Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (34)

HISTORIA HERMOSITA
Ujrzawszy nasz statek pod pe?nymi ?aglami, straci?em wszelk? nadziej? dostania si? do brzegu i rozp?aka?em si? nad szczeg?ln? surowo?ci?, z jak? matka wyp?dzi?a mnie od siebie. W ?aden spos?b nie mog?em odgadn?? przyczyn jej post?powania. Powiedziano mi, ?e jestem w twojej, pani, s?u?bie, s?u?y?em ci wi?c z ca?? gorliwo?ci?, na jak? mog?em si? zdoby?. Pos?usze?stwo moje by?o bez granic, dlaczeg?? zatem wyp?dzono mnie, jak gdybym pope?ni? najwi?kszy wyst?pek? Im wi?cej si? nad tym zastanawia?em, tym mniej mog?em zrozumie?.
Pi?tego dnia naszej podr??y znale?li?my si? po?r?d eskadry don Femanda Arudez. Kazano nam przep?ywa? z ty?u admiralskiego okr?tu. Na z?oconym i przystrojonym r??nobarwnymi flagami mostku spostrzeg?em don Femanda, bogato ozdobionego ?a?cuchami licznych order?w. Orszak oficer?w otacza? go z poszanowaniem. Admira? przy?o?y? tub? do ust, zapyta?, czy nie spotkali?my kogo w drodze, i kaza? p?yn?? dalej. Min?wszy go kapitan naszego okr?tu rzek?:
- Widzieli?cie admira?a, dzi? jest margrabi?, a jednak zacz?? od takiego ch?opca okr?towego jak ten, kt?ry oto zamiata pok?ad.
Gdy Hermosito doszed? do tego miejsca swego opowiadania, kilka razy rzuci? zak?opotanym wzrokiem na Mencj?. Domy?li?am si?, ?e nie chce si? t?umaczy? w jej obecno?ci, wyprawi?am j? zatem z pokoju. Radzi?am si? w tym jedynie mojej przyja?ni dla Girony i my?l, ?e mog? wpa?? w podejrzenie, nie przesz?a mi nawet przez g?ow?. Gdy Mencja wysz?a, Hermosito tak dalej m?wi?:
- Zdaje mi si?, ?e czerpi?c pierwszy pokarm ?ycia z jednego z tob?, pani, ?r?d?a, jednakowo wykszta?ci?em z tob? dusz?, tak ?e mog?em my?le? tylko o tobie, przez ciebie lub o tym, co ci? dotyczy?o. Kapitan powiedzia? mi, ?e don Femando sta? si? margrabi? z ch?opca okr?towego; wiedzia?em, ?e tw?j ojciec tak?e jest margrabi?, zdawa?o mi si? wi?c, ?e nie ma nic pi?kniejszego nad ten tytu?, i zapyta?em, jakim sposobem don Fernando go pozyska?. Kapitan wyt?umaczy? mi, ?e post?powa? od stopnia do stopnia i wsz?dzie odznacza? si? ?wietnymi czynami. Odt?d postanowi?em wej?? do s?u?by morskiej i zacz??em wprawia? si? w bieganiu po masztach. Kapitan, kt?remu mnie powierzono, o ile mo?no?ci sprzeciwia? si? temu, ale nie chcia?em go s?ucha? i by?em ju? do?? dobrym marynarzem, gdy przybyli?my do Veracruz.
Dom mego ojca sta? nad brzegiem morza. Przybili?my do? szalup?. Ojciec przywita? mnie otoczony czered? m?odych Mulatek i kaza? mi je kolejno u?ciska?. Niebawem dziewcz?ta rozpocz??y ta?ce, wabi?y mnie tysi?cznymi sposoby i wiecz?r min?? na tysi?cznych szale?stwach.
Nazajutrz corregidor Veracruz oznajmi? memu ojcu, ?e nie wypada przyjmowa? syna do domu podobnie urz?dzonego i ?e powinien umie?ci? mnie w kolegium teatyn?w. Ojciec, acz z ?alem, musia? przecie by? pos?uszny.
W kolegium moim rektorem by? zakonnik, kt?ry dla zach?cenia do nauki cz?sto nam powtarza?, ?e margrabia Campo Salez. na?wczas drugi sekretarz stanu, tak?e by? niegdy? biednym studentem i zawdzi?cza wyniesienie swoje pilno?ci w naukach. Widz?c, ?e i na tej drodze mo?na zosta? margrabi?, przez dwa lata pracowa?em z niezwyk?? gorliwo?ci?.
Tymczasem przeniesiono corregidora z Veracruz, nast?pca za? jego by? cz?owiekiem mniej surowych za-sad. M?j ojciec odwa?y? si? zabra? mnie do domu. Znowu zosta?em wystawiony na p?ocho?? m?odych Mulatek, kt?re zach?cane przez ojca kusi?y mnie wszelkimi sposobami. Bynajmniej nie rozmi?owa?em si? w tych szale?stwach, atoli nauczy?em si? wielu nowych dla mnie rzeczy i teraz dopiero pozna?em, dlaczego mnie oddalono z Astorgas.
Wtedy to ca?y m?j spos?b my?lenia uleg? okropnej zmianie. Nieznane uczucia rozwin??y si? w mej duszy i obudzi?y wspomnienia niewinnych zabaw moich lat dzieci?cych. My?l o utraconym szcz??ciu, o ogrodach w Astorgas, kt?re z tob?, pani, przebiega?em, pomieszane wspomnienia tysi?cznych dowod?w twojej dobroci - w jednej chwili zwali?y si? na m?j umys?. Nie mog?em oprze? si? tylu nieprzyjacio?om i wpad?em w stan moralnego i fizycznego rozprz??enia. Lekarze u-trzymywali. ?e dosta?em trawi?cej gor?czki; co do mnie. nie uwa?a?em si? za chorego, ale cz?sto do tego stopnia wpada?em w ob??d, ?e spostrzega?em przedmioty wcale przed mymi oczyma nie istniej?ce.
Ty to, pani, najcz??ciej w widzeniach przedstawia?a? si? rozmarzonej mojej wyobra?ni - nie taka, jak? dzi? ci? widz?, ale jak? ci? opu?ci?em. W nocy nagle zrywa?em si? z po?cieli i widzia?em, jak bia?a i promienista ukazujesz mi si? w mglistej oddali. Gdy wy-szed?em z miasta, wrzawa dalekich wiosek i szmer p?l powtarza?y mi twoje imi?. Czasami zdawa?o mi si?, ?e przesuwasz si? na r?wninie przed moim wzrokiem, gdy za? wznosi?em oczy ku niebu, b?agaj?c je o zako?czenie moich m?czarni, widzia?em obraz tw?j p?awi?cy si? w ob?okach.
Zauwa?y?em, ?e zwyk?e najmniej cierpi? w ko?ciele, zw?aszcza modlitwa dodawa?a mi ulgi. Sko?czy?em na tym, ?e ca?e dnie przep?dza?em w ?wi?tych miejscach. Pewien zakonnik, w mod?ach posiwia?y i pokucie, zbli?y? si? do mnie kt?rego? dnia i rzek?:
- Synu m?j. serce twoje przepe?nia mi?o??, kt?rej ?wiat ten nie jest godny; p?jd? do mojej celi, tam ci poka?? ?cie?ki do raju.
Poszed?em za nim i ujrza?em w?osiennice, dyscypliny i tym podobne narz?dzia m?cze?stwa, na kt?rych widok wcale si? nie przel?k?em, ?adne bowiem cierpienia nie mog?y i?? w por?wnanie z moimi. Zakonnik przeczyta? mi kilka kart z ?ywot?w ?wi?tych. Prosi?em go o po?yczenie mi tej ksi??ki do domu i przez ca?? noc odda?em si? czytaniu. Nowe my?li zaw?adn??y mym umys?em, widzia?em we ?nie otwarte niebiosa i anio??w, kt?rzy twoj? posta? mi przypominali.
Dowiedziano si? na?wczas w Veracruz o twoim zam??ciu z ksi?ciem Sidonia. Od dawna mia?em zamiar po?wi?ci? si? stanowi duchownemu, ca?e moje szcz??cie pok?ada?em w modleniu si? o twoje szcz??cie w tym i zbawienie w przysz?ym ?yciu. Pobo?ny m?j przewodnik powiedzia? mi. ?e rozwi?z?o?? zakrad?a si? do wielu ameryka?skich klasztor?w, i poradzi? mi, abym si? uda? na nowicjat do Madrytu.
Zawiadomi?em o tym zamiarze mego ojca. Od dawna ju? nie podoba?a mu si? moja pobo?no??, wszelako nie o?mielaj?c si? otwarcie mnie z tej drogi sprowadza?, prosi?, abym przynajmniej poczeka? na maj?cy wkr?tce nast?pi? przyjazd mojej matki. Odpowiedzia?em mu, ?e nie mam ju? rodzic?w na ziemi i ?e niebo jest jedyn? moj? rodzin?. Nic mi na to me odrzek?. Nast?pnie poszed?em do corregidora. kt?ry pochwali? m?j zamiar i wyprawi? mnie pierwszym okr?tem do Hiszpanii. Przybywszy do Bilbao, dowiedzia?em si?. ?e moja matka tylko co odp?yn??a do Ameryki. Mia?em, jak to ju? m?wi?em, listy polecaj?ce do Madrytu. Gdy przeje?d?a?em przez Burgos, powiedziano mi, ?e pani mieszkasz w okolicach tego miasta, pragn??em wi?c jeszcze raz ci? ujrze?, zanim na zawsze wyrzekn? si? ?wiata. Zdawa?o mi si?, ?e je?eli raz ci? jeszcze zobacz?, z tym wi?kszym zapa?em b?d? m?g? modli? si? za ciebie.
Uda?em si? wi?c drog? do waszego domu. Wszed?em na pierwszy dziedziniec my?l?c, ?e znajd? kt?rego z dawnych twoich s?u??cych, s?ysza?em bowiem, ?e zatrzyma?a? przy sobie ca?y dw?r z Astorgas. Chcia?em da? mu si? pozna? i prosi? go, aby mnie umie?ci? w takim miejscu, z kt?rego b?d? m?g? ci? zobaczy?, gdy b?dziesz wsiada?a do karety. Pragn??em ciebie, pani, ujrze?, sam wcale si? nie pokazuj?c.
Tymczasem sami tylko nieznajomi przechodzili i nie wiedzia?em, co z sob? pocz??. Wszed?em do jakiego? ca?kiem pr??nego pokoju; na koniec zda?o mi si?, ?e spostrzegam kogo? znajomego. Wyszed?em, gdy wtem znienacka uderzono mnie kamieniem w g?ow?... Ale widz?, ?e opowiadanie moje sprawi?o na pani ?ywe wra?enie.
- Mog? ci zar?czy? - m?wi?a dalej ksi??na - ?e nabo?ne ob??kanie Hermosita wzbudzi?o we mnie tylko lito??, ale gdy zacz?? m?wi? o ogrodach w Astorgas. o zabawach naszych lat dziecinnych - wspomnienie o szcz??ciu, jakiego w?wczas kosztowa?em, my?l o tera?niejszym moim szcz??ciu i jaka? obawa przysz?o?ci, jakie? uczucie mile i smutne zarazem - ?cisn??y mi serce i czu?am, ?e Izy p?yn? mi po twarzy.
Hermosito powsta?; zdaje mi si?, ?e chcia? poca?owa? kraj mojej sukni, ale kolana pod nim zadr?a?y, g?owa opad?a na moje kolana i ramiona silnie okr??y?y moj? kibi?.
W tej chwili rzuci?am wzrok na stoj?ce naprzeciwko zwierciad?o; ujrza?am Mencj? i ksi?cia, ale rysy tego ostatniego przybra?y tak straszliwy wyraz, ?e zaledwie mog?am go pozna?.
Krew mi si? ?ci??a w ?y?ach; znowu podnios?am oczy na zwierciad?o, ale tym razem ju? nikogo nie ujrza?am.
Uwolni?am si? z obj?? Hermosita, zawo?a?am Mencj?, kaza?am jej, aby mia?a staranie o tym ch?opcu, kt?ry nagle zemdla?, i odesz?am do drugiego pokoju. Wypadek ten nabawi? mnie mocnej niespokojno?ci. jakkolwiek s?u??cy zapewnili mnie, ?e ksi??? nie powr?ci? jeszcze z Biskai.
Nazajutrz pos?a?am dowiedzie? si? o zdrowie Hermosita. Odpowiedziano mi. ?e ju? go w domu nie ma. W trzy dni potem, gdy mia?am k?a?? si? do ???ka,
Mencja przynios?a mi list od ksi?cia zawieraj?cy te tylko s?owa:
Czy?, co ci poleci dona Mencja. Rozkazuje ci to tw?j ma??onek i s?dzia.
Mencja zawi?za?a mi oczy chustk?; czu?am, ?e porywano mnie za r?ce i prowadzono do tego tu podziemia. Pos?ysza?am szcz?k ?a?cuch?w. Zdj?to mi chustk? i ujrza?am Hermosita przykutego za szyj? do s?upa. na kt?rym si? wspierasz. Oczy jego straci?y blask i twarz mia? niezmiernie blad?.
- Ty?e? to, pani - rzek? umieraj?cym g?osem - nie mog? m?wi?, nie daj? mi wody i j?zyk przysycha mi do podniebienia. M?czarnie moje nied?ugo potrwaj?: je?eli p?jd? do nieba, b?d? si? modli? za ciebie.
W tej samej chwili pad? strza? z tego oto otworu w ?cianie i kula strzaska?a Hermositowi rami?.
- Wielki Bo?e - zawo?a? - przebacz moim katom. Drugi wystrza? zagrzmia? z tego samego miejsca, ale
nie widzia?am skutku, gdy? straci?am przytomno??. Odzyskawszy zmys?y, znalaz?am si? ?r?d moich kobiet, kt?re zdawa?y si? o niczym nie wiedzie?; oznajmi?y mi tylko, ?e Mencja dom opu?ci?a. Nazajutrz z rana przyszed? koniuszy ksi?cia i doni?s? mi, ?e pan jego tej nocy z tajemnym poleceniem wyjecha? do Francji i ?e wr?ci dopiero za kilka miesi?cy.
Zostawiona samej sobie, przyzwa?am na pomoc odwag?, powierzy?am moj? spraw? Najwy?szemu S?dziemu i odda?am si? wychowaniu mojej c?rki.
Po trzech miesi?cach zjawi?a si? Girona. Z Ameryki przyby?a do Madrytu, gdzie szuka?a syna w klasztorze. w kt?rym mia? odprawia? nowicjat. Nie znalaz?szy go tam, pojecha?a do Bilbao i za ?ladami Hermosita dosta?a si? do Burgos. L?kaj?c si? wybuch?w rozpaczy. opowiedzia?am jej tylko cz??? prawdy; roz?alona potrafi?a wydrze? mi ca?? tajemnic?. Znasz twardy i gwa?towny charakter tej kobiety. W?ciek?o??, rozpacz, najstraszniejsze uczucia, jakie mog? opanowa? dusz?, miota?y kolejno jej umys?em. By?am sama zbyt nieszcz??liwa, abym mog?a j? pociesza?.
Pewnego dnia Girona. przestawiaj?c meble w swoim pokoju, odkry?a drzwiczki ukryte w ?cianie pod obiciem i dosta?a si? a? do podziemia, gdzie pozna?a s?up. o kt?rym ci wspomina?am. Zna? by?o na nim jeszcze ?lady krwi. Wpad?a do mnie w stanie najokropniejszego ob??kania. Odt?d cz?sto zamyka?a si? w swoim pokoju, ale mniemam, ?e musia?a przesiadywa? w nieszcz?snym podziemiu i roi? zamiary zemsty.
W miesi?c potem oznajmiono mi przybycie ksi?cia. Wszed? spokojny i opanowany, popiesci? si? z dzieckiem, po czym kaza? mi usi??? i sam siad? obok mnie.
- Pani - rzek? - d?ugo namy?la?em si?. jak mam z tob? post?pi?; postanowi?em w niczym nie zaprowadza? odmiany. B?d? ci us?ugiwa? w moim domu z tym samym jak dot?d szacunkiem, b?dziesz na poz?r odbiera?a ode mnie dowody tego samego przywi?zania. Wszystko to b?dzie trwa?o, dop?ki c?rka twoja nie dojdzie szesnastu lat.
- Skoro za? c?rka moja dojdzie szesnastu lat. c?? si? ze mn? stanie? - zapyta?am ksi?cia.
W tej chwili Girona przynios?a czekolad?; przesz?o mi przez my?l, ?e jest zatruta. Ksi??? tak dalej m?wi?:
- W dniu, w kt?rym twoja c?rka sko?czy szesnasty rok, zawo?am j? do siebie i tak si? do niej odezw?:
"Twoje rysy, moje dzieci?, przypominaj? mi twarz kobiety, kt?rej histori? ci opowiem. By?a pi?kna i zdawa?a si? mie? dusz? jeszcze pi?kniejsz?, ale c?? z tego, kiedy udawa?a tylko cnotliw?. Tak doskonale umia?a zachowywa? pozory, ?e dzi?ki tej sztuce zawar?a jedno z naj?wietniejszych ma??e?stw w Hiszpanii. Pewnego dnia, gdy m?? jej musia? oddali? si? na kilka tygodni, kaza?a sprowadzi? ze swych okolic ma?ego n?dznika. Przypomnieli sobie dawne mi?ostki i padli sobie nawzajem w obj?cia. T? wstr?tn? ob?udnic? jest twoja matka." Nast?pnie wyp?dz? ci? z mojego domu i p?jdziesz p?aka? na grobie twojej matki, kt?ra nie by?a wi?cej warta od ciebie.
Niesprawiedliwo?? tak dalece zahartowa?a ju? moje serce, ?e mowa ta nie uczyni?a na mnie wi?kszego wra?enia. Wzi??am dzieci? na r?ce i odesz?am do mego pokoju.
Na nieszcz??cie zapomnia?am o czekoladzie, ksi??? za?, jak si? p??niej dowiedzia?am, od dw?ch dni nic nie jad?. Fili?anka sta?a przed nim, wychyli? j? duszkiem, po czym odszed? do siebie. W p?? godziny potem pos?a? po doktora Sangre Moreno i kaza?, aby pr?cz niego nikogo nie wpuszczano.
Udano si? do doktora, ale ten wyjecha? do podmiejskiego domku, gdzie przeprowadza? swoje dysekcje. Pojechano za nim, ale ju? go tam nie by?o, szukano go u wszystkich jego pacjent?w, nareszcie po trzech godzinach przyby? i znalaz? ksi?cia trupem.
Sangre Moreno z wielk? uwag? bada? cia?o ksi?cia, wpatrywa? si? w paznokcie, oczy, j?zyk, kaza? przynie?? od siebie mn?stwo flaszek i zacz?? czyni? jakie? do?wiadczenia. Nast?pnie przyszed? do mnie i rzek?:
- Mog? pani? zapewni?, ?e ksi??? umar? wskutek otrucia mieszanin? ?ywicy narkotycznej z metalem gryz?cym. Wszelako obowi?zki krwawego trybuna?u nie do mnie nale??, zostawiam wi?c spraw? t? Najwy?szemu S?dziemu w niebie. Przed ?wiatem og?osz?, ?e ksi??? sko?czy? na apopleksj?. Inni lekarze przyszli i potwierdzili zdanie Sangre Morena.
Kaza?am przywo?a? Giron? i powt?rzy?am jej s?owa doktora. Pomieszanie jej zdradzi?o j?.
- Otru?a? mego ma??onka - rzek?am. - Jakim?e prawem chrze?cijanka mog?a dopu?ci? si? podobnej zbrodni?
- Jestem chrze?cijank? - odrzek?a - to prawda, ale jestem tak?e matk?, i gdyby ci zamordowano w?asne dziecko, kto wie, czy nie sta?aby? si? okrutniejsz? od rozjuszonej tygrysicy.
Nic na to nie potrafi?am odpowiedzie?, wszelako uczyni?am jej uwag?, ?e mog?a otru? mnie zamiast ksi?cia.
- Bynajmniej - odpar?a - patrza?am przez dziurk? od klucza i by?abym natychmiast wpad?a, gdyby? si? by?a dotkn??a fili?anki.
Nast?pnie przyszli kapucyni, domagaj?c si? cia?a ksi?cia, a poniewa? przynie?li polecenie arcybiskupa, niepodobna by?o im si? opiera?.
Girona, kt?ra dot?d okazywa?a do?? odwagi, nagle sta?a si? niespokojna. Dr?a?a, a?eby przy balsamowaniu cia?a nie odkryto ?lad?w trucizny, i usilne jej pro?by sk?oni?y mnie do tej nocnej wycieczki, kt?rej zawdzi?czam przyjemno?? posiadania ci? w moim domu.
Nad?ta moja mowa na cmentarzu mia?a za cel oszukanie s?u??cych. Spostrzeg?szy za?, ?e zamiast cia?a ciebie tu przyniesiono, aby nie wyprowadza? ich z b??du, musia?y?my obok kaplicy ogrodowej pochowa? wypchan? lalk?.
Pomimo tych ostro?no?ci Girona dot?d jeszcze nie jest spokojna, m?wi ci?gle o powrocie do Ameryki i pragnie ci? zatrzyma?, dop?ki nie powe?mie jakiej? stanowczej decyzji. Co do mnie, niczego si? nie l?kam, i je?eli mnie powo?aj? przed s?d, szczerze wyznam ca?? prawd?. Zreszt? uprzedzi?am o tym Giron?.
Niesprawiedliwo?? i okrucie?stwa ksi?cia pozbawi?y go mojej mi?o?ci, nigdy nie mog?abym ?y? z nim razem. Jedynym moim szcz??ciem jest moja ma?a c?reczka; nie l?kam si? o jej los. Odziedziczy tytu?y i mnogie dostatki, nie potrzebuj? wi?c troszczy? si? o jej przysz?o??.
Oto jest wszystko, o czym chcia?e? si? dowiedzie?, m?j m?ody przyjacielu. Girona wie, ?e opowiadam ci nasz? histori?, i utrzymuje, ?e nie nale?y zostawia? ci? w niepotrzebnych domys?ach. Ale duszno mi w tym podziemu, musz? p?j?? na g?r? odetchn?? ?wie?ym powietrzem.
Skoro ksi??na odesz?a, rzuci?em wzrok doko?a i w istocie znalaz?em, ?e widok mego podziemia jest nader smutny; gr?b m?odego m?czennika i s?up, do kt?rego by? przykuty, dodawa?y mu jeszcze pos?pno?ci. Dobrze mi by?o w tym wi?zieniu, dop?ki obawia?em si? teatyn?w, ale teraz, gdy sprawa by?a za?atwiona, pobyt w nim zacz?? mi by? niezno?ny. Bawi?a mnie ufno?? Girony, kt?ra zamierza?a trzyma? mnie tu przez dwa lata. W og?le obie kobiety tak ma?o zna?y si? na rzemio?le stra?nik?w, ?e zostawia?y otworem drzwi od podziemia, s?dz?c zapewne, ?e oddzielaj?ca mnie krata stanowi nieprzezwyci??on? przeszkod?. Tymczasem u?o?y?em ju? sobie plan nie tylko ucieczki, ale i ca?ego post?powania przez dwa lata, kt?re przeznaczono mi na pokut?. W kr?tkich s?owach opowiem wam moje zamiary.
Podczas pobytu w kolegium teatyn?w cz?sto zastanawia?em si? nad szcz??ciem, jakiego zdawali si? kosztowa? mali ?ebracy, zasiadaj?cy u drzwi naszego ko?cio?a. Ich los wydawa? mi si? daleko przyjemniejszy od mojego. W istocie, podczas gdy ja usycha?em nad ksi??kami, nie mog?c nigdy zadowoli? moich nauczycieli, te szcz??liwe dzieci n?dzy biega?y po ulicy, gra?y w karty na schodach przysionka i p?aci?y sobie kasztanami. Czasami bi?y si? do upad?ego - i nikt im nie przerywa? tej rozrywki, tarza?y si? w piasku - i nikt nie zmusza? ich do mycia; rozbiera?y si? na ulicy i pra?y koszule przy studni. Mo?na? by?o przyjemniej ?y? na ?wiecie?
My?li o podobnym szcz??ciu zajmowa?y mnie podczas mego pobytu w podziemiu i os?dzi?em, ?e najlepiej b?dzie, je?eli wydostawszy si? z wi?zienia, obior? na czas pokuty stan ?ebraka. Wprawdzie by?em do?? wykszta?cony i mo?na by?o po mowie rozpozna? mnie od moich towarzysz?w, ale spodziewa?em si?. ?e ?atwo potrafi? przej?? ich j?zyk i zwyczaje, by nast?pnie po dw?ch latach powr?ci? do moich. Jakkolwiek my?l ta by?a nieco dziwaczna, przecie? w po?o?eniu, w jakim si? znajdowa?em, nie mog?em wpa?? na lepsz?.
Powzi?wszy takie postanowienie, z?ama?em ostrze no?a i zacz??em pracowa? nad jednym z pr?t?w kraty. Przez pi?? dni m?czy?em si?, zanim mi si? go uda?o oblu?ni?. Zbiera?em starannie od?amki kamienia i zasypywa?em nimi otw?r, tak ?e niepodobna by?o niczego si? domy?li?.
W dniu. w kt?rym doko?czy?em pracy, koszyk przynios?a mi Girona. Zapyta?em, czy nie l?ka si?, aby nie odkryto przypadkiem, ?e ?ywi jakiego? nieznajomego ch?opca w podziemiu.
- Wcale nie - odpowiedzia?a - drzwiczki zwodowe, przez kt?re si? tu dosta?e?, prowadz? do osobnego pawilonu, kt?rego drzwi kaza?am zamurowa?, pod pozorem, ?e przywodzi? ksi??nej na pami?? bolesne wspomnienia, korytarz za?, kt?rym przychodzimy do ciebie, prowadzi z mego sypialnego -pokoju i wej?cie do niego znajduje si? pod obiciem ?ciany.
- Musi jednak by? zabezpieczone ?elaznymi drzwiczkami?
- Bynajmniej - odrzek?a - drzwi s? do?? lekkie. ale starannie ukryte, zreszt? wychodz?c zawsze zamykam m?j pok?j na klucz. S? tu jeszcze inne podziemia podobne do tego i, jak mniemam, przed nami musia? tu mieszka? niejeden zazdro?nik i pope?ni? niejedn? zbrodni?.
To m?wi?c Girona chcia?a odej??.
- Dlaczego pani ju? odchodzisz? - zapyta?em.
- Nie mam czasu do stracenia - odrzek?a - ksi??na sko?czy?a dzi? sz?sty tydzie? ?a?oby i pragnie uda? si? na przechadzk?.
Dowiedzia?em si?, czego chcia?em, i nie zatrzymywa?em wi?cej Girony, kt?ra wysz?a, i tym razem nie zamykaj?c drzwi za sob?. Czym pr?dzej napisa?em do ksi??nej list przepraszaj?cy, po?o?y?em go na kracie, nast?pnie wyj??em pr?t i przez niedost?pn? dot?d cz??? podziemia a potem ciemnym korytarzem dosta?em si? do jakich? zamkni?tych drzwi. Us?ysza?em turkot powozu i t?tent kilku koni; wnios?em st?d, ?e ksi??na musia?a wraz z mamk? wyjecha? z willi.
Zacz??em wy?amywa? drzwi. Spr?chnia?e deski nied?ugo opiera?y si? moim usi?owaniom. W?wczas dosta?em si? do pokoju mamki, wiedz?c za?, ?e zamyka?a drzwi na klucz, os?dzi?em, ?e mog? bezpiecznie udzieli? sobie chwili wypoczynku.
Przejrza?em si? w zwierciadle i stwierdzi?em, ?e powierzchowno?? moja wcale nie odpowiada stanowi, jaki mia?em obra?. Wzi??em w?giel z komina, przy?mi?em nieco blado?? mojej cery, nast?pnie porozdziera?em koszul? i suknie. Zbli?y?em si? do okna i ujrza?em, ?e wychodzi na ogr?d, mi?y niegdy? panom domu, w obecnej jednak chwili zupe?nie opuszczony.
Otworzywszy okno, spostrzeg?em, ?e ?adne inne nie wychodzi na t? stron?; nie by?o wysoko, mog?em by? skoczy?, ale wola?em u?y? prze?cierade? Girony. Wdrapawszy si? potem na pergol?, przeskoczy?em z niej na mur ogrodowy i wydosta?em si? na czyste pole, szcz??liwy, ?e oddycham wolnym powietrzem i pozbywam si? teatyn?w, inkwizycji, ksi??nej i jej mamki.
Spostrzeg?em z daleka Burgos, ale pu?ci?em si? w stron? przeciwn? i niebawem przyby?em do n?dznej karczmy; pokaza?em gospodyni dwadzie?cia real?w, kt?re mia?em starannie zawini?te w papierze, i powiedzia?em, ?e chc? wszystkie te pieni?dze u niej wyda?. Na te s?owa roze?mia?a si? i przynios?a mi za podw?jn? warto?? chleba i cebuli. Mia?em przy sobie nieco wi?cej pieni?dzy, ale obawia?em si? jej do lego przyzna?. Posiliwszy si?, poszed?em do stajni i zasn??em, jak zwykle cz?owiek zasypia w szesnastym roku ?ycia.
Przyby?em do Madrytu bez ?adnej zas?uguj?cej na wzmiank? przygody. Gdy wchodzi?em do miasta, zapada? zmrok. Odnalaz?em dom mojej ciotki: mo?ecie sobie wyobrazi?, jak mnie powita?a. Jednak?e zatrzyma?em si? u niej tylko przez kr?tk? chwil?, gdy? l?ka?em si?. ?e moja obecno?? mo?e zosta? odkryta. Przemierzywszy ca?y Madryt, znalaz?em si? na Prado, gdzie po?o?y?em si? na ziemi i zasn??em.
Nazajutrz obudzi?em si? o ?wicie i przebieg?em place i ulice, szukaj?c miejsca najkorzystniejszego dla mojego nowego zaj?cia. Przechodz?c przez ulic? Toledo, spotka?em dziewczyn? nios?c? flaszk? z atramentem. Zapyta?em, czy przypadkiem nie wraca od senora Avadoro.
- Nie - odpowiedzia?a - id? od don Filipa del Tintero Largo.
Przekona?em si?. ?e znano mego ojca nadal pod tym samym nazwiskiem i ?e dot?d zajmuje si? tymi samymi rzeczami.
Jednakowo? nale?a?o pomy?le? o wyborze miejsca. Ujrza?em pod przysionkiem ko?cio?a ?wi?tego Rocha kilku ?ebrak?w w moim wieku, kt?rych powierzchowno?? przypad?a mi do smaku. Zbli?y?em si? do nich m?wi?c, ?e przyby?em z prowincji, aby poleci? si? duszom mi?osiernym, ?e jednak zosta?a mi garstka real?w, kt?r? ch?tnie z?o?? do wsp?lnej kasy, je?eli tak? posiadaj?. S?owa te sprawi?y na s?uchaczach mi?e wra?enie. Odpowiedzieli mi. ?e w istocie posiadaj? wsp?ln? kas?, z?o?on? u przekupki kasztan?w na rogu ulicy. Zaprowadzili mnie tam. po czym wr?cili do przysionka i zacz?li?my gra? w taroka. Podczas gdy z ca?? uwag? oddawali?my si? tej grze, jaki? dobrze ubrany jegomo?? zdawa? si? nam kolejno bacznie przygl?da?. Ju? mieli?my krzykn?? mu jakie? g?upstwo, gdy uprzedzi? nas i skin?? rozkazuj?co, abym szed? za nim.
Zaprowadzi? mnie w boczn? uliczk? i rzek?:
- Moje dziecko, wybra?em ciebie spomi?dzy twoich towarzysz?w dlatego, ?e twarz twoja zapowiada wi?cej od innych rozumu, tego za? potrzeba do polecenia, jakie masz spe?ni?. S?ucha j ?e wi?c z uwag?. Ujrzysz tu wiele kobiet przechodz?cych, jednakowo ubranych w czarne aksamitne suknie i mantyle z czarnymi koronkami; kt?re tak doskonale zas?aniaj? im twarze, ?e niepodobna ?adnej rozpozna?. Na szcz??cie wzory aksamitu i koronek s? rozmaite, tym wi?c sposobem ?atwo i?? ?ladami pi?knych nieznajomych. Jestem kochankiem pewnej m?odej osoby, kt?ra, jak mi si? zdaje. ma niejak? sk?onno?? do niesta?o?ci, postanowi?em wi?c o tym stanowczo si? przekona?. Oto masz dwie pr?bki aksamitu i dwie koronek. Je?eli spostrze?esz dwie kobiety, kt?rych suknie odpowiadaj? tym pr?bkom, b?dziesz uwa?a?, czy wejd? do ko?cio?a, czy te? do tego oto domu naprzeciwko, nale??cego do kawalera Toledo. Na?wczas przyjdziesz zda? mi spraw? do kupca win na rogu ulicy. Masz tymczasem jedn? sztuk? z?ota; dostaniesz drug?, je?eli dobrze si? sprawisz.
Podczas gdy nieznajomy to m?wi?, bacznie mu si? przyjrza?em i zda?o mi si?, ?e wygl?da bardziej na m??a ni? na kochanka. Przysz?y mi na my?l okrucie?stwa ksi?cia Sydonii i l?ka?em si? zgrzeszy?, po?wi?caj?c uczucia mi?o?ci czarnym podejrzeniom hymenu. Postanowi?em wi?c spe?ni? tylko po?ow? polecenia, to jest donie?? zazdro?nik?wi, gdyby owe dwie kobiety wesz?y do ko?cio?a; w przeciwnym jednak razie chcia?em je uprzedzi? o gro??cym im niebezpiecze?stwie.
Powr?ci?em do towarzysz?w, powiedzia?em im, aby grali nie zwracaj?c na mnie uwagi, i po?o?y?em si? za nimi na ziemi, rozes?awszy przed sob? pr?bki aksamitu i koronek.
Wkr?tce mn?stwo kobiet zacz??o przybywa? parami: nareszcie zbli?y?y si? dwie, na kt?rych pozna?em suknie z takiego samego materia?u jak moje pr?bki. Obie kobiety uda?y, ?e wchodz? do ko?cio?a, ale zatrzyma?y si? pod przysionkiem, obejrza?y doko?a, czy kto za nimi nie idzie, po czym szybko przebieg?y ulic? i wesz?y do domu naprzeciwko.
Gdy Cygan doszed? do tego miejsca opowiadania, przys?ano po niego i musia? odej??. Wtedy Velasquez zabra? g?os i rzek?:
- W istocie, obawiam si? tej historii. Wszystkie przygody Cygana zaczynaj? si? po prostu i s?uchacz s?dzi, ?e wkr?tce dopatrzy si? ko?ca; tymczasem nic z tego: jedna historia rodzi drug?, z kt?rej wywija si? trzecia, co? na kszta?t tych reszt iloraz?w, kt?re w pewnych przypadkach mo?na dzieli? a? do niesko?czono?ci. Na zatrzymanie atoli r??nego rodzaju post?p?w s? sposoby, tu jednak za ca?? sum? wszystkiego, co nam Cygan opowiada, mog? otrzyma? tylko niepoj?t? gmatwanin?.
- Pomimo to - rzek?a Rebeka - s?uchasz go senor z wielk? przyjemno?ci?, gdy? zdaje mi si?, ?e mia?e? zamiar uda? si? prosto do Madrytu, a tymczasem niepodobna ci nas opu?ci?.
- Dwa powody sk?aniaj? mnie do zostania w tych stronach - odrzek? Velasquez - naprz?d, zacz??em wa?ne obliczenia, kt?re pragn? tu sko?czy?; po wt?re, wyznam pani, ?e w towarzystwie ?adnej kobiety nie do?wiadcza?em takiej przyjemno?ci, jak w twoim, czyli, wyra?niej m?wi?c, jeste? pani jedyn? kobiet?, z kt?r? rozmowa sprawia mi przyjemno??.
- Mo?ci ksi??? - odpowiedzia?a ?yd?wka - rada bym, aby ten drugi pow?d sta? si? kiedy? pierwszym.
- Ma?o pani zapewne na tym zale?y - rzek? Velasquez - czy my?l? o niej przed lub po geometrii; inna rzecz wprawia mnie w k?opot. Dot?d nie znam nazwiska pani i musz? oznacza? je znakiem X lub Z, jakie w algebrze nadajemy zwykle warto?ciom nieznanym.
- Nazwisko moje - rzek?a ?yd?wka - jest tajemnic?, kt?r? ch?tnie powierzy?abym twojej uczciwo?ci, gdybym si? nie l?ka?a skutk?w twego roztargnienia.
- Nie l?kaj si?, pani - przerwa? Velasquez. - U?ywaj?c cz?sto podstawie? w rachunkach, przyzwyczai?em si? zawsze jednym sposobem oznacza? te same warto?ci. Skoro wi?c raz nadam ci jakie nazwisko, p??niej, pomimo najszczerszej ch?ci, nie b?dziesz w stanie go odmieni?.
- Dobrze wi?c - rzek?a Rebeka - nazywaj mnie zatem Laur? Uzeda.
- Jak najch?tniej - odpar? Velasquez - albo te? pi?kn? Laur?, uczon? Laur?, zachwycaj?c? Laur?, gdy? wszystko to s? wyk?adniki twojej og?lnej warto?ci.
Gdy tak mi?dzy sob? rozmawiali, przysz?a mi na pami?? obietnica, jak? da?em rozb?jnikowi, ?e go odwiedz? o czterysta krok?w na zach?d od obozu. Wzi??em szpad? i oddaliwszy si? na tak? odleg?o?? od obozu, us?ysza?em 'wystrza? z pistoletu. Skierowa?em kroki w stron? lasu, sk?d wystrza? pochodzi?, i znalaz?em ludzi, z kt?rymi ju? poprzednio mia?em do czynienia. Naczelnik ich rzek? do mnie:
- Witaj, senor kawalerze, widz?, ?e umiesz dotrzymywa? s?owa, i nie w?tpi?, ?e jeste? r?wnie odwa?ny. Widzisz ten otw?r w skale? Prowadzi on do podziemi, gdzie oczekuj? ci? z naj?ywsz? niecierpliwo?ci?. Spodziewam si?, ?e nie zawiedziesz po?o?onego w tobie zaufania.
Wszed?em do podziemia, zostawiwszy nieznajomego, kt?ry wcale za mn? nie zd??a?. Post?piwszy kilka krok?w naprz?d, us?ysza?em ?oskot za sob? i spostrzeg?em, jak ogromne g?azy zawalaj? wej?cie za pomoc? niepoj?tego mechanizmu. S?aby p?omyk ?wiat?a, wdzieraj?cy si? przez rozpadlin? w skale, gin?? w ciemnym korytarzu. Pomimo jednak ciemno?ci ?atwo post?powa?em, droga bowiem by?a g?adka i spadzisto?? niewielka. Nie m?czy?em si? wi?c bynajmniej, ale s?dz?, ?e niejeden cz?owiek na moim miejscu by?by dozna? obawy, zapuszczaj?c si? tak bez celu we wn?trzno?ci ziemi. Post?powa?em przez dobre dwie godziny; w jednej r?ce trzyma?em szpad?, drug? za? wyci?gn??em dla zabezpieczenia si? przeciw uderzeniom. Nagle powietrze zadrga?o obok mnie i us?ysza?em cichy, harmonijny g?os, kt?ry mi szepta? do ucha:
- Jakim prawem ?miertelnik odwa?a si? wkracza? do pa?stwa gnom?w?
Drugi g?os. r?wnie ?agodny, odpowiedzia?:
- By? mo?e przychodzi wydrze? nam nasze skarby. Pierwszy g?os m?wi? dalej:
- Gdyby chcia? rzuci? szpad?, zbli?y?yby?my si? do niego.
Z kolei ja zabra?em g?os i rzek?em:
- Czaruj?ce gnomidy, je?eli si? nie myl?, poznaj? was po g?osie. Nie wolno mi rzuca? szpady, ale wetkn??em ostrze w ziemi?, ?mia?o wi?c mo?ecie si? przybli?y?.
Podziemne b?stwa uj??y mnie w obj?cia, wszelako tajemnym uczuciem odgad?em, ?e to moje kuzynki. ?ywe ?wiat?o, kt?re nagle ze wszech stron wytrys?o, przekona?o mnie, ?em si? nie pomyli?. Zaprowadzi?y mnie do jaskini wy?o?onej poduszkami i ozdobionej ?wietnymi kruszcami, kt?re po?yskiwa?y tysi?cznymi barwami opalu.
- C?? - rzek?a Emina - czy rad jeste? z naszego spotkania? ?yjesz teraz w towarzystwie m?odej Izraelitki. kt?rej rozum dor?wnywa wdzi?kom.
- Mog? ci zar?czy? - odpowiedzia?em - ?e Rebeka nie sprawi?a na mnie ?adnego wra?enia, ale ile razy was widz?, zawsze z niepokojem my?l?, ?e ju? was wi?cej nie ujrz?. Chciano we mnie wm?wi?, ?e jeste?cie nieczystymi duchami, wszelako nigdy temu nie da?em wiary. Wewn?trzny jaki? g?os zapewnia? mnie. ?e jeste?cie istotami mego rodzaju, stworzonymi do mi?o?ci. Powszechnie utrzymuj?, ?e mo?na kocha? prawdziwie tylko jedn? kobiet? - jest to b??d bez w?tpienia, gdy? ja kocham was zar?wno obie. Serce moje bynajmniej was nie rozdziela, obie razem wsp?lnie nad nim panujecie.
- Ach! - zawo?a?a Emina - to krew Abencerrag?w m?wi przez ciebie, poniewa? mo?esz kocha? razem dwie kobiety. Przyjmij wi?c ?wi?t? wiar?, kt?ra pozwala na wielo?e?stwo.
- By? mo?e - przerwa?a Zibelda - ?e w?wczas zasiad?by? na tronie w Tunisie. Gdyby? widzia? ten czarowny kraj. seraje Bardo i Manuby, ogrody, wodotryski. rozkoszne ?a?nie i tysi?ce m?odych niewolnic daleko od nas pi?kniejszych...
- Nie m?wmy - rzek?em - o tych kr?lestwach, kt?re s?o?ce o?wieca, jeste?my teraz sam nie wiem w jakiej otch?ani, ale jakkolwiek graniczymy z piek?em. mo?emy przecie znale?? tu rozkosze, kt?re, jak powiadaj?. Prorok obiecuje swoim wybranym.
Emina t?sknie si? u?miechn??a, po chwili jednak spojrza?a na mnie czu?ymi oczyma. Zibelda zarzuci?a mi r?ce na szyj?.