Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (15)

Dzie? czternasty
Cyganki przynios?y mi czekolad? i raczy?y zasi??? ze mn? do ?niadania. Nast?pnie znowu wzi??em strzelb? i nie pojmuj?, jakie nieszcz?sne roztargnienie zaprowadzi?o mnie do szubienicy dw?ch braci Zota. Zasta?em ich odczepionych. Wszed?em pod szubienic? i ujrza?em oba trupy le??ce wzd?u? na ziemi, a mi?dzy nimi m?od? dziewczyn?, w kt?rej pozna?em Rebek?.
Obudzi?em j?, jak mo?na by?o naj?agodniej, jednakowo? widok, kt?rego nie mog?em zas?oni?, wtr?ci? j? w stan niewypowiedzianej bole?ci. Dosta?a konwulsji, zacz??a p?aka? i zemdla?a. Wzi??em j? na r?ce i zanios?em do pobliskiego ?r?d?a; tam skropi?em jej twarz wod? i z wolna przywr?ci?em do zmys??w.
Nigdy nie by?bym si? odwa?y? zapyta? j?, jakim sposobem dosta?a si? pod szubienic?, ale ona pierwsza zacz??a o tym m?wi?.
- Dobrze to przewidzia?am - rzek?a - ?e milczenie twoje b?dzie mia?o dla mnie zgubne skutki. Nie chcia?e? opowiedzie? nam swojej przygody, wi?c sta?am si? r?wnie jak ty ofiar? tych przekl?tych upior?w, kt?rych obrzydliwe igraszki w okamgnieniu zniweczy?y d?ugotrwa?e starania, przedsi?wzi?te przez mojego ojca dla zapewnienia mi nie?miertelno?ci. Dot?d nie mog? jeszcze wyt?umaczy? sobie wszystkich okropno?ci tej nocy. B?d? jednak stara?a si? przypomnie? je sobie i zdam ci z nich spraw?, ale nie zrozumia?by? mnie, gdybym nie zacz??a od pocz?tku mego ?ycia.
Rebeka zamy?li?a si? przez chwil? i w te s?owa zacz??a:
HISTORIA REBEKI
M?j brat, opowiadaj?c ci swoje przygody, zaznajomi? ci? z pewn? cz??ci? moich w?asnych. Ojciec nasz przeznacza? go na ma??onka dla dw?ch c?rek kr?lowej Saby, co do mnie za?. chcia?, abym za?lubi?a dw?ch geniusz?w przewodnicz?cych konstelacji Bli?ni?t.
Brat, kt?remu pochlebia? tak wspania?y zwi?zek, podwoi? zapa? do nauk kabalistycznych. Ja dozna?am zupe?nie przeciwnego wra?enia; przestrasza?a mnie my?l za?lubienia dw?ch naraz geniusz?w i tak by?am tym przera?ona, ?e nie mog?am u?o?y? dw?ch wierszy kaba?y. Ci?gle odk?ada?am prac? na jutro i sko?czy?am na tym, ?e prawie ca?kiem zapomnia?am tej sztuki, r?wnie trudnej jak niebezpiecznej.
Brat m?j niebawem spostrzeg? moj? niedba?o?? i obsypa? mnie najprzykrzejszymi wym?wkami. Przyrzek?am mu popraw?, nie my?l?c jednak o dotrzymaniu obietnicy. Nareszcie zagrozi? mi, ?e oskar?y mnie przed ojcem; zaklina?am go, aby mnie oszcz?dzi?. Wtedy przyrzek? czeka? jeszcze do najbli?szej soboty, ale poniewa? do tego czasu nic nie uczyni?am, wszed? do mnie o p??nocy, rozbudzi? i rzek?, ?e natychmiast wywo?a cie? naszego ojca - straszliwego Mamuna.
Pad?am mu do n?g, wzywa?am lito?ci, ale nadaremnie. Us?ysza?am, jak wym?wi? gro?n? formu??, wynalezion? niegdy? przez czarodziejk? z Endor. Natenczas na tronie z ko?ci s?oniowej ukaza? si? m?j ojciec. Wzrok jego zagniewany przej?? mnie zgroz?; my?la?am, ?e nie prze?yj? pierwszego wyrazu, jaki wyjdzie z jego ust. Jednak?e us?ysza?am jego g?os. Bo?e Abrahama! Wyrzek? straszliwe przekle?stwo; nie powt?rz? ci jego st?w...
Tu m?oda Izraelitka ukry?a twarz w d?onie i zdawa?a si? dr?e? na samo wspomnienie tej okropnej sceny; nareszcie przysz?a do siebie i tak m?wi?a dalej;
- Nie s?ysza?am reszty mowy ojca, zemdla?am bowiem, zanim sko?czy?. Odzyskawszy zmys?y, spostrzeg?am brata, podaj?cego mi ksi?g? Sefirot. Wola?abym znowu straci? przytomno??, ale trzeba by?o podda? si? wyrokowi. M?j brat, kt?ry dobrze wiedzia?, ?e nale?y wr?ci? ze mn? do pierwszych pocz?tk?w, mia? do?? cierpliwo?ci i jeden po drugim wszystkie mi je przypomnia?. Zacz??am od sk?adania sylab, nast?pnie przesz?am do wyraz?w i formu?. Powoli wznios?a ta nauka zupe?nie mnie oczarowa?a. Przep?dza?am ca?e noce w gabinecie, kt?ry s?u?y? memu ojcu za obserwatorium, i sz?am spa? dopiero, gdy ?wiat?o dzienne przerywa?o moje badania; wtedy upada?am ze znu?enia. Mulatka moja, Zulejka, rozbiera?a mnie, sama nie wiedzia?am kiedy. Po kilku godzinach spoczynku wraca?am do zatrudnie?, do kt?rych bynajmniej nie by?am stworzona, jak to sam wkr?tce zobaczysz.
Znasz Zulejk? i zapewne zauwa?y?e? nadzwyczajn? jej pi?kno??. Oczy jej tchn? s?odycz?, usta umila rozkoszny u?miech, cia?o za? zadziwia doskona?o?ci? kszta?t?w. Pewnego ranka, wracaj?c z obserwatorium, gdy d?ugo na pr??no wo?a?am na ni?. aby przysz?a mnie rozebra?, wesz?am do jej pokoju, kt?ry przylega do mojej sypialni. Ujrza?am j?, jak wychylona przez okno, p??naga, dawa?a znaki komu? na drugiej stronie doliny i s?a?a nami?tne poca?unki, w kt?re zdawa?a si? wk?ada? ca?? swoj? dusz?.
Dot?d nie mia?am ?adnego poj?cia o mi?o?ci; wyra?enie tego uczucia po raz pierwszy uderzy?o m?j wzrok. Tak by?am przej?ta i zaskoczona, ?e stan??am nieruchomo jak pos?g. Zulejka odwr?ci?a si?: ?ywy rumieniec przebi? orzechow? barw? jej p?ci i rozla? si? po ca?ym jej ciele. Ja tak?e zarumieni?am si? i nagle zblad?am. Czu?am, ?e odchodz? od zmys??w. Zulejka podbieg?a, pochwyci?a mnie w swoje obj?cia, a serce jej bij?ce tu? przy moim wzbudzi?o we mnie podobny niepok?j, jaki opanowa? jej zmys?y.
Mulatka rozebra?a mnie czym pr?dzej i po?o?ywszy do ???ka, odesz?a, jak mi si? wydawa?o, z przyjemno?ci?, a z jeszcze wi?kszym zadowoleniem zamkn??a za sob? drzwi. Wkr?tce us?ysza?am kroki m??czyzny wchodz?cego do jej pokoju. R?wnie szybkim jak mimowolnym poruszeniem zerwa?am si? z ???ka, pobieg?am do drzwi i przy?o?y?am oko do dziurki od klucza. Ujrza?am m?odego Mulata Tanzai, wnosz?cego koszyk nape?niony polnymi kwiatami. Zulejka pobieg?a mu naprzeciw, wzi??a pe?ne d?onie kwiat?w i przycisn??a je do ?ona. Tanzai zbli?y? si?, aby oddycha? ich zapachem, kt?ry miesza? si? z westchnieniami jego kochanki. Widzia?am wyra?nie, jak Zulejka zadr?a?a, dreszcz i mnie wskro? przej??, powiod?a po nim b??dnymi oczyma i pad?a w jego obj?cia. Rzuci?am si? na ???ko, obla?am ?zami po?ciel, ?kania dech mi zatrzymywa?y i z ogromn? bole?ci? zawo?a?am:
- Ach, moja sto dwunasta prababko, kt?rej imi? nosz?, ?agodna i czu?a ma??onko Izaaka! Je?eli z ?ona twego te?cia, z ?ona Abrahama, widzisz stan, w jakim si? znajduj?, ub?agaj cie? Mamuna i powiedz mu, ?e jego c?rka niegodna jest zaszczyt?w, kt?re dla niej przeznacza!
Wo?ania te zbudzi?y mego brata; wszed? do mnie i my?l?c, ?e jestem chora, da? mi uspokajaj?ce lekarstwo. Wr?ci? jeszcze w po?udnie i znalaz?szy, ?e puls bije mi gwa?townie, ofiarowa? si? dalej prowadzi? za mnie moje prace kabalistyczne. Z wdzi?czno?ci? przyj??am t? ofiar?, gdy? sama do niczego nie by?am zdolna. Ku wieczorowi zasn??am i mia?am sny cale odmienne od tych, jakie dot?d mnie nawiedza?y. Nazajutrz marzy?am na jawie, czyli raczej by?am tak roztargniona, ?e sama nie wiedzia?am, co m?wi?. Spojrzenia brata wywo?ywa?y na lica moje niewyt?umaczony rumieniec. Tym sposobem przesz?o osiem dni.
Pewnej nocy brat m?j wszed? do mego pokoju. Pod pach? trzyma? ksi?g? Sefirot, w r?ku za? szarf? z konstelacjami, na kt?rej wypisane by?o siedemdziesi?t dwie nazwy, jakie Zoroaster nada? konstelacji Bli?ni?t.
- Rebeko - rzek? do mnie - Rebeko, wyjd? z tego stanu, kt?ry ci? poni?a. Czas ju?, aby? spr?bowa?a twej w?adzy nad istotami ?ywio?owymi. Ta szarfa z konstelacjami zabezpieczy ci? przed ich natarczywo?ci?. Wybierz na okolicznych g?rach miejsce, kt?re u-znasz za najstosowniejsze do twoich dzia?a?, i pomy?l, ?e ca?y tw?j los od nich zale?y.
Po tych s?owach brat m?j wyprowadzi? mnie za bram? zamkow? i zamkn?? za mn? krat?.
Zostawiona sama sobie, zebra?am ca?? odwag?. Noc by?a ciemna, sta?am w koszuli, z bosymi nogami, rozpuszczonym w?osem, trzymaj?c ksi?g? w jednej, a magiczn? szarf? w drugiej r?ce. Zwr?ci?am kroki w kierunku g?ry, kt?ra zdawa?a mi si? by? najbli?sza. Jaki? pasterz chcia? mnie pochwyci?; odepchn??am go r?k?, w kt?rej trzyma?am ksi?g?, i pad? trupem u mych n?g. Nie b?dzie to ci? dziwi?o, gdy si? dowiesz, ?e ok?adka mojej ksi?gi by?a wystrugana z drzewa arki, kt?re ma w?asno?? niszczenia wszystkiego, czego tylko si? dotknie.
S?o?ce zacz??o wstawa?, gdy dosta?am si? na wierzcho?ek, kt?ry wybra?am do uskutecznienia moich dzia?a?; mog?am jednak rozpocz?? je dopiero nazajutrz o p??nocy. Schroni?am si? do jaskini, gdzie zasta?am nied?wiedzic? z kilkoma nied?wiadkami; rzuci?a si? na mnie, ale oprawa ksi?gi i tym razem nie by?a bezskuteczna; rozw?cieczone zwierz? upad?o u mych st?p. Wzd?te jej wymiona przypomnia?y mi, ?e umieram z czczo?ci, nie mia?am za? jeszcze ?adnego geniusza, a nawet ?adnego ducha b??dnego na moje rozkazy. Postanowi?am korzysta? ze sposobno?ci i po?o?ywszy si? na ziemi, ugasi?am pragnienie mlekiem nied?wiedzicy. Ostatki ciep?a, kt?re zwierz? jeszcze w sobie zachowa?o, uczyni?y jej pokarm mniej odra?aj?cym, ale wtem nied?wiadki przysz?y dopomina? si? o swoj? cz???. Wyobra? sobie, Alfonsie, szesnastoletni? dziewczyn?, kt?ra nigdy dot?d nie opu?ci?a swego domu rodzinnego, nagle w tak okropnym po?o?eniu. Wprawdzie mia?am w r?ku straszliw? bro?, ale nie by?am przyzwyczajona jej u?ywa?, najmniejsza za? nieuwaga mog?a j? przeciw mnie obr?ci?.
Tymczasem spostrzeg?am, ?e trawa schnie pod moimi stopami, powietrze gwa?townie roz?arza si?, a ptaki padaj? martwe w przelocie. Pozna?am, ?e duchy, wiedz?c o tym, co ma nast?pi?, zaczynaj? si? ju? zgromadza?. Pobliskie drzewo samo si? zapali?o, buchn??o k??bami dymu, kt?re, zamiast wznie?? si? do g?ry, otoczy?y moj? jaskini? i pogr??y?y mnie w ciemno?ciach. Nied?wiedzica le??ca u mych n?g zdawa?a si? o?ywia? i oczy jej zab?ys?y ogniem, kt?ry na chwil? rozproszy? ciemno?ci. Natenczas z paszczy jej wyskoczy? z?y duch pod postaci? skrzydlatego w??a. By? to Nemrael, duch ostatniego stopnia, kt?rego przeznaczono na moje us?ugi. Wkr?tce potem us?ysza?am rozmow? w j?zyku egregor?w. najznakomitszych str?conych anio??w, i zrozumia?am, ?e uczyni? mi zaszczyt towarzyszenia przy pierwszym moim wej?ciu w ?wiat istot po?rednich. Mowa ta jest t? sam?. w jakiej Enoch napisa? swoj? ksi?g?, dzie?o, nad kt?rym g??boko si? zastanawia?am.
Nareszcie Semjasa, ksi??? egregor?w, przyszed? oznajmi? mi, ?e czas ju? zacz??. Wysz?am z jaskini, roztoczy?am wko?o moj? szarf? z konstelacjami, otworzy?am ksi?g? i g?o?no wym?wi?am straszliwe zakl?cia, kt?re dotychczas zaledwie odwa?a?am si? czyta? po cichu.
Pojmujesz dobrze, senor Alfonsie, ?e nie jestem w stanie opowiedzie? ci wszystkiego, co si? ze mn? dzia?o, a nawet nie m?g?by? tego zrozumie?. Dodam tylko, ?e naby?am do?? znacznej w?adzy nad duchami i ?e nauczono mnie sposob?w, kt?re mi mia?y umo?liwi? zapoznanie si? z bli?ni?tami niebieskimi. Oko?o tego czasu brat m?j dostrzeg? ko?ce n?g c?rek Salomona. Czeka?am, dop?ki s?o?ce wejdzie w znak Bli?ni?t; z kolei tego dnia, czyli raczej tej nocy, wzi??am si? do dzie?a. Wyt??y?am wszystkie si?y, a?eby osi?gn?? cel, nie chc?c za? przerywa? moich dzia?a?, tak d?ugo w noc przeci?gn??am prac?, ?e wreszcie ow?adn?? mn? sen, kt?remu nie mog?am si? oprze?.
Nazajutrz, spojrzawszy w zwierciad?o, spostrzeg?am stoj?ce za sob? dwie ludzkie postacie. Obr?ci?am si?, alem nic nie ujrza?a; rzuci?am znowu wzrok na zwierciad?o i znowu ten sam obraz mi si? przedstawi?. Zjawisko to wcale nie by?o straszne. Widzia?am dw?ch m?odzie?c?w, kt?rych posta? nieco przewy?sza?a zwyk?y wzrost ludzki. Barki ich by?y szerokie i nieco zaokr?glone, jak u kobiet; piersi tak?e mia?y kobiece kszta?ty; poza tym jednak niczym nie r??nili si? od m??czyzn. Wytoczone ramiona wspierali na biodrach, w postawie, jak? widzimy w pos?gach egipskich; b??kitnoz?ote w?osy spada?y im w pier?cieniach na barki. Nie m?wi? ju? o rysach ich twarzy: mo?esz sobie wyobrazi? pi?kno?? p??bo?k?w, gdy? w istocie by?y to bli?ni?ta niebieskie, pozna?am je po ma?ych p?omykach po?yskuj?cych nad ich g?owami.
- Jak?e? byli ubrani ci p??bo?kowie? - zapyta?em Rebeki.
- Wcale nie byli ubrani - odrzek?a - ka?dy z nich mia? cztery skrzyd?a, z kt?rych dwa wyrasta?y z ramion, dwa za? zatacza?y si? wok?? pasa. Jakkolwiek skrzyd?a te by?y przezroczyste, jak skrzyd?a much, atoli iskry srebra i z?ota, kt?rymi by?y przetkane, dostatecznie zas?ania?y to wszystko, co mog?oby urazi? moj? wstydliwo??.
- Ot?? s? wi?c - rzek?am sama do siebie - dwaj niebiescy m?odzie?cy, kt?rym przeznaczona jestem na ma??onk?. - Nie mog?am wewn?trznie wstrzyma? si? od por?wnania ich z m?odym Mulatem, kt?ry tak szczerze kocha? Zulejk?, ale zap?oni?am si? na t? my?l. Spojrza?am w zwierciad?o i zda?o mi si?, ?e p??bo?kowie rzucaj? mi zagniewane spojrzenia, jak gdyby odgadli moje my?li i obrazili si?, ?em ?mia?a mimowolnie poni?y? ich tym por?wnaniem.
Przez kilka nast?pnych dni l?ka?am si? spojrze? w zwierciad?o. Nareszcie odwa?y?am si?. Boskie bli?ni?ta, z r?kami za?o?onymi na piersiach, ?agodnymi i czu?ymi spojrzeniami rozproszy?y moj? boja??. Nie wiedzia?am jednak, co im powiedzie?. Aby wybrn?? z k?opotu, posz?am po tom dzie? Edrisa, kt?ry wy nazywacie Atlasem. Jest to najpi?kniejsza poezja, jak? posiadamy. D?wi?ki wierszy Edrisa na?laduj? harmoni? cia? niebieskich. Nie jestem do?? obeznana z j?zykiem tego autora, l?kaj?c si? wi?c, czym ?le nie przeczyta?a, ukradkiem spojrza?am w zwierciad?o, aby przekona? si?, jaki skutek wywieram na s?uchaczach. Mog?am by? zupe?nie zadowolona. Thoamimowie spogl?dali po sobie wzrokiem pe?nym uznania dla mnie i czasami rzucali w zwierciad?o spojrzenia, na kt?rych widok by?am mocno wzruszona.
W tej chwili brat m?j wszed? do pokoju i znik?o ca?e widzenie. M?wi? mi o c?rkach Salomona, kt?rych widzia? tylko ko?ce n?g. Widz?c go weso?ego, podzieli?am jego rado??, tym bardziej ?e czu?am si? przej?ta nieznanym dot?d uczuciem. Wzruszenie wewn?trzne, towarzysz?ce zawsze dzia?aniom kabalistycznym, ust?pi?o miejsca s?odkiemu rozmarzeniu, o kt?rego rozkoszach dot?d nic nie wiedzia?am.
Brat kaza? otworzy? krat? zamkow?, kt?ra by?a zamkni?ta od czasu mego wyj?cia na g?r?, i oddali?my si? przyjemno?ci przechadzki. Okolica wyda?a mi si? czarowna, pola po?yskiwa?y naj?wietniejszymi barwami. Spostrzeg?am tak?e w oczach mego brata pewien zapa?, odmienny od tego, jaki w nim przedtem gorza? do nauk. Zapu?cili?my si? w lasek pomara?czowy. On poszed? marzy? w swoj? stron?, ja w moj? i powr?cili?my przepe?nieni czarownymi my?lami.
Zulejka, rozbieraj?c mnie, przynios?a zwierciad?o. Spostrzeg?szy, ?e nie jestem sama, kaza?am je odnie??, przek?adaj?c sobie obyczajem strusia, ?e skoro sama nie widz?, nie b?d? widziana. Po?o?y?am si? i zasn??am, ale wkr?tce najdziwaczniejsze sny ow?adn??y moj? wyobra?ni?. Zdawa?o mi si?, ?e w przepa?ci niebios widz? dwie ?wietlne gwiazdy, kt?re majestatycznie sun??y po kr?gu zwierzy?cowym. Nagle zboczy?y z drogi i po chwili znowu si? pokaza?y, prowadz?c za sob? niewielk? mg?awic? z gwiazdozbioru Wo?nicy.
Trzy te niebieskie cia?a razem przebiega?y napowietrzn? drog?, po czym zatrzyma?y si? i przybra?y posta? ognistego meteoru. Nast?pnie wyb?ys?y w trzech ?wietlnych pier?cieniach i d?ugo wiruj?c z osobna, zestrzeli?y si? w jedno ognisko. Wtedy zmieni?y si? w wielk? glori?, czyli ?wiat?okr?g, otaczaj?cy tron z szafir?w. Na tronie siedzia?y bli?ni?ta, wyci?ga?y do mnie ramiona i ukazywa?y miejsce, kt?re mia?am zaj?? mi?dzy nimi. Chcia?am do nich poskoczy?, ale w tej chwili zda?o mi si?. ?e Mulat Tanzai chwyta mnie za kibi? i wstrzymuje. W istocie, uczu?am ?ci?nienie i nagle ockn??am si?.
Ciemno?? ogarnia?a moj? komnat?, ale przez szczeliny drzwi ujrza?am ?wiat?o w pokoju Zulejki. Pos?ysza?am jej westchnienia i s?dzi?am, ?e jest chora. Powinnam by?a j? zawo?a?, ale nie uczyni?am tego. Nie wiem, jaka nieszcz?sna p?ocho?? sprawi?a, ?em znowu pobieg?a do dziurki od klucza. Ujrza?am Tanzai i Zulejk?, oddaj?cych si? swawoli, kt?ra przej??a mnie przera?eniem; za?mi?o mi si? w oczach i pad?am zemdlona.
Gdy otworzy?am oczy, Zulejka i brat m?j stali przy moim ???ku. Rzuci?am na Mulatk? piorunuj?ce spojrzenie i zabroni?am jej pokazywa? mi si? na oczy. Brat m?j zapyta? mnie o przyczyn? tej srogo?ci; zap?oniona opowiedzia?am mu wszystko, co mi si? wydarzy?o w nocy. Odrzek? na to, ?e poprzedniego dnia sam ich po?eni?, ?e jednak jest mu przykro, i? nie przewidzia? tego, co si? sta?o. Wprawdzie tylko wzrok m?j by? wystawiony na szwank, atoli nadzwyczajna dra?liwo?? Thoamim?w mocno go niepokoi?a. Co do mnie, postrada?am wszyskie uczucia wyj?wszy wstydu i wola?abym by?a umrze?, ani?eli spojrze? w zwierciad?o.
Brat m?j nie zna? rodzaju moich stosunk?w z Thoamimami, ale widzia?, ?e nie jestem dla nich obca, bacz?c za?, ?e oddaj? si? coraz g??bszemu smutkowi, l?ka? si?, abym nie zaniecha?a rozpocz?tych dzia?a?. S?o?ce mia?o ju? wychodzi? ze znaku Bli?ni?t, uzna? wi?c za potrzebne uprzedzi? mnie o tym. Ockn??am si? jakby ze snu; zadr?a?am na my?l, ?e nie zobacz? wi?cej moich p??bo?k?w i roz??cz? si? z nimi na jedena?cie miesi?cy, nie wiedz?c nawet, jakie miejsce zajmuj? w ich sercach i czy nie staj? si? zupe?nie niegodna ich uwagi.
Postanowi?am p?j?? do wysokiej komnaty zamkowej, gdzie wisia?o weneckie zwierciad?o sze?cio?okciowej wysoko?ci; dla wi?kszej jednak pewno?ci siebie wzi??am ksi?g? Edrisa, zawieraj?c? poemat o stworzeniu ?wiata. Usiad?am z daleka od zwierciad?a i zacz??am g?o?no czyta?. Nast?pnie, przerywaj?c i podnosz?c nagle g?os, o?mieli?am si? zapyta? Thoamim?w, czy byli ?wiadkami tych wszystkich cud?w. Wtedy zwierciad?o weneckie odczepi?o si? ze ?ciany i stan??o przede mn?. Ujrza?am w nim Thoamim?w; u?miechali si? do mnie z zadowoleniem i pochylali g?owy na znak, ?e rzeczywi?cie byli obecni przy stworzeniu ?wiata i ?e w istocie wszystko tak si? odby?o, jak pisze Edris.
Tu odwaga we mnie wst?pi?a, zamkn??am ksi?g? i utopi?am wzrok w oczach moich boskich kochank?w. Chwila tego zapomnienia mog?a mnie drogo kosztowa?. Zbyt wiele jeszcze by?o we mnie ludzkiej natury, a?ebym mog?a znie?? tak bliskie z nimi zetkni?cie. P?omie?, b?yskaj?cy w ich oczach, o ma?o mnie nie spali?. Spu?ci?am wzrok i przyszed?szy nieco do siebie, j??am czyta? dalej. W?a?nie trafi?am na drug? pie??, w kt?rej wieszcz opisuje mi?ostki syn?w Elohima z c?rkami ludzi. Niepodobna dzi? wyobrazi? sobie sposobu, jakim kochano w pierwszych wiekach ?wiata. Czytaj?c te jaskrawe opisy, cz?sto zacina?am si?, nie mog?c zrozumie? s??w poety. Wtedy oczy moje mimowolnie zwraca?y si? ku zwierciad?u i zdawa?o mi si?, ?e widz?, jak Thoamimowie z coraz wi?ksz? rozkosz? s?uchaj? mego g?osu. Wyci?gali do mnie ramiona i zbli?ali si? do mego krzes?a. Roztaczali ?wietne skrzyd?a u ramion; spostrzeg?am r?wnie? lekkie dr?enie tych, kt?re mieli u bioder. W obawie, ?e je rozwin?, zakry?am d?oni? oczy i w tej chwili uczu?am na niej poca?unek, r?wnie jak na drugiej, kt?r? trzyma?am na ksi?dze. Wtedy nagle us?ysza?am, jak zwierciad?o p?ka na tysi?c drobnych kawa?k?w. Zrozumia?am, ?e s?o?ce wysz?o ze znaku Bli?ni?t, kt?re tym sposobem zasy?a?y mi po?egnanie.
Nazajutrz w innym zwierciadle ujrza?am jak gdyby dwa cienie albo raczej dwa lekkie zarysy postaci boskich moich kochank?w. W dzie? potem wszystko znik?o. Natenczas, dla rozproszenia t?sknoty, przep?dza?am noce w obserwatorium i z okiem przy?o?onym do teleskopu ?ledzi?am moich kochank?w a? do ich znikni?cia. Ju? dawno byli pod widnokr?giem, kiedy marzy?am, ?e jeszcze ich widz?. Nareszcie, gdy ogon Raka znika? sprzed moich oczu, odchodzi?am na spoczynek, a ?o?e moje cz?sto by?o oblane mimowolnymi ?zami, kt?rych przyczyny sama nie potrafi?am okre?li?.
Tymczasem brat m?j, pe?en mi?o?ci i nadziei, wi?cej ni? kiedykolwiek oddawa? si? pracy nad naukami tajemnymi. Pewnego dnia przyszed? do mnie i rzek?, ?e niezawodne znaki, kt?re spostrzeg? na niebie, oznajmi?y mu, i? s?awny adept od dwustu lat zamieszkuj?cy piramid? Sufisa udaje si? do Ameryki i ?e dwudziestego trzeciego naszego miesi?ca tybi, o si?dmej godzinie i czterdziestej drugiej minucie b?dzie przeje?d?a? przez Kordow?. Tego? wieczora posz?am do obserwatorium i stwierdzi?am, ?e mia? s?uszno??, ale rachunek m?j da? mi nieco odmienny wynik. Brat obstawa? przy swoim dowodzeniu, poniewa? za? nie zwyk? zmienia? zdania, chcia? sam jecha? do Kordowy. a?eby mnie przekona?, ?e nie on, lecz ja by?am w b??dzie.
Brat m?j m?g? uskuteczni? swoj? podr?? w tak kr?tkim czasie, jakiego potrzebuj? na powiedzenie ci tych s??w, ale chcia? u?y? przyjemno?ci przechadzki i uda? si? przez g?ry, wybieraj?c drog?, gdzie pi?kne widoki zapowiada?y mu najwi?cej rozrywki. Tym sposobem przyby? do Venta Quemada. Kaza? sobie towarzyszy? temu samemu duchowi, kt?ry ukaza? mi si? w jaskini, i poleci? mu przynie?? sobie wieczerz?. Nemrael porwa? uczt? przeorowi benedyktyn?w i zani?s? j? do Venty. Nast?pnie brat m?j, nie potrzebuj?c ju? Nemraela, odes?a? go do mnie.
By?am wtedy w?a?nie w obserwatorium i ujrza?am na niebie znaki, na kt?rych widok zadr?a?am o los mego brata. Kaza?am Nemraelowi powr?ci? do Venty i na krok go nie odst?powa?. Polecia? i wkr?tce przyby? z powrotem, m?wi?c, ?e w?adza silniejsza od jego pot?gi nie pozwoli?a mu przedrze? si? do wn?trza gospody. Niespokojno?? moja dobieg?a najwy?szego stop-nia. Nareszcie ujrza?am ci? przybywaj?cego wraz z moim bratem. Dostrzeg?am w twoich rysach spok?j i pewno?? siebie, kt?re mi dowiod?y, ?e nie jeste? ka-balist?. Ojciec m?j zapowiedzia? mi, ?e jaki? ?miertelnik zgubny wp?yw na mnie wywrze, obawia?am si? wi?c, i? ty nim si? oka?esz.
Wkr?tce inne k?opoty ca?kiem mnie zaj??y. Brat m?j opowiedzia? mi przygod? Paszeka i to, co jemu samemu si? przytrafi?o, ale doda?, ku wielkiemu memu zadziwieniu, ?e sam nie wie, z jakiego rodzaju duchami mia? do czynienia. Czekali?my nocy z najwy?sz? niecierpliwo?ci?, na koniec zapad?a i wykonali?my najstraszliwsze zakl?cia. Wszystko na pr??no: nie mogli?my niczego dowiedzie? si? ani o naturze owych dw?ch istot, ani te?, czy m?j brat, przestaj?c z nimi, rzeczywi?cie utraci? prawo do nie?miertelno?ci. My?la?am, ?e b?dziesz m?g? nam da? niekt?re obja?nienia, ale - wierny nie wiem jakiemu tam s?owu honoru - nic nie chcia?e? powiedzie?.
Natenczas dla uspokojenia mego brata postanowi?am sama przep?dzi? noc w Venta Quemada i wczoraj wyruszy?am w drog?. P??no ju? by?o w nocy, gdy znalaz?am si? przy wej?ciu do doliny. Zebra?am pewne wyziewy, z kt?rych z?o?y?am b??dny ognik, i rozkaza?am, aby mi przewodniczy?. Jest to tajemnica zostaj?ca W naszej rodzinie; w podobny spos?b Moj?esz, rodzony brat sze??dziesi?tego trzeciego mego przodka, utworzy? s?up ognisty i prowadzi? Izraelit?w przez puszcz?.
M?j b??dny ognik wybornie si? zapali? i zacz?? ulatywa? przede mn?, wszelako nie obra? najkr?tszej drogi. Spostrzeg?am jego niepos?usze?stwo, ale nie zwraca?am na nie zbytniej uwagi. P??noc by?a, gdy stan??am u celu. Przybywszy na podw?rze Venty, spostrzeg?am ?wiat?o w ?rodkowej izbie i us?ysza?am harmonijn? muzyk?. Siad?am na kamiennej ?awce i zacz??am niekt?re dzia?ania kabalistyczne, kt?re jednak pozosta?y bez ?adnego skutku. Wprawdzie muzyka czarowa?a mnie i rozrywa?a do tego stopnia, ?e w tej chwili nie mog? ci powiedzie?, czy moje dzia?ania by?y dok?adnie czynione, i s?dz?, ?e musia?am chybi? w jakim wa?nym punkcie. W?wczas jednak by?am przekonana o ich nieomylno?ci i uznawszy, ?e w gospodzie nie ma ani duch?w, ani szatan?w, wywnioskowa?am, ?e musz? tam by? ludzie, i odda?am si? rozkoszy s?uchania ich ?piewu. G?osom towarzyszy? d?wi?k instrumentu strunowego; by?y one tak melodyjne i pe?ne harmonii, ?e ?adna muzyka ziemska nie mo?e i?? w por?wnanie z tym, co s?ysza?am.
?piewy te budzi?y we mnie rozkoszne doznania, kt?rych nie umia?abym ci opisa?. D?ugo przys?uchiwa?am si? im z ?awki, ale na koniec trzeba by?o wej??, gdy? w istocie po to tylko przyby?am. Otworzy?am drzwi do ?rodkowej izby i ujrza?am dw?ch wysokich i kszta?tnych m?odzie?c?w, siedz?cych przy stole, jedz?cych. pij?cych i wy?piewuj?cych z ca?ego serca. Ubi?r ich by? wschodni: na g?owach mieli turbany, piersi i ramiona nagie, za pasami za? b?yska?a im kosztowna bro?. Dwaj nieznajomi, kt?rych wzi??am za Turk?w, powstali, podali mi krzes?o, nape?nili mi talerz i szklank? i znowu zacz?li ?piewa? przy towarzyszeniu teorbanu, na kt?rym kolejno przygrywali.
Udzieli? mi si? ich swobodny spos?b bycia: poniewa? g??d mi nieco dokucza?, zacz??am wi?c je?? bez ceregieli, ?e za? nie by?o wody, napi?am si? wina. Natenczas przysz?a mi ch?? ?piewania z m?odymi Turkami, kt?rzy zdawali si? uszcz??liwieni z mego g?osu. Zanuci?am hiszpa?sk? segidyll?; odpowiedzieli mi w tym samym j?zyku. Zapyta?am ich, gdzie nauczyli si? po hiszpa?sku.
- Jeste?my rodem z Morei - odpowiedzia? mi jeden z nich. - Jako ?eglarze, ?atwo nauczyli?my si? j?zyka port?w, do kt?rych przybijamy; ale porzu?my segidylle, pos?uchaj teraz narodowych naszych pie?ni.
C?? ci wi?cej powiem, Alfonsie; g?os ich brzmia? melodi?, kt?ra unosi?a dusz? przez wszystkie odcienie uczucia, a gdy wzruszenie dochodzi?o do najwy?szego stopnia, niespodziewane d?wi?ki nagle powraca?y szalon? weso?o??. Jednak?e nie da?am si? ob??ka? tym pozorom: spogl?da?am bacznie na mniemanych ?eglarzy i zdawa?o mi si?, ?em znalaz?a w nich nadzwyczajne podobie?stwo z boskimi moimi bli?ni?tami.
- Jeste?cie Turkami - rzek?am - urodzonymi w Morei?
- Bynajmniej - odpowiedzia? ten, kt?ry dot?d si? jeszcze nie by? odezwa? - nie jeste?my wcale Turkami, ale Grekami, rodem z Sparty i wyl?g?ymi z jednego jaja.
- Z jednego jaja?
- Ach, boska Rebeko - przerwa? drugi - mo?esz-?e tak d?ugo nas nie poznawa?? Jestem Polluks, to za? m?j brat.
Strach ?cisn?? mnie za gard?o. Poskoczy?am z krzes?a i schroni?am si? do k?ta izby. Mniemane bli?ni?ta przybra?y kszta?ty zwierciadlane, roztoczy?y skrzyd?a i poczu?am, ?e unosz? mnie w powietrze, ale szcz??liwym natchnieniem wym?wi?am ?wi?te s?owo, kt?re ja i m?j brat jedni tylko znamy spomi?dzy wszystkich kabalist?w. Natychmiast zosta?am str?cona na ziemi?. Upadek ten pozbawi? mnie zmys??w i twoje dopiero starania mi je powr?ci?y. G?os wewn?trzny przekonywa mnie, ?e nic nie straci?am z tego, com powinna by?a zachowa?, ale zm?czona jestem tymi wszystkimi nadzwyczajnymi zjawiskami. Boskie bli?ni?ta 1 nie jestem godna waszej mi?o?ci. Urodzi?am si? na zwyczajn? ?miertelniczk?.
Na tych s?owach Rebeka sko?czy?a swoje opowiadanie i pierwsz? moj? my?l? by?o, ?e drwi?a ze mnie od pocz?tku do ko?ca i chcia?a tylko nadu?y? mojej ?atwowierno?ci. Porzuci?em j? do?? porywczo i zacz?wszy rozmy?la? nad tym, co s?ysza?em, tak sam do siebie m?wi?em:
- Albo ta kobieta jest w sp??ce z Gomelezami i pragnie wystawi? mnie na pr?b? i wym?c, a?ebym przeszed? na muzu?ma?sk? wiar?, albo te? dla innych jakich powod?w chce wyrwa? mi tajemnic? moich kuzynek. Co za? do tych ostatnich, je?eli nie s? szatanami, to bez w?tpienia zostaj? w s?u?bie Gomelez?w.
W?a?nie zaj?ty by?em tymi my?lami, gdym spostrzeg?, ?e Rebeka zakre?la w powietrzu ko?a i inne tym podobne czarodziejskie wydziwiania. Po chwili z??czy?a si? ze mn? i rzek?a:
- Donios?am bratu o miejscu mego pobytu i jestem pewna, ?e wieczorem tu przyb?dzie. Tymczasem po?pieszmy do obozu Cygan?w.
Opar?a si? szczerze na moim ramieniu i przybyli?my do starego naczelnika, kt?ry przyj?? ?yd?wk? z oznakami g??bokiego szacunku. Przez ca?y dzie? Rebeka post?powa?a z wielk? naturalno?ci? i zdawa?a si? zapomina? o tajemnych naukach. Gdy nad wieczorem brat jej przyby?, odeszli razem, ja za? uda?em si? na spoczynek. Leg?szy w ???ku, rozmy?la?em jeszcze nad opowiadaniem Rebeki, ale poniewa? pierwszy raz w ?yciu s?ysza?em o kabale, o adeptach i o znakach niebieskich, nie mog?em wynale?? ?adnego stanowczego zarzutu i w tej niepewno?ci zasn??em.