Dzie? si?dmy
Nazajutrz rano obudzi?em si? wcze?niej ni? poprzedniego dnia i poszed?em odwiedzi? moje kuzynki. Emina czyta?a Koran, Zibelda za? przymierza?a per?y i szale. Przerwa?em te wa?ne zatrudnienia s?odkimi pieszczotami, w kt?rych r?wnie mi?o??, jak przyja?? si? odzywa?y. Potem zjedli?my obiad, a po obiedzie Zoto w te s?owa zacz?? rozpowiada? dalsze przygody:
DALSZY CI?G HISTORII ZOTA
Przyrzek?em m?wi? o Testa-Lundze i dotrzymam wam s?owa. Przyjaciel m?j byt spokojnym mieszka?cem Val Castera, ma?ego miasteczka po?o?onego u st?p Etny. Mia? ?on? zachwycaj?cej pi?kno?ci. M?ody ksi??? Va? Castera, zwiedzaj?c pewnego razu swoje maj?tki, ujrza? t? kobiet?, gdy przysz?a powita? go wraz z ?onami znaczniejszych mieszczan. Zarozumia?y m?odzieniec, zamiast wdzi?cznie przyj?? ho?d, jaki mu sk?adali jego poddani ustami pi?kno?ci, zaj?? si? tylko wdzi?kami pani Testa-Lunga. Bez ?adnych ogr?dek wyjawi? jej wra?enie, jakie sprawi?a na jego zmys?ach, i wsun?? jej r?k? za stanik. W tej samej chwili m??, kt?ry sta? za ?on?, doby? no?a. z kieszeni i utopi? go w sercu m?odego ksi?cia. Zdaje mi si?. ?e na jego miejscu ka?dy uczciwy cz?owiek by?by sobie tak samo post?pi?.
Testa-Lunga, dokonawszy tego uczynku, schroni? si? do ko?cio?a i zostawa? tam a? do nocy. S?dz?c jednak?e, ?e wypada mu pewniejsze ?rodki przedsi?wzi??, postanowi? z??czy? si? z kilkoma rozb?jnikami, kt?rzy od niejakiego czasu ukrywali si? na wierzcho?kach Etny. Poszed? wi?c do nich i ci og?osili go dow?dc?.
Etna na?wczas wybucha?a nies?ychan? ilo?ci? lawy; po?r?d ognistych jej potok?w Testa-Lunga umocni? swoj? band? w kryj?wkach, kt?re tylko jemu samemu by?y znane. Gdy si? ju? tak ze wszech stron dostatecznie zabezpieczy?, dzielny ten w?dz uda? si? do wicekr?la, ??daj?c u?askawienia siebie i towarzysz?w. Rz?d odm?wi?, jak s?dz?, z obawy nadwer??enia swej powagi. Natenczas Testa-Lunga wszed? w uk?ady z g??wnymi dzier?awcami okolicznych maj?tk?w.
- Kradnijmy do sp??ki - rzek? do nich. - Gdy przyb?d? do was, dacie mi, co sami zechcecie, a za to b?dziecie mogli wobec waszych pan?w zrzuca? na mnie wszystkie wasze kradzie?e.
Wprawdzie by?a to tak?e kradzie?, ale Testa-Lunga sumiennie rozdziela? wszystko mi?dzy towarzysz?w, zachowuj?c dla siebie tylko tyle, ile mu by?o niezb?dne do ?ycia. Ma?o tego: skoro przeci?ga? przez jak? wiosk?, kaza? za wszystko p?aci? podw?jnie, tak ?e w kr?tkim czasie sta? si? bo?yszczem ludu Obojga Sycylii.
M?wi?em wam ju?, ?e niekt?rzy rozb?jnicy z bandy mojego ojca z??czyli si? z Testa-Lunga, kt?ry przez kilka lat przebywa? na po?udniu Etny, czyni?c stamt?d wyprawy do Val di Noto i Val di Mazara. Ale w czasie, o kt?rym wam m?wi?, to jest gdy sko?czy?em pi?tnasty rok ?ycia, banda wr?ci?a do Val Demoni i pewnego dnia ujrzeli?my j? przybywaj?c? do wioski augustian?w.
Cokolwiek mogliby?cie wyobrazi? sobie ?wietnego i okaza?ego, wszystko to da wam s?abe zaledwie poj?cie o towarzyszach Testa-Lungi. Byli umundurowani, a ich konie pokryte by?y jedwabnymi siatkami; pasy naje?one pistoletami i sztyletami, d?ugie szpady i strzelby tego samego rozmiaru - oto przedmioty sk?adaj?ce uzbrojenie wojenne bandy.
Przez trzy dni rozb?jnicy zjadali nasze kury i wypijali nasze wino, czwartego za? doniesiono im, ?e oddzia? dragon?w z Syrakuz zbli?a si? zamierzaj?c ich otoczy?. Na t? wie?? zacz?li ?mia? si? z ca?ego serca;
zaczaili si? na skrzy?owaniu dr?g, uderzyli na oddzia? i rozbili go do szcz?tu. Wprawdzie si?a nieprzyjaciela dziesi?? razy przewy?sza?a ich zast?p, ale ka?dy rozb?jnik mia? przy sobie kilkana?cie kul, z kt?rych ?adna nie chybi?a.
Po zwyci?stwie banda wr?ci?a do wioski, ja za?, przypatruj?c si? z dala ca?ej bitwie, tak by?em zachwycony, ?e pad?em do n?g dow?dcy i zaklina?em go, aby raczy? mnie przyj?? na towarzysza. Testa-Lunga zapyta?, com za jeden.
- Syn rozb?jnika Zoto - odpowiedzia?em. Na to szanowne nazwisko wszyscy ci, kt?rzy s?u?yli pod moim ojcem, wydali okrzyk rado?ci. Nast?pnie jeden z nich porwa? mnie w swoje obj?cia, postawi? na stole i rzek?:
- Towarzysze, w ostatniej walce zabito nam porucznika i jeste?my w k?opocie, kto go ma zast?pi?;
niech wi?c ma?y Zoto b?dzie naszym porucznikiem. Widzimy nieraz, ?e powierzaj? dow?dztwa pu?k?w synom ksi???t lub hrabi?w, dlaczeg?? nie mieliby?my tego uczyni? dla syna dzielnego Zota? Zar?czam, ?e stanie si? godny tego zaszczytu.
Na te s?owa okryto m?wc? rz?sistymi oklaskami i jednomy?lnie obrano mnie porucznikiem.
Stopie? m?j z pocz?tku wyda? si? im ?artem i ka?dy rozb?jnik k?ad? si? od ?miechu nazywaj?c mnie signor tenete - wkr?tce jednak musieli zmieni? dotychczasowe mniemanie. Nie tylko zawsze pierwszy by?em w napadzie i ostatni w odwrocie, ale ?aden z nich nie umia? lepiej ode mnie wy?ledzi? obrot?w nieprzyjacielskich lub zapewni? bandzie bezpiecze?stwo. Raz wdrapywa?em si? na szczyt .ska?, aby szerzej obj?? wzrokiem okolic? i da? um?wione znaki, to znowu ca?e dnie przep?dza?em ?r?d nieprzyjaci??, skacz?c z jednego drzewa na drugie. Cz?sto nawet zdarza?o mi si? przez ca?e noce nie z?azi? z najwy?szych kasztan?w Etny i gdy nie mog?em ju? oprze? si? znu?eniu, zasypia?em przywi?zawszy si? wprz?d pasem do ga??zi. Wszystko to nie by?o zbyt trudne dla tego, kto zna? dok?adnie rzemios?o kominiarza i ch?opca okr?towego.
Tak ci?gle post?puj?c zyska?em powszechne zaufanie i powierzono mi bezpiecze?stwo ca?ej bandy. Testa-Lunga kocha? mnie jak w?asnego syna; nadto ?miem wyzna?, ?e niebawem naby?em s?awy, kt?ra niemal przewy?sza?a jego rozg?os, i wkr?tce w ca?ej Sycylii o niczym innym nie m?wiono, jak tylko o ?wietnych czynach ma?ego Zota. Tyle s?awy nie uczyni?o mnie nieczu?ym na rozrywki w?a?ciwe memu wiekowi. Ju? wam powiedzia?em, ?e rozb?jnicy s? u nas bohaterami ludu, sami wi?c ?atwo os?dzicie, czy najpi?kniejsze pasterki Etny by?yby waha?y si? odda? mi serce; by?em jednak przeznaczony ulec bardziej wykwintnym wdzi?kom i mi?o?? przygotowywa?a mi pochlebniejsz? zdobycz.
Ju? od dw?ch lat by?em porucznikiem i mia?em siedemna?cie lat sko?czonych, gdy nowy wybuch wulkanu zniszczy? dotychczasowe nasze kryj?wki i zmusi? band? szuka? schronienia bardziej na po?udnie. Po czterech dniach pochodu przybyli?my do zamku 'zwanego Rocca Fiorita, siedziby i g??wnej posiad?o?ci mego wroga Principina.
Od dawna zapomnia?em ju? o krzywdach, jakich od niego do?wiadczy?em, gdy nazwa zamku na nowo rozbudzi?a we mnie ??dz? zemsty. Nie powinno was to bynajmniej zadziwia? - w naszym klimacie serca s? nieub?agane. Gdyby Principino znajdowa? si? na?wczas w swoim zamku, mniemam, ?e by?bym mieczem l ogniem przekl?te gniazdo spustoszy?. Tym razem jednak poprzesta?em na zrz?dzeniu o ile mo?no?ci jak najwi?kszej szkody, do czego towarzysze, kt?rym nietajne by?y moje powody, dzielnie mi dopomogli. S?u?ba zamkowa, kt?ra z pocz?tku chcia?a stawia? nam op?r, uleg?a obfitym strumieniom pa?skiego wina. kt?re wytoczyli?my z piwnicy i niebawem przesz?a na nasz? stron?. Jednym s?owem, zamienili?my zamek Rocca Fiorita w prawdziw? wysp? obfito?ci.
Hulanka trwa?a przez pi?? dni. Sz?stego szpiedzy uprzedzili mnie, ?e wyprawiono przeciw nam ca?y pu?k z Syrakuz i ?e Principino wkr?tce z matk? i licznym towarzystwem kobiet ma przyby? z Mesyny. Cofn??em band?, sam jednak chcia?em koniecznie pozosta?, usadowi?em si? wi?c na szczycie roz?o?ystego d?bu w ko?cu ogrodu. Dla u?atwienia ucieczki w razie potrzeby wybi?em otw?r w murze ogrodowym.
Nareszcie ujrza?em nadchodz?cy pu?k, kt?ry roztasowa? si? przed bram? zamkow? i doko?a porozstawia? stra?e. Tu? za nimi ci?gn?? szereg lektyk, w kt?rych siedzia?y damy. w ostatniej za? sam Principino roz?o?y? si? na stosie poduszek. Z trudno?ci? wysiad?, podtrzymywany przez dw?ch koniuszych, wys?a? przodem oddzia? wojska i dopiero gdy zar?czono mu, ?e ?adnego z nas nie ma ju? w zamku, wszed? z kobietami i kilku szlachcicami nale??cymi do jego orszaku.
Pod moim d?bem wytryska?o ?r?d?o ?wie?ej wody, tu? za? obok niego sta? marmurowy st?? otoczony ?awkami. By?a to najozdobniejsza cz??? ogrodu; nie w?tpi?em, ?e ca?e towarzystwo wkr?tce tu przyb?dzie, i postanowi?em nie z?azi?, aby bli?ej mu si? przypatrzy?. W istocie, po p?? godzinie ujrza?em nadchodz?c? m?od? osob?, prawie w moim wieku. Anio?owie nie mog? by? pi?kniejsi: spostrzeg?szy j?. dozna?em tak nag?ego i silnego wzruszenia, ?e by?bym mo?e spad? z wierzcho?ka d?bu, gdybym nie by? przez zwyk?? ostro?no?? mocno przywi?za? si? pasem do jego ga??zi.
M?oda dziewczyna sz?a ze spuszczonymi oczyma i z wyrazem g??bokiego smutku na twarzy. Usiad?a na ?awce, wspar?a si? na marmurowym stole i zacz??a gorzko p?aka?. Nie wiedz?c sam, co czyni?, zsun??em si? z drzewa i stan??em tak, ?e mog?em j? widzie?. nie b?d?c sam spostrze?onym. Natenczas ujrza?em Principina zbli?aj?cego si? z kwiatami w r?ku. Od trzech lat, jak go straci?em z oczu, znacznie wyr?s?, twarz mia? pi?kn?, ale bez ?adnego wyrazu.
M?oda dziewczyna, spostrzeg?szy go, rzuci?a na? wzrok pe?en wzgardy, za kt?ry mocno jej by?em wdzi?czny. Pomimo to Principino, zadowolony z samego siebie, przyst?pi? do niej weso?o i rzek?:
- Kochana narzeczono, oto s? kwiaty przeznaczone dla ciebie, je?eli mi przyrzekniesz nie wspomina? o tym niegodziwym hultaju.
- Mo?ci ksi??? - odpowiedzia?a dziewczyna - s?dz?, ?e nies?usznie stawiasz warunki twoich ?ask. Przecie? chocia?bym nigdy nie wym?wi?a przed tob? imienia Zota, ca?y dom wiecznie ci o nim b?dzie wspomina?. Wszak?e nawet twoja mamka zar?czy?a w twojej
obecno?ci, ?e nigdy w ?yciu nie widzia?a pi?kniejszego ch?opca.
- Panno Sylwio! - przerwa? Principino, dotkni?ty do ?ywego. - Racz pami?ta?, ?e jeste? moj? narzeczon?.
Sylwia nic nie odrzek?a, tylko zala?a si? ?zami. Wtedy Principino w najwi?kszej w?ciek?o?ci zawo?a?:
- Nikczemna, poniewa? kochasz si? w rozb?jniku, oto masz, na co zas?ugujesz! To m?wi?c uderzy? j? w twarz.
- Zoto!... Zoto!... - krzykn??a biedna dziewczyna - czemu? ci? tu nie ma, aby ukara? tego n?dznika!
Jeszcze nie doko?czy?a tych s??w, gdy nagle wyszed?em z mojej kryj?wki i rzek?em do ksi?cia:
- Poznajesz mnie? Jestem rozb?jnikiem i m?g?bym ci? zamordowa?, ale zbyt powa?am pann?, kt?ra raczy?a przyzwa? mnie na pomoc, i ofiaruj? ci walk?, jaka wam, szlachcie, przystoi.
Mia?em przy sobie dwa pugina?y i cztery pistolety; rozdzieli?em bro? na dwoje, po?o?y?em jedn? cz??? o dziesi?? krok?w od drugiej i zostawi?em mu wyb?r. Ale nieszcz??liwy Principino pad? zemdlony na ?awk?.
Sylwia natenczas tymi s?owy odezwa?a si? do mnie:
- Jestem szlachetnego urodzenia, ale biedna; jutro mam za?lubi? ksi?cia lub p?j?? na ca?e ?ycie do klasztoru. Zamiast jednego lub drugiego wol? by? twoj? na wieki!
To m?wi?c pad?a w moje obj?cia.
Mo?ecie domy?li? si?, ?e nie da?em si? d?ugo prosi?. Jednakowo? nale?a?o zapobiec, aby?my ze strony ksi?cia nie doznali przeszkody w ucieczce. Wzi??em sztylet i - w braku m?otka - kamieniem przybi?em mu r?k? do ?awki, na kt?rej le?a?. Krzykn?? bole?nie i powt?rnie omdla?. Wysun?li?my si? przez otw?r w murze ogrodowym i uciekli?my w g?ry.
Wszyscy moi towarzysze mieli kochanki, z rado?ci? wi?c powitali moj? i kobiety ich przysi?g?y Sylwii nieograniczone pos?usze?stwo.
Ju? up?ywa? czwarty miesi?c mojego po?ycia z Sylwi?, gdy zosta?em zmuszony opu?ci? j?, aby obejrze? zmiany, jakie ostatni wybuch wulkanu poczyni? w stronie p??nocnej. Podczas podr??y odkry?em w naturze wdzi?ki, na kt?re dawniej wcale nie zwa?a?em. Co chwila spotyka?em rozkoszne trawniki, jaskinie, gaje w miejscach, kt?re wprz?dy wydawa?y mi si? dobrymi tylko do obrony lub zasadzek. Sylwia u?agodzi?a moje rozb?jnicze serce, kt?re jednak wkr?tce mia?o odzyska? dawn? srogo??.
Wracam do mojej podr??y na p??nocne zbocza g?ry. Wyra?am si? tym sposobem dlatego, ?e Sycylijczycy. wspominaj?c o Etnie, zowi? j? zawsze il monte, czyli po prostu g?r?. Zwr?ci?em si? naprz?d ku temu. co nazywamy Wie?? Filozofa, ale nie mog?em si? tam dosta?. Z przepa?ci, kt?ra otworzy?a si? na zboczu wulkanu, wyp?ywa? potok lawy; rozdziela? si? on nieco powy?ej, opasuj?c j? jakby dwoma ramionami, kt?re zbiega?y si? ze sob? o mil? dalej, tworz?c rodzaj niedost?pnej wyspy.
Pozna?em natychmiast wa?no?? tego po?o?enia; nadto na samej wie?y mieli?my znaczny sk?ad kasztan?w, kt?ry pragn??em koniecznie zachowa?. Szukaj?c pilnie, wynalaz?em podziemne przej?cie, kt?rym dawniej cz?sto przechodzi?em i kt?re mnie wyprowadzi?o prosto na sam? wie??. Natychmiast postanowi?em umie?ci? na tej wyspie ca?? nasz? ludno?? kobiec?. Kaza?em zbudowa? sza?asy z li?ci i jeden z nich ozdobi?em szczeg?lnie starannie. Nast?pnie wr?ci?em na po?udnie i sprowadzi?em ca?? osad?, uszcz??liwion? z tego nowego schronienia.
Dzi?, kiedy przenosz? si? pami?ci? w szcz??liwe chwile, jakie sp?dzi?em na tej wyspie, widz?, jak bardzo r??ni? si? od okropnych wzrusze?, kt?re miota?y ca?ym moim ?yciem. Ogniste potoki dzieli?y nas od reszty ludzi; ogie? mi?o?ci ogarnia? nasze zmys?y. Wszystko s?ucha?o moich rozkaz?w i wszystko ulega?o najmniejszym ?yczeniom kochanej Sylwii. Wreszcie, na domiar mego szcz??cia, dwaj moi bracia przybyli do mnie. Obaj doznali nadzwyczajnych przyg?d i upewniam was, ?e je?eli zechcecie kiedy pos?ucha? ich opowiada?. bez por?wnania wi?cej was zabawi? ode mnie.
Ma?o jest ludzi, kt?rzy nie prze?yli bodaj kilku szcz??liwych dni. ale nie wiem, czy jest kto, co by m?g? szcz??cie rachowa? na lata. Moje przynajmniej nie trwa?o jednego roku. Towarzysze bandy zachowywali si? uczciwie wzgl?dem siebie samych, ?aden nie by?by si? o?mieli? spojrze? na cudz? kochank?, tym mniej za? na moj?: zazdro?? przeto by?a nie znana, lub raczej na jaki? czas wygnana z naszej wyspy, gdy? szalona ta nami?tno?? zbyt ?atwo zawsze znajdzie dost?p do miejsc, w kt?rych mi?o?? przebywa.
M?ody rozb?jnik imieniem Antonino tak szalenie zakocha? si? w Sylwii, ?e nawet nie by? w stanie ukry? swojej nami?tno?ci. Sam to zauwa?y?em, ale widz?c go smutnym i przygn?bionym, mniema?em, ?e kochanka moja nie jest mu wzajemna, i by?em spokojny. Rad bym by? tylko wyleczy? Antonina, kocha?em go bowiem za jego odwag?. Znajdowa? si? r?wnie? w bandzie rozb?jnik imieniem Moro, kt?rego, przeciwnie, dla nikczemno?ci sposobu my?lenia z ca?ych si? nienawidzi?em i gdyby Testa-Lunga chcia? mi wierzy?, dawno by?by go ju? wyp?dzi?.
Moro potrafi? wkra?? si? w zaufanie Antonina i przyrzek? mu dopom?c w mi?o?ci; pozyska? r?wnie? ufno?? Sylwii i przekona? j?, ?e mam kochank? w s?siedniej wiosce. Sylwia l?ka?a si? wyzna? przede mn? powzi?te podejrzenia, ale post?powanie jej zacz??o by? coraz bardziej wymuszone, domy?la?em si? wi?c, ?e stygnie w niej zapa? dawnej mi?o?ci. Ze swej strony Antonino, uwiadomiony o wszystkim przez Mora, podwoi? zalecanki do Sylwii i przybra? min? zadowolon?, kt?ra da?a mi do zrozumienia, ?e jest szcz??liwy.
Nie by?em wcale wprawny w rozpl?tywaniu intryg podobnego rodzaju. Zamordowa?em Sylwi? i Antonina. Ten ostatni na chwil? przed ?mierci? wyzna? mi zdrad? Mora. Z zakrwawionym sztyletem pobieg?em do zdrajcy; Moro przel?k? si?, pad? na kolana i wyj?ka?, ?e ksi??? Rocca Fiorita zap?aci? mu, aby mnie i Sylwi? zg?adzi? ze ?wiata, i ?e jedynie w celu uskutecznienia tego zamiaru przy??czy? si? do naszej bandy. Utopi?em mu sztylet w piersiach. Nast?pnie wybra?em si? do Mesyny, wemkn??em si? przebrany do pa?acu ksi?cia i wys?a?em go za jego powiernikiem i dwiema ofiarami jego zemsty.
Taki by? koniec mego szcz??cia i zarazem mojej s?awy. Moja odwaga zmieni?a si? w zupe?n? oboj?tno?? dla ?ycia, a poniewa? okazywa?em r?wn? oboj?tno?? dla bezpiecze?stwa moich towarzysz?w, wkr?tce zatem ca?kiem postrada?em ich zaufanie. Na koniec mog? was zapewni?, ?e odt?d sta?em si? jednym z najpospolitszych rozb?jnik?w.
Wkr?tce potem Testa-Lunga umar? na zapalenie op?ucnej i banda jego si? rozproszy?a. Moi bracia, znaj?c dobrze Hiszpani?, nam?wili mie, aby si? tam uda?. Stan??em na czele dwunastu ludzi, przyby?em do Zatoki Taormi?skiej i ukrywa?em si? w niej przez trzy dni. Czwartego dnia porwali?my dwumasztowy statek i dop?yn?li?my na nim do brzeg?w Andaluzji.
Chocia? w Hiszpanii nie zbywa na g?rach, kt?re by nam zapewni?y bezpieczne schronienie, to jednak da?em pierwsze?stwo pasmu Sierra Moreny i nie mia?em powodu ?ali? si? na m?j wyb?r. Schwyta?em dwa transporty piastr?w i uczyni?em p??niej kilka nie mniej korzystnych wypraw.
Odg?os naszych powodze? doszed? a? do Madrytu. Gubernator Kadyksu otrzyma? rozkaz dostawienia nas martwych czy ?ywych i wyprawi? przeciw nam kilka pu?k?w. Z drugiej strony wielki szejk Gomelez?w ofiarowa? mi s?u?b? u siebie i bezpieczne schronienie w tej oto jaskini. Bez namys?u przysta?em na jego propozycj?. Trybuna? w Grenadzie, nie chc?c pokaza? swojej niedo???no?ci, nie mog?c jednak nas znale??, rozkaza? schwyta? dw?ch pasterzy z doliny i powiesi? ich pod nazwiskiem braci Zota. Zna?em tych dw?ch ludzi i wiem, ?e pope?nili kilka morderstw. Utrzymuj? jednak, ?e gniewa ich to powieszenie na naszym miejscu i ?e w nocy odwi?zuj? si? z szubienic i wyprawiaj? tysi?czne niedorzeczno?ci. Nie przekona?em si? o tym na w?asne oczy, nie mog? wi?c nic wam o tym powiedzie?. Jednak?e nieraz, przechodz?c w nocy obok szubienicy, zw?aszcza gdy ksi??yc ?wieci?, dok?adnie widzia?em, ?e nie ma ?adnego wisielca, nad rankiem za? znowu wracali na szubienic?.
Oto jest historia mego ?ycia, kt?r? pragn?li?cie s?ysze?. S?dz?, ?e moi bracia, kt?rych ?ycie spokojniej up?yn??o, mogliby wam bardziej zajmuj?ce rzeczy opowiedzie?, ale nie b?d? mieli na to czasu, gdy? okr?t jest ju? przygotowany i odebra?em wyra?ne rozkazy, aby jutro pu?ci? go na morze.
Gdy Zoto odszed?, pi?kna Emina rzek?a z wyrazem g??bokiego smutku:
- Ten cz?owiek ma s?uszno??; chwile szcz??cia zbyt kr?tkie s? w ?yciu cz?owieka. Przep?dzili?my tu trzy dni, kt?re mo?e ju? nigdy w ?yciu nam si? nie powt?rz?.
Wieczerza wcale nie by?a weso?a, po?pieszy?em wi?c z ?yczeniami dobrej nocy moim kuzynkom. Spodziewa?em si?, ?e ujrz? je w moim pokoju i wtedy ?atwiej zdo?am rozproszy? ich smutek.
W istocie, przysz?y wcze?niej ni? zazwyczaj i na domiar mego szcz??cia spostrzeg?em, ?e trzymaj? swoje pasy w r?kach. Symboliczn? wymow? tego gestu ?atwo by?o zrozumie?, wszelako Emina, nie ufaj?c mojej domy?lno?ci, rzek?a:
- Kochany Alfonsie, po?wi?cenie twoje dla nas by?o bez granic, pragniemy wi?c, ?eby taka sama okaza?a si? i nasza wdzi?czno??. By? mo?e, ?e si? ju? wi?cej nie ujrzymy. Dla innych kobiet by?by to pow?d do wstrzemi??liwo?ci, ale my chcemy wiecznie ?y? w twojej pami?ci i je?eli kobiety, kt?re spotkasz w Madrycie, przewy?szaj? nas w wykszta?ceniu i obej?ciu, ?adna przecie? nie b?dzie od nas bardziej czu?a i bardziej nami?tna. Jednak?e, drogi Alfonsie, musisz ponowi? przysi?g?, ?e nam dochowasz tajemnicy i ?e nie dasz wiary, gdyby ci co z?ego o nas m?wiono.
U?miechn??em si? lekko na ten ostatni warunek, ale zgodzi?em si? na wszystko i otrzyma?em nagrod? w najczulszych pieszczotach.
Po chwili Emina rzek?a:
- Kochany Alfonsie, ra?? nas te relikwie, kt?re nosisz na szyi. Czy nie m?g?by? ich zdj?? na chwil??
Da?em odmown? odpowied?, ale Zibelda obj??a mnie za szyj? i no?yczkami, kt?re trzyma?a w r?ku, przeci??a wst??k?. Emina natychmiast porwa?a relikwie i rzuci?a w rozpadlin? ska?y.
- Jutro w?o?ysz je na powr?t - rzek?a - tymczasem zawie? na szyi t? plecionk? z naszych w?os?w wraz z przywi?zanym do niej talizmanem, kt?ry uchroni ci? mo?e od niesta?o?ci, je?eli cokolwiek w ?wiecie zdo?a uchroni? od tego kochank?w.
Nast?pnie Emina wyj??a ze swoich w?os?w z?ot? szpilk? i starannie spi??a ni? zas?ony ???ka.
P?jd? w jej ?lady i zarzuc? zas?on? na dalszy ci?g tej sceny. Wystarczy wiedzie?, ?e moje przyjaci??ki zosta?y moimi ma??onkami. Istniej? bez w?tpienia sytuacje, kiedy gwa?t, powoduj?c rozlew niewinnej krwi, jest zbrodni?; ale istniej? te? takie wypadki, w kt?rych okrucie?stwo s?u?y samej niewinno?ci, pozwalaj?c si? jej ujawni? w ca?ym blasku. Tak w?a?nie by?o z nami, z czego wnios?em, ?e moje kuzynki nie by?y rzeczywistymi uczestniczkami moich sn?w w Venta Quemada.
Zmys?y nasze uko?ysa?y si?, byli?my ju? zupe?nie spokojni, gdy nagle zabrzmia? smutny j?k dzwonu. Zegar bi? p??noc. Na ten odg?os nie mog?em wstrzyma? si? od wzruszenia i rzek?em do moich kuzynek, ?e obawiam si?, aby nam nie zagra?a? jaki smutny wypadek.
- I ja r?wnie? l?kam si? - odpar?a Emina. - Niebezpiecze?stwo jest bliskie, ale pos?uchaj tego, co ci m?wi?: nie dawaj wiary ?adnemu z?emu, jakie by ci o nas m?wiono, nie wierz nawet w?asnym oczom.
W tej samej chwili kto? gwa?townie rozerwa? zas?ony ???ka i ujrza?em cz?owieka wspania?ej postawy, ubranego po maureta?sku. W jednym r?ku trzyma? Alkoran, w drugim za? obna?on? szabl?; kuzynki moje rzuci?y mu si? do n?g, m?wi?c:
- Pot??ny szejku Gomelez?w, przebacz nam!
Na co szejk odpowiedzia? strasznym g?osem:
- Adonde estan las fajas?
P??niej, zwracaj?c si? do mnie, rzek?:
- Nieszcz?sny nazarejczyku - zha?bi?e? krew Gomelez?w! Musisz przej?? na wiar? Proroka lub umrze?.
W tej chwili us?ysza?em straszliwe wycie i spostrzeg?em op?tanego Paszeko, kt?ry dawa? mi znaki z g??bi komnaty. Moje kuzynki tak?e go spostrzeg?y, porwa?y si? wi?c rozgniewane, schwyci?y go i wypchn??y z izby.
- Nieszcz?sny nazarejczyku - powt?rzy? znowu szejk Gomelez?w - wypij duszkiem nap?j zawarty w tej czarze lub zginiesz haniebn? ?mierci?, a trup tw?j, zawieszony mi?dzy zw?okami braci Zota, stanie si? pastw? s?p?w i igraszk? duch?w ciemno?ci, kt?re go b?d? u?ywa?y do swoich piekielnych przemian.
Uzna?em, ?e w podobnej okoliczno?ci honor nakazuje mi samob?jstwo. Zawo?a?em wi?c z bole?ci?:
- Ach, m?j ojcze, na moim miejscu tak samo by? sobie post?pi?!
Po tych s?owach wzi??em czar? i wychyli?em do dna. Uczu?em niezno?ne md?o?ci i pad?em bez zmys??w.