Dzie? trzydziesty trzeci
Ruszyli?my w poch?d i wkr?tce spostrzegli?my ?yda, kt?ry z??czy? si? z nami i tak dalej opowiada? swoje przygody:
DALSZY CI?G HISTORII ?YDA WIECZNEGO TU?ACZA
Wzrastali?my wi?c nie pod oczyma zacnego Delliusa, kt?ry ich nie mia?, ale pod opiek? jego roztropno?ci i przewodnictwem jego m?drych rad. Odt?d osiemna?cie wiek?w up?yn??o, a wiek m?j dziecinny jest jedynym, o kt?rym z przyjemno?ci? wspominam.
Kocha?em Delliusa jak w?asnego ojca i szczerze przywi?za?em si? do mego towarzysza Germana. Cz?sto jednak?e z tym ostatnim wiod?em ?wawe spory, i to zawsze w przedmiocie religii. Przej?ty surowymi zasadami synagogi, ci?gle mu powtarza?em:
- Twoje ba?wany maj? oczy, ale nie widz?, maj? uszy, ale nie s?ysz?, z?otnik je ula? i myszy si? w nich gnie?d??.
Germanus odpowiada? mi, ?e nie uwa?a wcale ba?wan?w za bog?w i ?e nie mam ?adnego poj?cia o religii Egipcjan.
S?owa te, cz?sto powtarzane, wzbudzi?y we mnie ciekawo??: prosi?em Germana, aby nam?wi? kap?ana Cheremona do udzielenia mi kilku nauk jego religii, co musia?o nast?pi? pod tajemnic?, gdy? w razie gdyby synagoga by?a o tym pos?ysza?a, niezawodnie zosta?bym wykl?ty. Cheremon, kt?ry bardzo kocha? Germana, ch?tnie przysta? na moj? pro?b? i nast?pnej nocy uda?em si? do gaju s?siaduj?cego ze ?wi?tyni? Izydy. Germanus przedstawi? mnie Cheremonowi, kt?ry posadziwszy mnie obok siebie, z?o?y? r?ce, na chwil? pogr??y? si? w my?lach i w narzeczu dolno-egipskim, kt?re doskonale rozumia?em, zacz?? odmawia? nast?puj?c? modlitw?:
MODLITWA EGIPSKA
Wielki Bo?e, ojcze wszystkich,
?wi?ty Bo?e, kt?ry objawiasz si? twoim,
Jeste? ?wi?tym, kt?ry wszystko stworzy? s?owem,
Jeste? ?wi?tym, kt?rego natura jest obrazem,
Jeste? ?wi?tym, kt?rego nie natura stworzy?a,
Jeste? ?wi?tym, pot??niejszym od wszelkiej pot?gi,
Jeste? ?wi?tym, wy?szym od wszelkiej wynios?o?ci,
Jeste? ?wi?tym, lepszym od wszelkiej pochwa?y!
Przyjm dzi?kczynn? ofiar? mego serca i st?w moich.
Jestem niewys?owionym, a milczenie jest Twoim g?osem,
Wyt?pi?e? b??dy przeciwne prawdziwej ?wiadomo?ci.
Utwierd? mnie, daj mi sil? i pozw?l przyst?pi? do Twojej laski tym, kt?rzy pogr??eni s? w nie?wiadomo?ci, jak r?wnie? tym, kt?rzy poznali Ci? i s? przez to moimi bra?mi a Twoimi dzie?mi. Wierz? w Ciebie i glo?no to wyznaj?,
Wznosz? si? do ?ycia i do ?wiat?a.
Pragn? uczestniczy? w Twojej ?wi?to?ci.
Ty bowiem zapali?e? we mnie t? ??dz?.
Gdy Cheremon odm?wi? t? modlitw?, obr?ci? si? do mnie i rzek?:
- Widzisz, moje dzieci?, ?e my, r?wnie jak wy, uznajemy jedynego Boga, kt?ry s?owem swoim stworzy? ?wiat. Modlitwa, kt?r? s?ysza?e?, wyci?gni?ta jest z Pojmandra, ksi?gi, kt?r? przypisujemy trzykro? wielkiemu Thotowi, temu samemu, kt?rego dzie?a obnosimy w procesji podczas wszystkich naszych ?wi?t. Posiadamy dwadzie?cia sze?? tysi?cy zwoj?w przypisywanych temu filozofowi, kt?ry mia? ?y? przed dwoma tysi?cami lat. Poniewa? jednak tylko naszym kap?anom wolno je przepisywa?, by? mo?e zatem, ?e wiele dodatk?w wysz?o spod ich pi?ra. Wreszcie, wszystkie pisma Thota pe?ne s? ciemnej i dwuznacznej metafizyki, kt?r? mo?na r??nymi sposoby t?umaczy?. Poprzestan? wi?c na wy?o?eniu u ci powszechnie przyj?tych dogmat?w, kt?re najwi?cej zbli?aj? si? do zasad Chaldejczyk?w.
Religie, r?wnie jak wszystkie rzeczy tego ?wiata, ulegaj? powolnym, lecz nieustannym oddzia?ywaniom, kt?re bezustannie usi?uj? odmieni? ich formy i istot?, tak ?e po kilku wiekach ta sama religia przedstawia wierze ludzkiej ca?kiem odmienne zasady, alegorie, kt?rych my?li ukrytej niepodobna ju? odgadn??, lub dogmaty, kt?rym og?? wierzy zaledwie przez po?ow?. Nie mog? zatem zar?czy?, ?e ci? naucz? dawnej religii, kt?rej ceremonie mo?esz widzie? przedstawione na p?askorze?bie Ozymandiasa w Tebach, wszelako powt?rz? ci nauki moich mistrz?w tak, jak wyk?adam je moim uczniom.
Przede wszystkim uprzedzam ci?, aby? nigdy nie przywi?zywa? si? ani do obrazu, ani do symbolu, lecz aby? wnika? w my?l w nich ukryt?. Tak na przyk?ad i? przedstawia to wszystko, co jest materialne. Bo?ek siedz?cy na li?ciu lotosowym i p?yn?cy po ile - wyobra?a my?l, kt?ra spoczywa na materii, wcale jej nie dotykaj?c. Jest to symbol, jakiego u?y? wasz prawodawca, gdy m?wi?, ?e "Duch Bo?y unosi? si? nad wodami". Utrzymuj?, ?e Moj?esz byt wychowany przez kap?an?w z miasta On, czyli Heliopolis. Jako? w istocie, wasze obrz?dy bardzo zbli?aj? si? do naszych. R?wnie jak wy, i my tak?e mamy rodziny kap?a?skie, prorok?w, zwyczaj obrzezania, wstr?t do wieprzowiny i wiele tym podobnych punkt?w wsp?lnych.
Gdy Cheremon domawia? tych s??w, jeden z ni?szych kap?an?w Izydy uderzy? godzin? oznaczaj?c? p??noc. Mistrz oznajmi? nam, ?e pobo?ne obowi?zki wzywaj? go do ?wi?tyni, ale ?e mo?emy nazajutrz wieczorem powr?ci?.
- Wy sami - doda? ?yd Wieczny Tu?acz - wkr?tce przyb?dziecie na miejsce noclegu, pozw?lcie wi?c, abym od?o?y? na jutro dalsz? cz??? mojej historii.
Po odej?ciu w??cz?gi zacz??em zastanawia? si? nad jego s?owami i zda?o mi si?, ?e odkry?em w nich wyra?n? ch?? os?abienia w nas zasad naszej religii, a tym samym popierania zamiar?w tych, kt?rzy pragn?li, abym moj? przemieni?. Wszelako dobrze wiedzia?em, co honor nakazuje mi w tym wzgl?dzie, i by?em mocno przekonany o bezskuteczno?ci wszelkich tego rodzaju usi?owa?.
Tymczasem przybyli?my na miejsce noclegu i posiliwszy si? jak zwykle, korzystali?my z wolnego czasu naczelnika i prosili?my go, aby dalej raczy? opowiada?, co te? uczyni? w tych s?owach:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
M?ody Suarez, opowiedziawszy mi histori? swojej rodziny, zdawa? si? by? zmo?ony snem, poniewa? za? wiedzia?em, jak bardzo spoczynek jest mu potrzebny do odzyskania zdrowia, prosi?em go wi?c, aby od?o?y? dalszy ci?g swych przyg?d na noc nast?pn?. W istocie, spa? do?? dobrze. Nast?pnej nocy wyda? mi si? znacznie zdrowszym, atoli nie m?g? jeszcze zasn??, prosi?em go wi?c, aby ci?gn?? dalej opowiadanie, i biedny chory tak zacz?? m?wi?:
DALSZY CI?G HISTORII LOPEZA SUAREZ
Powiedzia?em ci, ?e m?j ojciec zabroni? mi przybiera? tytu?u "don", dobywa? szpady i wdawa? si? ze szlacht?, nade wszystko za? wchodzi? w jakiekolwiek stosunki z rodzin? Moro. M?wi?em ci tak?e o niepow?ci?gnionym pop?dzie, jaki mia?em do czytania romans?w. Wbi?em wi?c sobie dobrze w pami?? przestrogi mego ojca, po czym obszed?em wszystkich ksi?garzy Kadyksu, aby zaopatrzy? si? w ten rodzaj dzie?, z kt?rych, zw?aszcza w podr??y, obiecywa?em sobie niewypowiedzian? przyjemno??.
Nareszcie wsiad?em na pink? i musz? wyzna?, ?e z rado?ci? opu?ci?em nasz? such?, spalon? i zakurzon? wysp?. Zachwyci? mnie widok kwiecistych brzeg?w Andaluzji. Potem p?yn?li?my Gwadalkwiwirem i wyl?dowa?em w Sewilli, gdzie zamierza?em naj?? mu?y do dalszej podr??y. Jeden z mulnik?w zamiast zwyk?ego powozu zaofiarowa? mi nader wygodn? karet?, przyj??em jego us?ugi i nape?niwszy pojazd romansami, zakupionymi w Kadyksie, odjecha?em do Madrytu.
Czaruj?ce okolice mi?dzy Sewill? a Kordow?, malownicze po?o?enie g?r Sierra Morena, pasterskie obyczaje mieszka?c?w Manszy, wszystko, co widzia?em, dodawa?o wdzi?ku ulubionym moim ksi??kom. Roztkliwia?em moj? dusz?: karmi?em j? czu?ymi i t?sknymi uczuciami tak dalece, ?e przybywszy do Madrytukocha?em si? ju? szalenie, chocia? nie zna?em jeszcze przedmiotu moich uwielbie?.
Stan?wszy w stolicy, zatrzyma?em si? Pod Krzy?em Malta?skim. Po?udnie wybi?o i niebawem zastawiono mi st?? do obiadu, nast?pnie zacz??em rozk?ada? moje rzeczy, jak to zwykli czyni? podr??ni po wprowadzeniu si? do nowego mieszkania. Nagle us?ysza?em jaki? szmer przy zamku od drzwi. Podbieg?em i otworzy?em dosy? gwa?townie, ale op?r, jakiego dozna?em, przekona? mnie, ?e musia?em kogo? potr?ci?. W istocie, ujrza?em za drzwiami cz?owieka do?? porz?dnie ubranego, kt?ry nos sobie z krwi ociera?.
- Senor don Lopez - rzek? mi nieznajomy - dowiedzia?em si? na do?e w gospodzie o przybyciu zacnego syna znakomitego Gaspara Suareza i przychodzi z?o?y? mu moje uszanowanie.
- M?j panie - odpowiedzia?em - je?eli po prostu mia?e? wej?? do mnie, by?bym otwieraj?c nabi? ci guza na czole, ale to odrapanie nosa dowodzi, ?e zapewne musia?o? go trzyma? przy dziurce od klucza.
- Wy?mienicie - zawo?a? nieznajomy - podziwiam twoj? przenikliwo??! Nie mog? utai?, ?e pragn?c zaznajomi? si? z tob?, chcia?em zawczasu powzi?? niejakie wyobra?enie o twojej powierzchowno?ci i by?em zachwycony na widok szlachetnej postawy, z jak? chodzi?e? po pokoju i uk?ada?e? twoje rzeczy.
Po tych s?owach nieznajomy, wcale nie proszony, wszed? do mnie i tak dalej m?wi?:
- Senor don Lopez, widzisz we mnie znakomitego potomka rodziny Busqucros ze Starej Kastylii, kt?rej nie nale?y miesza? z innymi Busquerami, rodom z Leonu. Co do mnie, znany jestem pod nazwiskiem don Roque Busquera, ale odt?d pragn? szczyci? si? jedynie moim po?wi?ceniem dla Waszej Wielmo?-no?ci.
Przypomnia?em sobie w?wczas przestrogi mego ojca i rzek?em:
- Senor don Roque, musz? ci wyzna?, ?e Gaspar Suarez. kt?rego jestem synem, ?egnaj?c si? ze mn? zabroni? mi raz na zawsze przybierania tytu?u "don" oraz rozkaza?, abym nigdy nie wdawa? si? z ?adnym szlachcicem. St?d pojmujesz, senor, ?e niepodobna ml b?dzie korzysta? z twej ?askawej dla mnie uprzejmo?ci.
Na te s?owa Busqueros przybra? powa?n? posta? i rzek?:
- Wyrazy Waszej Wielmo?no?ci stawiaj? mnie w nader przykrym po?o?eniu, albowiem m?j ojciec, umieraj?c, jak najuroczy?ciej rozkaza? mi, abym zawsze dawa? tytu? "don" znakomitym kupcom i o ile mo?no?ci szuka? ich towarzystwa. Widzisz zatem, senor don Lopez, ?e tylko kosztem mego pos?usze?stwa dla mojego ojca mo?esz s?ucha? rozkaz?w twego ojca i im bardziej b?dziesz mnie unika?, tym bardziej ja. jako dobry syn, musz? usi?owa? narzuca? ci si? z moj? osob?.
Busqueros zmiesza? mnie t? uwag?, tym bardziej, ?e m?wi? powa?nie, a zakaz dobywania szpady nie pozwala? mi wszcz?? k??tni.
Tymczasem don Roque znalaz? na moim stole ?sma-ki, czyli monety warto?ci o?miu dukat?w holenderskich ka?da.
- Senor don Lopez - rzek? - w?a?nie zbieram podobne sztuki z?ota i pomimo stara? dot?d nic mam monet z t? dat?. Pojmujesz, co to jest nami?tno?? do zbior?w, i mniemam, ?e sprawi? ci przyjemno?? podaj?c ci sposobno?? zobowi?zania mnie, czyli raczej przypadek szczeg?lniejszy ci j? podaje, gdy? posiadam zbi?r tych monet, pocz?wszy od pierwszych lat. w kt?rych si? pojawi?y; brakowa?o mi tylko okaz?w w?a?nie z tych dw?ch lat, kt?re w tej chwili na nich spostrzegam.
Ofiarowa?em przybyszowi ??dane sztuki z?ota z tym wi?kszym po?piechem, ?e my?la?em, i? potem natychmiast odejdzie. Ale don Roque wcale tego nie uczyni? i wracaj?c do dawnej powagi, rzek?:
- Senor don Lopez, zdaje mi si?, ?e nie wypada, aby?my jedli z jednego talerza, lub co chwila poda-wali sobie kolejno ?y?k? albo widelec. Ka?? przynie?? drugie nakrycie.
To m?wi?c wyda? stosowne polecenia, zasiedli?my do sto?u i wyznam, ?e rozmowa z moim nieproszonym go?ciem by?a do?? zabawna, tak ?e gdyby nic my?l, i? ?ami? ojcowskie zakazy, z przyjemno?ci? by?bym go widywa? przy moim stole.
Busqueros wyszed? od razu po obiedzie, ja za?, przeczekawszy upa?, kaza?em si? zaprowadzi? na Prado. Z zadziwieniem spogl?da?em na pi?kne po?o?enie tej alei, ale zarazem z najwy?sz? niecierpliwo?ci? oczekiwa?em chwili, w kt?rej znajd? si? w Buen Retiro. Odludny ten park s?awny jest w naszych romansach i sam nie wiem, jakie przeczucie zapowiada?o mi, ?e wejd? tam niezawodnie w jakie? czu?e stosunki.
Widok Buen Retiro oczarowa? mnie wi?cej, ni? Ci to mog? wypowiedzie?. By?bym d?ugo tak sta? pogr??ony w marzeniach, gdyby jaki? ?wi?c?cy przedmiot, le??cy w trawie o dwa kroki ode mnie, nie by? zwr?ci? mojej uwagi. Podnios?em go i spostrzeg?em portret przywi?zany do kawa?ka z?otego ?a?cuszka. Portret w kszta?cie sylwetki wyobra?a? bardzo przystojnego m?odego m??czyzn?, na odwrocie za? dostrzeg?em plecionk? z w?os?w, przedzielon? z?otym paskiem, na kt?rym wyczyta?em napis: "Wiecznie tw?j, moja kochana Inezo". Schowa?am klejnot do kieszeni przechadza?em si? dalej.
Wr?ciwszy nast?pnie na to samo miejsce, zasta?em dwie kobiety, z kt?rych jedna, m?oda i nadzwyczaj pi?kna, z niepokojem szuka?a czego? na ziemi. ?atwo odgad?em, ?e chodzi jej o zgubiony portret. Zbli?y?em si? wi?c do niej z uszanowaniem i rzek?em:
- Pani, zdaje mi si?, ?e znalaz?em przedmiot, kt?rego szukasz, wszelako roztropno?? nie pozwala mi odda? go, zanim kilku s?owami nie raczysz dowie?? swoich praw w?asno?ci do znalezionej przeze mnie rzeczy.
- Powiem ci zatem, senor - odpowiedzia?a pi?kna nieznajoma - ?e szukam portretu z kawa?kiem z?otego ?a?cuszka, kt?rego reszt? trzymam w r?ku.
- Ale - doda?em - czy nie by?o jakiego? napisu na portrecie?
- By? - odrzek?a nieznajoma nieco si? zap?oniwszy - wyczyta?e? tam senor, ?e nazywam si? Ineza i ?e orygina? tego portretu jest "wiecznie m?j". Teraz spodziewam si?, ?e zechcesz mi go odda?.
- Nie m?wisz mi pani - rzek?em - jakim sposobem szcz??liwy ten ?miertelnik wiecznie do ciebie nale?y.
- Uwa?a?am za m?j obowi?zek - odpar?a pi?kna nieznajoma - zado??uczyni? pa?skiej przezorno?ci, nie za? zaspokaja? jego ciekawo??, i nie pojmuj?, jakim prawem zadajesz mi senor podobne zapytania.
- Moja ciekawo?? - odpowiedzia?em - mo?e bardziej zas?ugiwa?aby na nazw? zainteresowania. Co za? do prawa, na mocy kt?rego ?miem pani zadawa? podobne zapytania, pozwol? sobie uczyni? uwag?, ?e oddaj?cy zgubiony przedmiot zwykle otrzymuj? przyzwoit? nagrod?. Ja b?agam pani? o t? tylko, kt?ra mo?e uczyni? mnie najnieszcz??liwszym z ludzi.
M?oda nieznajoma zachmurzy?a czo?o i rzek?a:
- Posuwasz si? senor do?? daleko, jak na pierwsze spotkanie, nie jest to bynajmniej spos?b otrzymania drugiego; wszelako mog? zaspokoi? ciekawo?? twoj? w tym wzgl?dzie. Portret ten...
W tej chwili Busqueros wyszed? niespodzianie z bocznej ?cie?ki i zbli?ywszy si? do nas poufale, rzek?:
- Winszuj? pani, ?e zaznajomi?a? si? z synem najbogatszego negocjanta z Kadyksu.
Na te s?owa rysy twarzy mojej nieznajomej przybra?y wyraz najwy?szego oburzenia.
- S?dz?, ?e nie da?am powodu - rzek?a - aby nieznajomi ?mieli do mnie przemawia?. Nast?pnie, zwracaj?c si? do mnie doda?a:
- Racz senor odda? mi portret, kt?ry znalaz?e?.
To powiedziawszy wsiad?a do karety i znikn??a nam z oczu.
Gdy Cygan doszed? do tego miejsca, przys?ano po niego, prosi? nas wi?c o pozwolenie od?o?enia na dzie? nast?pny dalszego ci?gu swojej historii. Gdy odszed?, pi?kna ?yd?wka, kt?r? nazywali?my teraz po prostu Laur?, zwracaj?c si? do Velasqueza, rzek?a:
- C?? my?lisz, mo?ci ksi???, o egzaltowanych uczuciach m?odego Suareza? Czy kiedykolwiek w ?yciu zastanawia?e? si? cho? przez chwil? nad tym, co zazwyczaj nazywaj? mi?o?ci??
- System m?j - odpowiedzia? Velasquez - obejmuje ca?? natur?, a tym samym musi zawiera? wszelkie uczucia, jakie umie?ci?a ona w sercu ludzkim. Zg??bi?em je wszystkie i oznaczy?em, szczeg?lniej za? uda?o mi si? to co do mi?o?ci, gdy? odkry?em, ?e mo?na z wszelk? ?atwo?ci? wyra?a? j? za pomoc? algebry, a jak wiesz pani, kwestie algebraiczne ulegaj? rozwi?zaniom, kt?re nic nie pozostawiaj? do ?yczenia. W istocie, przypu??my, ?e mi?o?? jest warto?ci? dodatni? oznaczon? znakiem wi?cej, nienawi??, jako przeciwleg?a mi?o?ci, oznaczona b?dzie znakiem mniej, oboj?tno?? za?, jako uczucie ?adne, b?dzie r?wna?a si? zeru.
Je?eli nast?pnie pomno?? mi?o?? przez mi?o??, czyli powiem, ?e kocham mi?o?? albo lubi? kocha? mi?o??, wypadn? mi zawsze warto?ci dodatnie - wi?cej bowiem przez wi?cej daje zawsze wi?cej. Z drugiej strony, je?eli nienawidz? nienawi??, wchodz? tym samym w uczucia mi?o?ci, czyli w ilo?ci dodatnie, albowiem mniej przez mniej daje wi?cej.
Natomiast je?eli nienawidz? nienawi?? nienawi?ci, wkraczam w uczucia przeciwne mi?o?ci, to jest w warto?ci ujemne, sze?cian bowiem z mniej daje mniej.
Co do iloczyn?w mi?o?ci przez nienawi?? lub nienawi?ci przez mi?o??, to s? one zawsze ujemne, gdy? wi?cej przez mniej lub mniej przez wi?cej daje zawsze mniej. W istocie bowiem, czy to nienawidz? mi?o?? lub te? kocham nienawi?? - ci?gle pozostaj? w uczuciach przeciwnych mi?o?ci. Czy masz, pi?kna Lauro, co do zarzucenia temu dowodzeniu?
- Bynajmniej - odpowiedzia?a ?yd?wka - przeciwnie, jestem przekonana, ?e nie ma kobiety, kt?ra by nie uleg?a podobnemu rozumowaniu.
- Wcale by mnie to nie cieszy?o - rzek? Velasquez - gdy? ulegaj?c tak ?piesznie, straci?aby dalszy ci?g, czyli wnioski wynikaj?ce z moich zasad. Tymczasem post?puj? dalej w moim dowodzeniu. Poniewa? mi?o?? i nienawi?? maj? si? do siebie jak warto?ci dodatnie do ujemnych, wypada zatem, ?e zamiast nienawi?ci mog? napisa? mniej mi?o??, czego wszelako nie nale?y uwa?a? za jedno z oboj?tno?ci?, kt?ra w istocie r?wna si? zeru.
Teraz wpatrz si? dobrze w post?powanie dwojga kochank?w. Kochaj? si?, nienawidz?, p??niej przeklinaj? nienawi??, kt?r? mieli do siebie, dalej kochaj? si? wi?cej ni? kiedykolwiek, dop?ki ujemny czynnik nie zamieni wszystkich ich uczu? na nienawi??. Niepodobna nie dostrzec, ?e iloczyny by?yby tu na przemian dodatnie i ujemne. Na koniec powiadaj? ci, ?e kochanek zamordowa? swoj? kochank?, i sama nie wiesz, co o tym my?le?, czy to jest wynik mi?o?ci, czyli te? nienawi?ci. Tak samo w algebrze: przychodzisz do liczb urojonych, ilekro? w pierwiastkach z mniej X wyk?adniki s? parzyste.
Dowodzenie to do tego stopnia jest prawdziwe, ?e cz?sto widzisz, jak mi?o?? zaczyna si? przez pewien rodzaj wzajemnej nie?mia?o?ci, przypominaj?cej niech??, ma?? warto?? ujemn?, kt?r? mo?emy wyrazi? przez mniej B. Niech?? ta sprowadzi wa??. kt?r? oznaczymy przez mniej C. Iloczyn dw?ch tych ilo?ci b?dzie wi?cej BC, czyli warto?ci? dodatni?, jednym s?owem - uczuciem mi?o?ci.
Tu chytra ?yd?wka przerwa?a Velasquezowi, m?wi?c:
- Mo?ci ksi???, je?eli dobrze ci? zrozumia?am, najlepiej by?oby wyrazi? mi?o?? za pomoc? rozwini?cia pot?g (X - A), przypuszczaj?c A daleko mniejszym od X.
- Zachwycaj?ca Lauro - rzek? Velasquez - odgadujesz moje my?li. Tak jest, czarowna kobieto, formu?a dwumianu, wynaleziona przez kawalera don Newtona, powinna nam przewodniczy? w badaniach nad sercem ludzkim, jak w og?le we wszystkich naszych obliczeniach.
Po tej rozmowie roz??czyli?my si?; ale ?atwo by?o spostrzec, ?e pi?kna ?yd?wka wywar?a silne wra?enie na umy?le i sercu Velasqueza. Poniewa? r?wnie jak i ja pochodzi? on z Gomelez?w, nie w?tpi?em, ?e chciano u?y? wp?ywu tej czaruj?cej kobiety dla nam?wienia go do przej?cia na wiar? Proroka. Dalszy ci?g poka?e, ?e nie myli?em si? w moich wnioskach.