Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (42)

Dzie? trzydziesty sz?sty
Ruszyli?my w poch?d. ?yd Wieczny Tu?acz wkr?tce z??czy? si? z nami i tak dalej ci?gn?? opowiadanie swoich przyg?d.
DALSZY CI?G HISTORII ?YDA WIECZNEGO TU?ACZA
Nauki m?drego Cheromona by?y daleko d?u?sze od wyci?gu, jaki wam uczyni?em. Og?lnym ich wnioskiem by?o, ?e pewien prorok, imieniem Bitys, dowi?d? w swoich dzie?ach istnienia Boga i anio??w, i ?e drugi prorok, nazwany Thot, os?oni? te poj?cia ciemn? metafizyk?, kt?ra zdawa?a si? tym wznio?lejsz?.
W teologii tej B?g. kt?rego nazywano Ojcem, czczony by? jodynie przez milczenie; wszelako gdy chciano wyrazi?, ?e sam sobie wystarcza, m?wiono, ?e jest swoim w?asnym ojcem i w?asnym synem. Czczono go tak?e pod postaci? syna i wtedy nazywano "rozumem bo?ym" lub Thotem, co znaczy po egipsku - przekonanie.
Na koniec, poniewa? spostrzegano w naturze ducha i materi?, poczytywano ducha za emanacj? Boga i przedstawiano go p?ywaj?cego po ile, jak to wam ju? gdzie indziej powiedzia?em. Tw?rca tej metafizyki zwany by? "trzykro? wielkim". Plato, kt?ry przep?dzi? osiemna?cie lat w Egipcie, wprowadzi? do Grecji nauk? o S?owie, za co uzyska? od Grek?w przydomek boskiego.
Cheremon utrzymywa?, ?e wszystko to nie istnia?o zupe?nie w duchu dawnej religii egipskiej, ?e ta zmieni?a si?, gdy? w og?le zmiana le?y w naturze ka?dej religii. Zdanie jogo pod tym wzgl?dem wkr?tce potwierdzi?y wypadki zasz?e w synagodze aleksandryjskiej.
Nie by?em jedynym ?ydem, kt?ry bada? teologi? egipsk?; inni tak?e zasmakowali w niej, zw?aszcza za? oczarowa? ich duch enigmatyczny, kt?ry panowa? w ca?ej egipskiej literaturze, a kt?ry pochodzi? zapewne z pisma hieroglificznego i z zasady nieprzywi?zywania si? do symbolu, ale do my?li w nim ukrytej.
Nasi rabinowie aleksandryjscy pragn?li tak?e mie? zagadki do rozwi?zywania i wyobrazili sobie, ?e pisma Moj?esza, jakkolwiek przedstawiaj? opowiadania fakt?w i rzeczywist? histori?, s? wszelako pisane z tak bosk? sztuk?, ?e obok my?li dziejowej skrywaj? jeszcze my?l inn?, tajemnicz? i alegoryczn?. Niekt?rzy z naszych uczonych wyja?nili t? my?l ukryt? z przenikliwo?ci?, kt?ra im zaszczyt w owym czasie przynios?a, jednak?e ze wszystkich rabin?w najwi?cej odznaczy? si? Filon. D?ugie badania nad Platonem wprawi?y go w rzucanie pozornego ?wiat?a na ciemno?ci metafizyki, st?d te? nazywano go Platonem synagogi.
Pierwsze dzie?o Filona traktowa?o o stworzeniu ?wiata, szczeg?lniej za? zastanawia?o si? nad w?asno?ciami liczby siedem. W pi?mie tym autor nazywa Boga Ojcem, co zupe?nie wchodzi w zakres teologii egipskiej, nie za? stylu Biblii. Znajdujemy tam r?wnie?, ?e w?? jest alegori? rozkoszy i ?e historia kobiety stworzonej z ?ebra m??czyzny jest tak?e alegoryczna.
Ten?e sam Filon napisa? r?wnie? dzie?o o snach, gdzie m?wi, ?e B?g ma dwie ?wi?tynie: jedn? z nich stanowi ca?y ?wiat, a jej kap?anem jest s?owo bo?e; drug? za? stanowi dusza czysta i rozumna, kt?rej kap?anem jest cz?owiek.
W ksi??ce swojej o Abrahamie Filon jeszcze wydatniej wyra?a si? w duchu egipskim, gdy? m?wi:
Ten, kt?rego Pismo ?wi?te nazywa bod?cym (czyli tym, kt?ry jest), w istocie jest ojcem wszystkiego. Z dw?ch stron otaczaj? go pot?gi bytu, najdawniejsze i naj?ci?lej z nim z??czone, pot?ga tw?rcza, i pot?ga rz?dz?ca. Jedna zwana jest Bogiem, druga Panem. Z??czony z tymi pot?gami ukazuje si? nam raz w pojedynczym, a raz w potr?jnym kszta?cie: w pojedynczym, gdy dusza zupe?nie oczyszczona wzni?s?szy si? ponad wszystkie liczby, nawet ponad liczb? dwa, tak blisk? jedno?ci, dosi?ga poj?cia prostego i samowystarczalnego; w potr?jnym za? przedstawia si? duszy niezupe?nie jeszcze przypuszczonej do wielkich tajemnic.
Ten?e Filon, kt?ry tak a? do utraty rozumu si? rozplatonowa?, jest tym samym, kt?ry p??niej by? pos?em do cesarza Klaudiusza. Cieszy? si? on wielk? powag? w Aleksandrii i prawie wszyscy hellenizujacy ?ydzi, porwani urokiem jego stylu i pop?dom, jaki wszyscy ludzie maj? do nowo?ci, przyj?li jego nauk? tak dalece, ?e wkr?tce byli tylko, ?e tak powiem, ?ydami z nazwiska. Ksi?gi Moj?eszowe sta?y si? dla nich pewnego rodzaju t?em, na kt?rym tkali wed?ug upodobania w?asne alegorie i tajemnice, zw?aszcza za? mit potr?jnego kszta?tu.
W owej epoce Esse?czycy ju? byli utworzyli dziwaczne swe stowarzyszenie. Nie ?enili si? i nie posiadali ?adnych maj?tk?w, wszystko nale?a?o do og??u. Na koniec ujrzano powstaj?ce wok?? nowe religie, mieszaniny judaizmu i magizmu, saboizmu i platozmu, wsz?dzie za? mn?stwo przes?d?w gwia?dziarskich. Dawne religie zewsz?d wali?y si? ze swych posad.
Gdy ?yd Wieczny Tu?acz ko?czy? te s?owa, znale?li?my si? niedaleko miejsca spoczynku, porzuci? nas wi?c i przepad? gdzie? w g?rach. Nad wieczorem Cygan, maj?c czas wolny, tak dalej ci?gn?? swoje opowiadanie:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
M?ody Suarez, opowiedziawszy mi histori? swego pojedynku z Busquerem, uczu? si? zmorzony snem, zostawi?em go wi?c w spokoju, nazajutrz za? zapytawszy, co si? dalej sta?o, tak? otrzyma?em odpowied?:
DALSZY CI?G HISTORII LOPEZA SUAREZ
Busqueros, zraniwszy mnie w rami?, rzek?, ?e prawdziwym szcz??ciem jest dla? ta nowa sposobno?? okazania mi swego po?wi?cenia. Rozdar? moj? koszul?, owi?za? mi rami?, okry? p?aszczem i zawi?d? do chirurga. Ten opatrzy? mi rany, sprowadzi? pow?z i odwi?z? do domu. Busqueros kaza? wnie?? sobie ???ko do przedpokoju. Nieszcz?sny skutek moich usi?owa? pozbycia si? natr?ta odstr?czy? mnie od podejmowania nowych i podda?em si? memu losowi.
Nazajutrz dosta?em gor?czki, jaka zwykle nawiedza rannych. Busqueros nadal narzuca? mi si? z us?ugami i na chwil? mnie nie opuszcza?. Czwartego dnia mog?em nareszcie z przewi?zan? r?k? wyj?? na ulic?, pi?tego za? przyszed? do mnie s?u??cy pani Avalos i przyni?s? list, kt?ry Busqueros natychmiast pochwyci? i czyta?, co nast?puje:
Ineza Moro do Lopeza Suarez.
Dowiedzia?am sic, ze mia?e? pojedynek i zosta?e? ranny u: ramie. Wierz mi, ze bardzo nad tym cierpia?am. Teraz trzeba b?dzie u?y? ostatecznych ?rodk?w. Chce, aby m?j ojciec zasta? ci? u mnie. Przedsi?wzi?cie jest ?mia?e, ale mamy za sob? ciotk? Avalos, kt?ra nam dopomo?e. Zaufaj cz?owiekowi, kt?ry wr?czy ci ten list - jutro ju? b?dzie za p??no.
- Senor don Lopez - rzek? nienawistny mi Busqueros - widzisz, ?e tym razem nie mo?esz obej?? si? beze mnie. Przyznasz chyba, ?e ka?de podobne przedsi?wzi?cie z natury swojej do mnie nale?y. Uwa?a?em ci? zawsze za zbyt szcz??liwego, ?e potrafi?e? zjedna? sobie moj? przyja??, atoli dzi? wi?cej ni? kiedykolwiek poznasz ca?? jej warto??. Na ?w. Rocha, mego patrona, gdyby? by? pozwoli? mi doko?czy? mojej historii, by?by? zobaczy? co uczyni?em dla ksi?cia Arcos, ale przerwa?e? mi, i to jeszcze tak gwa?townym sposobem. Zreszt? nie skar?? si?, gdy? rana, kt?r? ci zada?em, pozwoli?a mi da? nowe dowody mego dla ciebie po?wi?cenia. Teraz, senor don Lopcz, b?agam ci? tylko o jedn? ?ask?: nie mieszaj si? do niczego, p?ki nie nadejdzie stanowcza chwila. Tymczasem ?adnej gadaniny, ?adnych pyta?! Zaufaj mi, senor don Lopez, zaufaj!
To powiedziawszy Busqueros wyszed? do drugiego pokoju z powiernikiem panny Moro. D?ugo szeptali cos mi?dzy sob?. wreszcie Busqueros sam powr?ci?, nios?c w r?ku pewien rodzaj planu wyobra?aj?cego uliczk? Augustian?w.
- Oto jest - rzek? - koniec ulicy, kt?ra prowadzi do dominikan?w. Tam bodzie sta? s?u??cy panny Moro wraz z dwoma lud?mi, za kt?rych mi r?czy. Ja zaczaj? si? na przeciwnym ko?cu ulicy z kilku zaufanymi przyjaci??mi, kt?rzy i ciebie darz? przyja?ni?, senor don Lopez. Nie, nie myl? si?. B?dzie ich tylko dw?ch, reszta zostanie przy tylnych drzwiczkach, by trzyma? w szachu ludzi Santa Maury.
S?dzi?em, ?e plany te daj? i mnie prawo objawienia swego zdania. Chcia?em dowiedzie? si?, co przez ten czas b?d? porabia?, ale Busqueros przerwa? mi opryskliwie i rzek?:
- ?adnej gadaniny, don Lopez, ?adnych pyta?! Taka by?a nasza umowa; je?eli ty o niej zapomnia?e?, ja dobrze j? pami?tam.
Przez reszt? dnia Busqueros ci?gle wchodzi? i wychodzi?. Wieczorem nast?pi?o to samo; raz dom s?siedni by? zanadto o?wiecony, to znowu pokazywali si? na ulicy jacy? podejrzani ludzie lub te? nie spostrze?ono jeszcze um?wionych znak?w. Czasami Busqueros przychodzi? sam, kiedy indziej przysy?a? z doniesieniem jednego ze swoich powiernik?w. Nareszcie przyszed? po mnie i wym?g?, ?e uda?em si? za nim. Mo?esz domy?li? si?, jak mi serce bi?o. My?l, ?e gwa?c? ojcowskie rozkazy, przyczyni?a si? do mego pomieszania, wszelako mi?o?? bra?a g?r? nad innymi uczuciami.
Busqueros, wchodz?c w uliczk? Augustian?w, pokaza? mi posterunek swych przyjaci?? i da? im has?o.
- W razie gdyby kto obcy t?dy przechodzi? - rzek? do mnie - moi przyjaciele udadz?, ?e k??c? si? mi?dzy sob?, tak wi?c, chc?c nie chc?c, b?dzie musia? zawr?ci?. Teraz - doda? - jeste?my ju? u celu. Oto drabina, po kt?rej dostaniesz si? na g?r?. Widzisz, ?e mocno jest oparta o ceg?y. Ja b?d? uwa?a? na znaki, a skoro uderz? w r?ce, zaczniesz wst?powa?.
Ale kt?? by m?g? przypuszcza?, ?e po tych wszystkich planach i przygotowaniach Busqueros pomyli si? w oknach. Uczyni? to jednak i zobaczysz, co z tego wynik?o.
Skoro tylko pos?ysza?em znak, chocia? z przewi?zanym ramieniem, natychmiast zacz??em wst?powa?, opieraj?c si? na jednym r?ku. Dostawszy si? na g?r?, nie znalaz?em wed?ug przyrzeczenia otwartej okiennicy, musia?em wi?c stuka?, wsparty tylko na nogach. W tej chwili kto? gwa?townie otworzy? okno uderzaj?c mnie okiennic?. Straci?em r?wnowag? i ze szczytu drabiny spad?em na ceg?y le??ce na dole. Z?ama?em sobie w dw?ch miejscach rami? ju? zranione, potrzaska?em nog?, kt?r? zaczepi?em mi?dzy szczeblami, drug? wywichn??em i pokaleczy?em si? od karku a? do krzy??w. Cz?owiek, kt?ry otworzy? okiennic?, ?yczy? sobie zapewne mojej ?mierci, gdy? zawo?a?:
- Czy zgin??e??
Ba?em si?, ?e zechce mnie dobi?, odpowiedzia?em wi?c, ?e zgin??em. Po chwili odezwa? si? ten sam g?os:
- Czy jest czy?ciec na tamtym ?wiecie? Poniewa? cierpia?em niewypowiedziane bole?ci, odrzek?em przeto, ?e jest i ?e ju? si? w nim znajduj?. Nast?pnie, zdaje mi si?, straci?em przytomno??.
Tu przerwa?em Suarezowi i zapyta?em go, czy by?a tego wieczora burza.
- Bez w?tpienia - odpowiedzia? - grzmia?o, b?yska?o si? i by? mo?e dlatego Busqueros pomyli? si? w oknach.
- Co s?ysz? - zawo?a?em zdziwiony - to jest wi?c nasza dusza czy??cowa! nasz biedny Aguilar!
To m?wi?c wybieg?em jak strza?a na ulic?. Dzie? zaczyna? ?wita?, naj??em dwa mu?y i czym pr?dzej po?pieszy?em do klasztoru kamedu??w. Znalaz?em kawalera Toledo le??cego krzy?em przed ?wi?tym obrazem. Po?o?y?em si? obok niego, a poniewa? u kamedu??w nie wolno g?o?no m?wi?, na ucho opowiedzia?em mu pokr?tce ca?? histori? Suareza. Zrazu s?owa moje nie wywar?y na? na poz?r ?adnego wra?enia, wnet jednak dostrzeg?em, ?e si? u?miecha. Nachyli? mi si? do ucha i rzek?:
- Kochany Avarito, jak ci si? zdaje, czy ?ona oidora Uscariza kocha mnie i czy jest jeszcze wierna?
- Niezawodnie - odpowiedzia?em - ale cicho, nie gorszmy tych zacnych pustelnik?w. M?dl si? senor jak zazwyczaj, ja za? tymczasem p?jd? powiedzie?, ?e sko?czyli?my ju? nasz? pokut?.
Przeor, us?yszawszy, ?e kawaler pragnie wr?ci? do ?wiata, po?egna? go, niemniej jednak chwal?c jego pobo?no??.
Jak tylko wydobyli?my si? z klasztoru, kawaler natychmiast odzyska? dawn? weso?o??. Opowiada?em mu o Busquorze; powiedzia? mi na to, ?e go zna i ?e jest to szlachcic z orszaku ksi?cia Arcos, uchodz?cy za najniezno?niejszego cz?owieka w ca?ym Madrycie.
Gdy to Cygan m?wi?, jeden z jogo podw?adnych przyszed? zdawa? mu spraw? z dziennych czynno?ci i ju? go wi?cej tego dnia nie ujrzeli?my.