Dzie? dwudziesty si?dmy
Nast?pnego dnia jeszcze zostali?my na miejscu. Cygan mia? czas wolny; Rebeka skorzysta?a z pierwszej sposobno?ci i poprosi?a o dalsz? cz??? przyg?d:
naczelnik ch?tnie sk?oni? si? do jej ??da? i zacz?? w te s?owa:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Podczas gdy mnie unoszono na marach, rozpru?em kawa?ek szwu w pokrywaj?cym mnie suknie. Spostrzeg?em, ?e dama wsiad?a do lektyki czarno pokrytej, koniuszy jecha? obok niej konno, s?u??cy za?, kt?rzy mi? nie?li, przemieniali si? dla tym pr?dszego zd??ania.
Wyszli?my z Burgos nie pami?tam przez kt?r? bram? i post?powali?my oko?o godziny, po czym zatrzymali?my si? u wej?cia ogrodu. Zaniesiono mnie do pawilonu i z?o?ono po?r?d komnaty wybitej czarnym kirem i s?abo o?wieconej kilkoma lampami.
- Don Diego - rzek?a dama do swego koniuszego - zostaw mnie sam?, pragn? p?aka? nad tymi ukochanymi szcz?tkami, z kt?rymi bole?? moja wkr?tce mnie po??czy.
Gdy koniuszy odszed?, dama usiad?a przede mn? i rzek?a:
- Okrutniku; tu ci? wi?c nareszcie twoja nieub?agana w?ciek?o?? doprowadzi?a! Pot?pi?e? nas bez wys?uchania - jak?e teraz odpowiesz przed straszliwym trybuna?em wieczno?ci?
W tej chwili wpad?a druga kobieta, na kszta?t furii, z rozpuszczonym w?osem i sztyletem w r?ku:
- Gdzie s? - zawo?a?a - nikczemne zw?oki tego potwora w ludzkiej postaci? Dowiem si?, czy mia? wn?trzno?ci, rozerw? je, dob?d? to nielito?ciwe serce, rozszarpi? je w?asnymi r?kami i ukoj? moj? w?ciek?o??.
Os?dzi?em, ?e nadszed? czas oznajmi? tym paniom, z kim maj? do czynienia. Wydoby?em si? spod sukna i padaj?c do n?g damy ze sztyletem, zawo?a?em:
- Pani, miej lito?? nad biednym studentem, kt?ry przed r?zgami skry? si? pod to sukno!
- Nieszcz??liwy ch?opcze - krzykn??a dama - c?? si? sta?o z cia?em ksi?cia Sidonii?
- Tej nocy - odpowiedzia?em - porwali je uczniowie doktora Sangre Moreno.
- Sprawiedliwe nieba! - przerwa?a dama - on jeden wiedzia?, ?e ksi??? zosta? otruty. Jestem zgubiona...
- Nie l?kaj si?, pani - rzek?em - doktor nigdy nie o?mieli si? wyzna?, ?e porywa trupy z cmentarza
kapucyn?w, ci za? ostatni, przypisuj?c diab?u te sprawki, nie zechc? przyzna? si?, ?e szatan nabra? takiej mocy w ich ?wi?tym schronieniu.
Wtedy dama ze sztyletem, spojrzawszy na mnie surowo, rzek?a:
- Ale ty, ch?opcze, kto nam zar?czy, ?e potrafisz milcze??
- Ja - odpowiedzia?em - mia?em by? dzi? s?dzony przez junt? teatyn?w pod przewodnictwem cz?onka inkwizycji. Bez w?tpienia by?bym skazany na tysi?c r?zeg. Racz wi?c, pani, ukrywaj?c mnie przed ?wiatem, upewni? si?, ?e dochowam tajemnicy.
Dama ze sztyletem, zamiast odpowiedzi, podnios?a drzwiczki zwodowe w k?cie komnaty i da?a mi znak, abym zszed? do podziemia. Pos?ucha?em rozkazu i pod?oga zamkn??a si? za mn?.
Schodzi?em zupe?nie ciemnymi schodami, prowadz?cymi do r?wnie ciemnego podziemia. Zawadzi?em o s?up, poczu?em ?a?cuchy pod r?k?, nogami za? na-maca?em kamie? grobowy z ?elaznym krzy?em. Wprawdzie smutne te przedmioty bynajmniej nie zaprasza?y do snu, ale by?em w tym szcz??liwym wieku, gdy znu?enie przezwyci??a wszelkie inne wzgl?dy. Rozci?gn??em si? wi?c na grobowcowym marmurze i niebawem g??boko usn??em.
Nazajutrz obudziwszy si? spostrzeg?em, ?e moje wi?zienie o?wieca lampa, zawieszona w pobocznym podziemiu, oddzielonym, od mego ?elazn? krat?. Wkr?tce dama ze sztyletem pokaza?a si? u kraty i z?o?y?a koszyk nakryty serwet?. Chcia?a co? m?wi?, ale ?zy tamowa?y jej g?os. Oddali?a si? wi?c, daj?c mi znakami do zrozumienia, ?e miejsce to budzi w niej straszliwe wspomnienia. Znalaz?em w koszu obfite zapasy i kilka ksi??ek. R?zgi przesta?y mnie niepokoi? i by?em, pewny, ?e nie spotkam si? z ?adnym teatynem; wzgl?dy te sprawi?y, ?e dzie? up?yn?? mi przyjemnie.
Nast?pnego dnia posi?ek przynios?a mi m?oda wdowa. I ona r?wnie? chcia?a m?wi?, ale zabrak?o jej si?y, odesz?a wi?c, nie mog?c wyrzec ani s?owa. Nazajutrz znowu powr?ci?a; w r?ku trzyma?a koszyk, kt?ry im poda?a przez krat?. W cz??ci podziemia, w kt?rej si? znajdowa?a, wznosi? si? ogromny krucyfiks. Rzuci?a si? na kolana przed tym wizerunkiem naszego Zbawiciela i w te s?owa zacz??a si? modli?:
- Wielki Bo?e! pod tym marmurem spoczywa?a sponiewierane zw?oki s?odkiej i czu?ej istoty. Dzi? jest ona ju? bez w?tpienia miedzy anio?ami, kt?rych by?a obrazem na ziemi, i blaga Twego mi?osierdzia dla okrutnego zab?jcy, dla tej, kt?ra zem?ci?a si? za jej ?mier?, i dla nieszcz??liwej, kt?ra sta?a si? mimowoln? wsp??winowajczyni? i ofiar? tylu okropno?ci.
Po tych s?owach dama cichym g?osem, ale z wielk? ?arliwo?ci? modli?a si? dalej. Wreszcie powsta?a, zbli?y?a si? do kraty i, uspokojona nieco, rzek?a do mnie:
- M?ody m?j przyjacielu, powiedz, czy ci czego nie brakuje i w czym mo?emy ci us?u?y?.
- Pani - odpowiedzia?em - mam ciotk?, nazwiskiem Dalanosa, kt?ra mieszka obok teatyn?w. Rad bym, aby jej doniesiono, ?e ?yj? i ?e znajduj? si? w bezpiecznym miejscu.
- Podobne zlecenie - rzek?a dama - mog?oby nas narazi? na niebezpiecze?stwo. Przyrzekam ci jednak, ?e pomy?l? nad sposobem uspokojenia twojej ciotki.
- Jeste? pani anio?em dobroci - m?wi?em - a m??, kt?ry uczyni? ci? nieszcz??liw?, musia? by? potworem.
- Mylisz si?, m?j przyjacielu - odrzek?a dama. - By? on najlepszym i najczulszym z ludzi.
Nazajutrz druga dama przynios?a mi posi?ek. Tym razem wyda?a mi si? mniej wzburzona, a przynajmniej bardziej panowa?a nad sob?.
- Moje dziecko - rzek?a - by?am osobi?cie u twojej ciotki; wida?, ?e ta kobieta kocha ci? jak w?asnego syna. Czy nie masz ju? rodzic?w?
Odpowiedzia?em, ?e matka moja ju? nie ?yje i ?e nieszcz??liwym trafem wpad?szy w ka?amarz mego ojca, zes?a?em na wieki wygnany z jego domu. Dama za??da?a, abym jej wyt?umaczy? te s?owa. Opowiedzia?em jej moje przygody, kt?re wywo?a?y u?miech na jej usta.
- Zdaje mi si? - rzek?a - ?em si? roze?mia?a, co od dawna ju? mi si? nie przytrafi?o. I ja mia?am syna, kt?ry spoczywa pod tym marmurowym grobowcem, na kt?rym siedzisz. Rada bym w tobie go odzyska?. By?am mamk? ksi??nej Sidonii. jestem bowiem wiejskiego pochodzenia, ale mam serce, kt?re umie kocha? i nienawidzi?, i wierzaj mi, ?e osoby z takim charakterem zawsze s? co? warte.
Podzi?kowa?em damie, zapewniaj?c j?, ?e do grobu zachowam dla niej synowskie uczucia.
Tym sposobem up?yn??o kilka tygodni i obie damy coraz bardziej do mnie si? przyzwyczaja?y. Mamka post?powa?a ze mn? jak z synem, a ksi??na okazywa?a mi wielk? ?yczliwo?? i cz?sto d?ugie godziny przep?dza?a w podziemiu.
Pewnego dnia, gdy wyda?a mi si? mniej smutna ni? zwykle, o?mieli?em si? prosi? j?, aby mi opowiedzia?a swoje nieszcz??cia. D?ugo opiera?a si?, wreszcie uleg?a moim naleganiom i zacz??a w te s?owa:
HISTORIA KSI??NEJ MEDINA SIDONIA
Jestem c?rk? jedynaczk? don Emanuela de Val Florida, pierwszego sekretarza stanu, zmar?ego przed niedawnymi czasy. Swoj? ?mierci? wzbudzi? on ?al nie tylko swego w?adcy, ale, jak mi m?wiono, r?wnie? i dwor?w sprzymierzonych z naszym pot??nym monarch?. Dopiero w ostatnich latach jego ?ycia pozna?am tego zacnego cz?owieka.
Przep?dzi?am m?odo?? w Asturii przy matce mojej, kt?ra, roz??czywszy si? z m??em po kilku latach ma??e?skiego po?ycia, mieszka?a u swego ojca, margrabiego Astorgas, kt?rego by?a jedyn? dziedziczk?.
Nie wiem, w jakiej mierze matka moja zas?u?y?a na utrat? mi?o?ci swego ma??onka, pami?tam tylko, ?e d?ugie cierpienia jej ?ycia wystarcza?y na odpokutowanie za najstraszliwsze przewinienia. Smutek przenika? ca?? jej istot?, ?zy b?yszcza?y w ka?dym spojrzeniu. bole?? w ka?dym u?miechu, snu nawet nie mia?a spokojnego. ?kania i westchnienia ci?gle go przerywa?y.
Wszelako roz??czenie nie by?o zupe?ne. Matka regularnie odbiera?a listy od swego m??a i r?wnie regularnie przesy?a?a mu odpowiedzi. Dwa razy odwiedzi?a go w Madrycie, ale serce ma??onka by?o dla niej zamkni?te na zawsze. Margrabina mia?a dusz? tkliw? i potrzebuj?c? kochania, ca?e wi?c przywi?zanie zwr?ci?a na ojca i uczucie to, podniesione a? do egzaltacji, os?odzi?o nieco gorycz d?ugich jej zmartwie?.
Co do mnie, nie umiem okre?li? uczucia, jakie moja matka mi okazywa?a. Kocha?a mnie bez w?tpienia, ale mo?na by?o rzec, ?e l?ka si? kierowa? moim ?yciem. Nie tylko ?e nie udziela?a mi ?adnych nauk, ale nie ?mia?a w niczym mi radzi?; jednym s?owem, je?eli mi to wypada powiedzie?, zszed?szy z drogi cnoty, nie czu?a si? godna, by wychowywa? c?rk?. Opuszczenie, w jakim od pierwszych lat ?ycia zostawa?am, by?oby zapewne pozbawi?o mnie korzy?ci dobrego wychowania, gdybym nie mia?a przy sobie Girony, naprz?d mamki, nast?pnie mojej ochmistrzyni. Znasz j?, wiesz, ?e posiada dusz? siln? i umys? nader wykszta?cony. Niczego nie zaniedba?a, aby tylko zapewni? mi szcz??cie na przysz?o??, ale nieub?agany los zawi?d? jej nadzieje.
Pedro Giron, m?? mojej mamki, znany by? jako Cz?owiek przedsi?biorczy, ale lichego charakteru. Zmuszony porzuci? Hiszpani?, pop?yn?? do Ameryki i nie dawa? o sobie ?adnych wie?ci. Girona mia?a z nim tylko jednego syna, kt?ry by? moim mlecznym bratem. Dzieci? to odznacza?o si? nadzwyczajn? pi?kno?ci?, co sprawi?o, ?e nazywano je Hermositem. Nieszcz??liwy nied?ugo cieszy? si? ?yciem i tym imieniem. Jedne piersi nas karmi?y i cz?sto spoczywali?my w tej samej ko?ysce. Za?y?o?? wzrasta?a mi?dzy nami a? do si?dmego roku naszego ?ycia. Wtedy Girona os?dzi?a, ?e nadszed? czas pouczy? syna o r??nicy naszych stan?w i o rozdziale, jaki los po?o?y? mi?dzy nim a m?od? jego przyjaci??k?.
Pewnego dnia, gdy?my zapu?cili si? w jak?? sprzeczk? dziecinn?, Girona przywo?a?a swego syna i rzek?a mu surowo:
- Prosz? ci?, aby? nigdy nie zapomina?, ?e panna de Val Florida jest twoj? i moj? pani? i ?e oboje jeste?my tylko pierwszymi s?u??cymi jej domu.
Hermosito pos?ucha? tych s??w. Odt?d wype?nia? ?lepo wszelkie moje ??dania, stara? si? nawet odgadywa? je i uprzedza?. To nieograniczone pos?usze?stwo zdawa?o si? mie? dla niego niewypowiedziany urok, ja za? cieszy?am si?, widz?c go tak dla siebie powolnym. Na?wczas Girona spostrzeg?a, ?e nowy ten spos?b wzajemnego obej?cia nara?a nas na inne niebezpiecze?stwa, postanowi?a wi?c roz??czy? nas, jak tylko sko?czymy po trzyna?cie lat. Na razie przesta?a si? nad tym zastanawia? i ku czemu innemu zwr?ci?a uwag?.
Girona, jak wiesz, kobieta z wykszta?conym umys?em, zawczasu zaznajomi?a nas z dzie?ami znakomitych autor?w hiszpa?skich i udzieli?a nam pierwszych poj?? o historii. Chc?c tak?e wykszta?ci? w nas rozs?dek, kaza?a nam t?umaczy? si? z tego, co czytali?my, i pokazywa?a, jakim sposobem nale?y zastanawia? si? nad wypadkami. Dzieci, ucz?c si? historii, zazwyczaj z nami?tno?ci? przywi?zuj? si? do os?b odgrywaj?cych naj?wietniejsze role. W takich razach m?j bohater natychmiast stawa? si? bohaterem mego towarzysza, gdy za? zmienia?am przedmiot mego uwielbienia, Hermosito z tym?e samym zapa?em podziela? moje zdanie.
Przyzwyczai?am si? tak dalece do uleg?o?ci Hermosita, ?e najmniejszy op?r z jego strony by?by nies?ychanie mnie zadziwi?; ale nie by?o si? czego l?ka?, ja sama musia?am ograniczy? moj? w?adz? albo te? przezornie jej u?ywa?.
Pewnego dnia zachcia?o mi si? pi?knej muszli, kt?r? spostrzeg?am na dnie czystej, ale g??bokiej wody. Hermosito rzuci? si? i o ma?o co nie uton??. Kiedy indziej z?ama?a si? pod nim ga???, gdy chcia? wybra? gniazdo, kt?rego ??da?am. Upad? na ziemi? i mocno si? pot?uk?. Odt?d z wi?ksz? przezorno?ci? o?wiadcza?am moje ?yczenia, ale zarazem znajdowa?am, ?e pi?knie mie? tak? w?adz?, a jednak jej nie u?ywa?. By? to, je?eli sobie dobrze przypominam, pierwszy objaw mojej mi?o?ci w?asnej; odt?d, zdaje mi si?, nieraz by?abym mog?a czyni? podobne spostrze?enia.
Tak nam up?yn?? trzynasty rok ?ycia. W dniu, w kt?rym Hermosito go uko?czy?, matka rzek?a mu:
- Synu m?j, dzi? obchodzimy trzynast? rocznic? twego urodzenia. Nie jeste? ju? dzieckiem i nie mo?esz tak poufa?e zbli?a? si? do twojej pani. Po?egnaj si? z ni?, jutro odjedziesz do Nawarry, do twego dziadka.
Girona jeszcze nie by?a doko?czy?a tych s??w, gdy Hermosito wpad? w gwa?town? rozpacz. Rozp?aka? si?, zemdla?, odzyska? zmys?y, aby znowu zalewa? si? ?zami. Co do mnie, bardziej zajmowa?am si? kojeniem jego ?alu ani?eli podzielaniem zmartwienia. Uwa?a?am go za istot? zupe?nie zale?n? ode mnie, nie dziwi?am si? wi?c jego rozpaczy. Ale bynajmniej nie okaza?am mu wzajemno?ci. Zreszt? by?am jeszcze zbyt m?oda i zbyt do? przyzwyczajona, aby jego nadzwyczajna pi?kno?? mog?a sprawi? na mnie jakiekolwiek wra?enie.
Girona nie nale?a?a do os?b, kt?re mo?na wzruszy? ?zami, nie zwa?a?a wi?c na ?al Hermosita i gotowa?a wszystko do jego podr??y. Ale w dwa dni po odje?dzie mulnik, kt?remu powierzy?a syna, przyszed? zafrasowany z oznajmieniem, ?e przechodz?c przez las, odst?pi? na chwil? mu??w i wr?ciwszy nie znalaz? ju? Hermosita, ?e wo?a? go i szuka? na pr??no i ?e bez w?tpienia wilcy go po?arli. Girona by?a wi?cej zdziwiona ni? zmartwiona.
- Zobaczycie - rzek?a - ?e ma?y ?otr wkr?tce do nas powr?ci.
W istocie, nie omyli?a si?. Niebawem ujrzeli?my naszego zbiega. Hermosito rzuci? si? matce do n?g m?wi?c:
- Urodzi?em si?, a?eby s?u?y? pannie de Val Florida, i umr?. je?eli mnie od niej oddal?.
W kilka dni potem Girona otrzyma?a list od m??a, o kt?rym dot?d nie mia?a ?adnych wiadomo?ci. Pisa? do niej, ?e w Veracruz zebra? znaczny maj?tek, dodaj?c, ?e rad by mie? syna przy sobie, je?eli ten dot?d zostaje przy ?yciu. Girona, pragn?c przede wszystkim oddali? syna, nie omieszka?a korzysta? z tej sposobno?ci. Hermosito od chwili swego powrotu nie mieszka? ju? na zamku, ale w ma?ej wiosce, kt?r? posiadali?my nad brzegiem morza. Pewnego poranku matka przysz?a do niego i zmusi?a go, by wsiad? do ??dki rybaka, kt?ry zobowi?za? si? odwie?? go do stoj?cego w pobli?u ameryka?skiego okr?tu. Hermosito wsiad? na okr?t, ale podczas nocy rzuci? si? w morze i wp?aw przyp?yn?? do brzegu. Girona gwa?tem zmusi?a go do powrotu. By?y to po?wi?cenia, jakie czyni?a z poczucia obowi?zku, i ?atwo by?o widzie?, ile j? kosztowa?y.
Wszystkie te wypadki, kt?re ci opowiadam, bardzo szybko po sobie nast?powa?y, po czym nasta?y inne, daleko smutniejsze. M?j dziad rozchorowa? si?; matka moja, od dawna trawiona przewlek?? chorob?, zaledwie mia?a do?? si?y do piel?gnowania ostatnich jego chwil i odda?a dusz? r?wnocze?nie z duchem margrabiego Astorgas.
Z dnia na dzie? oczekiwano przybycia mego ojca do Asturii, ale kr?l ?adn? miar? nie chcia? go p Li?cie od siebie, gdy? sprawy pa?stwa wymaga?y jego obecno?ci na dworze. Margrabia de Val Florida w pochlebnych wyrazach napisa? list do Girony, polecaj?c jej, aby mnie jak na j spiesznie j przywioz?a do Madrytu. M?j ojciec przyj?? do swojej s?u?by wszystkich domownik?w margrabiego Astorgas. kt?rego by?am jedyn? dziedziczk?. Urz?dziwszy mi wi?c ?wietny orszak, wybrali si? ze mn? w drog?. Zreszt? c?rka sekretarza stanu mo?e by? w ca?ej Hiszpanii pewna jak najlepszego przyj?cia; honory za?, jakie mi wsz?dzie po drodze oddawano, rozbudzi?y w moim sercu ??dz? zaszczyt?w, kt?ra p??niej postanowi?a o ca?ym moim losie.
Gdy zbli?a?am si? do Madrytu, inny rodzaj mi?o?ci w?asnej przyg?uszy? nieco to pierwsze uczucie. Pami?ta?am, ?e margrabina de Val Florida kocha?a swego ojca, ub?stwia?a go, zdawa?a si? ?y? i oddycha? tylko dla niego, podczas gdy do mnie odnosi?a si? z pewnego rodzaju ch?odem. Teraz ja tak?e mia?am ojca; przyrzek?am sobie kocha? go z ca?ej duszy, chcia?am przyczyni? si? do jego szcz??cia. Nadzieja ta wbi?a mnie w dum?, zapomnia?am o moim wieku, s?dzi?am, ?e jestem ju? doros?a, chocia? liczy?am dopiero czternasty rok ?ycia.
Jeszcze by?am zaj?ta tymi rozkosznymi my?lami, gdy pow?z wjecha? w bram? naszego pa?acu. Ojciec przyj?? mnie u wej?cia i okry? tysi?cznymi pieszczotami. Niebawem rozkaz kr?lewski wezwa? go do dworu, odesz?am do moich pokoj?w, by?am jednak bardzo wzruszona i przez ca?? noc nie zmru?y?am oka.
Nazajutrz z rana ojciec kaza? mnie przywo?a? do siebie, w?a?nie pi? czekolad? i chcia?, abym z nim zjad?a ?niadanie. Po chwili rzek? mi:
- Kochana Eleonoro, tryb mego ?ycia jest nieweso?y i charakter m?j od pewnego czasu nader zesmutnia?; poniewa? jednak niebo ciebie mi powr?ci?o, spodziewam si?, ?e odt?d pogodniejsze dni zaja?niej?. Drzwi mego gabinetu b?d? zawsze dla ciebie sta?y otworem, przychod? tu, kiedy chcesz, z jak? niewie?ci? robot?. Mam drugi oddzielny gabinet do narad i tajemnych prac; w przerwach mi?dzy zatrudnieniami b?d? m?g? z tob? rozmawia? i mam nadziej?, ?e s?odycz tego nowego po?ycia przypomni mi niekt?re obrazy od tak dawna straconego domowego szcz??cia.
To powiedziawszy margrabia zadzwoni?. Wszed? sekretarz z dwoma koszykami, z kt?rych jeden zawiera? listy tego dnia nadesz?e, drugi za? listy zadawnione, kt?re czeka?y jeszcze odpowiedzi.
Sp?dzi?am jaki? czas w gabinecie, po czym oddali?am si? do moich pokoj?w. Wr?ciwszy w chwili obiadu. zasta?am kilku poufa?ych przyjaci?? mego ojca, zatrudnionych, r?wnie jak on. sprawami najwi?kszej wagi. Nie l?kali si? otwarcie o wszystkim przede mn? m?wi?, prostoduszne za? uwagi, jakie miesza?am do ich rozm?w, cz?sto widocznie ich bawi?y. Spostrzeg?am, ?e zajmuj? one mego ojca, i mocno by?am z tego zadowolona.
Nazajutrz, jak tylko dowiedzia?am si?, ?e jest w swoim gabinecie, natychmiast posz?am do niego. Pi? czekolad? i rzek? mi z twarz? rozpromienion?:
- Dzisiaj mamy pi?tek, nadejd? listy z Lizbony.
Po czym zadzwoni? na sekretarza, kt?ry przyni?s? oba koszyki. Ojciec z niecierpliwo?ci? przetrz?sn?? zawarto?? pierwszego z nich i wyj?? list zawieraj?cy dwa arkusze: jeden pisany szyfrem, kt?ry odda? sekretarzowi, drugi za? zwyczajny, kt?ry sam zacz?? czyta? z po?piechem i zadowoleniem.
Podczas gdy zajmowa? si? czytaniem, wzi??am kopert? i j??am przypatrywa? si? piecz?ci. Rozpozna?am z?ote runo, a nad nim ksi???ca mitr?. Niestety, ten szumny herb mia? kiedy? zosta? moim. Nazajutrz przysz?a poczta z Francji i tak dalej przez dni nast?pne, ale ?adna nie zajmowa?a mego ojca tak ?ywo jak portugalska.
Gdy tydzie? up?yn?? i nadszed? pi?tek, rzek?am weso?o do ojca, kt?ry siedzia? przy ?niadaniu:
- Dzisiaj pi?tek, b?dziemy znowu mieli listy z Lizbony.
Nast?pnie prosi?am, aby mi pozwoli? zadzwoni?, i gdy sekretarz wszed?, pobieg?am do koszyka, doby?am upragniony list i poda?am go ojcu, kt?ry w nagrod? czule mnie u?ciska?.
Tym sposobem post?powa?am przez kilka pi?tk?w:
Nareszcie pewnego dnia o?mieli?am si? zapyta? mego ojca, co to za listy, kt?rych zawsze oczekuje z tak? niecierpliwo?ci?.
- To listy - odpowiedzia? - od naszego pos?a w Lizbonie, ksi?cia Medina Sidonia. mego przyjaciela i dobroczy?cy, a nawet wi?cej, gdy? przekonany jestem. ?e jego los ?ci?le ??czy si? z moim.
- W takim razie - rzek?am - ten zacny ksi??? ma tak?e prawo i do mego szacunku. Rada bym go la?. Nie pytam si?. co pisze do ciebie szyfrem, ale zaklinam ci?, drogi ojcze, przeczytaj mi ten drugi list.
Na te s?owa m?j ojciec gwa?townie si? rozgniewa?. Nazwa? mnie zepsutym, samowolnym i pe?nym przywidze? dzieckiem. Doda? jeszcze wiele przykrych wyraz?w. Nast?pnie u?agodzi? si? i nie tylko przeczyta?, ale darowa? mi list ksi?cia Medina Sidonia. Mam go dot?d u siebie na g?rze i przynios? nast?pnym razem, gdy przyjd? ci? odwiedzi?.
Gdy Cygan doszed? do tego miejsca, dano mu zna?, ?e sprawy hordy wymagaj? jego obecno?ci, oddali? si? wi?c i ju? tego dnia go nie widzieli?my.