Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (16)

Dzie? pi?tnasty
Obudzi?em si? do?? wcze?nie i czekaj?c na ?niadanie poszed?em na przechadzk?. Spostrzeg?em z daleka kabalist?, kt?ry z siostr? prowadzi? ?waw? rozmow?. Odwr?ci?em si?, nie chc?c im przerywa?, ale wkr?tce ujrza?em, ?e kabalista d??y w stron? obozu, Rebeka za? z po?piechem ku mnie si? zbli?a. Post?pi?em kilka krok?w naprzeciw niej i razem udali?my si? na przechadzk?, nie odzywaj?c si? do siebie. Nareszcie pi?kna Izraelitka pierwsza przerwa?a milczenie i rzek?a:
- Senor Alfonsie, czyni? ci zwierzenie, kt?re nie b?dzie dla ciebie oboj?tne, je?eli los m?j przynajmniej nieco ci? obchodzi. Porzucam raz na zawsze nauki kabalistyczne. Tej nocy g??boko rozmy?la?am nad tym postanowieniem. I na c?? mi ta pr??na nie?miertelno??, jak? m?j ojciec chcia? mnie obdarzy?? Czy? i bez tego nie jeste?my wszyscy nie?miertelni? Czy? nie mamy z??czy? si? razem w przybytku sprawiedliwych? Pragn? u?ywa? tego kr?tkiego ?ycia, przep?dzi? je z prawdziwym ma??onkiem, nie za? z gwiazdami. Chc? by? matk?, widzie? dzieci moich dzieci, a potem, znudzona i syta ?ycia, chc? zasn?? w ich obj?ciach i ulecie? na ?ono Abrahama. Co my?lisz o tym zamiarze?
- Popieram go z ca?ej si?y - odpowiedzia?em - ale c?? na to brat tw?j powiada?
- Z pocz?tku - rzek?a - uni?s? si? szalonym gniewem, ale nast?pnie obieca? mi, ?e to samo uczyni, je?eli b?dzie musia? wyrzec si? c?rek Salomona. Zaczeka wi?c, dop?ki s?o?ce nie wejdzie w znak Panny, i potem powe?mie nieodzowne postanowienie. Tymczasem chcia?by dowiedzie? si?, co to za upiory naigrawa?y si? z niego w Venta Quemada i nazywa?y Emin? i Zi-beld?. Nie chcia? sam zadawa? ci wzgl?dem nich pyta?, utrzymuje bowiem, ?e nie wiesz wi?cej od niego. Dzisiejszego wieczora jednak chce przywo?a? ?yda Wiecznego Tu?acza, tego samego, kt?rego widzia?a? u pustelnika. Spodziewa si?, ?e b?dzie m?g? powzi?? od niego niekt?re wiadomo?ci.
Podczas gdy Rebeka tak m?wi?a, zawiadomiono nas, ?e ?niadanie ju? jest gotowe. Zastawiono je w obszernej jaskini, dok?d pochowano tak?e namioty, gdy? niebo zaczyna?o pokrywa? si? chmurami. Niebawem zagrzmia?a straszna burza. Widz?c, ?e jeste?my skazani na przep?dzenie reszty dnia w jaskini, prosi?em Starego naczelnika, a?eby ci?gn?? dalej swoj? histori?, co te? uczyni? w tych s?owach:
DALSZY CI?G HISTORII NACZELNIKA CYGAN?W
Przypominasz sobie, senor Alfonsie, histori? ksi??niczki Monte Salerno, kt?r? mi opowiada? Giulio Romati; m?wi?em ci, jakie ta historia uczyni?a na mnie wra?enie. Gdy udali?my si? na spoczynek, w pokoju przy?wieca? nam tylko s?aby blask lampy. L?ka?em si? spogl?da? na ciemne k?ty izby, zw?aszcza za? na pewn? skrzyni?, gdzie gospodarz zwyk? przechowywa? zapas j?czmienia. Zdawa?o mi si?, ?e za chwil? ujrz? wychodz?cych z niej sze?? ko?ciotrup?w ksi??niczki. Zawin??em si? w ko?dr?, a?eby nic nie widzie?, i wkr?tce zasn??em.
Dzwonki mu??w nazajutrz wcze?nie mnie rozbudzi?y; jeden z pierwszych by?em na nogach. Zapomnia?em i o Romatim, i o ksi??niczce, i my?la?em tylko o rozkoszy z dalszego ci?gu mojej podr??y. W istocie, by?a ona nader przyjemna. S?o?ce, zakryte nieco chmurami, nie pali?o nas zbyt silnie i mulnicy postanowili ca?y dzie? jecha? bez odpoczynku, zatrzymuj?c si? tylko przy studni dos Leones, gdzie droga do Segowii ??czy?a si? z go?ci?cem do Madrytu. Miejsce to zdobi? pi?kne drzewa, dwa za? lwy, wyrzucaj?ce wod? do marmurowej wanny, niema?o przyczyniaj? si? do podniesienia jego uroku.
By?o ju? po?udnie, kiedy?my tam przybyli, i zaledwie stan?li?my na miejscu, gdy ujrzeli?my podr??nych, ci?gn?cych drog? z Segowii. Na pierwszym mule, otwieraj?cym poch?d, siedzia?a m?oda dziewczyna, jak si? zdawa?o, w moim wieku, chocia? w istocie by?a nieco starsza. Mu?a jej prowadzi? siedemnastoletni mniej wi?cej ch?opiec, przystojny i dobrze ubrany, chocia? w zwyk?ej odzie?y stajennych pos?ugacz?w. Za nimi post?powa?a kobieta w pewnym wieku, kt?r? mo?na by?o wzi?? za ciotk? Dalanos?, nie tak dla podobie?stwa rys?w, jak raczej ruch?w i ca?ej postaci, zw?aszcza za? dla tego samego wyrazu dobroci rozlanego na jej twarzy. S?u??cy zamykali poch?d.
Poniewa? przybyli?my pierwsi, przeto zaprosili?my podr??nych do podzielenia naszego posi?ku, kt?ry rozstawiono pod drzewami; kobiety przyj??y zaproszenie, ale ze smutkiem, szczeg?lnie za? m?oda dziewczyna. Czasami spogl?da?a czule na m?odego mulnika. kt?ry gorliwie jej us?ugiwa?, na co leciwa dama patrzy?a z politowaniem i ?zami w oczach. Zauwa?y?em ich zmartwienie i rad bym by? powiedzie? im co? pocieszaj?cego, ale nie wiedz?c, jak zacz??, zajada?em w milczeniu.
Ruszyli?my w drog?: dobra moja ciotka przysun??a si? do nieznajomej damy, ja za? zbli?y?em si? do m?odej dziewczyny i widzia?em, jak m?ody mulnik pod pozorem poprawiania siod?a dotyka? si? jej nogi lub r?ki, a raz nawet spostrzeg?em, ?e poca?owa? j? w d?o?.
Po dw?ch godzinach dostali?my si? do Olmedo, gdzie mieli?my zatrzyma? si? na nocleg. Ciotka moja kaza?a wynie?? sto?ki przed drzwi gospody i zasiad?a z towarzyszk? podr??y. Po chwili poleci?a mi, abym kaza? przynie?? czekolady. Wszed?em do domu i chc?c poszuka? naszych ludzi, znalaz?em si? w pokoju, gdzie ujrza?em m?od? dziewczyn? w obj?ciach swego mulnika. Oboje zalewali si? rzewnymi ?zami. Na ten widok ma?o mi serce nie p?k?o; rzuci?em si? na szyj? m?odego mulnika i rozp?aka?em si? prawie do szale?stwa. Wtem nadesz?y obie damy. Moja ciotka, nies?ychanie wzruszona, wyci?gn??a mnie z pokoju i zapyta?a o przyczyn? tych ?ez. Nie wiedz?c, dlaczego p?akali?my, nie umia?em jej na to odpowiedzie?. Gdy us?ysza?a, ?e p?aka?em bez ?adnej przyczyny, nie mog?a wstrzyma? si? od ?miechu. Tymczasem druga dama zamkn??a si? z m?od? dziewczyn?; us?yszeli?my, jak szlocha?y razem, i nie pokaza?y si?, a? przy wieczerzy.
Biesiada nasza nie by?a ani d?uga, ani weso?a. Gdy zebrano ze sto?u, ciotka moja obr?ci?a si? do nieznajomej damy i rzek?a:
- Senora, niech mnie niebo uchowa od z?ych s?d?w o bli?nich, zw?aszcza za? o tobie, kt?ra wydajesz si? mie? dusz? dobr? i prawdziwie chrze?cija?sk?. Z tym wszystkim jednak mia?am szcz??cie wieczerza? z pani? i zawsze b?d? si? tym szczyci?a. Tymczasem m?j synowiec widzia?, jak ta m?oda dziewczyna ?ciska?a prostego mulnika, wprawdzie pi?knego ch?opca, z tej strony nie mam mu nic do zarzucenia, ale zdziwi?am si?, zauwa?ywszy, ?e pani nie znajdujesz w tym nic nagannego. Bez w?tpienia - nie mam ?adnego prawa... ale maj?c zaszczyt wieczerza? z pani?... przy tym droga do Burgos jest do?? daleka...
Tu ciotka moja tak si? zapl?ta?a, ?e nigdy nie by?aby wybrn??a z k?opotu, gdyby druga dama, w sam czas jej przerywaj?c, nie by?a rzek?a:
- Tak jest, masz pani s?uszne prawo po tym, co widzia?a?, pyta? si? o powody mego pob?a?ania. Powinna bym o nich zamilcze?, ale widz?, ?e nie przystoi, abym ukrywa?a przed pani?, cokolwiek si? mnie dotyczy. To m?wi?c zacna dama doby?a chustki, otar?a oczy i zacz??a w te s?owa:
HISTORIA MARII DE TORRES
Jestem najstarsz? c?rk? don Emanuela de Noru?a, oidora trybuna?u w Segowii. W osiemnastym roku ?ycia zosta?am po?lubiona don Henrykowi de Torres, by?emu pu?kownikowi wojsk hiszpa?skich. Matka moja umar?a na kilka lat przedtem, ojca utracili?my we dwa miesi?ce po moim ma??e?stwie i przyj?li?my do naszego domu m?odsz? moj? siostr?, Elwir?, kt?ra w?wczas mia?a dopiero czternasty rok, ale ju? na ca?? okolic? s?yn??a z pi?kno?ci. Pu?cizna po moim ojcu by?a prawie ?adna. Co si? tyczy mego m??a, ten posiada? do?? znaczne dobra, ale zmuszony uk?adem familijnym, musia? dawa? pensje pi?ciu kawalerom malta?skim i wyposa?y? sze?? spokrewnionych z nami zakonnic, tak ?e ostatecznie doch?d nasz zaledwie wystarcza? na przyzwoite utrzymanie. Wszelako wsparcie roczne, przyznane przez dw?r memu m??owi z tytu?u jego dawnej s?u?by, polepsza?o nieco nasze po?o?enie.
By?o w?wczas w Segowii wiele szlacheckich dom?w, kt?re nie by?y zamo?niejsze od naszego. Z??czone wsp?ln? korzy?ci?, wprowadzi?y zwyczaj ?cis?ej oszcz?dno?ci. Rzadko kiedy jedni drugich odwiedzali: kobiety wygl?da?y przez okna, m??czy?ni spacerowali po ulicach. Grano wiele na gitarze, wzdychano jeszcze wi?cej, gdy? to wszystko nic nie kosztowa?o. Fabrykanci sukna wigoniowego ?yli wystawnie, ale poniewa? nie byli?my w stanie ich na?ladowa?, przeto m?cili?my si?, gardz?c nimi i wy?miewaj?c ich na wszystkie strony.
Czym starsza by?a moja siostra, tym wi?cej gitar brz?cza?o na naszej ulicy. Niekt?rzy z grajk?w wzdychali, podczas gdy inni brzd?kali lub te? wzdychali i brzd?kali zarazem.
Pi?kno?ci miejskie usycha?y z zazdro?ci, ale ta. kt?ra by?a przedmiotem tych ho?d?w, bynajmniej me zwraca?a na nie uwagi. Siostra moja prawie zawsze kry?a si? w swoim pokoju, ja za?, aby nie okaza? si? niegrzeczn?, siada?am w oknie i przemawia?am do ka?dego kilka wdzi?cznych s??w. By? to konieczny obowi?zek, od kt?rego nie mog?am si? uwolni?, wszelako gdy ostatni brzd?kacz odchodzi?, zamyka?am okno z niewypowiedzian? przyjemno?ci?. M?? m?j i siostra czekali na mnie w jadalnym pokoju. Siadali?my do skromnej wieczerzy, kt?r? o?ywiali?my tysi?cznymi ?artami z zalotnik?w. Ka?dy dostawa? swoj? cz??? i mniemam, ?e gdyby byli s?yszeli, co o nich m?wiono, nazajutrz ?aden nie by?by powr?ci?. Nie pob?a?ali?my nikomu; rozmowy te sprawia?y nam tak wielk? przyjemno??, ?e cz?sto dopiero p??no w nocy szli?my na spoczynek.
Pewnego wieczora, gdy m?wili?my o ulubionym przedmiocie, Elwira, przybrawszy powa?n? posta?, rzek?a:
- Czy zauwa?y?a?, siostro, ?e jak tylko wszyscy brzd?kacze odejd? z ulicy i zga?nie ?wiat?o w pokojach od frontu, s?ycha? dwie lub trzy segidylle, ?piewane raczej przez mistrza ni? przez zwyk?ego amatora.
M?? m?j potwierdzi? te s?owa i doda?, ?e sam ju? uczyni? by? t? sam? uwag?. Przypomnia?am sobie, ?e w istocie s?ysza?am co? podobnego, i zacz?li?my ?artowa? z mojej siostry i nowego jej zalotnika. Jednakowo? zda?o nam si?, ?e przyjmuje te ?arty z mniejsz? weso?o?ci? ni? zazwyczaj.
Nazajutrz, po?egnawszy brzd?kacz?w i zamkn?wszy okno, zgasi?am ?wiat?o i zosta?am w pokoju. Wkr?tce us?ysza?am g?os, o kt?rym siostra nam m?wi?a. ?piewak zacz?? od kunsztownej przygrywki, po czym zawi?d? pie?? o rozkoszach tajemnicy, drug? o boja?li-wej mi?o?ci i potem nic ju? nie s?ysza?am. Wychodz?c z pokoju, ujrza?am moj? siostr? przys?uchuj?c? si? pode drzwiami. Uda?am, ?e nic nie widz?, ale przy wieczerzy zauwa?y?am, ?e cz?sto wpada w zadum? i roztargnienie.
Tajemniczy ?piewak codziennie powtarza? swoje serenady i tak przyzwyczai? nas do swych pie?ni, ?e dopiero wys?uchawszy go siadali?my do wieczerzy. Sta?o?? i tajemnica rozbudzi?y ciekawo?? Elwiry i wywar?y na niej wra?enie.
Tymczasem dowiedzieli?my si? o przybyciu do Segowii nowej osoby, kt?ra mocno zaj??a wszystkich. By? to hrabia Rovellas, wyp?dzony z dworu i, jako taki, nader wa?ny w oczach mieszka?c?w prowincji. Rovellas urodzi? si? w Veracruz; matka jego, rodem Meksykanka, wnios?a w dom jego ojca ogromny maj?tek, poniewa? za? w?wczas Amerykanie dobrze byli widziani u dworu, m?ody zatem Kreol przeby? morze w nadziei otrzymania tytu?u granda. Mo?esz sobie wyobrazi?, senora, ?e urodziwszy si? w Nowym ?wiecie, niewiele mia? poj?cia o zwyczajach Starego. Za to jednak ol?niewa? zbytkiem i sam nawet kr?l raczy? bawi? si? jego prostoduszno?ci?. Poniewa? wszak?e wszystkie jego post?pki pochodzi?y z wyg?rowanej mi?o?ci w?asnej, sko?czy? na tym, ?e powszechnie si? z niego ?miano.
M?odzi panowie mieli w?wczas rycerski zwyczaj wybierania damy swych my?li. Nosili ich barwy, a niekiedy r?wnie? ich cyfry, jak na przyk?ad podczas turniej?w. zwanych parejas.
Rovellas. kt?ry by? nies?ychanie dumny, wywiesi? cyfry ksi??niczki Asturii. Kr?lowi my?l ta bardzo si? podoba?a, ale ksi??niczka, czuj?c si? mocno obra?ona, pos?a?a nadwornego alguacila, kt?ry aresztowa? hrabiego i zawi?z? go do wi?zienia w Segowii. Po tygodniu Rovellas zosta? uwolniony z zakazem wydalania si? z tego miasta. Pow?d wygnania, jak widzisz, nie by? nader zaszczytny, wszelako hrabia nawet tym potrafi? si? che?pi?. Z przyjemno?ci? rozmawia? o swej nie?asce i dawa? do zrozumienia, ?e ksi??niczka nie by?a oboj?tna na jego o?wiadczenia.
Rzeczywi?cie, Rovellas posiada? wszystkie rodzaje mi?o?ci w?asnej. By? przekonany, ?e umie wszystko i ?e ka?dy zamiar potrafi przyprowadzi? do skutku, szczeg?lnie za? che?pi? si? ze sztuki zwalczania byk?w, ?piewania i ta?ca. Nikt nie by? do?? niegrzeczny, aby si? z nim sprzecza? o dwa ostatnie talenty, byki tylko nie okazywa?y tak wykwintnego wykszta?cenia. Wszelako hrabia, przy pomocy swoich doje?d?acz?w, uwa?a? si? za niezwyci??onego.
Powiedzia?am ci ju?, ?e nie prowadzili?my dom?w otwartych, jedynie pierwsze odwiedziny zawsze przyjmowali?my. M?? m?j by? cz?owiekiem powszechnie powa?anym, r?wnie dla urodzenia, jak i dla zas?ug wojskowych, Rovellas przeto uzna? za stosowne zacz?? od naszego domu. Przyj??am go, siedz?c na podwy?szeniu, on za? usiad? w pewnej odleg?o?ci, wedle zwyczaj?w naszego kraju, kt?re wymagaj? zachowywania dystansu mi?dzy nami a m??czyznami przychodz?cymi nas odwiedza?.
Rovellas m?wi? wiele i z ?atwo?ci?. Po?r?d rozmowy moja siostra wesz?a i usiad?a przy mnie. Hrabia tak by? zachwycony pi?kno?ci? Elwiry, ?e stan?? jak skamienia?y. Wyj?ka? kilka wyraz?w bez ?adnego zwi?zku, a nast?pnie zapyta?, jaka jest jej ulubiona barwa. Elwira odpowiedzia?a, ?e dot?d ?adnej nie da?a pierwsze?stwa.
- Pani - przerwa? hrabia - poniewa? oznajmiasz mi tak? oboj?tno??, wypada mi wi?c objawi? smutek, i kolor ciemny b?dzie odt?d jedyn? moj? barw?.
Moja siostra, wcale nie przyzwyczajona do podobnych grzeczno?ci, nie wiedzia?a, co ma na to odpowiedzie?. Rovellas wsta?, po?egna? si? z nami i odszed?. Tego jeszcze wieczora dowiedzieli?my si?, ?e wsz?dzie, gdzie by? z odwiedzinami, o niczym nie m?wi?, jak tylko o pi?kno?ci Elwiry, nazajutrz za? doniesiono nam, ?e zam?wi? czterdzie?ci ciemnych liberii, wyszywanych z?otem i czarnym jedwabiem. Odt?d nie us?yszeli?my wi?cej tkliwych wieczornych pie?ni.
Rovellas, znaj?c zwyczaj szlachetnych dom?w Se-gowii, zwyczaj, kt?ry nie pozwala? cz?sto przyjmowa?, z pokor? podda? si? swemu losowi i przep?dza? wieczory pod naszymi oknami, razem z m?odzie?? dobrze urodzon?, kt?ra wy?wiadcza?a nam ten zaszczyt. Poniewa? nie otrzyma? godno?ci granda, wi?ksza za? cz??? naszych m?odych znajomych nale?a?a do kastylijskich titulados, panowie ci zatem uwa?ali go za r?wnego sobie i odpowiednio do tego traktowali. Wszelako bogactwa nieznacznie odzyska?y swoj? przewag?; wszystkie gitary milk?y, gdy on gra?, i hrabia przewodzi? tak w rozmowie, jak na koncertach.
Ta wy?szo?? nie czyni?a jeszcze zado?? dumie Rovellasa; pa?a? niepow?ci?gnion? ch?ci? potykania si? z bykiem w naszej obecno?ci i ta?czenia z moj? siostr?. O?wiadczy? nam wi?c z emfaz?, ?e kaza? sprowadzi? sto byk?w z Guadarramy i wy?o?y? parkietem miejsce oddalone o sto krok?w od amfiteatru, gdzie po sko?czeniu widowisk towarzystwo b?dzie mog?o przep?dza? noce na ta?cach. Kilka tych s??w uczyni?o nies?ychane wra?enie w Segowii. Hrabia wszystkim zawr?ci? g?owy i je?eli nie zniszczy?, to przynajmniej nadwer??y? wszystkie maj?tki.
Zaledwie rozesz?a si? wie?? o walce byk?w, gdy naraz ujrzano naszych m?odych ludzi biegaj?cych jakby w oszo?omieniu, ucz?cych si? postaw przyj?tych w walkach, zamawiaj?cych bogate szaty i szkar?atne p?aszcze. Sama odgadniesz, senora, co przez ten czas porabia?y kobiety. Przymierza?y wszystkie, jakie tylko mia?y, suknie i stroje na g?owy; co wi?cej, sprowadzano modniarki i krawc?w, a kredyt zast?pi? miejsce bogactw.
Wszyscy tak byli zaj?ci, ?e nasza ulica zacz??a si? wyludnia?. Wszelako Rovellas o zwyk?ej godzinie przyszed? pod nasze okna. Oznajmi?, ?e kaza? sprowadzi? z Madrytu dwudziestu pi?ciu cukiernik?w, i prosi? nas, aby?my zawyrokowa?y o ich zdolno?ciach. W tej samej chwili ujrzeli?my s?u??cych w ciemnej liberii szamerowanej z?otem, kt?rzy na z?ocistych tacach przynosili ch?odz?ce napoje.
Nazajutrz powt?rzy?a si? ta sama historia i m?? m?j s?usznie pocz?? si? gniewa?. Nie uznawa? za stosowne, aby drzwi naszego domu sta?y si? miejscem publicznych schadzek. Raczy? poradzi? si? mnie w tej mierze; by?am, jak zawsze, tego samego zdania, postanowili?my wi?c wyjecha? do ma?ego miasteczka Villaca, gdzie posiadali?my dom i grunta. Tym sposobem nawet ?atwiej mogli?my zastosowa? oszcz?dno?ci, omin?? kilka bal?w i widowisk, a tak?e oszcz?dzi? kilku niepotrzebnych wydatk?w na stroje. Poniewa? jednak dom w Villaca wymaga? naprawy, musieli?my zatem od?o?y? nasz wyjazd o trzy tygodnie. Jak tylko zamiar ten zosta? rozg?oszony, natychmiast Rovellas objawi? sw? bole?? i da? wyraz uczuciom, kt?rymi pa?a? ku mojej siostrze. Elwira tymczasem, jak mi si? wydaje, zupe?nie zapomnia?a o tkliwym wieczornym g?osie, pomimo to jednak przyjmowa?a o?wiadczenia hrabiego z przyzwoit? ozi?b?o?ci?.
Powinnam by?a wspomnie?, ?e w?wczas syn m?j mia? dwa lata; od tego czasu znacznie wyr?s?, jak to senora widzia?a?, on to bowiem jest tym m?odym mulnikiem, kt?ry podr??uje z nami. Ch?opiec ten, kt?rego nazwali?my Lonzetem, by? jedyn? nasz? pociech?. Elwira kocha?a go r?wnie jak ja i mog? wyzna?, ?e on jeden nas rozwesela?, gdy by?y?my znudzone czczymi grzeczno?ciami zalotnik?w siostry.
Kiedy mieli?my ju? uda? si? do Villaca, Lonzeto zachorowa? na osp?. ?atwo poj?? nasz? rozpacz; dnie i noce przep?dzali?my przy jego ???ku, a przez ca?y ten czas tkliwy wieczorny g?os znowu wy?piewywa? t?skne pie?ni. Elwira p?oni?a si?, jak tylko ?piewak zaczyna? przygrywa?, pomimo to jednak gorliwie zajmowa?a si? Lonzetem. Nareszcie wyzdrowia?o drogie dzieci?, okna nasze znowu otworzy?y si? dla wzdychaj?cych, ale tajemniczy ?piewak umilk?.
Jak tylko pokaza?y?my si? w oknie, wnet Rovellas stawi? si? przed nami. Oznajmi?, ?e walka byk?w tylko z naszego powodu zosta?a od?o?ona, i prosi?, aby?my naznaczy?y dzie? widowiska. Odpowiedzia?y?my na t? grzeczno?? jak nale?a?o. Nareszcie wyznaczono ?w pami?tny dzie? na nast?pn? niedziel?, kt?ra, niestety, zbyt wcze?nie nadesz?a dla biednego hrabiego.
Nie b?d? wdawa?a si? w opis szczeg???w tego widowiska. Kto widzia? jedno, ma wyobra?enie o reszcie. Wiadomo jednak?e, ?e szlachta nie potyka si? tak, jak ludzie gminnego urodzenia. Panowie wje?d?aj? konno i zadaj? bykowi pchni?cie rejonem, czyli dzirytem, po czym powinni sami otrzyma? jedno uderzenie, ale konie ju? s? tak wyuczone, ?e cios rozjuszonego zwierz?cia zaledwie dra?nie je po grzbiecie. Wtedy szlachcic ze szpad? w r?ku zeskakuje z konia. A?eby to si? powiod?o, byk nie mo?e by? z?o?liwy. Tymczasem doje?d?acze hrabiego przez zapomnienie zamiast toro franco wypu?cili toro marrajo. Znawcy natychmiast poznali b??d, ale Rovellas by? ju? w szrankach i. nie by?o sposobu wycofania si?. Uda?, ?e nie spostrzega gro??cego mu niebezpiecze?stwa, zatoczy? koniem i zada? bykowi cios dzirytem w praw? ?opatk?, wyci?gaj?c przy tym r?k? i pochylaj?c cia?o mi?dzy rogi zwierz?cia, jak tego wymaga?y przepisy sztuki.
Zraniony byk uda?, ?e ucieka ku drzwiom, ale zwr?ciwszy si? nagle, poskoczy? na hrabiego i podni?s? go na rogi z tak? gwa?towno?ci?, ?e ko? upad? zewn?trz areny, je?dziec za? zosta? w szrankach. Wtedy byk powr?ci? do niego, zaczepi? rogiem ko?nierz jego sukni, zakr?ci? nim w powietrzu i odrzuci? go na drug? stron? placu walki. Po czyni, widz?c, ?e ofiara wymkn??a si? Jego w?ciek?o?ci, j?? szuka? j? rozjuszonymi oczyma i nareszcie spostrzeg?szy hrabiego, le??cego prawie bez ducha, spogl?da? na? z coraz wzrastaj?c? z?o?ci?, kopa? ziemi? nogami i bi? biodra ogonem. W tej samej chwili jaki? m?ody cz?owiek wskoczy? w szranki, pochwyci? szpad? i szkar?atny p?aszcz Rovellasa i stan?? przed bykiem. Z?o?liwe zwierz? uczyni?o kilka mylnych obrot?w, kt?re jednak nie oszuka?y nieznajomego, nareszcie w?ciek?y byk, pochyliwszy rogi do ziemi, uderzy? na niego, wbi? si? na podstawion? szpad? i pad? martwy u st?p zwyci?zcy. Nieznajomy rzuci? szpad? i p?aszcz na byka, spojrza? na nasz? lo??, sk?oni? si? nam, wyskoczy? ze szrank?w i znik? w t?umie. Elwira u?cisn??a mnie za r?k? i rzek?a:
- Jestem pewna, ?e to nasz tajemniczy ?piewak.
Gdy naczelnik Cygan?w ko?czy? to opowiadanie, jeden z jego powiernik?w przyszed? zdawa? spraw? z dziennych czynno?ci, prosi? nas wi?c, aby?my pozwolili od?o?y? dalszy ci?g do jutra, i wyszed? zatrudnia? si? rz?dami swego ma?ego pa?stwa.
- W istocie - rzek?a Rebeka - przykro mi. ?e przerwano naczelnikowi opowiadanie. Zostawili?my hrabiego le??cego w szrankach i je?eli do jutra nikt go nie podniesie, l?kam si?, by nie by?o za p??no.
- Nie obawiaj si? - przerwa?em - i b?d? pewna, ?e bogacza nie tak ?atwo opuszcz?; mo?esz zaufa? jego s?u?bie.
- Masz s?uszno?? - m?wi?a ?yd?wka - zreszt? nie to mnie niepokoi; chcia?abym dowiedzie? si? nazwiska wybawcy i czy to jest ten sam tajemniczy ?piewak.
- Ale? zdawa?o mi si? - zawo?a?em - ?e pani wiesz o wszystkim!
- Alfonsie - odpar?a - nie wspominaj mi wi?cej o naukach kabalistycznych. Pragn? tylko to wiedzie?, co sama us?ysz?, i nie chc? zna? innej nauki poza umiej?tno?ci? uszcz??liwienia tego, kogo pokocham.
- Jak to? wi?c uczyni?a? ju? wyb?r?
- Bynajmniej, o nikim dot?d nie my?la?am. Nie wiem dlaczego wyobra?am sobie, ?e cz?owiek mojej wiary z trudno?ci? zdo?a mi si? spodoba?, a poniewa? nie za?lubi? nigdy cz?owieka waszego wyznania, mog? wi?c wybiera? tylko w?r?d mahometan. Powiadaj?, ?e mieszka?cy Tunisu i Fezu s? nader pi?kni i przyjemni.
Obym tylko znalaz?a cz?owieka z czu?ym sercem, niczego wi?cej nie wymagam.
- Ale? - doda?em - sk?d ta odraza do chrze?cijan?
- Nie pytaj mnie o to, wiedz tylko, ?e nie mog? zmieni? wiary, chyba na mahometa?sk?.
Sprzeczali?my si? jaki? czas w ten spos?b, gdy jednak rozmowa zacz??a s?abn??, po?egna?em m?od? Izraelitk? i przep?dzi?em reszt? dnia na polowaniu. Wr?ci?em dopiero na wieczerz?. Zasta?em wszystkich w nader weso?ym usposobieniu. Kabalista rozprawia? o ?ydzie Wiecznym Tu?aczu, utrzymuj?c, ?e jest ju? w drodze i ?e niebawem przyb?dzie z g??bi Afryki. Rebeka rzek?a:
- Senor Alfonsie, ujrzysz tego, kt?ry zna? osobi?cie przedmiot twego ub?stwiania.
S?owa ?yd?wki mog?y mnie zapl?ta? w niemi?? dla mnie rozmow?, zacz??em wi?c m?wi? o czym innym. Szczerze pragn?li?my us?ysze? tego wieczora dalszy ci?g historii naczelnika Cygan?w, ale prosi? nas o pozwolenie od?o?enia jej na jutro. Udali?my si? na spoczynek i zasn??em nieprzerwanym snem.