Potocki J. R?KOPIS ZNALEZIONY W SARAGOSSIE (09)

Dzie? ?smy
Poniewa? mam zaszczyt opowiada? wam moje przy-gody, ?atwo wi?c pojmiecie, ?e nie umar?em od wypitej - jak my?la?em - trucizny. Odszed?em tylko od przytomno?ci i nie wiem, jak d?ugo zostawa?em w tym stanie. Pami?tam jednak, ?e znowu obudzi?em si? pod szubienic? Los Hermanos, ale tym razem z pewnego rodzaju zadowoleniem, gdy? przynajmniej by?em pewny, ?em jeszcze nie umar?. Nadto nie znalaz?em si? ju? mi?dzy dwoma wisielcami; le?a?em po lewej ich stronie, po prawej za? spostrzeg?em jakiego? cz?owieka, kt?rego tak?e wzi??em za wisielca, gdy? zdawa? si? bez ?ycia i mia? stryczek na szyi. Wkr?tce jednak pozna?em, ?e ?pi tylko, i rozbudzi?em go. Nieznajomy, spojrzawszy na miejsce swego noclegu, zacz?? ?mia? si? i rzek?:
- Trzeba wyzna?, ?e w praktykach kabalistycznych wydarzaj? si? czasem przykre nieporozumienia. Z?e duchy tyle umiej? przybiera? na si? kszta?t?w, ?e nie mo?na wiedzie?, z kim si? ma do czynienia. Wszelako - doda? - sk?d?e mi si? wzi?? ten powr?z na szyi, w miejscu plecionki z w?os?w, kt?r? wczoraj jeszcze mia?em na sobie?
P??niej, spostrzeg?szy mnie, rzek?:
- I senor tutaj?... senor jeszcze za m?ody jeste?, jak na kabalist?. Ale widz?, ?e tak?e masz powr?z na szyi.
W istocie, przekona?em si?, ?e ma s?uszno??. Przypomnia?em sobie, ?e Emina wczoraj zawiesi?a mi na szyi plecionk? z w?os?w swoich i Zibeldy, i sam nie wiedzia?em, jak sobie t? przemian? t?umaczy?.
Kabalista spojrza? na mnie bystrym wzrokiem i rzek?:
- Nie, ty do nas nie nale?ysz. Nazywasz si? Alfons, twoja matka rodzi si? z Gomelez?w, jeste? kapitanem w gwardii wallo?skiej, masz wiele odwagi, ale ma?o do?wiadczenia. Mniejsza o to, trzeba naprz?d st?d si? wydosta?, a potem zobaczymy, co z sob? poczniemy.
Brama zagrody by?a otwarta, wyszli?my i znowu ujrza?em przed sob? przekl?t? dolin? Los Hermanos. Kabalista zapyta? mnie, dok?d chc? si? uda?. Odpowiedzia?em mu, ?e mam zamiar uda? si? drog? w kierunku Madrytu.
- Zgoda - rzek? - ja tak?e id? w t? stron?, ale zacznijmy naprz?d od przyj?cia jakiego posi?ku.
To m?wi?c doby? z kieszeni poz?acan? czar?, s?oik nape?niony pewnym rodzajem opiatu i flaszk? kryszta?ow?, w kt?rej znajdowa? si? jaki? p?yn ???tawy. Wrzuci? do czary ?y?eczk? opiatu, wla? kilka kropel p?ynu i kaza? mi wszystko razem wypi?. Nie da?em sobie tego powtarza?, gdy? omdlewa?em z czczo?ci. W istocie, nap?j by? cudowny. Uczu?em si? tak pokrzepiony, ?e ?mia?o mog?em przedsi?wzi?? dalsz? drog?, co wprz?dy by?oby zupe?nie niemo?liwe.
S?o?ce wzbi?o si? ju? do?? wysoko, gdy spostrzegli?my nieszcz?sn? gospod? Venta Quemada. Kabalista zatrzyma? si? i rzek?:
- Oto jest miejsce, w kt?rym tej nocy wyrz?dzono mi niegodziw? psot?. Trzeba nam jednak wej?? do ?rodka, zostawi?em tu bowiem pewne zapasy, kt?rymi b?dziemy mogli si? posili?.
Weszli?my do przekl?tej venty i znale?li?my w jadalnym pokoju st?? zastawiony pasztetem z kuropatw i dwoma butelkami wina. Kabalista zdawa? si? by? przy wybornym apetycie: przyk?ad jego doda? mi odwagi. inaczej bowiem w?tpi?, czy by?bym odwa?y? si? podnie?? co do ust. Wszystko to. co od kilku dni widzia?em, tak pomiesza?o moje wyobra?enia, ?e sam nie wiedzia?em, co czyni?, i gdyby si? kto uwzi??, by?by m?g? wprowadzi? mnie w w?tpliwo?? o moim w?asnym istnieniu.
Po sko?czonym obiedzie zacz?li?my przebiega? komnaty i przybyli?my do tej, w kt?rej spa?em pierwszego dnia od wyjazdu z Andujar. Pozna?em moje nieszcz?sne pos?anie i usiad?szy na nim. j??em rozmy?la? nad tym wszystkim, co mi si? wydarzy?o, szczeg?lniej za? nad wypadkami, kt?re zasz?y w jaskini. Przypomnia?em sobie, ?e Emina uprzedzi?a mnie, a?ebym nie dawa? wiary, gdyby mi co z?ego o niej m?wiono. W?a?nie pogr??y?em si? w tych my?lach, gdy kabalista zwr?ci? uwag? na co? b?yszcz?cego, utkwionego mi?dzy szparami pod?ogi. Spojrza?em bli?ej i przekona?em si?, ?e s? to relikwie, zabrane mi przez siostry w jaskini. Widzia?em, jak je wrzuca?y w rozpadlin? ska?y, a teraz znajdowa?em je w szparze pod?ogi. W istocie, zacz??em pow?tpiewa?, czym wychodzi? kiedy z tej przekl?tej gospody i czy pustelnik, inkwizytor, bracia Zota nie byli widmami sp?odzonymi przez ob??d czarodziejski. Tymczasem za pomoc? szpady doby?em relikwie i zawiesi?em je z powrotem na szyi.
Kabalista zacz?? si? ?mia? i rzek?:
- Wi?c to twoja w?asno??, senor kawalerze. Je?eli tu noc przep?dzi?e?, wcale nie dziwi? si?. ?e? si? obudzi? pod szubienic?. Mniejsza o to: wychod?my st?d, musimy tego jeszcze wieczora stan?? w pustelni.
Opu?cili?my gospod? i nie uszli?my jeszcze po?owy drogi, gdy spotkali?my pustelnika, kt?ry z trudno?ci? wl?k? si? o kiju. Skoro tylko nas spostrzeg?, zawo?a?-
- Ach. m?j m?ody przyjacielu, w?a?nie ci? szuka?em: wracaj do mojej pustelni, wyrwij twoj? dusz? ze szpon?w szatana, a tymczasem podaj mi r?k?. Szukaj?c ci? opad?em z si?.
Wypocz?wszy przez chwil?, ruszyli?my w dalsz? drog?: starzec kroczy?, wspieraj?c si? raz na jednym, to zn?w na drugim z nas. Nareszcie przybyli?my do pustelni.
Zaledwie wszed?em, ujrza?em Paszeka rozci?gni?tego na ?rodku izby. Zdawa?o mi si?. ?e kona, piersiami przynajmniej wydawa? to straszliwe rz??enie, jakie rych?? ?mier? zapowiada. Chcia?em przem?wi? do niego, ale mnie nie pozna?; wtedy pustelnik zaczerpn?? ?wi?conej wody, pokropi? ni? op?tanego i rzek?:
- Paszeko! Paszeko! w imieniu twego Odkupiciela nakazuj? ci opowiedzie?, co ci si? wydarzy?o tej nocy.
Paszeko zadr?a?, zarycza? straszliwie i tak zacz?? m?wi?:
OPOWIADANIE PASZEKA
M?j ojcze, w?a?nie znajdowa?e? si? w kaplicy i ?piewa?e? litanie, gdy pos?ysza?em ko?atanie do drzwi i beczenie zupe?nie podobne do tego, jakie wydaje nasza bia?a koza. My?la?em wi?c, ?e zapomnia?em j? wydoi? i poczciwe zwierz? przysz?o mi przypomnie? m?j obowi?zek. Tym bardziej trwa?em w tym przekonaniu, ?e w?a?nie przed kilkoma dniami wydarzy? mi si? podobny wypadek. Wyszed?em z chaty i w samej rzeczy ujrza?em nasz? bia?? koz?. kt?ra obraca?a si? ty?em do mnie, pokazuj?c mi nad?te wymiona. Chcia?em j? przytrzyma?. aby jej odda? ??dan? przys?ug?, ale wymkn??a mi si? z r?k i, co chwila zatrzymuj?c si? i zn?w uciekaj?c dalej, zaprowadzi?a mnie nad brzeg przepa?ci, kt?ra otwiera si? obok twojej pustelni.
Przybywszy tam bia?a koza nagle przerzuci?a si? W czarnego koz?a. Przel?k?em si? na widok tej przemiany i chcia?em ucieka? ku naszemu mieszkaniu, ale czarny kozio? przeci?? mi drog? i wspi?wszy si? na tylnych nogach, spojrza? na mnie p?omiennymi oczyma. Strach ?ci?? mi lodem krew w ?y?ach.
Natenczas czarny kozio? zacz?? b??? mnie rogami i popycha? ku przepa?ci. Gdy ju? mnie doprowadzi? nad sam skraj, zatrzyma? si? na chwil?, jakby pragn?? cieszy? si? widokiem moich m?czarni. Nareszcie str?ci? mnie w przepa??. My?la?em, ?e si? rozbij? w proch, ale kozio? przede mn? stan?? na dnie przepa?ci i przyj?? mnie na sw?j grzbiet, nie odnios?em wi?c ?adnych obra?e?.
Tu nowa bo ja?? mnie ogarn??a, gdy? zaledwie przekl?ty kozio? poczu? mnie na grzbiecie, wnet dziwnym sposobem zacz?? galopowa?. Jednym skokiem przeskakiwa? z g?ry na g?r? i przesadza? najg??bsze przepa?ci, jakby to by?y rowy; nareszcie otrz?sn?? si? i, sam nie wiem jak, znalaz?em si? w jaskini, gdzie spostrzeg?em m?odego podr??nego, kt?ry przed kilkoma dniami nocowa? w naszej pustelni.
M?odzieniec siedzia? na ???ku, obok niego za? zobaczy?em dwie prze?liczne dziewczyny, ubrane po maureta?sku. Dziewcz?ta, okrywaj?c go pieszczotami, zdj??y mu z szyi relikwie i w tej chwili straci?y ca?? pi?kno?? w mych oczach, pozna?em w nich bowiem dw?ch wisielc?w z doliny Los Hermanos. Wszelako m?ody podr??ny, bior?c je nadal za pi?kne kobiety, przemawia? do nich najczulszymi wyrazy. Natenczas jeden z wisielc?w zdj?? stryczek z szyi i zaci?gn?? go na szyj? m?odzie?ca, kt?ry pieszczotami okazywa? sw? wdzi?czno??. Potem zasun?li zas?ony i nie wiem, co robili, ale my?l?, ?e pope?niali jaki? straszliwy grzech.
Chcia?em krzycze?, ale nie mog?em wyda? ?adnego g?osu. Trwa?o to przez pewien czas; w ko?cu wybi?a p??noc i ujrza?em wchodz?cego szatana z ognistymi rogami i p?omienistym ogonem, kt?ry kilku diablik?w za nim nios?o.
Szatan w jednej r?ce trzyma? ksi?g?, w drugiej za? wid?y. Zagrozi? m?odzie?cowi ?mierci?, je?eli nie przejdzie na wiar? Mahometa. Wtedy, widz?c dusz? chrze?cija?sk? w niebezpiecze?stwie, zebra?em wszystkie si?y, krzykn??em i zdaje mi si?, ?e m?odzieniec mnie us?ysza?. Ale w tej samej chwili wisielcy poskoczyli ku mnie i wyci?gn?li mnie z jaskini na dw?r, gdzie znalaz?em tego samego koz?a. Jeden wisielec wsiad? na koz?a, drugi na mnie i tak znowu zmusili nas obu galopowa? z nimi przez g?ry i przepa?cie. Wisielec, kt?ry siedzia? na moich ramionach, ?ciska? mi boki pi?tami, ale uwa?aj?c zapewne, ?e nie do?? szybko biegn?, podj?? po drodze dwa skorpiony, przyczepi? je do n?g zamiast ostr?g i zacz?? mi rozdziera? boki z nies?ychanym okrucie?stwem. Nareszcie przybyli?my do drzwi pustelni, gdzie mnie straszyd?a porzuci?y. Tego poranku, m?j ojcze, znalaz?e? mnie bez przytomno?ci. S?dzi?em, ?e jestem ocalony, ujrzawszy si? w twoich obj?ciach, ale jad skorpion?w zatru? mi krew. Jad ten pali mi wn?trzno?ci i czuj?, ?e nie prze?yj? tych cierpie?.
To m?wi?c op?taniec zarycza? straszliwie i umilk?. Wtedy pustelnik zabra? g?os i rzek? do mnie:
- Synu m?j, mo?e? to by?, ?eby? mia? stosunek cielesny z dwoma szatanami? P?jd?, wyspowiadaj si?, wyznaj twoje winy. Mi?osierdzie boskie jest bez granic. Nie odpowiadasz? By??eby? ju? tak dalece zatwardzia?y w grzechu?
Zastanowiwszy si? przez chwil?, odpowiedzia?em:
- M?j ojcze, ten op?tany szlachcic widzia? rzeczy ca?kiem odmienne. Jeden z nas bez w?tpienia by? otumaniony, mo?e nawet i obaj ?le widzieli?my. Ale oto masz przed sob? szlachetnego kabalist?, kt?ry tak?e nocowa? w Venta Quemada. Mo?e zechce nam opowiedzie? swoje przygody, w kt?rych znajdziemy nowe ?wiat?o co do wypadk?w, jakie nas od kilku dni zajmuj?.
- Senor Alfonsie - przerwa? kabalista - ludzie, kt?rzy tak jak ja oddaj? si? tajemnym naukom, nie mog? m?wi? wszystkiego. Postaram si? jednak o ile mo?no?ci zadowoli? tw? ciekawo??, ale je?eli pozwolisz - nie dzi?. Posilmy si? wieczerz? i id?my spa?; jutro b?dziemy przy ?wie?szych umys?ach.
Pustelnik zastawi? nam skromn? wieczerz?, po kt?rej ka?dy odszed? do siebie. Kabalista utrzymywa?; ?e musi przep?dzi? noc obok op?tanego, ja za? uda?em si? do kaplicy. Po?o?y?em si? na tym samym ???ku polowym, na kt?rym ju? jedn? noc przep?dzi?em; pustelnik ?yczy? mi dobrego snu i uprzedzi?, ?e dla wi?kszej pewno?ci, odchodz?c, zamknie drzwi za sob?.
Zostawszy sam, zacz??em rozmy?la? nad opowiadaniem Paszeka. Nie by?o w?tpliwo?ci, ?e znajdowa? si? razem ze mn? w jaskini, widzia?em tak?e, jak moje kuzynki poskoczy?y do niego i wyci?gn??y go z izby; ale Emina uprzedzi?a mnie, abym nie wierzy?, gdyby mi co z?ego o niej i o jej siostrze m?wiono. Zreszt? szatany, kt?re op?ta?y Paszeka, mog?y ob??ka? mu zmys?y i otumani? z?udzeniami wszelkiego rodzaju.
Tym sposobem szuka?em r??nych ?rodk?w usprawiedliwienia i zachowania mi?o?ci dla moich kuzynek, gdy wtem us?ysza?em bij?c? p??noc. Zaraz potem rozleg?o si? ko?atanie do drzwi i jakby beczenie kozy. Wzi??em szpad?, poszed?em do drzwi i zawo?a?em mocnym g?osem:
- Je?eli? szatan, staraj si? sam otworzy? te drzwi, kt?re pustelnik zamkn??.
Koza umilk?a. Po?o?y?em si? wi?c i spa?em do rana.