Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (39)

Dzie? trzydziesty czwarty
O wschodzie s?o?ca dosiedli?my koni. ?yd Wieczny Tu?acz nie s?dz?c, aby?my mogli tak wcze?nie si? wybra?, znacznie si? oddali?. D?ugo czekali?my na niego, wreszcie pokaza? si?, zaj?? zwyk?e miejsce obok mnie i tak zacz?? m?wi?:
DALSZY CI?G HISTORII ?YDA WIECZNEGO TU?ACZA
Symbole nigdy nam nie przeszkadza?y wierzy? w jednego Boga, wy?szego nad wszystkich innych. Pisma Thota nic pozostawiaj? w tym wzgl?dzie ?adnej w?tpliwo?ci. Czytamy tam, co nast?puje:
Jeden ten B?g trwa niewzruszenie w odosobnieniu swojej jedno?ci. Nic innego, nawet ?adne oderwane pojecie nie mo?e si? z nim potoczy?.
Jest swoim w?asnym ojcem, swoim w?asnym synem i jedynym ojcem Boga. Jest samym dobrem, pocz?tkiem wszystkiego i ?r?d?em poj?? najpierwszych istnie?.
Ten B?g jedyny t?umaczy si? sam z siebie, poniewa? wystarcza samemu sobie. Jest on prazasad?. Bogiem bog?w, monad? jedno?ci, dawniejsz? od istnienia i tirorz?c? zasad? istnienia. Od niego bowiem pochodzi istnienie bytu i sam byt, i dlatego te? nazywany jest Ojcem Bytu.
- Widzicie zatem, moi przyjaciele - m?wi? dalej Cheremon - ?e niepodobna mie? o b?stwie wznio?lejszych poj?? od naszych, ale s?dzili?my, ?e wolno nam ub?stwi? pewn? cz??? przymiot?w Boga i stosunk?w jego z nami, czyni?c z nich odr?bne b?stwa, a raczej wyobra?enia odr?bnych boskich przymiot?w.
Tak na przyk?ad rozum bo?y nazywamy Emeph, gdy za? ten s?owami si? wyra?a - Thot, czyli przekonaniem, lub te? Ermeth, to jest wyk?adem.
Skoro rozum bo?y, kryj?cy w sobie prawd?, schodzi na ziemi? i dzia?a pod postaci? p?odno?ci, w?wczas nazywa si? Amun. Gdy rozum ten ujawnia si? pod postaci? sztuki, w?wczas nazywamy go Ptah, czyli Wulkanem, gdy za? objawia si? w postaci dobra, zwiemy go Ozyrysem.
Uwa?amy Boga za jedno??, wszelako niesko?czona ilo?? dobroczynnych stosunk?w, jakie raczy mie? z nami, sprawia, ?e pozwalamy sobie, bez ubli?enia Jego czci, uwa?a? Go za istot? zbiorow?, gdy? w istocie jest On zbiorowy i niesko?czenie rozmaity w przymiotach, jakie w nim spostrzegamy.
Co si? tyczy duch?w, wierzymy, ?e ka?dy z nas ma ich dw?ch przy sobie, to jest z?ego i dobrego. Dusze bohater?w najbli?sze s? natury duch?w, a zw?aszcza te, kt?re przewodnicz? w szeregu dusz.
Bogowie, co do swej istoty, daj? si? przyr?wna? do eteru, bohaterowie i duchy - do powietrza, zwyczajne za? dusze maj? w sobie ju? co? ziemskiego. Opatrzno?? bosk? przyr?wnywamy do ?wiat?a, kt?re zape?nia wszystkie przestrzenie mi?dzy ?wiatami. Dawne podania prawi? nam tak?e o mocach anielskich, czyli pos?anniczych, kt?rych obowi?zkiem jest oznajmia? rozkazy Boga. i o innych mocach, jeszcze wy?szego stopnia, kt?re ?ydzi hellenizuj?cy nazwali archontami lub archanio?ami.
Ci spomi?dzy nas, kt?rzy po?wi?cili si? kap?a?stwu, s? przekonani, ?e posiadaj? w?adz? sprowadzania obecno?ci bog?w, duch?w, anio??w, bohater?w i dusz. Wszelako nie mog? wykonywa? tych teurgii bez naruszania og?lnego porz?dku wszech?wiata. Gdy bogowie schodz? na ziemi?, s?o?ce i ksi??yc skrywaj? si? na jaki? czas przed wzrokiem ?miertelnych.
Archanio?owie otoczeni s? ja?niejszym ?wiat?em ni? anio?owie. Dusze bohater?w maj? mniej blasku, ani?eli anio??w, jednak?e wi?cej ni? dusze zwyk?ych ?miertelnik?w, kt?re okrywa cie?.
Ksi???ta zwierzy?ca niebieskiego ukazuj? si? pod nader wspania?ymi postaciami. Nadto rozr??niamy mn?stwo szczeg?lnych okoliczno?ci towarzysz?cych ukazywaniu si? rozmaitych istot i s?u??cych do odr??nienia jednych od drugich. Tak na przyk?ad z?e duchy mo?na pozna? po z?o?liwych wp?ywach, jakie w ?lad za nimi ci?gn?.
Co do ba?wan?w, wierzymy, ?e je?eli wyrabiamy je przy pewnym okre?lonym po?o?eniu cia? niebieskich lub te? z pewnymi ceremoniami teurgicznymi, na?wczas mo?emy ?ci?gn?? na nie niejakie cz?stki istoty boskiej. Jednakowo? sztuka ta jest tak zwodnicza i niegodna prawdziwej ?wiadomo?ci Boga, ?e zwykle zostawiamy j? kap?anom daleko ni?szego stopnia ani?eli ten, do kt?rego mam zaszczyt nale?e?.
Skoro kt?ry z naszych kap?an?w wywo?uje bog?w, pod pewnym wzgl?dem uczestniczy w ich istocie. Wszelako nie przestaje by? cz?owiekiem, ale tylko natura boska przenika go do pewnego stopnia i ??czy si? on w pewien spos?b z Bogiem. Znalaz?szy si? w takim stanie, z ?atwo?ci? mo?e rozkazywa? duchom nieczystym, czyli ziemskim, i wyp?dza? je z cia?, kt?re op?ta?y. Czasami nasi kap?ani, ??cz?c kamienie, zio?a i materie zwierz?ce, tworz? mieszanin?, kt?ra mo?e sta? si? przybytkiem b?stwa; atoli prawdziwym w?z?em ??cz?cym kap?ana z b?stwem jest modlitwa.
Wszystkie te obrz?dy i dogmaty, jakie wam wy?o?y?em, przypisujemy nie Thotowi, czyli trzeciemu Merkuremu, kt?ry ?y? za Ozymandiasa, ale prorokowi Bitysowi, kt?ry ?y? na dwa tysi?ce lat przedtem i wyt?umaczy? zasady pierwszego Merkurego. Atoli, jak to wam ju? m?wi?em, czas wiele doda?, przemieni?, tak ?e nie s?dz?, aby dawna religia mia?a si? dosta? do nas w swym pierwotnym sk?adzie. Na koniec, je?eli mam ju? wam wszystko powiedzie?, nasi kap?ani czasami odwa?aj? si? grozi? w?asnym bogom; wtedy podczas sk?adania ofiar tak si? wyra?aj?: "Je?eli nie spe?nisz mego ??dania, ods?oni? najskrytsze tajniki Izydy, zdradz? tajemnice otch?ani, zdruzgoc? skrzyni? Ozyrysa i rozsypi? jego cz?onki".
Wyznam wam, ?e wcale nie pochwalam tych formu?, od kt?rych nawet Chaldejczycy zupe?nie si? wstrzymuj?.
Gdy Cheremon doszed? by? do tego miejsca swojej nauki, jeden z ni?szych kap?an?w uderzy? w dzwon na p??noc; poniewa? jednak i wy tak?e zbli?acie si? do miejsca waszego noclegu, pozw?lcie zatem, abym od?o?y? na jutro dalszy ci?g mego opowiadania.
?yd Wieczny Tu?acz oddali? si?, Velasquez za? zapewni? nas, ?e niczego nie dowiedzia? si? nowego i wszystko to mo?na znale?? w ksi?dze Jamblicha.
- Jest to dzie?o - doda? - kt?re czyta?em z wielk? uwag? i nigdy nie mog?em poj??, jakim sposobem krytycy, kt?rzy uwa?ali za wiarogodny list Porfiriusza do Anebona Egipcjanina, uznali odpowied? Egipcjanina Abammona za wymys? Porfiriusza. S?dz?, ?e Porfiriusz po prostu do??czy? do swego dzie?a odpowied? Abammona dodaj?c niekt?re w?asne uwagi nad filozofami greckimi i Chaldejczykami.
- Ktokolwiek to by?, Anebon czy Abammon - rzek? Uzeda - mog? zar?czy?, ?e ?yd m?wi? wam szczer? prawd?.
Przybyli?my na miejsce noclegu i spo?yli?my lekki posi?ek. Cygan, maj?c czas wolny, tak dalej j?? rozpowiada? swoje przygody:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
M?ody Suarez, opowiedziawszy mi, jak sko?czy?o si? pierwsze jego spotkanie w Buen Retiro, nie m?g? oprze? si? snowi, kt?rego w istocie gwa?townie do odzyskania si? potrzebowa?. Wkr?tce zasn?? g??boko, nast?pnej jednak nocy w te s?owa dalej m?wi?:
DALSZY CI?G HISTORII LOPEZA SUAREZ
Opu?ci?em Buen Retiro z sercem przepe?nionym mi?o?ci? dla pi?knej nieznajomej i oburzeniem przeciw Busquerowi. Nazajutrz, a by?a to w?a?nie niedziela, s?dzi?em, ?e spotkam w kt?rym ko?ciele przedmiot moich marze?. Przebieg?em trzy nadaremnie, wreszcie znalaz?em j? w czwartym. Pozna?a mnie, po mszy wysz?a z ko?cio?a i przechodz?c zbli?y?a si? ku mnie, m?wi?c p??g?osem:
- To by? portret mego brata.
Ju? znik?a, a ja sta?em jeszcze jak przykuty na moim miejscu, oczarowany tymi kilkoma s?owami, kt?re us?ysza?em, by?em bowiem przekonany, ?e oboj?tno?? nie by?aby jej poda?a tej uspokajaj?cej mnie my?li.
Wr?ciwszy do gospody, kaza?em przynie?? sobie obiad, w nadziei, ?e tym razem unikn? mego nieproszonego go?cia, ale wraz z pierwszym daniem Busqu-eros wszed?, krzycz?c na ca?e gard?o:
- Senor don Lopez, odm?wi?em dwadzie?cia zaprosze? i przychodz? do ciebie. O?wiadczy?em ci ju?, ?e jestem zupe?nie oddany na twoje us?ugi!
Wzi??a mnie ch?tka powiedzie? co? nieprzyjemnego natr?towi, ale przypomnia?em sobie, ?e ojciec zabroni? mi dobywa? szpady, musia?em wi?c mimowolnie unika? k??tni.
Busqueros kaza? sobie przynie?? nakrycie, zasiad? i zwracaj?c si? do mnie z uradowan? twarz?, rzek?:
- Przyznaj, senor don Lopez, ?e odda?em ci wczoraj wielk? przys?ug?: niby niechc?cy uprzedzi?em m?od? osob?, ?e jeste? synem jednego z najbogatszych negocjant?w Kadyksu. Wprawdzie uda?a ona gniew niepohamowany, ale to tylko dlatego, aby ci? przekona?, ?e bogactwa nie sprawiaj? na jej sercu ?adnego wra?enia. Nie wierz temu, senor don Lopez. Jeste? m?ody, przystojny, rozumny, ale pami?taj, ?e w ?adnej mi?ostce z?oto ci nie zaszkodzi. Ze mn? na przyk?ad rzecz ma si? inaczej. Gdy mnie kochano, to tylko dla mnie samego i nigdy nie wzbudzi?em nami?tno?ci, w kt?rej by zwracano uwag? na m?j maj?tek.
Busqueros d?ugo jeszcze wygadywa? podobne niedorzeczno?ci, wreszcie, zjad?szy obiad, odszed?. Nad wieczorom uda?em si? do Buen Retiro, wszelako z tajemnym przeczuciom, ?e tym razem nie spotkam pi?knej Inezy. W istocie, nie przysz?a, ale natomiast zasta?em tam Busquera, kt?ry przez ca?y wiecz?r ju? mnie nie odst?pi?.
Nazajutrz znowu przyszed? na obiad i wychodz?c o?wiadczy? mi, ?e wieczorem zejdzie .si? ze mn? w Buen Retiro. Odpowiedzia?em, ?e mnie tam nic zastanie, b?d?c za? przekonany, ?e nie zaufa memu s?owu, nad wieczorem skry?em si? do pewnego sklepu przy drodze do Buen Retiro i po chwili spostrzeg?em Busquera, kt?ry ?pieszy? do parku. Nie znalaz?szy mnie tam, wr?ci? zafrasowany i poszed? szuka? mnie w Prado. Wtedy czym pr?dzej uda?em si? do Buen Retiro i przeszed?szy si? kilka razy po g??wnej alei, spostrzeg?em moj? pi?kn? nieznajom?. Zbli?y?em si? do niej z uszanowaniem, kt?re, o ile mog?em zauwa?y?, do?? jej si? podoba?o; nie wiedzia?em jednak?e, czy mam jej podzi?kowa? za to, co mi powiedzia?a w ko?ciele. Ona sama snad? chcia?a wywie?? mnie z k?opotu, gdy? ?miej?c si? rzek?a:
- Utrzymujesz senor, ?e nale?y si? przyzwoita nagroda temu, kto znalaz? stracony przedmiot, i dlatego znalaz?szy ten portret, chcia?e? dowiedzie? si?, jakie stosunki ??cz? mnie z orygina?em. Teraz znasz je ju?; nie pytaj zatem o nic wi?cej, chyba ?e znowu znajdziesz jak? rzecz do mnie nale??c?, gdy? w?wczas bez w?tpienia m?g?by? ro?ci? prawo do nowych nagr?d. Wszelako nie wypada, aby zbyt cz?sto widziano nas przechadzaj?cych si? razem. ?egnam ci?, ale nie zabraniam ci zbli?a? si? do mnie, ile razy b?dziesz mia? mi co do powiedzenia.
To m?wi?c nieznajoma wdzi?cznie mi si? sk?oni?a; odpowiedzia?em jej g??bokim uk?onem, po czym oddali?em si? do s?siedniej, r?wnoleg?ej alei, spogl?daj?c jednak?e cz?sto na t?, kt?r? tylko co opu?ci?em. Po sko?czonej przechadzce Ineza wsiad?a do powozu, rzuciwszy mi po?egnalne spojrzenie, jak mi si? wydawa?o, pe?ne nie tajonej przychylno?ci.
Nazajutrz z rana, zaj?ty powstaj?cym we mnie uczuciem i rozmy?laj?c nad jego post?pami, os?dzi?em, ?e zapewne wkr?tce pi?kna Ineza pozwoli mi pisa? do siebie. Poniewa? za? nigdy w ?yciu nie pisa?em mi?osnych list?w, zda?o mi si?, ?e powinienem wprawi? si? nieco w styl. Wzi??em wi?c pi?ro do r?ki i napisa?em list nast?puj?cej tre?ci:
Lopez Suarez do Inezy ***
R?ka moja, dr??ca wraz z boja?liwym uczuciem, obawia si? kre?li? te s?owa. W istocie, c?? mog? one wyrazi?. Jaki? ?miertelnik zdo?a pisa?, id?c za g?osem mi?o?ci? Gdzie? pi?ro, kt?re za nim nad??y?
Chcia?bym w tym li?cie zebra? wszystkie moje my?li, ale c??, kiedy uciekaj? przede mn?. B??dz? po ?cie?kach Buen Retiro, zatrzymuj? si? na piasku, kt?ry ?lady st?p twoich zachowa?, i nie mog? si? stamt?d oderwa?.
Czyli? w istocie ?w ogr?d naszych kr?l?w jest tak pi?kny, jak mi si? wydaje? Bez w?tpienia - nie; urok jest w moich oczach, a ty. Pani, jeste? jedyn? jego przyczyn?. Czy? park ten by?by tak odludny, gdyby inni widzieli w nim te pi?kno?ci, jakie ja na ka?dym kroku odkrywam?
Trawnik tam ?ywiej zielenieje, ja?min tchnie bardziej balsamicznym zapachem, a drzewa, pod kt?rymi przesz?a?, z wi?ksz? sil? opieraj? si? pal?cym promieniom s?o?ca. A przecie? tylko przesz?a? pod nimi, c?? si? wi?c stanie z sercem, w kt?rym raczysz zosta? na zawsze?
Napisawszy ten list, odczyta?em go i spostrzeg?em w nim pe?no niedorzeczno?ci, dlatego te? nie chcia?em go ani odda?, ani odes?a?. Tymczasem, niby dla przyjemnego z?udzenia, zapiecz?towa?em go, zaadresowa?em: "Do pi?knej Inezy" i wrzuci?em do szuflady, po czym uda?em si? na przechadzk?.
Przebieg?em ulice Madrytu i przechodz?c obok gospody Pod Bia?ym Lwem, pomy?la?em, ?e dobrze uczyni?, je?eli zjem w niej obiad i tym sposobem unikn? przekl?tego natr?ta. Jako? kaza?em sobie da? obiad i dopiero posiliwszy si? wr?ci?em do mojej gospody.
Otworzy?em szuflad?, gdzie le?a? m?j list mi?osny, ale ju? go tam nie znalaz?em. Pyta?em moich s?u??cych, kt?rzy powiedzieli mi, ?e wyj?wszy Busquera nikt wi?cej u mnie nie by?. Nie w?tpi?em, ?e on go zabra?, i by?em bardzo niespokojny, co z nim pocznie.
Nad wieczorem nie poszed?em prosto do Buen Retiro, ale skry?em si? do tego samego sklepu, kt?ry mi ju? s?u?y? poprzednio. Wkr?tce spostrzeg?em karet? pi?knej Inezy i Busquera biegn?cego za ni? z ca?ych si? i pokazuj?cego list, kt?ry trzyma? w r?ku. ?otr tak krzycza? i wywija? r?kami, ?e zatrzymano karet? i m?g? odda? list do w?asnych r?k adresatki.
Nast?pnie kareta potoczy?a si? ku Buen Retiro, Busqueros za? poszed? w przeciwn? stron?.
Nie potrafi?em wyobrazi? sobie, jak sko?czy si? ta przygoda, i z wolna pod??y?em ku ogrodowi. Zasta?em tam ju? pi?kn? Inez? siedz?c? wraz ze swoj? towarzyszk? na ?awce przypartej do g?stego szpaleru. Da?a mi znak, abym zbli?y? si?, kaza?a usi??? i rzek?a:
- Chcia?am, senor, kilka s??w z tob? pom?wi?. Naprz?d prosz? ci?, aby? raczy? mi powiedzie?, dlaczego napisa?e? te wszystkie niedorzeczno?ci, a nast?pnie, dlaczego u?y?e? do oddania mi ich cz?owieka, kt?rego zuchwalstwo, jak wiesz, ju? raz mi si? nie podoba?o?
- Nie mog? zaprzeczy? - odrzek?em - ?e ja ten list pisa?em, wszelako nigdy nie mia?em zamiaru wr?cza? go pani. Napisa?em go jedynie dla w?asnej przyjemno?ci i schowa?em do szuflady, z kt?rej wykrad? go ten niegodziwiec Busqueros, kt?ry od czasu mego przybycia do Madrytu jak z?y duch ci?gle mnie ?ciga.
Ineza zacz??a ?mia? si? i odczyta?a m?j list z wyrazem zadowolenia na twarzy.
- Nazywasz si? wi?c Lopez Suarez? Czy jeste?, senor, krewnym owego bogatego Suareza, negocjanta z Kadyksu?
Odpowiedzia?em, ?e jestem jego jedynym synem. Ineza wszcz??a rozmow? o rzeczach oboj?tnych i uda?a si? ku swojej karecie. Zanim wsiad?a do powozu, rzek?a:
- Nie wypada, abym zatrzymywa?a przy sobie podobne niedorzeczno?ci; oddaj? ci je, z warunkiem jednak, aby? ich nie zgubi?. By? mo?e, ?e si? jeszcze kiedy o nie zapytam.
Oddaj?c mi list, Ineza u?cisn??a mi lekko r?k?. Dotychczas nigdy ?adna kobieta nie u?cisn??a mnie za r?k?. Wprawdzie widzia?em podobne przyk?ady w romansach, ale czytaj?c nie mog?em sobie dostatecznie wyobrazi? rozkoszy, jaka z takiego u?cisku wynika. Znalaz?em zachwycaj?cym ten spos?b wyra?ania uczu? i wr?ci?em do domu w prze?wiadczeniu, ?e jestem najszcz??liwszym z ludzi.
Nazajutrz Busqueros znowu uczyni? mi zaszczyt obiadowania ze mn?.
- No c?? - rzek? - list doszed? swego przeznaczenia? Widz? po twojej twarzy, senor, ?e sprawi? po??dane wra?enie.
Musia?em wyzna?, ?e poczuwam si? wzgl?dem niego do pewnej wdzi?czno?ci.
Nad wieczorem poszed?em do Buen Retiro. Zaraz przy wej?ciu spostrzeg?em Inez?, kt?ra poprzedza?a mnie o pi??dziesi?t krok?w. By?a sama, s?u??cy tylko szed? za ni? z daleka. Obr?ci?a si?, p??niej sz?a dalej i upu?ci?a wachlarz. Podj??em go czym pr?dzej. Przyj??a zgub? z wdzi?cznym u?miechem i rzek?a:
- Obieca?am ci, senor, przyzwoit? nagrod?, ile razy tylko powr?cisz mi jaki zgubiony przedmiot. Usi?d?my na tej ?awce i zastan?wmy si? nad t? wa?n? spraw?.
Zaprowadzi?a mnie do tej samej ?awki, na kt?rej j? wczoraj widzia?em, i tak dalej m?wi?a:
- Gdy odnios?e? mi zgubiony portret, dowiedzia?e? si?, ?e przedstawia? mego brata. O czym?e teraz chcesz si? dowiedzie??
- Ach, pani - odpowiedzia?em - pragn? si? dowiedzie?, kim jeste? i jak si? nazywasz.
- Pos?uchaj wi?c, senor - rzek?a Ineza - mog?e? pomy?le?, ?e twoje bogactwa mnie za?lepi?y, ale po-zb?dziesz si? tego mniemania, gdy us?yszysz, ?e jestem c?rk? cz?owieka r?wnie bogatego jak tw?j ojciec, a mianowicie bankiera Moro.
- Sprawiedliwe nieba! - zawo?a?em - mam?e wierzy? moim uszom? Ach, pani, jestem najnieszcz??liwszym z ludzi, nie wolno mi my?le? o tobie pod gro?b? przekle?stwa mego ojca, mego dziada i mego pradziada I?iga Suareza, kt?ry przebywszy wiele m?rz za?o?y? dom handlowy w Kadyksie. Teraz ?mier? mi tylko pozostaje!
W tej chwili g?owa don Busquera przedar?a si? przez g?sty szpaler, do kt?rego nasza ?awka by?a przyparta, i pokazuj?c si? mi?dzy mn? a Ineza, rzek?a:
- Nie wierz mu, pani, on tak zawsze czyni, gdy chce si? kogo pozby?. Niedawno, ma?o dbaj?c o moj? znajomo??, dowodzi?, ?e ojciec zakaza? mu wdawa? si? ze szlacht?; teraz l?ka si? obrazi? swego pradziada I?iga Suareza, kt?ry przebywszy wiole m?rz za?o?y? dom handlowy w Kadyksie. Nie tra? pani odwagi. Te ma?e krezusy zawsze z trudno?ci? chwytaj? za haczyk, ale pr?dzej czy p??niej przychodzi na nich kolej.
Ineza powsta?a w najwy?szym oburzeniu i wr?ci?a do swojej karety.
Gdy Cygan doszed? do tego miejsca swego opowiadania, przerwano mu i ju? go wi?cej tego dnia nie widzieli?my.