Harasymowicz J. WIERSZE

Budzenie si? poranku

Najpierw pokaszluje
stara ikona

Potem
dzwoni? w piecu

Potem
pieje czajnik

Potem
zaprz?gaj? st??
krzes?a ruszaj? z kopyta

I dymi kawa
i nowy dzie?
otwiera n??

Buty dziadka

Dziadku znowu
poszli?cie kra?? ?liwy
i to w ko?cielnych butach

?eby?cie cho? wzi?li
buty codzienne

Rzeczywi?cie m?wi dziadek
co im przysz?o do g?owy
tym butom ko?cielnym

Tyle si? nas?ucha?y ksi?dza
tyle si? nasta?y
i posz?y

Ca?y m?j dobytek

M?j ca?y dobytek

to d?uga koszula poematu

w kt?rej sypiam

i w kt?rej przyjmuj? go?ci

Wykrzywione buty z nosami

zakr?conymi do g?ry

jak dzi?b d?onki

I jeszcze st??

biegn?cy truchtem

pe?en juk?w wyobra?ni

Poza tym u pasa mam

drewniany kubek dnia

To wszystko

Dlaczego pada ?nieg?

Raz w niebie dwaj ?wi?ci przy grze w domino
powiedzieli sobie: ach, ty taki synu.
Co gdy us?ysza? Archanio? Micha?,
to zaraz wsiad? na bicykl,
k?u? go ostrog?, ci??ko wzdycha?.
I przyjecha? Micha?, i tych ?wi?tych zabra? do mieszka,
cho? si? za nimi wstawia?a
ich siostra Agnieszka.

No i tak, ?wi?ci bez pask?w, bez sznur?wek,
w b??kitnych kalesonach, w?r?d wi?ziennych dach?wek,
?wi?ci si? nudz?, siedz? we dw?ch
i wyrywaj? sobie ?wi?ci
z brody siwy puch jak naj?ci.

Dom w Bortnem

Gospodyni wysz?a przed dom
- zwo?uje kacze?ce z ??k
sypie - ?wiat?o

Gospodarz buduje w?z
pojedzie po siano
na drug? stron? nieba

W zagrodzie
trzmiel porykuje do r??y
Po?wi?cana palemka
chroni dom
przed burz? jask??ek

Wiosna
podchodz? buki
wypalone
wspomnieniem

Wiosna maj
li?cie roz?wietla nadzieja

Butwieje
rozpada si? brodaty
krzywdy pie?

Jasnozielone lampy lasu
pal? si?
pod b??kitem

Siedzimy przy stole
zranionym jak brzoza
Mi?dzy nami chleb
dany na drog?

Trzepot czarnych serafin?w
znad ??k

Jeszcze nie ma li?ci
to szele?ci ?wiat?o
dobre rano

P?ki buczyny
?wiec?ce palce Boga
b?ogos?awi? Bortnianom

Dopiero wtedy


Na szybie

splecione grube ?odygi

kwiat?w mrozu

Le?eli spokojnie

dopiero gdy zobaczyli

jej z?oty jednooki brzuch

w kt?rym bi?o lato

dopiero wtedy

Ksi??? Poezji

Trzeba si? troch? samemu z siebie po?mia?
Z tej swojej nad?tej indyczej pie?ni
Z tej tw?rczo?ci jak z kociego miauczenia
Z tego tytu?u poetyckiego feuda?a z tego ksi?cia poezji

Co rz?dzi na kilku krakowskich ulicach krzywych
a jeszcze jaki ?mieszny ten ba?ni kogut z malowanego ciasta
I to s?owo ?wi?tek kt?rym te wiersze nie do zniesienia sepleni?
I te tomiki zgodnym ch?rem chrapi?ce w ksi?garniach