Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (13)

Dzie? dwunasty
W istocie, zamiast pod szubienic? Los Hermanos, obudzi?em si? w moim ???ku na ha?as, jaki sprawiali Cyganie, podnosz?c ob?z.
- Wstawaj, senor kawalerze - rzek? do mnie naczelnik - mamy dalek? drog? przed nami. Ale dostaniesz mu?a, jakiego nie znajdziesz w ca?ej Hiszpanii, i r?cz?, ?e nie poczujesz znu?enia.
Ubra?em si? czym pr?dzej i dosiad?em mu?a. Ruszyli?my przodem z czterema Cyganami, dzielnie uzbrojonymi. Reszta bandy z daleka zd??a?a za nami, maj?c na czele dwie m?ode dziewczyny, z kt?rymi, jak si? domy?la?em, sp?dzi?em ubieg?? noc. Zakr?ty ?cie?ek g?rskich cz?sto wywy?sza?y mnie lub zni?a?y o kilkaset st?p od nich. Wtedy zatrzymywa?em si?, by na nie spojrze?, i znowu zdawa?o mi si?, ?e widz? moje kuzynki. Stary naczelnik ?mia? si? z mojego zak?opotania.
Po czterech godzinach przy?pieszonego pochodu przybyli?my na p?aski szczyt wynios?ej g?ry, na kt?rym znale?li?my znaczn? ilo?? wielkich pak. Naczelnik natychmiast je policzy? i zapisa?. Potem rzek? do mnie:
- Oto masz przed sob?, senor kawalerze, towary angielskie i brazylijskie, wystarczaj?ce na potrzeby czterech kr?lestw: Andaluzji, Grenady, Walencji i Katalonii. Kr?l wprawdzie cierpi nieco na naszym ma?ym handlu, ale z drugiej strony ma inne korzy?ci, troch? za? kontrabandy zabawia i pociesza ten biedny lud hiszpa?ski. Zreszt? tutaj wszyscy si? tym trudni?. Niekt?re z tych pak zostan? z?o?one w koszarach ?o?nierskich, inne w celach mnich?w, ostatnie w grobowych podziemiach. Paki czerwono naznaczone dostan? si? w r?ce celnik?w, kt?rzy poszczyc? si? nimi przed rz?dem; ofiara ta tym wi?cej przywi??e ich do naszych interes?w.
To m?wi?c naczelnik Cygan?w rozkaza? pochowa? towary po r??nych wydr??eniach ska?, po czym skin??, aby zastawiono obiad w jaskini, z kt?rej widok rozci?ga? si? dalej, ni? mo?na by?o okiem si?gn??, czyli ?e odleg?y widnokr?g ca?kiem zdawa? si? zlewa? z b??kitem niebios. Powaby natury z ka?dym dniem sprawia?y na mnie coraz silniejsze wra?enie. Widok ten pogr??y? mnie w nieopisanym zachwycie, z kt?rego wyrwa?y mnie dwie c?rki naczelnika, przynosz?ce obiad. Z bliska, jak to ju? powiedzia?em, wcale nie by?y podobne do moich kuzynek; ukradkowymi spojrzeniami dawa?y mi pozna? swe zadowolenie, ale tajemne jakie? przeczucie ostrzega?o mnie, ?e to nie one nale?a?y do przygody ostatniej nocy. Tymczasem dziewcz?ta przynios?y gor?c? olla podrid?, kt?r? wys?ani naprz?d ludzie przez ca?y ranek przyrz?dzali. Stary naczelnik i ja szczerze zabrali?my si? do niej, z t? tylko r??nic?, ?e on przeplata? swoje jedzenie cz?stym odwo?ywaniem si? do obszernego buk?aka z winem, ja za? poprzestawa?em na ?wie?ej wodzie z s?siedniego ?r?d?a.
Gdy zaspokoili?my g??d, o?wiadczy?em mu ciekawo?? bli?szego zapoznania si? z nim; d?ugo wzbrania? si?, ja wszelako usilnie nalega?em, tak ?e nareszcie zgodzi? si? opowiedzie? mi swoje przygody i zacz?? w te s?owa:
HISTORIA PANDESOWNY, NACZELNIKA CYGAN?W
Wszyscy Cyganie hiszpa?scy znaj? mnie pod nazwiskiem Pandesowny. Jest to w ich narzeczu dos?owne t?umaczenie mego nazwiska rodzinnego, Avadoro, gdy? dowiedz si? senor, ?e bynajmniej nie urodzi?em si? ?r?d Cygan?w, Ojciec m?j nazywa? si? don Felipe de Avadoro i uchodzi? za cz?owieka najpowa?niejszego i najbardziej systematycznego ze wsp??czesnych. Do tego stopnia nawet by? systematyczny, ?e gdybym ci opowiedzia? histori? jednego jego dnia, widzia?by? przed sob? obraz ca?ego jego ?ycia, a przynajmniej czasu, kt?ry up?yn?? mi?dzy dwoma jego ma??e?stwami: pierwszym, kt?remu winien jestem ?ycie, i drugim, kt?re spowodowa?o jego ?mier?, gdy? zak??ci?o zwyk?y tryb, wed?ug jakiego przep?dza? ?ywot.
M?j ojciec, b?d?c jeszcze pod opiek? mego dziada, zakocha? si? w dalekiej swojej krewnej, kt?r? za?lubi?, skoro tylko sta? si? panem w?asnej woli. Biedna kobieta umar?a, daj?c mi ?ycie; ojciec za?, niepocieszony po tej stracie, zamkn?? si? u siebie przez kilka miesi?cy, nie chc?c widzie? nawet ?adnego z krewnych.
Czas, kt?ry ?agodzi wszystkie cierpienia, ukoi? tak?e jego ?al i nareszcie ujrzano, jak otwiera? drzwi od swego balkonu, kt?ry wychodzi? na ulic? Toledo. Przez kwadrans oddycha? ?wie?ym powietrzem, a nast?pnie poszed? otworzy? drugie okno, kt?re wychodzi?o na boczn? ulic?. Spostrzeg? w domu naprzeciwko kilka znajomych sobie os?b i do?? weso?o je pozdrowi?. Nast?pnych dni regularnie powtarza? to samo, a? wreszcie wie?? o tej zmianie dosz?a do uszu fra Geronimo Santeza, teatyna, wuja mojej matki.
Zakonnik ten przyby? do mego ojca. powinszowa? mu powrotu do zdrowia, niewiele m?wi? o pociechach, jakie nam religia nastr?cza, natomiast usilnie namawia? go do szukania rozrywek. Posun?? nawet pob?a?anie do dania mu rady. a?eby poszed? na komedi?. Ojciec, pok?adaj?c nieograniczone zaufanie w fra Geronimo. tego samego wieczoru uda? si? do teatru de la Cruz. W?a?nie przedstawiano now? sztuk?, kt?r? podtrzymywa?o ca?e stronnictwo Pollacos. podczas gdy drugie, tak zwani Sorices, wszelkimi si?ami stara?o si? j? wygwizda?. Sp??zawodnictwo tych dw?ch stronnictw tak dalece zaj??o mego ojca, ?e odt?d nigdy w?asnowolnie nie opu?ci? ?adnego przedstawienia. Przy??czy? si? do stronnictwa Pollacos i wtedy tylko ucz?szcza? do ksi???cego teatru, kiedy da la Cruz by? zamkni?ty.
Po sko?czonym przedstawieniu stawa? zwykle na ko?cu podw?jnego szpaleru, kt?ry m??czy?ni tworz?, aby zmusi? kobiety do przechodzenia jedna za drug?. Nie czyni? tego jednak, jak inni, aby im si? przypatrywa? bli?ej; przeciwnie, wszystkie ma?o go obchodzi?y i skoro ostatnia przesz?a, ?pieszy? Pod Krzy? Malta?ski, gdzie przed udaniem si? na spoczynek spo?ywa? lekk? wieczerz?.
Z rana na j pierwszym zatrudnieniem mego ojca by?o otwarcie balkonu wschodz?cego na ulic? Toledo. Tu przez kwadrans oddycha? ?wie?ym powietrzem, nast?pnie szed? otwiera? drugie okno. kt?re wychodzi?o na ma?? uliczk?. Je?li spostrzeg? kogo w oknie naprzeciwko, pozdrawia? go grzecznie, m?wi?c agur, po czym zamyka? okno. Wyraz agur by? cz?sto jedynym, jaki przez ca?y dzie? wym?wi?, chocia? bowiem gorliwie zajmowa? si? powodzeniem wszystkich komedii odgrywanych w teatrze de la Cruz, ca?e jednak zaj?cie wyra?a? zawsze klaskaniem w d?onie, nigdy za? s?owami. W razie gdy nikt nie ukazywa? si? w oknie naprzeciwko, z cierpliwo?ci? oczekiwa? chwili. w kt?rej b?dzie m?g? kogo pozdrowi?. Nast?pnie ojciec udawa? si? na msz? do teatyn?w. Za powrotem znajdowa? pok?j uporz?dkowany przez s?u??c? i z niewypowiedzian? stranno?ci? ustawia? sprz?ty na miejscach. na kt?rych zwykle sta?y. Czyni? to zawsze z nader piln? uwag? i jednym rzutem oka odkrywa? najmniejsze ?d?b?o s?omy lub ziarenko kurzu, kt?rego nie zgarn??a miot?a s?u??cej.
Skoro by? ju? zadowolony z porz?dku panuj?cego w pokoju, bra? cyrkiel i no?yczki i kraja? dwadzie?cia cztery kawa?ki papieru r?wnej wielko?ci, nape?nia? je tytoniem brazylijskim i zwija? dwadzie?cia cztery cygara, kt?re by?y tak g?adko i doskonale uformowane, ?e mo?na by?o ?mia?o uwa?a? je za najdoskonalsze cygara w ca?ej Hiszpanii. Nast?pnie wypala? sze?? tych arcydzie?, licz?c dach?wki pa?acu ksi?cia Alby, sze?? za? - rachuj?c ludzi przechodz?cych przez bram? Toledo. To uczyniwszy, spogl?da? na drzwi swego pokoju, dop?ki mu nie przyniesiono obiadu.
Po obiedzie wypala? dwana?cie pozosta?ych cygar, a potem wpatrywa? si? w zegar, dop?ki mu ten nie oznajmi? godziny udania si? do teatru. Je?eli za? przypadkiem tego dnia nie by?o przedstawienia w ?adnym teatrze, szed? do ksi?garza Moreno, gdzie przys?uchiwa? si? sporom kilku literat?w, kt?rzy mieli zwyczaj zbierania si? tam w pewnych dniach, nie mieszaj?c si? jednak nigdy do ich rozmowy. Je?eli zas?ab? i nie wychodzi? z domu, posy?a? do ksi?garza Moreno po sztuk?, kt?r? tego dnia grano w teatrze de la Cruz, i gdy (nadesz?a godzina przedstawienia, zabiera? si? do czytania, nie omieszkuj?c szczerze poklaskiwa? scenom ulubionym przez stronnictwo Pollacos.
Ten spos?b ?ycia by? bardzo niewinny, jednakowo? ojciec m?j, pragn?c zado??uczyni? obowi?zkom religii, uda? si? do teatyn?w z pro?b?, aby mu wyznaczono spowiednika. Przys?ano mu fra Geronimo Santez, kt?ry korzysta? z tej sposobno?ci, aby mu przypomnie?, ?e ja ?yj? na ?wiecie i znajduj? si? w domu dony Felicji Dalanosy, siostry nieboszczki mojej matki. Ojciec b?d? z obawy, abym mu nie przypomnia? ukochanej osoby, kt?rej ?mierci by?em mimowoln? przyczyn?, b?d? te? ?e nie ?yczy? sobie, aby moje dziecinne wrzaski zak??ca?y g?uchy spok?j jego zwyczaj?w, uprosi? fra Geronimo, aby mnie nigdy do niego nie zbli?a?. W tym samym jednak czasie zaspokoi? wszystkie moje potrzeby, wyznaczy? mi doch?d z wioski, kt?r? mia? w okolicach Madrytu, i odda? mnie w opiek? prokuratorowi teatyn?w.
Niestety, mniemam, ?e ojciec m?j oddala? mnie od siebie w przeczuciu nies?ychanej r??nicy, jak? natura po?o?y?a mi?dzy naszymi charakterami. Zauwa?y?e? senor, jaki prowadzi? systematyczny i jednostajny tryb ?ycia; ot?? mog? ?mia?o zar?czy?, ?e nie by?o na ziemi cz?owieka wi?cej niesta?ego ode mnie. Nie mog?em wytrwa? nawet w mojej niesta?o?ci, gdy? my?l o spokojnym szcz??ciu i o ?yciu w domowym zaciszu ?ciga?a mnie ci?gle po?r?d moich dni koczowniczych, pop?d za? do zmiany nie pozwala? mi pomy?le? o wybraniu sta?ego siedliska. Niespokojno?? ta trawi?a mnie do tego stopnia, ?e - raz poznawszy sam siebie - postanowi?em na zawsze po?o?y? jej tam?, osiadaj?c po?r?d tej czeredy Cygan?w. Jest to wprawdzie rodzaj ?ycia do?? jednostajny, atoli nie musz? spogl?da? zawsze na te same drzewa, te same ska?y lub, co by by?o jeszcze niezno?niejsze, na te same ulice, mury i dachy.
Tu zabra?em g?os i rzek?em do starca:
- Senor Avadoro lub Pandesowna, s?dz?, ?e w tym b??dnym ?yciu musia?e? do?wiadczy? wielu nadzwyczajnych przyg?d?
- W istocie - odpar? Cygan - od czasu gdy zacz??em ?y? w tej pustyni, widzia?em wiele nadzwyczajnych rzeczy. Co za? do reszty mego ?ycia, zawiera ono bardzo ma?o zajmuj?cych wypadk?w. Uderzy ci? tylko zapa?, z jakim chwyta?em si? coraz nowych zaj??, nie zdo?awszy wytrwa? przy ?adnym d?u?ej ni? rok albo dwa.
Odpowiedziawszy mi tymi s?owy, Cygan tak dalej m?wi?:
- Wspomina?em ci, ?e ciotka moja, dona Dalanosa, trzyma?a mnie przy sobie. Nie mia?a w?asnych dzieci i zdawa?a si? ??czy? w swych uczuciach dla mnie pob?a?liwo?? ciotki z wyrozumia?o?ci? matki; jednym s?owem, by?em zepsutym dzieckiem w ca?ym znaczeniu tego wyrazu. Z ka?dym nawet dniem psu?em si? coraz bardziej, gdy? w miar? jak wzrasta?em na ciele i umy?le, tym wi?cej nabiera?em si? do nadu?ywania niewyczerpanej dla mnie dobroci. Z drugiej strony, nie doznaj?c ?adnej przeszkody w moich ch?ciach, nie sprzeciwia?em si? ?yczeniom innych, co mi zjedna?o rozg?os niezwyk?ej ?agodno?ci. Nadto, rozkazom mojej ciotki towarzyszy? zawsze tak ?agodny i pieszczotliwy u?miech, ?e nie mia?em serca stawia? jej oporu. Nareszcie, poczciwa dona Dalanosa, widz?c moje post?powanie, wm?wi?a w siebie, ?e natura, wspomo?ona jej w?asnymi staraniami, uczyni?a ze mnie prawdziwe arcydzie?o. Brakowa?o tylko do jej szcz??cia, aby m?j ojciec m?g? by? ?wiadkiem moich nies?ychanych post?p?w; wtedy od razu by?by si? przekona? o moich doskona?o?ciach. Zamiar ten jednak by? trudny do przeprowadzenia, gdy? ojciec m?j trwa? w swoim postanowieniu nieogl?dania mnie nigdy w swym ?yciu.
Gdzie? atoli jest up?r, kt?rego by kobieta nie umia?a przezwyci??y?? Pani Dalanosa z tak? gorliwo?ci? i dzietno?ci? pracowa?a nad swoim wujem Geronimo, ?e ten nareszcie przyrzek? skorzysta? z pierwszej spowiedzi mego ojca i zgromi? go surowo za okrutn? oboj?tno??, jak? okazuje dziecku, kt?re nic z?ego w ?yciu mu nie uczyni?o. Fra Geronimo dotrzyma? danej obietnicy, wszelako m?j ojciec nie m?g? bez przera?enia pomy?le? o chwili, w kt?rej po raz pierwszy wpu?ci mnie do swego pokoju. Fra Geronimo zaproponowa? spotkanie w ogrodzie Buen Retiro, ale przechadzka ta bynajmniej nie wchodzi?a w systematyczny i jednostajny rozk?ad czasu, od kt?rego ojciec m?j nigdy na krok nie odst?powa?. Wola? wi?c na ostatek ju? przyj?? mnie u siebie i fra Geronimo doni?s? t? szcz??liw? nowin? mojej ciotce, kt?ra ledwo ?e nie umar?a z rado?ci.
Musz? ci wyzna?, ?e dziesi?? lat melancholii doda?o wiele dziwactw do samotniczego trybu ?ycia mego ojca. Mi?dzy innymi powzi?? on szczeg?lniejsz? nami?tno?? do robienia atramentu, pierwsza za? przyczyna tego dziwnego upodobania by?a nast?puj?ca: Pewnego dnia, gdy znajdowa? si? w towarzystwie kilku literat?w i prawnik?w u ksi?garza Moreno, rozmowa pad?a na trudno?? dostania dobrego atramentu; ka?dy wyzna?, ?e nie ma czym pisa? i na pr??no usi?uje sam zaj?? si? fabrykacj? tak potrzebnego materia?u. Moreno rzek? na to, ?e ma w swoim sklepie zbi?r przepis?w. w?r?d kt?rych na pewno znajduj? si? recepty na wyrabianie atramentu. Poszed? wi?c po t? ksi??k?, nie m?g? jej jednak od razu wynale??, a gdy powr?ci?, rozmowa toczy?a si? o czym innym: zastanawiano si? nad powodzeniem nowej sztuki i nikt nie chcia? ju? s?ysze? ani o atramencie, ani o przepisach, za pomoc? kt?rych go wyrabiano. Wszelako m?j ojciec cale odmiennie post?pi?. Wzi?? ksi??k?, znalaz? natychmiast spos?b wyrabiania atramentu i zdziwi? si? mocno, widz?c. ?e z ?atwo?ci? poj?? rzecz, kt?r? najznakomitsi uczeni hiszpa?scy uwa?ali za nies?ychanie trudn?. W istocie chodzi?o tylko o umiej?tne pomieszanie tynktury owoc?w galasowych z rozczynem kwasu siarkowego i o dodanie stosownej ilo?ci gumy. Autor jednakowo? dowodzi?, ?e mo?na otrzyma? dobry atrament tylko wtedy, gdy si? zaprawi na raz wielk? ilo??, gotuj?c p?yn i mieszaj?c go pilnie, albowiem guma. nie maj?c ?adnego powinowactwa z substancjami kruszcowymi, d??y usilnie do oddzielenia si? od nich. ?e nadto sama guma jest sk?onna do rozk?adu organicznego, kt?remu mo?na zapobiec tylko przez dodanie niewielkiej ilo?ci alkoholu.
M?j ojciec kupi? ksi??k?, nazajutrz wystara? si? o potrzebne ingrediencje, apteczne wagi i najwi?kszy g?sior, jaki tylko m?g? znale?? w Madrycie, stosownie do ostatnich uwag autora. Atrament uda? si? wy?mienicie: ojciec zani?s? butelk? literatom zgromadzonym u Morena, kt?rzy uznali go za doskona?y i prosili o wi?cej.
Wiod?c ?ycie ciche i odosobnione, ojciec m?j nie mia? nigdy sposobno?ci wy?wiadczenia komukolwiek jakiej przys?ugi i odebrania za to nale?nych pochwa?, znalaz? wi?c now? przyjemno?? w zobowi?zywaniu sobie ludzi i przyjmowaniu ich dzi?kczynie? i szczeg?lnie przywi?za? si? do zatrudnienia przynosz?cego mu tyle mi?ych chwil. Widz?c, ?e literaci madryccy w mgnieniu oka spotrzebowali zawarto?? najwi?kszego g?siora, jaki m?g? znale?? w ca?ym mie?cie, kaza? sprowadzi? z Barcelony g?sior z rodzaju takich, w jakich marynarze z ?r?dziemnego Morza zwykli przechowywa? wino na okr?cie. Tym sposobem m?g? od razu sfabrykowa? dwadzie?cia flasz atramentu, kt?re literaci r?wnie szybko wypisali, okrywaj?c mego ojca pochwa?ami i dzi?kczynieniami.
Wszelako im g?siory by?y wi?ksze, tym wi?cej przedstawia?y niedogodno?ci. Nie mo?na by?o jednocze?nie grza? i miesza? p?ynu; c?? dopiero, gdy przychodzi?o do przelewania z jednego naczynia w drugie. Natenczas m?j ojciec postanowi? sprowadzi? z Toboso wielki kocio? gliniany, jakiego u?ywaj? do wyrabiania saletry. Gdy przyby? po??dany kocio?, rozkaza? umie?ci? go na palenisku, na kt?rym, przy pomocy kilku w?gielk?w, utrzymywa? wieczny ogie?. Kurek, przyprawiony u spodu kot?a, s?u?y? do wypuszczania cieczy, wszed?szy za? na brzeg paleniska, mo?na by?o wygodnie ma?ym drewnianym wios?em miesza? gotuj?cy si? atrament. Kot?y te s? wysoko?ci cz?owieka, mo?esz wi?c domy?li? si?, jak? ilo?? atramentu m?j ojciec na raz sporz?dza?. Nadto mia? zwyczaj uzupe?nia? zawarto?? kot?a, gdy tylko atramentu uby?o. To by?a dopiero prawdziwa rozkosz, gdy zachodzi?a do? s?u??ca lub domownik jakiego? s?awnego literata z pro?b? o butelk? atramentu; a gdy ten?e literat wyda? jakie dzie?o g?o?ne w pi?miennictwie i rozmawiano o nim u Morena, m?j ojciec z rado?ci? u?miecha? si? na my?l, ?e on tak?e nale?y do tych triumf?w. Wreszcie, aby ci ju? wszystko wyzna?, powiem, ?e w ca?ym mie?cie nie nazywano inaczej mego ojca jak don Felipe del Tintero Largo, czyli don Filip z ogromnego ka?amarza, prawdziwe za? jego nazwisko, Avadoro, znane by?o zaledwie kilku osobom.
Wiedzia?em o tym wszystkim; cz?sto m?wiono mi o dziwacznym charakterze mego ojca, o urz?dzeniu jego pokoju, o wielkim kotle z atramentem i niecierpliwie pragn??em na w?asne oczy te dziwy obejrze?. Co si? tyczy mojej ciotki, ta nie w?tpi?a, ?e jak tylko ojciec raz mnie zobaczy, wnet odst?pi od wszystkich dziwactw, aby tylko zachwyca? si? mn? od rana do wieczora. Nareszcie naznaczono dzie? wzajemnego spotkania. M?j ojciec spowiada? si? u fra Geronimo ostatniej niedzieli ka?dego miesi?ca. Zakonnik mia? go umocni? w postanowieniu widzenia mnie, a w ko?cu oznajmi?, ?e znajduj? si? w jego mieszkaniu, i towarzyszy? mu w drodze do domu. Fra Geronimo, zawiadamiaj?c nas o tym zamiarze, ostrzeg? mnie, abym nie dotyka? si? niczego w pokoju mego ojca. Zgodzi?em si? na wszystko, ciotka za? obieca?a mnie pilnowa?.
Nadesz?a wreszcie oczekiwana niedziela. Ciotka ubra?a mnie w r??owy ?wi?teczny str?j ze srebrnymi fr?dzlami i guzikami z brazylijskich topaz?w. Zar?czy?a mi, ?e wygl?dam jak bo?ek mi?o?ci i ?e m?j ojciec, spostrzeg?szy mnie, nie omieszka szalenie si? we mnie rozkocha?. Pe?ni nadziei i pochlebnych przeczu? poszli?my weso?o przez ulic? Urszulanek i udali?my si? do Prado, gdzie kobiety zatrzymywa?y si?, aby si? ze mn? popie?ci?. Przybyli?my wreszcie na ulic? Toledo i weszli?my do domu mego ojca. Wpuszczono nas do jego pokoju. Ciotka, l?kaj?c si? mojej ?ywo?ci, posadzi?a mnie w fotelu, usiad?a naprzeciwko i uchwyci?a mnie za fr?dzle szarfy, a?ebym nie m?g? wstawa? i dotyka? si? porozstawianych sprz?t?w.
Z pocz?tku wynagradza?em sobie ten przymus, wodz?c wzrok po wszystkich k?tach pokoju, podziwiaj?c jego czysto?? i porz?dek. K?t przeznaczony na wyrabianie atramentu by? tak samo czysty i symetrycznie zastawiony, jak reszta pokoju. Wielki kocio? z Toboso wygl?da?, jakby s?u?y? za ozdob?, obok niego za? sta?a szklana szafa, gdzie le?a?y potrzebne narz?dzia i ingrediencje.
Widok tej szafy, w?skiej i d?ugiej, umieszczonej tu? przy palenisku kot?a, poda? mi nag?? i niepow?ci?gnion? my?l wskoczenia na ni?, s?dzi?em bowiem, ?e nic nie b?dzie zabawniejszego, jak gdy m?j ojciec zacznie mnie na pr??no szuka? po ca?ym pokoju, wtedy gdy ja najspokojniej b?d? siedzia? nad jego g?ow?. W mgnieniu oka wyrwa?em szarf? z r?k mojej ciotki, wskoczy?em na brzeg paleniska, stamt?d za? na szaf?.
Z pocz?tku ciotka zachwyca?a si? moj? zr?czno?ci?, po chwili jednak zacz??a mnie zaklina?, abym zszed? z szafy. Wtem oznajmiono nam, ?e ojciec wchodzi na schody. Ciotka upad?a przede mn? na kolana, b?agaj?c, abym zeskoczy? na ziemi?. Nie mog?em oprze? si? tak wzruszaj?cym pro?bom, ale schodz?c poczu?em, ?e stawiam nog? na brzegu kot?a. Chcia?em zatrzyma? si?, ale spostrzeg?em, ?e poci?gam za sob? szaf?. Pu?ci?em r?ce i upad?em w sam ?rodek kot?a z atramentem. By?bym niezawodnie uton??, gdyby ciotka, pochwyciwszy wios?o do mieszania atramentu, nie by?a rozbi?a kot?a na tysi?c drobnych kawa?k?w. W?a?nie w tej chwili wszed? ojciec i ujrza? rzek? atramentu, zalewaj?c? jego pok?j, a po?r?d niej wij?c? si? czarn? posta?, kt?ra nape?nia?a dom najprzera?liwszymi wrzaskami. W rozpaczy uciek? na schody; zbiegaj?c wywichn?? sobie nog? i pad? zemdlony.
Co do mnie, wkr?tce przesta?em wrzeszcze?, gdy? atrament, kt?rego si? opi?em, pozbawi? mnie przytomno?ci. Przyszed?em do zmys??w dopiero po d?ugiej chorobie i d?ugi czas min??, zanim zupe?nie odzyska?em zdrowie. Do polepszenia mego stanu najwi?cej przyczyni?a si? nowina udzielona mi przez ciotk?, kt?ra wprawi?a mnie w tak? rado??, ?e znowu l?kano si?. bym nie postrada? zmys??w. Mieli?my wkr?tce wyjecha? z Madrytu i uda? si? na sta?e mieszkanie do Burgos. Wszelako niewypowiedziana rado??, jakiej doznawa?em na my?l o tej podr??y, zmniejszy?a si?, gdy ciotka zapyta?a mnie, czy chc? z ni? razem siedzie? w jej powozie, czy te? osobno odbywa? podr?? w?asn? lektyk?.
- Ani jedno, ani drugie - odpar?em w najwy?szym uniesieniu - nie jestem bab? i nie chc? inaczej podr??owa? jak na dzielnym koniu lub przynajmniej mule, z dobrym segowskim karabinem u siod?a, par? pistolet?w za pasem i d?ug? szpad?. Tylko pod tym jednym warunkiem pojad? i powinna?, ciotko, dla w?asnej korzy?ci sprawi? mi te rzeczy, albowiem obrona ciebie jest odt?d moim naj?wi?tszym obowi?zkiem.
Powiedzia?em jeszcze wiele podobnych niedorzeczno?ci, kt?re zdawa?y mi si? najrozumniejszymi w ?wiecie. a kt?re w istocie bawi?y, s?yszane z ust jedenastoletniego ch?opca.
Przygotowania do wyjazdu poda?y mi sposobno?? rozwini?cia niezwyk?ej ruchliwo?ci. Wchodzi?em, wychodzi?em. biega?em, rozkazywa?em, wtr?ca?em si? do wszystkiego, w istocie bowiem mia?em wiele do czynienia, gdy? ciotka moja, wyje?d?aj?c na zawsze do Burgos. zabiera?a wszystkie swoje ruchomo?ci. Wreszcie nadszed? szcz??liwy dzie? wyjazdu. Wys?ali?my baga?e drog? przez Arand?, sami za? udali?my si? przez Valladolid.
Ciotka, kt?ra z pocz?tku chcia?a podr??owa? w powozie, widz?c, ?e postanowi?em nieodmiennie jecha? na mule, posz?a za moim przyk?adem. Sporz?dzono jej zamiast siod?a ma?e krzes?o z wygodnym siedzeniem i os?oni?to je parasolem. Uzbrojony mulnik post?powa? przed ni? dla oddalenia wszelkiego pozoru niebezpiecze?stwa. Reszta naszej karawany, z?o?ona z dwunastu mu??w, nader ?wietnie wygl?da?a: ja za?, uwa?aj?c si? za jej naczelnika, czasami otwiera?em, czasami zamyka?em poch?d, zawsze z broni? w r?ku, zw?aszcza za? na zakr?tach drogi lub innych miejscach podejrzanych.
Mo?na domy?li? si?, ?e nigdy nie zdarzy?a mi si? sposobno?? okazania mojej odwagi i ?e szcz??liwie przybyli?my do Alabajos, gdzie spotkali?my dwie karawany, r?wnie liczne jak nasza. Zwierz?ta sta?y przy ??obach, podr??ni za? mie?cili si? w przeciwnym k?cie stajni, w kuchni, kt?r? oddziela?y od mu??w dwa kamienne schody. Prawie wszystkie gospody w Hiszpanii by?y na?wczas podobnie urz?dzone. Ca?y dom sk?ada? si? z jednej d?ugiej izby, kt?rej lepsz? po?ow? zajmowa?y mu?y, skromniejsz? za? podr??ni. Pomimo to weso?o?? by?a og?lna. Mulnik, czyszcz?c zgrzeb?em wierzchowce, smali? cholewki do gospodyni, kt?ra odpowiada?a mu z ?ywo?ci? w?a?ciw? jej p?ci i profesji, dop?ki gospodarz przynajmniej na chwil? powag? swoj? nie przerwa? tych zalecanek. S?u??ce nape?nia?y dom ?oskotem kastaniet?w i ta?cowa?y przy chrapliwej pie?ni pasterza k?z. Podr??ni zaznajamiali si? nawzajem i zapraszali na wieczerz?, nast?pnie wszyscy przysuwali si? do ogniska, ka?dy rozpowiada?, kim by?, sk?d przybywa?, i czasami dodawa? ca?? histori? swego ?ycia. Dobre to by?y czasy. Dzi? domy zajezdne s? daleko wygodniejsze, ale zgie?kliwe i towarzyskie ?ycie, jakie w?wczas prowadzono w podr??y, mia?o wdzi?k, kt?rego nie potrafi? ci opisa?. Powiem tylko, ?e tego dnia tak by?em szcz??liwy, i? postanowi?em przez ca?e ?ycie podr??owa? i, jak widzisz, dot?d szczerze wype?niam moje postanowienie.
Tymczasem pewna okoliczno?? jeszcze silniej utwierdzi?a mnie w tym zamiarze. Po wieczerzy, gdy wszyscy podr??ni zebrali si? ko?o ogniska i ka?dy z nich opowiedzia? co? o krajach, jakie przebywa?, jeden z nich, kt?ry dot?d ani razu ust nie by? otworzy?, rzek?:
- Wszystkie przygody doznane w waszych podr??ach zas?uguj? na uwag? i pami??; co do mnie. by?bym rad, aby mi si? nigdy nie zdarzy?o nic gorszego, wszelako, zwiedzaj?c Kalabri?, dozna?em przygody tak zadziwiaj?cej, nadzwyczajnej i zarazem strasznej, ?e dot?d nie mog? jej wymaza? z pami?ci. Wspomnienie to tak mnie t?oczy, zatruwa wszystkie moje przyjemno?ci, ?e w istocie cz?sto dziwi? si?, jakim sposobem smutek ten nie pozbawia mnie rozumu.
Podobny pocz?tek podnieci? og?ln? ciekawo?? s?uchacz?w. Zacz?to go prosi?, aby ul?y? sercu powiedzeniem tak nadzwyczajnych zdarze?. Podr??nik d?ugo waha? si?, nie wiedz?c, co ma czyni?, nareszcie zacz?? w te s?owa:
HISTORIA GIULIA ROMATI
Nazywam si? Giulio Romati. M?j ojciec, Pietro Romati, jest jednym z najznakomitszych prawnik?w Palermo, a nawet ca?ej Sycylii. Jak mo?ecie domy?li? si?, mocno przywi?zany jest do swego zawodu, kt?ry zabezpiecza mu przyzwoity byt, ale mocniej jeszcze do filozofii, kt?rej po?wi?ca wszystkie chwile wolne od g??wnych zatrudnie?.
Nie chwal?c si?, mog? wyzna?, ?e ?mia?o post?powa?em za nim w obu tych dziedzinach, gdy? w dwudziestym drugim roku ?ycia by?em ju? doktorem prawa. Oddawszy si? nast?pnie matematyce i astronomii, wkr?tce do?? umia?em, aby m?c komentowa? Kopernika i Galileusza. Nie m?wi? wam tego w zamiarze che?pienia si? z mojej uczono?ci, ale maj?c opowiedzie? wam zadziwiaj?c? przygod?, pragn?, aby?cie mnie nie uwa?ali za cz?owieka ?atwowiernego lub zabobonnego. Tak jestem daleki od podobnych b??d?w, ?e jedyn? nauk?, do kt?rej nic si? nie przyk?ada?em, by?a teologia. Co si? tyczy innych, zag??bia?em si? w nich ca?? dusz?, wytchnienia za? szuka?em tylko w zmianie przedmiot?w. Ci?g?a praca wywar?a zgubny wp?yw na moje zdrowie i ojciec m?j, przemy ?liwa j?? nad r??nymi sposobami rozerwania mnie, zaleci? mi podr?? i rozkaza?, abym zwiedzi? ca?? Europ? i dopiero po czterech latach wr?ci? na Sycyli?.
Z pocz?tku z trudno?ci? zdo?a?em oderwa? si? od moich ksi??ek, gabinetu i obserwatorium, ale ojciec ?yczy? sobie tego, musia?em wi?c by? pos?uszny. W istocie, zaledwie rozpocz??em podr??, natychmiast dozna?em niewypowiedzianie mi?ej zmiany. Odzyska?em apetyt, si?y. jednym s?owem, zupe?nie przyszed?em do zdrowia. Z pocz?tku podr??owa?em w lektyce, ale trzeciego dnia naj??em mu?a i weso?o pu?ci?em si? w dalsz? drog?.
Wielu ludzi zna ca?y ?wiat z wyj?tkiem w?asnego kraju; nie chcia?em narazi? si? po powrocie na podobny zarzut i w tym celu rozpocz??em podr?? od zwiedzenia cud?w, jakie natura tak hojnie rozsypa?a po naszej wyspie. Zamiast uda? si? prosto nadbrze?em z Palermo do Mesyny, obra?em drog? przez Castro Nuovo, Caltanisett? i przyby?em do wioski, kt?rej nazwy ju? nie pami?tam, po?o?onej u st?p Etny. Tam przygotowa?em si? do wej?cia na g?r? i postanowi?em po?wi?ci? miesi?c na t? wypraw?. W istocie ca?y ten czas przep?dzi?em przewa?nie na sprawdzaniu niekt?rych ?wie?o dokonanych do?wiadcze? z barometrem. Podczas nocy wpatrywa?em si? w niebo i z niewypowiedzianym szcz??ciem odkry?em dwie gwiazdy, niedostrzegalne z obserwatorium w Palermo, poniewa? znajdowa?y si? znacznie pod jego widnokr?giem.
Z prawdziwym ?alem opu?ci?em to miejsce, gdzie zdawa?o mi si?, ?e istno?? moja jak gdyby rozp?ywa?a si? w eterycznych ?wiat?ach i ?em uczestniczy? w szczytnej harmonii cia? niebieskich, nad kt?rych obrotami tyle zastanawia?em si? w ?yciu. Wreszcie niepodobna zaprzeczy?, ?e rozrzedzone powietrze g?r w szczeg?lny spos?b dzia?a na nasz organizm, puls bowiem pr?dzej bije i poruszenia p?uc s? daleko szybsze. Na koniec zszed?em z g?ry od strony Katanii.
Miasteczko to zamieszkuje szlachta r?wnie staro?ytna, ale wi?cej o?wiecona od pan?w z Palermo. Wprawdzie nauki ?cis?e ma?o znajduj? lubownik?w w Katami, jak w og?le na ca?ej naszej wyspie, ale za to mieszka?cy gorliwie zajmuj? si? sztukami, starymi zabytkami oraz dawniejsz? i nowsz? histori? wszystkich lud?w, jakie tylko zamieszkiwa?y Sycyli?. Zw?aszcza wykopaliska i mn?stwo cennych pami?tek, kt?re przy tej okazji znajdowano, by?y przedmiotem powszechnych rozm?w.
W?a?nie pod?wczas wydobyto z ziemi nader pi?kn? p?yt? marmurow?, pokryt? literami zupe?nie nieznanymi. Obejrzawszy j? pilnie, pozna?em, ?e napis jest w j?zyku punickim, i za pomoc? hebrajszczyzny. kt?r? do?? dok?adnie posiadam, zdo?a?em rozwi?za? zagadk? w spos?b wszystkich zadowalaj?cy. Czyn ten zjedna? mi pochlebne przyj?cie i pierwsze osoby z miasta pragn??y mnie zatrzyma?, zapewniaj?c mi znaczne korzy?ci pieni??ne. Wszelako porzuciwszy rodzin? dla zupe?nie innych cel?w, odrzuci?em ofiary i uda?em si? drog? do Mesyny. Przez tydzie? zatrzyma?em si? w tym miejscu, s?awnym przez sw?j handel, po czym przeby?em cie?nin? i wyl?dowa?em w Reggio.
Dot?d podr?? moja by?a tylko rozrywk?; w Reggio jednak przedsi?wzi?cie sta?o si? spraw? powa?niejsz?. Rozb?jnik nazwiskiem Zoto pustoszy? Kalabri?, podczas gdy korsarze trypolita?scy zewsz?d uwijali si? po morzu. Nie wiedzia?em, jakim sposobem dosta? si? do Neapolu i gdyby fa?szywy wstyd mnie nie pohamowa?, by?bym niezawodnie wr?ci? do Palermo.
Tydzie? up?ywa? od czasu, jak to niezdecydowanie zatrzymywa?o mnie w Reggio, gdy pewnego wieczora, przechadzaj?c si? po porcie, usiad?em na nadbrze?nych kamieniach, w miejscu, gdzie by?o najmniej ludzi. Tam zbli?y? si? do mnie jaki? cz?owiek ujmuj?cej postaci, okryty szkar?atnym p?aszczem. Nie pozdrowiwszy mnie wcale, usiad? i odezwa? si? w te s?owa:
- Czy signor Romati znowu zajmuje si? rozwi?zaniem jakiego zagadnienia z algebry lub astronomii?
- Bynajmniej - odpowiedzia?em - signor Romati chcia?by dosta? si? z Reggio do Neapolu i w tej chwili przemy?la nad rozwi?zaniem zagadnienia, jakim sposobem potrafi unikn?? spotkania z band? signora Zoto.
Natenczas nieznajomy, przybrawszy powa?n? posta?, rzek?:
- Signor Romati. zdolno?ci twoje ju? dzi? przynosz? zaszczyt twemu krajowi: zaszczyt ten bez w?tpienia jeszcze si? powi?kszy, gdy przez nowe podr??e rozszerzysz zakres twoich wiadomo?ci. Zoto jest cz?owiekiem zbyt ?wiatowym, aby mia? przeszkadza? ci w tak szlachetnym przedsi?wzi?ciu. We? te czerwone pi?rka, zatknij jedno za kapelusz, reszt? rozdaj twoim ludziom i ?mia?o puszczaj si? w drog?. Co do mnie. jestem tym samym Zotem, kt?rego si? tak l?kasz, i a?eby? nie w?tpi? o tym, co ci powiadam, patrz, oto s? narz?dzia mego rzemios?a.
To m?wi?c odwin?? p?aszcz i pokaza? mi pas z pistoletami i sztyletami, po czym przyjacielsko u?cisn?? mi r?k? i znikn??.
Tu przerwa?em naczelnikowi Cygan?w i rzek?em, ?e wiele s?ysza?em o tym rozb?jniku i ?e nawet znam jego syn?w.
- Ja tak?e ich znam - odpar? Pandesowna - tym bardziej ?e razem ze mn? zostaj? w s?u?bie wielkiego szejka Gomelez?w.
- Jak to? ty tak?e w jego s?u?bie? - zawo?a?em z najwi?kszym zadziwieniem.
W tej chwili jeden z Cygan?w zaszepta? kilka s??w do ucha naczelnika, kt?ry wsta? natychmiast i zostawil mi czas do rozmy?lania nad tym, czego si? z ostatnich jego s??w dowiedzia?em. - C?? to za pot??ne stowarzyszenie - m?wi?em sam do siebie - kt?re zdaje si? ?nie mie? innego celu pr?cz ukrywania jakiej? tajemnicy lub mamienia mego wzroku dziwnymi ob??dami, kt?rych niekiedy zgaduj? pewn? cz???, podczas gdy nowe, nie przewidziane okoliczno?ci znowu wtr?caj? mnie w przepa?? zw?tpienia. Nie ma w?tpliwo?ci, ?e sam jestem jednym z ogniw tego niewidzialnego ?a?cucha, kt?ry coraz cia?niej mnie kr?puje.
C?rki naczelnika, kt?re w?a?nie przybywa?y prosz?c, abym uda? si? z nimi na przechadzk?, przerwa?y moje marzenia. Wsta?em i uda?em si? za nimi. Rozmowa toczy?a si? w czystym hiszpa?skim j?zyku, bez ?adnej przymieszki jerigonzy, czyli narzecza cyga?skiego. Podziwia?em wykszta?cenie ich umys??w i weso?? otwarto?? charakter?w. Po przechadzce zastawiono wieczerz?, po czym wszyscy rozeszli si? na spoczynek; ale tym razem nie pokaza?a si? ?adna z moich kuzynek.