Kochanowski J. KSI?GI WT?RE

KU MUZOM

Panny, kt?re na wielkim Parnazie mieszkacie,
A ippokre?sk? ros? w?osy swe maczacie,
Jeslim si? wam zachowa? jako ?yw statecznie,
Ani mam wolej z wami roz??czy? si? wiecznie;
Jesli kr?lom nie zaj?rz? pere? ani z?ota,
A milsza mi daleko ni? pieni?dze cnota;
Jesli nie chc?, ?eby?cie komu pochlebia?y
Albo na mi? u ludzi niewdzi?cznych ?ebra?y:
Prosz?, niech ze mn? za raz me rymy nie gin?;
Ale kiedy ja umr?, ony niechaj s?yn?!

DO JADWIGI

Wr?? mi serce, Jadwigo, wr?? mi, prze Boga,
A nie b?d? przeciwko mnie tak barzo sroga,
Bo po prawdzie z samego serca krom cia?a
Nie bacz?, ?eby? jaki po?ytek mia?a;
A ja trudno mam by? ?yw, jesli?e musz?
Straci? lepsz? cz??? siebie, a owszem, dusz?.
Przeto uczy? tak dobrze: albo wr?? moje,
Albo mi na to miejsce daj serce swoje!

O ROZWODZIE

Przyszed? ch?op do biskupa chc?c si? rozwie?? z ?on?.
Pytaj? go: "Czemu? tak w oczu twych mierzion??"
"Atolim jej nie zasta? dziewic?, ksze mi?y!"
A biskup mu za? powie: "O b?a?nie opi?y,
Przychodzi to na kr?le i wysokie stany,
A nie przynosz? takich plotek przed kap?any.
I ty, ch?opie, jesli? si? tak dziewice chcia?o,
Mog?e? do Kolna jecha?: tam ich jest niema?o."

NA LIP?

Go?ciu, si?d? pod mym li?ciem, a odpoczni sobie!
Nie d?jdzie ci? tu s?o?ce, przyrzekam ja tobie,
Cho? si? nawysszej wzbije, a proste promienie
?ci?gn? pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zaw?dy ch?odne wiatry z pola zawiewaj?,
Tu s?owicy, tu szpacy wdzi?cznie narzekaj?.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczo?y
Bior? mi?d, kt?ry potym szlachci pa?skie sto?y.
A ja swym cichym szeptem sprawi? umiem snadnie,
?e cz?owiekowi ?acno s?odki sen przypadnie.
Jab?ek wprawdzie nie rodz?, lecz mi? pan tak k?adzie
Jako szczep nap?odniejszy w hesperyskim sadzie.

DO PETRY?A

Dawno? nie stoi owa rzecz, Petry?o,
A przedsi?? igra? z niewiastami mi?o.
Wyjad?e? wszytki recepty z apteki
Dla tej oci?tnej i niesta?ej deki.
Wielka cz??? ludzi nie b?dzie wierzy?a,
?e co nie stoj?c - przedsi? stoi si?a.

Z GRECKIEGO

Nie znam si? ku tym ?upom: kto li to, szalony,
W Marsowym domu przybi? ten dar niezdarzony?
Widz? ca?e szyszaki, tarcze nie skrwawione,
Widz? drzewa i groty nic nie naruszone.
Gore mi twarz przed wstydem, a pot przez mi? bije.
Raczej gmach i ?o?nic? tym niechaj obije,
A m?j ko?ci?? przyszlachci ?upy skrwawionymi;
Srogi Mars rychlej si? da ub?aga? takimi.

DO PRZYJACIELA

Nie frasuj sobie, przyjacielu, g?owy,
Chocia? zawiedzion omylnymi s?owy;
Poczekaj jeszcze, a przypatrz si? pilnie,
Jesli prawdziwie czy m?wi? omylnie,
?e bia?eg?owy na to si? ?wiczy?y,
Aby nas za nos, prostaki, wodzi?y.
Ja nic nie twirdz?, ale mi ty powiesz,
Kiedy si? te? sam pewnej rzeczy dowiesz.
A ja przestan? na twoim wyroku,
Jako mam trzyma? o tej ko?ci z boku.

O KO?LE

Kozie?, kto go zna, piwszy do p??nocy,
Nie m?g? do domu trafi? o swej mocy;
Uj?rzawszy kogo?: "S?uchaj, panie m?ody,
Prosz? ci?, nie wiesz ty mojej gospody?"
A ten: "Niech ci? znam, tedy si? dowiewa."
"Jam - pry - jest Kozie?." "Id??e spa? do chlewa!"

DO JANA
Janie, m?j dru?ba,
Jesli? si? s?u?ba
Dobrze nie p?aci,
Nie ju?ci traci
Cnota swe myto;
Ale sowito
B?g zwyk? nagradza?
Temu, kto zdradza?
Nie zwyk? nikogo.
Przeto cho? srogo
Szcz??cie si? z tob?
Obchodzi, sob?
Nic nie trw??, ale
Trwaj rowien skale,
Kt?rej nie mog?
Nawi?tsz? trwog?
Poruszy? wa?y,
Kiedy powsta?y
Na morzu wielkim.
Tak?e we wszelkim
Nieszcz??ciu i ty
B?d? niepo?yty,
A trwaj statecznie,
Bo nie ju? wiecznie
Fortuna s?u?y,
Komu podru?y,
Ani porzuci,
Kogo zasmuci.

KAPELANIE

Kr?lowa do mszej chcia?a, ale kapelana
Doma nie naleziono, bo pilnowa? dzbana.
Przyjdzie potym nierych?o w czerwonym ornacie.
A kr?lowa: "Ksze mi?y, d?ugo to sypiacie!"
A m?j dobry kapelan na ono ?ajanie:
"Jeszczem ci si? dzi? nie k?ad?, co za d?ugie spanie?"

O KAZNODZIEI

Pytano kaznodzieje: "Czemu to, pra?acie,
Nie tak sami ?ywiecie, jako nauczacie?"
(A mia? doma kuchark?.) I rzecze: "M?j panie,
Kazaniu si? nie dziwuj, bo mam pi??set na nie;
A nie wzi??bych tysi?ca, mog? to rzec ?miele,
Bych tak mia? czyni?, jako nauczam w ko?ciele."

EPITAFIUM ANDRZEJOWI BZICKIEMU, KASZTELANOWI CHE?MSKIEMU

Mo?em si? nie owszejki skar?y? na te lata;
Jakokolwiek, jest przedsi? godno?ci zap?ata.
J?drzej Bzicki w tym grobie le?y po?o?ony,
Kt?ry acz nie w maj?tnym domu urodzony,
Jednak za dowcipem swym, kt?rym go by? hojnie
B?g obdarzy?, a on im szafowa? przystojnie,
By? wzi?tym u wszech ludzi, siedzia? w pa?skiej radzie,
Co mu wi?tsz? cze?? nios?o ni? z?oto w pok?adzie.
Do Turek pos?em chodzi?, labirynty prawne,
Jesli jednemu w Polszcze, jemu by?y jawne.
Umar? prawie na r?ku u ?yczliwej ?ony
I le?y pod tym zimnym marmorem zamkniony.

DO DZIEWKI

Daj, czego? nie ub?dzie, by? nawi?cej da?a:
Daj. czego pr??no dawa? potym b?dziesz chcia?a,
Kiedy? zmarski twarz zorz?, a g?adkie ?wierciad?o
Oka?e to na oko, ?e ci? si?a spad?o.
Ju? tam s?u?y? nie b?d? te pieszczone s?owa:
"Stachniczku, duszo moja!" - rychlej: "B?d? mi zdrowa,
Maryja, ?aski pe?na!" - a w r?ku pacierze,
Na jakie przy ko?ciele baba pieni?dz bierze.
Teraz, mo?esz lelij? pi?kny w?os otoczy?,
Teraz mo?esz za?piewa?, mo?esz w ta?cu skoczy?;
Po chwili przydzie druga, kt?r? przejdziesz laty,
I rzecze?: "We?m ty k?dziel; przystojniej mnie z swaty."

DO SNU

?nie, kt?ry uczysz umiera? cz?owieka
I ukazujesz smak przysz?ego wieka,
Uspi na chwil? to ?miertelne cia?o,
A dusza sobie niech pobuja ma?o!
Chce li, gdzie jasny dzie? wychodzi z morza,
Chce li, gdzie wiecz?r ga?nie pozna zorza
Albo gdzie ?niegi panuj? i lody,
Albo gdzie wysch?y przed gor?cem wody.
Wolno jej w niebie gwiazdom si? dziwowa?
I spornym biegom z bliska przypatrowa?,
A jako ko?a w spo?ecznym mijaniu
Czyni? d?wi?k barzo wdzi?czny ku s?uchaniu.
Niech si? nacieszy nieboga do woli,
A cia?o, kt?re odpoczynek woli,
Niechaj tym czasem tesknice nie czuje,
A co to nie ?y?, w czas si? przypatruje.

NA FRASZKI

A c?? czyni?? Pija?stwo zbytnie zdrowiu szkodzi;
Gra te? cz??ciej z utrat? ni? z zyskiem przychodzi;
A nadzieje za? nie masz wzajemnej mi?o?ci,
A owa na sw? szkod? suszy barzo ko?ci.
Wy tedy, co kto lubi, moi towarzysze,
Pijcie, grajcie, mi?ujcie - Jan fraszki niech pisze!

O PROPORCYJEJ

Atoli patrz?c na swe jajca silne,
My?li?em rzeczy moim zdaniem pilne:
Jesli mi? chce mie? szcz??cie w tym nierz?dzie,
Niech mi da wedle proporcyjej m?dzie.

O STARYM

Stary mia? priapismum, nieuk?adn? m?k?.
Lecz by?a m?odej ?enie ta niemoc na r?k?,
Bo si? pan cz?sto parzy? w przyrodzonej wannie,
Co wi?cej ni?li jemu pomaga?o Hannie.
Potym go uleczyli m?drzy doktorowie,
A pani w p?acz nieboga: "Biada? mojej g?owie!
Kiedy? ty, m??u, st?ka?, jam si? dobrze mia?a,
A kiedy? ty zasi? zdr?w, ja b?d? chorza?a."

NA ZACHOWANIE

Co bez przyjaci?? za ?ywot? Wi?zienie,
W kt?rym niesmaczne ?adne dobre mienie.
Bo jesli? si? co przeciw my?li stanie,
Ju? jako mo?esz, sam przechowaj, panie!
Nikt nie poradzi, nikt nie po?a?uje;
Tak?e?, jesli? si? dobrze posza?cuje,
?aden si? z tob? nie b?dzie radowa?,
Sam sobie b?dziesz w komorze smakowa?.
Co ludzi widzisz, wszytko podej?rzani,
W oczy ci? chwali, a na stronie gani.
Nie s?yszysz prawdy, nie s?yszysz przestrogi,
By? wier? mia?y ur??? na ?bie rogi.
Uchowaj Bo?e takiego ?ywota,
Daj raczej mi?o??, a chocia mniej z?ota!

O ?AZARZOWYCH KSI?GACH

Co? wymy?lili ci heretykowie?
(Bo tak filozof luterana zowie.)
?azarz on ?wi?ty, kiedy znowu o?y?,
Napisa? ksi?gi, w kt?re wszytko w?o?y?,
Cokolwiek widzia? albo co i s?ysza?
Na onym ?wiecie, gdy pod ziemi? dysza?.
Ale ich nie chcia? pokaza? nikomu,
Ani obcemu, ani swoim w domu.
A? gdy mia? umrze?, natenczas tam wskaza?
Po filozofa i temu? ukaza?
One swe ksi?gi, ale zawi?zane
I nadto jeszcze zapiecz?towane.
I rzecze k'niemu: "Ja ?mier? blisk? czuj?,
A tak ci? tymi ksi?gami daruj?,
Gdziem wszytko w?o?y?, com widzia? i s?ysza?
Na onym ?wiecie, gdym pod ziemi? dysza?.
Ale ci? prosz?, by? ich nie otwiera?,
A? kiedy tak?e sam b?dziesz umiera?.
Bo tam nic nie masz, czego ?ywym trzeba:
Wszytko si? plecie co? oko?o nieba.
Przeto tymczasem inszych rzeczy pytaj,
A moje ksi?gi przy skonaniu czytaj!
A przeczytawszy oddasz je drugiemu
Filozofowi tak?e uczonemu.
I tak do ko?ca niech si? podarzaj?,
A przed skonaniem tylko je czytaj?!"
Tam?e przywiedzion m?j filozof k'temu.
?e przysi?g? dosy? uczyni? wszytkiemu.
?azarz w tym skona?; wzi?? filozof ksi?gi,
Dawno by w nich by?, by nie dla przysi?gi;
Owa tak d?ugo le?a? w tym rosole,
?e one ksi?gi roz?o?y? po stole,
Pocznie wartowa?, ali papier go?y:
"Ba to - pry - pismo nie z g??bokiej szko?y."
Wi?c, jako czyta?, tak te? trzyma? o tym
I poda? drugim filozofom potym.

DO J?DRZEJA

A c?? radzisz, J?drzeju? (Wszak mog? w twe uszy
Be?piecznie wszytko w?o?y?, co mi serce kruszy.)
I sam ju? baczy? mo?esz, ?e moje pos?ugi
U tej paniej niewa?ne, kt?re zna czas d?ugi
I stateczne, i wierne; a kiedy by chcia?a
Prawd? m?wi?, rychlej z nich cze?? ni? lekko?? mia?a.
Jakiem ja dary dawa?? Jakiem rymy sk?ada??
A dzi? mi? wstyd: bom wi?cej, ni? by?o, przyk?ada?.
R?wna?em cz?sto jej p?e? ku rumianej zar?y,
A ona kramn? barw? nosi?a na twarzy.
Chwali?em jej niegodne chwa?y obyczaje,
Wi?c mi te? m? nieprawd? fa?szem dzi? oddaje.
Przeto p?ki gniew ?wie?y w mym sercu panuje,
P?ki cz?owiek sw? krzywd? i wzgardzenie czuje,
Ratuj mi?, jako mo?esz, a wyrwi z niewoli!
Nie wiesz, jako niewdzi?czna mi?o?? w sercu boli.

DO STANIS?AWA POR?BSKIEGO

Jesli co wa?ne jest ?wiadectwo moje,
Por?bski z?oty, Skotopaski twoje
W tej wadze u mnie, ?eby si? m?g? do nich
Teokryt przyzna?, tak ja trzymam o nich.

O BEKWARKU

By lutnia m?wi? umia?a,
Tak by nam w g?os powiedzia?a:
"Wszyscy inszy w dudy grajcie,
Mnie Bekwarkowi niechajcie!"

O ALEKSANDRZECH

Aleksander s?awn? Troj? skazi?,
Aleksander Persy z pa?stwa zrazi?,
Aleksander ufrasowa? ?aki,
Aleksander powadzi? Polaki.

NAGROBEK OPI?EJ BABIE

"Czyj to gr?b?" - "Bodaj zdr?w pi?." - "Czyja to mogi?a?"
"Jeno rych?o, ju? bych dwie tymczasem wypi?a."
"Nie chcewa si? rozumie?." - "Nalej?e mnie sporzej!"
"W?ciek?a babo, nie pij?? do ciebie." - "Tym gorzej."
"Imi? twoje chc? s?ysze?." - ,,A szatan ci po tym;
Wiedzie?, kto w tamtym grobie albo kto w owo tym?"
"Miej?e si? tedy dobrze!" - "A jako bez piwa?"
"Przyuczaj si?!" - "Nie by?am trze?wia jako ?ywa!"

DO WENERY

Wenus, nie odnawiaj mi ju? przesz?ej nadzieje,
Niech si? m?j nieprzyjaciel (wszak wiesz kto) nie ?mieje!
Bo lepsza pewna wolno?? ni? rozkosz w?tpliwa,
Ta zaw?dy ze mn?, a z tej cz?sto nic nie bywa,
A nasze troski wniwecz, wniwecz i staranie,
Kt?rym to sfa?szowane kupujem kochanie.
Podej?rzany mi tw?j ?miech i twe s?odkie s?owa
Boj? si?, by nie by?a znowu jaka zmowa.
Jako chcesz; ale? tego pe?ne b?d? karty,
Chocia? m?j p?acz u ciebie ?miech tylko a ?arty.

NA HISTORYJ? TROJA?SK?

Nie dopiero to wiedz?, ?e dobrze mi?owa?.
Wa?y? si? przedtym Parys przez morze ?eglowa?
Dla nadobnej Heleny, kt?r? jemu by?a
Za z?ote jab?ko pi?kna Wenus namieni?a.
Nie dba?, chocia pogonia mia?a by? za nimi,
Cho? mia? tego przyp?aci? braty rodzonymi,
Na koniec swym upadem i wszytkiego domu.
Smakowa?a mu mi?o??, nie wiem, jako komu.

DO SWYCH RYM?W

Rymy g?upie, rymy nieobaczne,
W kt?rych jako we ?wierciedle znaczne
Me szale?stwo, id?cie w ogie? wszytki,
A zat?um'cie m?j post?pek brzydki,
Za kt?ry si? d?ugo wstyda? musz?.
Serdecznego ?alu tu nie rusz?,
Bo ten w twardym dyjamencie ryto,
Aby wiecznie trwa?, czego mnie lito.
O przyczyn?, prze B?g, nie pytajcie
Ani mi tej rany odnawiajcie!
Niewdzi?czno?? mi? ludzka pot?pi?a,
Bodaj si? ?le wrychle zap?aci?a!

DO ANNY

Wczora, czekaj?c na twe obietnice
I zabywaj?c niejako tesknice,
Napisa?em ci krom rozmys?u wszego
Ten rym nieg?adki, sk?d by? serca mego
Frasunk pozna?a i my?l utrapion?.
Anno, twoimi s?owy zawiedzion?,
Bom ustawicznie rachowa? godziny
A szuka? twego mieszkania przyczyny.
Chcia?em li czyta?, tom nic nie rozumia?;
Chcia?em li zagra?, tom pocz?? nie umia?.
Na koniec wzi?wszy we md?? r?k? pi?rko
Pisa?em: "Ojca prawdziwego c?rko
Nieprawie s?owna!" - a w tym mi? sen zmorzy?,
Gniew upokoi?, nadziej? umorzy?.
DO ANDRZEJA TRZECIESKIEGO

B?g?e? zap?a?, J?drzeju, ?e? mi? dzi? upoi?,
Bo? we mnie niepotrzebne troski upokoi?,
Kt?re mi serce gryz?y, jako to by? musi,
Gdy cz?owieka niewdzi?czno?? op?tana dusi.
Wiem dobrze, ?e nied?ugo ze mn? tej rozkoszy,
Bo to wszytko po chwili trze?wia my?l rozp?oszy,
Ale witaj mi ta noc wolna od frasunku!
Kt?? wiedzia?, by tak wiele nale?a?o w trunku?

O FRASZKACH

Pr??no mnie do dziewi?ci lat swe fraszki chowa?,
Jako ksi?g m?drzy ludzi zwykli poprawowa?,
Bo tu moj? pilno?ci? ju? nic nie przyb?dzie:
Bych kre?li? i nadkre?li?, fraszka fraszk? b?dzie.

DO ANNY

Kr?lowi r?wien, a jesli si? godzi
M?wi? co wi?cej, i kr?la przechodzi,
Anno, kto siedz?c prawie przeciw tobie,
Przypatruje si? coraz twej osobie
I s?ucha twego ?miechu przyjemnego,
Co wszytkich zmys??w zbawia mi?, smutnego,
Bo skoro namniej wzrok sk?oni? ku tobie,
S?owa nie mog? domaca? si? w sobie;
J?zyk mi zmilknie, p?omie? si? w mi? kradnie,
W uszu mi piszczy, noc przed oczy padnie,
Pot przez mi? bije, dr?? wszytek i bladn?,
Tylko ?e martwy przed tob? nie padn?.

O MI?O?CI

Kto naprz?d pocz?? Mi?o?? dzieci?ciem malowa?,
Mo?e mu si? zaprawd? ka?dy podziwowa?;
Ten widzia?, ?e to ludzie bez rozumu prawie,
A wielkie dobra trac? przy tej g?upiej sprawie.
Ten?e nie darmo przyda? do ramienia pierze,
Bo tam cz?sta odmiana; to gniew, to przymierze.
Strza?y znacz?, ?e nagle cz?owieka ugodzi,
A z onej rany ?aden zdrowo nie odchodzi.
We mnie strza?y mieszkaj? i ten bo?ek ma?y,
Ale mu pewnie wszytki pi?ra wypada?y,
Bo si? nie da wyp?oszy? nigdziej z serca mego
Ani mi odpoczynku pozwoli ?adnego.
Co za rozkosz masz mieszka? w suchych ko?ciach moich
Zaby ju? nie czas przenie?? gdzie indziej strza? swoich?
Lepiej swej mocy na tych nieukach skosztujesz,
Bo ju? nie mnie, ale m?j tylko cie? frasujesz,
Kt?ry jesli zatracisz, kto tak ?piewa? b?dzie?
Z moich tych prostych rym?w jeste? s?awnym wsz?dzie,
Kt?re rumianej twarzy i oka czarnego
Nie zamilcz? u paniej, i chodu snadnego.

O RZYMIE

Jako wszytki narody Rzymowi s?u?y?y,
P?ki mu dostawa?o i szcz??cia, i si?y,
Tak?e te?, skoro mu si? powin??a noga,
Ze wszytkiego na? ?wiata uderzy?a trwoga.
Fortunniejszy by? j?zyk, bo ten i dzi? mi?y:
Tak zaw?dy trwalszy owoc dowcipu ni? si?y.

DO MIKO?AJA MIELECKIEGO

Na swe z?e? mi? upoi?, m?j dobry starosta,
Bo czego? sna? nie wiedzia?, to? opowiem sprosta.
Mnimasz ty, ?e ja tobie k?aniam si? dlatego,
I?e? syn wojewody, nie wiem tam, jakiego.
Albo ?e si? masz dobrze, i z?ota na tobie
I na tych dosy? widz?, kt?re masz przy sobie.
Fraszka u mnie twe herby i wsi pe?ne kmieci:
Ha?ba (m?wi? Grekowie) bohatyrskie dzieci.
A pieni?dze takie s?, ?e je i ?li maj?,
I co wiedzie?, jako ich drudzy u?ywaj?.
Ale wiesz, co mi? trzyma i garnie ku tobie?
To, i? przodk?w swych zosta? masz za lekko?? sobie,
A co? B?g da? z ?aski swej, tym szafujesz bacznie,
S?u??c panu i Rzeczy Pospolitej znacznie.
Chudymi nie brakujesz, ale kto cnotliwy,
W jakimkolwiek b?d? pierzu, temu? ty ch?tliwy.
To jest grunt; insze rzeczy, kt?rych si? chwytaj?
Ludzie pro?ci, jako dym wiatry roznaszaj?.

NA MOST WARSZEWSKI

Nieub?agana Wis?o, pr??no wstrz?sasz rogi,
Pr??no brzegom gwa?t czynisz i hamujesz drogi;
Nalaz? fortel kr?l August, jako ci? mia? po?y?,
A ty musisz t? swoje dobr? my?l po?o?y?,
Bo krom wiose?, krom prum?w ju? dzi? such? nog?
Tw?j grzbiet nieuje?d?ony wszyscy depta? mog?.

NA TEN?E

To jest on brzeg szcz??liwy, gdzie na czasy wieczne
Litwa i Polska maj? sejmy mie? spo?eczne.
A ten, kt?ry to wielkim swym staraniem sprawi?,
Aby ju? wi?c ?adnego wstr?tu nie zostawi?,
Wis??, kt?ra nie zaw?dy przewo?nika s?ucha,
Mostem sp?ta?; br?d wielki, ale droga sucha.

NA TEN?E

Nie wo?a dzi? przewo?nik: "Wsiadaj, kto ma wsiada?!
Niebezpieczne si? wozi?, gdy mrok pocznie pada?."
S?ysz, mam ja zegar w mieszku, kt?ry p?ki bije,
P?ty te? i gospodarz, co go nosi, pije.
A ty spi, przewo?niku, nie dbaj?c na go?cie;
By? i darmo chcia? przewie??, ja wol? po mo?cie.