HISTORIA HRABIEGO DE PE?A VELEZ
Urodzi?em si? w pi?knej okolicy, otaczaj?cej Grenad?, w wiejskim domku, kt?ry m?j ojciec posiada? nad brzegami czaruj?cego Genilu. Wiadomo wam, ?e dla poet?w hiszpa?skich prowincja nasza stanowi teatr wszystkich scen pasterskich. Tak dobitnie przekonali nas, ?e klimat nasz wp?ywa na rozbudzenie uczu? mi?osnych. ?e niewielu jest grenadczyk?w, kt?rzy by nie przep?dzili m?odo?ci swojej, a czasami i ca?ego ?ycia na zalecaniu si? i kochaniu.
Gdy u nas miody cz?owiek pierwszy raz wchodzi w ?wiat, zaczyna od wyboru damy swoich my?li. je?eli za? ta przyjmuje jego ho?dy, wtedy og?asza si? jej embebecido, czyli op?tanym jej wdzi?kami. Kobieta przyjmuj?c tak? ofiar? zawiera z nim milcz?c? umow?, na mocy kt?rej jemu wy??cznie powierza wachlarz i r?kawiczki. R?wnie? daje mu pierwsze?stwo, gdy idzie o przyniesienie szklanki wody, kt?r? embebecido podaje na kolanach. Nadto szcz??liwy m?odzian ma prawo galopowa? przy drzwiczkach jej powozu, podawa? wod? ?wi?con? w ko?ciele i kilka innych r?wnie wa?nych przywilej?w. M??owie wcale nie s? zazdro?ni o ten rodzaj stosunk?w, gdy? w istocie nie ma o co by? zazdrosnym, przede wszystkim dlatego, ?e kobiety ?adnego z tych zalotnik?w nie przyjmuj? u siebie, gdzie zreszt? przez ca?y dzie? s? otoczone ochmistrzyniami lub s?u??cymi. Je?eli za? mam prawd? powiedzie?, kobiety niewierne m??om zwykle daj? komu innemu pierwsze?stwo, ni? embebecidom. Udaj? si? wtedy zazwyczaj do m?odych kuzyn?w, maj?cych przyst?p do domu, podczas gdy najbardziej zepsute wybieraj? kochank?w w ostatnich klasach spo?ecze?stwa.
Tak wygl?da?y zaloty w Grenadzie, gdy wszed?em w ?wiat; zwyczaj ten jednak wcale nie poci?gn?? mnie za sob?, nie dlatego, ?eby mia?o mi zbywa? na czu?o?ci, przeciwnie, serce moje wi?cej mo?e ni? czyjekolwiek uleg?o wp?ywowi naszego klimatu i potrzeba kochania by?a pierwszym uczuciem, kt?re o?ywi?o moj? m?odo??. Wkr?tce jednak przekona?em si?, ?e mi?o?? jest zupe?nie czym innym ni? prost? wymian? czczych grzeczno?ci, przyj?t? w naszym towarzystwie. Wymiana ta by?a na poz?r zupe?nie niewinna, jednak?e, wzbudzaj?c w sercu kobiety zainteresowanie dla cz?owieka, kt?ry nigdy nie mia? posiada? jej osoby, zarazem os?abia?a uczucia dla tego, do kt?rego rzeczywi?cie nale?a?a. Rozdzia? ten oburza? mnie tym wi?cej, ?e mi?o?? i ma??e?stwo uwa?a?em zawsze za jedno. To ostatnie, ozdobione wszelkimi powabami mi?o?ci, sta?o si? ukryt? i zarazem najdro?sz? z moich my?li, b?stwem mojej wyobra?ni.
Wyznam wam, i? my?l ta ow?adn??a tak dalece wszystkimi w?adzami mojej duszy, ?e czasami zaczyna?em prawi? od rzeczy i z daleka mo?na mnie by?o wzi?? za prawdziwego embebecido.
Je?eli wchodzi?em do jakiego domu, zamiast zaj?? si? powszechn? rozmow?, wyobra?a?em sobie natychmiast, ?e dom ten nale?y do mnie, i umieszcza?em w nim moj? ?on?. Ozdabia?em jej pok?j najpi?kniejszymi tkaninami, matami chi?skimi i kobiercami perskimi, na kt?rych, zdawa?o mi si?, widz? ju? ?lady jej st?p. R?wnie? wpatrywa?em si? w sof?, na kt?rej, wedle mego mniemania, najcz??ciej lubi?a siadywa?. Je?eli wychodzi?a dla odetchni?cia ?wie?ym powietrzem, znajdowa?a ganek umajony najwonniejszymi kwiatami i ptaszarni? nape?nion? najrzadszym ptactwem. Jej sypialnia by?a dla mnie ?wi?tyni?, do kt?rej nawet moja wyobra?nia l?ka?a si? wkroczy?.
Gdy tak zatapia?em si? w moich marzeniach, rozmowa sz?a zwyk?ym trybem, ja za? odpowiada?em bez zwi?zku na pytania, jakie mi zadawano. Nadto odzywa?em si? zawsze cierpko, nierad, ?e przerywano ml moje marzenia.
W tak dziwny spos?b zachowywa?em si?, przychodz?c gdzie w odwiedziny. Na przechadzkach ogarnia?o mnie r?wne szale?stwo; je?eli mia?em potok do przebycia, brn??em w wodzie po kolana, zostawiaj?c kamienie dla mojej ?ony, kt?ra wspiera?a si? na moim ramieniu, wynagradzaj?c te starania boskim u?miechem. Dzieci kocha?em do szale?stwa. Gdy jakie spotka?em, po?era?em je pieszczotami, kobieta za? karmi?ca niemowl? piersi? wydawa?a mi si? arcydzie?em stworzenia.
To m?wi?c wicekr?l zwr?ci? si? do mnie i rzek? z powag? i czu?o?ci? zarazem:
- Pod tym wzgl?dem nie zmieni?em dot?d uczu? i spodziewam si?, ?e niepor?wnana Elwira nie pozwoli. by krew jej dzieci zosta?a ska?ona nieczystym mlekiem mamki.
Wyrazy te zmierza?y mnie wi?cej, ni? mo?ecie sobie wyobrazi?, Z?o?y?em r?ce, m?wi?c:
- Ja?nie o?wiecony panie, racz nigdy nie wspomina? mi o tych rzeczach, gdy? nic z tego nie rozumiem.
- Mocno ubolewam, anielska Elwiro - odpar? wicekr?l - ?e pozwoli?em sobie urazi? twoj? skromno??. Przyst?puj? teraz do dalszego ci?gu mojej historii i przyrzekam nie wpada? wi?cej w podobne b??dy.
Po tych s?owach tak dalej m?wi?:
- Roztargnienia te sprawi?y, ?e w Grenadzie uwa?ano mnie za ob??kanego, jako? w istocie towarzystwo niezupe?nie si? myli?o. Wyra?niej m?wi?c, wydawa?em si? ob??kanym dlatego, ?e szale?stwo moje odmienne by?o od ob??d?w reszty grenadczyk?w; m?g?bym za? uchodzi? za rozs?dnego, gdybym by? jawnie og?osi? si? op?tanym wdzi?kami kt?rej z moich wsp??obywatelek. Poniewa? jednak podobne mniemania nie maj? w sobie nic pochlebnego, postanowi?em przeto na jaki? czas opu?ci? ojczyzn?. By?y jeszcze inne powody, kt?re mnie do tego sk?ania?y. Chcia?em by? szcz??liwym z moj? ?on?, i tylko przez ni? szcz??liwym. Gdybym by? o?eni? si? z jak? rodaczk?, ta, stosownie do zwyczaj?w, musia?aby przyj?? ho?dy jednego z embebecid?w, kt?ry to stosunek, jak zauwa?y?y?cie, bynajmniej nie zgadza? si? z moim sposobem my?lenia.
Powzi?wszy zamiar wyjazdu, uda?em si? na dw?r madrycki, ale i tam znalaz?em te same md?e grzeczno?ci, pod innymi tylko nazwami. Miano embebecid?w, kt?re z Grenady przesz?o dzi? do Madrytu, nie by?o tam jeszcze w?wczas znane. Damy dworu nazywa?y wybranych, chocia? nieszcz??liwych kochank?w cortejo, innych za?, z kt?rymi surowiej si? obchodzi?y i zaledwie raz lub dwa razy na miesi?c wynagradza?y u?miechem, galan. Pomimo to wszyscy bez r??nicy nosili barwy wybranej pi?kno?ci i galopowali przy jej powozie, co taki kurz podnosi?o co dzie? w Prado, ?e niepodobna by?o mieszka? na ulicach przytykaj?cych do tego czarownego miejsca przechadzki.
Nie mia?em ani odpowiedniejszego maj?tku, ani do?? s?awnego nazwiska, a?eby zwr?ci? na siebie uwag? u dworu; wszelako da?em si? pozna? ze zr?czno?ci, jaka okazywa?em w walkach byk?w. Kr?l kilka razy przem?wi? do mnie, grandowie za? uczynili mi zaszczyt poszukiwania mojej przyja?ni. Zna?em si? nawet z hrabi? Rovellasem, ale ten, pozbawiony przytomno?ci, nie m?g? mnie widzie?, gdy wyratowa?em go od ?mierci. Dw?ch jego doje?d?aczy dobrze wiedzia?o, kim jestem. ale snad? w?wczas zaprz?tni?ci byli czym innym, inaczej nie omieszkaliby ??da? o?miuset pistol?w nagrody, jak? hrabia przyrzek? temu, kt?ry mu odkryje nazwisko jego wybawcy.
Pewnego dnia, obiaduj?c u ministra skarbu, znalaz?em si? obok don Henryka de Torres, m??a pani, kt?ry za swymi sprawami przyby? do Madrytu. Po raz pierwszy mia?em zaszczyt rozmawia? z nim, ale posta? jego wzbudza?a zaufanie, wkr?tce wi?c naprowadzi?em rozmow? na ulubiony przedmiot, to jest na mi?o?? i ma??e?stwo. Zapyta?em don Henryka, czy damy w Segowii maj? tak?e swoich embebecid?w, cortej?w i galan?w.
- Bynajmniej - odpowiedzia? - zwyczaje nasze nie wprowadzi?y dot?d os?b tego rodzaju. Gdy kobiety nasze id? na przechadzk? w alej? zwan? Zocodover. zwykle przez p?? s? zas?oni?te i nikt nie odwa?a si? przyst?powa? do nich, bez r??nicy, czy id? pieszo, czy te? jad? pojazdem. Nadto w domach naszych przyjmujemy tylko pierwsze odwiedziny, tak m??czyzn jak i kobiet. Te ostatnie przep?dzaj? wieczory na balkonach, ma?o co wzniesionych nad ulic?. M??czy?ni wtedy zatrzymuj? si? i rozmawiaj? ze znajomymi. m?odzie? za?, zwiedziwszy jeden balkon po drugim, ko?czy wiecz?r przed domem, gdzie jest panna wydaniu.
- Z tym wszystkim - doda? don Henryk - ze wszystkich balkon?w Segowii m?j najliczniej bywa odwiedzany. Siostra mojej ?ony. Elwira de Noru?a. nie tylko posiada niezwyk?e zalety mojej ma??onki, ale ponadto odznacza si? urod?, przewy?szaj?c? wdzi?ki wszystkich znanych mi kobiet.
Mowa ta uczyni?a na mnie silne wra?enie. Osoba tak pi?kna, obdarzona tak rzadkimi przymiotami, i z kraju, gdzie nie by?o embebecid?w, zda?a mi si? przeznaczona przez niebo dla mojego szcz??cia. Kilku segowczyk?w. z kt?rymi rozmawia?em, jednomy?lnie potwierdzi?o zdanie don Henryka o wdzi?kach Elwiry, postanowi?em wi?c os?dzi? je na w?asne oczy.
Jeszcze nie opu?ci?em Madrytu, gdy uczucia moje ku Elwirze osi?gn??y pewn? si??, ale zarazem stosunkowo zwi?kszy?y moj? boja?liwo??. Przybywszy do Segowii, nie odwa?y?em si? p?j?? z odwiedzinami do pana de Torres lub innych os?b, z kt?rymi zapozna?em si? w Madrycie. Chcia?em, a?eby kto? usposobi? Elwir? do mnie tak, jak ja do niej by?em usposobiony. Zazdro?ci?em tym, kt?rych rozg?o?ne imi? lub ?wietne przymioty wsz?dzie poprzedzaj?, s?dzi?em bowiem, ?e je?eli na pierwsze wejrzenie nie pozyskam przychylno?ci Elwiry, wszelkie moje p??niejsze starania b?d? bezu?yteczne.
Przep?dzi?em kilka dni w gospodzie, nie widz?c nikogo. Nareszcie kaza?em zaprowadzi? si? na ulic?, gdzie sta? dom pana de Torres. Naprzeciwko spostrzeg?em napis oznajmiaj?cy mieszkanie do naj?cia. Pokazano mi izdebk? na poddaszu, zgodzi?em j? za dwana?cie real?w na miesi?c, przybra?em nazwisko Alonza i powiedzia?em, ?em przyby? za sprawami handlowymi.
Tymczasem sprawy moje ogranicza?y si? do spogl?dania przez ?aluzje moich okien. Wieczorem spostrzeg?em pani? na balkonie w towarzystwie niepor?wnanej Elwiry. Mam?e si? przyzna?? Z pocz?tku zdawa?o mi si?, ?e widz? przed sob? pospolit? pi?kno??, ale przypatrzywszy si? bli?ej, pozna?em, ?e niewys?owiona harmonia rys?w, kt?ra czyni?a jej wdzi?ki mniej uderzaj?cymi, ol?niewa?a ca?ym ich blaskiem, gdy j? por?wnywano z inn? kobiet?. Pani sama by?a? w?wczas nader pi?kna, wszelako musz? wyzna?, ?e nie by?a? w stanie wytrzyma? por?wnania ze swoj? siostr?.
Z poddasza mego z niewypowiedzian? rozkosz? przekona?em si?, ?e Elwira jest zupe?nie oboj?tna na sk?adane jej ho?dy i ?e nawet zdaje si? nimi znudzona. Z drugiej jednak strony, spostrze?enie to ca?kiem odj??o mi ch?? pomno?enia t?umu jej wielbicieli, czyli ludzi, kt?rzy j? nudzili. Postanowi?em spogl?da? przez okno, dop?ki nie zdarzy si? lepsza sposobno?? zawarcia znajomo?ci, i je?eli mam prawd? powiedzie?, liczy?em, nieco na walki byk?w.
Przypominasz sobie pani, ?e w?wczas nie?le ?piewa?em, nie mog?em przeto wstrzyma? si?, ?eby nie da? us?ysze? mego g?osu. Gdy wszyscy zalotnicy ju? poodchodzili, zst?powa?em z poddasza i przy towarzyszeniu gitary, jak umia?em najlepiej, ?piewa?em tiran?. Powtarza?em to z kolei przez kilka wieczor?w, nareszcie spostrzeg?em, ?e oddalali?cie si? pa?stwo dopiero po wys?uchaniu mojej pie?ni. Odkrycie to nape?ni?o dusz? moj? niepoj?cie s?odkim uczuciem, kt?re jednak dalekie by?o od nadziei.
Wtedy dowiedzia?em si?, ?e wygnano Rovellasa do Segowii. Rozpacz mnie ogarn??a, na chwil? bowiem nie w?tpi?em, ?e zakocha si? w Elwirze. Jako? nie omyli?y mnie przeczucia. My?l?c, ?e znajduje si? jeszcze w Madrycie, nazwa? si? publicznie cortejem siostry pani, przybra? jej barwy, a raczej kolor, kt?ry uzna? za jej barwy, i ustroi? w nie swoj? s?u?b?. Ze szczytu mego poddasza d?ugo by?em ?wiadkiem tej zuchwa?ej zarozumia?o?ci i z rozkosz? przekona?em si?, ?e Elwira s?dzi?a go bardziej z osobistych jego przymiot?w, ni? z blasku, kt?ry go otacza?. Ale hrabia by? bogaty, wkr?tce mia? otrzyma? tytu? granda, c?? wi?c mog?em ofiarowa? r?wnego podobnym zaletom? Bez w?tpienia - nic. By?em tak dalece tego pewny i przy tym kocha?em Elwir? z tak zupe?nym zaparciem si? samego siebie, ?e w duszy sam nawet pragn??em, ?eby Posz?a za Rovellasa. Nie my?la?em ju? wi?cej o zapoznaniu si? i zaprzesta?em moich czu?ych pie?ni.
Tymczasem Rovellas wyra?a? swoj? nami?tno?? samymi tylko grzeczno?ciami i nie czyni? ?adnego stanowczego kroku dla pozyskania r?ki Elwiry. Dowiedzia?em si? nawet, ?e don Henryk zamierza wyjecha? do Villaca. Przyzwyczai?em si? ju? do przyjemno?ci mieszkania naprzeciw jego domu, chcia?em wi?c na wsi zapewni? sobie t?? sam? pociech?. Przyby?em do Villaca, podaj?c si? za labradora z Murcji. Kupi?em domek naprzeciwko waszego i ozdobi?em go wedle mego smaku. Poniewa? jednak zawsze mo?na po czym? pozna? przebranych kochank?w, przeto umy?li?em sprowadzi? moj? siostr? z Grenady i dla unikni?cia podejrze? poda? j? za moj? ?on?. Urz?dziwszy to wszystko, wr?ci?em do Segowii, gdzie dowiedzia?em si?, ?e Rovellas ma zamiar wyprawi? wspania?? walk? byk?w. Ale pami?tam, ?e mia?a? pani w?wczas dwuletniego synka, racz mi te? powiedzie?, co si? z nim sta?o?
Ciotka Torres, przypominaj?c sobie, ?e ?w synek jest tym samym mulnikiem, kt?rego wicekr?l chcia? pos?a? na galery, nie wiedzia?a, co odpowiedzie?, i dobywszy chustki, zala?a si? ?zami.
- Przebacz, pani - rzek? wicekr?l - widz?, ?e odnawiam jakie? bolesne wspomnienia, ale dalszy ci?g mojej historii wymaga, abym m?wi? o tym nieszcz?snym dzieci?ciu. Pami?tasz pani, ?e zachorowa? w?wczas na osp?; otacza?a? go pani najtkliwszymi staraniami i wiem, ?e Elwira tak?e dnie i noce przep?dza?a przy ???ku chorego malca. Nie mog?em wstrzyma? si? od uwiadomienia pani, ?e jest kto? na ?wiecie, kto podziela wszystkie wasze cierpienia, i co noc pod waszymi oknami wy?piewywa?em t?skne pie?ni. Nie zapomnia?a??e pani o tym?
- Bynajmniej - odpowiedzia?a ciotka Torres - pami?tam bardzo dobrze i wczoraj jeszcze wszystko to opowiada?am towarzyszce mojej podr??y.
Wicekr?l tak dalej m?wi?:
- Ca?e miasto zajmowa?o si? tylko chorob? Lonzeta, jako g??wn? przyczyn?, dla kt?rej op??niano widowiska. Dlatego te?, gdy dzieci? wr?ci?o do zdrowia, rado?? by?a powszechna.
Nast?pi?a wreszcie uroczysto??, wszelako nied?ugo trwa?a. Pierwszy zaraz byk nielito?ciwie pokaleczy? hrabiego i by?by go niezawodnie zabi?, gdybym temu nie zapobieg?. Utopiwszy szpad? w karku rozjuszonego zwierz?cia, rzuci?em wzrok na wasz? lo?? i ujrza?em, ?e Elwira, pochyliwszy si? ku pani, m?wi?a co? o mnie z wyrazem, kt?ry przej?? mnie rado?ci?. Pomimo to znik?em w t?umie.
Nazajutrz Rovellas, przyszed?szy nieco do si?, o?wiadczy? si? listownie o r?k? Elwiry. Utrzymywano, ?e nie zosta? przyj?ty, on za? dowodzi? przeciwnie. Dowiedziawszy si? jednak, ?e wyje?d?acie do Villaca, pozna?em, ?e hrabia che?pi? si? wed?ug zwyczaju. Wyjecha?em wi?c do Villaca, gdzie przyj??em wie?niaczy spos?b ?ycia, chodzi?em sam za p?ugiem lub przynajmniej udawa?em, ?e pracuj?, gdy? w istocie ch?opiec m?j tym si? zajmowa?.
Po kilku dniach pobytu, gdy wraca?em za wo?ami do domu, wsparty na ramieniu mojej siostry, kt?ra uchodzi?a za moj? ?on?, spostrzeg?em pani? wraz z m??em i Elwir?. Siedzieli?cie przed domem waszym przy czekoladzie. Siostra pani mnie pozna?a, ale ja wcale nie chcia?em si? zdradzi?. Przysz?a mi jednak z?o?liwa my?l powt?rzenia niekt?rych pie?ni, jakie wam ?piewa?em podczas choroby Lonzeta. Odwleka?em o?wiadczyny, chc?c wpierw uzyska? pewno??, ?e Rovellas zosta? odrzucony.
- Ach, ja?nie o?wiecony panie - rzek?a ciotka Torres - nie ma w?tpliwo?ci, ?e by?by? potrafi? zaj?? Elwir?, istotnie bowiem odrzuci?a w?wczas r?k? hrabiego. Je?eli p??niej posz?a za niego, uczyni?a to my?l?c, ?e jeste? ?onatym.
- Wida?, ?e opatrzno?? - odpar? wicekr?l - mia?a inne zamiary wzgl?dem mojej niegodnej osoby. W istocie, gdybym by? otrzyma? r?k? Elwiry, Chiriguanie, Assinibuanie i Apalasi nie zostaliby nawr?ceni na wiar? chrze?cija?sk?, a krzy?, ?wi?ty znak naszego zbawienia, nie by?by zatkni?ty o trzy stopnie dalej na p??noc od Zatoki Meksyka?skiej.
- By? mo?e - rzek?a pani de Torres - ale za to m?j m?? i moja siostra dotychczas by jeszcze ?yli. Wszelako nie ?miem przerywa? dalszego ci?gu tak zajmuj?cej historii.
Wicekr?l zabra? g?os w te s?owa:
- W kilka dni po przybyciu waszym do Villaca umy?lny pos?aniec z Grenady doni?s? mi, ?e matka moja ?miertelnie zachorowa?a. Mi?o?? ust?pi?a miejsca synowskiemu przywi?zaniu i opu?cili?my wraz z siostr? Villaca. Matka chorowa?a przez dwa miesi?ce i odda?a ducha w naszych obj?ciach. Op?aka?em t? strat?, mo?e zbyt kr?tko, i wr?ci?em do Segowii, gdzie si? dowiedzia?em, ?e Elwira jest ju? hrabin? Rovellas.
Us?ysza?em jednocze?nie, ?e hrabia przyrzek? nagrod? temu, kto mu odkryje nazwisko jego wybawcy. Odpowiedzia?em bezimiennym listem i uda?em si? do Madrytu, prosz?c o powierzenie mi jakiego urz?du w Ameryce. Otrzymawszy go z ?atwo?ci?, czym pr?dzej wsiad?em na okr?t. Pobyt m?j w Villaca by? tajemnic?, znan?, jak s?dzi?em, tylko mnie i mojej siostrze, ale s?u??cy nasi maj? wrodzon? wad? szpiegostwa, kt?re przenika wszelkie tajniki. Jeden z moich ludzi, kt?rego zwolni?em, udaj?c si? do Ameryki, wszed? w s?u?b? Rovellasa. Opowiedzia? s?u??cej ochmistrzyni hrabiny ca?? histori? kupna domu w Villaca i mego przebrania si? za wie?niaka, s?u??ca powt?rzy?a to samej ochmistrzyni, ta za?, dla zaskarbienia sobie ?aski, powiedzia?a wszystko hrabiemu. Rovellas, por?wnywaj?c bezimienno?? mego listu, bieg?o?? okazan? w walce byk?w i nag?y m?j wyjazd do Ameryki, doszed? do wniosku. ?e by?em szcz??liwym kochankiem jego ma??onki. Dowiedzia?em si? tego wszystkiego dopiero p??niej; przybywszy jednak do Ameryki, otrzyma?em list nast?puj?cej tre?ci:
Senor Don Sancho de Pe?a Sombre!
Uwiadomiono mnie o stosunkach, jakie mia?e? z niegodziw?, kt?rej odt?d zaprzeczam nazwiska hrabiny Rovellas. Je?eli chcesz, mo?esz pos?a? po dzieci?, kt?re wkr?tce si? z niej narodzi. Co do mnie, wyje?d?am natychmiast za tob? do Ameryki, gdzie spodziewam si? zobaczy? ci? po raz ostatni w mym ?yciu.
List ten pogr??y? mnie w rozpaczy. Wkr?tce jednak bole?? moja dobieg?a ostatnich kra?c?w, gdy dowiedzia?em si? o ?mierci Elwiry, m??a pani i Rovellasa, kt?rego chcia?em przekona? o fa?szu jego zarzut?w. Uczyni?em jednak, co mog?em, dla zniweczenia potwarzy i uprawnienia rodu jego c?rki; nadto poprzysi?g?em uroczy?cie, gdy dziewczynka przyjdzie do lat, poj?? j? za ?on? lub te? nie o?eni? si? wcale. Po dope?nieniu tego obowi?zku os?dzi?em, ?e wolno mi szuka? ?mierci, kt?rej religia nie pozwala?a mi zada? samemu sobie.
W Ameryce na?wczas dziki lud, sprzymierzony z Hiszpanami, toczy? wojn? z s?siednim narodem. Uda?em si? tam i przyj?ty zosta?em od ludu. Dla pozyskania jednak, ?e tak powiem, prawa obywatelstwa, musia?em pozwoli?, a?eby wyk?uto mi ig?? na ca?ym ciele kszta?t w??a i ???wia. G?owa w??a zaczyna?a si? na prawym moim ramieniu, cia?o szesna?cie razy owija?o si? ko?o mojego i dopiero na wielkim palcu u prawej nogi ko?czy?o ogonem. Podczas obrz?du dziki operator naumy?lnie k?u? mnie do ko?ci, pr?buj?c, czy nie wydam surowo zakazanego krzyku bole?ci. Wytrzyma?em t? pr?b?. ?r?d m?czarni us?ysza?em ju? z daleka wrzaski dzikich naszych nieprzyjaci??, podczas gdy nasi zawodzili ?piew za umar?ych. Uwolniwszy si? z r?k kap?an?w. pochwyci?em maczug? i rzuci?em si? w sam war boju. Zwyci?stwo przechyli?o si? na nasz? stron?. Przy-nie?li?my ze sob? dwie?cie dwadzie?cia skalp?w, mnie za? na placu bitwy jednomy?lnie okrzykni?to kacykiem.
Po up?ywie dw?ch lat dzikie pokolenia Nowego Meksyku przesz?y na wiar? Chrystusa i podda?y si? koronie hiszpa?skiej.
Wiadoma wam zapewne jest reszta mojej historii. Osi?gn??em najwy?sze zaszczyty, o jakich mo?e zamarzy? poddany kr?la hiszpa?skiego. Ale musz? uprzedzi? ci?, zachwycaj?ca Elwiro, ?e nigdy nie b?dziesz wicekr?low?. Polityka gabinetu madryckiego nie pozwala, a?eby ludzie ?onaci piastowali w Nowym ?wiecie tak obszern? w?adz?. Od chwili, w kt?rej raczysz sta? si? moj? ?on? - ja przestan? nosi? tytu? wicekr?la. Mog? tylko z?o?y? u st?p twych godno?? granda hiszpa?skiego i maj?tek, o kt?rego ?r?d?ach winienem ci jeszcze, poniewa? b?dzie naszym wsp?lnym w przysz?o?ci, kilka s??w napomkn??.
Podbiwszy dwie prowincje p??nocnego Meksyku, otrzyma?em od kr?la pozwolenie na eksploatacj? jednej z najbogatszych kopal? srebra. W tym celu stowarzyszy?em si? z pewnym spekulantem z Veracruz i w pierwszym roku otrzymali?my dywidend? warto?ci trzech milion?w piastr?w; poniewa? jednak przywilej by? na moje imi?, dosta?em wi?c sze??kro? sto tysi?cy piastr?w wi?cej od mego wsp?lnika.
- Pozw?l, senor - przerwa? nieznajomy - suma przypadaj?ca na wicekr?la wynosi?a milion osiemkro? sto tysi?cy plastr?w, na wsp?lnika za? - milion dwa-kro? sto tysi?cy.
- Tak s?dz? - odpar? naczelnik Cygan?w.
- Czyli, wyra?niej m?wi?c - rzek? nieznajomy - po?owa sumy plus po?owa r??nicy. Jasne jak dwa razy dwa cztery.
- Masz senor s?uszno?? - odpowiedzia? naczelnik, po czym tak dalej ci?gn??:
.- Wicekr?l, pragn?c dok?adnie mnie uwiadomi? o stanie swego maj?tku, rzek?:
- Na drugi rok zapu?cili?my si? g??biej we wn?trzno?ci ziemi i musieli?my zbudowa? przej?cia, studnie, galerie. Wydatki, kt?re dot?d czwart? cz??? wynosi?y, powi?kszy?y si? o jedn? ?sm?, ilo?? za? kruszcu spad?a o jedn? sz?st?.
Na te s?owa geometra doby? z kieszeni tabliczek i o??wka, ale my?l?c, ?e trzyma pi?ro, umoczy? o??wek w czekoladzie; widz?c jednak, ?e czekolada nie pisze, chcia? otrze? pi?ro o sw?j czarny kaftan i otar? je o sukni? Rebeki. Nast?pnie zacz?? co? gryzmoli? na swoich tabliczkach. Roze?mieli?my si? z jego roztargnienia, a naczelnik Cygan?w tak dalej m?wi?:
- Na trzeci rok przeszkody jeszcze si? powi?kszy?y. Musieli?my sprowadzi? g?rnik?w z Peru l dali?my im pi?tnast? cz??? dochodu, nie obci??aj?c ich wcale wydatkami, kt?re tego roku wzros?y o dwie pi?tnaste. Natomiast ilo?? kruszcu zwi?kszy?a si? o sze?? i jedna czwart? razy w por?wnaniu z ilo?ci? przesz?o-roczn?.
W tym miejscu zorientowa?em si?, ?e naczelnik chce poba?amuci? geometrze jego rachunki. W istocie, nadaj?c swemu opowiadaniu form? zagadnienia, tak dalej ci?gn??:
- Odt?d, pani, nasze dywidendy ci?gle zmniejsza?y si? o dwie siedemnaste. Poniewa? jednak umieszcza?em na procent pieni?dze zyskane na kopalniach i do??cza?em do kapita?u procenty od procent?w, otrzyma?em jako ostateczn? sum? mego maj?tku pi??dziesi?t milion?w piastr?w, kt?re sk?adam u twych n?g wraz z moimi tytu?ami, sercem i r?k?.
Tu nieznajomy, ci?gle pisz?c na tabliczkach, powsta? i uda? si? drog?, kt?r? przybyli?my do obozu; ale zamiast i?? prosto, zboczy? na ?cie?k? prowadz?c? do potoku, sk?d Cyganie czerpali wod?, i wkr?tce potem us?yszeli?my plusk cia?a wpadaj?cego w potok.
Pobieg?em mu na pomoc, rzuci?em si? w wod? i pasuj?c si? z pr?dem, zdo?a?em wreszcie naszego roztargnionego wyci?gn?? na brzeg. Dobyto z niego wod?, kt?rej si? opi?, rozpalono wielki ogie? i gdy po d?ugich staraniach geometra wr?ci? do zmys??w, wlepi? w nas b??dne oczy i rzek? s?abym g?osem:
- B?d?cie przekonani, ?e maj?tek wicekr?la wynosi? sze??dziesi?t milion?w dwadzie?cia pi?? tysi?cy sto sze??dziesi?t jeden piastr?w, przypuszczaj?c, ?e cz??? wicekr?la tak si? zawsze mia?a do cz??ci jego wsp?lnika, jak tysi?c osiemset do tysi?ca dwustu, czyli jak trzy do dw?ch.
To powiedziawszy geometra wpad? w pewien rodzaj letargu, z kt?rego nie chcieli?my go budzi?, s?dz?c, ?e potrzebuje spoczynku. Spa? a? do sz?stej wieczorem i zbudzi? si? po to, aby jedna za drug? pope?nia? tysi?ce niedorzeczno?ci.
Naprz?d zapyta?, kto wpad? w wod?. Gdy mu odpowiedziano, ?e on sam i ?e ja go wyratowa?em, zbli?y? si? ku mnie z wyrazem naj?agodniejszej grzeczno?ci i rzek?:
- W istocie, nie my?la?em, ?e umiem tak dobrze p?ywa?; mocno mnie to cieszy, ?e zachowa?em kr?lowi jednego z najdzielniejszych oficer?w, gdy? senor jeste? kapitanem w gwardii wallo?skiej, sam mi to powiedzia?e?. a ja mam wyborn? pami??.
Towarzystwo parskn??o ?miechem, ale geometra bynajmniej si? nie zmiesza? i ci?gle nas bawi? swoimi roztargnieniami.
Kabalista r?wnie? by? zaj?ty i bezustannie tylko m?wi? o ?ydzie Wiecznym Tu?aczu, kt?ry mia? mu udzieli? niekt?rych wiadomo?ci o dw?ch szatanach, nazywaj?cych si? Emin? i Zibeld?. Rebeka wzi??a mnie pod r?k? i odwi?d?szy kawa?ek, a?eby towarzystwo nie mog?o nas s?ysze?, rzek?a:
- Drogi Alfonsie, zaklinam ci?, powiedz mi twoje zdanie o tym wszystkim, co s?ysza?e? i widzia?e? od czasu przybycia twego w te g?ry i co my?lisz o tych dw?ch wisielcach, kt?rzy wyrz?dzaj? nam tyle psot.
- Sam nie wiem, co mam odpowiedzie? na to pytanie - odrzek?em. - Tajemnica, kt?ra zajmuje twego brata, jest mi zupe?nie nieznana. Co do mnie, przekonany jestem, ?e u?piono mnie za pomoc? napoju i zaniesiono pod szubienic?. Zreszt?, sama m?wi?a? mi o w?adzy, jak? Gomelezowie skrycie sprawuj? w tych okolicach.
- Tak jest - przerwa?a Rebeka - zdaje mi si?, ?e chc?, aby? przeszed? na wiar? Proroka i, moim zdaniem, powiniene? to uczyni?.
- Jak to? - zawo?a?em - wi?c i ty jeste? ich wsp?lniczk??
- Bynajmniej - odpowiedzia?a - ja mam w?asne widoki na celu; wszak?e m?wi?am ci, ?e nigdy nie pokocham ?adnego z moich wsp??wyznawc?w ani te? chrze?cijanina. Ale z??czmy si? z towarzystwem, kiedy indziej pom?wimy o tym obszerniej.
Rebeka posz?a do brata, ja za? uda?em si? w przeciwn? stron? i zacz??em rozmy?la? nad tym wszystkim, co widzia?em i s?ysza?em. Ale im wi?cej zag??bia?em si? w moich my?lach, tym mniej mog?em doszuka? si? w nich ?adu.