Bajka
Jak bardzo wiele mamy lat
pod t? leszczyn?. Pod t? leszczyn?.
Ci?g?o?ci? um?czony ?wiat
i czyj? win?? Czyj? win??
Tak w siebie zapatrzeni przekraczamy nas.
Daleko za odleg?o??. Za odleg?o??.
Oczom widocznie nadszed? ju? czas
by dojrze? ?wiata cz??? zaleg??.
Zobaczy? nam si? nagle ?wiat:
ja ciebie widz? a ty mnie.
Och jak niewiele mamy lat:
jak kr?tka bajka w d?ugim ?nie.
Cisza
M?j l?k nie mniejszy ni? Europa.
I drzwi plecami odwr?cone w l?ku.
I w l?ku stoj? odwr?cona.I pada deszcz nieprzemakalny.
I cisza stoi mi?dzy nami
na drugim pi?trze kamienicy.
Po twarzy twojej twarzy mojej
deszcz przeprowadza si? kroplami
z drugiego pi?tra kamienicy
i d?wiga drwiny odrobin?.
Tak w nocy sta?a?. I ja sta?am.
I cisza sta?a mi?dzy nami.
Coraz bardziej pusto ci? czytam.
Kto? szczeg?lnie czeka na t? chwil?
jak na ?lub albo na poci?g.
Coraz trudniej jest teraz o komfort:
mie? s?siad?w przyjaci?? rodzin?.
Pe?na cisza stoi mi?dzy nami
i nie wierzy w czyj?kolwiek win?.
Dom
Dom m?j stoi bez drzwi i okien
czasem nawet ju? ko?owieczora.
Wtedy kupuj? klucz do windy
i zaczynam przez dom podr??owa?.
Znam te stacje. Ju? je?dz? od roku.
Na nieczytelnym pierwszym pi?trze
z nadmiaru my?li umar? m?drzec.
Wysoko podni?s? ko?nierz p?aszcza.
Na nieczytelnym pierwszym pi?trze.
My?l mi zagra?a. Cofam r?ce
p?ynno?ci? godn? Heraklita.
Dom m?j p?ynie bez dzwi i bez okien.
Dom m?j p?ynie do ostatniej stacji.
Znowu czekasz na mnie jak przed rokiem.
Dom si? wali. I tylko zostaj?
cia?a nasze
pewne jak heksametr.
Dom Dziecka
Trzydzie?ci par pantofelk?w filcowych
z wyszytym na ?rodku kwiatem tulipanu.
Trzydzie?ci fartuszk?w poplamionych sokiem
z czarnej porzeczki. Trzydzie?ci nieruchomych kot?w
wyhaftowanych ?ciegiem p?askim.
Trzydzie?ci par wyci?gni?tych r?czek
ale tylko po ?y?ki do zupy mlecznej.
Trzydzie?ci par oczu otwieranych we ?nie
aby dojrze? rodzic?w na wzg?rzach cukierk?w.
Gdyby moja mamusia chcia?a
mog?aby by? kr?low?.
Ale musia?a umrze?
bo tatu? zamieni? si? w wilka.
Moja mamusia by?a chuda
i dlatego nie mog?a mnie kocha?.
Ale jak tylko b?dzie chuda mniej
to mnie kupi na zawsze.
Moja mamusia jest pi?kna. M?j tatu? jest pi?kny.
Moja mamusia jest bogata. Mog?aby kupi?
Ameryk? P??nocn? i z?oto. A tatu?
potrafi strzela? z prawdziwego karabinu.
Trzydzie?ci par n??ek
stoi przed nieczynn? zwrotnic?
i oczekuje na wjazd
domu.
Dzieci z moich wierszy
Dzieci z moich wierszy:
ma?a dziewczynka podgl?daj?ca nar?d.
Sze?cioletni ch?opczyk
w poziomkach policzk?w
maj? ju? oko?o czterdziestu lat.
Nie wystarcza im magiczna sztuka
aby bezpiecznie przep?yn?? przez sen.
Walcz? z nadwag?. Maj? k?opoty z wiar?.
Najch?tniej wyje?d?aj? na grupowe wczasy.
Na zewn?trz jest bezpieczniej. Trenerzy pod r?k?.
Piel?gniarze. Psychoterapeuci. Ksi??a.
Szczepi? si? przeciwko utopii.
Ale niespodziewanie wraca wiosna. Jak anagram.
W jad?ospisach d?u?szy dzie?. Kwitnienie r??.
I nareszcie ten bana? za kt?rym t?sknimy.
Ogr?d w ustach.
Chodzi o to
Chodzi o to
by wiedzie?
czy z ust wydobywaj? si? jeszcze
s?owa s?owa s?owa
czy tylko kamienna fontanna
z kt?rej zsuwa si? li??.
Kraj podobny do innych
Kraj podobny do innych. Ale inny ni? inne.
Z krainy krajobrazu wynika ?e w??kno
jest z domieszk? tworzyw sztucznych.
Zdarza si? jedwab kaszmir batyst.
Aksamitne zachody s?o?ca nad jeziorami.
R??aniec g?rski
pod wp?ywowym niebem.
Przeszed? przez labirynt. Chaos.
Po?ogi wojny. Przewlek?e choroby historii.
Niezbyt muzykalny. Przyn?ta d?wieku
czasem dla zalotnik?w.
Nie lubi obcych. ?eni si? najcz??ciej
z pulchn? blondynk?.
Uczy si? j?zyka niemieckiego
Popijaj?c Drink nach Osten
i oczekuj?c na wej?cie do Unii Europejskiej.
Podczas apelu ?niadania
chleb kroi szabl? na krzy?
pod?piewuj?c a cappella
rozkwita?y p?ki bia?ych r??.
Krzyk Mody
Umieramy coraz pi?kniej
w kolekcji Gianiego Versace.
Elegancja jest piskl?ciem estetyki.
Biegamy po ko?cio?ach mody
wierz?c ?e w pomara?czy b?dzie nam do twarzy.
Ca?ujesz mnie w przymierzalni
patrz, w zieleni po prostu kl?ska Rzymu.
Rozwi?zujemy rebusy naszych archeotyp?w.
Przek?adamy berety na j?zyki obce.
Wieczorem mamy zaproszenie
na wernisa? S?du Ostatnecznego.
Wchodzimy bez bilet?w.
Dzisiaj jest martwy wst?p.
Podczas ?wi?t
Podczas ?wi?t mo?na wreszcie
wy??czy? telefon.
Je?eli urodzi si? B?g
zapuka s?siadka.
Ogladam Casablank?
z takim samym jak zawsze
apetytem na dygresj?.
Zabawiam si? samotno?ci?.
Do tego gor?ce mleko z miodem.
M?j sz?sty palec u r?ki
wystukuje litery.
Nie napisz? nic wi?cej.
Dalszy ci?g wieczoru
jest nietykalny.
Sklepy zoologiczne
Sklepy zoologiczne.
Ob?z internowanych
z mojego dzieci?stwa.
?winki morskie. Papugi. Knarki.
Chorowity zapach niewoli.
Trociny wydarze?.
W domu wypluwa?am depresj?.
Kotka Antygona nie pokaza?a si? wiecej.
?apki na myszy pod Verdun
i potem ci?g dalszy a? do Auschwitz.
Nie wiedzia?am czym to si? sko?czy
kiedy zg?asza?am si? do ?ycia.
Na ochotnika.
Tragarze
Tragarze. Pod moj? sta?? obserwacj?.
Id? za nimi zabezpieczaj?c ?lady.
Tropi?c ich d?ugie zaszyfrowane palce.
?miertelne we?niane p?aszcze
z metalowymi guzikami
nadawczo-odbiorczymi.
Wch?aniam ich bezdomny aromat.
Podziwiam na??g d?wigania.
Przechodz? w?a?nie na drug? stron?
mojej pi??dziesi?tki pi?tki.
Czasem przystaj? pod pr?d.
Nie s?ysz? nawet
zachrypni?tego wiersza
wydobywaj?cego si? z megafonu walizki.
Tu
Tu zgin??a moja ?ona.
Tu narodzi? si? Cherubinek.
Tu zamordowano Cherubinka.
Tu czekam na nic wi?cej.
Tu topniej?cy ?nieg.
Tu j?zyk Goethego popi?? i py?.
Tu nikt nie wraca kiedy ?ycie trwa.
Tu czas na ?a?cuchu
przykuty do losu.
Dzi?kuj?, madnarynek nie jadam.
Tury?ci S??w
Tury?ci s??w. W linowej kolejce.
M?wimy coraz bardziej stromo.
Malujesz usta nad przepa?ciami.
Sk?d ci przysz?a do g?owy ta aluzja?
Przed nami droga. Szeptem w d??.
Coraz kr?tszy oddech znacze?.
?yczliwy kamie? potyka si? o nas
kiedy wracamy do miasta.
Tak bardzo sobie bliskoznaczni.
Niekt?rzy nazywaj? to mi?o?ci?.
W?z?y
Supe?ek we?nianej czapeczki.
Niania na drutach:
oczko lewe oczko prawe
i nieletniej d?ugo?ci szalik.
Do koniczyny m?wili?my po imieniu.
Pag?rki. Lekko rozchylone kolana g?r.
Wtedy jeszcze poza ozdobnymi ramami.
Teraz w muzeum w Krynicy Zdr?j.
Potem pierwszy w?ze? krawata.
Marynarski. P?aski.
Kiedy wyp?ywali?my z port?w
wprost do urzedu stanu cywilnego.
Kap?ani rzymscy
wr??yli nam z b?yskawic.
W?ze? ma??e?ski nas o?lepi?
kiedy wyruszali?my w po?lubn? podr??.
Teraz jeste?my
k??bkiem nici.
Splotem kordonk?w.
Neuroz? nieust?pliwego losu.
I wreszcie p?tla.
P?tla
umieraj?ca na naszych szyjach.
Zw?tpienie
Wierz? w zw?tpienie
wolna od na?ogu wiary.
Pod nieobecno?? ?ycia
?miertelnie si? waham.
I po co ci ta ?mier?
I po co ci ta ?mier?.
Zapisa?e? si? do niej.
I po co ci te prawdy
pochowane w grobach.
Te owacje i t?umy
podpalaj?ce ogie?.
Ta zielona sa?ata
na martwym obiedzie.
I po co ci ta
d?ugowieczna ?mier?
gdy s?o?ce w drodze
i bia?a biedronka.
Jesie?
Zabieramy si? do opisu jesieni.
Pedantycznie. Li?? po li?ciu.
Kolor po kolorze.
M?ka mg?y na krzy?u.
M?y tw?j g?os do mnie.
Pl?cze si? wok?? nas temat.
Po???k?y szelest melodii.
Zakochani od rudego poranka
gotujemy makaron.
I znowu
wrze
ta sama chwila
kiedy
przy?apywali?my zimn? jesie?
na gor?cym uczynku.
Krak?w
Co wiem o moim kraju?
Niepe?nosprawny ob?ok
zatacza si? nade mn?
kiedy przekraczam granic?
i w??czam radio w samochodzie.
Prawicowy faszysta t?skni za Hitlerem.
Grzeszna modlitwa na li?cie przeboj?w.
Podziwiam r?cznik pola.
Semickie rysy g?r.
Pospolite ?ycie miasteczek.
Wyraziste cechy zachodu s?o?ca.
Co wiem o moim kraju?
Nadlatuj? dzwony
i bij? na alarm.
Chwieje si? wiecz?r
kiedy doje?d?am do miasta.
Do miasta
za kt?rym t?skni?
a moi przyjaciele m?wi?:
na szcz??cie jest szcz??cie
i mo?na tu ?y?.