza? ca?? ziemi? oczami podr??nik?w, kt?ry widzia? w dziejach wszystkie wa?ne wypadki, rzeczywi?cie ma w g?owie mn?stwo obraz?w, kt?rych nie posiada wie?niak; je?eli za? kombinuje swoje poj?cia, zestawia je i por?wnywa, natenczas m?wimy, ze ma wiedz? i rozum.
Don Newton mia? zwyczaj ci?g?ego kombinowania poj?? i z mn?stwa poj??, jakie nagromadzi?, powsta?a mi?dzy innymi kombinacja spadaj?cego jab?ka i ksi??yca przytwierdzonego w swojej orbicie do ziemi.
St?d wnios?em, ?e r??nica mi?dzy rozumami polega na ilo?ci obraz?w i na ?atwo?ci ich kombinowania, czyli, je?eli wolno mi si? tak wyrazi?, jest wprost proporcjonalna do liczby obraz?w i do ?atwo?ci ich kombinowania. Tu jeszcze na chwil? poprosz? was o baczn? uwag?.
Zwierz?ta, kt?rych organizm jest niezogniskowany, nie maj? zapewne ani woli, ani poj??. Poruszenia ich, jak poruszenia mimozy, s? pomimowolne. Mo?emy wszelako przypu?ci?, ?e gdy s?odkowodny polip wyci?ga czu?ki, by poch?on?? robaczki, i po?yka takie, kt?re bardziej mu smakuj? od innych, to nabiera poj?cia o z?ym, dobrym lub lepszym. Je?eli za? ma mo?no?? odrzucania z?ych robaczk?w, musimy przypu?ci?, ?e nie brak mu woli. Pierwsz? zatem wol? by?a potrzeba, kt?ra zmusi?a go do wyci?gni?cia o?miu czu?k?w, po?kni?te za? ?yj?tka da?y mu dwa lub trzy poj?cia. Odrzuci? jedno ?yj?tko, po?kn?? drugie - nale?y do wolnego wyboru, kt?ry wyp?ywa z jednego lub kilku poj??.
Zastosowawszy to samo dowodzenie do dziecka, zobaczymy, ?e pierwsza jego wola pochodzi bezpo?rednio z potrzeby. Ta to wola zmusza je do przytkni?cia ust do piersi mamki. ale skoro tylko skosztowa?o pokarmu, natychmiast nabiera poj?cia, potem zmys?y jego odbieraj? nowe wra?enia, i tak nabywa drugiego poj?cia, nast?pnie trzeciego itd.
Poj?cia zatem mo?na tak samo policzy?, jak widzieli?my, ?e mo?na je kombinowa?. A wobec tego da si? do nich zastosowa? je?eli nic rachunek kombinacyjny, to przynajmniej zasady tego rachunku.
Nazywam kombinacj? uk?ad niezale?nie od ustawienia: tak wi?c na przyk?ad AB jest t? sam? kombinacj? co BA. Dwie przeto litery daj? si? u?o?y? jednym tylko sposobem.
Trzy litery, wzi?te po dwie, daj? si? u?o?y?, czyli kombinowa?, trzema sposobami. Czwarty jest - gdy wszystkie trzy stawiamy razem.
Cztery litery, wzi?te po dwie, daj? sze?? kombinacji, po trzy - cztery, razem - jedn?, czyli w og?le - jedena?cie. Nast?pnie: pi?? liter daje razem 26 kombinacji' sze?? 57, siedem 120, osiem 247, dziewi?? 502, dziesi?? 1013, jedena?cie 2036.
Widzimy wi?c, ?e ka?de nowe poj?cie podwaja liczb? kombinacji i ?e kombinacje pi?ciu poj?? tak si? maj? do kombinacji dziesi?ciu poj??, jak 26 do 1013, czyli jak l do 39.
Wcale nie jest moim zamiarem oblicza? rozum za pomoc? tego materialnego rachunku; chcia?em tylko wykaza? og?lne zasady wszystkiego, co jest zdolne do kombinacji.
Powiedzieli?my, ?e r??nica rozum?w jest wprost proporcjonalna do ilo?ci poj?? i do ?atwo?ci ich kombinowania. Mo?emy zatem wyobrazi? sobie skal? wszystkich tych rozmaitych rozum?w. Przypu??my, ?e na szczycie skali stoi don Izaak Newton, kt?rego rozum przedstawia?oby sto milion?w, na dole za? ch?op alpejski, kt?rego rozum wyobrazi sto tysi?cy. Pomi?dzy dwiema tymi liczbami mo?emy umie?ci? niesko?czono?? ?rednich proporcjonalnych, kt?re b?d? oznacza?y rozumy wy?sze od ch?opskiego, ni?sze za? od geniuszu don Newtona.
W tej skali znajdzie si? r?wnie? m?j rozum i rozum pani. W?asno?ciami umys??w znajduj?cych si? u g?ry b?d?: do odkry? Newtona przydawanie nowych, pojmowanie ich, uchwycenie pewnej ich cz??ci i zaw?adni?cie umiej?tno?ci? kombinowania.
Tak samo mo?na sobie wyobrazi? skal? zst?puj?c? do do?u, kt?ra by zaczyna?a si? od ch?opa oznaczonego przez sto tysi?cy, schodzi?a do umys??w oznaczonych przez szesna?cie, jedena?cie, pi?? i ko?czy?a na istotach maj?cych cztery poj?cia i jedena?cie kombinacji, nareszcie trzy poj?cia i cztery kombinacje.
Dzieci? maj?ce cztery poj?cia i jedena?cie kombinacji nie umie jeszcze abstrahowa? my?li; wszelako pomi?dzy t? liczb? a stoma tysi?cami znajdzie si? rozum z?o?ony z pewnej ilo?ci poj?? z takimi kombinacjami, kt?rych wynikiem b?d? poj?cia oderwane. Do tego z?o?onego rozumu zwierz?ta nigdy nie dochodz? ani te? dzieci g?uche i ociemnia?e. Te - dla braku wra?e?, zwierz?ta dla braku kombinacji.
Najprostszym oderwanym poj?ciem jest to. kt?re odnosi si? do liczb. Polega ono na oddzielaniu od przedmiot?w ich w?asno?ci liczbowych. Dziecko, zanim przyswoi sobie to najprostsze poj?cie oderwane, nie umie abstrahowa?, mo?e ono tylko odejmowa? za po?rednictwem analizy w?asno?ci, co zreszt? tez jest w pewnym sensie abstrahowaniem. Do pierwszego poj?cia oderwanego dochodzi dziecko stopniowo, a nast?pne wytwarza sobie w miar? jak zdobywa nowo poj?cia i uczy si? je kombinowa?.
A zatem skala poziom?w inteligencji, od najni?szego a? do najwy?szego, sk?ada si? ze szczebli jako?ciowo identycznych. Jej kolejne stopnie tworzy wzrastaj?ca liczba poj??, a odpowiada im, stosownie do prawide?, wzrastaj?ca liczba kombinacji. S? to wsz?dzie i zawsze to same elementy.
Wynika st?d, ze inteligencja istot nale??cych do r??nych rodzaj?w mo?e by? uwa?ana za w gruncie rzeczy jako?ciowo identyczn?, zupe?nie tak, jak najbardziej zawik?any rachunek nie jest niczym innym, jeno pasmem dodawa? i odejmowa?, czyli czynno?ci jako?ciowo identycznych. Tak samo ka?de zagadnienie matematyczne, je?eli nic posiada luk, jest w gruncie rzeczy pasmem abstrakcji, poczynaj?c od najprostszych, a ko?cz?c na najwy?szych i najtrudniejszych.
Velasquez doda? jeszcze kilka podobnych por?wna?, kt?rych Rebeka zdawa?a si? s?ucha? z przyjemno?ci?, tak ?e oboje rozeszli si? nawzajem z siebie zadowoleni.