Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (23)

Dzie? dwudziesty
Przep?dzili?my poranek w oczekiwaniu na ludzi, kt?rych naczelnik wys?a? po papiery Velasqueza do venty, i zdj?ci mimowoln? ciekawo?ci? wpatrywali?my si? w drog?, kt?r? mieli powraca?. Sam tylko Velasquez, znalaz?szy na pochy?o?ci ska?y kawa? tablicy szyfrowej, wyg?adzonej przez deszcz, pokry? j? cyframi, iksami i ypsylonami.
Napisawszy mn?stwo liczb, zwr?ci? si? do nas i zapyta?, dlaczego tak si? niecierpliwimy. Odpowiedzieli?my, ?e powodem tego s? jego papiery, kt?re nie przybywaj?. Odrzek? nam, ?e to niecierpliwienie si? o jego papiery dowodzi dobroci naszych serc i ?e jak tylko sko?czy swoje rachunki, przyjdzie niecierpliwi? si? razem z nami. Po czym doko?czy? swoich r?wna? i zapyta?, na co czekamy z dalsz? podr???.
- Ale?, senor geometro, don Pedro Velasquez - rzek? kabalista - je?eli sam nigdy si? nie niecierpliwi?e?, musia?e? czasami stan ten spostrzega? u innych?
- W istocie - odpar? Velasquez - cz?sto spostrzega?em niecierpliwo?? i zawsze s?dzi?em, ?e musi to by? nieprzyjemne uczucie, wzrastaj?ce z ka?d? chwil?, ale tak, ?e nigdy nie mo?na dok?adnie oznaczy? prawa tego post?pu. Jednakowo? mo?na og?lnie powiedzie?, ?e pozostaje ono w stosunku przeciwnym do si?y bezw?adno?ci. St?d ja, b?d?c od was dwa razy trudniejszym do wzruszenia, dopiero za godzin? b?d? mia? jeden stopie? niecierpliwo?ci, wtedy gdy wy staniecie ju? na drugim. Rozumowanie to da si? zastosowa? do wszystkich nami?tno?ci, kt?re mo?na uwa?a? za si?y poruszaj?ce.
- Zdaje mi si?, senor - rzek?a Rebeka - ?e doskonale znasz spr??yny serca ludzkiego i ?e geometria jest najpewniejsz? drog? do szcz??cia.
- To poszukiwanie szcz??cia - odpar? Velasquez - wed?ug mego zdania, mo?e by? uwa?ane za rozwi?zywanie r?wnania najwy?szego stopnia. Znasz pani ostatni wyraz i wiesz, ?e jest iloczynem wszystkich pierwiastk?w, ale zanim wyczerpiesz dzielniki, przychodzisz do liczb urojonych. Tymczasem dzie? mija w ci?g?ej rozkoszy rachowania i obliczania. Tak samo jest z ?yciem: przychodzisz tak?e do ilo?ci urojonych, kt?re bra?a? za rzeczywist? warto??, ale tymczasem ?y?a?, a nawet dzia?a?a?. Dzia?anie za? jest powszechnym prawem natury. W niej nic nie pr??nuje. Zdaje ci si?, ?e ta ska?a spoczywa, gdy? ziemia, na kt?rej le?y, wywiera oddzia?ywanie wy?sze od jej ci?nienia, ale gdyby? pani mog?a pod?o?y? nog? pod ska??, natychmiast przekona?aby? si? o jej dzia?alno?ci.
- Ale uczucie nazywane mi?o?ci? - rzek?a Rebeka - czy? tak?e mo?e by? ocenione za pomoc? rachunku? Tak na przyk?ad zapewniaj?, ?e ?cis?o?? po?ycia zmniejsza mi?o?? w m??czyznach, gdy tymczasem w kobietach j? powi?ksza. Czy mo?esz mi to se-nor wyt?umaczy??
- Zagadnienie, kt?re pani mi podajesz - odpowiedzia? Velasquez - dowodzi, ?e jedna z dw?ch mi?o?ci bie?y w post?pie rosn?cym, druga za? w malej?cym. Tym sposobem musi znale?? si? taka chwila, w kt?rej kochankowie b?d? zupe?nie jednakowo si? kochali. Odt?d kwestia wchodzi w teori? de maximi set minimisi zagadnienie mo?e by? wyobra?one pod postaci? linii krzywej. Wymy?li?em nader przyjemne rozwi?zanie dla wszelkich zagadnie? tego rodzaju. Przypu??my na przyk?ad, ?e x...
Gdy Velasquez w?a?nie przyszed? do tego miejsca swej analizy, spostrze?ono wys?a?c?w powracaj?cych z venty. kt?rzy przynosili papiery. Velasquez wzi?? je, przejrza? z uwag? i rzek?:
- Odzyska?em wszystkie moje papiery, wyj?wszy jednego, kt?ry wprawdzie nie jest mi nader potrzebny, ale kt?ry mocno mnie zajmowa? podczas nocy, zako?czonej pod szubienic?. Mniejsza o to, nie chc? was bynajmniej zatrzymywa?.
Ruszyli?my w drog? i posuwali?my si? przez znaczn? cz??? dnia. Gdy?my si? zatrzymali, towarzystwo zebra?o si? w namiocie naczelnika i po wieczerzy prosi?o go, aby raczy? dalej ci?gn?? opowiadanie swoich przyg?d., co te? uczyni? w tych s?owach:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Zostawili?cie mnie ze straszliwym wicekr?lem, kt?ry mi rozpowiada? o stanie swego maj?tku.
- Pami?tam bardzo dobrze - rzek? Velasquez - maj?tek ten wynosi? sze??dziesi?t milion?w dwadzie?cia pi?? tysi?cy sto sze??dziesi?t jeden piastr?w.
- Nie inaczej - odpowiedzia? Cygan, po czym tak dalej m?wi?:
- Je?eli wicekr?l przestraszy? mnie w pierwszej chwili spotkania, ul?k?em si? jeszcze bardziej, gdy mi oznajmi?, ?e wyk?uto mu ig?? w??a. kt?ry owija? jego cia?o szesna?cie razy i ko?czy? si? na wielkim palcu u lewej nogi. Nie zwa?a?em wi?c na to wszystko, co mi m?wi? o swoim maj?tku, ale natomiast ciotka Torres zebra?a ca?? odwag? i rzek?a:
- Maj?tek tw?j, Ja?nie O?wiecony Panie, jest zapewne wielki, ale te? i dostatki tej oto m?odej osoby musz? by? znaczne.
- Hrabia Rovellas - odpar? wicekr?l - rozrzutno?ci? swoj? g??bok? szczerb? uczyni? w swoim maj?tku i chocia? podj??em si? wszystkich koszt?w procesu, mog?em jednak wydoby? tylko szesna?cie plantacji w Hawanie, dwadzie?cia dwie akcje kopalni srebra w Sanlucar, dwana?cie - w sp??ce filipi?skiej, pi??dziesi?t sze?? - w Asiento i niekt?re inne drobne papiery warto?ciowe. Dzi? wi?c ca?a suma wynosi zaledwie, mniej wi?cej, dwadzie?cia siedem milion?w piastr?w.
Tu wicekr?l przyzwa? swego sekretarza, kaza? mu przynie?? szkatu?k? z kosztownego indyjskiego drzewa i ukl?k?szy na jedno kolano, rzek?:
- C?rko zachwycaj?cej matki, kt?rej nie przesta?em dot?d uwielbia?, racz przyj?? owoc trzynastoletnich trud?w, gdy? tyle czasu potrzebowa?em na wydobycie tego dobra z r?k twoich chciwych krewnych.
Z pocz?tku chcia?em przyj?? szkatu?k? z wdzi?cznym u?miechem, ale my?l, ?e u moich n?g kl?czy cz?owiek, kt?ry rozbi? tyle g??w india?skich, przy tym wstyd odgrywania roli przeciwnej mojej p?ci, nareszcie sam nie wiem jakie pomieszanie sprawi?o, ?e ledwie nie postrada?em zmys??w. Ale ciotka Torres, kt?rej odwag? dziwnie wzmog?o owe dwadzie?cia siedem milion?w piastr?w, pochwyci?a mnie w obj?cia i porywaj?c szkatu?k? gestem mo?e nieco zbyt niepowstrzymanej chciwo?ci, rzek?a do wicekr?la:
- Ja?nie O?wiecony Panie, ta m?oda osoba nigdy nie widzia?a kl?cz?cego przed sob? m??czyzny. Racz pozwoli?, aby oddali?a si? do swoich pokoj?w.
Wicekr?l poca?owa? mnie w r?k?, a nast?pnie, ofiaruj?c rami?, zaprowadzi? do moich pokoj?w. Znalaz?szy si? sami, zamkn?li?my drzwi na dwa rygle i tu dopiero ciotka Torres odda?a si? uniesieniom naj?ywszej rado?ci, ca?uj?c po tysi?c razy szkatu?k? i dzi?kuj?c niebu za zapewnienie Elwirze nie tylko przyzwoitego, ale i ?wietnego losu.
Wkr?tce potem zastukano do naszych drzwi i wszed? sekretarz wicekr?la wraz z urz?dnikiem s?dowym. Spisali papiery znajduj?ce si? w szkatu?ce i za??dali od ciotki Torres ?wiadectwa, ?e je odebra?a. Co do mnie za?, dodali, to poniewa? jestem ma?oletnia, podpis m?j nie jest wcale potrzebny.
Zamkn?li?my si? znowu i rzek?em do obu ciotek:
- Wprawdzie los Elwiry jest ju? zabezpieczony, ale trzeba jeszcze pomy?le?, jak wprowadzi? fa?szyw? pann? Rovellas do teatyn?w i gdzie szuka? prawdziwej.
Zaledwie wym?wi?em te s?owa, gdy obie damy zacz??y gorzko narzeka?. Ciotce Dalanosa zdawa?o si?, ?e ju? mnie widzi w r?kach oprawc?w, pani de Torres za? dr?a?a o swego syna i siostrzenic? na my?l o niebezpiecze?stwach, jakie zagra?a?y biednym dzieciom, b??dz?cym bez schronienia i pomocy. Wszyscy w g??bokim smutku rozeszli?my si? na spoczynek. D?ugo my?la?em nad sposobami wydobycia si? z k?opotu; mog?em uciec, ale wicekr?l natychmiast wys?a?by za mn? pogo?. Zasn??em, nie znalaz?szy ?adnego ?rodka, a tymczasem byli?my tylko o p?? dnia oddaleni od Burgos.
Po?o?enie moje stawa?o si? coraz bardziej k?opotliwe; wszelako trzeba by?o nazajutrz wsi??? do lektyki. Wicekr?l galopowa? przy moich drzwiczkach, ?agodz?c zwyk?? surowo?? rys?w sam nie wiem jakimi czu?ymi u?miechami, kt?rych widok krew mi zi?bi? w sercu. Tak przybyli?my do ocienionego ?r?d?a, gdzie zastali?my posi?ek przygotowany dla nas przez mieszczan z Burgos.
Wicekr?l wysadzi? mnie z lektyki, ale zamiast poprowadzi? na miejsce, gdzie by? st?? nakryty, od??czy? si? od towarzystwa, posadzi? mnie w cieniu i siad?szy obok, rzek?:
- Zachwycaj?ca Elwiro, im wi?cej mam szcz??cie zbli?a? si? do ciebie, tym bardziej przekonywam si?, ?e niebo przeznaczy?o ci? na ozdobienie wieczoru ?ycia burzliwego, po?wi?conego dla dobra kraju i s?awy mego kr?la. Zapewni?em Hiszpanii posiadanie Archipelagu Filipi?skiego, odkry?em po?ow? Nowego Meksyku i przymusi?em do pos?usze?stwa niespokojne plemiona Ink?w. Ci?gle tylko walczy?em o ?ycie: z falami oceanu, zmienno?ci? klimatu lub zjadliwymi wyziewami otwieranych przeze mnie kopalni. I kt?? mi wynagrodzi najpi?kniejsze lata mego ?ycia? Mog?em po?wi?ci? je spoczynkowi, s?odkim uniesieniom przyja?ni lub uczuciom stokro? jeszcze przyjemniejszym. Jakkolwiek pot??ny jest kr?l Hiszpanii i Indii, przecie? c?? mo?e dla wynagrodzenia mnie uczyni?? Ta nagroda spoczywa w twoich r?kach, niepor?wnana Elwiro. Je?eli po??cz? los tw?j z moim, nic mi nie pozostanie do ?yczenia. P?dz?c dni tylko na odkrywaniu nowych stron twojej pi?knej duszy, b?d? szcz??liwy ka?dym twoim u?miechem i przepe?niony rado?ci? najmniejszym dowodem przywi?zania, jaki raczysz mi okaza?. Obraz tej spokojnej przysz?o?ci, kt?ra nast?pi po burzach, jakich w ?yciu dozna?em, do tego stopnia mnie zachwyca, ?e tej nocy postanowi?em przy?pieszy? chwil? naszego po??czenia. Teraz opuszczam ci?, pi?kna Elwiro, jad? czym pr?dzej do Burgos, gdzie przekonasz si? o skutkach mego po?piechu.
To m?wi?c wicekr?l przykl?k?, poca?owa? mnie w r?k?, wskoczy? na konia i w cwa? pogoni? ku Burgos. Nie potrzebuj? opisywa? wam stanu, w jakim si? znajdowa?em. Oczekiwa?em najnieprzyjemniejszych wypadk?w, kt?re wszystkie ko?czy?y si? na niemi?osiernym o?wiczeniu mnie na podw?rzu ojc?w teatyn?w. Poszed?em z??czy? si? z dwiema ciotkami, kt?re posila?y si?, chcia?em opowiedzie? im nowe o?wiadczenia wicekr?la, ale usi?owania moje by?y nadaremne. Niestrudzony marsza?ek nagli? mnie do zaj?cia miejsca w lektyce; musia?em mu by? pos?uszny.
Przybywszy do bram Burgos zastali?my pazia przysz?ego mego ma??onka, kt?ry nam oznajmi?, ?e czekano na nas w pa?acu arcybiskupim. Zimny pot, kt?ry wyst?pi? mi na czo?o, upewni? mnie, ?e jeszcze ?yj?, gdy? zreszt? bo ja?? pogr??y?a mnie w taki stan bezw?adno?ci, ?e dopiero stan?wszy przed arcybiskupem przyszed?em do siebie. Pra?at ten siedzia? w fotelu naprzeciwko wicekr?la. Duchowie?stwo zasiada?o ni?sze krzes?a, znaczniejsi mieszka?cy Burgos usadowili si? obok wicekr?la, w g??bi za? komnaty spostrzeg?em o?tarz, przygotowany do obrz?d?w. Arcybiskup wsta?, pob?ogos?awi? mnie i poca?owa? w czo?o.
Miotany tysi?cznymi uczuciami, kt?re dr?czy?y mnie wewn?trznie, upad?em do n?g arcybiskupa i wtedy, jak gdyby natchniony nie wiem jak? przytomno?ci? umys?u, zawo?a?em:
- Przewielebny ojcze, miej lito?? nade mn?, ja chc? by? zakonnic?, tak jest, pragn? zosta? zakonnic?!
Po tym o?wiadczeniu, kt?re obi?o si? o uszy ca?ego zgromadzenia, uzna?em za potrzebne zemdle?. Podnios?em si?, ale znowu pad?em w obj?cia obu ciotek, kt?re same ledwie trzyma?y si? na nogach. Otworzywszy nieco oczy, ujrza?em, ?e arcybiskup w postawie pe?nej uszanowania stoi przed wicekr?lem i zdaje si? oczekiwa? jego postanowie?.
Wicekr?l poprosi? arcybiskupa, aby zasiad? na swoim miejscu i zostawi? mu czas do namys?u. Arcybiskup usiad? i wtedy spostrzeg?em twarz mego znakomitego wielbiciela: surowsza ni? kiedykolwiek, przybra?a wyraz b?d?cy w stanie przestraszy? naj?mielszych. Jaki? czas wydawa? si? pogr??ony w my?lach; nast?pnie, dumnie k?ad?c kapelusz na g?ow?, rzek?:
- Moje incognito sko?czone - jestem wicekr?l Meksyku - arcybiskup raczy siedzie? na swoim miejscu.
Wszyscy powstali z uszanowaniem, wicekr?l za? tak dalej m?wi?:
- Czterna?cie lat dzi? w?a?nie mija, jak bezczelni potwarcy roznie?li pog?osk?, jakobym ja by? ojcem tej m?odej osoby. Nie mog?em w?wczas inaczej zmusi? ich do milczenia jak przysi?g?, ?e gdy dojdzie stosownych lat, pojm? j? za ?on?. Podczas gdy wzrasta?a we wdzi?ki i cnoty, kr?l, ?askawy na moje us?ugi, podwy?sza? mnie od stopnia do stopnia i nareszcie zaszczyci? godno?ci?, kt?ra mnie zbli?a do tronu. Nadszed? czas spe?nienia mojej obietnicy; prosi?em kr?la o pozwolenie przybycia do Hiszpanii dla o?enienia si? i Rada Indii w imieniu monarchy odpowiedzia?a przychylnie, z warunkiem jednak, ?e tylko do chwili ma??e?stwa b?d? piastowa? wicekr?lewsk? godno??. Zarazem pozwolono mi tylko o pi??dziesi?t mil zbli?y? si? do Madrytu. ?atwo zrozumia?em, ?e nale?y mi wyrzec si? albo ma??e?stwa, albo ?aski monarszej, ale przyrzek?em ?wi?cie - nie by?o wi?c nad czym si? zastanawia?. Ujrzawszy zachwycaj?c? Elwir? zda?o mi si?, ?e niebo chce armie sprowadzi? z drogi zaszczyt?w i obdarzy? nowym szcz??ciem spokojnych rozkoszy domowych, ale poniewa? to zazdrosne niebo wzywa do siebie dusz?, kt?rej ?wiat nie jest godny, oddaj? j? wi?c tobie, przewielebny ksi??e arcybiskupie; ka? j? zawie?? do klasztoru wizytek, gdzie niechaj natychmiast wst?pi do nowicjatu. Przysi?ga?em nie mie? nigdy innej ?ony i dotrzymam przysi?gi; napisz? do kr?la i poprosz? go o pozwolenie przybycia do Madrytu.
Po tych s?owach straszliwy wicekr?l po?egna? kapeluszem obecnych, ze srogim spojrzeniem wcisn?? go z powrotem na oczy i uda? si? do karety, przeprowadzony przez arcybiskupa, urz?dnik?w, duchowie?stwo i ca?y sw?j orszak. Zostali?my sami w komnacie, opr?cz kilku zakrystian?w, kt?rzy rozbierali o?tarz. Natenczas wci?gn??em obie ciotki do przyleg?ej izby i poskoczy-?em do okna w nadziei, ?e znajd? jaki spos?b ucieczki i unikni?cia klasztoru.
Okno wychodzi?o na obszerne podw?rze z wodotryskiem w ?rodku. Spostrzeg?em dw?ch ch?opc?w, obszarpanych i umieraj?cych ze znu?enia, kt?rzy gasili pragnienie. Pozna?em na jednym z nich suknie, kt?re odda?em by? Elwirze, i zarazem ujrza?em j? sam?. Drugim ch?opcem by? Lonzeto. Krzykn??em z rado?ci.
Czworo drzwi by?o w naszej izbie; pierwsze, kt?re otworzy?em, wychodzi?y na schody prowadz?ce na podw?rze, gdzie znajdowali si? nasi zbiegowie. Czym pr?dzej pobieg?em po nich i ciotka Torres ledwie ?e nie umar?a z rado?ci, ?ciskaj?c swoje dzieci.
W tej chwili us?yszeli?my arcybiskupa, kt?ry, odprowadziwszy wicekr?la, wraca?, aby kaza? mnie zawie?? do klasztoru wizytek. Zaledwie mia?em do?? czasu, aby rzuci? si? na drzwi i zamkn?? je na klucz. Ciotka moja zawo?a?a, ?e m?oda osoba znowu wpad?a w omdlenie i nie mo?e widzie? nikogo. Z po?piechem przemienili?my suknie, zawi?zano g?ow? Elwirze, jak gdyby by?a zrani?a si? padaj?c, i zas?oni?to jej tym sposobem dla wi?kszej niepoznaki ca?? prawie twarz.
Gdy wszystko by?o ju? w pogotowiu, wymkn??em si? z Lonzetem i otwarto drzwi. Arcybiskup ju? wyszed?, ale zostawi? swego sufragana, kt?ry zaprowadzi? Elwir? i pani? de Torres do klasztoru. Ciotka Dalanosa uda?a si? do gospody Las Rosas, gdzie mi naznaczy?a schadzk? i gdzie naj??a wygodne mieszkanie. Przez tydzie? cieszyli?my si? szcz??liwym zako?czeniem tej przygody i ?mieli?my si? ze strachu, jakiego nas nabawi?a. Lonzeto, kt?ry przesta? ju? by? mulnikiem, mieszka? z nami pod w?asnym nazwiskiem syna pani de Torres.
Ciotka moja kilka razy chodzi?a z odwiedzinami do klasztoru wizytek. U?o?ono, ?e Elwira zrazu oka?e niepow?ci?gnion? ch?? zostania mniszk?, ?e jednak ten zapa? powoli b?dzie ostyga?, ?e nareszcie opu?ci klasztor i wtedy zwr?ci si? do Rzymu o pozwolenie za?lubienia swego ciotecznego brata.
Wkr?tce dowiedzieli?my si?, ?e wicekr?l przyby? do Madrytu. gdzie przyj?ty zosta? z wielkimi zaszczytami. Kr?l raczy? nawet pozwoli? mu na przeniesienie maj?tku i tytu??w na imi? siostrze?ca, syna tej samej siostry, kt?r? by? nigdy? sprowadzi? do Villaca. Wkr?tce potem wicekr?l odjecha? do Ameryki.
Co do mnie. zdarzenia tej nadzwyczajnej podr??y zwi?kszy?y jeszcze lekkomy?lne moje sk?onno?ci do w??cz?gostwa. Ze wstr?tem my?la?em o chwili, w kt?rej miano mnie zamkn?? w klasztorze teatyn?w, ale wuj ciotki ??da? tego, trzeba wi?c by?o, po wszystkich zw?okach, jakie tylko zdo?a?em spowodowa?, podda? si? przeznaczeniu.
Gdy tak m?wi? naczelnik Cygan?w, jeden z jego podw?adnych przyszed? zdawa? mu spraw? z dziennych czynno?ci. Ka?dy z nas czyni? swoje uwagi nad tak dziwn? przygod?; ale kabalista przyrzek? nam daleko ciekawsze rzeczy, kt?re us?yszymy od ?yda Wiecznego Tu?acza, i zar?czy?, ?e nazajutrz niezawodnie ujrzymy t? nadzwyczajn? osob?.