Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (43)

Dzie? trzydziesty si?dmy
Nast?pny dzie? po?wi?cili?my spoczynkowi. ?niadanie by?o obfitsze i lepiej przyrz?dzone. Zeszli?my si? wszyscy. Pi?kna ?yd?wka przysz?a ustrojona z wi?ksz? staranno?ci? ni? zazwyczaj, ale zachody te by?y zbyteczne, je?eli czyni?a je w celu przypodobania si? ksi?ciu, wcale bowiem nic posta? jej go oczarowa?a. Velasqucz widzia? w Rebece kobiet? odznaczaj?c? si? od innych wi?ksz? g??boko?ci? my?li i umys?em wydoskonalonym przez nauki ?cis?e.
Rebeka od dawna pragn??a pozna? pogl?dy ksi?cia na religi?, ?ywi?a bowiem zdecydowan? niech?? do chrystianizmu i wchodzi?a do spisku, kt?rego celem by?o sk?onienie nas do przej?cia na wiar? Proroka. Zagadn??a wi?c ksi?cia wp?? powa?nie, a wp?? ?artobliwie, czy w swojej religii nie znalaz? takiego r?wnania, kt?rego rozwi?zanie nastr?cza?oby mu trudno??.
Na wzmiank? o religii Velasquez zachmurzy? czo?o, ale widz?c, ?e prawie ?artem zadawano mu pytanie, z twarz? niezbyt zadowolon? zastanowi? si? przez chwil?, po czym odpowiedzia? tymi s?owy:
- Widz?, dok?d pani zmierzasz; zadajesz mi pytanie geometryczne, odpowiem wi?c wspieraj?c si? na zasadach tej nauki. Chc?c oznaczy? niesko?czon? wielko??, pisz? le??c? ?semk? µ i dziel? ja przez jedno??; przeciwnie, je?eli pragn? oznaczy? niesko?czon? ma?o??, pisz? jednostk? i dziel? j? przez tak?? ?semk?. Wszelako znaki te, kt?rych u?ywam w rachunkach, nie daj? mi ?adnego poj?cia o tym, co chc? wyrazi?. Niesko?czona wielko?? jest to niebo ze swymi gwiazdami, wzi?te niesko?czon? ilo?? razy. Niesko?czona ma?o?? jest to niesko?czenie ma?a cz?stka najmniejszego z atom?w. Oznaczam wi?c niesko?czono??, ale jej nie pojmuj?. Je?eli zatem nie mog? poj?? i nie mog? wyrazi?, a zaledwie tylko mog? oznaczy? lub raczej z daleka wskaza? niesko?czon? ma?o?? i niesko?czon? wielko??, jakim?e sposobem wyra?? to, co jest zarazem niesko?czenie wielkie, niesko?czenie rozumne, niesko?czenie dobre i jest tw?rc? wszelkich niesko?czono?ci?
Tu Ko?ci?? przybywa mojej geometrii na pomoc. Ukazuje mi tr?jk?, kt?ra mie?ci si? w jednostce, ale jej nie niweczy. C?? mog? zarzuci? temu, co przechodzi moje poj?cie? Musz? si? podda?.
Nauka nigdy nie prowadzi do niewiary, nieuctwo nas tylko w niej pogr??a. Nieuk, kt?ry co dzie? widzi jak?? rzecz, wnet mniema, ?e j? rozumie. Prawdziwy badacz natury porusza si? po?r?d zagadek; ci?gle zaj?ty zg??bianiem, pojmuje zawsze przez p??, uczy si? wierzy? w to, czego nic rozumie, i tak zbli?a si? do ?wi?tyni wiary. Don Newton i don Leibniz byli szczerymi chrze?cijanami, a nawet teologami, i obaj przyj?li tajemnic? liczb, kt?rej nie mogli poj??.
Gdyby urodzili si? w naszym wyznaniu, byliby przyj?li r?wnie? i drug? tajemnic?, niemniej niepoj?t?, kt?ra polega na mo?no?ci ?cis?ego po??czenia si? cz?owieka ze Stw?rc?. Nie przemawia za ni? ?aden oczywisty fakt, przeciwnie, same tylko niewiadome, ale, z drugiej strony, przekonywa nas ona o zasadniczej r??nicy, zachodz?cej mi?dzy cz?owiekiem a innymi istotami odzianymi w materi?. Je?eli bowiem cz?owiek rzeczywi?cie jest jedynym w swoim rodzaju na tej ziemi, je?eli dowodnie przekonani jeste?my, ?e r??ni si? od ca?ego kr?lestwa zwierz?cego, natenczas ?atwiej przypu?cimy mo?liwo?? po??czenia si? jego z Bogiem. Po tym przygotowaniu zajmijmy si? na chwil? si?? pojmowania, jak? mog? odznacza? si? zwierz?ta.
Zwierz? chce, pami?ta, rozwa?a, waha si?, rozstrzyga. Zwierz? my?li, ale nie mo?e przedmiotem swojego my?lenia uczyni? w?asnych my?li, co stanowi?oby si?? pojmowania podniesion? do drugiej pot?gi. Zwierz? nie m?wi: "Jestem istot? my?l?c?". Abstrakcja tak ma?o jest dla? przyst?pna, ?e nigdy nie widziano zwierz?cia, kt?re by mia?o najmniejsze poj?cie o liczbach. Liczby jednak stanowi? najprostszy rodzaj abstrakcji.
Sroka nie opuszcza swego gniazda, dop?ki nie jest pewna, ?e ?aden cz?owiek nie znajduje si? w pobli?u. Chciano przekona? si? o rozleg?o?ci jej inteligencji. Pi?ciu strzelc?w wesz?o do kryj?wki; wyszli jeden po drugim i sroka nie porzuci?a gniazda, dop?ki nie ujrza?a pi?tego wychodz?cego. Skoro strzelcy przyszli w sze?ciu lub siedmiu, sroka nie mog?a si? ich doliczy? lub te? odlatywa?a za pi?tym, sk?d niekt?rzy wnie?li, ?e sroka umie liczy? do pi?ciu. Mylili si?; sroka zatrzyma?a obraz zbiorowy pi?ciu ludzi, ale bynajmniej ich nie policzy?a. Liczy? jest to odrywa? liczb? od rzeczy. Widzimy nieraz szarlatan?w pokazuj?cych ma?e konie, kt?re uderzaj? nog? tyle razy, ile jest pik?w albo trefli na karcie, ale to tylko skinienie ich pana sk?ania je do uderze?. Zwierz?ta nie maj? ?adnego poj?cia o liczeniu i t? abstrakcj?, najprostsz? wszystkich, mo?na uzna? za granic? ich inteligencji.
Jednak?e nie ma w?tpliwo?ci, ?e inteligencja u zwierz?t cz?sto zbli?a si? do naszej. Pies z ?atwo?ci? poznaje pana domu i odr??nia jego przyjaci?? od obcych; pierwszych lubi, drugich zaledwie znosi. Nienawidzi ludzi, kt?rym ?le z oczu patrzy, miesza si?, kr?ci, niepokoi. Spodziewa si? kary i wstydzi, gdy go schwyta? na wzbronionym uczynku. Pliniusz m?wi, ?e wyuczono s?onie ta?czy? i ?e wypatrzono raz, jak przy ?wietle ksi??yca powtarza?y lekcj?.
Inteligencja zwierz?t dziwi nas, ale zawsze dotyczy pojedynczych wypadk?w. Zwierz?ta wykonywaj? dane im rozkazy, unikaj? rzeczy wzbronionych, jak zreszt? wszystkiego, co mog?oby im przynie?? szkod?, natomiast niezdolne s? wytworzy? sobie og?lnego poj?cia o dobrym przy pomocy szczeg??owego poj?cia o tym albo owym czynie. Nie mog? one swoich czyn?w ocenia?, nie mog? ich rozdziela? na dobre i z?e; abstrakcja ta jest daleko trudniejsza od abstrakcji liczbowej, poniewa? za? niepodobna im zdoby? si? na mniej, nie ma przyczyny, dla kt?rej potrafi?yby wi?cej.
Sumienie jest w pewnej cz??ci dzie?em cz?owieka, gdy? to, co uwa?a si? w jednym kraju za dobre, w drugim poczytuje si? za z?e. Na og?? jednak sumienie wskazuje na to, co proces abstrakcji tym lub owym sposobem oznaczy? jako rzecz dobr? lub z??. Zwierz?ta nie s? zdolne do takiej abstrakcji, nie maj? zatem sumienia, nie mog? i?? za jego g?osem, nie zas?uguj? wi?c ani na nagrod?, ani na kar?, chyba na takie, kt?re staj? si? ich udzia?em dla naszego, nigdy za? dla ich w?asnego po?ytku.
Widzimy st?d, ?e cz?owiek jest jedynym w swoim rodzaju na ziemi, na kt?rej wszystko inne wchodzi do og?lnego systemu. Tylko cz?owiek mo?e przedmiotem swego my?lenia uczyni? w?asne my?li, tylko on umie abstrahowa? i uog?lnia? takie czy inne w?a?ciwo?ci. Tym samym zdolny jest do po?o?enia zas?ugi lub wyrz?dzenia krzywdy, albowiem abstrahowanie, uog?lnianie oraz rozr??nianie z?a i dobra ukszta?towa?o w nim sumienie.
Jednak?e, dlaczego cz?owiek posiada przymioty, odr??niaj?ce go od wszystkich innych istot ?ywych? Tu przez analogi? dochodzimy do wniosku, ?e je?eli wszystko na ?wiecie ma postawiony sobie pewien cel. sumienie nie mo?e by? bez celu dane cz?owiekowi.
Oto dok?d nas to rozumowanie doprowadzi?o - do religii naturalnej, ta za? - dok?d nas wiedzie, je?eli nic do tego samego celu, co i religia objawiona, to jest do przysz?ej nagrody lub kary. Skoro iloczyn jest taki sam, mno?ne i mno?niki nie mog? by? rozmaite.
Z tym wszystkim rozumowanie, na jakim religia naturalna si? zasadza, jest cz?sto niebezpieczn? broni?, rani?c? tego, kto Jej u?ywa. Jakiej?e cnoty nie chciano pot?pi? za pomoc? rozumowania lub jakiej nie pr?bowano usprawiedliwi? zbrodni! Czyli? Opatrzno?? wieczna rzeczywi?cie zamierza?a zda? moralno?? na ?ask? sofistyki? Bez w?tpienia - nie; wiara wi?c, wsparta na zwyczajach powzi?tych od dziecinnych lat, na mi?o?ci dzieci ku rodzicom, na potrzebach serca, ukazuje cz?owiekowi fundament daleko pewniejszy od rozumowania. Zw?tpiono nawet o sumieniu, kt?re wyr??nia nas od zwierz?t; sceptycy chcieli sobie uczyni? z niego igraszk?. Usi?owali nam wm?wi?, jakoby cz?owiek w niczym nie r??ni? si? od tysi?ca innych istot pojmuj?cych, odzianych w materi? i zaludniaj?cych kul? ziemsk?. Ale na przek?r im cz?owiek czuje w sobie sumienie, kap?an za? przy konsekracji m?wi mu: "B?g jedyny zst?puje na ton o?tarz i ??czy si? z tob?". Wtedy cz?owiek przypomina sobie, ?e nie na?o?y do ?wiata zwierz?t; wchodzi w samego siebie i znajduje sumienie.
Mogliby?cie zapyta? mnie, po co usi?uj? was przekona?, i? religia naturalna prowadzi do tego samego celu, co i religia objawiona, bo przecie? skoro jestem chrze?cijaninem, powinienem wyznawa? t? ostatni? i wierzy? w cuda, kt?re stworzy?y jej fundament. Pozw?lcie zatem, ?e naprz?d oznaczymy r??nic? mi?dzy religi? naturaln? a objawion?.
Pod?ug teologa B?g jest tw?rc? religii chrze?cija?skiej, pod?ug filozofa tak?e, poniewa? wszystko, co si? dzieje, pochodzi z woli boskiej; ale teolog wspiera si? na cudach, kt?re s? wyj?tkami w og?lnych prawach natury i tym samym nie przypadaj? do smaku filozofowi. Ten ostatni, jako badacz natury, sk?onny jest mniema?, ?e B?g, tw?rca naszej ?wi?tej religii, chcia? j? ufundowa? przy pomocy ludzkich ?rodk?w, nie wy?amuj?c si? z powszechnych praw, rz?dz?cych ?wiatem duchowym i materialnym.
Tutaj r??nica nie jest jeszcze tak znaczna, wszelako badacz natury pragnie wprowadzi? jeszcze jedno subtelne rozr??nienie. Powiada on do teologa: Ci, kt?rzy widzieli cuda na w?asne oczy, mogli im z ?atwo?ci? uwierzy?. Dla ciebie, urodzonego o osiemna?cie wiek?w p??niej, wiara jest zas?uga, a je?eli wiara jest zas?ug?, to twoj? wiar? mo?na uwa?a? za jednakowo wypr?bowan? zar?wno w wypadku je?eli cuda te rzeczywi?cie mia?y miejsce, jak te? w?wczas je?eli to tylko u?wi?cona tradycja poda?a je do twojej wiadomo?ci. Skoro za? wiar? w obu tych razach mo?na uwa?a? za jednakowo wypr?bowan?, zas?uga r?wnie? musi by? jednaka.
Tu teolog przechodzi do natarcia i m?wi do badacza natury: Tobie za? kto odkry? prawa natury? Sk?d wiesz, czy cuda, zamiast by? wyj?tkami, nie s? raczej objawami nie znanych tobie zjawisk? Nie mo?esz bowiem powiedzie?, ?e znasz dok?adnie prawa natury, do kt?rych odwo?ujesz si? od wyrok?w religii. Promienie twego wzroku podci?gn??e? pod prawa optyki; jakim wi?c sposobem, wsz?dzie si? przedzieraj?c, i o nic nie uderzaj?c, nagle, spotkawszy zwierciad?o, wracaj?, jak gdyby odbi?y si? o jakie? cia?o spr??yste? D?wi?ki r?wnie? si? odbijaj?, a echo jest ich obrazem; z pewnym przybli?eniem stosuj? si? do nich te same prawa, co do promieni ?wietlnych, chocia? maj? raczej charakter modalny, podczas gdy promienie ?wietlne zdaj? si? nam cia?ami. Ty jednak nie wiesz tego, gdy? w gruncie rzeczy nic nie wiesz.
Badacz natury musi przyzna?, ?e nic nie wie, wszelako dodaje: Je?eli ja nic jestem w stanie okre?li? cudu, to ty zn?w, senor teologu, nic masz prawa odrzuca? ?wiadectwa Ojc?w Ko?cio?a, kt?rzy przyznaj?, ?e nasze dogmaty i tajemnice istnia?y ju? w religiach przedchrze?cija?skich. Poniewa? wi?c nie wesz?y do tych poprzednich religii za pomoc? objawienia, musisz zatem zbli?y? si? do mego zdania i przyzna?, ?e mo?na by?o sformu?owa? te same dogmaty bez pomocy cud?w. Zreszt? - m?wi badacz - je?eli chcesz, abym ci otwarcie powiedzia?, jaki mam pogl?d na pochodzenie chrze?cija?stwa, to prosz?, pos?uchaj: ?wi?tynie staro?ytnych by?y po prostu jatkami, bogowie ich bezwstydnymi rozpustnikami, ale w niekt?rych zgromadzeniach ludzi pobo?nych panowa?y zasady daleko czystsze i sk?adano ofiary mniej odra?aj?ce. Filozofowie oznaczali B?stwo imieniem Theos, nie wymieniaj?c ani Jowisza, ani Saturna. Rzym podbija? na?wczas ziemi? i przypuszcza? j? do swoich bezece?stw. Mistrz boski zjawi? si? w Palestynie, zacz?? naucza? mi?o?ci bli?niego, pogardy bogactw, zapomnienia krzywd, poddania si? woli Ojca, kt?ry jest w niebie. Ludzie pro?ci towarzyszyli mu za ?ycia. Po jego ?mierci zeszli si? z lud?mi o?wiece?szymi i wybrali z obrz?d?w poga?skich to, co najlepiej przystawa?o do nowej wiary. Nareszcie Ojcowie Ko?cio?a zab?ysn?li z kazalnic wymow? bez por?wnania bardziej przekonywaj?c? od tej, jak? dot?d s?yszano z m?wnic. Takim sposobem, za pomoc? ?rodk?w na poz?r ludzkich, chrystianizm utworzy? si? z tego, co by?o najczystsze w religiach pogan i ?yd?w.
Tak w?a?nie spe?niaj? si? zawsze wyroki Opatrzno?ci. Stw?rca ?wiat?w m?g? bez w?tpienia ognistymi g?oskami wypisa? swoje ?wi?te prawa na gwia?dzistym niebie, ale nie uczyni? tego. Skry? w staro?ytnych misteriach obrz?dy doskonalszej religii, zupe?nie tak, jak w ?o??dzi ukrywa las, kt?ry b?dzie kiedy? ocienia? naszych potomk?w. My sami, aczkolwiek nic wiemy o tym, ?yjemy przecie? w?r?d przyczyn, nad kt?rych skutkami potomno?? b?dzie si? zdumiewa?. Dlatego to nazywamy Boga Opatrzno?ci?, w przeciwnym bowiem razie nazywaliby?my Go tylko Pot?g?.
Tak wyobra?a sobie badacz natury pocz?tki chrze?cija?stwa. Teolog si? z nim bynajmniej nie zgadza, ale te? i nie odwa?a si? go zwalcza?, poniewa? dostrzeg? w pogl?dach swego przeciwnika my?li s?uszne i wielkie, sk?aniaj?ce go do pob?a?liwo?ci wobec b??d?w, kt?re mo?na wybaczy?.
Tym sposobem zdania filozofa i teologa mog?, na kszta?t linii znanych pod nazw? asymptot, nigdy nie spotykaj?c si?, coraz bardziej si? zbli?a?, a? do odleg?o?ci mniejszej od wszelkiej, jak? mo?emy sobie wyobrazi?, czyli ?e r??nica mi?dzy nimi b?dzie mniejsza od wszelkiej r??nicy mo?liwej do oznaczenia i od wszelkiej ilo?ci, mog?cej by? ocenion?. Skoro zatem nie jestem w stanie oceni? r??nicy, jakim prawem odwa?? si? wyst?powa? z moim zdaniom przeciw przekonaniom moich braci i Ko?cio?a? Czy? mog? rozsiewa? moje w?tpliwo?ci po?r?d wiary, jak? oni wyznaj? i kt?r? przyj?li za podstaw? swej moralno?ci? Bez w?tpienia - nie; nie mam do tego prawa, poddaj? si? wi?c sercem i dusz?. Don Newton i don Leibniz, jak powiedzia?em, byli chrze?cijanami, a nawet teologami; ten ostatni wiele zajmowa? si? po??czeniem Ko?cio??w. Co do mnie, nie powinienem wymienia? si? po tych wielkich m??ach; badam teologi? w dzie?ach stworzenia, a?eby wynale?? nowe powody wielbienia Stw?rcy.
To powiedziawszy Velasquez zdj?? kapelusz, przybra? zamy?lon? min? i wpad? w zadum?, kt?r? u ascety mo?na by wzi?? za ekstaz?. Rebeka nieco si? zmiesza?a, ja za? zrozumia?em, ?e dla tych, kt?rzy chc? os?abi? w nas zasady religii i nam?wi? do przej?cia na wiar? Proroka, sprawa r?wnie trudna b?dzie z Velasquezem jak ze mn?.