Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (28)

Dzie? dwudziesty pi?ty
Podr??owali?my dalej przez pi?kne, ale opuszczone okolice. Gdy obchodzili?my jedn? z g?r, oddali?em si? od karawany i zda?o mi si?, ?e s?ysz? j?ki w wydr??eniu g?sto zaros?ej doliny, ci?gn?cej si? wzd?u? drogi, na kt?rej w?wczas si? znajdowali?my. J?ki podwoi?y si?, zsiad?em z konia, przywi?za?em go, doby?em szpady i zapu?ci?em si? w zaro?la. Im bli?ej podchodzi?em, tym bardziej j?ki zdawa?y si? oddala?: nareszcie przyby?em na otwarte miejsce, gdzie znalaz?em si? po?r?d o?miu czy dziesi?ciu ludzi, uzbrojonych w muszkiety i bior?cych mnie na cel.
Jeden z nich krzykn??, abym mu odda? szpad?: za ca?? odpowied? poskoczy?em, chc?c go przeszy? na wylot, ale natenczas po?o?y? muszkiet na ziemi, jakby sam zdawa? si? na ?ask?, i ofiarowa? mi kapitulacj?, wymagaj?c ode mnie jakowych? obietnic. Odpowiedzia?em, ?e nie b?d? ani kapitulowa?, ani nic obiecywa?.
W tej chwili us?yszano krzyki podr??nych, kt?rzy umie przyzywali. Naczelnik - jak si? zdawa?o - bandy rzek? do mnie:
- Senor kawalerze, szukaj? ci?, nie mamy czasu do stracenia. Za cztery dni racz opu?ci? ob?z i uda? si? drog? ku zachodowi; spotkasz osoby, kt?re maj? ci powierzy? wa?n? tajemnic?. J?ki, kt?re s?ysza?e?, by?y tylko fortelem, u?ytym na sprowadzenie ci? po?r?d nas. Nie zapominaj wi?c, aby? na czas si? stawi?.
Po tych s?owach lekko mi si? uk?oni?, gwizdn?? i znikn?? wraz z towarzyszami. Z??czy?em si? z karawan?, ale nie uwa?a?em za potrzebne zdawa? sprawy z mego spotkania. Przybyli?my wcze?nie na nocleg i po wieczerzy prosili?my Velasqueza, aby ko?czy? swoje przygody, co te? uczyni? w tych s?owach:
DALSZY CI?G HISTORII VELASQUEZA
M?wi?em wam, jakim sposobem, zwracaj?c uwag? na og?lny porz?dek wszech?wiata, s?dzi?em, ?em wynalaz? zastosowania rachunkowe nikomu przedtem nie znane; powiedzia?em wam nast?pnie, jak ciotka moja Antonia swoim niedyskretnym i niestosownym zapytaniem sprawi?a, ?e my?li moje zebra?y si? niejako w jedno ognisko i uporz?dkowa?y w system. Nareszcie oznajmi?em, jak - przekonawszy si?, ?e uwa?ano mnie za szale?ca - z najwi?kszej egzaltacji umys?u od razu spad?em na samo dno zniech?cenia. Teraz wyznam wam, ?e stan tego przygn?bienia by? d?ugi i bolesny. Nie ?mia?em podnie?? oczu na ludzi, zdawa?o mi si?, ?e bli?ni moi spikn?li si? na odepchni?cie i poni?enie mnie. Z niesmakiem spogl?da?em na ksi??ki, kt?re mi tyle przyjemnych chwil u?yczy?y, widzia?em w nich tylko nawa? czczych wyra?e?. Nie dotyka?em wi?cej tabliczek, nie rachowa?em, rozprz?g?y si? nerwy mego m?zgu, straci?y ca?? dzielno?? i nie mia?em si?y do my?lenia.
Ojciec spostrzeg? moje zniech?cenie i dopytywa? si? o przyczyn?. D?ugo opiera?em si?, nareszcie powt?rzy?em mu s?owa szejka arabskiego i opowiedzia?em smutek dr?cz?cy mnie od chwili, w kt?rej po raz pierwszy nazwano mnie szale?cem. Ojciec opu?ci? g?ow? na piersi i zala? si? ?zami. Po d?ugim milczeniu zwr?ci? na mnie wzrok pe?en wsp??czucia i rzek?:
- Ach, m?j synu, ty tylko uchodzisz za szale?ca, a ja w istocie by?em nim przez trzy lata. Roztargnienie twoje i mi?o?? moja dla Blanki nie s? g??wnymi powodami naszych trosk; nieszcz??cia nasze maj? g??bsze przyczyny. Natura, niesko?czenie p?odna i rozmaita w swoich ?rodkach, z upodobaniem gwa?ci najstalsze swoje zasady; z interesu osobistego tworzy d?wigni? wszystkich czynno?ci cz?owieka, z tym wszystkim jednak w masie ludzi p?odzi tu i ?wdzie wyj?tki, u kt?rych samolubstwo zaledwie jest dostrzegalne, ci bowiem na zewn?trz siebie zwracaj? ca?y pr?d swych my?li i d??e?. Jedni kochaj? si? w naukach, inni w dobrze og??u; zalecaj? cudze odkrycia, jak gdyby sami do nich byli doszli, lub zbawienne dla pa?stwa ustawy, jak gdyby sami z nich mieli korzysta?. Przyzwyczajenie zaparcia si? samego siebie wp?ywa decyduj?co na ich losy: nie umiej? widzie? w ludziach narz?dzi w?asnego szcz??cia, a gdy los do nich ko?acze, nie pomy?l? o otworzeniu mu drzwi. Ma?o kto potrafi zapomnie? o samym sobie; znajdziesz samolubstwo w radach, jakich ludzie ci b?d? udziela?, w przys?ugach, jakie ci wy?wiadcz?, w zwi?zkach, jakich pragn?, i przyja?niach, jakie zawieraj?. Przej?ci w?asnym interesem, cho?by najbardziej oddalonym, oboj?tni s? na wszystko, co si? ich nie dotyczy. Spotkawszy na swojej drodze cz?owieka lekcewa??cego w?asny interes, nie mog? go zrozumie?, wmawiaj? w niego tysi?ce ukrytych przyczyn, ob?ud? lub szale?stwo, odtr?caj? go od swego grona, upadlaj? i zsy?aj? na opuszczon? afryka?sk? ska??.
Synu m?j, nale?ymy obaj do tego przekl?tego plemienia, ale i my mamy nasze rozkosze, kt?re musz? ci da? pozna?. Niczego nie szcz?dzi?em dla wykierowania ci? na wietrznika i g?upca, niebo jednak nie sprzyja?o moim usi?owaniom i obdarzy?o ci? dusz? tkliw? i o?wieconym umys?em. Powinienem wi?c odkry? ci przyjemno?ci naszego ?ycia; nie s? one g?o?ne i b?yskotliwe, ale czyste i s?odkie. Jak?e by?em szcz??liwy wewn?trznie, dowiedziawszy si?, ?e don Izaak Newton pochwala? jedn? z moich bezimiennych prac i chcia? koniecznie pozna? autora. Nie zdradzi?em si?, ale o?mielony do nowych usi?owa?, wzbogaci?em m?j umys? mn?stwem nieznanych mi dot?d poj??, by?em nimi przepe?niony, nie mog?em ich powstrzyma?, wybiega?em, aby je og?asza? ska?om Ceuty, powierza?em je ca?ej naturze i sk?ada?em w ofierze Stw?rcy. Wspomnienie moich cierpie? miesza?o do tych wznios?ych uczu? westchnienia i ?zy, kt?re tak?e nie dr?czy?y mnie bez pewnej przyjemno?ci. Przypomina?y mi one, ?e s? wok?? mnie nieszcz??cia, kt?re mog? os?odzi?; ??czy?em si? my?l? z zamiarami Opatrzno?ci, z dzie?ami Stworzyciela, z post?pem ducha ludzkiego. M?j umys?, moja osoba, moje przeznaczenie nie przedstawia?y mi si? pod cz?stkow? postaci?, ale wchodzi?y w sk?ad jednej, wielkiej ca?o?ci.
Tak up?yn?? wiek nami?tno?ci, po czym znowu odnalaz?em samego siebie. Tkliwe starania twojej matki sto razy na dzie? przekonywa?y mnie. ?e jestem jedynym przedmiotem jej przywi?zania. M?j duch, zamkni?ty sam w sobie, da? przyst?p uczuciu wdzi?czno?ci, s?odyczy czu?ego wsp???ycia. Drobne wypadki dziecinnych lat twoich i twojej siostry utrzymywa?y We mnie ogie? najs?odszych wzrusze?.
Dzisiaj twoja matka ?yje tylko w mym sercu i umys? m?j, zw?tlony wiekiem, nie mo?e nic dorzuci? do skarbca wiedzy ludzkiej; atoli z rado?ci? spogl?dam, jak ten skarbiec z ka?dym dniem si? powi?ksza, i ?cigam my?l? post?p tego wzrostu. Zaj?cie wi???ce mnie z og?lnym ruchem umys?owym nie pozwala mi my?le? o niedol??no?ci. smutnej towarzyszce mego wieku, i dot?d nie dozna?em jeszcze nudy w ?yciu. Widzisz wi?c, m?j synu, ?e i my mamy nasze rado?ci, a gdyby? by? zosta? wietrznikiem, jak tego pragn??em, mia?by? tak?e swoje zmartwienia.
Alvarez, b?d?c tutaj, m?wi? mi o moim bracie w spos?b wzbudzaj?cy raczej politowanie ni? zazdro??: - Ksi??? - prawi? - zna dw?r doskonale, z ?atwo?ci? rozpl?tuje wszelkie intrygi; ale ile razy chce si?gn?? po najwy?sze zaszczyty, wnet poznaje, ?e brak mu skrzyde? do lotu. By? ambasadorem i powiadaj?, ?e przedstawia? swego kr?la i pana z wszelk? przyzwoit? godno?ci?, ale przy pierwszej trudnej sprawie musiano go odwo?a?. Wiesz tak?e, ?e nale?a? do sk?adu ministerium i pe?ni? swoje obowi?zki nie gorzej od innych, ale pomimo wszelkich stara? jego podw?adnych, kt?rzy o ile mo?no?ci usi?owali oszcz?dza? mu pracy, nie m?g? sobie da? rady i musia? z?o?y? urz?d. Dzi? ju? nie ma ?adnego znaczenia, ale posiada talent stwarzania ma?o wa?nych okoliczno?ci, kt?re pozwalaj? mu zbli?a? si? do monarchy i pozorowa? przed ?wiatem, ?e jest w ?asce. Z tym wszystkim, nuda go po?era; tyle ma ?rodk?w unikni?cia jej, a zawsze upada pod ?elazn? r?k? d?awi?cego potwora. Wprawdzie unika jej, zajmuj?c si? wy??cznie samym sob?, ale to wyg?rowane samolubstwo uczyni?o go tak dra?liwym na najmniejsz? przeciwno??, ?e ?ycie sta?o mu si? ci??arem. Tymczasem cz?ste choroby ostrzeg?y go, ?e ten jedyny przedmiot jego troskliwo?ci mo?e ?atwo z r?k mu si? wy?lizn??, i t? jedn? my?l? zatru?y wszystkie jego rozkosze. - Oto jest prawie wszystko, co mi o nim m?wi? Alvarez, i z tego wnios?em, ?e w moim zaponieniu by?em mo?e szcz??liwszy ani?eli m?j brat ?r?d wydartych mi dostatk?w.
Ciebie, kochany synu, mieszka?cy Ceuty uwa?aj? za troch? szalonego, jest to skutkiem ich ciemnoty; ale je?eli kiedy? rzucisz si? w ?wiat, wtedy dopiero poznasz niesprawiedliwo?? ludzi i przeciwko tej powiniene? si? uzbroi?. Najlepszym mo?e ?rodkiem by?oby stawia? zniewag? przeciw zniewadze, oszczerstwo przeciw oszczerstwu, czyli potyka? si? z niesprawiedliwo?ci? jej w?asn? broni?: wszelako sztuka walczenia za pomoc? niegodziwo?ci nie jest udzia?em ludzi naszego rodzaju. Gdy wi?c ujrzysz si? przygnieciony, odsu? si?, zamknij sam w sobie, karm twego ducha jego w?asnymi zapasami, a wtedy jeszcze do?wiadczysz szcz??cia.
S?owa mego ojca sprawi?y na mnie ?ywe wra?enie, odwaga znowu we mnie wst?pi?a i znowu powr?ci?em do pracy nad moim systemem. Wtedy to zaczyna?em ju? z ka?dym dniem stawa? si? coraz bardziej roztargniony. Rzadko kiedy s?ysza?em, co do mnie m?wiono, z wyj?tkiem ostatnich wyraz?w, kt?re g??boko wra?a?y mi si? w pami??. Odpowiada?em logicznie, ale prawie zawsze w godzin? lub dwie po zapytaniu. Cz?sto tak?e szed?em nie wiedz?c dok?d, tak ?e mia?bym s?uszno??, gdybym jak ?lepiec chodzi? za przewodnikiem. Roztargnienia te jednak trwa?y dop?ty tylko, dop?ki jako tako nie uporz?dkowa?em niego systemu. Nast?pnie, im mniej zu?ywa?em uwagi na prac?, tym mniej z ka?dym dniem wpada?em w roztargnienie i dzi? ?mia?o mog? powiedzie?, ?e prawie zupe?nie jestem wyleczony.
- Wydawa?o mi si? - rzek? kabalista - ?e czasami jeszcze wpadasz senor w roztargnienie, skoro jednak zapewniasz nas, ?e jeste? ju? wyleczony, pozw?l, abym ci pierwszy tego powinszowa?.
- Szczerze dzi?kuj? - odpowiedzia? Velasquez - gdy? zaledwie wyko?czy?em sw?j system, ali?ci nie przewidziany wypadek tak? zmian? sprawi? w moim przeznaczeniu, ?e teraz trudno mi b?dzie, nie m?wi? - utworzy? system, ale nawet po?wi?ci? n?dzne dziesi?? lub dwana?cie godzin z rz?du jednemu obliczeniu. Kr?tko m?wi?c, niebo chcia?o, abym zosta? ksi?ciem Velasquez, grandem hiszpa?skim i panem ogromnego maj?tku.
- Jak to. ksi??? - przerwa?a Rebeka - wspominasz o tym jak o rzeczy ubocznej w twojej historii? Mniemam, ?e kto inny na twoim miejscu zacz??by od tej wiadomo?ci.
- Przyznaj? - odpar? Velasquez - ?e jest to wsp??czynnik, pomna?aj?cy osobiste walory, s?dzi?em jednak, ?e nie musz? o nim wspomina?, zanim nie doprowadzi mi? do? bieg wypadk?w. Oto, co mi jeszcze zosta?o do powiedzenia:
Cztery tygodnie mija, jak Diego Alvarez, syn tamtego Alvareza, przyby? do Ceuty z listem od ksi??nej Blanki do mojego ojca. Pismo to zawiera?o nast?puj?ce wyrazy:
Senor don Henryku!
List ten uwiadomi ci?, ?e B?g zapewne wkr?tce do siebie powo?a twego brata, ksi?cia Velasquez. Prawa szlachty hiszpa?skiej nie pozwalaj?, a?eby? dziedziczy? po m?odszym bracie, maj?tek zatem i tytu?y przejd? na twego syna. Jestem szcz??liwa, ?e ko?cz?c czterdziesty rok pokuty, b?d? w stanie powr?ci? mu dostatki, kt?rych p?ocho?? moja ciebie pozbawi?a. Nie mog? wprawdzie przywr?ci? ci s?awy, kt?r? zdoby?by? dzi?ki swoim zdolno?ciom, ale dzi? oboje jeste?my ju? u bram wieczystej chwaty, ziemska nie mo?e nas zajmowa?. Przebacz wiec po raz ostatni grzesznej Blance i przy?lij nam syna, kt?rym ci? niebo obdarzy?o. Ksi???, przy kt?rego ?o?u jestem ju? od dw?ch miesi?cy, pragnie widzie? swojego spadkobierc?.
Blanka Velasquez
Musz? wyzna?, ?e list ten nape?ni? rado?ci? wszystkich mieszka?c?w Ceuty, tak dalece kochano mnie i mego ojca; ja jednak daleki by?em od podzielania powszechnej weso?o?ci. Ceuta by?a dla mnie ca?ym ?wiatem, wychodzi?em z niej tylko my?l?, a?eby gubi? si? w marzeniach; je?eli za? zapuszcza?em kiedy wzrok za okopy na szerokie r?wniny, zamieszka?e przez Maur?w, patrzy?em na nie jedynie jak na krajobraz:
poniewa? nie mog?em u?ywa? na nich przechadzki, obszerne okolice wydawa?y mi si? przeto stworzone tylko dla oczu. I c?? mia?bym pocz?? gdzie indziej? W ca?ej Ceucie nie by?o ?adnego muru, gdzie bym nie nagryzmoli? jakiego? r?wnania, ?adnego zak?tka, gdzie bym nie oddawa? si? rozmy?laniom, kt?rych wyniki nape?nia?y mnie rado?ci?. Wprawdzie czasami dokucza?a mi ciotka Antonia i jej s?u??ca Marika, ale c?? znaczy?y te ma?e przykro?ci w por?wnaniu z roztargnieniami, na jakie by?em skazany w przysz?o?ci. Bez d?ugich rozmy?la?, bez rachunk?w nie pojmowa?em szcz??cia dla siebie. Takie my?li przychodzi?y mi do g?owy w chwili, gdy mia?em opuszcza? Ceut?.
Ojciec towarzyszy? mi do samego brzegu i tam, k?ad?c r?ce na mojej g?owie i b?ogos?awi?c mnie rzek?:
- Synu m?j, ujrzysz Blank?; nie jest ju? t? zachwycaj?c? pi?kno?ci?, kt?ra mia?a stanowi? chlub? i szcz??cie twego ojca. Ujrzysz rysy poorane wiekiem, po?amane pokut?, ale bo i dlaczeg?? tak d?ugo op?akiwa?a b??d, kt?ry ojciec jej przebaczy?? Co do mnie, nigdy nie mia?em do niej ?alu. Wprawdzie nie s?u?y?em kr?lowi na zaszczytnym stanowisku, ale za to przez czterdzie?ci lat po?r?d tych ska? przyczyni?em si? do szcz??cia kilku uczciwych ludzi. Cala od nich wdzi?czno?? nale?y si? Blance; cz?sto s?yszeli o jej cnotach i wszyscy j? b?ogos?awi?.
M?j ojciec nie m?g? wi?cej m?wi?, ?zy t?umi?y mu s?owa. Wszyscy mieszka?cy Ceuty towarzyszyli memu odjazdowi, ze wszystkich oczu mo?na by?o wyczyta? smutek roz??czenia, pomieszany z rado?ci?, jak? sprawi?a wie?? o tak ?wietnej przemianie mego losu.
Rozwin?li?my ?agle i wyl?dowali?my nazajutrz w porcie Algeciras, sk?d uda?em si? do Kordowy, nast?pnie za? na nocleg do Andujar. Ober?ysta tameczny rozpowiada? mi jakie? nadzwyczajne historie o duchach i upiorach, kt?rych wcale nie s?ucha?em. Przenocowa?em u niego i nazajutrz wcze?nie wybra?em si? w drog?. Mia?em ze sob? dw?ch s?u??cych; jeden jecha? przodem, drugi post?powa? za mn?. Uderzony my?l?, ?e w Madrycie nie b?d? mia? czasu do pracy, doby?em moich tabliczek i zaj??em si? obliczeniami, kt?rych brakowa?o jeszcze w moim systemie.
Jecha?em na mule, kt?rego r?wny i wolny krok sprzyja? temu zatrudnieniu. Nie pami?tam ile czasu tym sposobem straci?em, gdy nagle m?j mu? si? zatrzyma?. Ujrza?em si? u st?p szubienicy obci??onej dwoma wisielcami, kt?rych twarze zdawa?y si? wykrzywia? i nape?nia?y mnie zgroz?. Obejrza?em si? doko?a, ale nie ujrza?em ?adnego z moich s?u??cych, j??em wi?c przyzywa? ich z ca?ej si?y, ale nadaremnie. Postanowi?em jecha? dalej prost? drog?, otwieraj?c? si? przede mn?. Ju? noc zapad?a, gdy przyby?em do obszernej i dobrze zbudowanej gospody, ale opuszczonej i pr??nej.
Umie?ci?em mu?a w stajni, sam za? wszed?em do izby, gdzie znalaz?em resztki wieczerzy, mianowicie pasztet z kuropatw, chleb i flasz? alikantu. Od Andujar nic w ustach nie mia?em, s?dzi?em wi?c, ?e potrzeba nadaje mi prawa do pasztetu, kt?ry sk?din?d by? bez w?a?ciciela. By?em tak?e mocno spragniony, ugasi?em wi?c pragnienie, wprawdzie mo?e nieco zbyt gwa?townie, gdy? wino uderzy?o mi do g?owy, ale spostrzeg?em si? poniewczasie.
W izbie sta?o do?? porz?dne ???ko, rozebra?em si?, po?o?y?em i zasn??em. Nagle, nie wiem z jakiego powodu, obudzi?em si? i us?ysza?em zegar bij?cy p??noc. My?la?em, ?e w pobli?u jest jaki? klasztor, i postanowi?em zwiedzi? go nazajutrz.
Wkr?tce potem doszed? mnie ha?as z podw?rza; s?dzi?em, ?e moi s?u??cy powr?cili, ale jakie? by?o moje zdziwienie, gdy ujrza?em wchodz?c? ciotk? Antoni? wraz z jej powiernic? Ma?k?. Ta ostatnia nios?a latarni? z dwiema ?wiecami, ciotka za? trzyma?a zw?j papier?w w r?ku.
- Kochany synowcze - rzek?a do mnie - tw?j ojciec nas tu przys?a?, aby?my ci wr?czy?y wa?ne papiery.
Wzi??em papiery i przeczyta?em napis: „Wykazanie kwadratury ko?a". Wiedzia?em dobrze, ?e m?j ojciec nigdy si? nie zajmowa? tym czczym zagadnieniem. Zadziwiony, rozwin??em papiery, ale wnet z oburzeniem spostrzeg?em ?e mniemana kwadratura jest znan? teori? Dinostrata, popart? dowodzeniem, w kt?rym pozna?em r?k? mego ojca, ale nie jego g?ow?. W istocie spostrzeg?em, ?e przytoczone dowody s? tylko n?dznymi paralogizmami.
Tymczasem moja ciotka zwr?ci?a mi uwag?, ?e zaj??em jedyne ???ko w gospodzie, i za??da?a, a?ebym jej po?ow? ust?pi?. By?em tak zmartwiony my?l?, ?e m?j ojciec m?g? popa?? w podobne b??dy, ?e nie s?ucha?em tego wszystkiego, co mi m?wi?a. Bez zastanowienia zrobi?em jej miejsce, podczas gdy Marika sadowi?a si? w nogach, wspieraj?c g?ow? na moich kolanach.
Znowu zag??bi?em si? nad dowodzeniem i czy to alikant uderzy? mi do g?owy, czy te? mia?em wzrok oczarowany, s?owem, nie pojmuj?, jak si? to sta?o, ale znalaz?em dowody mniej b??dnymi, po trzecim za? odczytaniu by?em zupe?nie przekonany.
Przewr?ci?em arkusz i znalaz?em pasmo nadzwyczajnie pomys?owych formu?, maj?cych s?u?y? do kwadratowania i prostowania wszelkiego rodzaju linii krzywych, na koniec ujrza?em zagadnienie izochrony rozwi?zane za pomoc? zasad geometrii elementarnej. Zadziwiony, uszcz??liwiony, odurzony - jak s?dz?, skutkiem dzia?ania alikantu - zawo?a?em:
- Tak jest, m?j ojciec uczyni? najwa?niejsze odkrycie!
- W takim razie - rzek?a moja ciotka - powiniene? mi podzi?kowa? za trud, jaki podj??am przebywaj?c morze i przynosz?c ci te gryzmo?y.
U?ciska?em j?.
- A ja - przerwa?a Marika - czyli? tak?e nie przeby?am morza?
U?ciska?em i Marik?.
Chcia?em znowu zaj?? si? papierami, ale obie moje towarzyszki tak silnie uj??y mnie w obj?cia, ?e nie by?em w stanie im si? wydrze?; co prawda nie ?yczy?em sobie tego. gdy? naraz przej??y mnie dziwne Jakie? uczucia. Nowy zmys? zacz?? dzia?a? na ca?ej powierzchni mego cia?a, a zw?aszcza w miejscach stykaj?cych si? z obu kobietami. Przypomnia?y mi si? pew-ne w?a?ciwo?ci linii krzywych zwanych oskulacyjnymi. Pragn??em zda? sobie spraw? z doznawanych wra?e?, ale wszystkie my?li pierzcha?y mi z g?owy. Uczucia moje rozwin??y si? w szereg rosn?cy w niesko?czono??. Potem zasn??em i ze zgroz? obudzi?em si? pod szubienic?, na kt?rej spostrzeg?em dw?ch wykrzywiaj?cych si? wisielc?w.
Taka jest powie?? mego ?ycia, do kt?rej brak tylko teorii mego systemu, czyli zastosowa? matematyki do og?lnego porz?dku wszech?wiata. Spodziewam si? jednak, ?e kiedy? dam wam j? pozna?, zw?aszcza za? tej pi?knej pani, kt?ra, zdaje mi si?. ma sk?onno?? do nauk ?cis?ych, niezwyk?? u os?b jej p?ci.
Rebeka wdzi?cznie odpowiedzia?a na t? grzeczno??, po czym zapyta?a Velasqueza, co si? sta?o z papierami, kt?re mu jego ciotka przynios?a.
- Nie wiem, gdzie si? podzia?y - odrzek? geometra - nie znalaz?em ich wcale mi?dzy papierami, kt?re Cyganie mi przynie?li, i mocno ?a?uj?, gdy? nie w?tpi?, ?e przejrzawszy powt?rnie to mniemane dowodzenie, by?bym natychmiast fa?sz odkry?; ale. jak to wam m?wi?em, krew gra?a we mnie zbyt gwa?townie; alikant, te dwie kobiety i nieprzezwyci??ona senno?? by?y zapewne przyczynami mego b??du. Co mnie jednak zadziwia - to, ?e pismo by?o r?ki mego ojca, mianowicie za? spos?b pisania znak?w jemu tylko w?a?ciwy.
Uderzy?y mnie s?owa Velasqueza. zw?aszcza gdy m?wi?, ?e nie m?g? oprze? si? senno?ci. Domy?la?em si?, ?e musiano mu poda? wino podobne do tego, kt?re moje kuzynki przyprawi?y mi w vencie podczas pierwszego naszego spotkania, lub te? do trucizny, kt?r? kazano mi wypi? w podziemiu, a kt?ra w istocie by?a tylko napojem usypiaj?cym.
Towarzystwo rozesz?o si?. Udaj?c si? na spoczynek, natrafi?em na wiele uwag i s?dzi?em, ?e za ich pomoc? zdo?am naturalnym sposobem wyt?umaczy? wszystkie moje przygody. Takimi my?lami zaj?ty, usn??em.