Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (33)

Dzie? dwudziesty dziewi?ty
Zebrali?my si? do?? wcze?nie i Cygan, maj?c czas wolny, tak dalej ci?gn?? opowie?? o swoich przygodach:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Ksi??na Sidonia, opowiedziawszy mi histori? swego ojca, przez kilka dni wcale si? nie pokaza?a, a koszyk przynosi?a mi Girona. Od niej te? dowiedzia?em si?, ?e sprawa moja zosta?a za?atwiona dzi?ki wstawiennictwu wuja mojej matki. Ostatecznie ksi??a radzi byli, ?e si? im wymkn??em. Wyrok ?wi?tej inkwizycji wspomina? tylko o nierozwadze i o dwuletniej pokucie, nazwisko moje nawet oznaczono jedynie pocz?tkowymi zg?oskami. Girona uwiadomi?a mnie tak?e, ?e ciotka moja pragnie, abym ukrywa? si? przez dwa lata, podczas kt?rych ona sama wyjedzie do Madrytu i tam zajmie si? zarz?dem wioski, kt?r? ojciec wyznaczy? na moje utrzymanie. Zapyta?em Giron?, czy my?li, ?e wytrwam przez te dwa lata w podziemiu. Odpowiedzia?a mi, ?e nie mam innego wyj?cia i ?e zreszt? jej w?asne bezpiecze?stwo wymaga tej ostro?no?ci.
Nazajutrz ku wielkiej mojej rado?ci przysz?a sama ksi??na; daleko wi?cej j? lubi?em od jej dumnej mamki. Chcia?em tak?e dowiedzie? si? o dalszym ci?gu jej przyg?d. Prosi?em, aby mi go opowiedzia?a, co te? u-czyni?a w te s?owa:
DALSZY CI?G HISTORII KSI??NEJ MEDINA SIDONIA
Podzi?kowa?am memu ojcu za zaufanie, z jakim zapozna? mnie z wa?niejszymi wypadkami swego ?ycia. Nast?pnego pi?tku znowu wr?czy?am mu list od ksi?cia Sidonii. Nie czyta? mi go ani te? p??niejszych, kt?re co tydzie? odbiera?, ale cz?sto opowiada? o swoim przyjacielu, rozmowa bowiem o ksi?ciu zawsze najwi?cej go zajmowa?a.
Wkr?tce potem odwiedzi?a mnie kobieta w podesz?ym wieku, wdowa po pewnym oficerze. Ojciec jej by? lennikiem ksi?cia, ona za? dopomina?a si? o lenno zale?ne od ksi?stwa Sidonia. Nigdy dot?d nikt mnie nie prosi? o poparcie i sposobno?? ta pochlebi?a mojej mi?o?ci w?asnej. Napisa?am pro?b?, w kt?rej jasno i dok?adnie wy?uszczy?am wszystkie prawa biednej wdowy. Zanios?am t? prac? memu ojcu, kt?ry mocno by? z niej zadowolony i pos?a? j? ksi?ciu. Wyznam ci, ?em si? tego spodziewa?a. Ksi??? uzna? roszczenia wdowy i napisa? mi list pe?en grzeczno?ci, unosz?c si? nad moim przedwczesnym rozumem. P??niej znowu znalaz?am sposobno?? pisania do niego i znowu odebra?am list, w kt?rym zachwyca? si? moim dowcipem. Jako? w istocie, wiele czasu obraca?am na kszta?cenie mego umys?u, w czym Girona mi dopomaga?a. Gdy Pisa?am ten drugi list, ko?czy?am w?a?nie pi?tna?cie lat ?ycia.
Pewnego dnia znajdowa?am si? w gabinecie mego ojca i us?ysza?am nagle ha?as na ulicy i okrzyki gromadz?cego si? ludu. Pobieg?am do okna i ujrza?am mn?stwo ludzi t?ocz?cych si? zgie?kliwie i prowadz?cych jakby w tryumfie z?ocon? karet?, na kt?rej pozna?am herby ksi???t Medina Sidonia. T?um hidalg?w i pazi?w poskoczy? ku drzwiczkom i spostrzeg?am wychodz?cego m??czyzn? nader przyjemnej postaci, w kastylijskim stroju, kt?ry na dworze w?wczas wychodzi? w?a?nie z mody. Mia? na sobie kr?tki p?aszcz, krez?, p?k pi?r u kapelusza, najpi?kniejszego za? blasku jego ubiorowi dodawa?o z?ote runo wysadzane brylantami, zawieszone na piersiach. M?j ojciec tak?e zbli?y? si? do okna.
- Ach, to on - zawo?a? - spodziewa?em si?, ?e przyjedzie.
Odesz?am do moich pokoj?w i pozna?am ksi?cia dopiero nazajutrz; p??niej jednak co dzie? go widywa?am, gdy? prawie nie wychodzi? z domu mego ojca.
Dw?r wezwa? ksi?cia dla spraw wielkiej wagi. Chodzi?o o uspokojenie wzburzenia, jakie nowy pob?r podatk?w wywo?a? w Aragonii. W kr?lestwie tym najznakomitsze rody nosz? miano r i c o s hombres i uchodz? za r?wne kastylijskim grandom; r?d Sidoni?w by? najstarszym spo?r?d nich. Wystarcza?o to do zapewnienia pos?uchu s?owom ksi?cia; lubiano go zreszt? za jego przymioty osobiste. Ksi??? uda? si? do Saragossy i umia? pogodzi? ?yczenie dworu z korzy?ci? mieszka?c?w. Zapytano go, jakiej ??da nagrody. Odpowiedzia?, ?e pragnie jaki? czas odetchn?? powietrzem ojczyzny.
Ksi???, cz?owiek szczery i otwarty, bynajmniej nie tai? przyjemno?ci, jakiej do?wiadcza? w moim towarzystwie, dlatego te? prawie ci?gle byli?my razem, podczas gdy inni przyjaciele mego ojca zajmowali si? z nim sprawami pa?stwa.
Sidonia przyzna? mi si?. ?e jest nieco sk?onny do zazdro?ci, a czasami nawet do gwa?townych wybuch?w. W og?le m?wi? mi tylko o sobie lub o mnie, gdy za? taki rodzaj rozmowy zawi??e si? mi?dzy m??czyzn? a kobiet?, stosunki wkr?tce staj? si? coraz ?ci?lejsze. Wcale wi?c nie zdziwi?am si?, gdy pewnego dnia ojciec, zawo?awszy mnie do swego gabinetu, o?wiadczy?, ?e ksi??? prosi o moj? r?k?.
Odpowiedzia?am, ?e nie ??dam czasu do namys?u, przewiduj?c bowiem, ?e ksi??? mo?e sobie upodoba? c?rk? swego przyjaciela, zawczasu zastanowi?am si? nad jego sposobem my?lenia i r??nic? wieku, jaka zachodzi mi?dzy nami.
- Wszelako - doda?am - grandowie hiszpa?scy zwykli szuka? zwi?zk?w w r?wnych im rodzinach. Jakim?e okiem b?d? spogl?dali na nasze po??czenie? By? mo?e nawet, ?e przestan? m?wi? "ty" do ksi?cia, co jest pierwszym dowodem ich niech?ci.
- T? sam? uwag? uczyni?em ksi?ciu - rzek? m?j ojciec - ale odpowiedzia? na to, ?e pragnie tylko twego zezwolenia, o reszt? za? sam si? postara.
Sidonia by? w pobli?u; wszed? z boja?liw? min?, dziwnie odbijaj?c? od wrodzonej mu dumy. Widok ten wzruszy? mnie, i ksi??? nied?ugo czeka? na moj? zgod?. Tym sposobem obu uszcz??liwi?am, gdy? ojciec m?j nie posiada? si? z rado?ci. Girona tak?e podziela?a nasze szcz??cie.
Nazajutrz ksi??? zaprosi? na obiad grand?w znajduj?cych si? pod?wczas w Madrycie. Gdy wszyscy zebrali si? i zasiedli, odezwa? si? do nich w te s?owa:
- Albo, do ciebie si? zwracam, uwa?am ci? bowiem za pierwszego spomi?dzy nas, nie dlatego, ?eby tw?j r?d by? ?wietniejszy od mojego, ale przez szacunek dla pami?ci bohatera, kt?rego nosisz nazwisko. Przes?d, czyni?cy nam zaszczyt, wymaga, aby?my wybierali ma??onki pomi?dzy c?rkami grand?w, i bez w?tpienia gardzi?bym tym, kt?ry by zawar? niestosowny zwi?zek przez mi?o?? bogactw lub te? dla zado??uczynienia wyst?pnej nami?tno?ci. Wypadek, o kt?rym pragn? wam m?wi?, jest wcale odmiennego rodzaju. Wiecie dobrze, ?e Asturyjczycy uwa?aj? si? za lepiej urodzonych ni? sam kr?l; jakkolwiek zdanie to jest mo?e nieco przesadzone, wszelako poniewa? nosili swe tytu?y przewa?nie jeszcze przed wkroczeniem Maur?w do Hiszpanii, maj? prawo uwa?a? si? za najlepsz? szlacht? z ca?ej Europy. Najczystsza krew asturyjska kr??y w ?y?ach Eleonory de Val Florida, ?e ju? nie wspomn? o znanych powszechnie znakomitych jej przymiotach. Utrzymuj? zatem, ?e podobny zwi?zek mo?e tylko zaszczyt przynie?? rodzinie ka?dego granda hiszpa?skiego, kto za? jest przeciwnego zdania, niech podniesie t? r?kawic?, kt?r? rzucam po?r?d zgromadzenia.
- Ja podnosz? - rzek? ksi??? Alba - aby ci j? odda? wraz z ?yczeniami szcz??cia w tak pi?knym zwi?zku.
To m?wi?c u?ciska? ksi?cia, co te? reszta grand?w za nim powt?rzy?a. M?j ojciec, opowiadaj?c mi to zdarzenie, doda? g?osem nieco smutnym:
- Zawsze w nim ta sama rycersko??, aby tylko m?g? si? odmieni? z dawnej gwa?towno?ci. Droga Eleonoro, zaklinam ci?, staraj si? nigdy w niczym go nie obrazi?.
Wyzna?am ci, ?e w moim charakterze mia?am pewn? sk?onno?? do dumy, ale ??dza zaszczyt?w opu?ci?a mnie, jak tylko j? zaspokoi?am. Zosta?am ksi??n? Si-donia i serce moje nape?ni?o si? najs?odszymi uczuciami. Ksi??? w domowym po?yciu by? najprzyjemniejszym z ludzi, kocha? mnie bez granic, okazywa? ci?gle jednostajn? dobro?, niewyczerpan? ?agodno??, czu?o?? nieustann? i wtedy anielska jego dusza odbija?a si? w rysach jego twarzy. Czasami tylko, gdy pos?pna my?l je zmarszczy?a, nabiera?y straszliwego wyrazu. Na?wczas, dr??ca, mimowolnie przypomina?am .sobie morderc? van Berga.
Ma?o jednak rzeczy mog?o go rozgniewa?, we mnie za? wszystko go uszcz??liwia?o. Lubi? patrze? na moje zatrudnienia, s?ucha? mojej mowy i zgadywa? najskrytsze moje my?li. S?dzi?am, ?e niepodobna, aby m?g? mnie wi?cej kocha?, ale przyj?cie na ?wiat ma?ej c?reczki podwoi?o jeszcze jego mi?o?? i szcz??cie nasze sta?o si? zupe?ne.
W dniu, w kt?rym wsta?am ze s?abo?ci, Girona przysz?a do mnie i rzek?a:
- Kochana Eleonoro, jeste? ?on? i matk?, jednym s?owem, jeste? szcz??liwa; nie potrzebujesz mnie, a moje obowi?zki gdzie indziej mnie wzywaj?. Postanowi?am wyjecha? do Ameryki.
Chcia?am j? zatrzyma?.
- Nie - rzek?a - moja obecno?? jest tam konieczna.
W kilka dni potem odjecha?a. Z jej odjazdem sko?czy?y si? szcz??liwe lata mego ?ycia. Przedstawi?am ci ?w okres nieziemskiej szcz??liwo?ci; nie trwa? on d?ugo, gdy? szcz??cie tak wielkie jak nasze zapewne nie mo?e spotyka? ludzi za ?ycia. Braknie mi si?, by dzi? opowiedzie? ci moje niedole. ?egnaj, m?ody przyjacielu, jutro znowu mnie ujrzysz.
Opowiadanie m?odej ksi??nej mocno mnie zaciekawi?o. Pragn??em pozna? jego dalszy ci?g i dowiedzie? si?, jakim sposobem tak wielkie szcz??cie mog?o przemieni? si? w niedol?. Wnet jednak moje my?li wzi??y odmienny obr?t. Przypomnia?em sobie s?owa Girony, kt?ra s?dzi?a, ?e zdo?am wytrwa? przez dwa lata w zamkni?ciu. Nie by?o to bynajmniej moim zamiarem i zacz??em obmy?la? ucieczk?.
Nazajutrz znowu ksi??na przynios?a mi po?ywienie. Mia?a zaczerwienione oczy, jak gdyby wiele p?aka?a. Jednak?e o?wiadczy?a, ?e czuje si? na si?ach opowiada? mi dzieje swych nieszcz???, i zacz??a w te s?owa:
M?wi?am ci, ?e Girona pe?ni?a przy mnie obowi?zki dueny-mayor. Dano mi na jej miejsce don? Mencj?, trzydziestoletni? kobiet?, jeszcze dosy? pi?kn?, kt?ra mia?a umys? do?? wykszta?cony i st?d niekiedy dopuszczali?my j? do naszego towarzystwa. W?wczas zwykle tak post?powa?a, jak gdyby by?a zakochana w moim m??u. ?mia?am si? z tego i nie zwraca?am na to najmniejszej uwagi. Zreszt? dona Mencja stara?a mi si? przypodoba?, a nade wszystko dok?adnie mnie pozna?. Cz?sto zwraca?a rozmow? na do?? weso?e przedmioty lub opowiada?a mi miejskie plotki, tak ?e nieraz musia?am nakazywa? jej milczenie.
Karmi?am sama moj? c?rk? i na szcz??cie przesta?am j? karmi? przed strasznymi wypadkami, o kt?rych si? dowiesz. Pierwszym ciosem, jaki we mnie uderzy?, by?a ?mier? ojca, kt?ry, z?o?ony dokuczliw? i gwa?town? chorob?, wyzion?? ducha w moich obj?ciach, b?ogos?awi?c nas oboje i nie przewiduj?c gorzkich chwil, jakie nas czeka?y.
Wkr?tce potem wybuch?y zaburzenia w Biskai. Pos?ano tam ksi?cia, ja za? towarzyszy?am mu a? do Burgos. Posiadamy maj?tki we wszystkich prowincjach Hiszpanii i domy prawie we wszystkich miastach; tu jednak mieli?my tylko letni dom, o mil? od miasta po?o?ony, ten sam, w kt?rym si? obecnie znajdujesz. Ksi??? zostawi? mnie z ca?ym moim orszakiem i pojecha? na miejsce swego przeznaczenia.
Pewnego dnia, wracaj?c do domu, us?ysza?am ha?as na podw?rzu. Doniesiono mi, ?e schwytano z?odzieja, zraniwszy go kamieniem w g?ow?, i ?e jest to m?odzieniec ol?niewaj?cej urody. Kilku s?u??cych przynios?o go do mych n?g i pozna?am Hermosita.
- Nieba! - zawo?a?am - to nie jest z?odziej, ale uczciwy ch?opiec, wychowany w Astorgas u mego dziada.
Nast?pnie, zwracaj?c si? do marsza?ka dworu, kaza?am mu wzi?? biedaka do siebie i jak najtroskliwiej go piel?gnowa?. Zdaje mi si? nawet, ?em powiedzia?a, ?e to syn Girony, ale nie przypominam sobie dok?adnie.
Nazajutrz dona Mencja donios?a mi, ?e m?odego ch?opca trawi gor?czka i w malignie cz?sto mnie wspomina i m?wi rzeczy nader czu?e i nami?tne. Odpowiedzia?am, ?e je?eli kiedykolwiek powa?y si? wspomina? o czym? podobnym, natychmiast ka?? j? wyp?dzi?.
- Zobaczymy - rzek?a.
Zabroni?am jej pokazywa? mi si? na oczy. Nazajutrz przysz?a prosi? o ?ask?, pad?a mi do n?g i uzyska?a przebaczenie.
W tydzie? potem, gdy by?am sama, wesz?a Mencja, wspieraj?c Hermosita, nies?ychanie os?abionego.
- Rozkaza?a? mi pani przyj?? - rzek? dr??cym g?osem.
Spojrza?am z zadziwieniem na Mencj?, ale nie chc?c sprawi? przykro?ci synowi Girony, kaza?am mu przysun?? krzes?o o kilka krok?w ode mnie.
- Drogi Hermosito - rzek?am - twoja matka nigdy nie wspomina?a przede mn? twego imienia, chcia?abym wi?c teraz dowiedzie? si?, co ci si? przytrafi?o od czasu naszego roz??czenia.
Hermosito zabra? glos i przerywaj?c z os?abienia, tak zacz?? m?wi?: