Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (10)

Dzie? dziewi?ty
Pustelnik przyszed? mnie obudzi?, siad? na moim ???ku i rzek?:
- Moje dziecko, z?e duchy znowu tej nocy wyprawia?y w mojej pustelni piekielne harce. Samotnicy Tebaidy nie byli wi?cej ode mnie wystawieni na z?o?? szata?sk?; nie wiem przy tym, co mam s?dzi? o cz?owieku, kt?ry przyby? z tob? i zwie si? kabalist?. Przedsi?wzi?? wyleczy? Paszeka i w istocie wiele mu pom?g?, ale bynajmniej nie u?ywa? egzorcyzm?w, przepisanych przez rytua? naszego ?wi?tego Ko?cio?a. P?jd? do mojej pustelni, czeka na nas ?niadanie, po kt?rym us?yszymy zapewne przygody tego dziwnego nieznajomego.
Wsta?em i uda?em si? za pustelnikiem. W istocie, znalaz?em Paszeka w daleko lepszym stanie, a twarz jego wyda?a mi si? mniej odra?aj?ca. Nadal by? ?lepy na jedno oko, ale nie wywiesza? ju? tak obrzydliwie j?zyka. Usta przesta?y mu si? pieni? i pozosta?e oko toczy?o mniej b??dne spojrzenia. Powinszowa?em kabali?cie, kt?ry mi odrzek?, ?e to tylko s?aby dow?d jego umiej?tno?ci. Nast?pnie pustelnik przyni?s? ?niadanie, z?o?one z gor?cego mleka i kasztan?w.
Podczas gdy spo?ywali?my t? skromn? uczt?, ujrzeli?my wchodz?cego cz?owieka, chudego i wyblad?ego, kt?rego ca?a posta? mia?a w sobie co? przera?aj?cego, chocia? nie mo?na by?o rzec, co w?a?ciwie takie wra?enie wywo?uje. Nieznajomy ukl?k? przede mn? i zdj?? kapelusz. Wtedy ujrza?em, ?e ma owi?zane czo?o. Wyci?gn?? ku mnie kapelusz, jak gdyby prosi? o ja?mu?n?. Rzuci?em mu sztuk? z?ota. Szczeg?lny ?ebrak podzi?kowa? mi i doda?:
- Senor Alfonsie, tw?j dobry uczynek nie p?jdzie na marne. Uprzedzam ci?, ?e wa?ny list czeka na ciebie w Puerto-Lapiche. Przeczytaj go, zanim wejdziesz do Kastylii.
Udzieliwszy mi tego ostrze?enia nieznajomy ukl?k? przed pustelnikiem, kt?ry mu nape?ni? kapelusz kasztanami, nast?pnie uczyni? to samo przed kabalist?, ale wnet zerwa? si? m?wi?c:
- Od ciebie niczego nie ??dam. Je?eli powiesz, kto jestem, gorzko kiedy? tego po?a?ujesz.
Po tych s?owach wyszed? z pustelni. Gdy zostali?my sami, kabalista zacz?? ?mia? si? i rzek?:
- Aby wam dowie??, jak ma?o l?kam si? pogr??ek tego cz?owieka, zaraz wam powiem, ?e jest to ?yd Wieczny Tu?acz, o kt?rym zapewne musieli?cie s?ysze?. Od siedemnastu wiek?w ani razu nie usiad?, ani nie po?o?y? si?, nie odpocz??, nie zasn??. Id?c bez przerwy, zje wasze kasztany i nazajutrz rano b?dzie ju? st?d o jakie sze??dziesi?t mil. Zwykle przebiega we wszystkich kierunkach niezmierzone pustynie Afryki. ?ywi si? dzikimi owocami, a drapie?ne zwierz?ta mijaj? go bez szkody z powodu ?wi?tego pi?tna Thau, wyrytego na jego czole. Dlatego to, jak zauwa?yli?cie, nosi na g?owie przepask?. Nie bywa on nigdy w naszych okolicach, chyba na wezwanie jakiego kabalisty. Wreszcie mog? wam zar?czy?, ?e go tu wcale nie wzywa?em. bo go nie cierpi?. Jednakowo? musz? wyzna?, ?e cz?sto wie on o wielu rzeczach; radz? ci zatem, senor Alfonsie, nie zaniedbywa? jego przestrogi.
- Senor kabalisto - odpowiedzia?em - ?yd doni?s? mi, ?e list czeka na mnie w Puerto-Lapiche. Spodziewam si? stan?? tam pojutrze i nie zapomn? zapyta? ober?ysty.
- Nie potrzeba tak d?ugo czeka? - odpar? kabalista. - Musia?bym ma?o znaczy? w ?wiecie duch?w, gdybym nie m?g? dostarczy? ci tego listu wcze?niej.
To m?wi?c pochyli? g?ow? na prawe rami? i wyrzek? kilka wyraz?w rozkazuj?cym g?osem. W pi?? minut p??niej upad? na st?? wielki list pod moim adresem. Rozpiecz?towa?em go i przeczyta?em co nast?puje:
Senor Alfonsie!
Z rozkazu JKMo?ci, naszego Najmi?o?ciwszego Pana, Don Filipa V, uprzedzam ci?, aby? wstrzyma? tw?j przyjazd do Kastylii. Srogo?? t? winiene? przypisa? jedynie nieszcz??ciu, kt?re spowodowa?o, ?e rozgniewa?e? na siebie ?wi?ty trybuna?, zajmuj?cy si? zachowaniem czysto?ci wiary w Hiszpanii. Niech jednak ten wypadek w niczym nie zmniejsza twojej gorliwo?ci w ch?ci s?u?enia kr?lowi. Wraz z niniejszym za??czam ci urlop na trzy miesi?ce. Przep?d? ten czas na granicach Kastylii i Andaluzji; wszelako nie przebywaj zbyt d?ugo w ?adnej z obu tych prowincji. Pomy?lano ju? o uspokojeniu twego czcigodnego ojca i przedstawiono mu ca?? spraw? w ?wietle wcale go nie ra??cym.
Tw?j ?yczliwy Don Sancho de Tor de Pe?as Minister Wojny
Do tego listu przy??czony by? urlop na trzy miesi?ce, opatrzony potrzebnymi podpisami i piecz?ciami.
Podziwiali?my po?piech go?c?w kabalisty, nast?pnie prosili?my go, aby dotrzyma? nam obietnicy i opowiedzia? wypadki przesz?ej nocy w Venta Quemada. Odrzek? nam, podobnie jak poprzedniego dnia, ?e nie zrozumiemy wielu rzeczy w jego opowiadaniu, ale zastanowiwszy si? przez chwil?, zacz?? w te s?owa:
HISTORIA KABALISTY
Nazywaj? mnie w Hiszpanii don Pedro de Uzeda i pod tym nazwiskiem o dzie? drogi st?d posiadam pi?kny zamek. Prawdziwe moje miano jest rabbi Sadok Ben Mamun. jestem bowiem ?ydem. Przyznawanie si? do tego jest cokolwiek niebezpieczne w Hiszpanii, ale poza tym, ?e ufam waszej uczciwo?ci, uprzedzani was, ?e nie tak ?atwo by?oby mi zaszkodzi?. Wp?yw gwiazd na moje przeznaczenie zacz?? objawia? si? od pierwszych chwil mego ?ycia. Ojciec m?j, sporz?dziwszy m?j horoskop, przej?ty by? rado?ci?, gdy ujrza?, ?e przyszed?em na ?wiat w momencie, gdy s?o?ce przechodzi?o w znak Panny. Wprawdzie u?y? ca?ej umiej?tno?ci na dopi?cie tego celu, ale nie spodziewa? si? tak dok?adnego skutku.
Nie potrzebuj? wam m?wi?, ?e ojciec m?j, Mamun, by? pierwszym astrologiem swego czasu. Wszelako gwia?dziarstwo by?o jedn? z najmniejszych nauk, jakie posiada?; szczeg?lniej posun?? znajomo?? kabalistyki, do stopnia, jakiego ?aden z rabin?w dot?d nie osi?gn??.
W cztery lata po moim przyj?ciu na ?wiat ojcu memu urodzi?a si? c?rka pod znakiem Bli?ni?t. Pomimo tej r??nicy jednakowo nas wychowywano. Nie mia?em jeszcze dwunastu lat, siostra za? o?miu, kiedy umieli?my ju? po hebrajsku, po chaldejsku, po syrochaldejsku, znali?my mowy Samarytan?w. Kopt?w, Abisy?czyk?w i r??ne inne umar?e lub umieraj?ce j?zyki. Nadto, bez pomocy o??wka, mogli?my roz?o?y? litery ka?dego wyrazu wedle wszelkich zasad oznaczonych prawid?ami kabalistyki.
Ko?czy?em w?a?nie dwunasty rok. gdy z niezwyk?? staranno?ci? u?o?ono nasze w?osy w pier?cienie; a?eby za? nie urazi? wstydliwo?ci, w?a?ciwej znakom, pod kt?rymi si? urodzili?my, dawano nam do jedzenia mi?so z dziewiczych zwierz?t, wybieraj?c dla mnie samc?w, samice za? dla mojej siostry.
Gdy zacz??em szesnasty rok. ojciec postanowi? nas przypu?ci? do tajemnic kaba?y Sefirot. Naprz?d dal nam do r?k Sefer Zohar. czyli tak zwan? Jasn? Ksi?g?. z kt?rej nic nie mo?na zrozumie?, tak dalece jasno?? dzie?a ?lepi umys? patrz?cych. Nast?pnie zag??biali?my si? nad Sifra dizeniut?, czyli Tajemnicz? Ksi?g?, w kt?rej najzrozumialszy okres mo?e wybornie uj?? za zagadk?. Na koniec przyst?pili?my do Idra Rabba i Idra Zutta. to jest do Wielkiego i Ma?ego Sanhedrynu. S? to rozmowy, w kt?rych rabbi Szymon, syn Jochaja. autor dw?ch poprzednich dzie?, zni?aj?c styl do potocznej rozmowy, udaje, ?e naucza swych przyjaci?? najprostszych rzeczy, tymczasem za? ods?ania im najbardziej zadziwiaj?ce tajemnice, a raczej wszystkie te objawienia pochodz? prosto od proroka Eliasza, kt?ry po kryjomu opu?ci? niebieskie krainy i by? obecny w?r?d rozmawiaj?cych pod przybranym nazwiskiem rabina Abby.
By? mo?e, ?e wy wszyscy wyobra?acie sobie, jako-by?cie nabyli prawdziwego poj?cia o tych boskich ksi?gach z t?umaczenia ?aci?skiego, wydanego wraz z orygina?em chaldejskim r. 1684 w ma?ym miasteczku niemieckim, zwanym Frankfurt, ale my ?miejemy si? z zarozumia?o?ci tych, kt?rzy s?dz?, ?e do?? zwyczajnego wzroku ludzkiego, aby m?c czyta? w tych ksi?gach. Wystarcza to zapewne w niekt?rych j?zykach tera?niejszych, ale w hebrajskim ka?da litera jest liczb? ka?dy wyraz przem?dr? kombinacj?, ka?de zdanie straszliw? formu??, kt?ra, gdy j? kto potrafi wym?wi? z potrzebnym przydechem i akcentami, z ?atwo?ci? mo?e porusza? g?ry i osusza? rzeki.
Wiecie dobrze, ?e Adonaj s?owem stworzy? ?wiat i nast?pnie sam zamieni? si? w s?owo. S?owo wprawia w ruch powietrze i umys?, dzia?a na zmys?y i dusz? zarazem. Chocia? nie jeste?cie wtajemniczeni, zdo?acie jednak z tego wywnioskowa?, ?e s?owo jest koniecznym po?rednikiem mi?dzy materi? a wszelkim umys?em.
Mog? wam jedynie powiedzie?, ?e nie tylko z ka?dym dniem nabywali?my nowych wiadomo?ci, ale nadto nowej pot?gi. Je?eli nawet nie ?mieli?my jej jeszcze u?ywa?, to przecie? cieszyli?my si?, dumni, ?e wed?ug wewn?trznego naszego przekonania si?a ta tkwi w nas. Wkr?tce jednak najsmutniejszy wypadek przerwa? nasze rozkosze kabalistyczne.
Co dzie? spostrzegali?my z moj? siostr?, ?e nasz ojciec, Mamun, coraz bardziej upada na si?ach. Zdawa? si? by? czystym duchem, kt?ry dlatego tylko przybra? posta? ludzk?, aby m?g? by? ?atwiej dostrze?ony przez podksi??ycowe istoty. Nareszcie pewnego dnia kaza?
nas zawo?a? do swojej pracowni. Postawa jego by?a tak boska i czcigodna, ?e mimowolnie padli?my przed nim na kolana. Zostawi? nas w tym po?o?eniu i wskazuj?c na klepsydr?, rzek?:
- Zanim ten piasek si? przesypie, ju? mnie nie b?dzie na tym ?wiecie. Pami?tajcie wszystkie moje s?owa. - Synu m?j, do ciebie naprz?d si? odzywam. Przeznaczy?em ci niebia?skie ma??onki, c?rki Salomona i kr?lowej Saby. Przed przyj?ciem ich na ?wiat nikt nie s?dzi?, ?e stan? si? nie?miertelne, ale Salomon nauczy? kr?low? wymawia? imi? tego, kt?ry jest. Kr?lowa wym?wi?a to imi? w chwili rozwi?zania. Nadlecia?y geniusze Wielkiego Wschodu i przyj??y dwoje bli?ni?t, zanim te dotkn??y si? nieczystego siedliska, kt?re zowi? ziemi?; nast?pnie unios?y je w sfer? c?rek Elohima, gdzie udzielono im daru nie?miertelno?ci z moc? podzielenia go z tym, kt?rego kiedy? dwie bli?nie siostry wybior? za wsp?lnego ma??onka. To w?a?nie owe dwie ma??onki o niewypowiedzianych przymiotach, kt?re ojciec ich wspomina w swoim Szir hasz-szirim, czyli w Pie?ni nad pie?niami. Zastanawiaj si? nad tym boskim epitalamium, zatrzymuj?c si? co dziewi?? werset?w. - Dla ciebie, moja c?rko, przeznaczam daleko ?wi?tszy zwi?zek. Dwaj Thoamimowie, ci sami, kt?rych Grecy znali pod nazwiskiem Dioskur?w, a Fenicjanie - Kabir?w, jednym s?owem, Bli?ni?ta Zodiaku b?d? twoimi ma??onkami. Co m?wi??... serce twoje jest zbyt czu?e... l?kam si?, aby jaki ?miertelnik... ju? brak piasku w klepsydrze... umieram.
Po tych s?owach ojciec znikn??, a w miejscu, na kt?rym spoczywa?, znale?li?my tylko garstk? lekkiego i ?wietlnego popio?u. Zebra?em te szacowne szcz?tki, z?o?y?em je w umie i umie?ci?em w domowym tabernakulum, tu? pod skrzyd?ami cherubin?w.
Pojmujecie, ?e nadzieja nie?miertelno?ci i posiadania dw?ch niebia?skich ma??onek podwoi?a we mnie zapal do nauk kabalistycznych. Wszelako przez d?ugie lata nie ?mia?em wzbi? si? do nieograniczonej wysoko?ci i poprzesta?em na zaw?adni?ciu przez moje zakl?cia kilku geniuszami osiemnastego stopnia. Jednakowo? z ka?dym rokiem nabiera?em wi?cej ?mia?o?ci. Przesz?ego lata zacz??em pracowa? nad pierwszymi wersetami Szir hasz-szirimu. Zaledwie pierwszy werset roz?o?y?em, gdy wtem przera?liwy ?oskot, jak gdyby ca?y m?j zamek wali? si? z posad, obi? si? o moje uszy. Nie przel?k?em si? zgo?a; owszem, by?em przekonany, ?e praca wybornie mi si? udaje. Przeszed?em do drugiego wersetu i gdy go uko?czy?em, lampa z mego sto?u zsun??a si? na pod?og?, podskoczy?a kilka razy i znieruchomia?a przed wielkim zwierciad?em, zawieszonym w g??bi pokoju. Spojrza?em w zwierciad?o i spostrzeg?em ko?ce dw?ch prze?licznych kobiecych n??ek. Wnet za nimi pokaza?y si? nast?pne. Pochlebia?em sobie, ?e te zachwycaj?ce n??ki nale?? do niebia?skich c?rek Salomona, ale nie ?mia?em prowadzi? dalej moich dzia?a?.
Nast?pnej nocy znowu wzi??em si? do pracy i ujrza?em dwie pary n??ek do kostek; w dwadzie?cia cztery godziny p??niej ju? zaczyna?em spostrzega? kolana, ale wtem s?o?ce wysz?o ze znaku Panny i musia?em zaprzesta?.
Gdy s?o?ce wkroczy?o w znak Bli?ni?t, siostra moja przedsi?wzi??a podobne dzia?ania i ujrza?a nie mniej zadziwiaj?ce zjawisko, ale nie my?l? wam opowiada? tego, co nie ma ?adnego zwi?zku z moj? w?asn? histori?.
W tym roku chcia?em znowu rozpocz?? przerwan? prac?, gdy dowiedzia?em si?, ?e s?awny adept ma w?a?nie przeje?d?a? przez Kordow?. Sprzeczka, jak? mia?em z tego powodu z moj? siostr?, sk?oni?a mnie do odwiedzenia go. Sp??ni?em si? nieco z wyjazdem z domu i na wiecz?r stan??em zaledwie w Venta Quemada. Znalaz?em gospod? opuszczon? z powodu duch?w, kt?re j? nawiedza?y; poniewa? jednak wcale si? ich nie l?kam, rozgo?ci?em si? w jadalnej izbie i rozkaza?em ma?emu Nemraelowi, aby mi przyni?s? wieczerz?. Nemrael jest to ma?y geniusz bardzo niskiego stopnia, kt?rego u?ywam do podobnych posy?ek, i on to w?a?nie przyni?s? tw?j list z Puerto-Lapiche. Poszed? do Andujar, gdzie nocowa? jaki? przeor benedyktyn?w, porwa? mu bez. ceremonii wieczerz? i przyni?s? mi j? do gospody. Wieczerza sk?ada?a si? z pasztetu z kuropatw, kt?ry znalaz?e? jeszcze nazajutrz z rana. By?em jednak tak znu?ony, ?e zaledwie si? jej dotkn??em: odes?a?em wi?c Nemraela do mojej siostry, a sam po?o?y?em si? spa?.
?r?d nocy rozbudzi? mnie d?wi?k zegara, bij?cego p??noc. Po tej przygrywce czeka?em na ukazanie si? jakiego? ducha i przygotowa?em si? na odp?dzenie go, gdy? w og?le s? to przykrzy i nieproszeni go?cie. Podczas tych przygotowa? ujrza?em nagle mocne ?wiat?o na stole stoj?cym w po?rodku pokoju, nast?pnie zjawi? si? ma?y b??kitny rabinek. kt?ry zacz?? wybija? pok?ony przed pulpitem, jak to zwykli czyni? rabini podczas modlitwy. Mia? zaledwie stop? wysoko?ci i nie tylko jego szaty by?y b??kitne, ale nawet twarz, broda, pulpit i ksi?ga. Pozna?em natychmiast, ?e nie jest to duch, ale geniusz dwudziestego si?dmego stopnia. Nie wiedzia?em, jak si? nazywa, i wcale go dot?d nie zna?em. Jednak?e u?y?em formu?y, kt?rej powszechnie wszystkie duchy ulegaj?. Natenczas ma?y b??kitny rabinek zwr?ci? si? do mnie i rzek?:
- Zacz??e? ca?? twoj? prac? na wspak i to jest przyczyn?, dla kt?rej ujrza?e? naprz?d nogi c?rek Salomona. Zacznij od ostatnich werset?w i staraj si? przede wszystkim odgadn?? imiona niebia?skich pi?kno?ci.
To wyrzek?szy ma?y rabinek znik? bez ?adnego ?ladu. To, oo mi powiedzia?, by?o przeciwne wszystkim zasadom kabalistyki; wszelako by?em tak nieprzezorny, ?e pos?ucha?em jego zdania. Zacz??em sk?ada? ostatni werset Szir hasz-szirimzi i szukaj?c nazwisk dw?ch nie?miertelnych, wynalaz?em imiona Emina i Zibelda. Mocno by?em zdziwiony, wszelako rozpocz??em zakl?cia, Wtedy ziemia straszliwie zadr?a?a pod moimi nogami, zdawa?o mi si?, ?e niebo p?ka mi nad g?ow?, i pad?em bez zmys??w.
Przyszed?szy do przytomno?ci, ujrza?em si? w miejscu po?yskuj?cym niezwyk?ym ?wiat?em. Kilku m?odzie?c?w pi?kniejszych od anio??w trzyma?o mnie w obj?ciach, a jeden z nich rzek? do mnie:
- Synu Adama! powr?? do zmys??w. Jeste? w mieszkaniu tych. kt?rzy nie umieraj?. Rz?dzi nami patriarcha Enoch, kt?ry post?powa? przed Elohimem i porwany zosta? z ziemi. Prorok Eliasz jest naszym arcykap?anem i w?z jego zawsze b?dzie na twoje rozkazy, skoro tylko zechcesz ubywa? przeja?d?ki na kt?rej z planet. My jeste?my egregorami, czyli dzie?mi sp?odzonymi z syn?w Elohinia i c?rek cz?owieczych. Zobaczysz tak?e mi?dzy nami kilku nefilim?w, wszelako w ma?ej liczbie. P?jd?, przedstawimy ci? naszemu w?adcy.
Uda?em si? za nimi i stan??em u st?p tronu, na kt?rym Enoch zasiada?, ?adnym sposobem nie m?g?bym znie?? blasku jego oczu. nie ?mia?em wi?c podnie?? wzroku wy?ej jak na jego brod?, kt?ra by?a podobna do tego bladego ?wiat?a, jakie otacza ksi??yc podczas wilgotnych nocy. Obawia?em si?, czy moje uszy b?d? w stanie znie?? d?wi?k jego g?osu, ale g?os ten by? s?odszy ni? harmonia boskich organ?w. Pomimo to jeszcze go z?agodzi? m?wi?c do mnie:
- Synu Adama, natychmiast przywiod? ci twoje ma??onki.
W tej samej chwili ujrza?em wchodz?cego proroka Eliasza; trzyma? za r?ce dwie pi?kno?ci, kt?rych wdzi?k?w ?miertelni nigdy nie zdo?aliby poj??. Przez przejrzyste ich cia?a mo?na by?o widzie? dusze i dok?adnie rozpozna?, jak ogie? nami?tno?ci kr??y im po ?y?ach i miesza si? z krwi?. Za nimi dw?ch nefilim?w nios?o tr?jn?g z kruszcu tak kosztowniejszego od z?ota, jak z?oto dro?sze jest od o?owiu. C?rki Salomona poda?y mi r?ce i zawiesi?y na szyi plecionk? utkan? ze swych w?os?w. W tej samej chwili ?ywy i czysty p?omie? wybuchn?? z tr?jnoga i po?ar? to wszystko, co mia?em w sobie ?miertelnego. Zaprowadzono nas do sypialni, po?yskuj?cej ?wietno?ci? i rozp?omienionej mi?o?ci?, otworzono ogromne okno, kt?re wychodzi?o na trzecie niebo, i wnet zabrzmia?y boskie ?piewy anio??w. Rozkosz ogarn??a mi zmys?y...
Ale c?? wam mog? jeszcze powiedzie?? Nazajutrz z rana obudzi?em si? pod szubienic? Los Hermanos mi?dzy dwoma ohydnymi trupami, r?wnie jak ten oto m?ody podr??ny. Z tego wnios?em, ?e mia?em do czynienia z nies?ychanie z?o?liwymi duchami, kt?rych istoty nie znam dobrze. L?kam si? nawet, aby ta przygoda nie zaszkodzi?a mi u prawdziwych c?rek Salomona, kt?rych tylko n??ki widzia?eni.
- Nieszcz??liwy za?lepie?cze - rzek? pustelnik - i czeg?? to ?a?ujesz? Wszystko jest z?udzeniem w twojej przekl?tej nauce. Duchy ciemno?ci, kt?re tylko naigrywa?y si? z ciebie, zada?y daleko straszniejsze m?czarnie biednemu Paszeko. Bez w?tpienia taki sam los oczekuje tego m?odego wojskowego, kt?ry przez zgubn? zatwardzia?o?? nie chce wyzna? win swoich. Alfonsie, synu m?j, Alfonsie! ?a?uj za grzechy, jeszcze masz czas na to.
Zniecierpliwi? mnie up?r pustelnika w ??daniu ode mnie wyzna?, kt?rych nie chcia?em mu udzieli?. Zimno mu odpowiedzia?em, ?e wielce szanuj? jego ?wi?te przestrogi, ale ?e poczucie honoru jest g??wn? zasad? mego post?powania, po czym zacz?li?my m?wi? o czym innym.
- Senor Alfonsie - rzek? kabalisla - poniewa? inkwizycja ci? ?ciga, a kr?l rozkazuje ci trzy miesi?ce przep?dzi? na tej pustyni, ofiaruj? ci m?j zamek. Poznasz moj? siostr? Rebek?, kt?ra r?wnie jest pi?kna jak uczona. Tak jest, p?jd? ze mn?; pochodzisz z Gomelez?w, a krew ta niejedno ma prawo do naszego wsp??czucia.
Spojrza?em na pustelnika, aby odgadn?? z jego oczu, co my?li o tym zamiarze. Zdawa?o si?, ?e kabalista przenikn?? moje w?tpliwo?ci, gdy? zwr?ciwszy si? do pustelnika, rzek?:
- M?j ojcze, znam ci? lepiej, ani?eli si? tego domy?lasz. Wiara nadaje ci wielk? pot?g?. Moje ?rodki, chocia? nie tak ?wi?te, jednakowo? nie s? diabelskie. Racz tak?e przyj?? u mnie go?cin? wraz z Paszekiem, kt?rego - b?d? tego pewny - zupe?nie wylecz?.
Zanim pustelnik odpowiedzia?, zacz?? si? modli?; po chwili namys?u zbli?y? si? do nas z weso?? twarz? i rzek?, ?e got?w jest nam towarzyszy?. Kabalista pochyli? g?ow? na prawe rami? i kaza? przyprowadzi? konie. Wnet ujrzeli?my przed drzwiami pustelni par? pi?knych koni dla nas obu i dwa mu?y dla pustelnika i op?tanego. Chocia? zamek oddalony by? o dzie? drogi, jak nam powiedzia? Ben Mamun, przecie? w przeci?gu godziny stan?li?my u kresu podr??y.
Przez ca?y czas Ben Mamun opowiada? mi o swojej uczonej siostrze, tak ?e spodziewa?em si? ujrze? jak?? Mede? z czarnym w?osem, z lask? czarodziejsk? w r?ce. mrucz?c? niezrozumia?e, kabalistyczne wyrazy. Zawiod?em si? w moich oczekiwaniach. Zachwycaj?ca Rebeka, kt?ra nas przyj??a u bramy zamkowej, by?a najrozkoszniejsz?, najbardziej czaruj?c? blondynk?, jak? mo?na sobie wyobrazi?. Pi?kne z?ote w?osy opada?y jej z naturalnym wdzi?kiem na ramiona; ?nie?ysta suknia, spi?ta zapinkami nieocenionej warto?ci, sp?ywa?a lu?no po jej uroczej kibici. Zdawa?o si? z powierzchowno?ci, ?e ma?o dba o str?j; wszelako, gdyby nawet by?o przeciwnie, nie mog?aby powabniej podnie?? uroku czarownych wdzi?k?w.
Rebeka rzuci?a si? bratu na szyj?, m?wi?c:
- Jak?e by?am niespokojna o ciebie, zw?aszcza pierwszej nocy. kiedy to ?adnym sposobem nie mog?am dowiedzie? si?, co si? z tob? sta?o. C?? przez ten czas porabia?e??
- P??niej ci opowiem - odrzek? Ben Mamun. - Teraz staraj si? dobrze przyj?? go?ci, kt?rych ci przyprowadzam. Oto jest pustelnik z doliny, ten m?odzieniec za? pochodzi z rodziny Gomelez?w.
Rebeka spojrza?a oboj?tnie na pustelnika, ale rzuciwszy wzrok na mnie, sp?on??a lekkim rumie?cem i rzek?a ze smutkiem:
- Spodziewam si?, ?e na szcz??cie senor do nas nie nale?ysz.
Weszli?my do zamku i wnet podniesiono za nami most zwodzony. Zamek by? obszerny i utrzymany w najwi?kszym porz?dku, chocia? s?u?ba sk?ada?a si? tylko z Mulata i Mulatki w tym samym wieku. Ben Mamun zaprowadzi? nas naprz?d do swojej biblioteki; by?a to ma?a, okr?g?a komnata, s?u??ca zarazem za pok?j jadalny. Mulat rozes?a? obrus, przyni?s? olla podrid? i cztery nakrycia, Rebeka bowiem nie siad?a z nami do sto?u. Pustelnik, udobruchany, jad? wi?cej ni? zazwyczaj. Paszeko, cho? nada? ?lepy na jedno oko, uspokoi? si? w swym op?taniu, nie rozchmurzy? jednak oblicza i siedzia? w milczeniu. Ben Mamun smacznie zajada?, ale ci?gle by? roztargniony i wyzna? nam. ?e wczorajsza przygoda bezustannie kr??y mu po g?owie. Gdy wstali?my od sto?u, rzek?:
- Drodzy go?cie, oto s? ksi??ki dla waszej zabawy. M?j Mulat jest na wasze rozkazy; tymczasem pozw?lcie mi oddali? si?. mam niekt?re wa?ne zatrudnienia z moj? siostr?. Zobaczymy si? jutro w godzinie obiadowej.
Ben Mamun odszed? i zostawi? nas. ?e tak powiem, panami ca?ego zamku. Pustelnik wzi?? z biblioteki legend? o pierwszych ojcach, ?yj?cych samotnie na pustym. i rozkaza? Paszekowi, aby mu przeczyta? kilka rozdzia??w. Ja wyszed?em na taras zamkowy, zwieszaj?cy si? nad przepa?ci?, w g??bi kt?rej niewidzialny potok hucza? z ?oskotem. Jakkolwiek okolica smutn? mi si? wyda?a, z nies?ychanym jednak zadowoleniem wpatrywa?em si? w ni? lub raczej oddawa?em si? wra?eniom niezwyk?ego widoku. Nie tyle smutek mnie ogarn??, jak raczej wszystkie w?adze mego umys?u uleg?y odr?twieniu, wywo?anemu przez okropne wzruszenia, jakich w ci?gu tych kilku dni dozna?em. Im bardziej zastanawia?em si? nad do?wiadczonymi przygodami. tym mniej je rozumia?em; nareszcie nie ?mia?em ju? o nich my?le? z obawy, abym ca?kiem nie postrada? rozumu. Nadzieja przep?dzenia kilku spokojnych dni w zamku Uzedy uko?ysa?a nieco moj? zn?kan? dusz?. Tak rozmy?laj?c, powr?ci?em do biblioteki. Przy schy?ku dnia Mulat zastawi? nam wieczerz?, z?o?on? z zimnego mi?siwa i suchych owoc?w; nie by?o jednak mi?sa zwierz?t nieczystych. Nast?pnie roz??czyli?my si?: zaprowadzono Pustelnika i Paszeka do jednego, mnie za? do drugiego pokoju.
Po?o?y?em si? i zasn??em, wkr?tce jednak pi?kna Rebeka obudzi?a mnie, m?wi?c:
- Senor Alfonsie, wybacz, ?e powa?am si? sen ci przerwa?. Wracam od mego brata, z kt?rym czynili?my najstraszliwsze zakl?cia, aby pozna? istot? duch?w, kt?re go napastowa?y w Venta Quemada, ale usi?owania nasze pozosta?y bez skutku. Mniemamy, ?e sta? si? igraszk? baalim?w, nad kt?rymi nie posiadamy ?adnej w?adzy. Jednak?e kraina Enocha jest rzeczywi?cie taka. jak? j? widzia?. Wszystko to jest dla nas nies?ychanie wa?ne i zaklinam ci?, aby? nam opowiedzia? w?asne twoje przygody.
To m?wi?c Rebeka usiad?a na ???ku obok mnie, ale zdawa?a si? zaj?ta jedynie tajemnic?, kt?rej wyja?nienia ??da?a ode mnie. Wszelako wytrwa?em w milczeniu i poprzesta?em na o?wiadczeniu, ?e poprzysi?g?em na honor nie wspomina? przed nikim o tym, co widzia?em.
- Jak mo?esz jednak mniema?, senor Alfonsie - m?wi?a dalej Rebeka - a?eby s?owo honoru dane dwom szatanom by?o obowi?zuj?ce? Dowiedzieli?my si? ju?, ?e s? to dwa z?e duchy niewie?cie, z kt?rych jeden zwie si? Emin?, drugi za? Zibeld?, wszelako nie mo?emy dot?d przenikn?? istoty tych szatan?w, gdy? w naszej nauce, jak we wszystkich innych, nie mo?na wszystkiego wiedzie?.
Da?em znowu odmown? odpowied? i prosi?em pi?kn? dziewczyn?, aby mi wi?cej o tym nie wspomina?a. Natenczas spojrza?a na mnie z wyrazem nieopisanej ?agodno?ci i rzek?a:
- Jak?e szcz??liwy jeste?, ?e mo?esz trzyma? si? zasad cnoty, kt?re kieruj? wszystkimi twoimi uczynkami! Jakiej spokojnno?ci sumienia mo?esz kosztowa?! Jak?e nasz los r??ny jest od twojego! Chcieli?my ujrze? rzeczy niedostrze?one dla ?miertelnego wzroku i zrozumie? to, czego umys? ludzki nie jest w stanie poj??. Ja nie jestem stworzona do tych nadziemskich umiej?tno?ci; c?? mi przyjdzie po marnym panowaniu nad z?ymi duchami? Wola?abym stokro? bardziej panowa? nad sercem przywi?zanego ma??onka, ale m?j ojciec tak chcia? i musz? ulec memu przeznaczeniu.
Przy tych s?owach Rebeka doby?a chustki i otar?a ?zy, per?ami spadaj?ce po jej pi?knym obliczu, po czym doda?a:
- Senor Alfonsie, pozw?l mi wr?ci? jutro o tej samej godzinie i jeszcze raz stara? si? przezwyci??y? tw?j up?r, czyli, jak ty to nazywasz, niez?omne przywi?zanie do twego s?owa. Wkr?tce s?o?ce przejdzie w znak Panny, wtedy nie b?dzie ju? czasu i spe?ni si? przeznaczenie.
Na po?egnanie Rebeka ?cisn??a mi r?k? z wyrazem przyja?ni i zdawa?a si? z przykro?ci? wraca? do swoich kabalistycznych zatrudnie?.