Mickiewicz A. ZIMA MIEJSKA

Przesz?y d?d?e wiosny, zbieg?o skwarne lato

I przykre miastu jesienne potopy,

Ju? bruk zi?bi?c? obleczony szat?,

Od stalnej Fryz?w nie krzesany stopy.

Wi?zieni s?ot? w domowej katuszy,

Dzi? na swobodne gdy wyjrzem powietrze,

Londy?ski pojazd tarkotem nie g?uszy

Ani nas kr?gi zbrojnymi rozetrze.

Witaj! narodom miejskim pora b?oga,

Ju? i Nieme?c?w, i s?siednich Lech?w

Tu szuka ci?ba, tysi?cami mnoga,

Zbieg?ych Dryjadom i Faunom u?miech?w.

Tu wszystko czerstwi, weseli, zachwyca,

Czy ci?gn? tchnienie, co si? zimnem czy?ci,

Czy na niebieskie zmys? podnios? lica,

Czyli si? ?nie?nej przypatruj? ki?ci;

Jedna z nich p?ywa w niepewnym ?ywiole,

Druga ci??arem sporsza ju? osiad?a;

T? wiatr polecia? stwardnia?e kry? role

Albo pobieli? Wiliji ?wierciad?a.

Lecz kogo sio?o dzisiejsze uwi?zi.

Zmuszony widzie? ?yse g?r wiszary,

Grunt dziki, kniej? nagimi ga??zi

Niesiln? zimne pod?wign?? ci??ary -

Taki, gdy smutna ci?gnie si? minuta,

Wreszcie zmieniony kraj porzuca z ?alem

I daj?c ch?tnie Cerer? za Pluta,

P?dzi w?z ku nam ci??arny metalem.

Tu go przyjmuj? go?cinne podwoje,

Rze?b? i farb? odziany przybytek,

Tutaj rolnicze przepomina znoje

W pieszczonym gronie czarownych Charytek.

Na wsi, zaledwie czarna noc rozrzednie,

Ka?e wraz Ceres wczesny wita? ranek,

Tu, chocia? s?o?ce zajmie nieba ?rednie,

?pi? at?asowym pod cieniem firanek.

Lekkie nareszcie obl?k?szy nankiny,

Modnej m?odzie?y przywo?ywam ko?o;

Strojem poranne zbywamy godziny

Albo rozmow? bawim si? weso??.

Ten, w ?ni?cy kryszta? w?o?ywszy oblicze,

Wschodnim balsamem z?oty k?dzior pie?ci,

Drugi stambulskie oddycha gorycze

Lub pije z chi?skich zi?? ci?gnione tre?ci.

A kiedy chwila dwunasta nadbie?y,

Wraz do ?liskiego wst?puj? powozu,

Sobol lub rosmak moje barki je?y

I suto zdobi?c nie dopuszcza mrozu.

Na sali, orszak przywitam wybrany,

Wszyscy siadaj? za biesiadnym sto?em,

W kolej szl? pe?ne smak?w porcelany

I sztucznym morz? apetyt ?ywio?em.

Pijemy w?grzyn, mocny setnym latem,

Wr? po kryszta?ach koniaki i p?cze,

P?ci pi?kna gasi pragnienie muszkatem,

Co daj?c rze?wo??, my?li nie zapl?cze.

A gdy si? trunkiem zaiskrz? ?renice,

Dowcipne, czu?e wszystkim p?yn? s?owa,

Niejeden uwdzi?k zarumieni lice,

Niejedna wzrokiem zapala si? g?owa.

Nareszcie s?o?ce zni?one zagas?o,

Rozsiewa mroki dobroczynna zima,

Boginie daj? do rozjazdu has?o,

Zagrzmia?y schody i ju? go?ci ni? ma.

Kt?rzy s? z szcz??ciem poufali ?lepem,

Pod tw?j znak id?, kr?lu Faraonie.

Lub zr?czni lekkim wykr?ca? oszczepem,

P?dz? po suknach wytoczone s?onie.

A gdy noc ciemne rozepnie zas?ony

I szklannym ?wiat?em b?ysn? kamienice,

M?odzie?, dzie? ko?cz?c weso?o sp?dzony,

Tysi?czn? sani? szlifuje ulice.